Powrót Mani
Jaka była heca, gdy ogłoszono, że odnaleziony niedawno i odkupiony przez Filmotekę Narodową od czeskiego kolekcjonera (to jedyna zachowana kopia) film Mania, z 21-letnią Polą Negri u progu światowego sukcesu, zrealizowany w Berlinie w 1918 r., będzie pokazywany na promocję polskiej prezydencji. Wielu chciało zaistnieć i dlatego złożyli protest do ministra kultury, o czym pisały nie tylko tabloidy. Ostatecznie suma przeznaczona na renowację kopii została zmniejszona o milion. Za karę? Zdumiewające, że do tego protestu włączyli się Andrzej Wajda z małżonką, bo Zanussi, Odorowicz ani Bromski mnie w tym kontekście nie dziwią. W cywilizowanym świecie takie wydarzenie – odnalezienie pierwszego zagranicznego filmu jedynej polskiej aktorki, która naprawdę podbiła Hollywood – byłoby świętem.
No, ale jednak film odnowiono (koronkowa robota!) i właśnie w warszawskiej filharmonii odbyła się jego „re-premiera”. Filmoteka Narodowa zamówiła też specjalnie do tego celu muzykę u Jerzego Maksymiuka, który, jak może niewielu dziś pamięta, swego czasu tworzył wiele muzyki filmowej i był w tym dobry, choć może nie zawsze miał szczęście do jakości samych filmów (jedyne prawdziwe arcydzieło to Sanatorium pod klepsydrą). Czasu było niewiele, bo trzy miesiące, Maksymiukowi pomagał więc asystent Jerzy Wołochowicz. Podczas dzisiejszego wydarzenia grali muzycy z orkiestry Leopoldinum, a na zakończenie Joanna Trzepiecińska zaśpiewała romans oparty na głównym – przebojowym, nuci się wychodząc! – temacie.
Treść filmu oczywiście nie jest jakaś wstrząsająco mądra, to typowy wyciskacz łez – ale jest tu pomysł oryginalny: otóż jednym z bohaterów tego niemego przecież filmu jest kompozytor, który tworzy operę! Taperzy musieli mieć interesujące zadanie. Maksymiuk wybrnął z niego znakomicie. Z jednej strony świetnie podrobił świat początku lat 20. – walce, ragtime’y, tanga. Z drugiej – jak coś się niedobrego dzieje, wchodzą dysonanse, klastery, nakładają się różne typy muzyki.
Pola jest tu fantastyczna. Była jak stworzona do konwencji filmu niemego: wyrazista w rysach twarzy, znakomita ruchowo i mimicznie. W tej sytuacji nawet nie szkodziło nikomu w Berlinie, że jeszcze wówczas nie znała niemieckiego (gdy pokazują jej plakat reklamowy z portretem, widać, że wykrzykuje: Matko Boska!). Kiedy pojawił się dźwięk w filmie, niestety nie bardzo się odnalazła. Ale legendą pozostała i jako legenda dożyła dziewięćdziesiątki. Była w każdym razie osobowością i mnie wcale nie przeszkadza, że polską prezydencję promuje Barbara Apolonia Chałupiec. W końcu sam ten film jest dowodem na współpracę artystów z różnych miejsc Europy: polska aktorka gra w Niemczech, a reżyserem jest Węgier.
Ciekawostka: tempo projekcji podobno trzeba było zwolnić, ponieważ nie ma już dziś takich projektorów, jakich wówczas używano. Ale teraz ten ruch wydaje nam się całkowicie naturalny. Z tego wniosek, że gdybyśmy mieli obejrzeć film w takiej wersji, w jakiej oglądali go współcześni, byłby dla nas nie do zniesienia. Teraz obejrzą go widzowie w Paryżu, Madrycie, Londynie, Kijowie – i Berlinie w rocznicę premiery. I oby tych miejsc było więcej. Naprawdę nie ma się czego wstydzić.
Komentarze
Uś!
Pobutka.
Sam pomysł, lepszy, czy gorszy, jest przynajmniej bardzo oryginalny, co się liczy w naszej zestandaryzowanej rzeczywistości.
Link Filmoteki Narodowej może już był?
