Porozumienie podpisane
Wczoraj przed południem w Zachęcie byłam świadkiem ważnego wydarzenia. Zapowiadanego zresztą. Ministrowie: edukacji (Katarzyna Hall) i kultury (Bogdan Zdrojewski) podpisali „List intencyjny dotyczący współpracy w zakresie upowszechniania edukacji kulturalnej”. Na który składają się punkty: „1. MEN zwiększy ofertę zajęć związanych z edukacją kulturalną w ramach nowej podstawy programowej kształcenia ogólnego. 2. MKiDN ogłosi nowy priorytet o nazwie Sztuka szkole, szkoła sztuce w ramach programu Edukacja kulturalna i upowszechnianie kultury, na który wyasygnowane zostaną dodatkowe środki finansowe. Istotą programu będzie otwarcie instytucji kultury, które w okresie wakacji staną się ośrodkami działań twórczych i edukacyjnych, umożliwiających bezpośredni, oparty na dialogu, kontakt artystów z dziećmi i młodzieżą. 3. Przyszła podstawa programowa kształcenia ogólnego wprowadzi zajęcia związane z edukacją kulturalną (…)”.
Ma być tak: w klasach I-III zajęć z muzyki i plastyki – osobnych, nie włączonych (inaczej niż dziś, co doprowadziło do fikcji i uwiądu tych zajęć) w obowiązujące dziś tzw. kształcenie zintegrowane – w sumie 75 godzin rocznie. W klasach IV-VI: muzyka – 3 godziny, plastyka – 3 godziny. W gimnazjach – po jednej godzinie, plus dwugodzinny program zajęć artystycznych do wyboru (warsztaty teatralne, szkolny zespół muzyczny, chór, warsztaty malarskie i rzeźniarskie). Wreszcie w liceum: 1 godzina wiedzy o kulturze programy rozszerzone do wyboru – historii sztuki lub łaciny i kultury antycznej (po 8 godzin) i, jak w gimnazjum, moduł zajęć rozwijających zainteresowania (2 godziny).
Dzięki temu może wreszcie wstydu nie będzie, bo jesteśmy pod tym względem na ostatnim miejscu w Europie. Przykładowo w IV klasie zajęć artystycznych w Polsce jest 37, na Słowacji 85, w Estonii 105, a w Czechach 112. W klasach IV-VI: w Polsce 111, we Francji 270, w Irlandii 387, a w Danii 510. Fajnie…
Z dwójki ministrów więcej mówił Zdrojewski, bo projekt wiąże się z dodatkowymi finansami, które uzupełni właśnie ministerstwo kultury. Chodzi o wynagrodzenia dla nauczycieli-fachowców, a nie chałturników, którzy douczali się przez dwie minuty i już mieli dodatkowe godziny; o wspomożenie tego typu zajęć w małych miejscowościach; o wyposażenie szkół; o dofinansowanie zajęć pozalekcyjnych. Cały czas podkreślał, że te zajęcia, zwłaszcza dla dzieci, mają być jakby rozszerzoną przerwą, formą zabawy, budzeniem kreatywności.
To dobry kierunek. Ale jeśli chodzi o muzykę, brak mi tu jeszcze czegoś: nie tylko żywego muzykowania, ale i słuchania muzyki, kształtowania wrażliwości dzieci nie tylko na podstawie własnych działań, ale i zetknięcia z wielkimi osiągnięciami kultury. Może to się w programie znajdzie (oby!), na razie rzecz jest w fazie kształtowania, do czerwca ma być opracowany projekt, przyszły rok ma być pilotażowy, a od 2009/10 zajęcia mają wchodzić oficjalnie w siatkę godzin.
Prasa oczywiście się nie zachowała. W „Wyborczej” oczywiście poszli w sensacyjkę: po podpisaniu porozumienia ministrowie zaprosili dziennikarzy do jednej ze szkół, która okazała się szkołą niepubliczną zakładaną swego czasu przez obecną szefową gabinetu politycznego pani Hall. No dobra, ale co to kogo obchodzi? No i jeszcze natychmiast wypowiedź mądrali z Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty: „Po co niszczyć nauczanie integracyjne? Przecież jego istotą jest włączanie plastyki i muzyki do normalnego nauczania i fachowcy z tej dziedziny doskonale sobie z tym radzą”. BREDNIE! Właśnie o to chodzi, że sobie nie radzą, że są ignorantami. Nowe idzie, stare walczy.
Komentarze
Jakie tam nowe. Jak chodziłem do podstawówki muzyka i plastyka były osobno i była to jedna wielka lipa. Pani zadawała temat, malujecie to i to, śpiewacie to i tamto, ot i całe „nauczanie” Może nakłady na wykwalifikowaną kadrę i sprzęt coś zmienią, ale też nie jestem pewien, zwłaszcza w szkołach na prowincji. (Notabene pamiętam, że w mojej szkole jakieś instrumenty nawet były, tyle że widywałem je jedynie przy okazji wizyty w szkolnym magazynku i komórce.)
Inna sprawa to te dodatkowe godziny, które uczeń będzie musiał w szkole „przesiedzieć”, tego jest już i tak nadmiar.
Dobrym posunięciem jest wg mnie kulturoznawstwo czy np historia sztuki – nauka „praktyczna” powinna być do tego dodatkiem, żeby istniała możliwość wyłowienia najzdolniejszych. Resztę należy uczyć słuchać, a nie śpiewać.
Hoko,
jak nie będziesz uczył śpiewać, to będzie, co jest 🙁 Już tu dyskutowaliśmy o śpiewie stadionowym, kościelnym, biesiadnym itp.
W podstawówce miałem muzykę i plastykę. W liceum — wybór między nimi.
Faktycznie przerobiliśmy historię sztuki — inna sprawa, co z niej wiedzieliśmy po 1 godzinie tygodniowo, mimo że nauczycielka czasami (o ile to nie przerastało naszych możliwości) decydowała, by coś namalować w danym stylu (do dziś pamiętam swój niebieski ‚opart’ 😉 ).
Z muzyką było bardzo różnie. Miałem kilka okresów w nauczaniu, gdy nauczyciele przypominali sobie o instrumentach, czy choćby o stylach w muzyce i jej historii. Przetykały się z nimi okresy, gdy ‚coś się śpiewało’ dla zabicia czasu.
Pamiętam tylko jedną lekcję, przymusowo integracyjną (zastępstwo), gdzie interpretowaliśmy muzykę (suitę z „Carmen”). Wszystkich przebił kolega — kibic piłkarski — który zinterpretował muzykę, jako ilustrację ostatniego spotkania lokalnego pierwszoligowca… Oczywiście — zwycięskiego! 🙂
75 godzin muzyki i plastyki rocznie, to nie jest zbyt wiele 🙁 W starszych klasach po 3 godziny. Chyba nie w roku 😯 Ile jest godzin religii?
No nie w roku, w tygodniu… 😆
A religii jest… za dużo…
Wiem, że znowu będzie to komentarz off topic ale motyw walki starego z nowym od razu kojarzy mi się z broszurką „sto zasad zniszczenia starego i ustanowienia nowego ładu”. Kilka co smaczniejszych cytatów (tematyka kocio-wiosenno-kulturalna):
http://wmachura.webpark.pl/page140.html
„15. Zabronić trzeba drukowania znaczków pocztowych i kopert z rysunkami takich reliktów burżuazji jak psy, koty czy wyroby artystyczne. Koperty należy zaopatrywać w cytaty z dzieł Mao.
17. Zabrania się członkom organizacji pionierskich i Związku Młodzieży Komunistycznej spędzania wolnego czasu w parkach publicznych. Powinni się oddać intensywnej nauce i studiowaniu maoizmu.
(…)
68. W takich dziedzinach jak literatura, sztuka, film, radio itp. zabrania się propagowania w jakiejkolwiek formie nazwisk autorów, aktorów, reżyserów. Należy zamknąć drogę do sławy i pieniędzy.”
Hoko, ja chodziłam do szkoły podstawowej na bardzo głębokiej prowincji. Rysunki mieliśmy z fantastycznym człowiekiem. Opowiadał jak natchniony, techniki w małym palcu, cudo. Pani od muzyki grała na pianinie, płyty na każdej lekcji. Pianino było trochę chore, płyty cokolwiek zdarte, detale bez znaczenia. Nie ma reguły, liczy się człowiek i jego pasja.
Uczciwie zaznaczam, że w liceum była już plaża.
