Ohlsson w znakomitej formie
Zwycięzca VIII Konkursu Chopinowskiego z 1970 r. skończył w kwietniu 75 lat. Ale wciąż jest pianistą bez wieku.
Trochę nie bardzo było wiadomo, czego się spodziewać – Garrick Ohlsson miewa humory i czasem bywa wspaniały, a czasem dużo mniej. Dziś przed koncertem pianofil powiedział o nim złośliwostkę, której nie będę powtarzać – tylko się uśmiechnęłam, kiedy po IV Koncercie Beethovena wstał razem z całą salą. No, nie dało rady inaczej.
Martha Argerich podobno tak wielbi ten koncert, że nigdy nie chciała go grać w obawie, że coś sknoci (trudno uwierzyć). Ohlsson się nie bał tej subtelności i tych emocji. Grał pięknym, okrągłym dźwiękiem, nie bał się również czasem zagrać forte, ale wszystkie te śpiewy skowronkowe były bardzo delikatne. Orkiestrą FN dyrygował tym razem Michał Klauza, który zrobił bardzo dobrą rzecz: zredukował skład orkiestry, tak, że akompaniament nie był słynnym przesuwaniem szafy. Ohlsson zagrał dwa bisy – chopinowskie bibelociki: Nokturn Es-dur op. 9 nr 2 (jak zwykle zapowiadając pochwalił się polszczyzną; interpretację dał niebanalną) i Walc Des-dur op. 64 nr 1 („minutowy”).
To było w drugiej części koncertu; układ wieczoru był dość oryginalny. Pierwsze dwa utwory – wokalno-instrumentalne, religijne i refleksyjne, akurat na ten pozaduszkowy czas: Litania do Marii Panny Szymanowskiego i Stabat Mater Poulenca. Oba te utwory gra się stosunkowo rzadko, u nas zwłaszcza Poulenca, a to dzieło piękne i głębokie. Kompozytor ten kojarzy się często z muzyką o lekkim, dowcipnym charakterze, ale to tylko jedna jego strona – druga to ta poważniejsza, uduchowiona, jak o kilka lat późniejsze Dialogi karmelitanek. Stabat Mater jest w stylu trochę pomiędzy Królem Edypem a Symfonią psalmów. Litania Szymanowskiego jest z kolei jakby odpryskiem jego Stabat Mater. Wspaniale sprawił się jak zwykle chór przygotowany przez Bartosza Michałowskiego oraz solistka w obu utworach, sopranistka o pięknej barwie Joanna Zawartko. W sumie – warto było przyjść.
Komentarze
Z głupia frant. Czy wybiera się pani na koncert Marcina Patrzałka gdzieś w Polsce? Choćby po to, żeby posłuchać mistrza timingu 🙂
No jakoś się nie wybierałam. Znam z filmików na YT.
A a propos Ohlssona i jego popisywania się polszczyzną: czy PL ostatnio w ogóle odwiedzał Emanuel Ax? Kilka razy już trafiałem ostatnio na niego w Internecie, nawet bardziej jako nauczyciela niż wykonawcę, chyba zarówno jak coś tłumaczył, np. na temat interpretacji Horowitza, zresztą oryginalnie i dowcipnie, ale i w broszurkach, wydaje mi się, uczestników jakichś konkursów, zresztą jeżeli uczy faktycznie w Juilliard, to nie dziwne. No i często przewija się ten motyw, że jest ze Lwowa, że mieszkał w Warszawie, i że mówi na co dzień normalnie… po polsku. Choć to może już apokryficzne? No ale w każdym razie, czy wciąż mówi na co dzień po polsku czy nie, na stronie NIFC-u jakoś nie widać, żeby była z nim jakaś intensywniejsza komunikacja. Czy to mylne wrażenie?
Swoją drogą, że Ohlsson nie boi się grać tego koncertu: jak sobie słuchałem z nim rozmów, to chociaż niezbyt rozumiałem, jak tak naprawdę tyle ich zapamiętuje, wynikało mi, że ma jeden z większych koncertowych repertuarów w głowie: po prostu kapitalną pamięć. Być może to jaki talent? Ale tak, ten koncert jest przepiękny po prostu, wyjątkowo spontaniczny.
