Ligeti
Poprzedni wpis poświęciłam rocznicy śmierci wybitnego kompozytora ostatniego półwiecza – i znów tak się składa, że temat jest podobny. 28 maja bowiem skończyłby 85 lat György Ligeti, a 12 czerwca miną dwa lata od jego śmierci.
Nie zapomnę, jak wtedy, kiedy zmarł, NIKT NIGDZIE, żadna prasa w Polsce (później dopiero „Ruch Muzyczny”, ale to się nie liczy) nie odnotowała tej śmierci. Co gorsza, na zagranicznych serwisach też z trudem można było tę wiadomość znaleźć. To był dla mnie nieprawdopodobny szok. Bo Ligeti to gigant. Jeden z największych, jakich zrodził XX wiek. Tak ja przynajmniej uważam.
Jak inny dużo starszy gigant, Bartók, urodził się w Siedmiogrodzie. Los jego w młodości stanął pod znakiem żydowskiego pochodzenia i choć jego rodzina przeszła przez obozy koncentracyjne (matka przeżyła), to pewna okoliczność sprawiła, że możemy być temu losowi wdzięczni. Otóż w 1941 r. po maturze György chciał zdawać na matematykę lub fizykę, ale mu z powodu pochodzenia zabroniono. Mógł jednak pójść do konserwatorium i dzięki temu mamy wielkiego kompozytora. Studia przerwała mu wojna, ale potem do nich wrócił i je ukończył. Mój przyjaciel-kompozytor, ten, o którym pisałam tutaj, lubi opowiadać anegdotę, jak to trzech kompozytorów węgierskich pochodzenia żydowskiego, w zbliżonym wieku, wybrało różne drogi po upadku rewolucji 1956 r. Ligeti pojechał do Wiednia, a potem do Kolonii, gdzie działając w tamtejszym studiu stał się jednym z pionierów muzyki elektronicznej. György Kurtág w 1957 r. pojechał do Paryża na studia, ale po roku wrócił na Węgry, gdzie przez lata był profesorem Akademii Muzycznej w Budapeszcie, ale nauczał… fortepianu i kameralistyki (jego studentami byli m.in. najwybitniejsi pianiści węgierscy średniego pokolenia – Zoltán Kocsis i András Schiff); prawdziwe uznanie jako kompozytor zdobył dużo później. Trzecim z kompozytorów był młodszy o kilka lat Andre Hajdu, który również wyjechał do Paryża, ale nie wrócił, a później przeniósł się do Izraela, by przejść na judaizm i poddać się misji tworzenia muzyki żydowskiej…
Ligeti zaczął na Zachodzie, jak już rzekliśmy, od elektronicznego Artikulation (1958), a prawdziwa jego kariera rozpoczęła sie na początku lat sześćdziesiątych orkiestrowym utworem Atmosphères. Fragmenty tego utworu, jak i późniejszych: Requiem i Aventures, kinomani znają od 1968 roku, kiedy to pojawiła się na rynku 2001: Odyseja kosmiczna Kubricka. Ten reżyser miał sięgnąć po muzykę Ligetiego jeszcze w Lśnieniu i Oczach szeroko zamkniętych.
Pierwszym utworem Ligetiego, który usłyszałam (na Warszawskiej Jesieni), było Lontano na orkiestrę. Pamiętam ten szok, ten pełen fascynacji stupor, z jakim wsłuchiwałam się w tę niesamowitą przestrzeń. Wydawałoby się pozornie – magma, teraz, kiedy włączam, dziwię się sama sobie, że aż tak to pamiętam…
W latach sześćdziesiątych jego twórczość szła paroma nurtami – równolegle powstały np. zabawne, parodystyczne Aventures i Nouvelle Aventures. Ale głównym nurtem było właśnie tworzenie takich pozornie statycznych przestrzeni. Potem w tych przestrzeniach zjawiły się rytmy (Clock and Clouds) i linie melodyczne (Melodien, San Francisco Polyphony).
W późniejszych czasach, po spędzeniu paru lat nad operą Le Grand Macabre (o której tu wielokrotnie wspominał PAK i której właściwie należałoby się osobne omówienie) Ligeti niejednokrotnie powracał do swych wczesnych utworów, jeszcze węgierskich – i dopiero można było dostrzec, że to kolejne naprawdę węgierskie słowo po Bartóku. Na przykład jego Etiudy, choć stylistycznie uniwersalne, w jakiś sposób kontynuują bartókowską pianistykę. Nagrań Etiud mamy na szczęście dużo w sieci, np. tu, tu, tu i tu (ten, kto wrzucił te filmiki, zrobił błąd w nazwisku – pianista nazywa się Banfield). Ostatni odcinek – to jedna z najpiękniejszych etiud, Automne à Varsovie, napisana specjalnie dla Warszawskiej Jesieni. Tak mi żal było, że w rok jego śmierci na festiwalu nie wykonano przynajmniej tej etiudy…
I jeszcze na koniec impresja filmowa. Tu, w Oczach szeroko zamkniętych, fragment młodzieńczego, odgrzebanego po latach utworu Musica ricercata (polecam cały cykl, jest w kawałkach na YouTube).
Komentarze
Noooo, to jo, Poni Dorotecko, ino o godzinke sie spóźniłek w stosunku do Poni nowego wpisu 😀
Nawet niecałom godzinke – bez dwók minut 😀
Nie pamiętam jak poznałem Ligetiego. Na pewno o nim czytałem, właśnie o Le Grand Macabre. Na pewno było jakieś spotkanie z jego muzyką na koncercie w PR w Katowicach — to był utwór ‚na 100 metronomów’ (choć tylu nie znaleziono, mimo pomocy Akademii Muzycznej — dużo ich jednak było…) — w internecie znajduję tytuł „Poemat symfoniczny”, ale jakoś nie chce mi się to dopasować do tego co słyszałem…
Było też parę płyt — w tym Le Grand Macabre, które tak mnie zainteresowało; była płyta z Musica ricercata (znajoma była pod wrażeniem „Oczu szeroko zamkniętych”, szukała i pytała co to za muzyka, aż okazało się, że to nieźle jej znany Ligetii — no i sprezentowała mi płytę, by mnie też zachwycić 😉 ).