Jak byłem w szkole to bardzo zawzięty byłem na kulturę. Zbierałem książki jakie tylko się dało, im grubsza, tym lepsza bo wagę miała. A po wycięciu zdjęć co ładniejszych i rozebranych aktorek to prasę dokładałem też. Czasem za jednym zamachem to ze 20 kg udało się odstawić, po czym kulturalnie w krzakach spożywałem wino w przeciwieństwie do chuliganów z bramy ordynarnie pijących gorzałkę. Do dziś jak widzę grubszą książkę, to mi oko błyska 😆
Hoko – no właśnie chodzi o to, żeby się za to brali nie ci, którzy powiedzą: malujcie czy śpiewajcie to i tamto, tylko ci, którzy będą wiedzieli, jak wciągnąć i zainteresować, tacy jak ci, o których pisze haneczka. Zawsze mówię, że takie rzeczy zależą od człowieka, od tego, co wie i umie i jaki jest.
Ech, zeenisko, już idę wierzyć… 😆
Czy mogłaby Pani jakoś huknąć na dziennikarzy? Dzisiaj rano w RMF FM też był kretyński komentarzyk na temat opisywanego przez Panią programu. Czy ci ludzie dzieci nie mają, czy wyobraźni?
A co ja mogę… 🙁
haneczko,
Ci ludzie nie mają ani wyobrazni ani jakiegokolwiek wyrobienia muzycznego, więc myślą, że podstawy wyksztalcenia muzycznego ich dzieciom nie jest potrzebne. 🙁
Imieninowo-deszczowo dla hortensji:
http://www.youtube.com/watch?v=476QyWZHqPA
😀
(mam nadzieję, że lubi)
RMF? Radio Maryja Fakty?
Hoko, ty się śmiej, ale te bzdury idą w plener.
Imieniny? No to kufa dla Hortensji 🙂
http://smileys.sur-la-toile.com/repository/Grands_Smileys/3d-offre-fleurs.gif
A obozy reedukacyjne dla dziennikarzy to pies? Ja bym ich ohoczył dookoła drutem hoczastym i nic głupiego bym za druty nie wypuszczał. Cmentarz znajdowałby się na terenie ohoczonym. Jeden posiłek ciepły tygodniowo chyba wystarczy….
No i intensywna reedukacja z użyciem wszelkich narzędzi jako to: łoże madejowe, dyby, pejcze, szczypce do manicure….
haneczka,
w plener to niech sobie idą, byle nikt poważny tego nmie słuchał 🙂
To ja się dołączam do życzeń i świetnej kufy Hoko 🙂
Co pijemy?
zeenie, a Ty wykupiłeś abonament na hoczenie, co?
A co, przelew nie dotarł? No, ja już na tej poczcie im pokażę….
A do limitu miesięcznego jeszcze mam trochę 🙄
Ale fakt, muszę oszczędzać 🙂
O, widzę, że dziś wpis o moim koniku (my rifle, my konik and me, że się zapędzę na tereny Owcarka). No pewnie, że większość nauczycieli edukację kulturalną potrafi tylko sp…rzyć, m.in. dlatego, że są przyzwyczajeni do myślenia w kategoriach realizacji programu. Trudno nawet mieć do nich o to pretensje, bo z tego są rozliczani przez naczalstwo, ale do kultury nie tędy droga. Z „zarażenia” uczniów kulturalnymi miazmatami trudno rozliczyć, zresztą skutki ujawniają się nieraz dopiero po latach. Ignorancja nauczycieli (nie wszystkich!) też gra rolę, ale nawet nie-ignorantowi wtłoczonemu w ramy sytemu szkolnego mogą opaść skrzydła.
Od strony uczniów: jak się „z kultury” będzie dostawać oceny, to wiadomo, że będzie się robić coś pod nauczyciela, a nie dla własnego szpasu. A jak się np. zrobi sesję wierszykową, jak tu, na blogu (no, może nie do końca 🙂 , to niewykluczone, że dzieciarnia potem i do Fredry się przekona 🙂
Ja to bym najchętniej realizował w szkole taki program: „Frajda z kultury”. I jedynym sprawdzianem mojej efektywności byłoby to, czy się dzieckom oczy świecą. 🙂
To ja życzę Hortensji frajdy z imienin. Z takim imieniem zawsze miałabym imieniny, prześliczne.
Ja Hortensji w innym miejscu już czegoś życzyłem 🙂 ale składanie życzeń też jest frajdą, więc – Hortensjo, jeszcze raz wącham za Twoje zdrowie. Wszystkiego kwietnego! 🙂
No tak: do wyboru są kwiaty i róża. Róża czerwona, a to za mocno. Więc pozostaje mi tylko zademonstrować objadanie się imieninowymi czekoladkami:
http://smileys.sur-la-toile.com/repository/Grands_Smileys/mange-chocolats-st-valentin-8530.gif
Oczywiście życzę wszelkich słodkości (niekoniecznie kalorycznych).
Nie wiem, jak Hortensja ma na imię, ale posyłam jej kolorowych chłopaków, co śpiewają o Krystynie, co ma diabła za skórą 😎
http://www.youtube.com/watch?v=BITiY8M_oDo
Jest jeszcze do wyboru blues o Krystynie-killerze samochodowym 😎 Wszystkiego najlepszego!
Metro zabrało głos:
http://www.emetro.pl/emetro/1,85648,5017961.html
Wszystko pięknie, tylko rzeczywistość (i rodzice) skrzeczy…
haneczko, a co mówili w tym RMF?
I to jest sedno sprawy! W podstawówce tylko muzykowaliśmy – ciągle w głowie mam: „mój ty rozmarynie…” – totalny nonsens repertuarowy. W ogóle nie słuchaliśmy muzyki, a jak łatwo się domyśleć przyśpiewki ludowe i pieśni rewolucyjne oraz religijne u nikogo raczej miłości do muzyki nie rozpaliły. W liceum było lepiej (w profilu ogólnym mieliśmy dwa lata muzyki po 1 godz tyg.) bo pan wiedział, że na naukę śpiewania za późno – za to on sam najpierw słuchał z animi muzyki klasycznej, a potem okazało się, że jest fanem jazzu więc puszczał nam jazz – oczywiście nie wszystkim się spodobało, ale ja uwielbiałem te lekcje. Bo po za słuchaniem mogłem się dowiedzieć czegoś o muzyce.
Tak, że jestem jak najbardziej za nauką słuchania muzyki – może wtedy takie potworki jak Rubik przestaną uchodzić za muzykę poważną (mimo swoich (nie)poważnych tytułów). Pozdrawiam serdecznie z Krakowa.
Czego Jas sie nie nauczyl, Jan nauczyc sie moze. Wszystko zalezy od Jana, jesli Jan czuje pociag do wiedzy.
Internet wlasnie jest najlepszym nauczycielem, wszystko co kogos interesuje, tu mozna znalesc.
Myle sie?
Dziękuję bardzo za życzenia:
Pani Dorotce za piękną deszczową melodię, bo i u mnie jest cokolwiek deszczowo,
Hoko- za wspanialą kufę z kwiatkiem
haneczce- za życzenia i za to ,że podoba jej się mój nick
zeenowi odpowiadam, że pijemy dzisiaj Smadnego Mnicha
Bobikowi-za powtórne życzenia
Passpartout- za melodię; no, diabla pod skórą miewalam czasami gdy bylam mlodsza
PAKowi za pyszne i nietuczące czekoladki
oraz wznoszę toast za zdrowie i pomyślność wszystkich Blogowiczów
Pani Doroto, wczesnym rankiem w RMF są tacy rechotliwcy. Ma być króciótko i dowciapnie niezależnie od wagi tematu. No i było, że rech rech edukacja rech rech kulturalna, aż dwóch ministrów trzeba do rysunków i śpiewania. Zdenerwowało mnie właśnie mówienie lekkim tonem o rzeczy bardzo ważnej, bo na punkcie edukacji mam fioła, a sposób przekazywania informacji tez jest edukacją. Treści dosłownej pani nie przytoczę, przepraszam.
‚Zdenerwowało mnie właśnie mówienie lekkim tonem o rzeczy bardzo ważnej, bo na punkcie edukacji mam fioła, a sposób przekazywania informacji tez jest edukacją’ – pisze Haneczka.
Czemu w takim razie nie słuchasz Dwójki, TOKFM, ew. strawniejszej radiostacji firmy RMF (RMF Classic)?
Ewentualnie, jeśli jesteś poza zasięgiem wszystkich wspomnianych – Jedynki lub Trójki. Ale wszystkiego można dziś słuchać poprzez internet…
Mamy rzeczywistość rynkową – jeśli ludzie odwrócą się od chłamu, marketingowcom bardzo szybko to wyjdzie w badaniach (wyjdą też powody). A słuchalność dla stacji ambitniejszych oznacza czasem ‚być albo nie być’…
🙂
Kłopot w tym, że rzeczy bardzo ważnych a zaniedbanych mamy multum, że wymienię tylko służbę zdrowia, niesprawny aparat sprawiedliwości, niewydolne systemy pomocy społecznej, pośrednictwa pracy, naukę…..
Każda z tych dziedzin ma osoby żywotnie zainteresowane nimi, którym leży na sercu itd. jednym słowem: z fijołem na ich punkcie. Komentarzy niekompetentnych w mediach jest zatrzęsienie, no i co ci ludzie mają zrobić?