Nie było – dzięki! 😀
A ciekawam, co Kot Mordechaj chciał przez powyższe powiedzieć? 😯
Dziękuję, Pani Kierowniczko. Za współniezrozumienie – bo już czułam się nieswojo. 😉
Tu bardzo ciekawie mówi prof. Tadeusz Kowalski:
http://www.youtube.com/watch?v=wGrnWNGvgV0&feature=related
Szczególnie interesujące jest kompletne oderwanie treści od tego, co działo się wówczas za oknem. Stary, poczciwy mieszczański świat i bajka o nieszczęśliwym Kopciuszku. Rozbawiający zwłaszcza ów szwarccharakter, o którym nie wiadomo, skąd ma kasę, ale jego głównym zajęciem jest wspieranie artystów – przychodzi do niego malarz, a on od razu „ile ci potrzeba”? Ech 😆
Ale nie szkodzi – taki obraz w takim momencie też coś mówi o tych czasach 😉
ze smutkiem piszę iż się dowiedziałem że Jonas Kaufmann musiał odwołać koncerty w najbliższym czasie, gdyż musi się poddać operacji wycięcia węzła chłonnego w klatce piersiowej… 🙁
Już tu o tym wspominaliśmy. I trzymamy kciuki…
hihihi, Kot Mordechaj chcial pewnie powiedziec Nij! A moze Miech! A w ogole to sie za tym kryje 😉
Wstyd!
Taką kasę można byłoby przeznaczyć na nową komedię Koneckiego/Saramonowicza 🙂
A mówiąc serio, to Poli Negri to z pewnością nie zaszkodzi!
Pozdrawiam!
Moze warto dodac, przy tym jak w Polsce zle sie dokumentuje polski balet… ze Apolonia byla zdolna uczennica warszawskiej szkoly baletowej, co jej bardzo pomoglo w karierze. Warto o tym pamietac zachwycajac sie pozniejsza Pola Negri.
Do Wielkiego Wodza, dlaczego nie lubisz Wegajtow? Byli swietni w Swietej Trojcy ale to bylo jakies 10 lat temu, nie wiem jaka jest ich jakosc dzis.
Fakt. W Mani też jest scena taneczna, która zresztą staje się potem kluczowa. Pola tańczy świetnie. Maksymiuk zrobił do tego fajną muzyczkę o orientalnym posmaku, bo trochę to wschodnie tańce przypomina.
Kupiłem Muzykę21 przeczytałem relacje z Met. Jestem zażenowany 😛 poziomem tych recenzji
@ tjczekaj 12:12: na nij pora była rzeczywiście dobra, na miech pora jest dobra zawsze; ja jeszcze brałam pod uwagę, że Kot Mordechaj próbował zmodyfikować tytuł i zaanonsować powrót więcej niż jednej Mani lub wezwać do powrotu Maniusia – tylko duże U mi nie pasuje…
„Wykonawstwo historycznie itd” lubię niemal tak samo jak PERIOD Piano
Nie to, że nie lubię Węgajtów. Obojętny jestem. 🙂
Gdyby nie było nic innego w okolicy, ale kapitalistyczna dostępność nagrań trochę mnie rozpuściła. Robią fajne widowiska, na pewno to wciąga i się podoba, ale to nie dla mnie, mam inne za przeproszeniem preferencje.
W Muzyce21 recenzje pisze wciąż taka pani z Hameryki? 🙂 Kiedyś część archiwum była dostępna, trochę przejrzałem i zdaje się, że ona pobierała lekcje u Kaczyńskiego (B.). W każdym razie za 9 zł wolę nabyć fajki. 😛
Kot Mordechaj na pewno miał na myśli Uniwersytet Śląski.
Proszę mnie tylko nie nakłaniać do rozwinięcia tej tezy, bo się wymówię brakiem czasu. 😎
Uś, Mordechajku! 🙂
Czyżbyś wrócił do Londynu?
Dla miłośników opery, pewnie PK już pisała, ale ja nie widziałam, więc wklejam info o transmisjach z MET w Warszawie:
http://teatrstudio.pl/the-metropolitan-opera-live-in-hd/
Zajrzałem tam z niezdrowej ciekawości i odkrywam, że p. Adam Czopek informuje o „obyczajowej” przyczynie klęski prapremiery Traviaty. Że niby kurtyzana na scenie, a fe.
