Nader udane zastępstwo
Wspaniale, że na Chopiejach w miejsce niedysponowanego Benjamina Grosvenora zagrał Kevin Chen – po raz pierwszy i mam nadzieję, że nie po raz ostatni.
Właśnie przeczytałam, że ów 18-letni chiński Kanadyjczyk z Calgary w wolnych chwilach nie tylko układa kostkę Rubika (potrafi to zrobić w 44 sekundy) i zajmuje się programowaniem komputerowym, ale też komponuje, a wśród jego dzieł są cztery symfonie (!) i koncert fortepianowy. Kiedy on to wszystko dąży? Zwłaszcza że jego umiejętności fortepianowe są po prostu olśniewające – wszystko pod jego palcami wydaje się łatwe. A przy tym nie jest to popis, po prostu służy muzyce.
Warszawski recital, podobnie jak dusznicki, składał się z części lisztowskiej i części chopinowskiej, ale nie przypominał tamtego koncertu. Pierwsza część miała jako przystawkę Sonet 104 Petrarki; niesamowity był już wstęp, burzliwy i namiętny (taki właśnie jak początek tego sonetu), kontrastujący z główną, bardziej liryczną zawartością. Głównym daniem jednak była Sonata h-moll – i to była fantastyczna sonata. Była tam i diabelskość, i anielskość, technika (te biegniki, te oktawy!) i liryka. „Wszystko w tej sonacie było, co chciałam usłyszeć” – powiedziała w przerwie prof. Irena Poniatowska (przedwczoraj, kiedy się spotkałyśmy na recitalu Biondiego, mówiła mi, że takiego fenomenu jak Chen nie słyszała od 30 lat swojego jeżdżenia do Dusznik).
W części chopinowskiej najpierw była – jak w Dusznikach – Ballada f-moll, bardzo refleksyjna i dojrzała, ale potem zamiast op. 10 był op. 25. I oczywiście tu także technika młodego pianisty olśniewała, zwłaszcza w takich etiudach jak oktawowa czy tercjowa, ale tym razem jeszcze większe wrażenie wywierały te bardziej liryczne etiudy, takie jak np. cis-moll. Wreszcie dwa bisy – dokładnie te same, co w Dusznikach: Schumanna-Liszta Widmung i Frühlingsnacht. Stojak tym razem był natychmiastowy i powszechny.
Nie zapomniałam też o WarszeMuzik – dziś na Umschlagplatz. Najpierw zaproszono nas na tyły pomnika, gdzie Ania Karpowicz na flecie altowym wraz z warstwą elektroniczną z głośników wykonała kolejną wersję własnej interpretacji poezji Ireny Klepfisz, a potem wróciliśmy do wnętrza pomnika, by wysłuchać specjalnie stworzonej na tę okazję i na tę przestrzeń kompozycji Aleksandry Kacy. Tu z kolei warstwie elektronicznej, mieszającej się z odgłosami ulicy, towarzyszył głos Marka Edelmana, kilka zdań na temat Umschlagplatzu – kompozytorka mówi, że najpierw po prostu słuchała tej wypowiedzi, żeby wejść w temat, ale potem stwierdziła, że włączy i ten głos. Publiczności tym razem było dużo mniej, może z powodu gorąca, może ludzie wybrali się na zieloną trawkę, gdzie lepiej się znosi upały, a może odstraszał fakt, że nie zapowiadano udziału żywych wykonawców, lecz „jedynie” odtworzenie… Za tydzień finał festiwalu, ale trudno będzie tym razem dotrzeć, konkurencja jest duża.
PS. Bardzo było miło spotkać dziś po długiej przerwie bazylikę, a także poznać w realu Zympansa. No i zobaczyć też innych blogowych przyjaciół.
PS 2. Mała niespodzianka – małe znalezisko.
Komentarze
Też było mi bardzo miło Panią poznać.
A Kevin Chen jest po prostu znakomity.
Podwójnie warto było zatem się w końcu ruszyć.
Inna rzecz, że, mimo lat prób, nie jestem w stanie się do tej Sonaty przekonać. Starałem się, naprawdę. Ale dla mnie jak była, tak pozostaje zwyczajnie ostatecznie nudną kompozycją. Czego najlepszym potwierdzeniem był właśnie dzisiejszy recital: a to dlatego, że mimo tak wspaniałego wykonania, znów, w tym samym miejscu co zawsze, gdzieś w drugiej połowie, zacząłem odpływać myślami. Nie ma chyba dla niej u mnie nadziei.
Może takich zabawnych w swojej banalności i wyeksponowaniu omsknięć, jakie mu się zdarzyło pod koniec, (na nagraniu w okolicach 34:19), tej Sonacie było właśnie od zawsze trzeba. Aż podskoczyłem w siedzeniu, jakbym to ja był tym sąsiadem. I ten (apokryficzny?) śpiący Brahms myślę, że by się obudził.