Pukają, stukają gdzie się da, prostują, informują….
Pani Dorota jest przykładem osoby podejmującej trudny temat edukacji i upowszechnienia kultury, udostępnia na swoim blogu miejsce, kto chce i ma do tego zacięcie, może skorzystać. Jest szansa, że ktoś przeczyta, kto coś może i sprawę popchnie gdzie może. To już coś.
Lichych płyt nie słucham, złą książkę najwyżej zacznę, niesmaczną potrawę także, no, chyba, że mi kto pistolet przyłoży do głowy, to zeżrę i podziękuję 🙂
Gdy potrawy zeen odmawia
nikt szczególnie się nie stawia,
bo wiadomo: pan nad pany,
przy tym wyedukowany.
Ale szczeniak to ma gorzej,
żaden protest nie pomoże,
chociaż mu się marzy śledź –
Chappi żryj i cicho siedź! 🙁
a capella, z banalnego powodu – odbieram RMF FM, radia lokalne, czasem Trójkę i koniec. No oczywiście Rydzyka łapię bez problemu, ale zaraz puszczam. TOKa nie słychać nawet w pobliskim mieście, ale słucham w pracy przez komputer. Radio włączam rano, żeby wiedzieć czy coś gdzieś nie wybuchło. Od niedawna mam w domu internet i to istny cud, ale rano nie mam czasu się z nim bawić. Nie mieszkam w dzikich ostępach, tylko miejsce jakieś takie niezasięgowe. Komórka np. chce rozmawiać tylko w kuchni. Mąż wtargał na dach maszt tak wielki, że cała wieś podziwiała – i guzik. Przysięgam, że słucham ich najwyżej pół godziny na dobę.
Dobrze, że podpisano to porozumienie, choć to nie jest nawet krok. Rację ma Hoko, passpatout i PAK; mnie też szkolne zajęcia plastyczne i muzyczne nie dały zgoła niczego. Ale jednak szkoła mi dała wiele – bo wszystko zależy od człowieka. Moja wychowaczyni, nauczycielka matematyki była tą osobą, która nauczyła mnie i bardzo wielu swoich uczniów – jak słuchać muzyki, uświadomiła nam ile przyjemności człowiek może doznać w operze, teatrze i filharmonii. Było to osoba dośc wiekowa i niezwykle dowcipna – i właśnie tym dowcipem potrafiła nas przekonać. Ona organizowała pójścia do teatru i na koncerty. Przedtem, na godzinie wychowawczej, wprowadzała w temat i przeprowadzała próby – np. jak zajmować miejsce w swoim rzędzie bez wypinania pośladków na siedzących już widzów, itp. Dużą pomocą były koncerty dla młodzieży z odpowiednim repertuarem, składajacego sie z utworów krótszych i muzyki programowej, najłatwiej trafiającej do młodzieży. Pierwszą operą jaką widziałem był Cyrulik Sewilski – i jestem przekonany, że ta opera przyzwoicie wykonmana w tradycyjnym ujęciu jest najlepszą na pierwszy raz. Dobry również jest Faust i Rigoletto, choć pewne rzeczy w operze nie tak bardzo rażące dojrzałych widzów -u młodych mogą wywołać awersję na stałe. Zapasiona i leciwa Carmen, mały gruby Radames, czy pokraczny stary Manrico, niezdarnie wywijajcy szablą – pomimo niezłych głosów nie znajdą u młodzieży rozgrzeszenia. Dzisiaj, w dobie DVD -o ile znajdzie się w szkole właściwa osoba – nawet w najdalszym zakamarku Polski można nie tylko zapoznać młodzież z muzyką ale przekonać i zainteresować. Ale to wszystko zalezy od człowieka.
Jaruto, ja dzieciom podobał sie Cyrulik Sewilski?
Piotr Modzelewski
Piotrze,
poproszę o kolejny odcinek „Gehenny”. Tak się po niej dobrze śpi 😉
Passpartout, mnie się nie śpi tylko koszmarzy, krwawe uszy widzę. Proszę o następny odcinek, może od namiaru przejdzie. Trędowata może Gehennie buty czyścić, to niemożliwa rzecz, żeby coś takiego napisać. Musiałabym chyba to dzieło pomacać.
PS. Macanie to bardziej wyraz zgrozy niż niedowiarstwa.
Piotr M. – dzisiaj wieczorem przyjechali, jutro opera, o wyniku zamelduję. Jest kilka takich oper, które nie powinny „wystraszyć” – „Straszny dwór”, „Złoty kogucik”, „Czarodziejski flet”, tenże cyrulik i jeszcze może kilka oper buffo.
Tak sobie jade – i… – zainspirowal mnie Piotr. – Cyrulikiem… A i imieniny… – ktore – mowia, moze obchodzic…
– Urodziny sie licza!
Mozecie mowic co chcecie, ale osoba obchodzaca urodziny – i to co cztery lata, nie jest z pewnoscia normalna – pisal, Georg Christoph Lichtenberg w swoim dziele „Pocieszenie dla nieszczesnych – ktorzy urodzili sie 29′ lutego”.
Gioachino Rossini, urodzony tegoz wlasnie dnia w roku 1792 z pewnoscia nie zaliczal sam siebie do osob nieszczesliwych. Kompozytor, znany z dosc precyzyjnego jezyka i cietych bon-motow „Wagner ma ciekawe momenty, ale nudne kwadranse”, zeby wymienic – moim zdaniem – najlepszy, zartowal niekiedy ze nigdy nie wiedzial, czy nalezy jeszcze do lutowego ancien-regime czy juz marcowej rewolucji. Pytanie to mialo zreszta swoje drugie dno, Burboni chetnie widzieli Rossiniego w roli czolowego kompozytora okresu restauracji, nie zawsze w zgodzie z intencjami samego artysty.
Dziecinstwo i mlodosc Rossiniego przypadla w dosc burzliwym okresie historycznym i – jak chca biografowie artysty – naznaczylo to charakter kompozytora potrzeba bezpieczenstwa i dazeniem do spokoju. Ci sami jednak biografowie akcentuja rewolucyjny, postepowy charakter przynajmniej niektorych dziel Rossiniego (Sroka zlodziejka, Wilhelm Tell, obydwa Mojzesze) i dopatruja sie aluzji politycznych w innych, pozornie niewinnych, operach (Wloszka w Algierze).
Rossini zrezygnowal z komponowania oper u szczytu slawy w wieku 37 lat (jego ostatnim dzielem byl ‚Wilhelm Tell’) – fajny wiek, jak na emeryta. Pozniej komponowal juz tylko tournedos oraz pelnil funkcje tzw. „autorytetu muzycznego” – jak dzis – byly prezydent Polski L Walesa. Przez nastepnych prawie sto piecdziesiat lat jego slawa powoli gasla – w obiegu popularnym pozostal jedynie „Cyrulik sewilski”, ewentualnie uwertury kilku innych oper, funkcjonujace jako samodzielne utwory instrumentalne. Powolny renesans Rossiniego i jego triumfalny powrot na afisze teatrow operowych trwa co najmniej od lat osiemdziesiatych dwudziestego wieku – za sprawa, przede wszystkim – Fundacji Rossiniego z Pesaro.
Opera ‚Il Viaggio a Reims, ossia l’Albergo del Giglio d’Oro’ cieszy sie zasluzona opinia najdziwniejszego, ale i najmniej znanego dziela kompozytora. Spragnionych dokladnych streszczen libretta odsylam do
przewodnikow operowych (badz strony www opery warszawskiej) – mowiac krotko sceneria akcji dziela jest luksusowy hotel w – jakbysmy dzisiaj powiedzieli, atrakcyjnym kurorcie. Gosci w owej oberzy kosmopolityczna grupa arystokratow podazajaca do tytulowego Reims w celu wziecia udzialu (w charakterze gapiow) w koronacji Karola X. Z przyczyn dosc praktycznych (brak koni na zmiane) dalsza podroz jest niemozliwa. Zgromadzeni bon-vivanci decyduja sie spontanicznie wydac czesc pieniedzy przeznaczonych na dalsza podroz na cele dobroczynne, a za reszte uczcic nowego krola bankietem we wlasnym gronie. Ot i cala akcja.
Premiera opery miala miejsce w czerwcu 1825 w Paryzu (Theatre-Italien) w ramach obchodow koronacji – zgadnijcie kogo? – Karola X. Jest wiec „Podroz do Reims…” typowym dzielem powstalym na konkretna okazje i konkretne zapotrzebowanie. Zgodnie z zeglarskim ‚all hands on the deck’ kompozytor przewidzial role dla 18 solistow – z czego, co najmniej dziesiec partii mozna okreslic jako glowne – wszystkie owczesne paryskie gwiazdy mialy w spektaklu wystapic i, co wiecej, „miec co spiewac”! Stad, w warstwie muzycznej, opera napakowana jest, w zupelnie rewiowym stylu, ariami i ensamblami, dajacymi spiewakom mozliwosc wykazania sie kunsztem i biegloscia wokalna.