Jeśli chodzi o media — było mi przykro, że tak się zapomina o wielkich, choć nie będę udawał, że coś mnie tu zaskoczyło. Żeby mówić o Ligetim trzeba go znać, a skąd mają go znać w telewizji, czy gazetach? Taka kultura staje się coraz bardziej niszowa.
Metronomy z rana!
Tu jest ich mniej niż sto:
http://www.youtube.com/watch?v=OSnoz1c0Qqg&feature=related
i: http://www.youtube.com/watch?v=QGoZGY_ZG50&feature=related
A tu chyba będzie tyle:
http://www.youtube.com/watch?v=X8v-uDhcDyg&feature=related
Dla mnie Ligeti zaczął się od utworów wokalnych wykonywanych przez The King’s Singers. Byłam oczarowana. A potem już poszło.
Witam porannie
Metronomy nastawily mnie bojowo, a do Etiud Ligetiego mam wyjatkowo emocjonalny stosunek. Bylam ci ja kiedys w NjuJorku na Citybalecie. W pierwszej czesci bodaj Sylfidy, a w drugiej wlasnie Etiudy Ligetiego. Cudowne, genialne, na zywca grane (niestety, nie pamietam przez kogo). I tak mi to pozostalo.
„Ach, gdybym mogl dozyc tej pociechy”, by w polskich szkolach Musica ricercata czy Etiudy byly takim hitem jak we Francji. Tam kazdy przechodzi przez to jak przez ospe wietrzna. Ze skutkiem roznym, ale co za wspaniala muzyka!
Na ostatnim filmiku jest dokładnie 100 metronomów. Ciekawe ile mieli w PR w Katowicach, bo odnosiłem wrażenie, że było ich równie dużo, a może i więcej, choć organizatorzy twierdzili, że 100 nie zebrali. Ale tam było stereo — na dwóch stołach (i wokół nich) 😉
Ten sam film można obejrzeć tu:
http://www.ubu.com/film/ligeti_metro.html
W ogóle na UBUWeb duuużo ciekawych rzeczy jest – dźwiękowych i wizualnych.
Warto poszperać.
(Pardon, jeśli wszyscy tu dawno o tym wiedzą 😉 )
P.
Moj komputer oniemial i nie wydaje z siebie glosu, nic nie slysze i nie wiem dlaczego? Szkoda 🙁
To z zachwytu niechybnie 😉
tereso,
etiudy fantastyczne. Szczególnie zniewalająca rytmika.
I neistety, nadal w tym zachwyceniu trwa… 😀
1. Jeśli jest głośniczek na pasku start, tuż obok zegara, kliknąć raz lewym przyciskiem myszy i zobaczyć ustawienia głośności, ewentualnie podciągnąć „potencjometr” do góry.
2. Jeśli nie ma głośniczka, z menu start znaleźć panel sterowania, następnie „Dźwięki i urządzenia audio”, zakładka „głośność” – zobaczyć co i jak i ew. podgłośnić.
3. Może kabelek od głośników do karty dźwiękowej w komputerze się był wyciągł?
4. Może na stronie youtube jest gdzieś włączone wyciszenie dźwięku – wtedy głośniczek przy suwaku głośności jest szary, nie czarny z pionowymi kreseczkami.
Dzieki za rady, juz troche probowalam, ale nadal nic, sprawdze jeszcze raz.
A moze po prostu ktos rozmawial wczoraj przez skajpa i zapomnial mikrofon wyciagnac?
Rytmika, motoryka, a co za barwy dzwiekowe wspaniale. Uwielbiam!
Ta baletowa wersja etiud od czasu do czasu chadzała na Mezzo. Nie wiem, czy to nie Pierre-Laurent Aimard grał z nimi na żywo, on też ma je w repertuarze. W Warszawie grał je i on, i Banfield. Strasznie je kocham. Wszystkie moje inicjacje Ligetiowe miały miejsce na Warszawskich Jesieniach, to są wydarzenia, które się pamięta.
A UbuWeb to faktycznie ciekawe i godne polecenia miejsce.
Ligeti w zbyt dużych dawkach nie bardzo na mnie działa, najlepiej tak na wyrywki, z doskoku… 🙂
Udalo sie! Dziekuje, faktycznie glosniki na tubie Teraz sobie poslucham 🙂
Pani Kierowniczko, trochę poszperałem i chciałbym się upewnić: to właśnie Lontano jest częścią soundtracku do „Lśnienia”, tak?
http://www.imdb.com/title/tt0081505/soundtrack
No tak. I całkiem niemało Pendera…
A skoro tu tyle rocznic dzisiaj, to nic innego tylko:
http://picasaweb.google.de/arkadiusalbum/Zdrowko02/photo#s5205365704443974706
No właśnie też byłem zaskoczony, w ogóle nie miałem o tym pojęcia.
Dobry wieczór…
Dobry wieczór 😀
Buty wytarłem, po kąpieli jestem, wypachniony, klawiatura umyta….
No to buuuzi! 😆
Całuję rączki 🙂
😎 😉
A nasz Wampir z Miasta Łodzi to się do Warszawy na zlot bogowy wybiera czy nie?
Cóż za piękna pomyłka 😆 Freudowska?
