Donuty zamiast pierników
Zrobiłam sobie dziś – dzięki Teatrowi Wielkiemu w Łodzi – Dzień Dziecka i wybrałam się na premierę Jasia i Małgosi Engelberta Humperdincka. Pierwszy raz zresztą widziałam tę operę na żywo.
W Operze Narodowej, podówczas jeszcze warszawskim Teatrze Wielkim, wystawiano to dzieło ostatni raz na przełomie lat 70. i 80., o dzieciństwie już wówczas dawno zapomniałam, a choć wiedziałam oczywiście o istnieniu Jasia i Małgosi, to wstyd może się przyznać, ale lepiej był mi wówczas znany brytyjski piosenkarz Engelbert Humperdinck (Arnold George Dorsey), bardzo zresztą oldskulowy, i jego przeboje Release Me czy The Last Waltz… Z Jasia i Małgosi znałam dotąd właściwie tylko fragmenty orkiestrowe i – jak dziś się okazało – piosenkę Małgosi z II aktu o „małym człowieczku”, która jest zapożyczona, a która w Polsce funkcjonuje jako piosenka o grzybku („…to jest grzybek, grzybek nasz, co w kapelusz schował twarz”).
Jest to jednak opera co prawda dziecięca, ale o bardzo dorosłej jakości. Przede wszystkim Humperdinck był wielbicielem Wagnera, co bardzo słyszalne jest w orkiestrze. Był jednak w stanie pogodzić ten rozmach ze stosunkowo prostymi (co nie znaczy łatwymi, o nie!) partiami wokalnymi, zawierającymi właśnie popularne melodie albo ich zręczne imitacje. W rezultacie muzyka jest lekka i pełna humoru, a przy tym po prostu dobra.
Spektakl w łódzkim teatrze stworzyły artystki ze wspaniałą wyobraźnią, którą mogliśmy już podziwiać w wielu innych realizacjach: reżyserka Natalia Babińska, scenografka i autorka kostiumów oraz animacji Diana Marszałek i choreografka Anna Hop. Całość jest bardzo barwna i pełna wdzięku. Ciekawostka, że cały wątek piernikowy – mimo iż dzieci przy wejściu do teatru były częstowane prawdziwymi pierniczkami z Torunia – został oddany w estetyce raczej amerykańskich słodyczy, donutów i im podobnych oraz barwnych lizaków. Baba Jaga (pełna werwy Agnieszka Makówka) również jest niezwykle kolorowa, ale i tak ponoć co mniejsze dzieci się jej wystraszyły. Piernikowe dzieci zaklęte przez nią również występują w bardzo barwnych kostiumach, które przy odczarowaniu zrzucają. W kontraście zarówno Jaś i Małgosia, jak ich rodzice (a także pierniczki po zdjęciu swoich kolorków) ubrani są w kostiumy koloru naturalnego lnu.
Sympatyczny jest pomysł, by nie tylko jako owe pierniczki, ale także jako zwierzątka w lesie zatrudnić dzieci z chóru dziecięco-młodzieżowego – dostały one drobne zadania choreograficzne, a najbardziej rozbrajające były skaczące zajączki.
Najwięcej jednak do roboty miały Jaś (Zuzanna Nalewajek) i Małgosia (Patrycja Krzeszowska), obie świetne. No i orkiestra pod batutą Rafała Janiaka, w której może nie wszystko wyszło idealnie, ale powinno z czasem się uleżeć. Dzieło wchodzi do repertuaru, a ponadto 21 lipca o godz. 11 w Operze Bałtyckiej zostanie pokazane w ramach Baltic Opera Festival.
Komentarze
Jak dla mnie to trochę szkoda, że ten wątek piernikowy został zamącony słodyczami z… powiedzmy innej kultury. Nie rozumiem zupełnie takiej decyzji, ale nie podejrzewam, żeby pierniki nie były w PL na tyle znane (i lubiane!) żeby z nich rezygnować. Prościej: pierniki są w PL znane i lubiane. Po co „ulepszać” co już jest świetne?
Pozdrawiam..
Mam też takie trochę muzyczne pytanie. Co to są „grające wierzby”? Występują w Marszu I Korpusu WP. Moje poszukiwania na razie dały mi zero wyników. Myślę, że Państwo tutaj podsuną mi trop.
Pozdrawiam serdecznie.