Otóż pozwalam sobie raz jeszcze przypomnieć, że podczas gdy w La Fenice grano tę prapremierę – w jednym z sąsiednich teatrów weneckich, Teatro Apollo, z całym spokojem grano… Damę Kameliową, której Traviata jest adaptacją.
Co więcej, p. Czopek podaje, że „Verdi po raz pierwszy w swojej twórczości odwołał się do współczesnej rzeczywistości rozgrywając całą akcję w konwencjach dramatu mieszczańskiego i literatury realistycznej”. Rzecz w tym, że (wbrew zamiarom Verdiego) Traviatę przeniesiono w Wenecji w czasy Richelieu, czyli żadna „współczesna rzeczywistość” na scenę nie wypełzła. Taką wskazówkę nosiła zresztą bardzo długo partytura Traviaty wydana drukiem.
Sam Verdi nie miał wątpliwości, że spektakl runął z powodu jakości wykonania.
PMK
Dzięki, mt7! Dobra wiadomość – zwłaszcza, że projekt CineMaestro chyba się zawiesił – od miesięcy nie było żadnej transmisji. Tia – Kot M. sobie uśnął, a Dywan się głowi…
Jako dobrze poinformowane źródło mogę zapewnić, że Mordechaj uśnął jeszcze nie z Londynu. 🙁
Ale że Dywan się głowi, to dobrze. Ja jestem za tym, żeby w słowa zwierząt bacznie się wsłuchiwano. Nawet jak to są Koty. A już zwłaszcza jak to jest mój stary druh Mordka. 😎
http://www.simonscat.com/Films/Cat-Mouse/
😎
Dziękuję Dobrze Poinformowanemu Źródłu! 😀
Matko, kto wymyślił ten język? 😯
@ Wielki Wódz
ja nie pale to kupuje…oczywiście ze chodzi o p.z Ameryki…
Jedyny Placido Domingo mógłby śpiewać wg Pani wszystko i zawsze…nawet arie kastratów…z pewnością.
Ago, to Szefowa mi powiedziała o transmisjach. W sieci nie mogłam znaleźć.
Napisałam do specjalisty d/s sprzedaży, bo na stronie nie można było niczego zobaczyć o biletach, odpowiedział i odblokował troszku.
Bilety na transmisje w cenie 100 zł można nabywać w kasie teatru, a uprzejmy pan ma nadzieję, że za tydzień również online.
Drogo. Chyba za adres się płaci. W Łodzi od 40 do 80.
Miłośnictwo to kosztowne hobby.
😯 Krucafuks, rzeczywiście drogo. Nie tylko w Łodzi, ale i w Multikinie jest taniej (a w Multikinie mają dodatkowo bilety dla emerytów, co mnie się nie przydaje, ale znajomym owszem).
Mysle ze Kot Mordechaj nasladowal oburzone dzwieki wydawane przez tych co sie sprzeciwili filmowi 🙂
Nieee. Mialem napisac: Us! Gombrowicz.
Ale sie powstrzymalem, bo cenie sobie the art of understatement 😈
Taniej, ale nie tak spektakularnie. 😀
I zacięło się im na czerwcu.
Lisku, Mordka w krótki słowie potrafi zarzeć ocean złotych myśli. 😆
Zwłaszcza na temat Starej ma głębokie przemyślenia.
Bo Stara jest tego warta 😀
Mordko, poprawiłam nick, bo było o jedno a za dużo i dlatego komentarz czekał 😉
@ mt7: ostatni spektakl był miesiąc temu, a bilety są po 40 złotych.
http://www.operawkinie.pl/
Marnie wróżę temu projektowi w Multikinie, bo po kliknięciu zamów newsletter pojawia się plansza – błąd.
Natomiast 22 września zapowiadają „Pinę”, ale ścieżki do biletów nie ma.
Tak to jest. Czy ludzie odpowiedzialni za sprzedaż biorą pod uwagę, ile tracą na takich zaniedbaniach?
Jakby sprzedawali własną produkcję, to pół roku z góry bilety byłyby dostępne.
Jakim cudem techniki (i to nie wokalnej…) Scholl, w swoim obecnym stanie, zaśpiewa Bertarida w Rodelindzie na tej scenie… No cóż. To nie Cyganeria, więc wszystko przejdzie.
Tenor Salvatore Licitra zmarł po wypadku (9 dni temu spadł nieszczęśliwie ze skutera…).
