Muzyka łagodna i refleksyjna

Inauguracyjny koncert symfoniczny tegorocznego Polin Music Festival wypełniła Orkiestra Polskiego Radia pod batutą Michała Klauzy, z aż trójką solistów.

Kajetan Prochyra zapowiadając wspomniał, że po tragedii 7 października został zmieniony program tego koncertu, a cały wieczór został poświęcony Alexowi Danzygowi, jednemu z zakładników, historykowi i przyjacielowi muzeum, mającemu również polskie obywatelstwo. Nie wiadomo, czy jeszcze żyje…

Dwa zatem pierwsze utwory były poniekąd żałobne, choć nie wychodziły z krainy łagodności. Ma’alot Henryka Warsa z ostatnich lat jego życia upamiętnia tragedię uczniów szkoły w mieście o tej nazwie, ale przynosi raczej jakby sielską zadumę niż rozpacz. Można być trochę zaskoczonym, że autor Miłość ci wszystko wybaczy stworzył dzieło trochę jakby podobne do utworów kompozytorów izraelskich ze zbliżonego czasu.

Podobna nutka pobrzmiewa także w Halil Leonarda Bernsteina (pierwsze wykonanie w Polsce), choć początkowo jest to utwór bardziej dysonansowy. Tytuł oznacza po hebrajsku po prostu flet, a kompozycja jest poświęcona fleciście Yadinowi Tanenbaumowi, który zginął w wojnie Jom Kippur. Solowy flet Ani Karpowicz wchodził w dialog z fletem piccolo, skrzypcami i rozbudowaną perkusją.

W centrum programu znalazł się utwór zamówiony na ten festiwal: Tfiles (Modlitwa), koncert klarnetowy amerykańskiego kompozytora Alexa Weisera napisany z inspiracji wierszem Kadii Mołodowskiej, jednej z ważniejszych postaci literatury jidysz. Bardzo się ten utwór udał – pełen szlachetnej prostoty i ciepła. Solistą był Andrzej Ciepliński, który znakomicie się wczuł w klimat. Na bis zagrał przygotowany z orkiestrą kawałek klezmerski (już kiedyś zrobił coś takiego z AUKSO w NOSPR). I na koniec przedziwny III Koncert fortepianowy Avnera Dormana, mieszanka zwrotów romantycznych i faktury repetitive music. Zaskakujące połączenia. Przekonującym solistą był Mackenzie Melemed, znany nam już z Festiwalu Beethovenowskiego sprzed 5 lat, a swój występ (niełatwy, bo trzeba długo grać intensywnie) dopełnił bisem: wolną częścią jednej z sonat tego kompozytora.

Przyjemna i ciekawa muzyka była też poprzedniego wieczoru na „biforce”, albo „zerowym koncercie” festiwalu. Kilkuosobowy zespół kameralny wraz ze świetną śpiewaczką Elizą Bagg (na co dzień zajmującą się raczej muzyką awangardową) wykonał and all the days were purple tego samego Alexa Weisera, dzieło oparte na poezji jidysz (choć są i teksty po angielsku), trochę eklektyczne, ale też miłe w słuchaniu. Ponadto tego wieczoru wystąpiło jako niespodzianka Duo Karolina Mikołajczyk & Iwo Jedynecki, aby zaprezentować Kołysankę Dalit Warshaw – małą zapowiedź utworu, który izraelsko-amerykańska kompozytorka właśnie pisze na zamówienie festiwalu i który, jak dobrze pójdzie, zostanie wykonany za rok. I jeszcze zagrali rewelacyjne 5 utworów na skrzypce i orkiestrę Aleksandra Tansmana (akordeon tu musi robić za orkiestrę, ale to się udaje). Świetny to jest duet i cieszę się, że otrzymał Paszport Polityki. W przyszłotygodniowym numerze mój wywiad z nimi, a tutaj podrzucam przedmiot jednej z anegdot, które w tym wywiadzie się znajdują.