Anioł zabił Halkę
Okładka programu Halki wygląda jak szkolny zeszyt w kratkę. Rychło się przekonujemy, że taki będzie cały I i II akt. Czy to aluzja do tego, że Halka to coś w rodzaju szkolnej lektury, czy też pokłosie wizyty w toalecie Teatru Wielkiego, która mniej więcej tak wygląda? Cóż, toalety w spektaklach to banał już od dziesiątek lat, a ta może nawet nie jest aż tak rażąca (sanitariatów nie widać), w pewnym momencie nawet staje się ramą do „stylowego” obrazka nuworyszowskiego salonu w głębi sceny: gobelin na ścianie, stół, krzesła i kanapa, a na niej dwa niezwykle grzeczne charty. Jednak w tym spektaklu jest wiele rozwiązań wysilonych, przekombinowanych czy po prostu nielogicznych.
Jest scena zaręczyn, narzeczeni proszą Stolnika o błogosławieństwo. Śpiewając te kwestie ona krąży wokół grupy panów pogłaskując ich i przytulając się, on podobnie zachowuje się z grupą pań w czerwonych sukniach. Albo: mazur, panie tańczą z panami, ale w pewnym momencie wtrącają się lokaje w błękitnej liberii i tworzą z parami urocze trójkąciki. Albo: Janusz rozmawia z Halką kładącą się przed nim na stole, a z tyłu, w owym salonie, gromadzi się tymczasem tłumek pań i panów i patrzy na nich bez ruchu.
III akt: góry metalowe, coś w rodzaju przełęczy, w górze luneta turystyczna, przy której koło śpiewającego Wieśniaka podtańcowywuje sobie tirówka (potem będzie usiłowała tańcować też z góralami). Nad sceną wisi platforma ze stojącymi i polegującymi Śpiącymi Rycerzami, ale to strzelba, która nie wypali. Można było nawet fajnie rozegrać pomysł zetknięcia turyści-górale, ale byłoby konsekwentne, gdyby tych turystów była cała grupa, tymczasem dwa razy tylko pojawia się para rolkowców sunących przez scenę, a ponadto podtańcowują sobie trzy misie z Krupówek. Jontek śpiewa Szumią jodły do akompaniamentu Dudziarza przebranego za fauna, który ma co prawda dudy, ale najwidoczniej nie wie, co z nimi się robi, i głaszcze je tylko. W finałowej scenie zjeżdżają z góry pojedyncze belki – to ma być kościół – i osobno ołtarz ze skrzydlatym aniołkiem, który z czasem okazuje się żywy i na linie podjeżdża do Halki, by ją zabić pocałunkiem śmierci (komuś z kolegów skojarzył się z Aniołami w Ameryce w reżyserii Warlikowskiego). Ale zanim to zrobi, Halka oderwie Janusza sprzed ołtarza, będzie nim potrząsać, on będzie stał bezwolnie, a reszta też. No, bałagan.
Wypowiedzi pani reżyser też trochę przekombinowane. Bo Halka nie jest „kobietą z inicjatywą”, która w związku z tym „ma przechlapane”. Jest raczej, jak to piszą we współczesnych poradnikach, „kobietą, która kocha za bardzo” (wokół tej idei też można było coś zbudować). Z pewnością to nie jest typ dziewczyny, która „bierze sprawy w swoje ręce” – jest po prostu zaślepiona, odurzona miłością i nawet nie myśli. Tu rozumiem ideę tej wielkiej ćmy z przedstawienia krakowskiego, choć sama w sobie jest ona nader groteskowa.
Można by to wszystko nadrobić muzyką, jednak to nie do końca się udało. Minkowski pięknie poprowadził uwerturę, w momentach wolniejszych, lirycznych był znakomity, ale niestety często ponosiło go jak zwykle. Cóż, to jest też problem dyrygenta, który nie rozumie specyfiki języka, w jakim opera jest śpiewana. Były całe ciągi, w których po prostu nie dawał solistom oddechu, a oni łapali się z trudem i zdecydowanie to nie była ich wina.