Opublikowano też punktację jury z „małego” i chyba zagadka jest rozwiązana, pan Yves Henry i prof. Pobłocka nie promowali Angie po pierwszym i po drugim etapie w ogóle, po pierwszym etapie ocena ich dwójki była o ponad sześć punktów niższa niż jej średnia ocen u reszty, jakby ich rozdzielić; to mało chyba profesjonalne, co robię, ale jakoś pokazuje groteskę tej sytuacji. O ponad sześć punktów na dwadzieścia pięć możliwych, przypominam, kaman, o co tu chodzi. Po drugim etapie pani profesor dała jej w ogóle… trzynaście na dwadzieścia pięć, znów średnia ocen tej dwójki była ponad sześć punktów niższa niż reszty jurorów wziętych osobno. No czasem ktoś nie podpasuje widać, kiedy w tym samym momencie ujmie niespodziewanie gra kogoś innego. Np. Kamila Sacharzewska u pana Yves Henry’ego miała się meldować na trzecim miejscu w ogóle, więc, przy całej sympatii do niej, myślę, że ten pan w jury nie powinien się tu więcej pojawić. A może jeszcze gorzej: może w ogóle chciał jej zrobić taką naprawdę wyrafinowaną podłostkę: po ewidentnie nieprzygotowanym koncercie, (co ona przecież sama wie), wystawić ją na zakłopotanie z powodu otrzymania nagrody, na którą, jak sama by uważała, nie zasługuje. A że profesor Pobłocka… Wybitna pianistka, jej ostatnie dwa albumy z Bachem są jednymi z moich ulubionych płyt w ogóle, doceniane na Zachodzie, no sam top. Nie rozumiem. Muzykę uwielbiam, książkę planuję od dawna przeczytać, ale po 2021 r. i tym, jak klarownie sugeruje punktacja, trade-offie jej ucznia za moją ulubienicę, i tym teraz, no jakoś jestem trochę zwiedziony. Może budować to, że po finale nagle od czapki dała Zhang drugie miejsce w tym nadzieja.
To wrzućmy dla porządku link: https://iccpi.pl/pl/2023/aktualnosci/321
No rzeczywiście dziwne. Ewidentnie Ewa Pobłocka i Yves Henry chcieli uwalić Angie. Staier i Luks też nie chcieli jej wpuścić do finału. Dlaczego? Diabli wiedzą.
Jak Ax mówi po polsku, sama słyszałam 🙂 Był kiedyś gościem mojej dawnej podstawówki na Miodowej, do której też przez chwilę chodził; zaproszono mnie na to spotkanie. Naprawdę sobie radzi. Więcej na jego temat może powiedzieć nasz nowojorski Romek, który się i z nim, i z Ohlssonem kumpluje.
No przeczytałem wpis, dawno to było, ale super. On w ogóle musi być takim fajnym dydaktykiem, wydaje się być stworzony do dłubania w utworach z uczniami, studentami, wyobrażam sobie to spotkanie, zawsze jak go słucham, to się uśmiecham, brzmi sympatycznie, ale też taką ma wokół siebie aurę, w moim odczuciu przynajmniej, że jak chodzi o muzykę, to nie ma tematu, który nie byłby ciekawy, opowiada, patrzy się, wciągające te opowieści, też czasami komiczne. A i sam Ax, jak widzę, z Ohlssonem się kumpluje. Zresztą, jak patrzę, obydwaj byli wtedy w finale, tylko o Axie mniej się jakoś pamięta, prawda? A drugie zresztą: to jury… Agosti, Haas, Fleisher miał być. Co za czasy.