Ale jaka pomyłka? 😆
… po prostu spotkanie bogów (i bogiń… but not least) 😎
… a co do tego mają wampiry? 😮 😉
last but not least 😳
zeen, a zęby umyłeś? 😀
@Basia: wampiry chyba też mają swoich bogów
http://dnd.polter.pl/Kanchelsis-c14721
„Kanchelsis, znany w niektórych światach jako Mastraacht, to bóg wampirów, którego obawiają się nawet najpotężniejsi krwiopijcy. Zrodzony z krwi i magii, Przedwieczny Wampir posiada dualną naturę. Bestia to ta część jego osobowości, która niczym nieskrępowana poddaje się swym najbardziej prymitywnym potrzebom, biega z watahami wilków, rozrywa gardła, rozszarpuje ciało i chłepce tyle krwi, ile tylko zdoła przełknąć. Z kolei drugi aspekt jego natury to Birbant, dystyngowany uwodziciel, znawca piękna, esteta, niebywały rozpustnik i dekadent”
Charakterystyka brzmi znajomo? 😉
@Quake: 😉
Dziś nasz Przyjaciel jest w drugim aspekcie. Choć kto wie, co jeszcze się zdarzy… 😉
Kanchelsis… ciekawe, czy Gija Kanczeli (pisany na Zachodzie Kancheli) ma coś z nim wspólnego 😆
Tak więc skoro jest bóg wampirów, to jak najbardziej do zgromadzenia pasuje…
http://pl.wikipedia.org/wiki/Czynno%C5%9B%C4%87_pomy%C5%82kowa
Ściskam prawicę 🙂
Nie chciało mi się myć zębów, odłożyłem na półkę…
Ale ja w kwestii Ligetiego: Postrzegam go przez pryzmat genialnego moim zdaniem wykorzystania jego muzyki przez Kubricka, szczególnie Requem robi niesamowite wrażenie. 100 metronomów przypomina trochę eksperymenty Cage’a, ale moim zdaniem idzie w stronę psychologii. Zamierające kolejno metronomy zaczynają zwracać naszą uwagę, liczymy, że wyłoni się z pozostałych jakiś rytm. Probabilistyka twierdzi, że za którymś wykonaniem nastąpi to – dzieło wszak za każdym razem brzmi inaczej. Cage natomiast stworzył dzieło idealnie powtarzalne: bez względu na skład, miejsce i czas, brzmi tak samo….
A swoją drogą to chciałabym znać odpowiedź na pytanie z 19:55 😀
Odpowiedź na pyt 19:55 (wersja 1):
Mistrz_Z każe na siebie czekać a w ostatniej chwili objawi się niczym DEM 😀
Z Cage’em to też różnie bywało…
A ja mam wrażenie, że z tymi metronomami to Ligeti sobie zażartował. Miał skłonności do absurdalnego poczucia humoru, że wspomnę Nonsense Madrigals, o których pośrednio wspomniała a cappella:
http://www.jonathandigital.com/nv1.html
Pani Doroto, bardzo ciekawy jest tekst o Ligetim. Jeżeli nikt o nim nie pisze – to któż tej luki nie wypełni tak dobrze jak Pani. Z wielką uwagą przeczytałem też tekst Paka. Przyznam, że o operze Le Grand Macabre nie mam pojęcia, toteż czekam na osobny tekst na ten temat, z pewnością będzie to bardzo ciekawe. Jeśli Musica ricercata świetnie wypada na płycie – to wiekszość utworów Ligetiego domaga się żywego wykonania a przede wszystkim – przestrzeni; myślę,że nadawanie jej w radiu nie miałoby sensu. Metronomy trzeba przeżyć na żywo, najlepsza aparatura w mieszkaniu nie odda wrażeń, jakie odniosą słuchacze i widzowie na żywej demonstacji.
a cappella 20:25 – Tylko kłopot w tym, że Mistrz_Z musiałby się gdzieś przenocować…
Wszystko wskazuje, że aorty będą bezpieczne. Stuprocentowej pewności nie mam (świeża krew kusi), ale ostateczną odpowiedź poznam ok. piętnastego.
Moi klienci komplikują sprawy maksymalnie….
O Nonsense Madrigals a cappella wspomniała bezpośrednio – wszakże bez podania nazwy… 😉 Bo tylko o nie mogło chodzić 😎
Ale gdyby zaszła potrzeba – a cappella może też spisać z nagrania wprowadzenie, jakie jeden ze śpiewaków wygłosił do tych madrygałów przed pamiętnym (dla BM) wykonaniem ich w RAH (1997) 🙂
Pani Kierowniczko, z noclegiem w W-wie żaden problem, znam kilka mostów…
@zeen: 😥 – z powodu niemożliwości poobserwowania zakusów Wampira na tęże świeżą krew… 🙁
W Warszawie też jakoś śmiesznie zapowiadali, ale nie spiratowałam 😉
Ale świeżej krwi nie widzę – tylko tę już opatrzoną…
zeenie, ja nie mogę dopuścić, żeby mój gość nocował pod mostem 🙂
Ja (a dokładniej Braciszek – bo osobiście byłam na koncercie) spiratowałam poprzez Radio BBC3… więc przynajmniej nobliwie 😉 🙄
Miło mi, że Gospodyni gotowa oddać własne łóżko, no, może nie do aż takiego poświęcenia, powiedzmy: posunąć się i udostępnić miejsce od ściany – to poważny argument w rozmowach z moimi klientami 🙂
@PK 20:35: ta zupełnie świeża krew i tak musiałaby przejść przez okres wstępny (prób i wypaczeń) zanim dostąpiłaby zaszczytu takiego krwiopijstwa 🙄
zeen @ 20:39 – a czy ja coś takiego powiedziałam? 🙄 😳
Aproksymacja probabilistyczno-mistyczna Pani Kierowniczko 😉
W żadnym razie nie przewiduję kłopotów z noclegiem 🙂
Jakoś się to rozwiąże 😀
To ja poproszę o kolejny argument: grupy krwi zlotowiczów 🙂
Ech… nawet nie znam własnej…
Ustawa o ochronie danych osobowych… 🙁
Na pociechę zeenowi powiem, co pewnie i tak świetnie wie, że każda grupa ma swoje uroki 😉
🙂
Muszę poczytać o muzyce Ligetiego, konfrontacja opinii owocuje u mnie zainteresowaniem – jak jest ciekawa. Jeśli potrafiłem zachwycić się takim eksperymentem jak „Choirs Of The Eye” amerykańskiej grupy Kayo Dot, to i Ligeti ma szanse….