PMK
Ojej… 😥
43 lata.
http://www.youtube.com/watch?v=CsXELzBw34U&feature=related
🙁
W gardle ściska jak się spojrzy na plan występów.
http://www.salvatorelicitra.com/schedule.php
W grudniu w Gdańsku, oprócz Venexiany i Scarlattiego, spodziewajmy się tego:
http://www.gabrieli.com/concerts/event-single-view.html?tx_calendar_pi1%5Bf1%5D=209&cHash=1849c80e7b
Pozdrawiam!
Przepraszam, ale obawiam się, ze coś nie podlinkowało…
W każdym razie, na stronie Gabrieli Consort & Players, w zapowiedziach koncertów pod datą 14.12.2011 wisi program zatytułowany „Venetian Coronation 1595”. Muzyka Gabrielich!
Ciekawostka: Licitra w jidysz/po hebrajsku śpiewa arię Nadira w ścieżce filmu Człowiek, który płakał. Pamiętam ten film. Pamiętam też jego występy w Polsce, w Łodzi i Warszawie.
http://www.youtube.com/watch?v=rzl7mxpztLE
@ Piotr Kaminski
jakoś wykwiczy…i nieciekawe jest to że Scholl nijak głosem pasuje do Fleming. A Pani Jakubowska na pewno sie wyżyje…że Fleming juz koloratury nie zaśpiewa.
W przyszłym roku na Festiwalu w Salzburgu Scholl będzie śpiewał Juliusza Cezara… W pozostałych rolach m.in. Bartoli, von Otter i Jaroussky.
Zasłyszane dziś w opóźnionym pociągu relacji Wrocław-Kołobrzeg (jechał trasą okrężną przez Kluczbork):
– Mamusiu, dlaczego my tak długo jedziemy?
– Bo Polska jest bardzo duża, synku.
Biorąc pod uwagę 17 godzin których potrzeba do przejechania pociągiem z Krakowa do Helu, to Polska jest nawet baaaaaaaardzoooooo duuuuuuża.
Nie wierzyłam, sprawdziłam, można jeszcze dłużej – 19 godzin. 😆
Jaroussky będzie Ptolemeusza, jak zgadywam?
W Grosses Festspielhausie z mikroportami?
Kiedyś się śmiałem (po Turandot Karajana), że w następnym nagraniu Barbara Hendricks (Liu) zaśpiewa już Turandot, a wtedy w roli Liu wystąpi Wiedeński Chór Chłopięcy.
Trzeba uważać z żartami…
PMK
Jaroussky – Sesto 🙂
Moja wyobraźnia bardzo żywo zareagowała na ten żart 🙂
Żaruś jako Sesto. Jeszcze nie ogłosili gdzie, będzie wiadomo w listopadzie. Ale się nie zdziwię wcale jak będzie Grosses Festspielhaus, w końcu taaakie nazwiska 😉 Niedawno Dantone grał Rinalda w Royal Albert Hall. Znajomy był i nie wszystko słyszał 😉
ale von Otter jako Cornelia…? a tak pięknie spiewała Sesta pod Minkowskim, ach!
http://www.youtube.com/watch?v=m8byfaTlsYI
piękne… najpiękniejsza rzecz w historii opery.
Program Salzburga jest tu na dole strony do pobrania
http://www.salzburgerfestspiele.at/press
Cesar – Scholl
Kleopatra – Bartoli
Cornelia – von Otter
Sesto – Jaroussky
Ptolomeo – Dumaux
No to znowu mam kawałek nocki z głowy – włączyłam tę płytę MM z von Otter. No rzeczywiście…
Z tego co widzę, to na razie na stronie wisi program salzburgskiego Pfingstenfestival (kieruje nim Bartoli), tam zresztą też będzie Juliusz Cezar, w Haus für Mozart, a biletów już nie ma… Programu letniego festiwalu jeszcze nie ogłosili.
No tak, to maj, gamoń ze mnie. 🙁
Ale obsada Cesara ta sama. 🙂
Tak jest – obsada bez zmian. Bilety też pewnie sprzedadzą się równie szybko 🙂
Trzech falsecistów w dużych rolach kompletnie nie dla nich, przy czym obecność Jaroussky’ego w tej roli (napisanej nawet nie dla kastrata, ale dla wielkiej Margherity Durastanti…) nie tłumaczy się już w ogóle niczym – wyjąwszy płeć postaci. Pięć ciężkich, trudnych arii plus duet : ciekawe, ile z niego zostanie po tym doświadczeniu.
