Dobrymi intencjami…
…muzyka pisana. Że co? Że piekło wybrukowane? Hm… też. Ale właśnie muzyka jako, jak to się w dawno na szczęście minionej epoce mawiano, sztuka zaangażowana, jest tematem tegorocznej Warszawskiej Jesieni. I od razu pierwszego dnia intensywnie weszliśmy w temat.
Podobało mi się uczczenie pamięci Henryka Mikołaja Góreckiego nie którymś z powszechnie znanych utworów, ale młodzieńczym, z 1960 r. (jeszcze studenckim), podówczas awangardowym – Scontri. Utwór ten został ustawiony przez organizatorów jako krzyk protestu przeciwko niedawno minionemu socrealizmowi. Trochę może i tak było, ale liczy się tu głównie młodzieńcza energia i wielki talent. Brzmi to bardzo świeżo; naprawdę, wiele podobnych utworów powstawało dużo później. Górecki w późnych latach bardzo źle wyrażał się o awangardzie, ale nie miał racji. Inaczej niż Penderecki, który na swoje młodzieńcze szaleństwa patrzy z pobłażaniem i sympatią, zwłaszcza teraz, gdy widzi, jak się podobają. Sam jest ciekaw, jak dziś, po latach zabrzmi jego Brygada śmierci, kontrowersyjne dzieło, którego prawie nikt nie słyszał. Posłuchamy w niedzielę – odniesiemy się.
No, ale na razie jesteśmy jeszcze przy piątku. Bronius Kutavicius jest przyjacielem Jesieni i Polski od zawsze, właściwie więc nie dziwi, że napisał dzieło pamięci ofiar Smoleńska i Katynia zarazem – nie wiedzieć czemu pod angielskim tytułem: 10th April, Saturday. Przykro mi, ale to utwór zły. Do połowy gdzieś już się cieszyłam, że udało mu się napisać po prostu utwór żałobny i nie popaść w kicz, i dosłownie w chwilkę później… Oszczędzę sobie opisów. Smutne, bo go zawsze ceniłam, choć oczywiście nie wszystkie jego utwory mi się tak samo podobały.
Jako przerywnik – Eye on Genesis II Joji Yuasy, przy którym można było odpocząć od ideologii i skupić się na ciekawych brzmieniach. No i na koniec mocny akcent: Strange News Rolfa Wallina i Josse De Pauwa. Utwór traktuje o historii afrykańskiego chłopca zmuszonego do zostania żołnierzem i zabijania, kogo i czego się da. Takich chłopców było w Afryce wielu. Arthurowi Kisenyi się udało uniknąć takiego losu, ale za to znakomicie wczuł się w opowieść. Drastycznym zdjęciom i słowom towarzyszy dzika, rytmiczna muzyka orkiestrowa, stylistycznie nie odbiegająca daleko od Święta wiosny, świetnie napisana, oraz warstwa taśmy – Wallin jest naprawdę dobrym kompozytorem (jego utwory wielokrotnie były wykonywane na Jesieni). I co? Czy szlachetne intencje, dobre aktorstwo solisty (i w ogóle wykonanie NOSPR) oraz znakomity warsztat kompozytorski tworzą razem coś wielkiego? Jakieś mam mieszane uczucia, choć żaden z tych składników nie budzi wątpliwości.
Tyle w filharmonii, a potem w sali OSiR Phill Niblock z widowiskiem The Movement of People Working. Filmy kręcił sam w krajach Trzeciego Świata (głównie w Azji) i ogląda się je z dużym zainteresowaniem – egzotyczne konteksty i czynności, regularne ruchy, scenki rodzajowe. Nie jest to po prostu ilustracja wyzysku człowieka przez człowieka, bo pokazane jest też np. pływanie czy kaligrafia. Ludzie łowią, międlą, plotą, rąbią, ciągną, niosą – układają po swojemu ten świat. Natomiast autor podłożył pod to swoje utwory – jeśli minimalizm jako taki istnieje, to jest nim to właśnie: jeden dźwięk rozciągnięty w nieskończoność. Na dodatek jeszcze decybele podkręcone na maksa. Jeśli autor chciał przez to powiedzieć, że to, co oglądamy, to nie żadna sielanka, tylko coś ogromnie uciążliwego, to mu się udało. Nie podejrzewam go jednak o tak wyrafinowane intencje… Wyszłam w każdym razie w środku drugiego utworu – jeszcze mi uszy miłe, a poza tym jeszcze jestem trochę zmęczona po podróży.
Komentarze
A ja miałam baletowy tydzień. We wtorek Last Touch First w choreografii Jiriego Kyliana, Michaela Schumachera i Sabine Kupferberg – na szczęście grany w sali Młynarskiego, bo ten spektakl zdecydowanie wymaga kameralnych warunków. Skoro Kylian, to wiadomo, czego się spodziewać: ciekawych, cudownie zgranych z muzyką, cieszących oko układów choreograficznych. Poszłam ze sprecyzowanymi oczekiwaniami – i zderzyłam się z nieoczekiwanym. Z głośników płynęło coś jakby przyśpieszony puls, akcentowany w nieregularnych odstępach czasu spazmatycznymi wybuchami dźwięku, a na scenie 6 aktorów w XIX-wiecznych strojach poruszało się w mocno zwolnionym tempie. Ich sześcioro, oszczędnie zakreślona przestrzeń i kilka przedmiotów przez blisko godzinę odgrywało przygnębiający spektakl traktujący – chyba – o ludzkich relacjach z samym sobą i z innymi ludźmi. Po kilku minutach zaczęłam się nudzić, po następnych kilkunastu zaczęło mnie wciągać, a w końcu zupełnie mnie zagarnęło. Po spektaklu zastanawialiśmy się ze znajomymi, z którego mostu się rzucić, ale zabrakło nam energii na dokonanie wyboru i dzięki temu znów się dziś udałam do TWON, tym razem na wieczór z Piną Bausch. W pierwszej części wieczoru Cafe Mueller do składanki Purcella z ciszą. Tym razem nudziłam się aż do ostatniej minuty – rzecz cała wydała mi sie toporna i nieprzekonująca, wrażeń estetycznych brak, emocje ani drgnęły. No dobrze, raz drgnęły: szkoda mi było Purcella. Po przerwie Święto Wiosny – czwarta choreografia, jaką widziałam i dla mnie zdecydowanie najbardziej przejmująca. Na scenie tętniło i drżało, emocje wsiąkały w publiczność, która śledziła spektakl na bezdechu – a potem z zapałem go oklaskiwała.
