Finał 10. Dni Muzyki Ukraińskiej

Koncert Kameraty Kijowskiej pod batutą Romana Rewakowicza przyniósł, podobnie jak cały festiwal, trochę prawdziwych odkryć.

Nie byłam niestety na wcześniejszych dwóch koncertach, ale można ich wysłuchać na YouTube. Na razie zapoznałam się z koncertem pierwszym, który odbył się pięć dni temu, akurat w tym czasie, kiedy miał miejsce finał ChiJE. Grało Chromatophonic Trio, złożone ze wspaniałych, wrażliwych muzyków, którymi są znani nam z innych solowych i kameralnych kontekstów skrzypaczka Roksana Kwaśnikowska, wiolonczelista Marcel Markowski i pianista Andrzej Karałow. Dzięki nim jeszcze atrakcyjniej zabrzmiały dzieła Wiktora Kosenki i Walentyna Sylwestrowa. Ten pierwszy (1896-1938) był jeszcze całkowicie zanurzony w romantyzmie i jego Trio fortepianowe D-dur „Klasyczne” brzmiało jak dalszy ciąg Brahmsa. Bardzo porządnie napisana muzyka. Natomiast niezwykle ciekawy był utwór Sylwestrowa – Drama z 1971 r., ilustrująca przemianę wewnętrzną kompozytora, która odbywała się w tym okresie. To przedziwny kolaż awangardy, dodekafonii a la Webern i momentów tonalnych. Tak jakby kilka osobowości na przemian próbowały dojść do głosu. Fascynujące. A zakończenie… nie ma co opowiadać, to trzeba zobaczyć.

Dziś usłyszeliśmy dzieła współczesnych trzech generacji, od najmłodszej do starszej. Zaledwie 26 lat ma Jurij Pikusz z Dniepru, u którego organizator festiwalu, Fundacja Pro Musica Viva, zamówiła utwór. Jest już laureatem paru konkursów kompozytorskich i jego utwory były wykonywane na ukraińskich festiwalach muzyki współczesnej, ale też w zeszłym roku na wyspie Uznam. Nowe dzieło nosi tytuł Escape Velocity, który wydaje się mało adekwatny: utwór jest nieustającym ruchem zmiennych harmonii i rytmów, ale kojarzy się raczej z pędem, przyspieszającym i zwalniającym, niż z ucieczką. W każdym razie dzieło jest atrakcyjne i kompozytor (obecny na sali) został bardzo ciepło przyjęty.

Zoltan Almaszi, rocznik 1975, znany jest tu już z wielu wykonań swoich utworów, także sam nieraz występował jako wiolonczelista (grał też dziś w orkiestrze). Jego Concerto grosso nr 4 „Pory roku” na skrzypce i orkiestrę kameralną pochodzą sprzed 13 lat i bynajmniej nie nawiązują do koncertów Vivaldiego, lecz są własną wizją w charakterystycznym dla tego twórcy rozbrajająco eklektycznym stylu. Tradycyjny niemal walczyk sąsiaduje z ilustracyjnością (najbardziej zaskakuje część Kiełkowanie, oparte na brzmieniach uderzania w pudła rezonansowe instrumentów, które rzeczywiście mogą się kojarzyć z wzrastaniem rośliny). Solistką była Bohdana Piwnenko, która pełni też funkcję dyrektorki naczelnej i artystycznej Kijowskiej Kameraty.

Druga część koncertu była dla mnie prawdziwym odkryciem i to tym bardziej zaskakującym, że znałam kompozytora. Ołeksandr Kozarenko, urodzony w 1963 r. w Kołomyi w rodzinie łemkowskiej, nie tylko kompozytor, ale też pianista i muzykolog, zmarł w zeszłym roku i nie był ofiarą wojny, lecz covidu. Poznałam go w 1995 r. na pierwszej edycji lwowskiego festiwalu Kontrasty – wtedy był trzydziestoparoletnim Saszą, a jego muzycznym bogiem (tak się wyraził) był Lutosławski. Wszystkie utwory wykonane dziś pochodziły jednak z wcześniejszych lat i mają w sobie coś niezwykle świeżego. Irmolohion na orkiestrę smyczkową wydaje się najbardziej tradycyjny, ale sam pomysł wzięcia melodii cerkiewnych i „ubrania” ich w orkiestrową konwencję barokowo-klasyczną jest dość zaskakujący. Krótki, a świetny jest Konzert-Stück na fortepian, flet i orkiestrę kameralną, w którym też są aluzje do baroku, ale nieoczywiste. Najciekawsze jest Pięć pieśni weselnych z Pokucia na głos i orkiestrę kameralną, w których ludowym śpiewom (znakomita Oksana Nikitiuk) towarzyszą zaskakujące zestawienia brzmień; w tym np. naśladowanie brzmienia cymbałów przez preparację fortepianu. Na koniec krótki hit: jazzująca Sinfonia estravaganza. Naprawdę nie wiedziałam, że to był tak interesujący kompozytor.

Miałam też być we wtorek na koncercie chóralnym, ale nieoczekiwanie okazało się, że tego samego wieczoru jest też koncert Festiwalu w Krzyżowej, na którym obiecałam być jeszcze latem – początkowo był planowany dzień później. Miał on miejsce na Zamku Królewskim; po raz pierwszy nie w huczącym Kościele Ewangelicko-Augsburskim. Ten festiwal także odbył się w tym roku po raz dziesiąty, choć trudno je porównywać – Dni Muzyki Ukraińskiej miały dłuższe przerwy, ich pierwsza edycja miała miejsce ćwierć wieku temu. Krzyżowa jest co roku. Tym razem po raz pierwszy udało się transmitować ten koncert w radiowej Dwójce, a wcześniej zrobić reportaż i przeprowadzić parę rozmów. Przypomnę jeszcze, czym to jest, i dodam, że festiwal znalazł się w momencie, w którym potrzebne są zmiany, a także zabezpieczenie finansowania – i w ogóle jakiś pomysł na nie. Zbyt ważna z wielu względów to impreza, by miała umrzeć śmiercią naturalną.