Katowicki jubileusz
…ale nie taki, jak Krakowski jubileusz Boya-Żeleńskiego. Nie tylko dlatego, że nie w Krakowie, ale dlatego, że wszystko poszło o wiele sprawniej, a atmosfera była ogólnie pełna życzliwości i sympatii.
Bo też i nie był bohaterem „tęgi, stary pryk”, ale wciąż pełna energii i humoru kobieta, która zasłużyła się szczególnie dla tego regionu, choć nie tylko (wszyscy tutaj to wiemy i chyba nie muszę powtarzać). Pisał tu dziś JanPS, że fakt, iż nie NOSPR, którego dyrektorką była przez 18 lat, zorganizował tę uroczystość, „nie wygląda najlepiej”. Może i tak, ale ktoś musiał wpaść na ten pomysł, a wpadła Filharmonia Śląska, co zresztą było częściowo pokłosiem jesiennego prawykonania w tym miejscu nowego utworu Joanny Wnuk-Nazarowej, czyli Koncertu skowronkowego na klawesyn amplifikowany i orkiestrę kameralną, zamówionego przez FŚ z okazji 90. urodzin swojego patrona Henryka Mikołaja Góreckiego. To dzieło, w tym samym, świetnym wykonaniu Aleksandry Gajeckiej-Antosiewicz, usłyszeliśmy i w dzisiejszym programie.
Przedstawiciele NOSPR, w tym dyrekcja, też byli obecni, jak również reprezentanci różnych instytucji muzycznych z całego kraju. Było trochę przemówień na początku koncertu, ale nie przesadnie długich, wręcz się streszczano, a prezydent Katowic wypowiedział się bardzo osobiście i ciepło. Po koncercie też ustawiła się do jubilatki kolejka, a kwiatów było tyle, że nie wiem, czy wszystkie zmieściły się w samochodzie, którym wracała do Krakowa.
Bardzo ładnie skomponowany został program w wykonaniu Śląskiej Orkiestry Kameralnej, czyli muzyków Filharmonii Śląskiej pod batutą Yaroslava Shemeta (jak on daje radę? Po tym koncercie znów zaraz siadł za kółko i pojechał do Gdańska szykować Carmen). Na początek – utwór jubilatki Lamento per oboe ed archi z 1980 r., ze znakomitym Mariuszem Pędziałkiem. Słychać tu pewne, choć odległe, pokrewieństwo z wcześniejszą muzyką jej profesora Krzysztofa Pendereckiego: prosta faktura w smyczkach ze zróżnicowaną wibracją, a pod koniec niekonwencjonalne „oklepywanie” wiolonczel. Wykonany na koniec ów klawesynowy koncert jest zupełnie inny stylistycznie: z gestami niemal neoklasycznymi, ale przy tym niezwykle barwną instrumentacją: to był jedyny utwór tego wieczoru, w którym dołączyły instrumenty dęte, perkusja, harfa i czelesta. Pierwsza część przypomina niemal walc, a finał jest żwawy i dowcipny jak muzyka do kreskówek (właśnie rozmawiałyśmy ze znajomą, że coś tam również pobrzmiewa z Ucznia czarnoksiężnika Dukasa) – tak się zresztą spodobał, że został powtórzony.
Aleksandra Gajecka-Antosiewicz grała tego wieczoru również Koncert klawesynowy Góreckiego – Joanna Wnuk-Nazarowa powiedziała na wcześniejszym spotkaniu, że jest to jej ulubiony jego utwór. Warto odnotować, że instrument, który dziś zabrzmiał, należał niegdyś do Elżbiety Chojnackiej, pierwszej wykonawczyni dzieła, i został zbudowany na jej zamówienie; dzisiejsza solistka odziedziczyła go jako ulubiona jej uczennica. Dostał się w jak najlepsze ręce, choć temperament artystyczny obu klawesynistek jest zupełnie odmienny, ale nawet tym lepiej. Jednak małe nawiązanie do Góreckiego, motyw, który znajduje się w samej końcówce koncertu Joanny Wnuk-Nazarowej, pochodzi z innego jego utworu: Recitativa e ariosa – Lerchenmusik. Stąd też tytuł, choć można się też dosłuchać tu klawesynowego ćwierkania.
