Jubileusz Andrzeja Filończyka
Zwykle jubileusze wyprawia się bardzo już zasłużonym artystom, bliższym końca niż początku kariery. Nie widziałam jeszcze jubileuszu 10-lecia pracy na scenie – ale akurat temu śpiewakowi należało się.
Ten debiut dekadę temu był rzeczywiście pamiętny – rzadko mi się zdarza taki entuzjazm, a chyba nawet chronologicznie byłam pierwsza, bo mam zwyczaj pisywać recenzje na blogu zaraz po wydarzeniu. (Dlatego też poznański Teatr Wielki poprosił mnie, żebym napisała parę słów do okolicznościowego programu.) No i trafiłam – kariera naszego barytona rozwija się świetnie, choć odrobinę wyhamowała ją pandemia (ten tekst do programu zatytułowałam Fajerwerk z przeszkodą). Rzadko go można w ostatnich latach usłyszeć w Polsce, choć czasem się zdarza. Tym razem przyjechał do Poznania, żeby zaśpiewać swoją ulubioną rolę – Figara w Cyruliku sewilskim. Miało wystąpić w tym spektaklu dwóch innych brylujących na zagranicznych scenach śpiewaków – Krzysztof Bączyk w roli Don Basilia i Bartosz Urbanowicz (związany z operą w Mannheim) jako Bartolo. Jednak nastąpiła zmiana: Bartolem był Grzegorz Szostak, który uruchomił maksimum swojej vis comica, a Basiliem – Wojtek Gierlach (rzadko się słyszy Basilia o szlachetnym głosie).
Dzisiejszy spektakl w ogóle był mi nieznany, ponieważ powstał w 1997 r., a ja wtedy jeszcze nie jeździłam tyle na premiery krajowe. Reżyserował go Marek Weiss, ówczesny dyrektor poznańskiego teatru, a scenografię stworzył w charakterystycznym dla siebie stylu nieżyjący już od kilku lat Ryszard Kaja, który był tam wówczas głównym scenografem. Całość jest trochę zwariowana, ponieważ reżyser postanowił jeszcze bardziej dośmieszyć szaloną już samą w sobie akcję, dodając solistom liczne podrygi w takt muzyki (końcówka I aktu to istne disco, bo jest tłum na scenie i wszyscy podrygują). To się ludziom w sposób widoczny podobało. Sala była wypełniona i – co szczególnie cieszy – było dużo młodych widzów.
Filończyk był oczywiście świetny, nie tylko jeśli chodzi o barwę głosu, ale także o stronę aktorską – to wielki jego walor. Początkowo odstawał Almaviva – amerykański tenor Randall Bills, jednak w II akcie już całkiem się rozkręcił. Trochę zawiodła Rozyna, czyli związana z tą sceną Małgorzata Olejniczak-Worobiej, która wyrobiła co prawda wszystkie koloratury (do d trzykreślnego), ale poza tym jej głos sprawiał wrażenie zmęczonego. Panowie Bartolo i Basilio, jak wspomniałam, nie tylko nieodparcie śmieszyli, ale też brzmieli, rozkręcała się też z czasem Berta – Magdalena Wilczyńska-Goś. Całość prowadził włoski dyrygent Antonello Allemandi, nadając tempa czasem może zbyt szybkie (na początku arii Largo al factotum trochę rozmijali się z Filończykiem). W sumie jednak spektakl się podobał, owacja była długa, a jubilat niemal uginał się pod bukietami. Powtórzenie w niedzielę.