Jakem z Mazowsza, w sprawie wierzb nie pomogę. Ale co do pierników – pełna zgoda. Zresztą zawsze się zastanawiam, po co komu pączek z dziurką, jak może mieć cały …
Same „Dziurki” też są sprzedawane – jak najbardziej. Co kto lubi!
W mojej okolicy można też kupić mufinki w dwóch częściach: góra i dół – bo są preferencje! Ba! Można też kupić foremki które nam upieką tylko górną część mufinków.
Ale ta zamiana pierników na donuty to naprawdę jakaś pomyłka!
A wierzby to jakoś chyba specjalne drzewo z Mazowsza właśnie. Wiadomo, że są odnośniki do Chopina, jest nawet jakaś nagroda za wydarzenia muzyczne – Wierzba. Może chodzi o wierzbowe fujarki, które można wystrugać z jednego gatunku wierzby – Salix cinerea? To by wtedy była „grająca wierzba”. To najbliżej jak sama dotarłam do jakiejś możliwości.
Wszystkiego najlepszego dla Państwa!
Próbuję pójść tokiem myślenia scenografki.Może owo zaczarowanie jest specjalnie takie sztuczno-donutowe i „ obcokulturowe” ,żeby ten naturalny len był ulgą i normalnością po odczarowaniu? Pierniczki byłyby zbyt swojskie i bezpieczne…
Ja myślę, że po pierwsze tu chodziło o kolorki, bardziej pstre i intensywne niż naszych pierników, a po drugie – o osąd, że dzisiejsze dzieciaki coraz częściej z takimi właśnie słodyczami mają do czynienia.
Te wyjaśnienia brzmią całkiem prawdopodobnie. Może to moja preferencja pierników tutaj się wychyla. Ale faktem jest, że dzieci znajomych w PL uwielbiają właśnie szczególnie amerykańskie słodycze. Może mają więcej cukru w cukrze?
Pozdrawiam.
A z tymi wierzbami w Marszu I Korpusu to kto wie, może to rzeczywiście jakieś chopinowskie skojarzenie? 😉 Już nie dowiemy się, co poeta, tj. Adam Ważyk, miał na myśli…
Z innej bajki (donutsow nigdy nie lubilam, byly juz w latach 70 w PL). Trzymajmy kciuki za Kate. Jutro o 15.00 gra w 2 etapie konkursu Gezy Andy w Zurichu (Funérailles i III sonata Brahmsa). Widocznie bardzo Jej konkursy jeszcze potrzebne.
A co do wierzb – a może „Wierzby płaczące nad brzegiem Sekwany smutne są dla nas jak wierzby Eufratu”?
Szanowni Państwo! „Grające wierzby” to metafora zdecydowanie bardziej czytelna w czasach A. Ważyka, gdy w użyciu były jeszcze instrumenty muzyczne wyrabiane z wierzby. Skojarzenia chopinowskie jak najbardziej uprawnione: nie tylko pomnik Chopina w Łazienkach, ale na przykład plakat Konkursu im. Chopina w 1955 roku (https://chopin2020.pl/pl/multimedia/other/11/v-konkurs-chopinowski). Bardzo interesujący artykuł o symbolice wierzby: http://www.gieraltowski.pl/strona/symbolika-wierzby.html. Mały cytacik: Wierzba w swojej głowiastej postaci, a tylko jako taka jest rozpoznawana jako wierzba, jest drzewem, któremu nie pozwolono wyrosnąć. Wyobraź sobie te same równiny, ale udekorowane strzelistymi świerkami! (…) Przeznaczeniem drzewa jest piąć się w górę. Wierzbie się na to nie pozwala, ponieważ co parę lat musi ona składać ludziom daninę ze swych odrostów.
To jest metafora ludzi zatrzymanych w swoim rośnięciu, materialnym i duchowym, ponieważ co jakiś czas są „ogławiani” przez klęski, wojny i (aktualnie) poborców podatkowych. To jest metafora Polski jako kraju jamników hodowanych pod szafą. Tym większy dziw, gdy pośród nich wyjawi się taki geniusz jak Chopin i te same wierzby będą go inspirować. To są spekulacje, ale faktem jest, że drzewa – te prawdziwe, strzeliste – w krajobrazie ciągną umysł w górę, a głowiaste wierzby ciągną w dół do ziemi, w jej całym ambiwalentnym sensie. Ale głowiasta wierzba ma zarazem pozytywny sens, bo przypomina o ludziach/narodzie, który trwa i wciąż na nowo odrasta pomimo powtarzających się danin z własnego życia.