Zachwycalem sie latwoscia z jaka Mozart komponowal wieloosobowe ensamble (septet, oktet, nonet), chociazby w „Don Giovannim”. U Rossiniego w pewnym momencie w ensamblu spiewa czternastu solistow (jak to sie – do jasnej cholery, nazywa?).
Kluczem do sukcesu kazdej rewii jest roznorodnosc – w Podrozy… – mamy i lirycznie adagia i brawurowe, galopujace crescenda tutti, miekkie recytatywy i instrumentalne solo. Percepcja „Podrozy do Reims” wymaga pewnego obycia muzycznego – Rossini zawarl w dziele cytaty, nawiazania, aluzje i pastisze dziel innych kompozytorow – slychac w Podrozy Beethovenem i Bachem, w pewnym momencie moglibysmy przysiac, ze odzywa sie Krolowa Nocy z „Czarodziejskiego fletu”, mamy tyrolskie jodlowania, brytyjski i niemiecki hymn oraz poloneza. – A tak, opera zawiera watki polskie, albowiem markiza Melibea jest Polka – konkretnie rzecz ujmujac wdowa po wloskim generale zabitym w dniu swojego slubu, obecnie adorowana przez morderczo zazdrosnego rosyjskiego ksiecia von Libenskoffa; bardzo prosta i zyciowa historia, nieprawdaz? Swoja droga milosc rosyjsko – polska nigdy nie byla nalezycie odwzajemniana, o wlasciwym zrozumieniu intencji juz nie mowiac.
Takze libretto zawiera pewne aluzje, dzis juz nie do konca czytelne, i tak na przyklad postac Corinne „wypozyczona” zostala ze znanej i popularnej wowczas powiesci pani de Staël. Libretto przyjemnie sie czyta i bez muzyki – jest lekkie i dowcipne, do tego stopnia, ze warto moze zachowac we wdziecznej pamieci nazwisko jego autora: Luigi Balocchi.
Kazda z postaci i kazda z sytuacji jest takze w sposob mistrzowski scharakteryzowana muzycznie, poprzez odwolania do stereotypowych wyobrazen i polaczenie ich z odpowiednimi motywami muzycznymi (zabawne sa zwlaszcza kuplety Don Profonda).
Trawestujac znane rzymskie powiedzenie – rzec mozna, ze habent sua fata operi. Historia „Podrozy do Reims…” jest na tyle ciekawa, ze warto ja tu przytoczyc. Premiera dziela odbyla sie bez publicznosci, w obecnosci jedynie monarchy i waskiego kregu dworzan. Rossini zrezygnowal z honorarium w brzeczacej monecie, zamiast tego przyjal od krola prezent w postaci serwisu z sewrskiej porcelany.
Po trzech publicznych spektaklach, na wyrazne zyczenie Rossiniego, opera zostala zdjeta ze sceny i dosc blyskawicznie zapomniana. Znaczna czesc muzyki kompozytor przeniosl (metoda copy & paste) do swojej kolejnej, napisanej we Francji opery, „Le Comte Ory” (nikt nie lubi, gdy marnuje sie jego prace, Rossini nie byl wyjatkiem), a nad oryginalnym dzielem rozpostarla sie pajeczyna zapomnienia. Partyture zrekonstruowano dopiero okolo 1975′, kompilujac odnalezione fragmenty, zachowane w roznych bibliotekach muzycznych (Rzym, Paryz, Wieden).
Karol X, tak opiewany w finale tej dlugiej jednoaktowki, skonczyl niezbyt ciekawie. Zaledwie po pieciu latach od swojej koronacji zmuszony zostal, w wyniku wydarzen rewolucji lipcowej, do abdykacji. Zmarl w 1836, na emigracji w Austrii. Po rewolucji, Rossiniego, jako pieszczocha ancien regime, odsunieto od stanowiska dyrektora Theatre Italien, przestal byc takze pierwszym krolewskim kompozytorem oraz inspektorem generalnym spiewu we Francji (co trafi sie „pontonowi”).
Rewolucja rewolucji nie rowna – Rossini, procesuje sie z nowymi wladzami i w koncu sad przyznaje mu roczna pensje 6000 frankow jako odszkodowanie za utracone korzysci.
Kazdorazowe wykonanie „Podrozy…” nastrecza sporo trudnosci obsadowych. Potrzeba bowiem – bagatela! – trzy soprany, jeden alt, dwoch tenorow, czterech barytonow i cztery basy (i wszystko koniecznie w pierwszym gatunku). W Paryzu, w 1825 sie udalo – opera byla przeciez pisana dla konkretnych, znanych Rossiniemu, wykonawcow.
Czy udalaby sie w Warszawie dzisiaj? – Bardzo w to watpie…
Polazłam do Wikipedii.
Piotrze M. ona utrzaskała tego że ho ho. Na allegro można przebierać jak w ulęgałkach. Ale „Czcicieli Szatana” szczęśliwie nie ma. Święci pańscy!!! Już byłoby po nas.
Dziś odcinek bardzo erotyczny, scena pomiędzy narzeczonym Hańdzi Andrzejem Olelkowiczem i jej kuzynką Lora, którą z nadejściem wiosny roznosi.
Gehenna, tom I, Rozdz.XI Temnyj Hrad.
– Kraśne ma pani usta, jak jagody – rzekł głosem cichym.
– Jak maliny czy wiśnie?
– Nie, jak młodziuchne borówki pełne słodkiego miąższu, malina i wiśnia to coś takie miękkie, pani usta jak borówka.
– Lubi pan chrupac borówki, tak je rozgryzać…. wie pan, aż do bólu.
– Panno Loro.
– To musi być bajeczne.
Olelkowicz zerwał się i stanął nad nią jak jastrząb, krew w nim grała, drżał. Ale Lora się nie zlękła, wyprężyła w tył całą swoją postać, połozyła głowę na torbie Andrzeja, którą miał przy boku, ponad ramionami wyciągnęła do niego ręce i powtórzyła przez półotwarte usta: to musi być bajeczne…
Krzyknęła przestraszona gwałtownym ruchem jego, pochylił się nad nią łakomie i usta gorące wpił w jej krwawe wargi. Przeginał ją w tył coraz bardziej aż zwisła figurą w pozie leżącej. Wówczas wykręciła się wężowym ruchem, powstała i piersią wypukłą rzuciła w niego (sic!), oplótłszy ramionami szyję. Usta swe wgniatała w jego wargi z pożądliwością starszej, bardzo namiętnej kobiety. To właśnie ocuciło Andrzeja, oderwał się od niej przemocą i trąc dłonią zfalowane czoło szepnął z wymówką: ach panno Loro. Ona, przegięta w tył, zakryła oczy dłonią, z ust jej rozpalonych jak płonące żelazo wybiegał krzyk stłumiony.
-Szaleć! Szaleć! Szaleć!
– Nie ze mną – warknął zły.
Powstała z impetem, gniewna i dysząca rozkoszą, ukłuła go oczyma straszliwemi, których błękit zmienił się w chmurę groźną, piorunami ziejącą.
– Dla kogo sie rezerwujesz? – krzyknęła.
Stała przed nim wyzywająca w gniewie, każdy nerw w niej grał, krew przelewała się kaskadą płomieni. Patrzyła w oczy Andrzeja, usta jej drgały. Nagle oparła swe łokcie na piersiach jego i zaczęła mu szeptać ustami w usta:
– Słuchaj Jędrek, nie myśl, żem jest nieskalana lilja. To jest nieskalaną jestem, ale tylko fizycznie. Dużo się zagłębiach w marzenia o rozkoszy. Znam z teorji wszystko. Jędrek, słyszysz – w s z y s t k o.Ach, aż mię nosi, burzę się wewnętrznie.
Olelkowicz miał tego dosyć. Odepchnął ją od siebie i spytał aż nadto kategorycznie: panno Loro, czego właściwie pani ode mnie chce?
Zesztywniała i zbladła śmiertelnie. – Hahaha! – wybuchnęła impertynencko. – Pytasz się pan? A to mi parada! Więc krew, nerwy nic panu nie każą? Czyś pan głaz? A jednak umiesz całować, sparzyłeś mi usta.
-Ależ to szaleństwo, panno Loro, temperament zaniósł panią zbyt daleko. Pani jest chyba nieprzytomną? Czy pani rozumie do czego mnie upoważnia?
Lora oderwała sie od niego i zawołała z pasją:
-Widzę jak się panu palą oczy i usta, ale się boisz. Myślisz, że ja w taki podły sposób lecę na małżeństwo z panem? Nie, kotku! A fe,fe, to nie dla mnie. Jest pewnie straszek o własną cnotę, zapewne jeszcze nienaruszoną? Hahaha!