Zdaje się, że Cecilia, nauczona przykrym doświadczeniem zuryskim sprzed paru lat (kiedy w Il Trionfo del Tempo pod Minkowskim przegrała rywalizację z Mijanovic i wyniosła się przedwcześnie), postanowiła, że tym razem nikt jej nie zagłuszy!
Cóż, niech się bawią…
PMK
Jak to, wyniosła się przedwcześnie? Zerwała kontrakt czy zachrypła?
w takim razie co mają śpiewać kontratenorzy ?
Pobutka!
http://www.youtube.com/watch?v=YVz6E8XPCJI
O ile sobie dobrze przypominam, „pochorowała się” dyplomatycznie i nie zaśpiewała wszystkich przedstawień, tak ją wkurzyło, że Mijanovic (2003, wówczas u szczytu) miała większy aplauz i lepsze recenzje. Co jest o tyle zabawne, że Pereira dla niej to zaryzykował.
Co mają śpiewać kontratenory? Muzykę napisaną dla kontratenorów, na przykład partie kontratenorowe u Purcella. Falseciści natomiast (gdyż Scholl, Jaroussky i Dumaux to nie „kontratenory”, czyli wysokie tenory w rodzaju Paula Elliotta, tylko falseciści – zupełnie inna emisja) mają muzykę średniowieczną, renesansową i część religijnej muzyki barokowej, pisanej na małe składy i małe sale. To głosy małe i kruche. Role pisane na kastratów są dla nich mordercze, szczególnie role Haendla i szczególnie w wielkich salach, czego dowodzą liczne przypadki przedwczesnego zniszczenia głosu (Lawrence Zazzo nie skończył niedawnej serii Cezarów w Paryżu, a brzmiał fatalnie).
Zabawne, że kiedy tenor liryczny, czy nawet spinto, pcha się w Wagnera, wszyscy wrzask podnoszą, że się wykończy. Pamiętam jak dzisiaj, że kiedy w roku 1975 pewien znany, latynoski tenor postanowił się wziąć za Otella, przepowiadano mu koniec kariery w dwa lata. I sprawdziło się co do joty: jak wiadomo, Placido Domingo nie śpiewa już od ponad trzydziestu lat… Ale zgrzytanie zużytych falsetów w rodzaju Scholla w wielkich rolach pisanych na „ludzkie trąbki” – uchodzi.
Ale skoro ludzie chcą tego słuchać, płacą i klaszczą – to pewnie wszystko jest w porządku…
PMK
A i terminologicznie to jest pomieszanie z poplątaniem i nie bardzo jest jak to odkręcić, tak się już utrwaliło. Scholl, Jaroussky & Co. to po prostu oszlifowani falseciści, korzystają z najwyższego rejestru głosu męskiego. Czyli falset szkolony (artistic falsetto) w odróżnieniu od surowego, który ma każdy mężczyzna (natural falsetto). A określenie kontratenor pierwotnie pochodzi z innej bajki. Dotyczyło wyłącznie techniki kompozytorskiej, a nie fizjologii. Kontratenora wprowadził bodaj Philippe de Vitry jako czwarty głos do motetu, wcześniej trzygłosowego (zresztą do połowy 15. wieku te motety wykonywano głównie instrumentalnie). U Machaut linie kontratenora i tenora były fundamentem kompozycji.
No ale to chyba właśnie Anglicy zaczęli określać falsecistów jako countertenor i tak to się rozlało na inne języki? Czy może było stało się to wcześniej?
Mnie w operze barokowej w każdym razie przekonują w tych rolach „po kastratach” mezzosoprany, ze względów wyrazowych. Barok żyje nie tylko z wygimnastykowanej krtani, ale i z kontrastów (również barwy głosu, a więc zmiany rejestrów) i ekspresji. A Jaroussky z Schollem unikają schodzenia w rejestr piersiowy, preferują głowowy. Jest to wygodniejsze ze względów intonacyjnych i bezpieczniejsze dla głosu, ale bardzo ogranicza możliwości wyrazowe.
