Młoda energia
Specyficzną atmosferę mają koncerty orkiestr młodzieżowych. Wszystko jest jakby przerysowane, ale też pełne radości z grania.
Nie inaczej było tego wieczoru z European Union Youth Orchestra pod batutą Gianandrei Nosedy. Ta frajda, którą mają na estradzie młodzi muzycy, udziela się publiczności, jednak przerysowanie, o którym mówię wyżej, nie zawsze służy muzyce. Czasem też może się wydawać, że słyszymy zupełnie inny utwór. Tak było ze Smutną opowieścią Mieczysława Karłowicza. Z tego, co wiemy o pierwotnym programie, którego później kompozytor jednak nie eksponował, chciał on odmalować myśli samobójcy. Miał nawet w środku utworu padać strzał, jednak ostatecznie go tam nie ma. Muzyka oddaje nastrój beznadziei. W wykonaniu EUYO była ona niezwykle intensywna, taki Karłowicz na sterydach; w pewnym momencie smyczki przeszły w dźwięki tak świdrujące, że pomyślałam: no, rzeczywiście, to jakaś migrena, tylko się zastrzelić.
Koncertowi G-dur Ravela młodzieńcza energia zrobiła za to bardzo dobrze, zwłaszcza że dołączył znakomity pianista Francesco Piemontesi, też wciąż jeszcze stosunkowo młody (39 lat). Ten koncert na tym festiwalu wykonała przed laty (w 2009 r.) Martha Argerich, której energii odmówić nie można, ale w wykonaniu Piemontesiego było jej nie mniej, słyszało się także wyraźnie odwołania do jazzu, kluczowe w tym utworze, a orkiestra znakomicie w tym wtórowała. Na bis pianista został przy impresjonizmie i zagrał Poisson d’or Debussy’ego z II tomu Images.
W drugiej części najpierw suita z Kawalera srebrnej róży Richarda Straussa – i tu intensywność dała się trochę we znaki: ta muzyka powinna płynąć, a w tym wykonaniu wręcz rwała brzegi. To rzeczywiście jest intensywna partytura, ale przecież ta muzyka zwykle brzmi z kanału, więc jest nieco stłumiona. Powracający motyw walca był jednak dobrym wstępem do La Valse Ravela, w którym szaleństwa są usprawiedliwione.
Dyrygent (znakomity) świetnie rozumiał się z zespołem, młodzi ludzie go nagradzali spontaniczną owacją, czasem nawet zagłuszającą tę z widowni. Na pierwszy bis uspokoił na chwilę nastroje, wybierając utwór Sylwestrowa Wieczorna serenada. Później zszedł ze sceny, a młodzież sama wykonała bis, którego nie znam, wesoły i taneczny; grając tańczyli na estradzie, po prostu zrobili sobie imprę – a kiedy skończyli, zaczęli się rzucać sobie nawzajem na szyję. Ciekawy sposób zakończenia koncertu.
Tytuł tego wpisu odnosi się również do popołudniowego recitalu Jakuba Kuszlika, jednak obok energii była tu pewna stateczność, równowaga, zwłaszcza w Chopinie. Ładny Nokturn Des-dur, zrozumiana Fantazja f-moll, sympatyczne mazurki (za które dostał nagrodę) i pogodne Scherzo E-dur. Za to w drugiej części poszalał trochę w III Sonacie f-moll Brahmsa. Bombastyczne sonaty młodziutkiego kompozytora trochę mnie śmieszą, ale pianista ma zaledwie kilka lat więcej, więc tę muzykę czuje. Na bis jednak (po Krakowiaku fantastycznym Paderewskiego) był już późny Brahms: Rapsodia Es-dur op. 119 nr 4, i też znakomicie zrozumiana. To ukochany kompozytor tego pianisty, i ja go rozumiem.
Komentarze
A propos młodości: przed piątkowym Brusem, którego Wariacji niektórzy się boją – czy aby nie popsują obłędnego wrażenia z Konkursu – robiłem sobie porównanie jego interpretacji op. 2 z tą sensacyjnego Yunchana Lima z Cliburna. A to aby nabrać jakiejś perspektywy. No i cóż. Ja bym się o Brusa w najbliższym czasie nie bał. Serdecznie polecam to zestawienie:
18-letni zwycięzca Cliburna https://youtu.be/bIsMUYnFz_k
Bruce https://youtu.be/v6C2z385GfQ
To jakby słuchać innych kompozycji, jakby jedna była pisana na pistolet, a druga na fortepian. Może i efektu świeżości już takiego nie będzie, ale wciąż jest to interpretacja nie tylko wyróżniająca się, ale i, wydaje mi się, po prostu wybitna. A mówię to jako osoba, która u Chopina szuka raczej wzruszeń, a nie zachwytów, przez co Brusowi specjalnie nie kibicowałem.
Co im przyszło do głowy, żeby Lisiecki grał i równocześnie dyrygował przy koncercie cesarskim. Niedorzeczne.
Moi drodzy Festiwalowicze 🙂
Ciekaw jestem Waszych opinii po dzisiejszym Andsnes/Goerne Winterreise. Bo być moze dawno nie byłem na dobrym koncercie pieśni. A i z tegorocznych Chopiejow to prawdopodobnie jedyny na koncert na który sie udało, ale to był pierwszy raz kiedy od pierwszej do ostatniej nuty siedziałem jak na szpilkach i chłonąłem tego Leifa Ove, który robił wszystko żeby pokazać piękno fortepianowych nut nie przeszkadzając koledze Mathiasowi w przekazaniu absolutnie kanonicznego dziela. A dla mnie pan Mathias dzisiaj z jednej strony śpiewał to Winterreise tak, ze było wiadomo ze robi to po raz dwusetny w życiu, a czAsem sprawiał wrażenie jakby dzisiaj na próbie po raz pierwszy zobaczył nuty i sie tym zachwycił. Podsumowując wg mnie magia od początku do końca i aż dziwne, ze takie koncerty są pożywka dla 500 osób w sali filharmonii i nie ma o nich szerszego odezwu 🙂
🙂
Zaraz zrobię wpis o dzisiejszych koncertach.
Czas tak szybko leci… Jeszcze chciałam słówko o Piemontesim. Bardzo mi się podobał ten koncert. Ravel idealnie dopasowany do charakteru pianisty; lekki, filuterny. Orkiestra pełna świeżości. Sam Piemontesi nie jest już przecież takim młodzieniaszkiem, ale doskonale wpisywał się w tę aurę. Wyszłam bardzo mile zaskoczona.