Minkowski w wywiadzie powiedział, że rola Halki jest napisana lekko i że nie można zgubić jej delikatności. Wioletta Chodowicz poszła za tą wskazówką, więc niestety chwilami bywała słabo słyszalna, choć barwę głosu jak zawsze miała piękną. Rafał Bartmiński był Jontkiem typu rzewnego, a Artur Ruciński ze swoim wizerunkiem i typem głosu idealnie pasował do roli Janusza.
Na koniec ukłony – wielkie brawa dostała trójka głównych solistów (z Bartmińskim na czele) oraz Minkowski, natomiast Natalia Korczakowska została wybuczana, i to niestety dość głośno. Stwierdziłam w tym momencie, że u nas jest już jak w Monachium: pamiętam reakcje na Oniegina w reżyserii Warlikowskiego, kiedy to pół sali buczało, drugie pół krzyczało „brawo”, a wszyscy świetnie się bawili. Gwoli ścisłości spotkałam też osoby, którym się reżyseria podobała (np. tej drugiej z nas obu). Cóż, wygląda na to, że każdy widział trochę coś innego.
Komentarze
Czuł zbliżający się czas. Ten koszmarny, wracający, nieunikniony czas łowów. Gdy jedyneco mu zostawało prócz ucieczki (ale dokąd?), to zaszyć się, zniknąć z powierzchni świata. A przede wszystkim ze świadomości ludzi. Którzy, nie wiedzieć dlaczego, zawsze sobie o nim w tym czasie łowów przypominali. Węszyli, tropili, osaczali. Zasadzali się. W końcu dopadali.
Nie dać się. Bronić. Przeczekać tę obławę. Jeszcze dwa dni, jeszcze jeden. Tylko ten wieczór.
Szybko – zgasić światło. Wyłączyć radio, telewizor. – Jezu, dlaczego ten telefon dzwoni i dzwoni. – Odruchowo, omal nie odebrał.
– Panie Stanisławie, pan otworzy.
Co ma otworzyć, po co. By myśliwi poczuli się zaspokojeni? Spełnieni? Szczęśliwi nieszczęściem zwierzyny trafionej z broni, której sam kiedyś używał. Gdy również węszył, tropił, osaczał. Bo to wszystko dla dobra ofiar. Nie z miłości, tylko dla dobra…
– Panie Stasiu, pan otworzy. Ja chciałem panu wszystkiego dobrego…
Oczywiście… on chce wszystkiego dobrego. Wszyscy co do jednego chcą. Dzisiaj, teraz. W ten wieczór, który z każdym kolejnym rokiem oddala go od żyjących, a wiąże ze wspomnieniami i wyobrażeniami przeszłości.
Zewsząd dobiega: to święto rodziny. Znikąd nie słychać, że tej, której już nie ma. Która odeszła.
A przecież dopiero co była. Zamęczała przypominaniem rytuału, zaganiała do trzepania, mielenia, kręcenia, lepienia. Szukała brakujących sztućców, krzeseł. Zasypiała ze zmęczenia niemal przy stole, w gwarze tych mniej zmęczonych. Lub zgoła wypoczętych, naładowanych atmosferą świąteczną. I w ostatnim zrywie wypełniała wychodzącym torby, siatki, słoiki, pudełka wszystkim tym, co zdobyła, ugotowała, upiekła, usmażyła.
Czas. I my w nim zanurzeni. Z jego upływem dostrzegamy: nie brakuje już krzeseł, sztućców. Brakuje zapałek – do zapalenia wszystkim wigilijnych świec – już nie tych na białym obrusie.
– Panie Stanisławie, pan to jak małe dziecko…
W końcu odpuścił, poszedł.
Po tej stronie drzwi była już tylko cisza, bezładne ręce i łza. Jedna, potem druga, trzecia.
***
Ten wieczór, to czas ich: dzieci. Już posiwiałych, już trochę obolałych. Od „szczeniactwa” różniących się tym, że ono nie może doczekać się początku wieczoru, a oni – jego końca.