Krótko mówiąc – w nawiązaniu do Scholla i słów Pana Piotra – klaszczą ludzie cieniom wokalnej świetności. Co piszę nie bez kozery – bo tak o Argerich była łaskawa napisać we wspomnianym tutaj ostatniu dwutygodniku” recenzentka koncertu Marthy na ChijE. Krótko i treściwie: w pierwszej części MA sprawiała (ach to asekuranctwo) wrażenie cienia samej siebie. Formę odzyskała (Martha czy pani Nadzieja – autorka owych słów?) w kwintetcie. Tym bardziej rozumiem teraz, dlaczego dwutygodnik tak restrykcyjnie podchodzi do linkowania ich recenzji.
A Cecylia już przeprosiła się z Zurychem – i w zeszłym i w tym sezonie śpiewa tam Adelę w Hrabim Ory. Teraz nawet dojdzie Desdemona w Otellu – Rossiniego.
I na koniec: pytał Lolo czy Lewis to dobry pianista. Redaktor Kacper M. z RM od dłuższego już czasu obcmokuje jego interpretacje Beethovena (komplet sonat i koncertów). Bo Lewis ma dosyć wąską specjalizację: LvB i Schubert.
Chociaż przy ostatniej płycie – z Wariacjami na temat walca Diabellego – troszkę już redaktor pokaprysił. Ja na własne uszy tego pianisty nie słyszałem – a coraz bardziej przekonuję się do teorii, że podstawą oceny jest fizyczna obecność na koncercie. Ponieważ będzie grał – Schuberta – jesienią w Konzerthausie, to może pojadę zaspokoić swoją ciekawość.
Pozdrawiam dywan i znikam w pracy.
Lubię Pana „słuchać”, Panie Piotrze, zwłaszcza że na operze się nie znam i za operą nie przepadam 🙂
Zawsze tłumaczyłem sobie pchanie się muzyków w rejony dla nich „nieodpowiednie” zwykłym znudzeniem: OK, Jaroussky powinien śpiewać Purcella, ale ile można śpiewać Purcella? Ile można słuchać tej samej płyty?
Zwykła, ludzka chęć spróbowania czegoś innego, nowego.
p.s. zawsze, kiedy mowa o kontratenorach przychodzi mi na myśl określenie profesora Shickele „bargain counter-tenor.
Niestety nie do przetłumaczenia.
Beato, również dziękuję za wykład i podpórkę terminologiczną!
Dzień dobry, bardzo lubię to trio Brahmsa 🙂
Nie wiem, czy nie zdołowaliście biednego Lola, który jest młodym obiecującym… no właśnie, kim? kontratenorem? falsecistą? ja tam się nie znam na tym tak jak Wy 😛 Słyszałam tylko parę jego nutek w Juliuszu Cezarze właśnie (Nireno – nieduża rólka). Kim by nie był, trzymam kciuki 🙂
Jaroussky nie powinien śpiewać partii kontratenorowych Purcella, podobnie jak nie powinien był ich śpiewać James Bowman i jego koledzy, którzy się na wszystkich nagraniach duszą w niższych rejestrach, a kiedy mają konkurować z trąbkami, albo naśladować je, wychodzi to żałośnie (warto porównać Williamsa i Ainsleya w Come ye sons of art w nagraniu Parrotta, w duecie „Sound the trumpet”: wysoki tenor „zjada” falsecistę).
Może śpiewać „songs” Purcella, najlepiej z akompaniamentem b.c. Czyli iść w ślady „pierwotnego” Dellera, który stworzył tę modę, ale całą rolę kastrata zaśpiewał tylko jedną i to w studio (Sosarme), a na scenie pojawił się jeden jedyny raz, w specjalnie dla niego napisanej partii Oberona u Brittena. Była to wówczas pierwsza rola operowa kiedykolwiek napisana na taki głos. Jak wiadomo, w braku kastrata – Haendel ZAWSZE powierzał te role kobietom.