Ps. Odszczekuję: te dysonanse (w Święcie Wiosny) SĄ na moje uszy. Moje uszy… zaczynają mnie przerażać. 😯 😉
Pobutka!
http://www.youtube.com/watch?v=AZlrJCM0yS0
Zgadzam się z PK w całej rozciągłości 🙂 , choć tylko do drugiej przerwy, bo jak przeczytałem w książce programowej o tak programowym utworze i jego zaangażowaniu odechciało mi się oglądania wiadomości ze świata w FN i poszedłem precz. Ja rozumiem troskę, zainteresowanie, oburzenie i wszystkie inne wielkie uczucia związane z problemem dzieci-żołnierzy i innych niesprawiedliwości tego świata, ale sceną ich wyrażania nie musi być koncert symfoniczny. Zresztą często mam wrażenie, że chodzi o święte oburzenie Europy, czy razej zachodniej hemisfery sytuacjami, które nie wpisują się w jej obraz świata, podczas gdy państwa, które bardziej powinny być zainteresowe rozwiązywaniem tych poważnych problemów, niewiele sobie z tego robią (vide aktualny problem głodu Somalii i szczątkowa reakcja państw afrykańskich, któe nie wszystkie są na poziomie gospodarczym Somalii).
Słuchając utworu Kutaviciusa czułem rosnące zażenowanie, aż nie byłem w stanie podnieść dłoni do klaskania (choćby dla orkiestry). A tu się okazało – kiedy dyrygent wezwał autora kompoyzcji do tablicy-, że miły starszy pan siedzący obok mnie to właśnie on 😉
W tym roku zorganizowane zostały dwie ważne imprezy dwutorowo (spotkania baletowe i WJ), tak że nie tylko ja stanąłem przed problemem wyboru i konieczności rezygnacji z koncertów bądź spektakli. Jako że trupa Piny Bausch nie pojawia się w Polsce, musiałem niestety poświęcić WJ, nawet Stockhausena, którego mam nadzieję usłyszeć jednak jeszcze kiedyś, bo to wiadomo, jak długo zespół z Wuppertalu jeszcze wytrzyma ze sobą bez charyzmatycznej przywódczyni?
Streszczenie moje (porównanie notatek z PK w szatni po koncercie wykazało zbieżność, co mi schlebia 😉 ):
1. Górecki: klasyka. Trochę obleciała patyną, ale ogólnie rzecz biorąc trzyma się nieźle.
2. Kutavicius – muzyka serialowa. PK się podobała pierwsza połowa, a dla mnie zaczęło się kiepską podróbką III Symfonii Góreckiego, a potem to już była tylko Plebania. Najgorsze, że sądząc po oklaskach podobało się.
3. Yuasa – inny, ciekawy, niebanalny.
4. Afrykamera to już była w tym roku. Byłem z Gostkówną (na jej własne życzenie, żeby nie było, że każę dziecku łazić na takie rzeczy!) i jak zobaczyłem pierwsze sceny na ekranie – kopanie jeńców (?) w głowę, ciała na ulicy, zrzucanie z mostu do rzeki a potem dobijanie z kałasznikowa itp. pomyślałem sobie – dobra, chyba idziemy stąd. Na szczęście potem się (trochę) uspokoiło. Przez cały ten spektakl nurtowało mnie pytanie, czy „coś takiego” w ogóle nadaje się na WJ? Jaki jest tego cel? Czy za mało wiemy o Afryce i co tam się dzieje? Do czego jeszcze chcemy kogoś przekonać?
Wyobrażam sobie, co mogło się dziać w głowach co bardziej wrażliwych dzieci w wieku od poniżej dziesięciu do dwudziestu, których na sali było bardzo dużo. Naprawdę bardzo dużo (pomimo, że sala ogólnie była pustawa).
Czy to w ogóle jest „muzyka”?
O ile kojarzę, jest to Międzynarodowy Festiwal Muzyki Współczesnej.
Warstwa muzyczna spektaklu była, jak dla mnie, jedynie ilustracją do monologu aktora. To, że PK dopatruje się w tym Strawińskiego, cóż…
I na koniec – oglądanie takiego spektaklu na Sali Filharmonii, w wygodnym fotelu, nie ma sensu. To się nadaje do Konesera, na składanych krzesełkach z Ikei, albo jeszcze lepiej, na stojąco. Tylko wtedy choć trochę można się zidentyfikować z bólem wyrażanym przez kompozytora (?) autora?
Gostkówna, bardzo roztropna młoda osoba, stwierdziła, że jej się nawet podobało 😉
Przykro z tym tańcem. Zespół Piny zapewne długo nie przetrwa, no, może jakiś czas… Ja też się łamałam, czy jego nie wybrać, ale ostatecznie stwierdziłam, że nie mogę tego zrobić Jesieni. Ciekawa byłabym zwłaszcza swojego odbioru Cafe Mueller i Vollmond po obejrzeniu filmu Wendersa, gdzie występują kawałki tych spektakli i są przejmujące – a może kontekst tego wrażenia dodaje? Nie wiem.
Ja wczoraj nie złapałam kontaktu.
http://www.youtube.com/watch?v=uL31OTG7Io4
Święta wiosny też jest trochę w tym filmie. I też robi wrażenie.
Film ma jeszcze tę zaletę, że poznajemy pojedynczo tancerzy Piny, którzy mówią o swych związkach i kontaktach z nią.