Swoją drogą, akurat jak teraz mniej Państwo wrzucacie poważnej, przeniosłem się na parę dni do apartamentu Emmeta znowu, i w końcu trafiłem na standard, którego wtedy po nocy w pamięci szukałem z gali po Konkursie Jarka Śmietany. Silverman, (między innmi rzeczami oczywiście), cytował też temat, okazuje się, z I’ve Got It Bad (And That Ain’t Good) tutaj, to nieistotne, ale to o to mi chodziło: https://www.youtube.com/live/7YZloongdKA?si=Kc6bYOamoVomt90C&t=1281 zupełnie nieważne, wysyłam link dla niecałych dwóch sekund, no cóż. Wtedy mi się nakładało w głowie z Cherokee, a przecież wszyscy wielcy śpiewali kiedyś I’ve Got It Bad. No nic, wstyd, zdarza się, trudno.
U Emmeta natomiast znów trafiłem na całe mnóstwo fajnych rzeczy, np. okazuje się, że była u niego rok temu Gabrielle Cavassa, która śpiewała z Joshuą Redmanem, zresztą mieszkająca w tym muzycznym Nowym Orleanie, do którego z takim uznaniem odnosiła się @Berkeley. Trafiłem w ogóle u niego i na całą sesję poświęconą muzyce nowoorleańskiej, gdzie na wejściu stary paradowy temat Bourbon Street Parade gra i śpiewa, cokolwiek rozczulająco łagodnym głosem przy swojej słusznej posturze, rodowity nowoorleańczyk, Jeffery Miller. W razie czego służę linkiem, a jakby coś to spotkanie vol. 70. Nie jakieś wybitne, ale miłe.
Natomiast chyba prywatnie mój największy zachwyt tych nieco ogórkowych dni to I Surrender Dear (które też zna się szerzej przecież dzięki nowoorleańczykowi, imieniem Armstrong) i następujące po nim After You’ve Gone, nie przypominam sobie, kiedy słuchałem tak wybitnej sesji live: https://www.youtube.com/live/_hQUHEBFfys?si=qQERHbcPXbmF-XQT&t=3205
Z After You’ve Gone zrobili osobny klip. 1,7 miliona wyświetleń… To chyba całkiem nieźle jak na jazz. Absolutnie wyjątkowa rzecz, to co robi Bartley:
https://youtu.be/984ksjle4YA?si=kvSEETCPzKaqoCjN
Bardzo przyjemnie znów powrócić do emocji „małego” Konkursu 🙂 Ciekawa jest ta punktacja i zaskoczeń widzę więcej np. Vaclav Luks w pierwszym etapie nie chciał przepuścić do drugiego Piotra Pawlaka, a w finale, jako jedyny, dał mu pierwsze miejsce. A jego zdanie jest w finale dla mnie najważniejsze, bo najpełniej mógł poznać konkursowiczów. To mnie oczywiście bardzo cieszy, ze względu na sympatię zarówno do Piotra Pawlaka, jak i do Vaclava Luksa. I to też jest bardzo interesujące, gdy można zaobserwować na tym przykładzie, jak juror może pokornie skorygować sam siebie. I jaką loterią jest konkurs, gdy dyspozycja pianisty w danym momencie, w danym dniu może całkowicie zmienić jego postrzeganie. No ale taki to już zawód, gdy w życiu przyszłym też dyspozycja na koncercie, krótkim okresie czasu, decyduje o wszystkim. Angie podobała mi się, ale nie aż tak, żeby rodzierała nad nią szaty.
To, że punktacja w tzw. małym Konkursie Chopinowskim była ciekawa, to bardzo delikatnie określenie. Dość powiedzieć, że wg 2 jurorów pani Kamila Sacharzewska lepiej zagrała koncert e -moll niż paru pozostałych uczestników; p. Henry ocenił, że gorzej wypadło aż 3 finalistów a p. Koch, że 2.
Mam też problem, mimo całej sympatii do p. Luksa, z dyrygentem konkursowym będącym jednocześnie jurorem. Ale to nie pierwszy raz – Marin Alsop łaczyła te dwie funkcje w ostatnim The Cliburn.
No akurat sam Piotr Pawlak wiedział, że robił błędy w poprzednich etapach, były one chyba i tu u nas opisywane, mówił, że średnio się spodziewał promocji do finału, więc nie wiem, na ile to Vaclav Luks się „korygował” przy okazji finału, a na ile sam pianista.