Pewnie, że nienasyconemu człowiekowi się chce bez przerwy próbować czego innego. Grecy mieli na to nawet słowo: „hubris”…
Z terminologią jest jeszcze jeden grzdyl: we Francji, kiedy rzecz się zrobiła modna i tutaj (Francja nigdy nie przełknęła kastratów, a alty męskie najpóźniej ze wszystkich, w latach 80.) zaczęto falsecistów nazywać „haute-contre”, co jest dokładnym odpowiednikiem „technicznym” kontratenora. No i zrobiła się kicha, ponieważ w barokowej operze francuskiej „haute-contre” to jest właśnie, dokładnie, wysoki tenor (Du Mesny u Lully’ego, Tribou i Jélyotte u Rameau, Legros u Glucka – z dziedziczeniem ról poprzedników; tenor-średnicowiec nazywa się po francusku „taille”). Dlatego szybko ten termin zarzucono i teraz wszyscy mówią, bez sensu, „contre-ténor”…
PMK
nie zdołowałem się 😛 Kontratenorzy też śpiewają Rossiniego i pieśni romantyczne 🙂 więc żyć nie umierać.
Ja wszak jestem w 90% przekonany, że często brakuje nawet tym nawiększym prawdziewiej techniki śpiewiu, ośmiele się stwierdzić – techniki bel canto.
ps. Nireno nie ma arii – tzn ma w appendixie ale przecież to za długo wszytsko by trwało 🙂
a PK dziękuję za kciuki 🙂
Bardzo przepraszam, jeżeli „zdołowałem” Lola, ale słowo honoru, że nie miałem żadnych złych intencji, wręcz przeciwnie. „Poznaj samego siebie, a poznasz wszechświat i Bogów”. W tej dziedzinie mierzenie sił na zamiary przynosi straszne skutki – mówił o tym niedawno Piotr Beczała, cytując Pavarottiego: raz zniszczony głos nigdy nie wraca.
Gdyby Jeffrey Gall nie dał się wciągnąć Sellarsowi w światowe tournée Cezara, zachowałby na długie lata jeden z najpiękniejszych głosów tego typu, jakie słyszał świat. Dość posłuchać Esurientes w Magnificat Bacha z Rifkinem.
O, właśnie, świetny przykład możliwości repertuarowych : cała twórczość „altowa” Bacha. Paul Esswood był bardzo ostrożny z operowym Haendlem… A porównajcie młodego Jacobsa w Bachu – i późniejszego, już po Haendlu! Albo Scholla zresztą. Dźwięk mówi sam za siebie.
PMK
Nie wiem, czy „nienasyconemu”.
Po dwudziestu latach śpiewania wciąż „tego samego”, człowiek może ma chęć zmienić dietę.
Dlatego, uważam, Harnoncourt, Herreweghe, Gardiner i inni zaczęli sięgać po coraz to nowsze dzieła.
I ja stanowczo odżegnuję się od chęci dołowania Lola! 🙂
Znajomy opowiadał mi kiedyś o Juliuszu Cezarze z Bowmanem, bodaj w Warszawie. I jak Bowman go pozytywnie zaskoczył, ba, zachwycił nawet, kiedy w pierwszej arii zaśpiewał niski dźwięk głosem piersiowym. No i po spektaklu znajomy poszedł z wrażenia mu pogratulować, również tego pięknego, męskiego, mocnego dźwięku. A Bowman? Przyznał, że ten dźwięk był wypadek przy pracy zwany potocznie kiksem 🙂
No to dobrze, że dołowania nie ma 🙂
Ogólnie dobrze jest znać swoje możliwości i nie mierzyć sił na zamiary, bo to dobre u Mickiewicza, a nie w realu 😉
Rzecz w tym, Gostku, że dyrygować można nawet na siedząco, ledwo ruszając rączkami (Reiner był sławny ze swoich minimalnych gestów, „little chocolates” o tym mówili – a orkiestra szalała fortissimo!), i potem jeszcze odpocząć. A „wydatek fizjologiczny” śpiewaka jednak znacznie większym jest… I tylko przed skutkami takiego wydatku przestrzegamy wraz z Beatą.
O Cezarze Bowmana im mniej, tym lepiej… Gdyby ktoś tak śpiewał Rudolfa w Cyganerii, to by wyjechał z miasta w smole i pierzu.
PMK
Tak, oczywiście, że dyrygować to nie to samo, co śpiewać.
A Reiner, zdaje się, zabijał wzrokiem. Kiedy spojrzał na jakiegoś muzyka, tamtemu się kurczyło to i owo.
