Inny Don Giovanni
W ramach cyklu oper nieznanych na Festiwalu Beethovenowskim wykonywane są albo zapoznane arcydzieła, albo zapomniane ciekawostki. Don Giovanni Giuseppego Gazzanigi należy do tej drugiej kategorii.
Jest jednym z wielu opracowań tego tematu i, co szczególnie ciekawe, powstałym nieco przed genialnym dziełem Mozarta. Libretto do niego napisał Giovanni Bertati. W ciekawym eseju zamieszczonym w programie Ryszard Daniel Golianek twierdzi, że o ile Da Ponte je znał i w pewnej mierze się na nim opierał pisząc swoją wersję, to Mozart nie znał tej muzyki – libretta bywały powszechnie dostępne, partytury zaś nie. Mógłby znać, gdyby operę tę wystawiono w Wiedniu, ale napisana ona była dla Wenecji i tam wykonana (stąd zresztą wychwalanie tego miasta przez bohaterów w finale), w tym kierunku zaś Mozart w owym okresie nie podróżował.
Jest wiele podobieństw między librettami, ale i różnic. Don Giovanni u Gazzanigi uwodzi aż cztery kobiety: Annę, Elwirę, Ximenę i Maturinę, z których ta ostatnia jest odpowiedniczką Zerliny. Da Ponte słusznie postać Ximeny zlikwidował, ponieważ niczego ona dramatycznie nie wnosi. Anna pokazuje się tu tylko na początku, ponieważ w oczekiwaniu na ujęcie mordercy jej ojca udaje się do klasztoru. Maturina początkowo pojawia się z chórem wieśniaków i narzeczonym Biagio, ten jednak również szybko znika i nie pojawia się aż do końca. Ona z kolei zarysowana jest nieco mocniej, wchodząc w złośliwy dialog z Elwirą, podobnie jak w Weselu Figara Zuzanna z Marceliną.
Główna różnica – to powierzenie tytułowej roli tenorowi. Co wskazuje na to, że tu bardziej podkreślona jest jego rola amanta, a ponadto nie ma tu wątku zamiany pana ze sługą (który tutaj nazywa się Pasquariello) i wszystkich qui pro quo z tej sytuacji wynikających. To rozwinięcie jest jeszcze jedną z oznak geniuszu dramatycznego Da Pontego (dzięki niemu powstał cudowny ansambl, jeden z najpiękniejszych w historii muzyki). Tenorowy Don Giovanni jest bardziej czuły (choć tak samo cyniczny) i wciąż np. przybiera uwodzicielskie tony do Elwiry, choć u Mozarta traktuje ją pogardliwie jako kobietę już porzuconą. Nawiasem mówiąc, dlaczego Don Giovanni u Mozarta jest barytonem? Zapewne dlatego, że nie jest już pierwszej młodości, musiał przecież kiedyś zdążyć uwieść te mille e tre i wiele innych. Nie jest już chłopięcy, lecz męski.
Jeżeli wykonuje się to dzieło, to chyba wyłącznie z powodu chęci porównywania z Mozartem (na YouTube jest parę nagrań w całości). Przyznam, że gdy tego słuchałam, to również podświadomie oczekiwałam na coś, co będzie przypominać czy przynajmniej przywodzić na myśl Mozarta, a przynajmniej będzie oryginalne. Jedyną oryginalną rzeczą jest tu zakończenie całości wesołą tarantelą – wszyscy się cieszą, że rozpustnik został ukarany. U Mozarta końcówka jest morałem, dla zwiększenia powagi ubranym w formę fugi.
Gazzaniga operuje zręcznie zwrotami-szablonami, zarówno w recytatywach, jak w ariach. Funkcje harmoniczne są dość proste. Mało jest dramatyzmu – kompozytor chyba nie bardzo umiał dobrać właściwe środki. Ale na pewno ciekawie było się zapoznać, zwłaszcza że wykonanie było bardzo dobre. Z solistów należałoby pochwalić właściwie wszystkich (wymienieni są w programie dostępnym pod linkiem powyżej), a i orkiestra Filharmonii Poznańskiej, w kameralnym składzie smyczkowym plus dwie waltornie, fagot i klawesyn, pod batutą oczywiście Łukasza Borowicza, świetnie się tym razem spisała. Przy okazji dowiedziałam się, że niedawny niezbyt udany występ poznaniaków w Warszawie wziął się stąd, że trochę muzyków się pochorowało i poszukano w ostatniej chwili zastępstwa. Taka prawda – pandemia wcale się nie skończyła, mimo że zrzuciliśmy maseczki.