– Panno Loro, proszę ze mną nie igrać – ryknał, pani sama widzi co się ze mną dzieje, proszę nie wyzywać nieszczęścia!
– Jakiego znowu nieszczęścia, czyś pan zwarjował?
– Odejdź stąd natychmiast! Uciekaj bo cię mogę dogonić! Jestem zwierz! Uciekaj! Na Boga! Ramiona jej kurczowo czepiały sie jego figury ale szarpnął silnie aż zwisła bezwładnie na skale. Oczy jej piekły go żarem tak okrutnie, że aż do bólu fizycznego. Przetarł czoło mokre, pałające nabrzmiałemi fjoletowemi żyłami – od walki jaką sobie zadał. I nagle bez słowa już , bez spojrzenia na magnetyzującą go Lorę zawrócił i pędem wbiegł w gąszcz leśną, poza jeziorkiem szumiącą.
Rex, niemy obserwator tej sceny podążył za nim.
– Tchórz, ohydny tchórz – rozbrzmiało po boru, to echo leśne niosło wycie pozostałej kobiety.
Miłych snów Piotr Modzelewski
No i proszę, jest nowa propozycja wykorzystania Dody: żadne tam reklamowanie lodów tylko występ w nowej konkurencji sportowej – w rzucie piersią wypukłą 😉
To pewnie brzmiało: tchóóóóóóórz, ohyyyyyyydny tchóóóóóórz… 😆
Czy to jeszcze mój blog czy blog Heleny M.? 😉
Wiecie co, załamałam się.
Zaglądam na portal gazeta.pl. W nagłówku pod hasłem „Polecamy” widnieje zajawka wcześniej wspomnianego (przez PAK-a o 13.45) artykuliku z „Metra”. Jak ta zajawka brzmi? Oczywiście: „Nudnych lekcji muzyki i plastyki będzie więcej”.
Na szczęście komentarze na forum pod tekstem są tym razem w większości bardziej rozumne niż tekst.
Rzeczywiście przesadziłem, przepraszam, więcej nie będzie. „Podróż do Reims” będzie w przyszły czwartek (o ile dobrze pamietam) w MEZZO, nie przegapcie Piotr Modzelewski
No nie, Piotrze M, proszę się tak nie przejmować. To przecież było na życzenie publiczności 😀
A „Podróż do Reims” jest wspaniała. W Warszawie kilka lat temu gościła w repertuarze w reżyserii Tomasza Koniny; gwiazdą dla siebie była tam Ewa Podleś.
Ejże, Pani Kierowniczko – nie ma co sie załamywać! Tytuł musi przyciągać uwagę. A jak najlepiej przyciągnąć uwagę rodziców? Pisząc, że w tej paskudnej szkole ich kochane dzieci znowu bedę pokrzywdzone bo będą siedzieć dłużej na supernudnych przedmiotach. Całe szczęście komentarze internautów idą raczej w przeciwnym kierunku 🙂
Dzięki za słowa pociechy, ale ja się boję, że oni (pismaki) mogą tak naprawdę myśleć 🙁 Ech, jak bym jeszcze tam pracowała, to uszy bym komuś urwała 👿
Gdy Ci Dora urwie ucho,
to sie w głowie zrobi głucho.
Wtedy szalej głośna mucho,
i tak ujdzie ci to na sucho 😉
Ucha urwać ja nie muszę
Głuchym ludziom – na mą duszę!
Ryk w słuchawkach z całej siły –
Uszy już się ogłuszyły… 🙁
No to teraz coś w stylu romantyczno-horrorowatym:
Słuchaj dzieweczko – ona nie słucha
Dlaczego?Proste – bo nie ma ucha.
Urwał je killer jakiś, psiajucha,
na wszystko teraz krew dziewki bucha 🙂
…uciekła żaba, nawet ropucha
I nie ma tu już żywego ducha.
Dobranoc.
PS. Skasowałam przed chwilą pewien tekst, który zakwalifikowałam jako spam. I ostrzegam na przyszłość, będę dalej tego rodzaju wypowiedzi kasować. Nie ma tu na nie miejsca. Mam nadzieję, że autor przyjmie to do wiadomości. Specjalnie nie wymieniam nicka, on już dobrze wie.
Mimo to też dobranoc.
Dobrej nocy!
Dobranoc…
co kopiuje harry
zawsze mnie smuci, że ważne sprawy są bagatelizowane przez dziennikarzy …. ale mam wrażenie, ze Ministerstwo Kultury siedzi za cicho i mało wiemy co robi dobrego …. 🙂 …. a ja mam nadzieję, że moja wnuczka za 4 lata już będzie chodzić do szkoły ustabilizowanej edukacyjnie …:)
A ja Wam opowiem historię z mojej młodości, jak studiowałem na SGPiSie, w końcu uczelni ekonomicznej. Już nie wiem kto na to wpadł, ale postanowiono poprowadzić szereg wykładów z historii sztuki. Na pierwszy wykład zarezerwowano małą aulę nie oczekując zbyt dużej frekwencji. Ścisk był tak straszny, ludzie siedzieli na schodach, że na następny zarezerwowano większą. Sytuacja się powtórzyła. Resztę wykładów poprowadzono w największej auli z kompletem zainteresowanych.
Podróż do Reims Rossiniego, o której tak interesująco napiał Harry potem, zostanie pokazana w Mezzo w środę 19 marca o godz.20:30. P0ozdrowienia Piotr Modzelewski
No właśnie. Niedocenianie ludzkiego pędu do kultury jest wśród decydentów i pismaków powszechne 🙁
Ja ostatnio miałam przez chwilę przyjemność się zadać z fajnymi młodymi ludźmi z tejże uczelni ekonomicznej, zwanej dziś SGH, opowiadając im w ramach warsztatów dziennikarskich, jak się pisze o kulturze. Oni wydają swoje pismo pt. Magiel – Niezależny Miesięcznik Studentów SGH. Z założenia połowa jego łamów poświęcona jest kulturze! Sami tego chcą. To dość wymowne.
Piotr Modzelewski: nie napisał, tylko zacytował. Ale cytat był interesujący. Opera jest jeszcze bardziej 😀
W tym „cytacie” jedno mnie zastanawia: po co to dosłowne przepisywanie, ale bez użycia polskich znaków i z błędami (Gioachino) 😯 Przecież copy&paste jest o tyle prostsze 😉
Pani Doroto – wierzę, że Podróż do Reims jest bardzo interesująca,tym bardziej, że od lat mam pełne zaufanie do Pani wybornego smaku. Mnie ta opera interesuje szczególnie: znam dobrze Hrabiego Ory, którego I akt jest w całości wzięty z Podróży. Są tam więc arie a może i duety, które śpiewała Ewa Podleś. Tylko które – czy pazia Isoliera czy Dame Ragonde (obie partie mezzosopranowe). W środę się okaże. Piotr Modzelewski
Piotrze M, przez pomyłkę w nazwisku (własnym) zatrzymał się Pana komentarz w poczekalni 🙁
A Ewa Podleś oczywiście śpiewała Damę. Paziów już raczej nie grywa… 😆
PS. Dzięki za miłe słowa.
passpartout – podejrzewam, że chodziło o obawę, że zamiast polskich liter pokażą się pytajniki czy inne krzesełka 😉
A ja już myślałem, że Harry taki zdolny 😆
Dama i paź – to są postaci z Hrabiego Ory (nie zaznaczyłem tego), ich partie pierwotnie – w Podróży- nie musiały być wcale mezzosopranami, w Hrabim jest jeszcze postać hrabiny Adeli (sopran), która wymaga prawdziwej wirtuozerii. Jako wielki admirator Ewy Podleś bardzo mnie ciekawi, którą arię z Hrabiego śpiewała ona w Podróży. Jest to o tyle ważne, że wiedząc to – mógłbym sobie wyobrazić jak ona to śpiewała. Czy ta Podróż do Reims z Teatru Wielkiego nie została w jakiś sposób zarejestrowana? Piotr Modzelewski
Pani Kierowniczko, jak dorosnę i będę grrroźnym psem, to Pani mi wskaże łydki tych pismaków i decydentów, a ja im już pokażę! 🙂 Chociaż z drugiej strony – zbyt szybko dorosnąć to ja nie chcę…
Ale rzeczywiście, w głowach jest pomieszanie z poplątaniem, bo zapewne pism. i dec. (nie chcę skracać do p. i d., bo jeszcze by się komuś skojarzyło 🙂 byli sami w szkołach karmieni jakimiś nudami i nie wyobrażają sobie, że może być inaczej. A ja sobie też przypominam różne projekty kulturalne z młodzieżą, które zaczynały się nawet opornie, a potem, jak się młodzi rozszaleli, to sami domagali się dodatkowych terminów, albo przychodzili popołudniami i sami coś tam dłubali. Pod warunkiem, że w szkole był mądry dyrektor i zezwalał na wydanie klucza do sali. 🙂
Dokładnie rzecz biorąc postać grana przez Ewę Podleś to była Markiza Melibea.