Na film na pewno pójdę. I żałuję, że nie udało mi się kupić biletu na Vollmond. Być może ten niezłapany kontakt jest do wypracowania – skoro choreografia do Święta Wiosny tak bardzo mi się podobała… 😉
Oni wszyscy na swój sposób byli od niej uzależnieni. I dlatego obawiam się, co będzie z zespołem dalej. Bo jeśli nawet stanęłaby przed nim inna indywidualność, to to już nie byłoby to. Pewnie w miarę możliwości rozproszą się po różnych kompaniach. Kto to zresztą wie…
Melduje sie z Gdanska. Czy ktorykolwiek blogowicz przebywa w Trojmiescie i moglby wspomoc zagubiona nad Baltykiem pianistke na przyklad wydrukiem karty pokladowej, tudziez innymi przedwyjazdowymi wsparciami? Heeeelp!!! 🙂
Czy moze o to chodzi:
http://www.poradniki.zgora.pl/jak-zrobic-odprawe-online-w-ryanair/oże o to chodzi:
Przepraszam:
http://www.poradniki.zgora.pl/jak-zrobic-odprawe-online-w-ryanair/
Kochana, jak zrobic to ja wiem, jeno drukarki brak. Ide szukac kafejki.
Kafejki jeno dwie mi się znalazły, ale na pewno jest więcej.
http://panoramafirm.pl/kawiarenki_internetowe/pomorskie,,gdańsk
A odprawa przez komórkę – nie trzeba wtedy drukować! Trzeba tylko pamiętać o naładowaniu baterii w telefonie przed wyjazdem na lotnisko 🙂
A jak ktoś ma komórkę starego typu? Bo Tereska właśnie taką ma 🙁
A na lotnisku nie da się wydrukować? 😯
Stara komórka nie jest przeszkodą; tylko musi być dostęp do internetu, to jest warunek.
A na lotnisku drukarki mają pewnie tylko „do celów służbowych”.
W kawiarenkach chyba nie ma drukarek.
Faktycznie przydałaby się jakaś dobra dusza.
Może zakład foto – teraz mają drukarki i komputery, bo drukują zdjęcia, to może i internet.
W tej starej właśnie, o ile pamiętam, nie ma dostępu do Internetu.
No tak, nie wszystkie linie mają tak jak Lufthansa czy Lot, że są specjalne automaty. Ale nieraz już też odprawiałam się i bez pokazywania karty, wystarczył dowód (byleby rezerwacja była). No, ale to z Okęcia.
Wnioskując ze skajpienia z zagubioną pianistką, potrzeba jej nie tylko drukarki, ale i kogoś do zamienienia dwóch słów, pogłaskania po duszy, potowarzyszenia w piciu kawy, krótko mówiąc – przyjaznej ludzkiej obecności. 🙂
Na pewno się w Gdańsku lub okolicach taka obecność czytająca blog znajdzie. 😉
A w hotelu wydrukować?
Sprobuje rzeczywiscie ponegocjowac z hotelem. A przyjazna dusza konieczna, bo jutro sa moje urodziny i nie zamierzam samotnie plakac w poduszke liczac minione lata 😉
Oj tam oj tam, z osiemnastu lat taką tragedię robić.
Delikatnie zasugerować negatywną reklamę w przypadku odmowy wydrukowania jednego nędznego świstułka.
Gostku, gdyby to bylo dwanascie, nie byloby tragedii, ale osiemnascie to juz powazny przecie wiek!
Tereniu,
Jutro Twoje urodziny,
Jest słoneczny, piękny czas –
Na huśtawkę i na torcik
Roudoudou zaprasza was!
A poważnie, szkoda, że tym Roudoudou nie mogę być jutro ja – do Gdańska nie dałabym rady dojechać 🙁
Powaznie, szkoda, ze Rikiki nie moze ruszyc sie znad Baltyku. Zaluje okropnie, strasznie, tragicznie, obrzydliwie, etcetera
Odmowy hotelu sobie nie wyobrażam. Za to wyobrażam sobie brak drukarki, brak kluczyka do pokoju, gdzie stoi drukarka, brak tonera … Mam nadzieję, że wyobraźnię na próżno natężam i wydruk się uda – nawet jakby chcieli za niego opłaty, to i tak będzie niższa niż to, co by trzeba zapłacić na lotnisku – tanie linie drogo sobie liczą za takie rzeczy. Urodziny jutro? To rzeczywiście jeszcze zdążymy jakiś tort upiec, żeby je godnie obejść. 🙂
I po szampana skoczyć. 🙂
Karty pokładowe drukuje się dla wszystkich linii, ja dałam tylko przykład.
Może coś dziarskiego dla podniesienia nastroju? 😀
Rudududu, tratatata,
cóż nam, cóż, minione lata!
Pierś wyprężaj, równaj krok
i do przodu kieruj wzrok,
w jasną przyszłość zmierzaj szparko,
nie przejmując się drukarką,
a jak brak ci sił na zryw,
nabierz ich od kilku piw.
Gdy wiek sypie sól na rany,
mów mu: pan mi nie jest znany,
więc nie gadam z panem, szlus!
I ci zaraz przejdzie blues. 😆
Piękne 🙂 I rzeczywiście energetyzujące.
Toast! 🙂
Blusik na zdrowie
Rozumiem, że w szaleństwach ograniczamy się do bulek i ten blusik nawet przez myśl nam nie przejdzie: 😈
http://www.youtube.com/watch?v=qYS732zyYfU&feature=related
Myślę, że na Urodzinach u Teresy przymkną oko i na cocainę. 😀
Przymkna, przymkna. Internet mi sie wreszcie obudzil. Melduje, ze piekna pogoda, az chce sie wyjsc na spacer.
Chyba wszyscy poszli na spacer, a ja cosik niezdrowa wstałam. Buuu, chlip, chlip.
Jedni byli wczoraj na Jesieni, inni tu i tam, a ja w WOK na przedstawieniu składającym się z trzech utworów Francisa Poulene’a:
„La Voix Humaine”, „Aubade”, „La Dame de Monte-Carlo”.
Kiedy czytałam tekst „tragedii lirycznej w jednym akcie”, czyli pierwszej części wieczoru, myślałam poirytowana:
-Matko, co za egzaltowane bzdury, kto dziś umiera z miłości, chyba jakaś niezrównoważona psychicznie ta kobieta.
Pani Olga Pasiecznik nie tylko przekonała mnie do autentyzmu cierpienia, ale i nieźle wzruszyła, co wg mnie wskazuje na duże umiejętności aktorskie oprócz niewątpliwie znakomitego głosu. Ciągle zastanawiam się, co Ona tam jeszcze robi w tym małym teatrzyku z niewielkimi możliwościami. Jest jego jasną gwiazdą.