Ale wracając do samego Chena: (a wspominając też uwagę na temat Schiffa): Chen to jeden z tych właśnie pianistów, którzy nawet gdy mają do zagrania mnóstwo nut, każdej z nich potrafią znaleźć trochę przestrzeni wokół. Innymi słowy: po prostu wszystko słychać. Utwory, których całe fragmenty kojarzy się po KCh jako zamazane, nagle oferują w tym samym miejscu szczegół.
Nic u niego też nie jest grane po łebkach, na autopilocie, schematem. I ten rodzaj muzykalności, ale i znajomości utworów, a mianowicie znajomości na wylot, w wieku osiemnastu lat, sam w sobie jest czymś ekstra.
Ale co tu jest zupełnie wyjątkowego, to że u niego to wszystko się dzieje naturalnie i bezwysiłkowo przy tempach, które mało kto z naszych ulubieńców, których cenimy za podobne rzeczy, ma w ogóle ochotę tykać. A to już kwestia rzeczywiście olśniewającej po prostu techniki.
To jakie detale potrafi pokazywać, to jest coś wspaniałego. Po prawie każdej z Etiud oddzielnie chciałem bić brawo. Dynamika – cudo. Wydobywanie różnych głosów – nie wystudiowane, a naturalne. Ale też że Chen każdy z nich potrafi w tym samym momencie, równolegle tak inaczej artykułować, jak we wspomnianej przez Panią Cis-moll – to naprawdę niecodzienna sprawa.
Jednak poza zachwytem tym, jak charakterystycznie można zagrać każdy jeden utwór, z jaką błyskotliwością, z tego recitalu zapamiętamy też niestety to, jak skrzypieć może pod pianistą stołek. Jeżeli się nie mylę, że to faktycznie był stołek, i jeżeli nie jest to jakimś cudem jego własny stołek, a, tak jak się domyślam, stołek organizatora, to jest to wstyd.
Aha i na koniec a propos kostki Rubika: jako że Alice Sara Ott to jedna z moich ulubionych pianistek, oczywiście trochę poczytywałem i oglądałem na jej temat. Okazuje się, że i ona ją układa, (na zmianę z robieniem origami), w ramach rozgrzewania palców przed występami:
https://youtu.be/o8YBPEKJMJw?si=v7Q78kM2x7tuZr_0
Kevin podczas całego recitalu dwa razy wcisnął lewy pedał: grając ostatnie, powtórzone akordy sonaty Liszta i w chorałowym wstępie do etiudy XI. Skoro wszystko można zrobić z łatwością palcami, to po co jeszcze angażować nogę 😉
Tylko 3 sekundy dłużej niż Chen 😆 Brawo ASO!
Dobre z tą przestrzenią między nutami. To prawda, że bardzo ważne jest pamiętać, że ona też jest częścią muzyki.
Po sześciu latach z Marilyn Engle, która sama kończyła zdaje się Juilliard, będzie od tej jesieni studiował u Arie Vardiego w Hanowerze. Ten Hanower coś mi się wydaje być jednym z najbardziej pożądanych kierunków.
Arie Vardi to doświadczony juror wielu konkursów 😉 Tyle że kiedyś bito się o to, by się do niego dostać, bo może coś załatwi, a teraz on dobiera sobie uczniów-zwycięzców, żeby lepiej się o nim mówiło… Tak się właśnie zastanawiam, czego jeszcze Chen może się u niego nauczyć, skoro jest już tak kompletnym pianistą?
Właśnie przesłuchałam zastępstwo i nie mam słów. Cudowne zastępstwo. Państwo obecni na sali mieli szczęście tam być. Czy na sali było bardzo gorąco? Chyba słyszałam czy czytałam, że ostatnio były upalne dni w PL. Jak to w sierpniu.
Pozdrawiam. I bardzo podobała mi się też nauczycielka fortepianu/muzyki młodego Kevina – dziękuję za to archiwalne nagranie.
@Berkeley special: niestety było trochę gorąco – przed koncertem uprzedzono że klimatyzacja uległa awarii, ale zdecydowanie najgorzej miał pianista, widać zresztą na filmie, jak się męczy.
A występ, no cóż, fantastyczny. 🙂 Szczególnie powaliła mnie sonata i etiudy. Publiczność przyjęła Kevina prawie jak laureata konkursu chopinowskiego, na który go pewnie wszyscy namawiają. Mam nadzieję, że niezależnie od decyzji jeszcze nieraz go zobaczymy.
Ja też mam taką nadzieję. Konkurs na pewno nie jest dla wszystkich, nie każda osobowość jest „konkursowa”, poza tym te dodatkowe czynniki (czy może wygrać I nagrodę jeden Kanadyjczyk za drugim ). Bardzo mu kibicuję niezależnie od tego co będzie robił. A sobie życzę go wkrótce usłyszeć. Teraz to chyba moja ulubiona postać pianistyczna z tych najmłodszych.
Jego nauczycielka uczyła też Jana Lisieckiego w czasie jego nastoletniego okresu. Pozdrawiam.
Oczywiście mój komentarz o dwóch Kanadyjczykach pod rząd jako rzekoma niemożliwość, to był żart. Dwóch po kolei – jak najbardziej.
Pozdrawiam.