PS. Taki sensacyjny news. Tym koncertem orkiestra ta rozpoczyna trasę po Europie. Myślę, że obecność obowiązkowa.
Komentarze
Odnośnie sensacyjnego njusu … Allegro feroce z symfonii, która ma być grana na tym koncercie jest obezwładniające!
Sensacyjny news godny do pozazdroszczenia – oczywiście w najlepszym sensie. Czekam na wrażenia!
Pozdrawiam.
Dzięki za njus! Kupiłam bilet.
O tournee orkiestry wspominał już kilka dni temu Lebrecht: https://slippedisc.com/2022/04/7-german-cities-put-on-tour-of-kyiv-symphony/
ale nie napisał, że zaczyna się od Warszawy. W komentarzach dyrektor Boreyko to uzupełnił.
Napisałam komentarz na stronę główną. Co myślicie?
https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/2161385,1,czy-szostakowicz-ma-cos-wspolnego-z-bucza-a-czy-musi-miec.read?src=mt
No właśnie… Jak reagować na rosyjskie zbrodnie? Na pewno nie obojętnością, ale też nie nienawiścią. Pozycjonować, ani „dofrazowywać” 🙂 treści płynących z największych dzieł rosyjskiej sztuki – sztuki, która to przecież nigdy nie jest jakąś estetyczną sztuczką, właśnie… w tych przypadkach (i muzycznych, i literackich, i filmowych) nawet słowo „sztuka” nie bardzo pasuje – inteligencja sztuczna nie umie… Ale ludzie mogą przecież do nich wciąż docierać, odnajdywać je, no i jeszcze coś z nimi czynić… w życiu, i dla życia… pa pa mp/ww
A tymczasem na Florydzie…….
W chwili , kiedy pisze te slowa, Filharmonia Narodowa powróciła już do Warszawy, ja ich natomiast widziałem i słyszałem podczas amerykańskiego tourne na Florydzie. Brak dostępu do komputera sprawił, iż dopiero teraz dzielę się z czytelnikami blogu swoimi wrażeniami.
Moje zaplanowane już wcześniej wakacje na Florydzie zbiegły się szczęśliwie z terminami sześciu koncertów FN – tyle niestety pozostało z planowanej jeszcze przed pandemią dużego tournee po Stanach – które miały tam właśnie miejsce. Orkiestra występowała w południowej części stanu , a ja miałem szansę i tym razem nawet przywilej przywilej posłuchać ich podczas dwóch koncertów: w Naples i w Miami. Naples, warto przypomnieć, jest kulturalnie bardzo prężnym, pięknie położonym nad Zatoką Meksykańską miastem, z orkiestrą symfoniczną Naples Philharmonic, której szefem od ośmiu lat był właśnie dyr. Andrzej Borejko.
Program tych sześciu koncertów złożony był z uwertury do opery Paria Moniuszki, I koncertu, e-moll op.11 Chopina oraz I szej symfonii c-moll Brahmsa. Jak przeczytałem w omówieniu programu, marzeniem pana Andrzeja Borejki było jednak zaprezentowanie w Naples, ówcześnie już planowanej Symfonii c-moll Edwarda Griega, która kilka tygodni wcześniej wykonana została w Warszawie podczas koncertów abonamentowych Fiharmonii. Tak więc po raz pierwszy miałem szansę posłuchania tego romantycznego dzieła na żywo.
Solistą w koncercie Chopina był Bruce Liu, który konraktualnie miał to tourne wpisane w plany jako zwycięzca ostatniego Konkursu Chopinowskiego. O ile dobrze zrozumiałem, od czasu wygranej w Warszawie wykonał ten koncert ponad 25 razy.
Mogę jedynie przypuścić, ze spontaniczność artysty, jaką daje się zachować przy tak dużej ilości wykonań, może w tym momencie przerodzić się w coś bliższego „wyćwiczonej spontaniczności” lub nawet gorzej, poszukiwaniu na siłę nowych interpretacyjnych rozwiązań. W moim odczuciu to , co słyszałem podczas dwóch programów było chyba bliższe opcji „nawet gorzej”.