Hm… podsłuchałam kawałeczki tego Kayo Dot na amazonie, ale trudno mieć na tej podstawie jakieś wyobrażenie, chyba tylko takie, że coś tam w tym jest…
A propos serwowanej czerwonych trunków, można prosić o zlanie kapki krwi ostatniej do słoiczka i podesłanie na komisariat?
A nikogo się dziś nie aresztowało? 😈
@foma (21:34): a nie skrzepnie zbyt wcześnie? 🙂
Weki są też smaczne….
😉
Jak kurierem się podeśle, to nie skrzepnie. A przesłuchiwanych wbrew woli nie wysysa się. Należy ich skłonić, by sami z siebie odsłonili tętnicę…
Pani Kierowniczko,
kopnę tego Kayo Dota i podeślę do redakcji – jeśli Pani chce. Nie potrafię powiedzieć dlaczego to jest dobre, ale zwykle słucham w spokoju, po ciemku i z zamkniętymi oczyma – i wtedy wiem dlaczego to jest dobre…..
No, ale przecież zdaje się, że Komisarz wyjeżdża na urlop, to przesyłka i tak poczeka co najmniej tydzień…
A Kayo Dota to i owo jest na tubie:
http://www.youtube.com/watch?v=r-BaDagmtcA
albo:
http://www.youtube.com/watch?v=um1iRZ89DUg&feature=related
Dobry kurier znajdzie i w drodze do sklepu po drożdżówkę 😉 Byłoby czym zapić przy śniadaniu…
Słucham sobie pierwszego z wrzuconych przeze mnie linków. No, faktycznie coś dla wampirów… 😉
I ten drugi otwiera właśnie tą płytę…..
Ten jest mniej wampirowaty 🙂
Następne dwie płyty już mi nie podobały się, teraz ukazała się ostatnia „Blue Lambency Downward”, która będzie dziś słuchana i mam nadzieję, że wracają do formy chopaki 🙂 (pierwsze recenzje są b. pozytywne)
Pani Kierowniczko,
Czy ja mam iść do psychologa albo do psychiatry?
Nie twierdzę, że często takich słucham, ale jak ich słucham, to mi się podobają, czuję, że włos mi rzednie, rosną zęby przednie – ore, ore, krew pić porę – czy ktoś zdejmie ze mnie ten kaftanik?
Tu chyba by się bardziej jaki egzorcysta przydał 😆
Ale przyznaję, że coś w tej muzyczce jest.
Znaczy się, Autorytet jasno stwierdził, że zeen spokojnie może ssać psychiatryczną krew bez poczucia winy 🙂
Ale się pochwalę: od jakiegoś czasu w niedzielę około południa wychodzę na spacer z kiciusiem. Zakładam mu uzdę a sobie mobilne radyjo i wrzucam najpierw trójkę gdzie Mann z Wasowskim (Junior – Grzegorz) puszczają kawałki z kredy, po czym przechodzę na dwójkę, gdzie miły kobiecy głos opowiada interesująco, jednak lekko przeciągając cierpliwość słuchacza, o muzyce zwykle klasycznej. Ostatnio było o okresie przedkasytystycznym, czyli baroku i słuchałem z wielką przyjemnością niemieckiego kompozytora ( i jednocześnie skrzypka, nazwisko uleciało, ale odnajdę) któren jeszcze nie wykształcone do końca w formie symfonie pisał i robił to naprawdę nieźle….
Gdyby nie Pani, nie zainteresowałbym się muzyką – ten okres podpada chyba pod nazwę „dawną” – a przecież słuchałem lata całe temu tego i nawet grałem, ale jakoś zaginęło w sklerozie….
Miło mi, tylko okres przedkasytystyczny nie jest mi znany 😉
A kiciuś daje się tak na smyczy?
Jak się kiciusia odpowiednio wcześniej przyzwyczai, to i owszem. Kot mojego syna i jego ówczesnej narzeczonej spokojnie chodził w szelkach, a był to duży kocurek pod tytułem Maine Coon.
Jeżeli chodzi o Ligetiego, to metronometry już przerabialiśmy wcześniej. Dzisiaj posłuchałam, popatrzyłam i poczytałam o operze i paru jeszcze tam takich.
Człek chciał nie chciał, zawsze trochę kultury liźnie. 😀
Dobranoc! 🙂
Dobranoc.
Ja znam jednego kastrata z sąsiedztwa, który ubierany jest na spacer przez swojego panka w czerwone szelki… Jego domowa koleżanka, też zoperowana i dużawa, jednakowóż spacerów nie uprawia.
Pisałem dyć, że przed muzyką klasyczną był barok – i tu chyba się nie przeliterowałem, znaczy nie rąbnąłem się na klawiaturze, czyli nie pośliznąłem palcyma po powyższej… 😉
A kiciuś nie ma wyjścia: jako zatwardziały kanapowiec, świat zewnętrzny jest dla niego dosyć wrogi i często ogarnia go strach na widok lub słychog, wtedy wpada w panikę i wieje byle dalej, nie patrząc nawet gdzie. Smycz mu pozwala na utrzymanie właściwego azymutu…
No dooobrze, ja tylko sobie tak niewinnie szydzę 😈
To musi być piękny widok z tym kiciusiem…
A teraz idę zwinąć się w kłębek…
Dobranoc!
To zwykła cienka obróżka i smycz 5m (nie wiem, gdzie nabyć dłuższą). Jestem jedyny w rodzinie, który idzie z kiciusiem tam, gdzie on sobie życzy i zwykle na tyle czasu, ile sobie życzy. Wpadam przez to w kłopoty: np. kiciuś uwielbia jakiś rodzaj trawy i wcina równo. Potem przychodzi wieczór i zwraca – pretensje są do mnie, że mu pozwoliłem raczyć się trawką. Uważam, że niesłuszne, zwierzę wie, co mu potrzebne lepiej od nas i jak po to sięga, to nie dlatego, że chce się naćpać, tylko mu to potrzebne. Jak za dużo pojada z miski (co w przypadku kotów jest naprawdę rzadkością) to bywa, że zwróci.