Podobała mi się też minimalistyczna scenografia, trzy białe ekrany-ściany, na których wyświelały się oszczędne obrazy: szare gałęzie drzew przywalone śniegiem, delikatnie zielonkawe gałęzie brzóz, błękitna niebo i na koniec morze ognia. Każdy z tych obrazów odpowiadał nastrojowi wypowiadanych słów i zmieniał się naprzemiennie, bo głównie dominowała rozpacz – kolor biało-szary.
Później był balet wiążący pierwszą i ostatnią część jakby w jedną całość.
Trzecia, z obrazem nocnego morza na ekranach, dotyczy damy, która przegrała wszystko w Monte Carlo i przyszła na morze, żeby zakończyć życie. Też oczywiście śpiewana przez Panią Pasiecznik.
Muzycznie wydaje mi się bez zastrzeżeń, o ile mogę się wypowiadać na ten temat.
Owacja była ogromna, publiczność i ja też, nie chcieliśmy wypuścić twórców. A mnie długo towarzyszył fragment śpiewu i muzyka.
Bardzo sobie chwalę.
Tu jest całość „La Voix Humaine”, ale po rosyjsku: http://www.youtube.com/watch?v=BtZKvh8U3QM
Stu lat uciech, Pani Tereso! I oby ktoś bliski sprawił Pani równie udany prezent, jak ten. 😉
http://www.youtube.com/watch?v=Vga4UZs6tpQ
EmTeSiódemecko – Olga Pasiecznik jest już gwiazdą w bardzo wielu miejscach świata, a w WOK występuje po starej sympatii – tu zdobywała pierwsze sceniczne szlify w Polsce, tu została zauważona (także przeze mnie). To jest więc piękne, że jeszcze chce tu śpiewać. Bo naprawdę nie musi 🙂
Zazdroszczę. Bardzo żałuję, że nie mogę zobaczyć i usłyszeć tego Poulenca… Słyszałam i widziałam dziś za to dzieło sceniczne Heinera Goebbelsa Songs of Wars I Have Seen według tekstów Gertrudy Stein. Bardzo dobre, a enigmatyczny udział Orkiestry Wieku Oświecenia polegał na wstawkach z Matthew Locke’a – muzyki do sztuk Szekspira, tenże autor pojawia się bowiem w tekście kilkakrotnie. Locke jest inkrustowany we współczesność, a teksty Stein czytane są przez muzyków (raczej muzyczki, bo wyłącznie panie), co jest świetnym zabiegiem, bo nie dodaje temu aktorskiej sztuczności. Teraz zaś obejrzałam i usłyszałam (chyba jednak w tym wypadku w tej kolejności) utwór młodej, 29-letniej Litwinki Juste Janulyte (dźwięk) i Włocha Luki Scarzella (wideo) pt. Sandglasses – natchnieniem tu był piasek przesypujący się w klepsydrze. Czworo wiolonczelistów schowanych w walcach z tiulu, spełniających rolę ekranów, dźwięk naturalny i przetworzony elektronicznie, jeden ciągły, według schematu góra cicha – schodzenie coraz głośniejsze – dół znów ściszany, obraz – migotania, sypania się, kapania (w pewnych momentach te walce wyglądały jak wielkie zmętniałe szklanki). Bardzo konsekwentnie przeprowadzone.
Udało mi się znależć życzenia z Bobikiem 🙂
120 lat fantastycznego, twórczego życia Pani Tereniu!
To był piękny dzień dla świata, kiedy Pani na nim zawitała. Pojaśniał i wypiękniał. 🙂
No faktycznie, Dzień Urodzin już nastał…
To również wielojęzykowo:
http://www.youtube.com/watch?v=BGAXxiwxFZk&feature=related
(polecam zwłaszcza wersję polską 😉 )
😀
Mt7, ja to najbardziej jestem podobny do tej kudłatej chmurki na początku, tyle że w negatywie. 😆
Niechby z mego menu znikła pasztetówka,
gdybym dziś Teresie nie winszował zdrówka,
niechbym miast szampana zawsze pił jabola,
gdybym nie zaśpiewał donośnego sto lat
i niech nie mam w misce niczego prócz sera,
gdybym jej nie życzył bon anniversaira. 😀
Pani Teresie wszystkiego najlepszego!
http://www.youtube.com/watch?v=VoHwfi5FG9g
Take two (w poprzedniej wersji jest tylko czesc Najlepszego a ma byc Wszystkiego!):
Panie Teresie wszystkiego najlepszego! 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=f6OC9hjz2gQ&feature=related
A ja czekam na dwa slowa o…Goebbelsie….
Jak wspaniale brzmi stwierdzenie: „zachwycalam sie Goebbelsem”:)
Dlugo siedzialem z przyjacielem w restauracji po koncercie…..
Z pozamuzycznych spraw…rozmowa przed koncertem…w jednym zdaniu….”postmodernistyczna heterogeniczna chwiejna stabilnosc” prowadzacej skwitowana YES przez Heinera nastawila mnie bardzo dobrze do kompozytora….i ciezko teraz powiedziec o nim cos zlego…trzeba?
Pani Tereni, ambasadorce spraw pięknych, serdeczności urodzinowe.
Kochani moi. Dzieki gleboduszne za tyle lopocacych zyczen, musujacych szampanow, wirujacych pasztetowek, dziurawych serow i tych pieknych pingwinich „wscikiego najle…psiego”.
Postaram sie w miare uplywu ewenementow zdawac sprawe ze spelniania!
Sciskam goraco, biegne nad morze.
Ja natomiast po pogawędce z Solenizantką odpowiadam słówko do MaćkaP. Nie będę mówić o kompozytorze nic złego, bo mi się to podobało 🙂 Rozmowa, fakt, była za długa. Zwłaszcza pytania 😉 Ostatnią odpowiedź kompozytora prawie przewidziałam (sąsiedztwo świadkiem), choć myślałam, że to będzie kilka słów, a nie jedno 😉
I przypominam, że dziś o 16. Trybunał Dwójki 😉
Tematem są tym razem Beciowe Wariacje na temat Diabellego.