Tak na marginesie zauważę, że pierwotnie słowo hybris (sorry, ja się przyzwyczaiłem do tej formy) miało niedwuznaczny kontekst seksualny i odnosiło się do – z grubsza a dobitnie rzecz ujmując – wydymania kogoś, później również w sensie przenośnym. Związany z tym wstyd i utrata twarzy rozkładały się według starożytnych Greków na obie biorące udział strony. Idąc tym tropem, można by spowodowaną arogancją próbę podskoczenia wyżej własnych czterech liter uznać za rodzaj wydymania samego siebie. Niestety, wstydu nie ma tutaj jak rozłożyć… 🙄
To oczywiście też nie w celu dołowania Lola, bo jestem przekonany, że uda mu się arogancji i pychy uniknąć. 🙂
Wstyd można rozłożyć na przód i tył ewentualnie na duszę i ciało.
Nie wiem, Gostku, czy to dobry pomysł. Bo wtedy czy się kto przodem obróci, czy tyłem – zawsze jakoś wstydliwie… 🙄
Choć przecie tył, jak wiadomo, też do przodu.
To u górnika tył ponoć zawsze może być na przodku. 😈
a propos… bo sami tutaj się wypowiadają znawcy wokalnej muzyki.
co to znaczy: że J.Kaufmann ma „ułożony nisko w gardle głos” by Muzyka21
Pewnie autor(ka) widział(a) jego rentgena przed operacją i tam ten głos gdzieś było widać. Miejmy nadzieję, że mu go nie wytną przez pomyłkę.
Pewnie literówka.
Miało być „włos”. Kiedy włos wpada (nisko) do gardła i tam się wygodnie układa, różne rzeczy mogą się zdarzyć.
Ułożony, czyli dobrze wychowany. A nisko w gardle, bo dobrze wychowany głos się nie wywyższa. 🙄
Znawcy się wypowiadają, ja z zapałem czytam. Trochę się pogubiłam przy klasyfikacji męskich głosów, ale mam takie wewnętrzne przekonanie, że jak przeczytam jeszcze raz, na spokojnie, to się odnajdę. 🙂 Kierując się recenzjami z Muzyki21 kupiłam kilka płyt – do niektórych z nich dorosłam dopiero parę lat po zakupie, ale dziś cieszę się, że mam je w szufladzie. Natomiast recenzje spektakli i wywiady jakoś nie przypadły mi do gustu.
Ciekawostka: o Mozarcie, zgubnej szerokości geograficznej i niedoborze witaminy D w Medical Problems of Performing Artists
No proszę, wystarczyło zawieźć Mozarta do Wagadoogoo i mógłby być genialny przez 90 lat. A poza tym to jest chyba poważne czasopismo? 🙂
Wiele wskazuje na to, że poważne i wiarygodne 🙂
Niektórzy artyści nawet kilkaset lat po śmierci nadal są „pacjentami” lekarzy. Diagnozy są, gorzej z leczeniem. W każdym razie pomyślałam sobie przy tej okazji, że przydałoby się jeszcze kilka oper Mozarta.
Nie wiecie przypadkiem, czy ja jeszcze żyję? Bo obyczaje mam takie bardziej mozartowskie… 🙄
Bobiku, wiemy. 😆
Przecież jesteś jeszcze szczeniaczkiem, Bobiku 😀
… jak na szczeniaczka przystało BARDZO żywym. I całkiem obyczajnym. 😉
Przepraszam ale ja nic nie kumam, jaki to Festiwal Gdanski ma byc i do tego wenecka koronacja? Tam jest chyba data 14, kwiecien 2012.
A ktos moze zdac relacje z FG w Gdansku?
Chyba o to chodzi:
http://m.trojmiasto.pl/news/Actus-Humanus-nowy-festiwal-muzyki-dawnej-w-Gdansku-n50236.html
No właśnie nie, bo to jest w grudniu.
Trzeba sceptycznie poczekać, się wyjaśni. 🙂
Ha, ale Actus Humanus ma być właśnie w grudniu…
Zajrzyjcie na stronę zespołu McCreesha – występ 14.12.2011 w Gdańsku, muzyka Gabrielich – to raczej nie przypadek, że w tym czasie odbywać się ma Actus Humanus.
Z innych koncertowych newsów – 05.04.2012 na Misteriach Paschaliach Julia Leżniewa z Ensemble Matheus w repertuarze Vivaldiego 🙂
Pozdrawiam!
Ale tam stoi, cytuję
Gdansk, Poland
14/04/12 1:00 AM
koniec cytatu 🙂
Dziwna godzina zresztą.
Idę do okulisty…