Ale podziwiam koty – wybitnie piękne ze wszystkim co mają zwierzę i niegłupie. A do tego takie miłe i sympatyczne 🙂 A z tą trawką to jakiś numer jest, bo wiele razy się najada i nie zwraca, a bywa, że zwraca i jest wtedy na mnie, że mu trawę pozwoliłem jeść….
No, na kogoś być musi….
Dobranoc, cał….kiem udany wieczór 🙂
Zeen – kot je trawę właśnie po to by ją zwrócić, jest to kotu potrzebne, zwłaszcza długowłosemu. Kot liże się przy myciu, kłaki, które przy tym połyka mogą zaczopować przewód pokarmowy. Przy okazji „zwrotu” kot wyrzuca zbite kłaki. Trawą, którą kot najchętniej zjada jest perz. Pozdrowienia.
Dzień dobry,
Chyba Piotr M. ma rację, bo moje koty też jedzą perz. A swoją drogą to zastanawiam się jak Zeen nauczyl kota chodzić w szelkach, bo ja mimo, że usilowalam je przyuczyć od malego kocięcia, to napotykalam na takie opory, że dalam sobie i kociakom spokój. 🙂 Z drugiej strony, na wsi to nie jest aż tak konieczne, ale czasem przydaloby się wsadzić je do szelek. 😆
No tak, nie śledziłem dyskusuji. W sumie też rzadko otwierałem okno by Metaliki posłuchać. Słowem, obijałem się przy Schubercie z książką w ręku.
Kanczeli i Kancheli — oczywiście, że mają sporo ze sobą wspólnego. A przynajmniej zaczęli, gdy Kanczeli zaczął wysysać krew ze swoich utworów 😉
zeen:
Cage nie jest powtarzalny. Przynajmniej ja takiego nie znam. Owszem, nie słyszałem 4’33 na żywo (a tylko z YouTuba), ale robi to wielkie wrażenie. Właśnie unikalnością. Bo ‚słyszy się’ i widzi napięcie n sali.
Cage’a słyszałem jeszcze chyba 77 na orkiestrę (ale tytuł może mi się mylić — na pewno cyfry się powtarzały), w znacznej mierze improwizowane. I utwór, tytułu też nie pomnę, na pięć radioodbiorników i spikera czytającego wiadomości (na tym samym koncercie co metronomy z Poematu symfonicznego Ligetiego) — zdecydowanie było słychać, co to za dzień i rok, skoro w wiadomościach była mowa o zamachu na Annę Lindh. No, może na płytach jest powtarzalny 😉
No proszę, cóż za oryginały tu piszą – mieć koło siebie Metallicę na otwarcie okna i słuchać Schuberta 😆
Ten utwór Cage’a z radiem to pewnie był jeden z cyklu Imaginary Landscapes?
A o tym, że koty jedzą trawę na przeczyszczenie, też słyszałam – zeen może uspokoić rodzinę 🙂
Dziękuję za informacje. Słyszałem już, co Piotr napisał, ale był przypadek, że nasz kiciuś dostał szalonej gorączki, siedział cierpiący bez ruchu. Jak tylko to dostrzegła córka, zaraz wzięła do doktora i na pytanie co jadł odparła, że standardowo: whiskas, troche suchej karmy i trawę na spacerze… Doktor powiedział, że może od tej trawy i zakazał wypasania kota… Kiciuś po pierwszym zastrzyku doszedł do siebie, choć biedny dostał ich całą serię….
PAK,
4:33 jest dziełem doskonałym przez fakt powtarzalności bez względu na wykonanie. Reakcja sali na dzieło – to już całkiem inna bajka….
Tu sobie można obejrzeć „partyturę” 🙂
http://www.medienkunstnetz.de/works/4-33/
Jak z tego wynika
http://www.medienkunstnetz.de/works/4-33/images/3/
jedynym wspólnym punktem wszystkich wykonań będzie cisza.
A pianista może poza tym robić miny, siedzieć nieruchomo, otwierać czy zamykać (byle niesłyszalnie!) klapę itd. Może publiczność rozśmieszać, może wprawiać w skupienie. Tak że wykonanie też za każdym razem będzie inne 🙂
Widzę, że w necie strasznie dużo o tym piszą. Choć to tak zwięzły utwór 😆
Jeżeli pianista będzie robił miny, otwierał i zamykał klapę to znaczy, że nie przyłożył się do należytego wykonania dzieła i jego wykonanie niewiele wspólnego ma z intencją autora. No i nie warto takiego wykonania wydawać na płytach…. 🙂
No tak, tego nie ma w partyturze. Ale niczego innego też nie ma… 🙂
David Tudor, uznany przez samego kompozytora za najlepszego wykonawcę tego utworu, właśnie zamykał i otwierał klapę (bezgłośnie ma się rozumieć), żeby zaznaczyć, gdzie która część się kończy, a gdzie zaczyna 😉
Widziałem wersję orkiestrową. Tam podnoszenie i opuszczanie batuty, relaks dyrygenta, wiercenie się muzyków — były bardzo wyraźne.
Zresztą, zeen, proponuje taki eksperyment myślowy:
4’33 w wykonaniu Prezydenta.
4’33 w wykonaniu posła Palikota.
4’33 w wykonaniu sejmu (przy frekwencji większej niż 60%).
4’33 w wykonaniu dywizji zmechanizowanej.
4’33 w wykonaniu blogera (w wersji na klawiaturę QWERTY).
To będzie pięć różnych 4’33. Bardzo różnych 😉
PS. Co do płyt:
Tortoise: Exactly. He has composed many celebrated pieces, such as 4’33” a three-movement piece consisting of silences of different lengths. It’s wonderfully expressive – if you like that sort of thing.
Achilles: I can see where if I were in a loud and brash cafe I might gladly pay to hear Cage’s 4’33” on a jukebox. It might afford some relief.
Douglas R. Hofstadter „Gödel, Escher, Bach: An eternal golden braid”
Wersja orkiestrowa na YouTube:
http://www.youtube.com/watch?v=hUJagb7hL0E
A tak naprawdę Cage’owi chodziło o to, żeby ludzie posłuchali ciszy…
A to kręcenie się i śmieszki – to w przerwach między częściami 😉 Bo ten utwór ma trzy części!
