Bach i Glass

Mogło komuś umknąć, bo mało widziałam dziś znajomych w FN (wyjątkowo koncert kameralny w sali koncertowej), ale odbyło się właśnie polskie prawykonanie utworu Glassa z udziałem Marcina Świątkiewicza.

Dopiero co prowadził Arte dei Suonatori w Gdańsku w utworach Heinichena i Hassego (i Szymańskiego!), a teraz zagrał w Warszawie z Orkiestrą Kameralną Filharmonii Narodowej koncerty Bacha i Glassa właśnie. Bach był grany na instrumentach współczesnych, więc obawiałam się, czy klawesyn będzie w ogóle słychać, ale jak najbardziej było, i całe szczęście, bo było to wykonanie – jak to u Świątkiewicza – nietuzinkowe. Był to Koncert D-dur, funkcjonujący też jako skrzypcowy Koncert E-dur. Świetna energia i polot, w pierwszej części długa kadencja improwizowana – widać było, że zespół nie wiedział, kiedy solista skończy, bo raz już się zbierał do wejścia, a tu niespodzianka – solo trwa dalej. Na niejednym występie tego solisty podobne sceny widziałam.

Jak nie przepadam za Glassem i wydaje mi się dość prymitywny i nudny, to akurat Koncert na klawesyn i orkiestrę z 2002 r., choć też mu nie brak pustych przebiegów, jest na szczęście niedługi i momentami nawet zabawny, zwłaszcza w III części, a jeszcze solista przydał mu atrakcji. Publiczność była w widoczny sposób zadowolona z tej muzyki lekkiej, łatwej i przyjemnej. Na bis zabrzmiało coś, co mi znów wyglądało na improwizację, ale taką pasującą do kontekstu (nawet miałam pójść w przerwie do niego i się upewnić, ale mnie zagadano).

Przy muzyce lekkiej, łatwej i przyjemnej orkiestra, już sama, pozostała po przerwie. Miły neoklasycyzm Serenady Daga Wiréna i neobarok popularnej suity Z czasów Holberga Griega zwieńczył ten koncert; można było trochę się rozczarować przy finałowym Rigaudonie, gdzie chwilami gra się w pojedynczej obsadzie i to jest moment prawdy, jeśli chodzi o intonację… Ale na bis był Taniec Anitry i wszyscy byli zadowoleni.