Celem mojego wpisu nie jest dostarczenie czytelnikom obszernej, wnikliwej recenzji, bo ta pojawi się za kilka dni na stronie internetowej http://www.concertonet.com, dla której pisuję swoje angielsko-języczne teksty, ale raczej parę pokoncertowych wrażeń. W przeciwieństwie do czytelników blogu p.Doroty, którzy orkiestrę Filharmonii Narodowej znają na co dzień, do niedawna mój kontakt z orkiestrą ograniczony był do jakiegoś pojedynczego koncertu w Warszawie, transmisji video, lub do rzadkich wizyt orkiestry w Stanach: ostatnia, miała miejsce jeszcze za czasów dyrekcji Jacka Kasprzyka w 2016. Podobnie jak teraz, solistą ówczesnego tournee był laureat Iszej nagrody konkursu chopinowskiego w 2015 , koreański wirtuoz Seong-Jin Cho ( także w koncercie e-moll Chopina, ale tez III koncercie Beethovena), a „symfonią” w drugiej części programu była IV Wajnberga, pamiętne zresztą i robiące wrażenie wykonanie.
Terazm sześć lat poźniej skonfrontowani byliśmy z innym już chyba zespołem, z inną symbiozą, z innymi relacjami pomiędzy muzykami orkiestry a ich dyrygentem. Nie ulega , w moim przekonaniu, wątpliwości, że zmiany są wyłącznie na lepsze. Coś się najwyraźniej dobrego dzieje z tym nowym „małżeństwem” Wygłada na to, że miesiąc modowy Borejko-FN wciąż jeszcze trwa. Oby jak najdłużej.
Chciałem jednak swoje krótkie refleksje/wrażenia rozpocząć od osoby pianisty, który stał się jak wielu laureatów konkursu, faworytem polskiej publiczności, ale też był bardzo entuzjastycznie przyjmowany przez amerykańskich słuchaczy. To, co pamiętam z Warszawy, a więc błyskotliwa technika, zwiewność, elegancja i ładny dźwięk, pozostało. Zauważyłem też po dwukrotnym wysłuchaniu koncertu e-moll, ze w jego grę wkradł się teraz niepokojący element manieryzmu, kapryśności, dezynwoltury, który, wydawało mi się, negatywnie wpływał na frazowanie. Nie wykluczam – i opieram tu swą opinię na wypowiedzi pianisty – że jest to być może chęć udowodnienia spontaniczności i swobody, ale w moich uszach objawiało się to jako umiarkowanie naturalne i przekonywujące. Maestro Borejko dokonywał cudów, aby pozostać razem z pianistą i towarzyszył mu faktycznie nadzwyczaj uważnie i wiernie. Ale wciąż, w jakim celu? Przypuszczam, ze w tym momencie moje wasne marzenie pokryje się chyba z marzeniem solisty: moratorium na koncert e-moll Chopina. Na parę przynajmniej lat.
Na bis nasz laureat uraczył nas dwukrotnie tym samym bisem, czyli własną, jazzową aranżacją znanej i latwo, nawet na Florydzie, rozpoznawanej bagateli Beethovena „Fur Elise”. Pianista udowodnił, że 1) przy odrobinie wyobraźni niemal każda kompozycja da się przerobić na jazz i 2) że styl stride-piano nie jest mu obcy i bez trudu potrafi sobie z nim poradzic. W moich uszach nie było to szczytem dobrego gustu, czy pomysłowości, ale publiczność była zachwycona pianistą, który sięga po coś więcej niż klasykę. Niech tak pozostanie… Gdybym miał tę kompozycje usłyszeć powtórnie za 35 lat, to będzie akurat w sam raz
Nie jest wykluczone, że moje zdenerwowanie i uczucie zażenowania spowodowane było nie tyle kwalitetem bisu, ale faktem, że może nie pasował on do okazji jeśli koncert poświecony jest , jak wiele koncertów obecnie, „sytuacji” na Ukrainie i ofiarom „tej sytuacji”, to może frywolne kawałki warto by pozostawić na trochę inną okazję?
Bohaterm obu wieczorów , w Naples i w Miami, była jednak Filharmonia Narodowa. Warszawscy muzycy grali nad podziw dobrze i tutaj powstawało w mojej głowie pytanie: czy to ja byłem dotąd ( to znaczy ostatnie 50 lat!) zbyt krytyczny czy też zespół nagle odkrył, że są w stanie grać na prawdziwie międzynarodowym poziomie. Solówki skrzypiec i wiolonczeli w uwerturze Moniuszki (Krzysztof Bąkowski i Karolina Jaroszewska), solo skrzypiec, waltorni (Gabriel Czopka) i oboju (Aleksandra Rojek) w symfonii Brahmsa, były bez pudła, fagot towarzyszący partii fortepianu(Andrzej Budejko) był także ponad podziw. Samo zgranie sekcji blachy i dętych drewnianych, czystość i zestrojenie brzmienia udowadniało, że orkiestra uważnie siebie słucha i wykazuje dawniej rzadkie zaangażowanie. Wiolonczele i kontrabasy brzmią ciepło i dodają pełni brzmienia, a sekcja skrzypiec i altówek nabrała przyjemniejszego niż dawniej brzmienia.