Straszne! Gdy mnie nie ma, dochodzi tu do dyskusji na bliskie mi tematy! Smaczne weki, kocie spacery, trawka i roślinki wiechlinowate… 🙂
Ale czy na pewno o TE smaczne weki chodzi? 😆
PAK,
„Widziałem” piszesz, zatem piszesz o czymś innym niż ja. Pani Dorota już wcześniej napisała: kręcenie się i śmieszki, ja dodam: efekty wizualne, zapachowe i wszelkie inne – nie wchodzą w skład dzieła. Dziełem – i tu ponownie Pani Kierowniczka – jest cisza, która w wykonaniu dowolnego zespołu muzyków będzie tym samym. Pomijam oczywiście wszelkie brzmienia tej ciszy wynikające z miejsca, zachowania ludzi, szczelności akustycznej pomieszczenia…..
Dlatego Cage uznał wykonanie Tudora za wzorcowe, bo wykonawca znalazł sposób – nie ingerując w dzieło – na pokazanie podziału utworu na części, o czym wcześniej kompozytor zapewne nie pomyślał….
Skoro jestesmy przy Cage´u zapytam, czy ktos z Was byl moze w Halberstadt gdzie od 2001 trwa wykonanie „As slow as possible”? Czasu jest co prawda jeszcze duzo, o ile dobrze pamietam zakonczenie utworu przewidziano na rok 2060.
Tak, właśnie te weki.
I uprzejmie się chwalę, że kupiłam 5 płyt Segovii i podstawowy zestaw płyt klasyków. Już za 5 lat będę mogła wtrącić się do dyskusji!!! Blog przetrwa do tego czasu, mam nadzieję! I podręcznik będzie na rynku!
No to mamy jeszcze jedną wampirkę? 😆
W Halberstadt nie byłam. To ma trwać jeszcze dłużej:
http://www.john-cage.halberstadt.de/new/index.php?seite=dasprojekt&l=e
Przewidzenie zakończenia utworu (i przewidzenie, czy do niego dojdzie, czy też halberstadczycy rzucą to w cholerę) przekracza możliwości tego blogu…
5.09.(zeen: 2001 roku) Kilkanaście godzin temu, dokładnie o północy, w kościele St. Burchardi w Halberstadt w Niemczech, rozpoczął się koncert organowy, który ma trwać nieprzerwanie do 2639 roku. Pomysł zrodził się kilka lat temu podczas sympozjum organistów, na którym wykonano utwór amerykańskiego kompozytora, Johna Cage’a, zatytułowany „Organ 2/ASLSP”. (Ten skrót oznacza: as slow as possible, czyli: tak wolno, jak to możliwe.) Podczas dyskusji o tym, co kompozytor miał na myśli zaznaczając tak wolne tempo, jeden z uczestników rzekł, że tak długo, jak wytrzymają to organy. Pomysł ten bardzo spodobał się uczestnikom sympozjum, do których wkrótce dołączyli przedstawiciele Kościoła, artyści, a także wielu sponsorów. Szybko znaleziono Geralda Woehla, który podjął się zbudowania organów, na których przez ponad sześć wieków można byłoby wykonywać utwór Cage’a. Dotarto również do pustego kościoła, w którym przed 639 laty (w 1361 roku) oddano do użytku sławne organy i stąd też – z rokiem 2000 jako granicznym – wynikła cyfra następnych 639 lat, kiedy będzie rozbrzmiewał utwór amerykańskiego kompozytora i będzie pisana nowa historia organów. W tym koncercie przewidziano także pauzę, która potrwa kilkanaście miesięcy. 5 stycznia 2003 roku zabrzmi akord złożony z dźwięków gis’, h’, gis”, a 5 lipca 2005 roku dojdą następne dźwięki… Słuchacze będą mogli chodzić po lesie wokół kościoła i wsłuchiwać się w trwający stale ten sam akord… Ale może już niedługo, za sto lub dwieście lat, ktoś wpadnie na pomysł, by zakończyć to przedsięwzięcie, wynikające z marzeń artystów z dziwnego okresu na początku XXI wieku
John Cage urodził się 5 września 1912 roku w Los Angeles. W twórczości kompozytorskiej chodziło mu o to, by muzyka dla słuchacza była wielkim przeżyciem. Dla mnie wielkim bez wątpienia przeżyciem pozostaje jego utwór na fortepian zatytułowany „4’33”. Pianista zasiada przed fortepianem i dokładnie przez czas zaznaczony w tytule siedzi nie ruszając ani jednym palcem, a po jego upływie odchodzi. Niektórzy pianiści tylko tę kompozycję powinni mieć w repertuarze.
Jan Stanisław Witkiewicz
Oczywiscie, 600 lat, pomylka, slyszalam o tym przedsiewzieciu audycji radiowej jakos chyba na samym poczatku.
Jestem pod wrażeniem. Cudny projekt. Uwielbiam takie wynalazki. Utwór 4’33 – myślenie pod prąd, na skos, zygzakiem. To lubię.
Wykonanie „4´33” może natrafić na problemy z kategorii „gender”. Pianistka może w przerwach między ponoszeniem i zamykaniem klapy zająć się cichutko obieraniem kartofli albo szydełkowaniem kaftanika dla dzidziusia, żeby nie tracić czasu. A pianista klapę wprawdzie podniesie, ale na pewno nie zawsze zadba o to, żeby ją spuścić. Pytanie do kompozytora: czy takie rzeczy mieszczą się w ramach dowolności interpretacyjnej, czy też wypaczają ideę dzieła? 😀
Kompozytor już na to niestety nie odpowie 🙁
„pianista (…) na pewno nie zawsze zadba o to, żeby ją spuścić” – cudne! 😆
Moglaby jeszcze poodkurzac…
No nie, bo byłby hałas…
Nie wierzę, żeby w Krainie Wampirów nie było możliwości skontaktowania się z kompozytorem… 😀
Bobik, nie wiem czy słyszysz, ale teraz ci klaszczę, owacja na stojaco przy otwartej pokrywie komputera. Odkurzacz lezy na podłodze tuż przy moich stopach, bo wczoraj nie chciało mi się dokończyć artystycznego sprzątania. I została taka martwa natura. Dzisiaj powróci do schowka.
