Kaszubski eksperyment
Na początku trzeba powiedzieć, że opis na stronie Opery Narodowej jest trochę mylący. Spektakl Wòlô Bòskô nie jest „inscenizowanym cyklem pieśni kaszubskich”. Tzn. jest, ale tylko w sferze tekstu.
Skąd pomysł? Dyrektor Waldemar Dąbrowski opowiedział po przedstawieniu, że trzy lata temu przyszedł do niego z tym baryton Damian Wilma, swego czasu uczestnik Akademii Operowej. Właśnie doktoryzował się na uczelni poznańskiej (a wcześniej studiował w Bydgoszczy) z pieśni kaszubskich. Pochodzi z tego regionu i propaguje jego kulturę. Pomysł na taki spektakl miał już wcześniej i wybrał konkretne pieśni. Ostatecznie razem z reżyserem Jarosławem Kilianem ułożyli z nich opowieść o nieszczęśliwej miłości, a muzykę, całkiem nową, napisał Łukasz Godyla, kompozytor, który również studiował w Bydgoszczy, ale jest Wielkopolaninem. Może i schował w swojej muzyce jakieś kaszubskie melodie, ale nie da się tego powiedzieć na pewno – nie słychać ich. Zespół składa się z dwojga pianistów i dwojga perkusistów; uderzająca jest szczególnie obecność instrumentów imitujących szum morza. Morze – najważniejsza sprawa w kaszubskim świecie (parę razy pojawia się kaszubski odpowiednik polskiej piosenki: Hej, żeglujże, żeglarzu, całą nockę po morzu).
Język kaszubski rozbrzmiewa przez cały czas (a nad sceną wyświetlane są napisy i po polsku, i po kaszubsku) – w śpiewie Damiana Wilmy oraz w opowieści snutej przez Danutę Stenkę – też Kaszubkę. Zwłaszcza jej rola sprawia niesamowite wrażenie. Ubrana w piękny, ciemny strój ludowy, wystylizowana jest na babkę-bajarkę opowiadającą historie, a w ostatnich scenach jest „złą mamą”, która nie chce doprowadzić do połączenia się młodych zakochanych Hanuszki i Jaśka. Damian Wilma jest owym Jaśkiem, natomiast dziewczyna to rola niema w wykonaniu tancerki, której towarzyszy też tancerz – choreografię opracowała Anna Hop. Piękną, oszczędną, ale oczywistą scenografię (pomost-molo, wydmy ze sterczącymi patykami) zrobiła Izabela Chełkowska.
Eksperyment więc w sumie ciekawy. Będzie jeszcze grany – w grudniu dwa razy, potem w lutym.
Komentarze
Pominęła Pani dość istotną informację:
spektakl od strony muzycznej został przygotowany i poprowadzony przez maestro Grzegorza Brajnera.
Kto by chciał zapoznać się z tą częścią obyczaju kaszubskiego nie w wersji polukrowanej, niechaj przeczyta książkę „Upiór” Łukasza Kozaka, zwłaszcza wypisy ze źródeł na jej końcu. Tylko dla twardzieli i nie przy jedzeniu, uprzedzam. 🙂
Co zaś do melodii kaszubskich, to nie słychać ich z zasadniczego powodu – bo nie istnieją. Są melodie o Kaszubach, są też melodie popularne na Kaszubach, a wszystko to importy. Przykro mi.
Serio nie istnieją? Te wszystkie teksty miały jakieś melodie. Naprawdę wszystkie zapożyczone? Ani jeden autentyk nie istniał? Trudno uwierzyć.
Upiorzyca – fakt, przepraszam.
Wielki Wodzu, dziękuję za informację o książce. Przejrzałam sobie informacje i jej recenzje: faktycznie ostrzeżenie się przyda- nie przy jedzeniu. Chyba książka może nieźle przestraszyć i zaszokować.
Z tego co wiem to społeczność kaszubska ma bardzo mocno zakotwiczoną miłość do swojej kultury i języka. Jak to możliwe, że taka społeczność nie ma swoich melodii ludowych? Czy zaniknęły (dlaczego?), czy zostały wyparte (przez co?), czy drzemią gdzieś po cichu? Co kaszubskie matki śpiewają jako kołysanki do dziecka? I tak dalej. Kaszubski to drugi po polskim oficjalny język w Polsce. I ta kultura nie ma melodii ludowych?
http://www.naszekaszuby.pl/modules/newbb/viewtopic.php?topic_id=223&forum=3
Myślę, że WW coś więcej na ten temat wie. Może się podzieli dalszą częścią tej historii?
