Odszedł Wielki Partner

Był wspaniałym muzykiem i pedagogiem. Ale także prawdziwym inspiratorem. Miał 88 lat. 7 listopada zmarł prof. Jerzy Marchwiński.

W naszym systemie nauczania muzyki jest – dla wielu adeptów zgubna – tradycja kształcenia na wirtuozów. Nie zdarza się często, by pianista z założenia poświęcał się wyłącznie kameralistyce. Ale akurat on miał to szczęście, że jego pedagogami byli wielcy pianiści kameraliści: prof. Kiejstut Bacewicz i prof. Maria Wiłkomirska, oboje rodzinnie „obciążeni” w dziedzinie wspólnego muzykowania. Przejął więc od nich w sposób naturalny pogląd, że kameralistyka to wyższy stopień muzyki, a partnerstwo jest jednym z najważniejszych aspektów wykonawstwa.

Swoimi przemyśleniami na ten temat chętnie się dzielił. Wydał esej Partnerstwo w muzyce, wygłaszał też wykłady; tutaj można posłuchać takiej jego wypowiedzi. Założył fundację pod tą nazwą, na warszawskiej uczelni rozwinął katedrę kameralistyki, raz udało mu się zorganizować konkurs na duety z fortepianem. Działalność fundacji na jakiś czas zamarła w związku z chorobą Profesora, ale niedawno została reaktywowana.

Osobiście, gdy jeszcze mógł – a w pewnym momencie musiał zakończyć działalność wykonawczą w związku z chorobą ręki – realizował te ideały w praktyce. Największą część swojego muzycznego czasu poświęcał partnerowaniu wybitnym śpiewaczkom – od Maureen Forester po Teresę Żylis-Garę – i śpiewakom, jak Andrzej Hiolski, a od pewnego czasu wyłącznie drugiej żonie Ewie Podleś (pierwszą była również wybitna śpiewaczka, ale sopranistka – Halina Słonicka). Kiedy przeprowadzałam wspólny wywiad-rzekę z Ewą Podleś i nim, opowiedział o szczególnych aspektach partnerowania pianisty w śpiewie; szczególnie zapamiętałam, że np. wykonując pieśni niemieckie pianista także powinien „grać po niemiecku”, co nie znaczy wyłącznie: rozumieć tekst, lecz także: znać i stosować odpowiednią stylistykę. Ale Profesor współpracował również z instrumentalistami. Kiedyś regularnie występował z Konstantym Andrzejem Kulką, ale także z altowiolistą Stefanem Kamasą czy wiolonczelistą Romanem Jabłońskim.

Wielokrotnie, kiedy spotykaliśmy się na koncertach, mówił: „O, skoro się widzimy, to znaczy, że będzie dobry koncert”. Od dłuższego czasu już nie widywałam na koncertach Profesora i chwilami wydają mi się one przez to gorsze… Bardzo smutno.