Niełatwe początki
…ale bardzo ciekawe. A cieszy też, że na koncercie inauguracyjnym Warszawskiej Jesieni była niemal pełna sala!
Ta publiczność jest inna niż ta z ChiJE, to oczywiste, ale też inna niż na zagranicznych festiwalach muzyki współczesnej. Np. w Niemczech jest to już niemal całkowicie domena boomerów. W Warszawie przychodzą młodzi, nie tylko ze środowiska. Wczoraj jednak przybyli też zarówno wielbiciele talentu dyrygenta Yaroslava Shemeta (który tym razem nie stanął na czele swojej Filharmonii Śląskiej, lecz konkurencji z tego samego miasta – NOSPR), jak ciekawi uwolnionego od cenzury utworu Pawła Szymańskiego.
Zanim się przekonaliśmy, czy było co cenzurować, zabrzmiał dziarski hymn (to jedyny festiwal, który zachował ten zwyczaj), a później małe zaskoczenie. Mimo że na estradzie obecna była wielka orkiestra w pełnym składzie oraz fortepian, słychać było tylko bardzo nikłe brzmienia. Zwłaszcza zaskakiwał fortepian – Rei Nakamura zwijała się pracowicie nad klawiaturą, ale słychać było tylko ciche dźwięki i to nie naturalne, lecz – jak można było przeczytać w opisie kompozytora, Christiana Winthera Christiansena – pochodzące z preparacji instrumentu, a potem nagrane i uruchamiane za pomocą zbliżania palców do klawiatury. Ten „niemal bezgłośny hołd dla gatunku koncertu fortepianowego” (jak wyraził się autor) chwilami brzmiał ciekawie, a nawet zabawnie, gdy od czasu do czasu wyłaniały się tradycyjne akordy, ale w miarę czasu już nużył – trwał z pół godziny. Długo trzeba było demontować aparaturę i trochę potrwało, zanim rozpoczął się następny utwór – Geh bin andeiner Sensucht Ran Heleny Tulve na oktet wokalny i sukę biłgorajską/fidel płocką (Oktet Simultaneo i Maria Pomianowska). Połączenie śpiewu i „komentującego” w jego pauzach solowego instrumentu smyczkowego przypomniało mi trochę pierwszą z Folk Songs Luciana Berio, tę z altówką, ale oczywiście partie wokalne brzmiały całkiem inaczej: surowe harmonie dużej urody.
It’s fine, isn’t it? – no cóż, z grubsza mogę powiedzieć, że wyszło na moje. Tyle że jest to utwór może nie aż tak ściszony jak powyższy Koncert fortepianowy, ale też raczej cichy: w skład orkiestry wchodzą skrzypce i kontrabasy, dęte drewniane, klawesyn i duża perkusja. Zarówno dla fletu, jak dla orkiestry jest to piekielnie trudne, jak w Simple Music – podobnie jak tam jest to misterna układanka z pojedynczych dźwięków i – tak jak się wyraziłam w opisie tamtego dzieła – antykoncert (tym razem podziw dla Łukasza Długosza). Finał bawi, nie więcej – ów tak wyolbrzymiany „strzał z pistoletu” podnoszony przez naszych domorosłych cenzorów jest niegłośnym puknięciem, któremu na dodatek towarzyszy jeszcze rozmiękczający atmosferę i rozśmieszający dźwięk vibraslapu (taki instrument z kulkami uderzającymi o kawałek blachy), a puentą są wspomniane przeze mnie, także wywołujące uśmiech, dźwięki kontrafagotu. Było o co robić hecę? Zupełnie nie.
Druga część koncertu bardzo kontrastowała z poprzednią. Świetny Fire Żanety Rydzewskiej, w którym w końcu orkiestra miała możność zaprezentować się w pełni – brzmienia szare i stalowe, spopielone, intensywne. No i hit wieczoru – Six Scenes for Turntables and Orchestra – część orkiestrowa jest autorstwa Matthew Shlomowitza, a turntablistką – w programie użyto słowa gramofonistka – była Mariam Rezaei, która improwizowała, ale była to improwizacja przygotowana, a przy tym niezwykle dynamiczna. A w orkiestrze działy się różne rzeczy pastiszowe, trochę rozrywkowe, trochę jazzowe, niebanalnie posługujące się banalnością.
Tradycyjnie już po inauguracji odbył się pierwszy nocny koncert – recital perkusyjny Tomka Szczepaniaka. W skrócie powiem, że w pierwszym chyba coś nie do końca wyszło, więc nie będę go opisywać, ale reszta już robiła wrażenie, także dzięki nietypowym instrumentom. W programie znalazły się dwa utwory młodych kompozytorów ukraińskich – bardziej tradycyjny recurrence in the lower realm/solar hymns Viacheslava Kyrylowa (doktoranta krakowskiej Akademii) oraz Enouement na perkusję i elektronikę Anny Arkushyny (utytułowanej już, mieszkającej w Niemczech), w którym w partii elektroniki chwilami słychać było śpiewy ukraińskie, a w finałowych minutach za dodatkowy instrument perkusyjny posłużyła bandura. Elektronika z perkusją była spleciona również w Another Path Raphaela Cendo – kolejnym utworze-ostrzeżeniu.