***
Gdyby jedna z tych sąsiadek, co to mają biusty „zrośnięte z parapetami (wiedząc dzięki temu wszystko o wszystkim) nie zeszła z grzędy na wieczerzę wigilijną, dostrzegłaby późnym wieczorem pana Stasia, jak cichutko wymyka się z domu. I gdyby, folgując swej naturze, poleciała na parapecie – dostrzegłaby go idącego wolno, jakimś takim rozmarzonym krokiem, spoglądającego w mijane okna. Dostrzegłaby, jak chwilami przystawał, obracał się, jakby chciał utrwalić widok sprzed chwili. Gdyby parapetowa śledcza użyła lunetki (bo od gapienia wzrok się jej nadwrężył, rozum raczej niezbyt), to na twarzy tropionego sąsiada zobaczyłaby coś, co jej nienadwrężony umysł raczej by nie pojął: uśmiech. Nieśmiały. Ciepły. Ufny. Dziecięcy…
***
Wszyscy na swój sposób próbujemy znaleźć radość w świętach Bożego Narodzenia. Udanego poszukiwania i znajdywania – Drogiej Gospodyni i nam – Wam wszystkim
życzę z serca
Jerzy
To ja może teraz od strony szczenięcej… 😉
Wśród nocnej ciszy
pies ma zadanie:
czego tu życzyć
dziś na Dywanie?
Świąt wesołych, to jak w banku,
ryb, jemioły, wina w dzbanku,
wielkiej radości.
I Kierowniczce,
i wszystkim Gościom,
życzę pierogów
z tąże radością.
To nadzienie, powiem więcej,
można łykać śpiewajęcy,
bo nie ma ości. 😆
Pobutka.
Pryncypałom i pryncypałkom!
Pryncypialnym prawdziwie i inaczej!
Dowcipnym i tym nie!
Wszystkiego najlepszego!
Bardzo współczuję, Będzie Pani mieć ponure święta. Chyba, że uznała Pani to już za normalkę. Życzę poleniuchowania przy dobrej muzyce.
Moze tanczace w Halce misie przyszly z @hokowego Kwartetu Misierere 🙂
Krotkie opowiadanie Jerzego bardzo piekne…
Jeszcze raz wszystkim jak najserdeczniej zycze Wesolych Swiat, przy dzwiekach wlasnie utrafionego wigiliowego Jonasa Kaufmana
(..wigilijnego…)
Dzień dobry,
do poduszki przejrzałam jeszcze program tej Halki i doczytałam się, że te kafelki pani reżyser zaczerpnęła z utopii architektonicznej firmy Superstudio:
http://www.megastructure-reloaded.org/superstudio/
Czyli pochodzenie może bardziej szlachetne niż teatralna toaleta, ale co to ma do Halki – też nie wiem. Wydumane to potwornie.
Ale dość o tym. Wielkie dzięki 60jerzemu za kolejną opowieść wigilijną i Bobiczkowi za wyszczekaną ludzkim głosem, jak to w Wigilię przystało, kolędę. Na zewnątrz szarówa i gmła, White Christmas jest czystą abstrakcją, ale mimo to życzę Wam, byście najbliższe dni przeżyli jak najpiękniej.
Dodam, że ja zamiast pierogów dalej dziś jem placki 😉
Nie znałem tej wypowiedzi Bałki, ale zarobił nią u mnie tzw. plus dodatni, za zauważenie historycznej ironii kryjącej się w postaci św. Wojciecha.
Ostatnio różni publicyści z upodobaniem namawiają nas, żebyśmy znowu gotowi byli ginąć za ojczyznę i wiarę, a już na pewno żebyśmy siłą dali odpór wszelkim psubratom, którzy chcieliby nam te najwyższe wartości odebrać. I to właśnie zrobili poganie – zaatakowali obcego, który chciał im odebrać wiarę ojców i wprowadzić nowe obyczaje, zapewne w owym czasie odczuwane jako miazmaty zgniłego Zachodu (no, może i Południa).
Jaką miarą mierzycie, taką wam będzie odmierzone. 😈
Do moich świątecznych życzeń dołączam jeszcze życzenie czytania ze zrozumieniem dla tych, którym taka umiejętność by się przydała. 😉
Przepraszam, ale skasowałam Prnp (mogę przywrócić oczywiście), ponieważ naprawdę mam dość dostrzegania zmyślonych sensów tam, gdzie ich nie ma. Nie mówiąc o tym, że wśród życzeń i powszechnej życzliwości był to zgrzyt. A wypowiedzi Bałki należy słuchać w całości. W pełni zgadzam się z Bobikiem, także co do życzenia 😉
Szanowna Pani Kierowniczka sie gleboko myli = zamiast plackow ziemniaczanych w kolejny dzien chanuki bedzie serwowana babka ziemniaczana.