Na przestrzeni lat starałem się nie opuścić występów Filharmonii Narodowej w Nowym Jorku, bo była to od zawsze „moja” orkiestra, ta , na której się w pewnym sensie wychowałem. Prawie nieodmiennie miałem zastrzeżenia, co do ich gry, co często nawet nie było winą zespołu.
Jednakowoż dopiero te dwa ostatnie koncerty, w salach o doskonałej akustyce co również pomaga, po raz pierwszy pozwoliły mi, aby być z warszawskich muzyków dumny. Coś tam dobrego zaczyna się dziać na Jasnej 5…..
Dzięki, Romku, za zrelacjonowanie, jak się sprawuje FN na wyjeździe – i cieszę się, że dobrze. Nawiasem mówiąc myślę, że także pandemia i wiążące się z nią przerwy w występach mogły się przyczynić do większej świeżości kontaktów orkiestry i dyrygenta.
@ Romek z NY
Bis Bruca Liu z Miami to nic innego jak aranżacja Ethana Ulsana „Fur Elise” in Ragtime.
Bije się w piersi (i to nawet we własne)! za swoja ignorancje oraz zdanie sie na odpowiedz pianisty, który być może nie dosłyszał mojego pytania o autorstwo. To pozwoliło mi przypuścić, że jest to jego własne opracowanie. Nawiasem mówiąc żałowałem, ze bisy z innych po-konkursowych recitali były ciekawsze i nieco mniej kiczowate. NIe bardzo lubię słuchać muzyki z zażenowaniem…..
Mialam wrazenie ze opcja „nawet gorzej” dala sie slyszec juz podczas koncertu 1 marca w Warszawie – nagranie wisi w sieci, usilowalam posluchac i bardzo szybko przeskoczylam do bisow, w ktorych juz nie musial silic sie na „innosc” w stosunku do przeszlosci, przez co zabrzmialy mi o wiele lepiej.
Czy kazdy laureat musi byc poddany torturze wykonywania tego samego utworu dziesiatki razy? Wieksza liczba recitali i mniejsza koncertow moglyby to latwo rozwiazac…
A ja żałuję, że w Warszawie nie zdecydował się na taki bis, no ale pewnie melomani traktujący filharmonię bardziej jako świątynię sztuki niż miejsce, gdzie można się muzyką cieszyć, by się oburzyli. Pamiętam jaka reakcja na FB była, gdy na koncercie José Torresa i Sinfonii Iuventus w Polskim Radiu pojawiły się taneczne rytmy. Bruce (jak wynika z wywiadów) nie chce etykiety „chopinisty”, no i manifestuje to wyraźnie.
Mysle ze po prostu dla amerykańskiej publiczności chciał cos amerykańskiego…
W swoim komentarzu podkreslilem slowo „kwalitet” i raz jeszcze chcialbym to slowo podkreslic. A wiec kwestionawalem gatunek raczej, niz wartosc kompozycji.
Nie mialem nigdy objekcji gdy np. Yuja Wang grala na bis oryginalne kompozycje
Art Tatum’a, bo one byly/sa wlasnie w znacznie lepszym gatunku niz kompozycja
p.Ulsana. Albo tak mi sie przynajmniej wydawalo.
Nie ma w języku polskim słowa kwalitet. Jest po szwedzku i norwesku kvalitet i oznacza albo jakość, albo gatunek. Niemieckie Qualität też oznacza jakość.
Też żałuję, że takie bisy nie mają szansy pojawić się w Warszawie. Chopin to to nie jest, ale nie zawsze musi być kawior. Niestety zbyt duża część polskich melomanów ma kij wiadomo gdzie. Takie rzeczy tylko w USA, gdzie muzykę traktuje się jak coś czym jest w istocie, czyli rozrywkę.
Nie powiedziałabym, że muzyka JEST W ISTOCIE rozrywką. BYWA rozrywką.