Inna rzecz, że jakkolwiek dyrygent mógł konkursowiczów poznać najlepiej, również dosłownie, to prawda, to z drugiej strony mam wątpliwości: czy nie powinno aby być bardziej tak, że jednak oceniamy to, co słychać z pozycji publiczności?
Co do Zhang: jeżeli ktoś, kto gra najczyściej cały konkurs, dostaje notę 13/25, to jest to w oczywisty sposób niesprawiedliwe. Pani się nie podobała aż tak, ale standardy są przecież właśnie na takie sytuacje. Tzn. one są dokładnie po to, żebyśmy my, jak kiedyś to nasz ulubieniec, który gra na wysokim poziomie, znajdzie się w potencjalnie podobnie krzywdzącej sytuacji, nie musieli liczyć na czyjeś rozdzieranie szat po fakcie, tylko rzetelność przed, czy to komuś w smak czy nie. Bo, jak wiemy z historii, jak już trzeba rozdzierać szaty, to świadczy, że najlepiej to ogólnie już nie jest.
Ja też zastanawiałam się nad podwójną funkcją jurora/dyrygenta. Z jednej strony: tak, z drugiej ogromna subiektywność z racji tego jak „mu się dyrygowało” z danym uczestnikiem. Czy jeżeli lepiej to znaczy, że uczestnik lepszy? Tam jest tyle czynników.
Czy Nagroda Publiczności spłyciłaby te Konkursy? Na pewno tutaj moglibyśmy sobie między sobą zagłosować, jeśli PK wyraziłaby zgodę. Oczywiście nie teraz, bo to musi być na gorąco.
Pozdrawiam.
Jerzy Marchwiński +
Właśnie wrzuciłam wpis 🙁
@Zympans
Oczywiście, że to przede wszystkim Pan Piotr Pawlak wyśmienicie zagrał koncert! I prawda, że poprzednie etapy miał słabsze, choć w drugim już mi się bardzo podobał.
Będąc jurorem, trzeba mieć jednak dobry charakter i umieć wycofywać się ze swoich decyzji. Mając zły charakter, można, dla zasady, forsować swoje pierwotne zdanie.
I będę właśnie trwała przy swoim 🙂 , uważając, że nie widzę przeszkód w łączeniu funkcji dyrygenta i jurora. Jest się wówczas takim pomostem między dwoma światami. Choć to na pewno emocjonalnie wielce niewdzięczna funkcja, co przyznał sam Vaclav Luks, w krótkim wywiadzie w radiu. Powiedział, że to było okropne, bo z każdym z finalistów się zżywał, a potem musiał ustawić ich w jakiejś kolejności.
@Berkeley
Chyba nie tyle, jak mu się dyrygowało, ale, jak mu się współpracowało. Wydaje mi się, że to jest istotne móc zaobserwować, czy ktoś ma potencjał do przyszłej pracy z orkiestrą To miało zresztą bezpośrednią realizację, bo nagrodą dla zwycięzcy były dwa natychmiastowe zagraniczne koncerty z Collegium 1704 i Luksem w Pradze i Dreźnie. To bardzo mądre, że NIFC tak to zorganizował, by zwycięzca mógł od razu zaistnieć w dwóch zacnych miastach.
@Zympans
Hmm, standardy konkursów… Czy aby na pewno chcemy, by zwycięzcy byli tacy od linijki? Nie jestem w stanie ocenić, jak wyjątkowo czysto grała Pani Angie Zhang.
Brakło mi jednak w jej grze jakiejś iskry, czegoś, co by mnie wciągnęło w jej opowieść, sprawiło, że chciałabym jej słuchać jeszcze i jeszcze, czy to dlatego, że było tak pięknie, czy to dlatego, że było tak intrygująco. Akurat tak się złożyło, że wszystkie jej występy słyszałam na sali. Po prostu nie mój typ. Ale szanuję odmienność gustów i zgadzam się, że 13/25, to jednak za mało.