Tworca plackow smazy juz piaty dzien i zapragnal tworczej ODMIANY.
Czego i innym zycze.
@Halka
dlatego z reguły tylko przerzucam programy operowe.
Konfrontacja czeka mnie po świętach. Wątpliwości Kierownictwa, łagodnie rzecz ujmując, tylko jeszcze zwiększyły ciekawość. Pół jakiejś ultra tradycyjnej zaliczyłam telewizji, więcej nie szło.
Wszystkiego dobrego PK i całemu Dywanowi.
(Hint: drożdżowe wychodzi nadzwyczajnie przy Haydnie – co najmniej dwa razy po cztery późne symfonie 🙂 .
——
Książeczka dołączona do płyty Choziainowa niezwykle ciepła. Dziękuje zwłasza Pani Starsza bazylikowa.
Uwielbiam wigilijne pierogi, ale znając rozmach mojej mamy w ich klejeniu przypuszczam, że już całkiem niedługo będę zazdraszczać Kierownictwu placków. Tyle tu serdeczności, ja tylko przyziemnie dodam życzenia bezpiecznej i spokojnej drogi dla wszystkich przemieszczających się.
Wywołana do tablicy Ta Druga z Nas Obu konsekwentnie zamykała uszy na wszystkie plotki z offu, kategorycznie odmówiła wybrania się na jakąkolwiek próbę, poszła na premierę świeżutka, zupełnie nie wiedząc, czego się spodziewać – a raczej spodziewając się wszystkiego najgorszego po „Lenzu” – po czym wyszła zachwycona 🙂 A rzadko jej się to zdarza. Dopiero dziś pogadała ze współtwórcami przedstawienia i okazało się, że tropy reżyserki – jak najbardziej zgodne z tekstem opery – odczytała prawidłowo. Proponuję, żeby każdy się wybrał i ocenił sam, a na razie wszystkim Wesołych Świąt 🙂
Ja także umiem świątecznie. Panu Jerzemu – z podziękowaniem za opowiadanie. Za chwilę będzie to o mnie. Cóż, Święta jako z jednej strony figura dzieciństwa, z drugiej baśń o przytuleniu przez Byt, trudna jest do uprawiania bez dzieci i bez przekonania w kosmiczne ciepełko. A kto przekonanie to ma, to albo dziecko, albo … pozazdrościć.
Życzę Państwu na czele z Panią Dorotą, chwili dystansu, który też nie do zniesienia, bo wali prawą w oczy. Po cholerę nam ten upływ czasu. Zatem do roboty! Od pierwszego stycznia, albo drugiego.
Jako szczeniak zgadzam się dziś robić społecznie za dziecko dla wszystkich tych, którym brakuje. 🙂 Będę się bez najmniejszych oporów dawał przytulać, głaskać, obdarowywać prezentami i karmić pierogami. 😀
Będę nawet ulepszoną wersją ludzkiego dziecka, bo wieczorem, mimo zmęczenia, zamiast kaprysić poliżę w nos, podam łapę i wierszyk napiszę. 🙂
Wesołych Świąt dla wszystkich, pełnych spokoju, pokoju, ciepła i miłości ze szczególnym uwzględnieniem Pani Kierowniczki 😀
http://www.youtube.com/watch?v=xcYlzGSsLmM
Małe sprostowanie – doszły mnie tylko plotki, że Minkowskiemu świetnie się współpracowało z reżyserką. I to było widać, słychać i czuć.
Ufff, no to wszystko już się upubliczniło 😛
Dla wszystkich, którym się ta inscenizacja podobała – proszę, wytłumaczcie dwunastoletniemu dziecku co miała robić ta miła blondynka pląsająca pomiędzy góralami w kontekście Halki jako opery „tradycyjno-narodowej”.
Wątki topograficzno-geograficzne – ten podest z łańcuszkami i teleskopem to Gubałówka.
Rycerze reprezentują Giewont, dlatego nic nie robią, bo Giewont też nic nie robi.