Na tym zdjęciu trzecia od lewej:
http://www.teatrwielki.pl/tekst.php?id=580
O rejestracji nic nie słyszałam 🙁
Dzień dobry! 🙂
Pani Dorota wspomniała o swojej złości i obrywaniu uszów, ja mam bardziej mordercze myśli, bo nie ma dnia, żeby jakiś Polak lub najlepiej Polacy nie doznali krzywdy z rąk obcych.
Nie Jan Kowalski został zaczepiony, oszukany, czy co tam, w Berlinie, Londynie i wszelkiej innej obcej miescinie, tylko POLAK.
A jak dwóch Jasiów, to krzywda POLAKÓW wybija na pierwszą wiadomość dnia.
Zastanawiałam się, czy nie napisać do redakcji, bo mnie robi się coraz bardziej wykrztuśnie, jak te enuncjacje czytam i oczy przecieram ze zdumienia, gdzie to publikują.
Chyba jednak napiszę.
Sorki, że nie na temat. 🙂
Pozdrawiam serdecznie dywanik, poczytuję, ale nie mam czasu.
Przypomniał sobie to, co zapomniał. 🙂
Piotrze, jestem osobiście i żywotnie zainteresowany kontynuowaniem „Gehenny”. W ostatniej scenie za ohydnym tchórzem podążył do lasu milczący świadek Rex. Smiem przypuszczać, że był to przedstawiciel mojego gatunku. Byłbym zrozpaczony, gdybym się nie dowiedział, na co też on jeszcze się napatrzył. 🙂
Bobiczku, to był zapewne Komisarz Rex, którego dalsze dzieje znamy z wiadomego serialu… 😉
Eee, nie wierzę… Komisarz Rex na miejscu aresztowałby Lorę za kłucie oczami straszliwemi. 🙂
Czy to ta podróż? Bo się nie znam 🙂
http://youtube.com/watch?v=GR6U6Txk3yo
Śmiejcie się, śmiejcie, a u mnie na półce stoją aż trzy pozycje Mniszkówny – „trędowata”, „Ordynat Michorowski” i „Dziedzictwo”. Wszystko to kupiły moje córki u progu lat 90-tych w ramach uzupełniania biblioteczki „o to, czego nie było”. Są to tanie, broszurowe wydania i dzisiaj stoją w moim pokoju, bo pannom byłoby pewnie wstyd trzymać to przy uczonych tomidłach albo przy modnej literaturze. Przejrzane to-to zostało, czy przeczytane, nie mam pojęcia, w każdym razie nie są to pozycje po które ktokolwiek sięga. Ale są i w razie gwałtownej potrzeby mogę poratować spragnionych wiedzy.
Jaruto, „Gehenna” nawet przy najoszczędniejszym dawkowaniu kiedyś się skończy. Dobrze więc wiedzieć, że ktoś ma zamelinowane zapasy Heleny M. 🙂
Hoko – o, to, to! Tylko to spektakl nie z Warszawy, no i chyba dużo wcześniejszy – tak sądzę patrząc na p. Rockwella, który też był specjalnie zapraszany do nas jako partner dla p. Podleś.
Ale ona wspaniała, nie?
Jaruto, u mnie też, jak widać Trędowata stoi i jeszcze jakieś cusie, ale w jakimś kącie gdzieś wysoko wstydliwie schowane 😉
Jaruta, drugą dobę trzymam kciuki za Cyrulika. Czy oni w tej operze jeszcze siedzą?
Pani Doroto, posłuchałam Hoka. Stukające obcasy bardzo przeszkadzają. W cichobiegach nie uchodzi, ale bez fleków chyba można. Kto to widział tak stukać!?
W drugiej części jest jeszcze lepiej… i na łóżku lądują… 🙄
http://youtube.com/watch?v=BsNSTmQNOmU
A co to są „fleki” i „cichobiegi”?
Hoko – puść te kciuki i złap się za nie koło 19.00 – wczoraj dowiezieni na noc, dzisiaj w teatrze, jutro rano powrót
To haneczka trzyma kciuki 🙂
A tajemnicza nomenklatura użyta przez nią dotyczy obuwia…
Hoko, flek to taki ochraniacz obcasa, z blachy albo twardego tworzywa. Obcas się nie deformuje, bo flek mu nie pozwala. Ponieważ nie lubię stukania obcasów, chodzę w cichobiegach, czyli butach na gumie. Notabene w butach na obcasie potrafię tylko siedzieć.
Bobik, o zapasy to ty się nie martw. Mniszkówna utrzaskała tego 18 +1 zza grobu.
Ha, ha, a jeszcze był cały przemysł kończenia Trędowatej – tych sequeli chyba napisano kilka różnych… 😆
Hoko, puść proszę moje kciuki tak przy okazji.
Hoko ma co robić – u siebie nadziewa kaczki na rożen (rękami niejakiego Fransa Snydersa) 😆
Pani Doroto, rzeczywiście wspaniałe. Ależ to musi brzmieć na żywo.
Haneczko, już puszczam. Uwaga… hop! 😆
Czy Kierowniczka nasza poleci do Kongresowej na występ Greco? Niech poleci , proszę i niech zapoda potem. I tak będę zawistna, to niech przynajmniej zawiszczę komuś sympatycznemu
haneczko, Niemcy (Niemki?) to nawet wymyślili dwa specjalne określenia na biegobuty i obcasowe siedziobuty – Laufschuhe i Sitzschuhe.
Ale Twoje kciuki, mam nadzieję, nie były obute? 🙂
Bobik, Niemcy są stanowczo zbyt dokładni. Po co nazywać, kiedy wystarczy obuć, żeby usiąść. Kciuki obejrzałam, nie laufnięte i nie sitznięte, znaczy gołe.
No i czy nie miał racji Prezes? Internauci siedzą na tych blogach i gołymi kciukami się zajmują. 🙂
Tylko gdzie to piwo? 🙁
Jaruto – do Kongresowej na Greco nie polecę, bo będę w tym czasie w Krakowie.
Po piwo to zwykle szczeniaküw posyłają – skocz no, przynieś no! 🙁
Ale już dobrze, polecę. 🙂
Jaruto, czy myślisz, że w tym wieku można jeszcze śpiewać publicznie.
Mam nadzieję, że Pani Gréco udzieli osoby, a może z playback śpiew dadzą.
Mówię tak nie przez brak szacunku dla osoby, ale całkiem przeciwnie.
Myślisz, że tam przybędą same szacowne osoby.
Zresztą, może się mylę. Tylu starszych panów śpiewało (?) w podeszłym wieku.
Sentymenta się liczą – bez wątpienia. 🙂
Panem prezesem, to ja bym się zajęła nie tylko kciukami, ale mi brzydno. Wara mu od mojego piwa. Niech pije to, które sam sobie warzy. Byle nie na moich oczach i uszach. Dosyć.
Niestety robi to za nasze pieniądze
Żeby prezes nie myślal, że się przejęlam jego narzekaniami, to postawilam sobie dwa piwa przed kompem i popijam, a jakże. A glosować to ja chcę przez Internet. 😆
Wielką Dietrich też słuchałam w wieku daleko nie młodzieńczym, a jej charyzma sceniczna była zniewalająca. To scena piosenki, gdzie głos, się owszem, liczy ale i obycie sceniczne i prowadzenie tekstu i gra. Mam wrażenie, że Julia sobie poradzi.
hortensjo, jak tak, to ja też sobie poszaleję i pornosy pooglądam:
http://www.thepamperedpup.com/dog_breeders/ChineseArchieMagic.jpg
Juliette Greco, AD 2007, 80te urodziny:
http://pl.youtube.com/watch?v=BUfBZfRYARI&feature=related
Byłem dziś na wystawie sztuki ludowej z Węgier. Zespół z operetki warszawskiej grał muzykę wegierskich kompozytorów,śpiewała też bardzo ładna dziewczyna ,(nazwiska nie zapamietałem 🙁 )
Utalentowanych muzycznie muzealnicy z Węgier wykonali kila utworów ludowych , nawet tańczyli .Potem było.dobre jedzenie kurpiowskie
http://picasaweb.google.pl/Marek.Kulikowski/DniKulturyWGierskiejWOstroCe
Bobiczku,
już chcialam jęknąć ze zgrozą :”w tym wieku!” , ale postanowilam najpierw sprawdzić to Twoje porno i stwierdzilam, że …” i owszem, czemu nie, Bobikowi też należy się”. 😉
Rymowanka nie jest moja, to piosenka, pamiętam ją z dawnych lat. Zaczynala się mniej więcej tak: „Czy normalnej, zdrowej pannie… ojej, dalej nie mogę, zgorszę mlodzież 😳
Marku, gdybyś nawet zapamiętał nazwisko tej Węgierki, to nie ma żadnej gwarancji, że potrafiłbyś je wymówić… 🙂
Ale po co to wszystko, po co? Skoro i tak…
http://www.apajte.europolonia.org/?p=p_353&iPage=
Pozdrawiam serdecznie, smigam na wlasny koncert
Dziewczyna i spiewa w Teatrze Muzycznym w Warszawie. Nie jest Węgierką …
O matko, z Berlina w Skrócie myślowym wrzucił cudo z tuba, a ja nie umiem linkować!!!