W moim przekonaniu, by pianista miał w ogóle szansę zaistnieć, musi, poza tym, że jest doskonałym muzykiem, mieć w sobie to „coś”. Słucham teraz czasem, po konkursie, Radia Chopin, czego wcześniej nie robiłam i jest tam takie pasmo, w którym prezentują laureatow „dużego” Konkursu. Gdzie oni są… Gdzie oni wszyscy są…
@Frajde
Nie wiem, o laureatach którego konkursu Pani mówi. Ale jeżeli tego ostatniego, to obserwując sporo podobnych imprez od tamtej pory, co strasznie, strasznie lubię, i o czym mogę gadać godzinami, mi się nasuwa tylko jedna odpowiedź: po prostu nie byli tak rokujący jak ci z 2010 i 2015 r. Co może trochę w kontrze do Pani intencji. Ale tak uważam.
Inne konkursy w 2022 i 2023 r. wypuściły w świat nieporównanie bardziej utalentowanych laureatów, Yunchan Lim, Kevin Chen, czy, co tak teraz spamowałem, Sophia Shuya Liu, oni już przed dwudziestką są na poziomie nieosiągalnym dla połowy tego towarzystwa co u nas, mając pod trzydziestkę w owym czasie, zgarnęło laury.
Ale i Geniushene przecież, Arsenii Mun wygrywający Busoniego, Hyuk Lee, który u nas jeszcze nieopierzony, wygrał rok później Long-Thibaud, (a co potrafi, pokazał już od tamtej pory w Warszawie parę razy)…
No reasumując, po mojemu to tak się trafiło, że wbrew medialnemu dmuchaniu balonika, najbardziej rokujący mieli w 2021 r. trochę za mało lat, (przebił się jedynie J J, który, w czym ma dla mnie rację prof. Popową-Zydroń, tak naprawdę do schrzanionego finału, zasługiwał na pudło najbardziej), wszystko zgarnęło towarzystwo o dekadę starsze, które miało swoją ostatnią szansę. A testem prywatnie dla mnie jest to, że z nich to ja osobiście tylko wracam do Martina jak tu gra, część z Państwa wiem, że lubi Kuszlika. Ale co poza tym, reszta spodziewanie wróciła po prostu do siebie i dalej uczy czy też uczy się: jogi, improwizacji, czy dyrygować.
: smile: Imponująca wiedza konkursowa 🙂
Nie, miałam na myśli Konkursy jednak dużo starsze tj. te z lat 60. i 70. na przykład. Taki dystans czasowy daje prawdziwą szansę na zweryfikowanie, czy pianista rzeczywiście zaistniał, czy nie. I słyszę wiele nazwisk, które slyszę pierwszy raz…
Natomiast jednak uważam, że pokolenie o dekadę starsze jest bardziej wartościowe, bo jest bardziej dojrzałe emocjonalnie do tego by przekazać nam coś poprzez muzykę. Zdarzają się wybitne wyjątki, ale wyjątki. Ostatnia płyta Bruce’a Liu jest przepiękna, aż byłam zaskoczona, jak mi się spodobala.
Nie mogę skojarzyć, do którego Martina Pan wraca tj. o którym Konkursie pisze Pan w tym momencie. Garcia X2? Znów nie mój typ 🙂
Najwyższe miejsca z tamtych lat się chyba bronią jak rzadko kiedy potem. Jak słucham Polliniego, to trudno mi się oprzeć wrażeniu, że intelektualnie on się porusza w rejonach innym naprawdę mało dostępnych. Argerich podobnie. A i Ohlsson ma, jak to się mówi, łeb jak sklep. Pollini i Uchida omijają Polskę, ale nagrywani są jak mało kto, Uchida to im dalej, tym te albumy ma chyba lepsze, przynajmniej solowe. A że o reszcie słyszy się mniej: koncertować koncertowali, jak patrzę, ale to kontrakty płytowe pozwalają o muzykach pamiętać lata później. Pewnie też to dobrze świadczy o jury, że jednak laury najwyższe dało tym, którzy się sprawdzili. Część laureatów nagród niższych też już, jak szybki przegląd wskazuje, niestety nie żyje. Polacy często tutaj potem uczą. Albo uczą czy uczyli za granicą, jak Marta Sosińska, która, za culturepl, w Wurzburgu.