Tego nagrania na pewno nie ocenią… 😉
http://www.amazon.com/Diabelli-Variations-Uri-Caine/dp/B00006JYUE
A tu – jak Uri (z polskimi muzykami) potraktował Chopka:
http://www.youtube.com/watch?v=iVYElsmTz2s&feature=related
😀
Ja jednego życzę: kiedy fortepianisz,
wszyscy niechaj siedzą niemi, zasłuchani…
po czym po koncertach do domu wracają
i jeszcze latami grę Twą wspominają,
no i merkantylnie trza zadbać o byt –
no to niech kupują dużo Twoich płyt!
Tylko tych płyt nie ma… 🙁
Dorotko kochana, jedna jest, druga czeka na montaz, ale wydaje mi sie bardzo akademicka, trzecia miala byc nagrywana w sierpniu, ale zycie przykrylo. Chyba poprzestane na zywcach (chociaz wole kozlaka w Najlepszym Towarzystwie).
zeenie, zyczenia boskie! Czy ktos moglby mnie nauczyc merkantylizmu? Zglaszam sie jako pilny, acz krnabrny uczen!
W zyciu niczego nie sprzedalam, a siebie to juz najmniej.
Jedna jest? To czemu nic o tym nie wiem? 😯
I co takiego jest z tą drugą i trzecią?
No, jest, ta co na polce. Druga byla nagrywana na fortepianie bardzo historycznym, bo zjechanym przez Szymonowicza, w okresie poprawnosci jezykowej, material na trzecia mial byc nagrany w sierpniu, ale…
Samo zycie.
http://www.lejdd.fr/Culture/Musique/Actualite/Jan-Lisiecki-a-subjugue-la-salle-Pleyel-389855/
Tak pisze Journal du Dimanche
To à propos naszej rozmowy.
http://www.concertonet.com/scripts/review.php?ID_review=7755
Jest rowniez ConcertoNet, z ktorego wynika, ze koncerty byly podzielone na Jasia i Kathie, ktora znamy.
Poprawka na recenzenta, ktoremu z reguly nic sie nie podoba i ktory potrafi napisac recenzje z programu, a nie z koncertu (co zreszta mi sie przytrafilo, caly tekst brzmial „dlaczego to, a nie tamto”)
a my wróciwszy z podróży, dziękujemy wszytskim za życzenia ślubne 🙂
Pozdrawiamy serdecznie! 😀
Słucha ktoś Trybunału?
Jasssne. 🙂 6 brzmi znajomo …
Też pomyślałam… ale zobaczymy 😉
Na razie odwalili Brendla 😆
Brendla odwalaja namietnie. Ale najchetniej Rosalyn Tureck. Dlatego trybunalow nie slucham. Ani tu, ani tam.
Teraz odpadł Pollini (nie dziwię się) i pierwsze nagranie Brendla. Hi, hi… a koleżanka wytypowała szóstkę podobnie jak my 😉
Dopiero wrocilam do domu 🙁 Ale jeszcze zalapie sie na ogon.
Dlaczego nie ma powtorzenia tego programu?
ale duch Brendla unosi się nad wodami 😉 poczekajcie tylko…
Absolutnie nie zgadzam się z Kacprem, że „po co dramat w tej wariacji” – na szczęście dodał, że to „nie w jego guście”, że „tego nie czuje”.
Zgadzam się z kolei z tym, co mówi Andrzej, że pod koniec tego cyklu już nie ma żartów.
Hm, Judina odpadła 🙁
wracając do Piny – byłam na „Siedmiu grzechach głównych” przed i po jej śmierci. Zupełnie inna bajka.
Inna rzecz, że jedynym uzasadnieniem dla tańczenia w tak okropnym mieście jak Bochum była sama Pina Bausch. Kiedy jej zabrakło…
Wuppertal raczej.
Pewnie się to rozpadnie…
racja, nocowałam w Bochum i mi się klawiatura omsknęła. Rzut beretem i szczerze mówiąc, obydwa ohydne.
Dla mnie te trybunaly sa jedna wielka pomylka. No bo rezultat jest taki, ze przychodzi mi ojciec ucznia (albo i sam malotat, ktory wszystkie rozumy posiadl) i mowi, ze w radio powiedzieli, ze Brendel jest beee, a Pollini do luftu, a Rosalyn Tureck to w ogole pomylka. I przekonaj tu takiego, bo skoro w radio powiedzieli, to sie znaja. Bo w szesnastej, albo dwudziestej wariacji to nie tak powinno byc, tak powiedzieli.
A za tym wszystkim idzie sprzedaz plyt.
o, nie wiedziałam, że uczestniczę w niecnym spisku…?
myślałam, że uczymy małolatów świadomego słuchania, a nie przyjmowania na wiarę, że Pollini, Tureck i Brendel są wielcy 😉
W niecnym spisku jak w niecnym spisku. Reperkusje tego typu dyskusji sa doprawdy nieobliczalne i maja na celu utworzenie kolejnej globalnej wioski, tym razem wzorca wykonawczego (bo powiedzieli).
Z konsekwencjami niejednokrotnie sie borykalam.
Utopia, utopia… Sluchac i tak sie nie slucha, wazne kto przeszedl do drugiego etapu. Jak na konkursie. Wspomnienia? Prosze bardzo: Zdanow, Fedorova. Z rekawa.
słusznie, najlepiej w ogóle nie dyskutować, tylko przyjmować Jedynie Słuszne Wyroki 😉
Nie chodzi o to, zeby nie dyskutowac, tylko jak dyskutowac. Najlepszy przyklad: Judina do kosza.
A potem naprawiaj czlowieku i ucz sluchac…
do jakiego kosza, czy Pani nas w ogóle nie słucha?
Piotruś rzondzi 😀
A co do jedynki, to ja bym też odwaliła ją w pierwszej rundzie. Temat i I wariacja były dla mnie nie do przyjęcia. Wariacja 31 także. Fuga ciekawa, ale tylko jako propozycja. Tak więc wykonanie Paula Lewisa, podobnie jak w przypadku Andrzeja Sułka, na pewno nie będzie moim ulubionym.