Faktycznie, po blisko 54 latach poza Polska i NIE obcowaniu z pisanym językiem polskim na co dzień, jakość mojego kvalitetu nie jest juz w najlepszym gatunku…i objawia sie w użyciu nieistniejących slow, ktore moglby skądinąd zaistnieć w jezyku poslkim obok tysięcy innych, równie zapożyczonych. Postaram sie byc ostrożniejszy…..takze w dostrzeganiu nieistniejacych wartości pewnych muzycznych dzieł
……
Trzeba było po polsku napisać: quality 😉
Np. jak w takim zdaniu z Wyborczej: Pracę w Objectivity zaczął jako quality engineer. W ciągu trzech lat awansował na stanowisko seniora, a obecnie pracuje jako chapter leader.
@tadpiotr 😉 A głowa źle mu robiła..
To musiałby być Francuzem 😉
Szanowna Pani! Pozwolę sobie nie zgodzić się z tezami Pani felietonu w „Polityce”. Czy należy wykreślać z repertuaru wszystkie dzieła rosyjskie i dlaczego należy to robić? Odpowiem odmiennie niż Pani: teraz, w czasie gdy w imieniu Rosji i Rosjan popełniane są zbrodnie, jakich Europa nie widziała od czasów II wojny światowej, nie należy grać rosyjskiego repertuaru, z wyjątkami oczywiście. Taki gest byłby znakiem po pierwsze solidarności z ukraińskimi ofiarami rosyjskiej agresji, po drugie znakiem wykluczenia Rosji – mam nadzieję, że czasowego – z grona cywilizowanych narodów.
Niestety, Rosjanie, mordując w okrutny sposób tak wielu niewinnych cywilów, sami wypisali się z tego grona. Powrócą, kiedy dokonane zostanie rozliczenie popełnionych zbrodni. Czy Rosjanie będą potrafili zrobić to sami? Jestem pesymistą, bowiem jeszcze nigdy Rosjanie – w odróżnieniu od Niemców czy Japończyków – nie ponieśli żadnej odpowiedzialności za popełnione zbrodnie. Jeśli idzie o XX wiek, to tytułem przykładu można wskazać terror porewolucyjny, Wielki Głód, „operację polską” NKWD.
Za agresją i zbrodniami stoi ideologia, którą Putin wskazał w wojennym przemówieniu. Nie czas na bardziej szczegółową analizę, powiedzmy ogólnie, że chodzi o rosyjski imperializm. Tę imperialną ideę – dodajmy ideę stojącą w sprzeczności z ideami wolności, w tym wolności artystycznej, i humanizmu, będącymi ideową podstawą kultury Zachodu – budowali także artyści. Oczywiście jedni wpisywali się w tę ideologię bardziej świadomie, jak Karamzin czy Musorgski, inni czynili to mniej świadomie, jak Czajkowski opłakujący śmierć cara Aleksandra II, lub też byli wpisywani, jak choćby Szostakowicz. Dla rosyjskich artystów charakterystyczna jest droga Puszkina, najpierw buntownika, potem carskiego protegowanego, autora memoriału „O wychowaniu narodowym” i takich wierszy: „Czy rosyjskiego cara już nic nie znaczy głos?/ Czy nam z Europą wadzić się pierwszyzna?/ Czy od zwycięstwa odwykł Ross?/ Może nas mało? Mała ta ojczyzna?” Dziwnie aktualnie to brzmi.
Właśnie, Szostakowicz i zadane przez Panią tytułowe pytanie. Trochę jednak wspólnego ma. Mimo wewnętrznego oporu wobec metod stalinowskiej tyranii, nigdy chyba nie zdobył się na krytykę ludobójczego systemu, a pod koniec życia wstąpił nawet do KPZR. Trudno oczywiście odpowiedzieć na pytanie, na ile na politykę USA wobec Polski w czasie II wojny światowej, skutkującą oddaniem Polski do „rosyjskiego świata”, wpłynęło entuzjastyczne przyjęcie VII symfonii. Oczywiście pięknej muzyki można słuchać w oderwaniu od rzeczywistości, ale chyba jednak teraz nie czas na rosyjską muzykę. Po zakończeniu wojny może będzie okazja do wykonania „Babiego Jaru”.
