Nic się nie stało…

Jak za dawnych dobrych czasów byłam dziś na trzech koncertach, a na mieście widziałam dzikie tłumy. Austria wprowadza lockdown, w Niemczech teatry się zamykają, a my udajemy, że nic się nie dzieje, i słuchamy dobrej muzyki.

W związku z odwołaniem wieczornego koncertu festiwal Eufonie miał dziś tylko dwa. O 14:15 w Archikatedrze wystąpili z recitalem Tomasz Konieczny z Lechem Napierałą. Dominował wątek wschodni: kilka pieśni ukraińskiego romantyka Mykoły Łysenki oraz Pieśni i tańce śmierci Musorgskiego, ale też nie zabrakło elementu norwidowskiego: cyklu Henryka Mikołaja Góreckiego Błogosławione pieśni malinowe z 1980 r., czyli powstałego kilka lat po III Symfonii i prezentującego podobną estetykę. Szczególnie efektownie (i aktorsko!) wypadł cykl Musorgskiego, śpiewany zresztą przez Koniecznego nie od dziś i zarejestrowany na płycie. Aż ciarki chodziły.

Po południu, również w ramach Eufonii, w Kościele Ewangelicko-Augsburskim jeden z tych koncertów, za które szczególnie lubię ten festiwal: występ Chóru Radia Łotewskiego pod dyrekcją Sigvardsa Klavy. Urzekająca emisja charakterystyczna dla północnych głosów, wielka muzykalność, plastyczne kształtowanie konstelacji dźwiękowych, nie tylko ze zwykłego śpiewu zresztą, ale i z gardłowego, i efektów szmerowych, i gwizdania, i nawet w pierwszym z utworów kieliszków napełnionych wodą. Muzyka naprawdę eufoniczna. A program, choć był zróżnicowany, trzymał uduchowiony nastrój. Z muzyki rodzimej Ēriks Ešenvalds na początek i Peteris Vasks na koniec, a pomiędzy nimi Górecki. Mahler, Bruckner oraz jeden z najciekawszych współczesnych kompozytorów szwedzkich, Anders Hillborg. I wszystko ze sobą grało.

Wieczorem w FN – rytuał Sokołowa. Wszystko to znamy: przyciemnione światło, sposób wychodzenia na scenę, sześć bisów, publiczność poddająca się temu wszystkiemu z entuzjazmem, wstająca po każdym kolejnym bisie. Mój entuzjazm jest jednak coraz mniejszy. Na początku Kreislerianów Schumanna myślałam: no, chyba tym razem będzie nieźle. Jednak później bywało już różnie. Pianista ma coraz częstszą tendencję do siłowego grania – kiedyś zachwycałam się barwą jego dźwięku, dziś już nie mam czym. Ostatnia część nie była ani schnell, ani spielend, co już zupełnie mi się nie podobało. Nierówne też były preludia Rachmaninowa z op. 23, a także bisy. O ile Intermezzo A-dur Brahmsa, choć przyciężkie, było do przyjęcia, to niestety Ballada g-moll z op. 118 była po prostu zarąbana. Później pojawił się Chopin: Polonez es-moll, choć zagrany nietypowo, dał się słuchać, natomiast Polonez As-dur był po prostu okropny. Malutki odpoczynek – ładne Preludium e-moll z op. 11 Skriabina – i na koniec niestety znów zarąbane Preludium c-moll Chopina. Obok nieładnego forte niepokoiła mnie dziś jeszcze masa sąsiadów – tylu ich jeszcze u tego pianisty nie słyszałam. Ale rytuał został spełniony.

PS. Powtórzę jeszcze informację, którą zamieściłam pod poprzednim wpisem. Dzisiejszy koncert sióstr Pasiecznik został przeniesiony na 5 grudnia. Miejmy nadzieję, że będzie mógł się odbyć. Natomiast wtorkowy koncert Kwartetu Śląskiego odbędzie się w nieco zmienionym składzie (bez Joanny Freszel), a zamiast utworu Andrzeja Krzanowskiego zostanie zagrana kompozycja innego kompozytora z pokolenia stalowowolskiego: Aleksandra Lasonia.
http://eufonie.pl/program/wydarzenie-8/