haneczko, nie przejmuj sie 🙂 Jesli masz na mysli „Kaczynskiego” z Kabaretu Starszych Panow, to my to znamy od roku… Ciagle jednak aktualne, prorocze i genialne 😉
Dopiero teraz się przejęłam. Jak mi to mogło umknąć?! Pocieszam się tylko, że to im starsze, tym lepsze. Dobrze, że ma mnie kto prostować. Passpartout, z wyrazami wdzięczności, haneczka 🙂
haneczko,
spróbuj „zaznaczyć” tekst linki czyli najechać na początek tekstu, przycisnąć lewy przycisk myszy i przeciągnąć myszką po znaczonym tekście, po czym trzymając myszkę w obrębie zaznaczonego tekstu kliknąć prawym przyciskiem i wybrać z otwartego menu funkcję „kopiuj”. Masz teraz w pamięci komputera zaznaczony tekst, otwierasz okno bloga lub dokumentu i zaznaczasz miejsce, w którym chcesz wkleić skopiowany tekst – stawiasz tzw znacznik – klikasz znów prawym przyciskiem myszy i wybierasz opcję „wklej”
I właśnie dokonałaś skopiowania i wklejenia zaznaczonego wcześniej tekstu 🙂
Wstawiłam pyszczek, może jeszcze będą ze mnie ludzie.
zeen, tak robiłam, a on mi wychodził w ramce blogowej na czarno . Czy po wysłaniu byłby kolorowy i do odczytu?
Odwagi, haneczko 🙂 Czerwone robi sie dopiero po wyslaniu. Czasem nie 🙁
To sprawdzam, czy zrobi się czerwone. Że też macie do mnie cierpliwość.
http://www.youtube.com/watch?v=vjlluR_DsDw
No, prosze 🙂 Ja to moge ogladac codziennie 😉
To ja, ciężka idiotka, od dawna umiem linkować i tego nie wiedziałam!? Panie Jourdain, ma pan następcę 😳 (to za płytko, ale nie umiem bardziej zapaść się pod ziemię).
Bobiku, Mniszkówna jest zabawna w małych dawkach, w większych działa jak lek stosowany za jej czasów – emetyk. Zeby zamknąć jej sprawę dodam, że obie bohaterki kończą jak u markiza de Sade: rozpustna Lora. coraz bardziej niemoralna dochodzi do zawrotnej fortuny i zadowolenia z siebie, cnotliwa Hańdzia, czyli Anna Tarło przeżywa tragedię: nie może znieść tego, że jej niezwykle bogaty, młody, arystokratyczny mąż pożąda tylko jej ciała. Wieczorami w „wiadomy sobie sposób” doprowadza on jej zmysły do wrzenia, „szaleje” z nią – a nazajutrz bohaterka przeżywa swój upadek moralny. Wreszcie ucieka od bogactwa i udaje się na kresy, szukając tam swego lasu. Oto ostatnie zdania książki:
„Hańdzia zawyła głuchym szlochem. Wychódła, zniszczona szła przez pożółkłe pustosze powleczone zgniłą trawą (…) – Za mną gehenna i przede mną gehenna – zaniosła się łkaniem. Z dygotem piekielnym i trzęsąc się cała szła niby szlakiem śmierci. Nagle stanęła. – Co to jest! – krzyknęła przeraźliwie. – Co to jest – powtórny krzyk. – Temnyj hrad! – ryknęła Anna głosem, który nawet gmachy drzew martwych powołać mógł do życia. – Tu! Tu! Tu! – rzęziła w agońji męczeńskiej. Kobieta łkała, darła włosy, ryk straszliwy wydobywał się z jej piersi” – i umiera i wije się jeszcze przez kilka koszmarnych zdań. I to by było na tyle z Mniszkówną.
Jakiej rasy jest ten wspaniały pies, który genialnie partneruje Danucie Szaflarskiej w filmie „Pora umierać” Piotr Modzelewski
I naprawdę tam było „wychódła”?! 😆
Filmu „Pora umierać’ nie widziałam, o pieska mogę zapytać mojego kierownika, który widział 😉
Teresa Czekaj wreszcie się odezwała! A ja już myślałam, co się dzieje… Niestety, ze smutną wiadomością 🙁
Marku – właśnie wczoraj na stronie Mazowieckiego Teatru Muzycznego Operetka, na której czegoś szukałam, przeczytałam zapowiedź tego koncertu, która wydała mi się całkowicie surrealistyczna: artyści operetki inaugurują Rok Kultury Węgierskiej w Muzeum Sztuki Kurpiowskiej 😀
A Bobikowe porno prześliczne!
Cud urody dziewczę, które mnie zachwyciło to Iwona Socha.
http://www.jspromotion.pl/art_iwona_socha.html
Piotrze. dawki homeopatyczne nie tak szybko prowadzą do skutków emetycznych. Mnie jeszcze ciągle rozbawia do łez. Ale – Twoja Gehenna, ty decydujesz. 🙂 Ja mogę z braku Heleny M. co najwyżej mieć trudności z zaśnięciem. Ale to dla mnie nie nowość, jakoś przeżyję. Najwyżej będę jeszcze dłużej siedzieć na blogu. 🙂
Marku, to Ci się trafiło połączenie przyjemnego z pożytecznym. Z wyglądu mogłaby być Węgierka, a wymówić wiele łatwiej. 🙂
Kochana Pani Dorotko
Teresa Czekaj najpierw szalala po Polsce, potem chorowala, potem nadrabiala stracony (hmmmmm…) czas, potem wykonywala estradowo, a teraz wybiera sie do Polski i pewnikiem sie objawi. Na nowym terminalu juz pojutrze.
Sorry, ze mnie tak wcielo, ale ja taka wcinajaca widac. Szpieg z krainy deszczofcuf. Belgijski. Jest-niema-jest-nie ma-jest-
JEST!!!!!
a swoja droga – aczkolwiek nie wierze w moc petycji – moze ktos sie tam dopisze. To przeciez skandal. To samo w Sztokholmie i nie wiem, gdzie jeszcze.
Widzę, że Bobik już położył łapkę pod listem 😉
A czy mają się podpisywać tylko ludzie z Polonii, czy z kraju mogą też?
Hmm, jest piątkowy wieczór – czas na nieco rozrywki 😉 Ujmę to tak: „Gehenna” to pikuś w porównaniu z bułgarskim Idolem. Tylko dla widzów o mocnych nerwach
http://www.youtube.com/watch?v=_RgL2MKfWTo 🙂
Bobik położył łapkę, bo czyta sobie czasem o społecznościach sieciowych i widzi, że coraz częściej mają one wpływ na real. Aczkolwiek ma przekonanie, że musi być spełniony przynajmniej jeden warunek: taka masowość podpisywactwa, żeby przełożyła się na zainteresowanie medialne. A poza tym Bobik ma motywy osobiste, bo się czasem w rzeczonym Instytucie dokulturalniał i nie chciałby, żeby inni byli tej możliwości pozbawieni. 🙂
Quake‚uuuuuuu… 😆
No to na dobranoc jeszcze jeden pornosik, żeby dostarczyć dowodów na trafność diagnozy prezesa 🙂
http://www.yunasville.com/img/102005/dogbra.jpg
Keen Leee, tulibu dibu douchoo, gehennaaa!
To jest moja „Inez” do kwadratu! 😆
No nie, passpartout, nie mogę iść spać nie dowiedziawszy się, jaka Inez i dlaczego?
Ale najlepsze to zdecydowane twierdzenie na koniec, że to miał być język angielski 😀
Bobiku – słodziutkie!
W Niemczech też mamy Idola, ale nazywa się Superstar. I też dla większości kandydatów najwłaściwszym pseudonimem artystycznym byłoby Sancta Simplicitas.
Wciąż jeszcze mam nadzieję, że passpartout mi tę Inez wyjaśni.
Stracone złudzenia! Idę spać bez świadomości na temat Inez, bez nadziei na dalszą Helenę M. i bez piwa. Ale za to z obrazami moich pornosów pod wychódłą (wychudłą? wychłódłą?) powieką. Amen.