Podtekstów psycho-seksualnych (w tym wytatuowany rozdziany do pasa brutal lokaj-ochroniarz ciągnący Halkę za włosy) więcej niż w przeciętnym filmie Bergmana.
Mam swoje teorie na ten temat, ale nie powiem.
* * *
Kochani Dywanowicze,
Wszystkiego naj. Będzie dobrze (albo lepiej).
Kochani, no wzruszam się coraz bardziej 😀
Wczoraj mi się smutno zrobiło – spotkałam na spektaklu SL z całą rodziną. Oj, nie będą mieli oni za wesołych świąt… 🙁 Jestem myślą z nimi.
Gostku, cóż za niezrozumienie. „Miła blondynka’ pląsająca to oczywiście symbol popkultury wchodzącej z impetem (?) w środowiska tradycyjne 😉
No tak, też to wykoncypowałem, ale Gostkówna miała problemy. Bo misie zrozumiała.
Aha – jeszcze dwoje rolkarzy proszę wyjaśnić ewentualnie.
Ale niespodzianka o @10:50 😯 😀
@ Doroto – no, może z reżyserką mu się świetnie współpracowało, jednakowóż soliści byli jakby z tej współpracy wyłączeni. Co nie było przyjemne dla ucha.
Przeczytałem wpis p. Doroty Kozińskiej. To miłe i nieczęste wiedzieć u Niej entuzjazm. Zakładam, że widzi Pani tę robotę reżyserki, cały trud tłumaczenia sensów Moniuszki na nowe. Wręcz maluje mi się przed oczami to rozrysowane. Moniuszkowskie X to jest nowe A; Y znaczy B, Z będzie C. I prowadzenie obu wątków razem: i Panu Bogu i diabłu.
Może to być. Przy całym szacunku do efektów tego gęstego tyrania i uzyskania face lifted narodowej klasyki zwracam uwagę na jedną rzecz nieuwzględnioną: faktura utworu Moniuszki, szczególnie po jej ufrancuzieniu przez dyrygenta, jest pełna prostych, ujmujących wdziękiem partii. Gęstość mitręgi reżyserki i całego zespołu została zastosowana wobec materii, która tego rodzaju ekspresjonistycznej kolubryny nie jest w stanie wchłonąć. Czułem się przywalony nieomal Bergowską atmosferą. Moniuszko jako pre-ekspresjonista i pre-egzystancjalista? Temat niby uprawnia, ale czy materia muzyczna też? Otóż nie.
A więc OK, odkurzono, zreinterpretowano. Ale też nie bez kosztów.
Rację ma Pani Dorota S., że ubaw był, rzadko zamierzony. Jak zawsze, kiedy ustanowione zbitki nie do końca są adekwatne. No i bałaganik i nadmiar.
Ale co się utyrali to ich, także po części nasze. Chyba jednak szacunek mimo wszystko.
Rolkarze jw 😉
Tak właściwie to mi zabrakło rowerów górskich, a jeszcze lepiej quadów.
No i niech mi kto wytłumaczy też, dlaczego w tym filmiku na początku, kiedy Janusz się pindrzy, skacze on kilka razy do góry. Czy to ma jakieś specjalne znaczenie?
Pani Doroto! Skakanie do dołu byłoby możliwe na elastycznej linie.
Przez chwilę myślałem , ze chodzi o to, aby trafić w lokalną kulminację frazy, a ponieważ to niełatwe, to na wszelki wypadek 3 razy powtórzone. Ale po co w ogóle?
Zapytajmy Pani Doroty K.
@Bramman – ostatni raz mignę i zniknę 🙂 Nie twierdzę, że przedstawienie jest bez wad, ale jak Pan zauważył, reżyserka poważyła się na coś, co w TWON raczej niespotykane. Czyli postanowiła zreinterpretować tekst (moim zdaniem przeważnie trafnie, to temat do dłużej dyskusji, będę pisać o tym przedstawieniu, jeszcze czas się zastanowić) – nie zaś narzucić na tekst opery tekst zupełnie do niej nieprzystający, za to odnoszący się do fascynacji/obsesji/kompleksów reżysera, co dotyczy wszystkich spektakli Warlikowskiego i ogromnej większości przedstawień Trelińskiego.