Ojejku, i to Jacek Dobrowolski to popełnił 🙂 (nie wiem, czy ten, o którym myślę, ale zapewne tak)
Hm, chyba to nie do końca prawda – kiedyś w Równem byłam w pięknym starym parku z ogromnymi drzewami, których rośnięcia nikt nie tłumił, były tam też wierzby, tak ogromne, jakich nigdy nie widziałam, ale zdecydowanie rozpoznawalne jako wierzby – dzięki witkom schylającym się w dół.
Do Kate i Konkursu im. Gezy Andy wracając, tutaj link do jej I etapu (dzięki uprzejmości korespondenta mailowego 😉 ): https://www.youtube.com/live/Zn71–Pdoqo?t=15774s
Na żywo też na kanale Henleverlag: https://www.youtube.com/watch?v=6LifM5riWSE
Wstrząsający początek Funerailles.
@tjc O, świetny cytat! Tym wątkiem idąc znalazłem tłumaczenia psalmu 137, gdzie Ziemia Obiecana ma roślinność polską. I wierzby grają, przynajmniej in potentia!
Kochanowski:
Co mam inszego czynić, jeno płakać smutnie,
Powieszawszy po wierzbach niepotrzebne lutnie.
Niemcewicz:
Na wierzbach, które jego otaczały wody,
Zawiesiliśmy już nam niepotrzebne lutnie.
Ujejski:
Tu na wierzbach długowłosych śród zielonych szarf
Pokruszone wiszą struny od milczących harf;
Niechaj milczą szare harfy o strunach dziesięciu,
Niechaj nigdy w niewolnika nie zabrzmią objęciu.
Ważyk chyba był oczytany 😉
W angielskim, a także w polskim tłumaczeniu zdarzają się i topole 😉 .
W oryginale są aravim, czyli zdaje się jednak wierzby.
https://en.wikipedia.org/wiki/Aravah_(Sukkot)#/media/File:Aravos.JPG
Co do instrumentów, w oryginale jest słowo kinorotenu, czyli „nasze lutnie” (nazwa instrumentu w liczbie pojedynczej – kinor, mnogiej – kinorot), ale tłumaczone jest to często jako harfa, a nawet gitara. To jest ten instrument, na którym grał ponoć król Dawid.
Dziś kinor mówi się na skrzypce. W związku z tym i o wieszaniu skrzypiec na wierzbach można czasem przeczytać (np. w tytule książki Juliana Stryjkowskiego).
Zawsze mi te instrumenty wiszące na drzewach działały na wyobraźnię. Nie tylko mnie oczywiście. Na jednym z najsłynniejszych w Polsce nagrobków, ohelu Bera Sonnenberga (dziadka kompozytora Michała Bergsona, o którym tu niedawno mówiliśmy, i pradziadka filozofa Henriego Bergsona) na Cmentarzu Żydowskim przy Okopowej, widać różne instrumenty na drzewach – nie tylko smyczkowe, ale też dęte:
https://www.writeandtravel.pl/wp-content/uploads/2019/10/20191027_151550.jpg
News! Ewa Bogusz-Moore od sierpnia przyszłego roku będzie dyrektorka naczelną Filharmonii Kolonskiej. W NOSPR będzie konkurs.
PK, a może nad tą Oką Ważyk w wielkie filozofie ani psalmy się nie bawił, tylko mu się przypomniała Konopnicka? No i mu się rymnęło przy okazji. 😉
Dziękuję ci, wierzbo nasza, wierzbo pochyła, żeś mi moją fujareczkę grać wyuczyła.
A i wierzby płaczące się rozszumiały też, chociaż nie jestem pewna, czy Ważyk to rozważył. 😉
O, jak dużo pomysłów. Odstawiłam na moment wierzby płaczące (bo nazwa występuje w różnych językach indoeuropejskich) bo to nazewnictwo jest w miarę proste. Wiadomo, że pewne drzewa są symbolami narodowymi (cedr w Libanie, wiśnia w Japonii, klon w Kanadzie). Nie jestem pewna czy wierzba jest polskim drzewem narodowym (bardziej przypuszczam, że dąb czy sosna przez swoją częstotliwość występowania, ale nie wiem tego). Jednak co Adam Ważyk (Ajzyk Wagman) miał na myśli, już nie możemy zapytać. Flety robiono z wierzb nie tylko w Polsce. Czyli w pewnym sensie myślenie w kierunku grającego instrumentu z wierzby może być bliskie intencji autora. Bardzo dziękuję za wszystkie pomysły i rozmowę. Marsz powstał ponoć w Sielcach nad Oką. No i jeśli „chłopcy” maszerowali na zachód, to na pewno ukazały im się w pewnym momencie mazowieckie malowane zboża i wierzby.