Tereniu, trybunały to zabawa, nie konkurs, litości! 😆
No, nie slucham, nie mam jak, znam koncept i walczylam post koncepcyjnie nie jeden raz. Oparlam sie na powyzszym jeku.
No ale to przecież nie ma zadnych konsekwencji…
I wszystko zależy od składu oceniajacych. Jak widać, ja odwaliłabym Lewisa. Swoją drogą Brendel mnie jakoś nigdy przesadnie nie zachwycał. Szkoda, że nie było Richtera…
„no, nie słucham, nie mam jak” – i weź tu człowieku dyskutuj 🙂
dla mnie jest piękne, że potrafi się zebrać troje zdystansowanych do siebie i świata ludzi i właśnie SŁUCHAĆ, a nie obrażać się na wszystkich i wszystko, że w rywalizacji (?) odpadło ulubione nagranie. ech, sporo jeszcze do zrobienia…
Wiesz, kochana, nie ma konsekwencji wsrod ludzi, ktorzy i tak maja swoje zdanie i moga scierac sie merytorycznie z jury. Za to wsrod tych, ktorzy bezkrytycznie opieraja sie na zdaniu radiowym, konsekwencje przenosza sie daleko, daleko. I potem trzeba to prostowac, a to bardzo czasem trudne. Bo przeklada sie na inne pola jakosciowe.
Andrzej Sułek rozpoznał wykonanie Piotra Anderszewskiego dosłownie w ostatniej chwili – już zaczynałam się martwić, że ma obustronne zapalenie uszu. 😉 Natomiast podbił mnie stwierdzeniem, że pod koniec cyklu już „nie ma miejsca na podśmiechujki”. 🙂 Z panem Kacprem na kawę bym nie poszła, bo ja jestem wcielenie tolerancji 😎 ale jak można nie lubić Maestrowych saraband?! 😯 😉 No, a Pani Dorota najpierw pierwsza (spośród obecnych w studiu) rozpoznała, czyj duch, umysł i ręce splotły szóstkę, a potem mnie zadziwiła stwierdzeniem, że wariacja bachowska jest z innego kosmosu. 😆
Tu nie chodzi o ulubione nagranie, bynajmniej. Tu chodzi o to, ze ludzie, ktorzy tego krytycyzmu nie maja, opieraja sie na „jedynie slusznej” opinii i nie sposob tego odkrecic. W ten sposob zamykaja uszy dokladnie.
Zbyt czesto sie z tym borykalam, nie zawsze z pozytywnym skutkiem. Ten typ trybunalu istnieje we Francji od lat.
Nawet pamietam taki, co to wyrywal z kontekstu wariacje z goldbergowskich i analizowal poszczegolne, bez przyczyny i bez skutku. Na koncu zdaje sie przyznali sie, ze przesadzili.
Pani Ago, Anderszewskiego rozpoznałam od razu i wielbię, a Lewis mnie zaintrygował – dlatego obstawałam przy remisie. Słucham teraz tego nagrania w domu, wyłapuję jego słabsze strony, ale to niesłychanie inteligentny pianista, warto zwrócić na niego uwag 🙂
@tjczekaj – nie, nie przyznaliśmy, że przesadziliśmy 😉
No bo to jest zdaje się „format” francuski.
Ja niestety rozumiem, o czym mówisz, ale doprawdy to problem tych nieszczęsnych ludzi, krytycy temu nie są winni. Taki trybunał to jest właśnie dobry przykład na to, że krytycy też ludzie i też się różnią, każdy słyszy trochę co innego i nie ma jedynej słuszności.
No tak, zgoda, ale obcuje z ludzmi, nie z krytykami, a udowodnij tu czlowieku temu nieszczesnemu, ze jest nieszczesny, skoro uslyszal w radio…
😉
Jeszcze o tym ostatnim akordzie. Pamiętam, jak mnie zaskoczyło – bo najpierw usłyszałam nagranie – że PA gra go właściwie cicho, choć jest tam forte. Potem dostałam DVD i wtedy zobaczyłam, co tam się dzieje w tym momencie: odprężenie i postawienie spokojnej kropki. W mezzo forte. Bo forte byłoby w tym momencie jak wbicie gwoździa. Nawet na jego twarzy w tym momencie malowało się takie: ach.
I nie zgadzam się z Kacprem, że to jest znów przekora. On za bardzo pcha ten utwór w stronę żartu. A te wariacje dlatego są tak niesamowite, że sięgają skrajności. Tak jak w op. 111, który przywołała słusznie ta druga z nas obu.
No i w sumie potwierdziło się, że Judina jest bardzo współczesna! 🙂
A teraz oddalam się w stronę filharmonii.
ta druga z nas obu @18:15 – przecież to nie było o was.
faktycznie 🙂
Pierwszy raz słuchałam trybunału. Myślę, że dzięki tej formule element edukacyjny jest łatwiejszy do przełknięcia; że jest tu i nauka, i radość słuchania i rozbudzenie ciekawości. Jasne, że jak ktoś ze słuchaczy ma toporną konstrukcję, to się zafiksuje na wygranym i szlus. Ale dla mnie szalenie ważne i ciekawe jest to, że jurorzy (i krytycy w ogóle) tak często się ze sobą nie zgadzają. A w dzisiejszej audycji – czapki z głów – kilkakrotnie wspominano o tym, że ocenianie utworów słuchanych w kawałkach nie daje idealnych rezultatów, że wpływ na odbiór poszczególnych interpretacji mają interpretacje sąsiadujące i że to, że komuś się podoba wykonanie A nie oznacza, że wykonanie B jest złe (choć może być) – bo różnimy się od siebie i różne rzeczy nam się podobają. Wykonanie może być dobre, nawet znakomite, ale dany wykonawca może po prostu nie nadawać na czyjejś częstotliwości. A nieumieszczenie w programie żadnego nagrania Richtera sprytne było 😉
Wolno myślę, jeszcze wolniej piszę i w dodatku występuję w tej dyskusji jako jedyny muzyczny analfabeta, co jest nieco deprymujące, zajmę się więc chyba czymś, na czym się znam choć troszkę (czyli sprzątaniem). 🙁 Ale najpierw się radośnie uśmiechnę, bo w większości moich towarzyskich konfiguracji robię za dziwaczkę z moim uwielbieniem dla Piotra Anderszewskiego, a na Dywanie – co krok, to wielbiciel. 🙂 No i przyznam, że z powodu Trybunału zwróciłam bilet na Pinę w TWON i nie żałuję – poczekam na seanse kinowe.