Klape – miekka sciereczka 🙂
Allo, stosunek psów do odkurzaczy jest jednoznaczny: jest to wróg, którego należy tępić przy pomocy wszelkich dostępnych, niekoniecznie cichych środków. Na szczęście udało mi się przekonać mamę do mojego punktu widzenia, tylko tata ma jeszcze jakieś konszachty z odkurzaczem, ale my z mamą udajemy, że tego nie widzimy i jak ci dwaj spiskują, to my ostentacyjnie wychodzimy na spacer. 😀
Bobik, twoja mama ma coś wspólnego z moim mężem. On na widok odkurzacza odczuwa natychmiastową potrzebę pobiegania po Lesie Kabackim. Biega sam, bo nasz kot nie lubi ustalonych tras. A dźwięk jak skutecznie na męża działa! Prędzej do Krakowa dobiegnie niż podda się kojącemu działaniu uprawiania sztuki zwanej tańcem z odkurzaczem w takt narzucony przez sprzęt. Ja czasami oddaję się tej rozrywce, a za paskiem mam ściereczkę. Miękką, oczywiście. Jednak dotąd nie udało mi się w tym samym czasie tańczyć z odkurzaczem machając ściereczką i obierając kartofle. Chyba w szkole nie uważałam!
Allo, może nie uważałaś na lekcji o wychowywaniu mężów? O ile się nie mylę, był to ulubiony przedmiot mojej mamy! 😀
Allo, znaczy się przyszedł czas na dietę bezkartoflową w odkurzaczowe dni.
Foma, Mistrzu! Znalazłaś rozwiązanie problemu, z którym borykam się od czasu wczesnej młodości! Jak to brzmiało… Eureka?! Dzisiaj nie będę rzeźbić w kartoflach, bo zatańczę z odkurzaczem!
Bobik – do szkoły chodziłam w czasach gospodarki planowej. W planach chyba jednak chyba nie było takiego przedmiotu… No pech, i już!
Czytam, słucham, gratulacje dla córki Baby, klon pilnie potrzebny.
A ja wciąż nie mogę wydedukować, jakiej babowe „dziecko” lub „młode” jest płci? Nigdzie o tym nie było…
Dziecko baby to chyba babka jest, czyż nie? 😉
Je+eli płeć niewyjaśniona, to można eufemistycznie określać jako „babiorośl”. 🙂
Q, może przecież być babik 😉
„Babik” to brzmi jakoś z angielska 😉
U Owczarka Baba pisala, że dziecko jest plci męskiej. 😀
Sklaniam sie ku „babiorosli” ale skonsultuje z potomkiem 😀 !
Haneczko dziekuje 🙂
Wydedukowałam Babie córkę 😳
Młody albo Smarkaty. Też macie problem….
Czytam (str. 205.) nową książkę Manueli Gretkowskiej pt „Obywatelka” o zmaganiach związanych z zakładaniem Partii Kobiet. Ciekawe, że nie brakło przy tym Glenna Goulda (można tak odmieniać?), Bacha i Olgi Szwengier… Polecam.
Olgi Szwajgier, jeśli już…
Ciekawe, czy przynajmniej ona o tym wiedziała 😉
E tam, z takim budzikiem to oni zbyt wiernie intencji kompozytora nie oddadzą, to stoper byłby lepszy 🙂
Właśnie przeczytałam w programie TV, że dziś w TVN7 jest Lśnienie! Akurat się złożyło, ale wątpię, czy to z okazji rocznicy Ligetiego 😉 Wreszcie będę mogła nadrobić tę zaległość, bo tego filmu jakoś nie widziałam.
Uprzedzam – jest to film, podczas ogladania którego gęsia skórka i włosy „stają dębem” 😉
I Jack Nicholson niezrównany jak zwykle. Ogladałam kilka razy i za każdym razem to samo wrażenie. Nic wiecej nie powiem!
Pani Kierowniczko, film jest naprawdę mocny, z pewnością warto obejrzeć.
No dobra, to zamiast blogowego wieczoru z wampirem… 😉
Spoko, w film też się krew pojawia 😉
To jest mocniejsze, niz kilka wampirow, ja nie zdzierzylam!
…redrum… redrum….!
Olgi Szwajgier, przepraszam. Czy wiedziała? Prowadziła szkolenie…
Takich filmów już nie robią, Kubricków też nie sieją 🙁
Ja oglądałam kilka razy i nawet mam pod ręką.
Ciekawam wrażeń Kierowniczki 🙂
Warto zdzierżyć.
Podobno King miał pretensje. Film znakomity, Nicholson rewelacyjny, ale Duvall też. Książka też niezła. Lubię Kinga, jego książki to gotowe scenariusze. Kubrick trochę przerobił, stąd może kingowe wybrzydzanie. Tylko Smętarzowi nie dałam rady.
E tam, filmy…
Hoko,
masz coś przeciwko filmom, czy masz zły dzień?
Hoko już tu kiedyś wyjaśniał, że woli się skoncentrować na literaturze, muzyce i plastyce, więc na filmy już mu szkoda czasu 🙂 Zdaje się, że nawet nie ma telewizora…
Mam telewizor, nigdy (od dobrych 7-8 lat) nie ogladam filmow ani niczego, słucham głównego wydania dziennika CBC i NBC, bo J. ogląda.
Haneczko,
Shelley Duvall jest niedocenioną, moim zdaniem, aktorką.
Pamiętasz „Trzy kobiety” Altmana? Swietna była, obok Sissy Spacek i nie pamietam juz, kogo. Altman zatrudnił ją chyba w niezbyt udanym (moim zdaniem) „Popeye” i chyba jeszcze w kilku filmach, ale ja widziałam tylko te trzy („Shining” włączając).