Czy wykreślając rosyjskich twórców z repertuaru, przyznajemy rację Putinowi? Wolę niestety ukraińską „skrajną bezkompromisowość” w tej kwestii. A w obliczu popełnianych przez Rosjan zbrodni nie ma żadnego znaczenia, czy słowa dyktatora staną się „prawdziwe”, czy też nie. Prawda jest zwykle pierwszą ofiarą dyktatury, co z pełną jaskrawością widać na przykładzie współczesnej Rosji. Czy odcinając się od rosyjskiej muzyki, jesteśmy „ortodoksami”? Kto wobec tego jest „postępowy”? Może Niemcy z ich „rozumieniem Rosji”? Historia ostatnich 20 lat dowiodła, że raczej nie. A jeśli teraz w obliczu zbrodni popełnianych przez Rosjan Europa nie potrafi się obyć bez rosyjskiej ropy, gazu i węgla, niech przynajmniej zdystansuje się wobec rosyjskiej muzyki. Wolałbym, żeby było odwrotnie.
PS Kwestia powiązań Czajkowskiego z Ukrainą jest niezwykle ciekawa. Czajkowski bywał latem corocznym gościem w posiadłości rodziny Dawydowych, gdzie skomponował wiele utworów. Jak mówi legenda, jeden z członków rodziny posłużył za model postaci Denisowa z „Wojny i pokoju”. U Dawydowych bywał też Puszkin. Z rosyjską rodziną przyjaźniła się mieszkająca niedaleko rodzina Szymanowskich. Z Natalią Dawydow korespondował Karol Szymanowski, jej też dedykował II sonatę fortepianową. W posiadłości bywali także młodzi muzycy: Jarosław Iwaszkiewicz, kuzyn Karola, który studiował pianistykę w Kijowie, oraz Harrik Neuhaus, późniejszy nauczyciel m. in. Ś. Richtera i E. Gilelsa. Legenda głosi, że ich przyjaciel Artur Rubinstein poprosił o możliwość przespania się w łóżku, w którym nie tak dawno (zmarł w 1893 roku) sypiał Czajkowski. A temat I koncertu fortepianowego rosyjski kompozytor zaczerpnął podobno z melodii ludowej zasłyszanej na Ukrainie.
Co do Czajkowskiego, dodam, że Rosjanie zbombardowali dom w Trościańcu: https://twitter.com/AFP/status/1509440281359581187
Ale dodam też np. że cara Aleksandra II opłakiwali też polscy chłopi, których wyzwolił – zrzucali się na pomniki „cara wyzwoliciela” m.in. w Częstochowie i Sandomierzu.
Wojna wyostrza poglądy, to naturalne, ale nic nie jest takie proste.
Proste jest jedno: za dzisiejsze zbrodnie odpowiadają ci, co je popełnili i ci, co je popierają. I mam nadzieję, że odpowiedzą za nie w najbardziej adekwatny sposób. Co do tego zgadzamy się chyba wszyscy.
Ale podtrzymuję swoje ostatnie zdanie: jeśli zarazimy się nienawiścią, będziemy tacy sami jak Putin, a to mu tylko na rękę.
A czy nie jest aby tak, że odwrócenie się od rosyjskiej sztuki (w dodatku programowo całej, „jak leci”) tak samych Rosjan (może nawet od dekad) jak Europejczyków (w tej oto nowej znów dla Europejczyków chwili) jest gestem wymierzonym przeciwko samym sobie? Nam – Ziemianom… No chyba, że stwierdzimy, że Tołstoj, Bułhakow, Tarkowski, czy np. Szostakowicz pracowali w pełnym zadowolenia kosmicznym i egoistycznym świecie Iluzji… Ja się w pełni zgadzam z PK, i jej ostatnim zdaniem.
pa pa m
Czy pogląd że Szostakowicz powinien w bardziej wyraźny sposób krytykować władzę jest pisany na serio? To chyba trzeba więcej poczytać.
Że Szostakowicz nie potępiał komunistycznych zbrodni to nie pogląd, ale konstatacja po lekturze książki „Szostakowicz i Stalin” S. Wołkowa. I jeszcze taki cytat: „Szostakowicz w całym swoim artystycznym publicznym życiu, zawieszony pomiędzy łaską obsypującej go zaszczytami i niełaską ostro piętnującej niektóre jego utwory władzy, stał się symbolem twórcy uwikłanego w politykę. Sygnował swym nazwiskiem artykuły i manifesty czołobitnie sławiące idee komunizmu. Każde z jego większych rozmiarów dzieło stawało się przedmiotem uwagi nie tylko krytyki muzycznej i muzykologów, ale teĪ politycznej propagandy.” To z bardzo ciekawego artykułu Pani M. Stachniol o Antyformalistycznym rajoku. http://cejsh.icm.edu.pl/cejsh/element/bwmeta1.element.mhp-0df40a7f-a61d-4121-9468-726408322cc8/c/VII_-_04.pdf