Ze sprzątania chyba nici. Nakręciłam się. Piotr Wierzbicki o różnych wykonaniach WD:
„Richter (stary Richter) to potęga. Gra tę kompozycję na modłę monumentalną, posągową, tytaniczną. Jest od początku do końca śmiertelnie serio, niczym się nie próbuje popisywać, niczym zadziwiać, nic go w tej muzyce nie bawi, głuchy na jej zewnętrzny blask, nasłuchuje tego, co czaić się może głębiej, pod spodem. (…)
Anderszewski to finezja. Gra inteligentnie, dowcipnie, zgrywowo (cóż za wspaniała wariacja numer 9!), stara się za wszelką cenę urozmaicić tę muzykę, odmonumentalizować ją, oswoić, oczyścić z nadmiernego hałasu. (…)
Pollini to złoty środek. (…) Gra te wariacje w sposób maksymalnie naturalny, „obiektywny”, bez szukania głębi, także bez wydobywania smaczków, ze stosowną dozą blasku, choć zawsze w cuglach. Poszczególne fragmenty nie zachwycają. Robi za to wrażenie całość.”
Aga, jak można sprzątać w niedzielny wieczór? 🙄
Kochana Tereso – urodzinowe serdeczności! Mam nadzieję, że morze spisało się dzisiaj adekwatnie 🙂
Z cyklu „Tam byłam, wróciłam, sprawozdaję”
„Ifigenia w Taurydzie”, „Ifigenia w Aulidzie”, Opera w Amsterdamie
1. (Od)lot w kosmos muzyki Glucka, dwie opery jednego wieczoru, z jedną przerwą.
2. Praca w warunkach ekstremalnych dla dyrygenta i orkiestry. Nie dość, że dwie duże formy jednego wieczoru, to jeszcze orkiestra ulokowana w głębi sceny, podzielona na dwie części. Chór z tyłu (siedzi razem z grupą publiczności) bądź w ruchu, soliści z przodu, a Marc Minkowski przed orkiestrą, osaczany chwilami przez przebiegających obok niego protagonistów musi to wszystko ogarnąć i … ogarnia, uzbrojony w błyskawiczny refleks i obrotowy pulpit. Warunki pracy nie do pozazdroszczenia…
3. Reżyseria (Pierre Audi) ociera się o semi-staging. Wzór oszczędności i metalowe schody, strome jak to w Amsterdamie. Z podziwem obserwowałam jak balansowała po nich w długiej sukni Anne Sofie von Otter. Stroje w pierwszej Ifigenii – military look, w drugiej – zgrzebna prostota. Kto wie, czy opera nie zrobiła zakupów na pchlim targu, który leży na jej tyłach.
4. Śpiewacy: wyrównane dwie obsady, pokaz stylu i wokalnych indywidualności, które tworzą spójny zespół. Moi faworyci: Véronique Gens (liryczna subtelność, która ogrzewa serce), Anne Sofie von Otter (piekielna inteligencja wokalna), Mireille Delunsch (aktorstwo przenikające do szpiku kości, mimo nieoptymalnej formy wokalnej), Laurent Alvaro, Jean-François Lapointe, Yann Beuron (ręka w rękę z Delunsch), wspaniały chór o brzmieniu bogatym w niuanse (zaprzeczenie wyobrażeń o emitujących z grubej rury chórach operowych), kapłanki Diany oszlifowane przez Marka Minkowskiego na diamenty.
5. Orkiestra: bogata w środki jak przysłowiowa ciotka z Ameryki, w dodatku hojna. Gdzie trzeba śpiewna, gdzie trzeba drapieżna, z całą paletą tego co pomiędzy. Wszystkomająca. Mam nadzieję usłyszeć niuanse jeszcze dokładniej, kiedy (oby!) pojawi się nagranie. Polska reprezentacja w Les Musiciens du Louvre trzyma się mocno!
6. Bilans: Dwie soczyste tragedie, wypełnione po brzegi emocjami. O ile „Ifigenia w Aulidzie” daje jeszcze miejsce na oddech, kontemplację, to „Ifigenia w Taurydzie” toczy się w tempie nieubłaganym i poraża nieuchronnością wydarzeń. Całkowite zanurzenie w dramacie muzycznym Glucka, na tyle intensywne i długie, że pozwala odczuć i zrozumieć. Mądra, wrażliwa i poruszająca interpretacja Marka Minkowskiego. Jestem GLUeCKlich.
Kilka migawek z przedstawienia
Amsterdam urzekający jak zawsze. Życie toczy się tam po swojemu, w rytm skrzypienia zardzewiałych rowerów. Widziałam pieska-hipiska, miał naszyjnik z kolorowych kwiatów 🙂
fomo, a kiedy sprzatac jak nie w niedzielny wieczor???
Beato – najserdeczniejsze dziekczynienia i niech sie spelni. Sluchajcie, zrobcie cos, zeby zyczeniça sie spelnialy… 😉
A ja bylam przez caly tydzien festiwalu baletowego i na ani jednym spektaklu. Nie poznaje samej siebie.
Motlawa ciagle wspomina Heweliusza.
Ups, korekta tytułu: oczywiście „Ifigenia NA Taurydzie”.
… no właśnie. Niedzielny wieczór to ostatnia szansa na wejście w nowy tydzień z jako tako uporządkowaną głową, mieszkaniem, etceterami. A że nie lubię sprzątania, to je regularnie odkładam na ostatnią chwilę. Bywa, że tygodniami… 🙁 Beato, ja też lubię Amsterdam 🙂
Mili moi, podpowiedzcie proszę, na co się warto wybrać do Krakowa na przełomie października i listopada. Alcina niestety nie wchodzi w grę 🙁
Zostało jeszcze półtorej godziny urodzin – przechodzę na koniak. 😛 Za spełnianie się życzeń!