Pozdrawiam wszystkich bardzo ciepło.
Co do instrumentów, w oryginale jest słowo kinorotenu, czyli „nasze lutnie” (nazwa instrumentu w liczbie pojedynczej – kinor, mnogiej – kinorot), ale tłumaczone jest to często jako harfa, a nawet gitara. To jest ten instrument, na którym grał ponoć król Dawid.
Ja nie dyskutuję ze współczesną terminologią, przyjmuję do wiadomości błędy tłumaczy i historyków sztuki, ale faktu to nie zmieni – król Dawid, jeśli istniał i grał na instrumencie zwanym wtedy kinor, to grał na lirze. Nie na harfie. Nigdy nie mógł widzieć harfy z bliska, lutni tym bardziej.
Dużo więcej o takich rzeczach napisał Jeremy Montagu w książce „Instrumenty muzyczne w Biblii”. Ja tylko powtarzam z pamięci, bo mi gdzieś ta książka wsiąkła w stertę i teraz nie mogę znaleźć. 🙂
Słusznie, miałam na myśli lirę, przejęzyczenie. Pisałam to słuchając jednym uchem konkursu Gezy Andy 😉
Bardzo ciekawa genealogia instrumentów i ich nazewnictwa. O ile pamiętam, to lira i lutnia są spokrewnione, a gitara wywodzi się chyba prosto od lutni. Skrzypce chyba wywodzą się od liry. Czyli bliska rodzina. Harfa to chyba instrument szarpany i pamiętam, że ma masę strun (chyba ponad 40).
Dużo ciekawych obserwacji, odnośników i trochę poezji. Dziękuję Państwu za pomoc.
Nie, gitara nie wywodzi się od lutni. Całkiem były niezależne i nadal są, chociaż w internecie najwięcej bzdur z zakresu instrumentoznawstwa dotyczy właśnie gitary i lutni. 🙂
Lira jest spokrewniona ze wszystkim co ma struny, to prawda. Liry były na samym początku i jeśli się uprzeć, to skrzypce są na końcu jakiejś linii rozwojowej, jednej z wielu (ale nie są postępową wersją żadnej fideli-wioli-vielli, bo w tej sprawie też jest pełna dezorientacja w internecie).
Do p. WW: to bardzo ciekawe. Tak mi mówił (dawno temu) profesor gitary klasycznej w czasach przedinternetowych (nie mylić z przedpotopowymi). Chyba, że coś źle zapamiętałam – zawsze możliwe. Tutaj można liczyć na nowe informacje. Co jest zatem – Pana zdaniem – matką gitary? Profesor nadal żyje i ma się dobrze, z tego co wiem! Porozmawiam z nim w tej kwestii, jak się uzbroję w wiedzę. Czyżby matką był – ud?
Pozdrawiam.
Szanowni Państwo! Co do Pani Bogusz-Moore, nie wiem, czy bardziej się cieszyć, że w końcu odejdzie, czy martwić, że nastąpi to dopiero za rok. Kadencję Pani Bogusz-Moore oceniam znacząco gorzej od wieloletniej kadencji jej poprzedniczki, która i miała pomysły, i potrafiła czerpać z pomysłów innych. Wystarczy przejrzeć programy koncertów z poprzednich sezonów. Oczywiście, rozumiem, była pandemia, może mniejszy budżet. Ciekawe swoją drogą, jak w Kolonii ułożą się relacje nowej Pani Dyrektor z współpracownikami. Ciekawe też, kto będzie kolejnym dyrektorem NOSPR. Oby ktoś formatu Pani Wnuk-Nazarowej, choć niestety mam obawy, że jeszcze będziemy tęsknić do obecnej Pani Dyrektor.