Też tak na marginesie, skoro mówimy o latach 60. czy 70. i dojrzałości emocjonalnej: Pollini wygrywał mając lat 18, Martha odsuwała ten konkurs, co wiadomo, ale Ohlsson znów koło 22 lat. Podobnie jak potem DTS, Zimerman, Bunin, Yundi, Blechacz, SJC. Jeżeli chodzi konkretnie o zwycięzców, a nie tylko laureatów, bo tu zawsze towarzystwo było wiekowo mieszane, tu zgoda, to jak patrzę, to Bruce i Yulianna to wyjątki. Tacy late bloomerzy, to rzadkość. Będę się chyba więc upierał, że złożyło się niefortunnie, że najzdolniejsi byli akurat jeszcze nieopierzeni czy nieobecni. Ale pisząc to posłuchuję sobie oczywiście też Waves.
Najwyższe, choć przecież nie wyszstkie. Uchidę też wielbię i bardzo mi żal, że jej tu nie ma. Zgadzam się, że kontrakty płytowe są szalenie istotne. Widać to po przypadku Avdeevej, którą DG skrzywidziło (choć wówczas tak nie myślałam, ale dziś przyznaję się do tego błędu).
Ci młodzi zwycięzcy to były właśnie te wyjątki 😉 Nie prowadzę jednak tak wnikliwych analiz jak Pan, zatem jestem skłonna przychylić się do zdania, że nie mieliśmy tu w ostatnich latach tych najzdolniejszych. Chociaż był np. bardzo młody Eric Lu, który się potem tak pięknie rozwinął. Tak źle też nie było.
A wracając jeszcze do „małego” Konkursu, słucham sobie właśnie nowiutkiej płyty Dmitrija Ablogina (wielkie dzięki NIFC za jej wydanie!). Późny Chopin. Jest przeurocza. I Pleyel brzmi pięknie. Jest w tej grze taki rodzaj refleksji, która do mnie bardzo przemawia. Pewna nostalgia właściwa grze na dawnych instrumentach, ale jednocześnie powiew świeżego powietrza. To dość ambiwalentne. Tak trochę postrzegam Ablogina; z jednej strony zanurzonego w dawnych epokach, a z drugiej umiejącego przenieść tę XIX – wieczną aurę do współczesności. Chciałabym go jeszcze posłuchać, ale na kameralnym koncercie.
O, nie mam jeszcze tej płyty! Muszę się upomnieć 😉
Chciałem włączyć, kojarzę tę płytę z ich strony, a tu klops, Ablogina nie ma ani na TIDAL-u ani Youtube Music, które akurat subskrybuję. Zatem zapewne ma Pani płytę fizycznie… Ale, jak to zwykle bywa, szukając po rzeczach NIFC-u, trafiłem na niebieskie Nokturny Fielda prof. Pobłockiej i chyba tu już się zatrzymam przed nocnym słuchaniem muzyki improwizowanej.