Nie mogło również zabraknąć utworu pedagoga i przyjaciela artystki – Krzysztofa Pendereckiego. Tym razem padło na Sinfoniettę nr 3 „Kartki z nienapisanego dziennika”, czyli wersję III Kwartetu smyczkowego na orkiestrę smyczkową. Niby jest tam wiele motywów znanych z innych jego kompozycji, ale po raz pierwszy pojawia się owa prosta, tęskna melodyjka, którą ponoć ojciec kompozytora grywał na skrzypcach. Bardzo to nostalgiczna muzyka, ale humor na koniec poprawił Koncert skowronkowy.
Dziś też dyrektor Polskiego Wydawnictwa Muzycznego Daniel Cichy zaprezentował nową płytę wydaną przez markę Anaklasis – pierwszą monograficzną jubilatki. Wśród pięciu znajdujących się na niej utworów tylko jeden jest z lat 80., pozostałe – z ostatnich paru lat. A do pisania wróciła natychmiast po przejściu na emeryturę i dobrze jej z tym. I życzymy, by tak było nadal.
Komentarze
Wczoraj niestety pojawiła się też smutna wiadomość: zmarł prof. Stefan Wojtas, pianista, działający m.in. w Krakowie i Bydgoszczy, nauczyciel m.in. Szymona Nehringa.
Szanowna Pani Kierownik! Pozwolę sobie jeszcze na kilka zdań komentarza. Chciałbym tylko zwrócić uwagę na jeden aspekt długoletniego kierowania NOSPR-em przez Panią Wnuk-Nazarową: powstał wtedy nowy budynek NOSPR, powód do dumy dla orkiestry, miasta i regionu, więc to NOSPR ma szczególny dług wobec swojej byłej dyrektorki. Szczególnie, że w październiku przypada 10 rocznica otwarcia nowej siedziby orkiestry. „Ktoś musiał wpaść na ten pomysł” i bardzo dobrze, że uhonorowano jubilatkę, tylko że zarządzanie instytucją kultury chyba polega na tym, że się ma pomysły lub współpracuje z osobami, które dobre pomysły potrafią podsunąć.
Drugi temat związany z FŚ to Mahler w przyszłym sezonie. Czytając Pani wpis o przyszłorocznych planach FŚ, myślałem: tylko nie Spodek! To chyba nie jest właściwe miejsce, i to właśnie dla 8 symfonii, wymagającej od artystów i publiczności szczególnego skupienia. Mam poważne obawy o akustykę i frekwencję. Wiem, że w Spodku FŚ już grała, ale były to występy raczej estradowe („Gala muzyki filmowej”). Spodek przy takich okazjach jest pustawy, bo tylko mała część miejsc dla publiczności pozostaje zapełniona (pojemność Spodka to 11,5 tys. miejsc, odliczyć trzeba miejsca z tyłu i z boku sceny, na tego rodzaju koncertach dla publiczności przeznaczona jest płyta z niewygodnymi krzesłami i część sektorów bliżej sceny). Czy będzie to właściwa przestrzeń do słuchania dzieła Mahlera? Nie wspominając już o tym, jak zabrzmi tu wezwanie „Veni creator spiritus”, które ktoś jeszcze potraktuje poważnie. Mam poważne wątpliwości, ale oczywiście chciałbym, aby moje obawy pozostały płonne.
Pisałem już o tym, że najwłaściwszym miejscem wykonania symfonii Mahlera przez FŚ byłby budynek NOSPR. Trochę nie rozumiem, dlaczego mogą w tej sali występować gościnnie filharmonicy z Ostrawy czy Amsterdamu, a nie mogą filharmonicy z Katowic, szczególnie przy okazji wykonania takiego dzieła jak 8 symfonia Mahlera. To dla mnie zdecydowanie niezrozumiałe. Przygotowanie koncertu wymaga wiele pracy, która może pójść na marne przez skrzypiące krzesła i kiepską słyszalność. Chyba współpraca jest lepsza od stawiania absurdalnych barier. Pozdrawiam z Katowic,
No więc niestety ma to być Spodek 🙁
Też mam obawy.
Pozdrawiam wzajemnie.