Nagrania płytowego nie będzie. Tauryda już jest (daj Boże…), paryska Tauryda (ta ze szmelcem Warlikowskiego na scenie) krąży w nagraniu radiowym, z tego przedstawienia będzie, o ile wiem, wideo. Aulida w samym audio nie jest przewidziana.
Teresko, jeżeli kto wierzy w każde słowo powiedziane w radio, telewizji czy gdzie tam, to tym gorzej dla niego. Zawsze, wszędzie i we wszystkim.
Od czasu upadku pierwotnej Trybuny (gdzieś chyba 1982, jeśli dobrze pamiętam – wytrzymała grubo ponad 30 lat!) brałem udział w prawie wszystkich jej wcieleniach (dzisiaj poszła trzecia audycja z kolejnego, IX Mahlera, się było… – wygrał bezapelacyjnie Bernstein/Berlin) i zapewniam, że to jest ukochana audycja Francuzów. Kolejne dyrekcje France-Musique próbują ją wykopsać i natychmiast przywracają. Całe pokolenia melomanów na tym się wychowały i dzięki tej audycji wiedzą, że to tylko pouczająca zabawa.
No a odkąd się to robi na ślepo, to jeszcze uwielbiają się przysłuchiwać, jak krytycy sami z siebie robią baranów. Mówię, bom smutny i sam pełen winy (z obu stron mikrofonu…).
Pa
PMK
Pani Ago, po przeczytaniu, że z powodu Trybunału zwróciła Pani bilet na Pinę (nawet jeśli film wejdzie niedługo na ekrany), zakrztusiłam się kawą nabytą na stacji benzynowej przy hotelu Wrocław (ta pierwsza z nas obu wie, o czym piszę 😉
To jak dotychczas najmilszy komplement, jaki nam się trafił, nie omieszkam powtórzyć Jackowi, Kacprowi i Andrzejowi.
A dla Pani serdeczne życzenia urodzinowe – jeśli czegoś nie pomyliłam.
Na następny ogień idzie II Koncert Wieniawskiego 🙂
Dobranoc wszystkim, jadę do Warszawy pisać.
Urodziny dziś co prawda nie moje, ale serdeczne życzenia się z pewnością nie zmarnują. 😎 Cieszę się, że zakrztuszenie nie było groźne w skutkach i donoszę, że Warszawa jest na swoim miejscu i czeka – można jechać. 🙂
@PMK – czego smutny? niech się odezwie mailowo, to pocieszymy 🙂
Kozińska, znaczy się.
@Aga – już się odzwyczaiłam od Warszawy.
O „Eliaszu” wrocławskim przy okazji – pokrótce donoszę, że było szybko i potężnie, chóry dały radę, Gabrieli Players w zasadzie też, choć skrzypce jak zwykle pod dźwiękiem, soliści znakomici.
Drogi PeEmKa, zgoda, gorzej dla niego, ale dlaczego ja mam to odkrecac i za jakie niepopelnione grzechy.
Ja w ludzie pracujacym, to i reperkusje znam. Co nie znaczy, ze nie uwazam krytycznego stosunku do krytyki za punkt krytyczny 😉
Sluchajcie, chyba sie urodzilam, bo glowa mnie boli. Czy ktos pamieta, czy to nie pierwszy objaw po pierwszym tchu? Moze ktos zachowal wspomnienie…
No i moje życzenia z tego wszystkiego źle trafiły, więc najlepsze dla @tczekaj 🙂
Spoko – życzenia mentalnie przekierowałam. 😉
To już od czwartej osoby dzisiaj słyszę, że głowa ją boli, wygląda to więc raczej na problem natury nieurodzinowej. Niezależnie od genezy, ten ból głowy nie był na dzisiejszą imprezę zaproszony i powinien się wstydzić. 😈
A czy ta druga pamieta, czy tez ja glowa bolala? A zyczenia trafily, trafily. O, wlasnie lataja po suficie.
tę drugą chyba co innego bolało, bo jak ją wyciągali, to jej złamali obojczyk i wyrwali nogę ze stawu 🙂 i wszystko jasne! lecę, bo podwoda czeka!
Dla Tereski – życzenia!!!
Za jakie grzechy? No, myślę, że chyba po prostu za grzech pierworodny. To już takie przekleństwo na tych, co coś wiedzą…
Całusy
PMK
Ty Drugo – ja smutny poetycko, nie osobiście! Dzięki za dobrą wolę, poniekąd.
Uff, biegłem, biegłem i jeszcze zdążyłem na ostatnie chwile urodzin.
Toast chyba tylko herbatką leczniczą z rumem, ale twardo wznoszę. 😆
Do Liska i wszelkich łaknacych powtórki.
Właśnie ładuję nagranie, zeby podzielić 7 godzin na właściwe części.
Wrzucę niebawem dla chętnych, tylko materia ł duży, to wolno idzie. 🙂
Północ tup, tup. Chyba już można w takie trochę krańcowe popaść nastroje? I dobranoc wszystkim, jutro nieprzyzwoicie wcześnie muszę wstać.
http://www.youtube.com/watch?v=Xg7p3LJZngU
Do Agi
„Pinę” grają 22.09 w Złotych Tarasach.
Wróciłam po północy,więc życzenia urodzinowe dla Pani Teresy trochę spóźnione, ale niemniej serdeczne 🙂 Nie wiem, czy tego smyczkowca ktoś już tutaj nie angażował coby zagrał Sz.P.Jubilatce,ale niech tam :
http://www.youtube.com/watch?v=OrLSbDbEJno&feature=related
A te n wokalista też fajny :
http://www.youtube.com/watch?v=OrLSbDbEJno&feature=related
Przecież to ten sam 😉
No rzeczywiście 🙂 ale dobrych życzeń nigdy nie za wiele, więc tego drugiego proszę nie kasować 🙂
Może tym razem zaśpiewa :
http://www.youtube.com/watch?v=FZP3xRm5vMo&feature=related
A ten śpiewa z niesamowitym zaangażowaniem 😉
http://www.youtube.com/watch?v=LTrv5eVacf8&feature=related
I znowu określona kręgi usiłują wywołać wrażenie, że tylko koty potrafią…
http://www.youtube.com/watch?v=oJQM5xBaRXI