A jeśli już jesteśmy przy aniele i zapożyczeniach – też miałam to skojarzenie, ale bardzo proszę, nie podbijajmy bębenka Warlikowskiemu, bo jego „Anioły w Ameryce” to nieudolny plagiat z Mike’a Nicholsa, przypominający zresztą odrysowywanie literek przez analfabetę, bo Warlikowski w wielu płaszczyznach tej sztuki po prostu nie zrozumiał.
Nie wiem o skakaniu, ale o obcinaniu paznokci tzw. „kastratką” mógłbym sobie porozmawiać…
E, no Gostku, to już reinterpretacja reinterpretacji chyba 😆
Oczywiście – za Mistrzem Stanisławem (Pamiętnik Znaleziony w Wannie).
Zawsze okazuje się, że rozszyfrowana informacja wciąż jest zaszyfrowana – im ważniejsza informacja, tym więcej poziomów szyfrowania.
Pani Doroto (10:22), przy piatej chanukowej swieczce i po plackach moze na deser beda i pączki? Napewno beda wypelnione proponowanym przez Bobika nadzieniem 🙂
Pani Dorocie Kozińskiej:
no to z grubsza zgoda. Lepiej, że ten spektakl jest, niżby go nie było. To coś jednak znaczy.
No właśnie moja sister wyżej (@10:50) wzmiankowała, że dziś nie placki będą, lecz babka ziemniaczana 😉 Parę dni temu jedliśmy pączki na deser, nie wiem, czy także dziś.
Pani Dorocie i całemu Dywanikowi spokojnych Świąt 🙂
O rany, babka ziemniaczana! No lata już nie miałam jej na talerzu. Pozdrowienia dla Twórcy i smacznego wszystkim. 🙂 Zbieram się – skoro nawet palcem nie kiwnęłam przy świątecznych przygotowaniach, to nie wypada się jeszcze na dodatek spóźnić.
A czy robienie z Halki „kobiety z inicjatywą, która [dlatego] ma przechlapane” to nie jest aby wyraz kompleksów reżyserki? 🙄
Poza tym: można się zgodzić z tym, co p. Korczakowska mówi w wywiadzie, że dla Janusza normalne byłoby prowadzenie podwójnego życia. Ale co ma do tego kultura taka i owaka, dress code i jedzenie krajane w słupki? To się zdarza we wszystkich warstwach społecznych.
@DS – znajdźcie mi człowieka, a znajdę na niego paragraf – Feliks Dzierżyński 😉 SPADAM!
Aha, doszliśmy już do argumentu Hitlera w wersji Dzierżyńskiego… no dobra. Dość. Wesołych Świąt 😀
Wesołych Świąt! Przypominam analitykom reinterpretacji, że Dzierżyński umarł w 1926 roku i Hitler nie ma tu nic do rzeczy. Ręce opadają.
Hitler ma do rzeczy tyle, że używa się określenia „argument Hitlera” w momencie, kiedy współdyskutant nie ma już innych argumentów i rzuca teksty o faszyzmie czy czymś podobnym. O Dzierżyńskim też może być 😉
No, już naprawdę dosyć. Sorry, jak kto czuje się urażony.
Masz osobliwy sposób moderowania swojego bloga. Zamiast argumentów merytorycznych – szyderstwa. Zamiast pięknie się różnimy – tylko Dywan ma rację. Jeśli się zagalopowałam, przepraszam, ale i Ty się czasem powściągaj, bardzo Cię proszę. Coraz bardziej sekciarsko się tu robi, co zauważam z przykrością, jako szczera wielbicielka tego bloga.
Na Dywanie też są różne opinie, nikt nie ma monopolu na słuszność. Ja sobie trochę poszydziłam ze spektaklu, bo znalazłam powody. Bramman stwierdził, że mu nie pasuje kaliber zmian do muzyki, ale odczuwa szacunek. No i dobrze. Nie przesadzaj z tą sekciarskością, naprawdę.
No dobra, bydlęta klękają i tak dalej. Przecież wiesz, że łączą nas lata przyjaźni i wspólnej pracy, więc się nie kłóćmy. Poczułam się trochę dotknięta i tyle – to tez rzadko mi się zdarza 🙂 I właśnie tak: jak najwięcej szacunku dla odmienności w nadchodzącym roku, i wszystkim naprawdę szczerze naprawdę dobrych Świąt.
