Goście z Jerozolimy

To był jedyny występ zagranicznego zespołu na tegorocznym Festiwalu Beethovenowskim. Israel Camerata Jerusalem powróciła tu po czterech latach.

Zeszłym razem koncertowała z udziałem zwycięzcy Konkursu im. Rubinsteina – Szymona Nehringa. Teraz przyjechała z triumfatorem ostatniej edycji – Hiszpanem Juanem Pérezem Floristánem.

Program był ułożony według podobnego schematu jak ten poprzedni: w każdej z części najpierw utwór współczesny, później klasyczny. Na początek więc pięknie zagrana Chaconne Pendereckiego – ten utwór, który z Polskiego Requiem się wybija innym stylem i instrumentacją, osobno funkcjonuje lepiej, zwłaszcza w jednorodnym smyczkowym brzmieniu.

Floristán był solistą w Koncercie d-moll Mozarta. Było w porządku, choć nie powalało, zwłaszcza pierwsza część trochę zbyt romantyczna. Drugą z kolei popędził, a finał dla kontrastu był zagrany z umiarem. Zrobił nam niespodziankę, bo zagrał kadencję autorstwa Andrása Schiffa nawiązującą do uwertury do Don Giovanniego – wreszcie, po wczorajszej tęsknocie za Mozartem, doczekaliśmy się. Znalazłam właśnie koncert Schiffa z jego zespołem Capella Andrea Barca w cudownym Teatro Olimpico w Vicenzy, gdzie Sir András prowadzi swój festiwal. Kadencja została przez niego dostosowana do kontekstu, bo przed Koncertem d-moll wykonano właśnie uwerturę do Don Giovanniego. Przypomnę jeszcze, że to właśnie m.in. w tym teatrze był kręcony film Loseya. A co do Floristána, zagrał jeszcze na bis Moment Musical op. 93 nr 3 Schuberta.

Również jak na poprzednim koncercie drugą część rozpoczął utwór kompozytora izraelskiego, tym razem żyjącego – był to Homage to Mendelssohn Menachema Wiesenberga na orkiestrę smyczkową. Bardzo przyjemny w słuchaniu, coś pomiędzy Bartókiem a Bacewiczówną. Z Mendelssohnem to miało mniej wspólnego, ale nie szkodzi. I na koniec IV Symfonia Beethovena – po raz kolejny stwierdziłam, że lubię bardziej kameralne składy w tej muzyce. Dęte miały trudne zadanie, zwłaszcza fagot, który w pierwszej części trochę nie wyrabiał. W sumie jednak wrażenia raczej pozytywne. Osobowość dyrygenta Avnera Birona można określić jako siłę spokoju – lubię takie nastawienie.

W kolejnych dniach kolejne polskie orkiestry. To też ciekawe, bo mamy przegląd stanu naszych zespołów.