P.S. Kinga nie czytam i nie ogladam. Gdyby Kubrick nie zabrał się za ekranizację, „Shining” bym też nie przeczytała czy obejrzała.
O, niechcący nie dopowiedziałam (pogooglałam!) – obejrzałam też „Stand by me”, niekingowy całkiem film, oraz „Misery” z Kathy Bates, którą bardzo sobie cenię jako aktorkę.
No i zdzierżyłam, chociaż „włosy dębem” 😉
Ale ogólnie boję się jego prozy i filmów, bo mnie wszystko łatwo się przyśniwa, a po co mam się straszyć i we śnie?
Kathy Bates w Misery genialna!
Teresa poleca książkę Gretkowskiej, a ja występuję z kontrpropozycją. Ostatnio przeczytałam dwie rzeczy godne polecenia – Psychomanipulacje Tomasza Witkowskiego i Homobiografie Krzysztofa Tomasika.
Psychomanipulacje – książka, która uświadamia nam w jak wielu sytuacjach podejmowane przez nas decyzje są skutkiem określonych(zbadanych i opisanych) strategii manipulacyjnych. Manipulacja na wszystkich poziomach; stawanie się narzędziem przy przekonaniu, że jest się sprawcą, decydentem. Manipulacje emocjami; poczuciem kontroli, wywoływanie bardzo silnych stanów pobudzenia, które zaburzają proces podejmowania optymalnej decyzji. Manipulacja poprzez podnoszenie wartości drugiej osoby/grupy, manipulowanie wizerunkiem (mistrzostwo osiągają kobiety), deprecjacja innych. Autor nie tylko uświadamia nam skalę zjawiska; proponuje także rozwiązania – pokazuje jak sobie radzić, reagować, jakimi słowy „dać opór”. Doskonale napisana książka doktora psychologii, który z imponującą lekkością, unikając posługiwania się naukową terminologią, podaje trudny temat.
Motto książki brzmi:
Egoista treść książek, ich mądrość i wiedzę
Pożre sam – bez korzyści dla świata”.
Tirukkural
Tomasz Witkowski „Psychomanipulacje” Biblioteka Moderatora, UNUS 2000
Dzisiaj kupiłam kolejną książkę tego autora – Psychologia kłamstwa.
Za tydzień pozwolę sobie złożyć relację.
Alicjo, wybitnie niedocenioną. Tej trzeciej też nie pamiętam. Horrorowatych filmów nie oglądam, boję sie okropnie. Do Kinga mam stosunek szczególny. Dla mnie to suma ludzkich strachów i nigdy nie wiadomo, co kogo przerazi. To literacko tylko, oczywiście, bo zycie pisze scenariusze przerastające książkowe koszmary.
Misery lepsza jako książka, Bates bardzo dobra, ale to jeszcze nie to.
Cage skojarzył mi się z „Białym kwadratem na białym tle” Malewicza.
W Boburze widziałam kiedyś obraz, nie pamiętam czyj. Ogromne płótno w ultramarynie. Nic więcej. Tylko ten kolor. Wszystko niesamowicie grało. Rozmiar (chyba) według złotego podziału. Wrażenie niesamowite. Kosmos w barwie i proporcji. Nawet obelisk Kubricka nie miał tej mocy.
A cóż takiego napisałam o 23:28, że czekam na akceptację?!
Nie mam pojęcia 🙁
Ultramaryna kojarzy mi się z Yvesem Kleinem, ale może to było coś innego…
Mnie też, ale nie zapamiętałam w porażeniu i nie chcę zmyślać.
Haneczko,
ja jestem w stanie poradzić sobie z takim scenariuszem jak w „Misery” czy „Shining”, ale z innymi dziwnymi zjawiskami nie bardzo.
Kierowniczko – no i co, obejrzała film?! Czekam na recenzję! A ja Wam napiszę swoją… od wczoraj zmagamy się ze „znakomitą komedią” polskiej produkcji, obejrzelismy wczoraj połowę, przymierzamy sie do drugiej części dzisiejszego wieczora. Zazwyczaj Jerzor by poszedł precz po 20 minutach, ja dałabym jeszcze z 10 i jeśli nas nie zabawiło, zaciekawiło, zainteresowało, bye bye, szkoda czasu. Ale ta komedia… no, ciekawostka przyrodnicza. Recenzja po obejrzeniu 2-giej części.
Alicjo, a kiedy recenzja z koncertu?
Jeśli chodzi o George Thorogood – w niedzielę, bo koncert jest w niedzielę, i to o polskiej nadrannej godzinie 1:30 😉
Oczywiscie, że napiszę recenzję i jak zawsze – fotoreportaż. Może nawet cos nagram 😉
Ja obejrzałam.
Dałam się skusić.
Po raz pierwszy, cieszyłam się, że reklamy przerywają film.
Nastrój i muzyka niesamowite, ale jak dla mnie 2,5 godz. to zbyt długo.
Miałam w swoim życiu pewne, podobne doświadczenie, zagrożenia życia mojego syna i mojego ze strony bliskiej mi osoby i nie oglądam takich filmów.
Krótka recenzja drugiej połowy „znakomitej komedii, na której ludzie się świetnie bawili”, jak twierdzi reżyser Andrzej Saramonowicz, służę wywiadem z „Przekroju, jakby ktos chciał, zeskanuję, a tytuł filmu „Testosteron”.
Ja poczucia humoru chyba nie mam. Nawet nie można powiedzieć, że to jest czarna komedia .
A kiedy o kobiecie nie mówi się inaczej niż „suka”, to ja przepraszam że przepraszam, ale nic, ale to nic mnie nie rozśmieszy w takiej znakomitej komedii.
Tak niesmacznego guana dawno nie ogladaliśmy – i nie oglądalibyśmy, gdyby nie ten wywiad z reżyserem i samochwałka o znakomitości dzieła. I daliśmy te pół godziny wczoraj, a resztę na dzisiaj, bo inaczej nie dało się.
Dla odreagowania obejrzeliśmy „Poranek kojota”.
Wreszcie obśmialiśmy się!