Wszystkie plagi egipskie
Zespołom Filharmonii Narodowej na pewno dobrze robią takie doświadczenia, choć nigdy nie będą przecież zespołami HIP.
Trochę się bałam tego koncertu, tj. wykonania oratorium Haendla Izrael w Egipcie, myślałam, że to będzie ciężka artyleria. Ale jednak dyrygował fachowiec od wykonań historycznych – Jan Willem de Vriend, swego czasu szef zespołu Combattimento Consort – więc i nasi filharmonicy trochę się nagięli. Oczywiście było to półstylowe, ponieważ grano na współczesnych instrumentach – zwłaszcza dęte mają zupełnie inne brzmienie, smyczki, nawet jeśli nie gra się na strunach jelitowych, można trochę dostosować. Orkiestra szczęśliwie była tym razem pomniejszona. Do tego teorba, klawesyn, pozytyw – i jakoś wyszło. Dyrygent nie miał może bardzo estetycznych gestów, ale z pewnością był sugestywny.
Chór tym razem może nie wypadł tak efektownie jak na opisywanym przeze mnie wcześniej koncercie – jest ostatnio bardzo obciążony robotą – ale wciąż był na poziomie. Co do solistów, było różnie: szczególnie zwracał uwagę tenor, Michał Prószyński, który zresztą już wyfrunął do Berna i jest członkiem tamtejszego zespołu operowego (m.in. Peleas, Tamino) – nie dziwię się. Gościnnie wystąpiła też sopranistka słowacka, często występująca w Polsce – Ingrida Gápová; tu duże zaskoczenie, bo zawsze mi się wydawało, że ma nieduży głos, a tymczasem ostatnią część Sing ye to the Lord zaśpiewała bardzo głośno i mocno. I jeszcze kontratenor Rafał Tomkiewicz. Reszta solistów – Aneta Kapla-Marszałek (sopran), Maciej Falkiewicz (baryton) i Łukasz Kocur (bas) zostali wzięci z chóru.
Niezwykły to utwór w kategorii malarstwa dźwiękowego. Mowa tu jest oczywiście o wyjściu z Egiptu, więc w pierwszej części zilustrowane są wszystkie plagi. Nawet jeśli nie rozumie się czy nie dosłyszy tekstu, można się domyślić, że skoczne rytmy opisują plagę żab, brzęczące smyczki – szarańczę, ostre akordy, jak cięcia – zagładę pierworodnych, ponury nastrój – ciemności. Przejście przez Morze Czerwone jest również zilustrowane. A potem, w drugiej części oratorium, już są same hymny pochwalne; owo monumentalne sopranowe solo w samym finale przypomina postać prorokini Miriam, która jest chyba pierwszą opisaną muzyczką w historii.
Komentarze
Jan Willem de Vriend za bardzo się rozszalał (sugestywność nie do granic skuteczna). Gápová zaskoczeniem już nie jest bo zmarły w tym roku Bumann robił nią Mahlera w Bydgoszczy jakiś czas temu – nadzwyczajnie! Duet miały dobry dziewczyny (The Lord is my strenght). Pytanie jaki sens ma dzielenie tego przerwą?
Taki, że można odpocząć 😆
Z tego co pamiętam Pani chłodno traktuje 5 Sibeliusa (co to by było po 4?) i sympatyzuje z przerwą w utworze cośmy wczoraj słuchali. Przerwy być nie powinno.
Akurat piątą wolę od innych. A czy sympatyzuję z przerwą? Niczego takiego nie napisałam, po prostu próbowałam praktycznie odpowiedzieć na pytanie 😉
Ale 5 to jest przebojowa – każdy lubi jak 2 – co więcej każdy w PL to gra w kółko… a np. taka 7ma pod dziadziskiem amerykańskim? Op. 105 New York Philharmonic. Nagranie z 1968?
Kto to jest dziadzisko amerykańskie? Leonard Bernstein? 🙂
Doceniam, ale nie przepadam. Rzecz gustu. Ale pewnie, że nie musi się w kółko grać tych samych symfonii i w ogóle tych samych utworów.
Ameryka w ogóle niezwykle Sibeliusa ceniła. Nic dziwnego, jego muzyka jest trochę jak filmowa.
Dzień dobry, byłam wczoraj na drugim wykonaniu ” Izraela w Egipcie”. Samo dzieło, piękne, zróżnicowane w dynamice. Maestro szalał chyba mniej niż podczas pierwszego koncertu, choć i tak był za bardzo sugestywny w gestach, bo w drugiej części paru artystów z chóru wraz z kilkoma instrumentami chyba nie zrozumiało jego ruchów i weszło za wcześnie. Co do solistów z chóru, dziwna to praktyka naszej Filharmonii Narodowej. Słabo wypadli niestety, choć de gustibus etc, bo po koncercie znajomi zachwycali się basami.
Basy w piątek trochę pobruździły, lepiej wypadły soprany (tj. jedna chórzystka obok solistki).
Wcale nie uważam, że praktyka zatrudniania solistów z chóru jest dziwna – to są ludzie zwykle po studiach wokalnych, niektórzy naprawdę świetni, tylko z jakichś powodów wolący stałą pracę w chórze niż życie od projektu do projektu. Albo im się tak życie ułożyło. (Taka Jadwiga Rappe też przez pewien czas śpiewała w chórze FN…) Już na niejednym koncercie miło mnie zaskoczyły poszczególne osoby. Po prostu tym razem jakoś gorzej wyszło.