Ohlsson w znakomitej formie

Zwycięzca VIII Konkursu Chopinowskiego z 1970 r. skończył w kwietniu 75 lat. Ale wciąż jest pianistą bez wieku.

Trochę nie bardzo było wiadomo, czego się spodziewać – Garrick Ohlsson miewa humory i czasem bywa wspaniały, a czasem dużo mniej. Dziś przed koncertem pianofil powiedział o nim złośliwostkę, której nie będę powtarzać – tylko się uśmiechnęłam, kiedy po IV Koncercie Beethovena wstał razem z całą salą. No, nie dało rady inaczej.

Martha Argerich podobno tak wielbi ten koncert, że nigdy nie chciała go grać w obawie, że coś sknoci (trudno uwierzyć). Ohlsson się nie bał tej subtelności i tych emocji. Grał pięknym, okrągłym dźwiękiem, nie bał się również czasem zagrać forte, ale wszystkie te śpiewy skowronkowe były bardzo delikatne. Orkiestrą FN dyrygował tym razem Michał Klauza, który zrobił bardzo dobrą rzecz: zredukował skład orkiestry, tak, że akompaniament nie był słynnym przesuwaniem szafy. Ohlsson zagrał dwa bisy – chopinowskie bibelociki: Nokturn Es-dur op. 9 nr 2 (jak zwykle zapowiadając pochwalił się polszczyzną; interpretację dał niebanalną) i Walc Des-dur op. 64 nr 1 („minutowy”).

To było w drugiej części koncertu; układ wieczoru był dość oryginalny. Pierwsze dwa utwory – wokalno-instrumentalne, religijne i refleksyjne, akurat na ten pozaduszkowy czas: Litania do Marii Panny Szymanowskiego i Stabat Mater Poulenca. Oba te utwory gra się stosunkowo rzadko, u nas zwłaszcza Poulenca, a to dzieło piękne i głębokie. Kompozytor ten kojarzy się często z muzyką o lekkim, dowcipnym charakterze, ale to tylko jedna jego strona – druga to ta poważniejsza, uduchowiona, jak o kilka lat późniejsze Dialogi karmelitanek. Stabat Mater jest w stylu trochę pomiędzy Królem Edypem a Symfonią psalmów. Litania Szymanowskiego jest z kolei jakby odpryskiem jego Stabat Mater. Wspaniale sprawił się jak zwykle chór przygotowany przez Bartosza Michałowskiego oraz solistka w obu utworach, sopranistka o pięknej barwie Joanna Zawartko. W sumie – warto było przyjść.