Eric Lu, no pewnie, ale to 2015 r. Kapitalny właśnie to był rok, tyle talentów. Zresztą a propos: prof. Pobłocka, która u mnie teraz gra w zastępstwie za Ablogina, widziała Erica razem z Kate za SJC wtedy na pudle. Co by nie było takie głupie, patrząc, jak się wszystko dalej potyczyło. Tylko że chyba SCJ u niej miał być srebrny, a oni dzielić się brązem. Ale nie wiem w sumie. Srebro jakoś do nich bardziej pasuje, jak u nas ostatnio grali, to w ogóle na koniec ten Mozart to było jedzenie bezy z kremem przed swoim pałacykiem w niedzielę, błękitne niebo, łabądź czysty i nieagresywny pływa po stawie, taka atmosfera. Srebro jakoś bardziej bym u nich widział. CRH z tym swoim zafunkcjonował w każdym razie mam wrażenie wówczas podobnie do naszych przyjaciół, którzy obsiedli eksponowane miejsca dwa lata temu; była to nagroda zasłużona niewątpliwie, ale z punktu widzenia dynamiki rozwoju całego towarzystwa, po prostu mało progresywna. Tak jak właśnie ostatnio, bardziej uchwytująca sprawiedliwie, ale statycznie pewien moment, a nie momentum karier członków całej tej bandy. No i OK, to fair po prostu. A 2010 r. i ta cokolwiek niespodziewana wygrana Avdeevej to tak, to było ciekawe, dla mnie np. był Konkurs formacyjny, moja matura, jeszcze się nie zaczynałem tak naprawdę tą muzyką interesować na powrót, ale to taki pierwszy poważniejszy kontakt był po latach, od podstawówki. Też nie byłem Yulianną wtedy przesadnie przejęty, jak i Pani, ale formacyjne właśnie potem były rozkminy, dlaczego tak bardzo się pomyliłem; DG też musiało je mieć, jak wycofywało się z Wundera rakiem. To takie gustotwórcze – jak to się teraz mądrze mówi – DOŚWIADCZENIE. Tak sobie potrawić taki błąd. Aż sobie teraz prawie skończywszy Nokturny Fielda puściłem jej Mazurka Szpilmana, którym zakończyła Chopieje, do tej pory nie kojarzyłem tego wideo:
https://youtu.be/cSEMK463khQ?si=_GtulZfxhb_gR2AP
łabędź! o rany, trzeba iść spać chyba
Tak, słuchałam wczoraj prawdziwej płyty. Te, które uznajemy za wartościowe, staramy się cały czas kupować. Lubię mieć materialny nośnik, książeczkę, którą mogę sobie przejrzeć słuchając :smle:
@Frajde
Jest Ablogin na TIDAL-u. Dopraszaliśmy się i jest, to jest dopiero siła! I świetnie rozumiem, o co Pani z nim chodzi. Zupełnie niezwykła to muzyka. Wciągająca, snują się te melodie, po kilka naraz, bardzo bogate te utwory, eleganckie, super. I niby on nie został laureatem? Nie śledziłem tego pierwszego „małego”, ale znów wyczuwam tu jakąś żenadę. Ale no zostawmy, świetna to polecajka, dziękuję, jestem jakoś w połowie i do tej pory strasznie mi się podoba, może to Impromptu mniej tylko, jakoś tutaj mi ta tak eksponowana lewa ręka przeszkadzała od samego początku, ale nie wiem, to pierwsze słuchanie.
Też ten dobór, trochę inny, naraz szerszy i bardziej punktowy, ale jednak kojarzy mi się nań pomysł z tym z płyty Polliniego, w której się ostatnio autentycznie za-słu-chi-wałem, Late Works, akurat Włoch zdecydował zacząć od opusu 59, a nie 45. Oraz: zestaw ten jest dokładnie przeciwny do tego preferowanego przez Bruce’a, który późnego Frycka nie grał do tej pory prawie w ogóle. Zresztą wciąż mnie zadziwia, że regulamin KCh na to pozwala, ale no ogólnie ten regulamin to, hmm, no właśnie.
Ja się wtedy tutaj awanturowałam o tego Ablogina, od pierwszego usłyszenia uważałam, że był najlepszy i jako jeden z nielicznych wiedział, o co w takim graniu chodzi. SL nie pokazywał się wtedy za bardzo na konkursie, opowiedziałam mu o Abloginie, posłuchał nagrań i od tej pory jest jego wielkim zwolennikiem – na szczęście.
@Zympans
Cieszę się, że płyta Ablogina tak się Panu spodobała. Z jego oceną konkursową to nie takie proste. On przepięknie brzmiał w Sali Kameralnej FN, w Sali Głównej zniknął, akustycznie poległ na koncercie. Jest duże prawdopodobieństwo, że jury mogło go w ogóle nie słyszeć. To intymny, delikatny pianista. Myślę, że dlatego też tak świetnie wypada w nagraniu ze Studia. Byłam później na jego koncercie na Chopiejach, znów w dużej sali i miałam podobne wrażenia jak z finału „małego” Konkursu, nie przekonał mnie. Wielka sala koncertowa to nie jest jego świat, chociaż oczywiście nigdy go nie słyszałam na współczesnym fortepianie.