Pozdrawiam.
Za bardzo się nie znam, tyle, że oglądałem z bliska przez pierwsze pół życia, a przez drugie pół zaznajomiłem się trochę z etnografią. To, co udało się w kilku innych regionach, czyli zapisanie, nagranie, warsztaty u stuletnich muzyków, na Kaszubach nie było możliwe z różnych powodów. Ludzie Kolberga niby coś tam znaleźli, jednak już wtedy więcej w tej tradycji było miejskiej muzyki rozrywkowej, niż autentyku. Na zakładkę z Kolbergiem zaczęło się to, co zwykliśmy nazywać germanizacją, a co w istocie było wprowadzaniem państwowego porządku nowego typu, według zasad dziś nie do przyjęcia, a wtedy powszechnie stosowanych w Europie (w Polsce też, od 1918 roku).
W muzyce zwanej ludową, czy tradycyjną, wszędzie obserwowano tę samą zasadę – lokalne motywy, choćby nie wiem jak dawne i czcigodne, przegrywają z modną muzyką zasłyszaną w sferach mniej tradycyjnych, za to bogatszych. Przecież ci wiejscy mistrzowie, dziś hołubieni jako dobro narodowe, od kilkudziesięciu lat siedzieli po chałupach i nie grali wcale, albo tylko sobie, bo ich rolę przejmowali powoli, ale skutecznie muzycy wyposażeni w modne akordeony i grający kawałki takie same, jak w mieście. Nikt nie chciał tańcować przy tych przaśnych skrzypkach, więc jeśli miał pieniądze, wynajmował porządną kapelę grającą po nowemu.
Na Kaszubach to się odbyło na tyle wcześnie, że nic nie zostało dla zbieraczy. Gdzie się człowiek nie ruszył, muzykanci byli już modni, to znaczy z repertuarem przetworzonej, dość okropnej niemieckiej muzyki bardzo popularnej. To nic, że jakieś 50 lat temu zaczęły powstawać „zespoły pieśni i tańca”, jak wszędzie w Polsce, po muzyce kaszubskiej nie było wtedy śladu i nikt nie wie, jak wyglądała. To jest cepelia, uczone kombinacje i nic więcej.
Nie tylko Bismarck winien, bowiem po roku 1918 bardzo gorliwie na Kaszuby wkroczyli kulturtragerzy z Wilna i Warszawy, spolszczający co się dało po swojemu, nie pytając miejscowych, bo o czym rozmawiać z ciemnym ludem gadającym jakimś niemieckim narzeczem? Po 1945 było jeszcze gorzej, odwilż nastąpiła dopiero za Gierka.
Można powiedzieć, że Kaszubi sami sobie winni, bo są nieufni, nie lubią obcych i zamykają się w swojej bańce. To prawda, mi może ze dwa razy udało się przeniknąć do środka (powołując się na wspólnych znajomych i wyciągając flaszkę) i zobaczyłem wtedy całkiem innych ludzi. Specyficznych, tak, ale nie wszystkie stereotypy potwierdzających. Tylko że ta nieufność i zamknięcie jest raczej skutkiem chamskiej polonizacji i przycinania do narodowego wzorca, a nie jakichś cech przyrodzonych. W każdym razie prowadzenie interesów w sposób uczciwy i z poszanowaniem lokalnych zwyczajów w dużej mierze pomaga w kontaktach międzykulturowych. 🙂
Język zaś tak, ostatnio podejmuje się próby jakiejś kodyfikacji, odtworzenia, bardzo pięknie, tylko że po wsiach, gdzie można naliczyć kilkaset dialektów, ludzie tego nowego kaszubskiego nie rozumieją. Niby tak samo było z czeskim, słowackim, litewskim, a nawet z norweskim bokmål i powoli się to udało, ale że kaszubski nie jest i nie będzie niezbędny do życia, zostanie sobie tworem sztucznie utrzymywanym przy życiu przez entuzjastów, a potem kiedyś cichutko zniknie, jak znikła kaszubska muzyka.
Nic na to nie poradzimy. Dobranoc.
Bardzo dziękuję za poszerzenie tego trudnego dosyć tematu. Wyjaśnienie jest raczej przekonywujące – rzeczywiście. Nigdy nie słyszałam melodii kaszubskich, znam tylko piękne hafty i sporo czytałam na temat reanimowania języka kaszubskiego.