@Berkeley special
Po pierwsze – jaki ze mnie pan? Jestem tylko skromnym Wodzem. 🙂
A po drugie, to profesor gitary klasycznej z pewnością tak mówił. Zalecam daleko posuniętą ostrożność, gdy praktyk-wykonawca, choćby najlepszy, bierze się za sprawy wymagające interdyscyplinarności. Ani wiedzy, ani warsztatu, ani jeszcze wielu innych rzeczy. Niech gra, niech uczy, a resztę zostawi fachowcom.
W instrumentoznawstwie (w którym jestem tylko żenującym amatorem) kimś w rodzaju Mendelejewa byli panowie Hornbostel i Sachs, którzy sto lat temu opracowali uczoną klasyfikację instrumentów muzycznych. Od tego czasu doszło całe mnóstwo wiedzy, jednak wszystko pasuje do ich schematu, bardzo porządkującego. Człowiek cywilny powinien zacząć od książki drugiego z nich – Curt Sachs, „Historia instrumentów muzycznych”, wydawanej we wszystkich językach. Wersja polska jest nawet dość przyzwoicie przetłumaczona, z małymi powikłaniami wynikającymi z tego, że pełen dobrej woli tłumacz nie miał kogo spytać, wszędzie byli tylko tacy właśnie „profesorowie gitary klasycznej”. No więc książkę Sachsa zalecam. 🙂
Co do gitary, to nie, zdecydowanie nie ud. Ud jaki znamy jest końcową, lokalną wersją całego mnóstwa lutni używanych od Persji po północną Afrykę, natomiast początki gitary to jakieś vielle smyczkowe, które Italczycy poznali w krajach orientalnych, jak większość znanych dziś instrumentów zresztą. Jeszcze w XVII wieku czasem pisano chitarra battente dla odróżnienia od podobnych wynalazków obsługiwanych smyczkiem. Był to prosty, czterostrunowy instrument, używany przez prostych ludzi do brzdąkania. Potem to już ewolucja: piąta struna (para strun ściślej mówiąc), ulepszanie pudła rezonansowego, mnóstwo lokalnych odmian, na przykład całkiem wymarła gitara angielska, wreszcie wersja hiszpańska z sześcioma pojedynczymi strunami, która przyjęła się w całej Europie (bo Rosja to nie Europa). A dopiero jakieś sto lat temu powstała taka gitara, jaką widzimy u profesorów gitary. Uczeni się spierają o początki, jednak pewne jest, że ani z ud, ani z inną lutnią wczesne gitary nic wspólnego nie miały.
Znam tylko jednego gitarzystę wyposażonego i w wiedzę ogólną, i w wiedzę ściśle profesjonalną o gitarach, współpracowaliśmy niedawno przy jednym takim prodżekcie i byłem zdumiony, że jednak ktoś taki się trafił w tym środowisku. Można go znaleźć tu
https://www.wgurgul.pl/o%C5%9Brodek-dokumentacji-historycznej-gitarystyki-polskiej
i pytać o różne rzeczy bez krępacji. On wszystko wie, albo się dowie. 😎
Wielki (ale skromny) Wodzu: bardzo dziękuję za te wszystkie cenne informacje, źródła i smakowite kąski. Tak, znajomy profesor gitary jest jej nauczycielem i grajkiem, nie historykiem.
Już sobie obejrzałam chitarra battente (z Gr. Kithara, latynizowana wersja cithara, stąd też pochodzi słowo cytra).
Wracając na moment do lutni, to spotkałam utwory renesansowego kompozytora Johna Dowlanda, który pisał na lutnię. Jakoś tak trafiłam, że wszystko jego co słyszałam było grane na gitarze, nie na lutni i to mnie utrwalało w przekonaniu, że lutnia——>gitara. Nigdy nawet nie słyszałam lutni solo. Nie wiem jak brzmi na sali.
Przypomina mi się jeszcze utwór Bacha na lutnię:
– Małe preludium c-moll (chyba BWV 999). Oczywiście nigdy go na lutni nie słyszałam, natomiast mam jego nagrania na gitarze i na instrumentach klawiszowych. Chyba nawet Segovii na gitarze.
Czytałam, że Bach posiadał taki instrument: klawesyno-lutnia (Lautenwerck), ale nie zachował się. Zdaje się, że był to ulubiony instrument Bacha!
No to tyle zawracania gitary! Bardzo dziękuję za cenny odnośnik.
Pozdrawiam.