Bobiku, ja to juz raz opowiadalam o pocztowkach dzwiekowych w zamierzchlych czasach (takie pirackie nagrania aktualnych swiatowych przebojow). Sluchalo sie ich na adapterze Bambino i bylo zawsze a jour z najnowszymi zachodnimi listami przebojow 🙂 Jedna z tych pocztowek ze zbioru mojej starszej siostry miala tytul „Inez”. Utwor spiewany byl przez aksamitny meski glos i konczyl sie rzewnym „…ineeez”. Po latach uslyszalam to nagle w radio i… ogarnelo mnie olsnienie: utwor konczyl sie slowami: „tears of happiness” 😯
Bobiku, jaka rasa jest tej damy w biustonoszu; tamte poprzednie, równie seksowne, to były grzywacze chińskie, ale to.. Czy to mopsica?
Dobranoc Piotr Modzelewski
Marku Kulikowski:
Trzeba było tak od razu! — Iwonę Sochę kojarzę z lokalnych wykonań (nawet ma w biogramie „Missa in tempore belli” (co w wydrukowanym programie filharmonii zmieniło się na „Missa in tempo rebelli” 😉 nadając Haydnowi nowy sens), której wysłuchałem. Inna sprawa, czy podobała mi się jej interpretacja — już nie pamiętam.
Iwona Socha na mini recitalu śpiewała pieśni węgierskie po angielsku, rosyjsku i po polsku.
Na węgierski się nie odważyła. 🙂
Chyba lepiej wypada w repertuarze lżejszym bo czasem sobie nie radziła… Może to kwestia ośpiewania?
Ale jest bardzo ładna .
Młodzież operę przeżyła, jakkolwiek największe wrażenie wywarło na niej wnętrze teatru ( te kandelabry, te lustra, te czerwienie i złocenia). Pani psor (czyli Ryba) szarpnęła się na zakup programu i próbowała małolatów wysłać po autografy na programie – byłaby pamiątka do kroniki szkolnej, a artystom przyjemność mogło sprawić. Nic z tego nie wyszło. Nie było chętnych. Nie wiadomo, co z tego muzycznego wieczoru w głowach i duszach zostanie – musi sie to w nich jakoś ucukrować i uleżeć. Największym przeżyciem wczorajszym było zgubienie torebki (i forsy przy okazji) przez jedną z dziewczyn.
Tereso Czekaj!
Następna razą to się zachowuj i dawaj znać o się, bez względu na to, gdzie się szlajasz! Zeby mi to było ostatni raz!
(tu przybijam pieczatkę Sekretarza).
passpartout:
pocztówki spiewajace?!
Zółty jesienny liść
tyle mi opowiedział
tararararara…
jednak on dobrze wiedział!
🙂
A jo kruca całom sobote bede mioł sakramencko pracowitom. Ale skoro jest Poni Sekretorz, to niek przynajmniej liste podpise 🙂
Alicjo,
tararara… = dalas mi go bez slow 🙂
W sprawie wpisu zasadniczego, duch porozumienia jest znakomity, ważniejsze będzie ciało.
Ważne, żeby zrobić pierwszy krok, programy można doskonalić.
Trzymam kciuki, bo to zestawienie godzin, podane przez Panią Dorotę, jest szokujące.
Ja chodziłam do szkół już bardzo dawno temu, zajęcia z muzyki były rzeczywiście bardzo amatorskie, ale z plastyki mieliśmy niezłą nauczycielkę, uczyła nas rysunku, perspektywy, technik. Nie było niestety elementów historii sztuki, ale kiedy to było. 🙂
Siemanko wszystkim i biegnę.
Misiu, a jak brzmiałby taki komentarz:
Jan Kowalski na mini recitalu śpiewał pieśni węgierskie po angielsku, rosyjsku i po polsku.
Na węgierski się nie odważył.
Chyba lepiej wypada w repertuarze lżejszym bo czasem sobie nie radził… Może to kwestia ośpiewania?
Ale jest bardzo ładny. 😉
„Co w duszy gra”
Style and the blog (the iconic show’s fashion)
„Pieniactwo”
(zamiłowanie do wytaczania spraw sądowych, najczęściej o błahe sprawy, w medycynie określane jako kwerulencja uważana za chorobliwą skłonność)
Nic anonimowym nie jest. Blondynka passpartout pojawila sie znow na horyzoncie (przy aplauzie gospodyni -Ad modum Minelli) oferujac woje uslugi (ad nauseam).
Powinnas – nawet z twoimi zdolnosciami intelektualnymi – domyslic sie ze MB jak i Hp to tylko xywy (tego samego), podobne do twojej.
Moze w ten sposob, trafisz na poziom (rowny twojemu), samodzielnie lub w komunii.
Mam wrazenie ze jestes wielka (od chwili oproszenia).
Ps. Bez zalu zegna „TWA” (towarzystwo wzajemnej adoracji) MB, Hp (i wielu innych xyw) zyczac gospodyni pisanek + barankow.
Jestem stanowczo za tym, aby H_p cytował innych (nawet bez podania źródeł), a nie siebie 🙁 Jego komentarze są wówczas strawniejsze, a przede wszystkim bardziej zrozumiałe i nie muszę się obawiać, że mu się z tych „nerw” coś stanie 🙁 Slow down, cowboy 😉
Kazdy, kto zyw sie ma podpisac
kto dycha, kto cokolwiek
serdecznosci w biegu
Ciekawe, skąd H_p wie, że passpartout jest blondynką 😆
Teresa Cz. – serdeczności wzajemne 😉
Tego się już nie dowiemy, niestety 🙁 Pożegnanie było stanowcze i bez żalu…
Swoją drogą nie mam pojęcia, kto to MB 😉
Ja też nie. Może autor cytowanego artykułu – Michał Babilas? Może my (ja 😯 ) tu krzywde zapoznanemu geniuszowi wyrządzamy? Może on na rozszczepienie jaźni cierpi i raz to Dr Jekyll, raz to Mr Hyde nam się ujawnia?
Niech mu będzie na zdrowie 😉
Alicjo, przebacz
Slyszysz ten blagalny skowyt pokornego pietaszka?
Dzięki za trzymane kciuki. Dzisiaj dostałam sprawozdanie kompletne i pełne „ochów” – wczoraj Ryba była padnięta. Dzisiaj młodzi piali ponoć z zachwytu, ile w tym snobizmu , a ile korzyści osobistych, czort znajet. Niech jednak żyje snobizm. Urzekł ich, jak pisałam, budynek teatru, a nade wszystko kryształowe pająki. Podobało im się przedstawienie i to, że tekst librettqa leciał „na pasku”, jak słowa pieśni kościelnych. Mówiąc nawiasem taka „nowoczesność” doprowadziłaby mnie do amoku. Podobał im się niezmiernie nastrój widowni i elegancki tłum we wnętrzu kawiarni. Dzisiaj śpiewają sobie zapamiętane motywy i już planują kiedy znowu przyjadą do opery.
Potężną atrakcją tej wycieczki była także wizyta w Starym Browarze p.G.Kulczyk – najpiękniejszybudynek handlowy Europy za 2007 rok I te sklepy i te tłumy i parking na dachu i wreszcie – wystawa współczesnehgo malarstwa, bo pani Grażyna jest znanym propagatorem sztuki. Zresztą w Browarze i przy nim zagrano rok temu (?) Carmen. O i jeszcze poszli do multikina. Furda zgubiona torebka. Są zachwyceni.
No i kciuki pomogły 🙂
Ja wspominam szczególnie 😉 z Opery Poznańskiej pewne przeraźliwe malowidło nad sceną – zupełnie jak nieudana imitacja Celnika Rousseau 😆
No, a Browar musiał na młodzieży zrobić wrażenie.
Mt7
Masz rację nie nadaję się na recemzenta muzycznego. Bardziej zachwycam się tym co widzę przez obiektyw.
Pitagoras jest nazywany ojcem cywilizacji.
Zaczął odkrywanie świata od opisanią liczbami
praw, które rządzą MUZYKĄ a to te same prawa,
co prawa natury. Dlatego przez tysiąclecia muzyka
była w quadrivium nauk razem z arytmetyką, geometrią
i astronomią. I we wiekach późniejszych obowiązkiem
kształcenia intelektualnego.
Ona w sobie skupia wszystko,
świadome muzykowanie jest syntezą
wszystkich operacji umysłowych. Świadomym
muzykowaniem można rozbujać głupka na wyżyny intelektu.
Nie mam na myśli śpiewu biesiadnego, choć to też potrzebne,
lecz pełen pakiet wiedzy i umiejętności. I to można, i łatwo,
ja tak uczę, i uczniowie żyją na muzyce,
i w większości czekają na nią.
Bo to własnie jest życie- przeżywanie piękna świata.
Ale jest warunek jeden taki.
NAUCZYCIELEM MUZYKI MUSI BYĆ FACHOWIEC…
no i musi być czas
i muszą być instrumenty,
więc pieniądze
i tu jest pies pogrzebany.
Ale…
Czy my żyjemy tylko dla zarobku posłów i szefów marketów?