Nigdy tam nie byłam, a słyszałam, że jest bardzo pięknie.
W pewnym sensie rozumiem to przycinanie do narodowego wzorca bo pewnie wtedy tworzono nowy model nauczania powszechnego. A obywatele kraju powinni mówić językiem rozumianym przez wszystkich. Wtedy dzieci mają szansę na kontynuowanie nauki wyżej i dalej. Bardzo trudno jest państwu utrzymywać języki rdzenne (inne niż główny) na wysokim poziomie. To chyba udało się tylko z językiem (czy językami) grupy Guarani w Paragwaju, Boliwii, Argentynie). Dziecko mówiące świetnie po kaszubsku a słabo po polsku miałoby kiepskie szanse na studia, dobrą pracę itp. A na jedno i drugie zapewne nie było środków.
Pozdrawiam.
Dzień dobry. Właśnie napisała do mnie znana mi Kaszubka (a dokładniej pół góralka, pół Kaszubka), że jak najbardziej istnieją autentyczne piosenki kaszubskie, które śpiewa z tamtejszą rodziną, kiedy ją odwiedza, i przytoczyła mi parę: Owieczki chodzą i Wele wele wetka. Słowa kaszubskie jak najbardziej, co do melodii nie wiem. Obie są w zbiorze prof. Ludwika Bielawskiego Piosenki z Pomorza (PWM 1955).
Ciekawą też rzecz ze swojej pierwszej rozmowy z Damianem Wilmą opowiedział przedwczoraj dyr. Waldemar Dąbrowski: że zapytał go o odczucia Kaszubów w stosunku do otaczających ich dominujących żywiołów: kiedyś niemieckiego, później polskiego. Wilma zamyślił się i powiedział: w obu przypadkach poczucie krzywdy.
Jeżeli prawdą jest to, co pisze WW, to pozbawienie kogoś autentycznej twórczości własnej też jest krzywdą, choć może nieuświadomioną.
Nie twierdziłem przecież, że nie ma piosenek po kaszubsku, jest mnóstwo. Tylko, że ich melodie pochodzą z importu. Rzecz całkiem zwykła w każdym regionie, jak się trochę rozeznać w repertuarze prowincjonalnych teatrzyków 200 lat temu i porównać z zapiskami badaczy sprzed 150 lat – poszło w lud bardzo szybko i skutecznie. Na Kaszubach trochę wcześniej i trochę skuteczniej, zanim badacze tam dotarli – to znaczy badacze zainteresowani śladami słowiańskimi, bo niemieccy wtedy badali całkiem inne rzeczy. Skansen kaszubskości zamrożonej istniał jeszcze niedawno w Kanadzie (pisze o tym Kozak), jednak o muzyce tego skansenu nic nie wiadomo, prawdopodobnie już tamta emigracja nie miała nic swojego. Powtarzam, nie mieszajmy tradycyjnych tekstów (są) z tradycyjnymi melodiami (nie ma).
Moja „półkaszubska” znajoma przeczytała nocny wpis WW i skomentowała (cytuję):
Tak, Wódz ma dużo racji, ludzie z Kongresówki pouczali Kaszubów, jako „gorszych” Polaków, cały czas tropili germanizmy w języku, które w większości wypadków wcale nie pochodziły od Niemców, tylko od Szwedów, a zwłaszcza od Olędrów, którym już Jan Kazimierz nadał przywileje (osuszanie depresji – patrz Karwieńskie Błota). Takie nazwiska Kaszubów jak Dettlaff, Mudlaff, Burklaff czy Wittbrodt jeszcze dziś są brane za niemieckie – a to Niderlandy, Fryzja. W kaszubskim nie ma tylu germanizmów, co w śląskim, ale jest też mniej zrozumiały, bo to naprawdę osobny język. Co do muzyki, tańców – to wszystkie regiony pograniczne chłoną muzykę sąsiadów (słowackie i madziarskie nuty wśród naszych górali).
Ciekawych rzeczy można się dowiedzieć 🙂
Miło jest wytrzymać krytykę. 🙂 Dziękuję.
Jako były urzędnik pamiętam, że nazwisko Wittbrodt może mieć cztery wersje pisowni w jednej rodzinie, to też łączy Kaszubów z Fryzami. W ogóle Fryzowie są Kaszubami Niderlandów, zawsze tak twierdziłem, tylko że nie byli germanizowani, a niderlandyzowani. Też mało fajne. Cała nasza terminologia żeglarska pochodzi od Fryzów, gdyby ktoś nie wiedział.
