Beethoven i jeden filozof

To był koncert najbardziej zbliżony do tematu festiwalu, a przy tym swoisty eksperyment.

Pierwszy raz coś takiego wydarzyło się na Festiwalu Beethovenowskim – eksperymenty wokół muzyki kameralnej i transkrypcji utworów przeznaczonych na inne składy zdarzały się raczej na festiwalu Chopin i Jego Europa. Tam jednak zwykle skrzykuje się najlepszych polskich kameralistów, na tyle rasowych, że nie dają plamy nawet po niewielu próbach. Zespół pod szumną nazwą Wiener Kammersymphonie jest w rzeczywistości kwintetem smyczkowym (dwoje skrzypiec, altówka, wiolonczela i kontrabas) i specjalizuje się w transkrypcjach dokonanych przez siebie, które nie zawsze są zręczne, a w tak cienkiej fakturze niestety wszelkie niedoskonałości wyraźniej się obnażają.

Forma koncertu była nietypowa: pomiędzy częściami poszczególnych utworów recytator Franz Tscherne czytał fragmenty rozważań o metafizyce muzyki autorstwa Arthura Schopenhauera. Nie wszystko w tych rozważaniach jest jasne i się sprawdza, ale filozof deklaruje się jako zwolennik muzyki będącej sztuką czystą („…muzyka jest z pewnością sztuką samodzielną, a nie tylko pomocniczą wobec poezji, i to sztuką najpotężniejszą ze wszystkich i dlatego osiąga w pełni swoje cele własnymi środkami, więc z pewnością nie potrzebuje słów przy śpiewie ani akcji w operze”). O symfoniach Beethovena pisze, że można w nich ujrzeć „skrajny zamęt, u którego podstaw leży jednak najdoskonalszy porządek” i że słuchając ich nadajemy im treści wynikające z własnej fantazji, ale przecież to tylko „czysta forma bez materialnej treści, jakby tylko świat duchowy bez materii”.

Muzycy grali fragmenty Tworów Prometeusza, pierwsze dwie części Sonaty c-moll „Patetycznej” i VIII Symfonię. Jak już wspomniałam, dużo tam było niedoskonałości, ale była to trochę zabawa w granie salonowe, tym bardziej, że koncert miał miejsce w sali kameralnej FN. Raczej wydarzenie słowno-muzyczne niż wielkie przeżycie.