Mam płytę Polliniego, o której Pan pisze. Nie pamiętam, kiedy jej słuchałam. Może sobie zatem dziś wieczorem, lub jutro posłucham. Będzie ciekawe porównanie 🙂
@Frajde
Ten Pollini to specyficzna muzyka. Nie że jakaś napuszenie intelektualna czy efekciarsko ryzykowna, zupełnie nie o to chodzi, ale jest w tym coś nieludzkiego jak on na tej płycie, (ale może i w ogóle?), gra. Pewnie przesadzam, ale dla mnie to jest granie niedostępne. To zupełnie inny pianista niż Ablogin, który faktycznie z tych bardziej delikatnych, nucących do ucha. Swoją drogą też mam podejrzenia, że Angie mogła lekko zniknąć dźwiękowo, ja siedziałem blisko, ale czy jury coś tam dalej słyszało… Guo nie usłyszeć było… trudno. Czy Pawlaka na erardzie! Zresztą powinienem też się przyznać, że mnie ten Pollini jakoś ostatnio bardzo ekscytuje, (jego Mazurki z tej płyty, tylko kilka osób znam, które mają taką kontrolę nad tym, co robią w nich z rytmem, dosłownie dwie czy trzy). To w ramach tłumaczenia się z tego, czemu o Pollinim napisałem: ostatnio u mnie jest grany dużo. A że pewnie z późnym Fryckiem dobrych płyt jest więcej, może proszę się nie sugerować.
Posłuchałam dziś „Last works”, ale nie miałam jeszcze sposobności, żeby słuchać bardzo uważnie. Zatem pozostaję z tą płytą i innym Polliniego, wiedzona Pana zachętami, na kolejny czas. To nie był nigdy pianista, który mnie bardzo interesował. może czas to zmienić smile: Pozdrawiam.
A to proszę go nie słuchać, on zresztą sobie świetnie radzi bez nas, aż czasem smutno pomyśleć jak bardzo bez nas. Ale też ciekawy byłbym opinii osób, które tu się znacznie lepiej znają, bo też miałem takie coś kiedyś jak Pani, że, akurat po pobieżnym słuchaniu na próbę w moim przypadku, kiedyś mnie nie zaciekawił i go zostawiłem, ale po kilku latach słuchania muzyki w dużych ilościach, kiedy do niego wróciłem, to mi się włosy jeżą na głowie ze strachu jak to jest dobre. No ale chrzanić to. Da radę bez nas. Ja już zresztą po Abloginie sobie słucham od wczoraj dla mnie, osoby wciąż zielonej w muzyce poważnej w gruncie rzeczy, stanowiącego wciąż zupełną enigmę Bunina. To pianista jakiejś niezwykłej klasy, i też jakoś przykro, że go tu nie ma, ale nie ma w taki w ogóle sposób, że jak ktoś jest młodszy, to nawet o nim nie wie. No ale w każdym razie: jakoś sobie bez Polliniego okazuje się można poradzić w życiu. Proszę też dalej polecać rzeczy NIFC-owe, Ablogin to był fajny pomysł, a patrzę że nagrań jest całe mnóstwo; do „małego” Konkursu traktowałem tę serię TRC jakoś ciekawostkowo, a to kawał wspaniałej muzyki.
Nie, nie, z przyjemnością będę słuchać, tylko nie mogę słuchać uważnie i jednocześnie zajmować się innymi rzeczami. Musi jeszcze trochę poczekać 🙂 (chyba nigdy się nie nauczę tu wklejać tych emotikonów)
Bo między tekstem a emotikonem trzeba wstawić spację 😉
Bunin był kiedyś znakomity, a potem coś mu się stało. Dawne jego nagrania są najlepsze.
Niby wiem, że trzeba wstawić, ale potem, jak się zamyślę, to zapominam. Dziękuję za poprawienie. Może tym razem się uda 🙂