Chłonięcie na pograniczach najlepiej ilustruje słowacki hymn narodowy (Nad Tatrou sa blýska), nie dość, że chyba jedyny na świecie hymn w tonacji molowej, to jeszcze muzycznie wzięty w całości z lokalnej piosenki śpiewanej po obu stronach Beskidów, z różnymi wariantami tekstu we wszelkich spotykanych po drodze dialektach. Tekst oficjalny akurat nie ma nic wspólnego z tradycyjnymi, bo ułożył go poeta romantyczny, jak najbardziej w mieście.
A tak ogólnie mam dobrą radę – kiedy pokazują nam gdzieś prastarą tradycję ludową, prawdopodobnie wywodzącą się z czasów pierwszych Piastów, zawsze warto sprawdzić, czy ktoś o niej słyszał przed, powiedzmy, 1930 rokiem. Zwykle nie słyszał. Tak jest zresztą wszędzie na świecie, gdzie docierają turyści. 😛
Jest kilka molowych – bułgarski, rumuński, izraelski…
Słusznie 🙂
A ten słowacki to wypisz-wymaluj Uciekaj, uciekaj, bo cię wiatr zatrzyma 😉
Bardzo to wszystko ciekawe! A znają Państwo hymn Jugosławii – Hej Slaveni? Słowa datowane do 1834 r. Muzyka oparta o Mazurek Dąbrowskiego. Czy było jakieś olimpijskie (sportowe) wydarzenie, w którym Polak i Jugosławianin wygrał złoto? Może w różnej wadze/dystansie itp. Tak, żeby te hymny wybrzmiały niedaleko od siebie czasowo? Może w Sarajewie???
Pozdrawiam.
Hej, Słowianie to hymn wszechsłowiański 😉
https://pl.wikipedia.org/wiki/Hymn_wszechs%C5%82owia%C5%84ski
A Jugosławii już dawno nie ma…
No tak, na hymnach to ja się nie znam. 😳
Tak, ale o ile mi wiadomo to był właśnie hymn Jugosławii. Melodia używana i inspirująca inne kraje słowiańskie jako nasza wszechsłowiańska melodia (melodia używana też przez Słowaków, ale nie jako hymn). Jako hymn była używana w Polsce i w Jugosławii (mimo, że tej drugiej już nie ma). Po rozpadzie, chyba żadny nowopowstały kraj jej nie przejął.
A jako, że Słowianie to największa grupa etniczna Europy, fajnie, że mamy taką wspólną pieśń. Tylko szkoda, że nie jesteśmy bardziej zjednoczeni. Jednak to być może jest niemożliwe z oczywistych względów.
Wracając do Kaszubów, to chyba polski premier jest Kaszubem.
Tyle ciekawych rzeczy od wczoraj. Łącznie z tym Upiorem!
Pozdrawiam.
To jest polska pieśń, a inni się podłączyli. Nie wiadomo co prawda, kto napisał melodię naszego hymnu, ale to przecież mazur. I nigdzie nie wykonuje się go tak dziarsko jak w Polsce 😉
Na pewno, ten hymn Jugosławii na pewno był oparty melodycznie o naszego mazur(k)a, a różnice słychać wyraźnie. I zgadzam się, że nasza wersja jest najbardziej dziarska! Znajomy Słowak na obczyźnie twierdzi, że Słowacy dobrze znają naszego mazura. Niekoniecznie słowa hymnu, ale znają melodię.
Mazurek Dąbrowskiego jest świetny, słyszałam pod jego adresem wiele komplementów. Puchłam, jakbym go sama napisała.
Pozdrawiam, dobre wieści o p. Ax! Słyszałam go chyba 2 lata temu, był w świetnej formie. Jest zaprzyjaźniony z Yują, czyli jak Państwo mówią, Józią.
Trochę gorzej już chodzi, a i siwa bródka, którą ni z tego ni z owego zapuścił, nie odmładza go. Ale jak siada do fortepianu – pełna klasa. Przepiękne tryle – dlatego też skojarzył mi się z Rubinsteinem – bo też np. Martha ma niezrównane tryle, ale zupełnie inne, bardziej dynamiczne, a te są takie… zrównoważone.
Józię wymyślił ścichapęk 🙂