Nawzajem 🙂
Dziewczęta! Wydaje mi się, że Polska nie jest krajem tak wyposzczonym myślowo, aby każdą próbę reinterpretacji witać z entuzjazmem. Z punktu, jako akt ruszenia z przysadzistych posad bryły narodowego dziedzictwa. Można już wymagać pewnej kultury, a nie wdychać zachłannie bez maseczki opary reżyserskiego wydzielania vide Warlikowski czy Treliński.
Wydaje się też, że we wczorajszej Halce było co najmniej kilka aspektów wartych tych kilku publicznych milionów. Jedna, to ryzykancka Operacja Minkowski, która w paru fragmentach pokazała różne ciekawostki historio-estetyczne. Zgoda. że operacja ta wymagała od śpiewaków sztuki permanentnego oddechu i mięśni twarzy Szwarcenegera, który po polsku też by nie dał rady zdążyć.
Druga to owa polifonia wdzięku muzyki i bezwdzięku reszty. Reszty, jak już napisałem, nadmiernej, nieuporządkowanej, trochę też powstałej z wyczuwalną manierą jakieś autobiografii – bo inaczej się pewnie szczerze nie da.
Może Moniuszko był dwoisty wewnętrznie zawierając wiarygodny dramat w bukolicznym opakowaniu? Może pęknięty, a może śmiały i intelektualnie przytomniejszy, niż go widzimy. I stąd nie wiadomo, co z tym robić mądrego i spójnego. Czego by u niego nie ruszyć, to wygląda na dezawuację i blagę. Czy można iść niejako wzdłuż konwencji? Można, ale byłaby z tego kolejna chała stylizowana.
Proponuję raz jeszcze rozważyć, czy lepiej aby rzecz była, czy też nie. Myślę, że nie jest to pytanie o wymiarze minimalistycznym. O prawidłowej Halce byśmy tutaj słowa dobrego nic nie pisali. Zajmowalibyśmy się ew. zręcznością roboty. A o sensie dyskretnie milczeli.
A może się mylę i odrywam Was od pierogów. Jakich z resztą pierogów? Uszek!
Brammann – dziękuję Panu za ten wpis. Tak lubię rozmawiać, mimo pewnej różnicy zdań 🙂
„Dziewczęta” – no kurcze blade, dawno nie słyszałam takiego określenia 😆
Żadne pierożki, żadne uszka. Pewnie, że mogę odpowiedzieć.
Operacja Minkowski: ma strony lepsze i gorsze. Moniuszko z perspektywy francuskiej, przez Meyerbeera itp. – bardzo fajnie. Moniuszko z nieznajomością specyfiki języka polskiego, gdzie trzeba śpiewać „weź ich do czeladzi, tam im dadzą strawy” albo „i szczyt góry już czarniejszy, a człek jakoś swobodniejszy”, że wezmę dwa na chybił trafił przykłady (a propos, dlaczego chór do III aktu częściowo wczołguje się na scenę, też nie rozumiem) – bardzo niefajnie.
Moniuszko dwoisty wewnętrznie? Lżejszy i poczciwy w muzyce, twardy i ostry w tekście? Też trzeba pamiętać, że Halka została doliryczniona – w wersji wileńskiej nie było takich hiciorów jak Gdyby rannym słonkiem czy Szumią jodły na gór szczycie. Stefan Sutkowski lubi mawiać, że to był pierwszy w historii dramat muzyczny przed Wagnerem 😉
Jest więc w Halce pęknięcie, częściowo wynikające z rozdźwięku treści z formą. Ponadto Halka jest jeszcze przedstawicielką starego świata – oddała się paniczowi – ale jednocześnie należy już do nowej epoki – uważa tę miłość za wyłączną, bezprawnie. Inna była praktyka społeczna, inne było jej mniemanie o własnej roli.
Można więc widzieć w niej buntowniczkę – była już taka realizacja (Krzysztof Kelm w łódzkim Teatrze Wielkim), w której Halka podpaliła jednak kościół, a ostatnie słowa zostały ucięte. To było dostosowanie do kontekstu historycznego, do faktu, że Halka powstała zaraz po chłopskiej rabacji. Ale uwspółcześnić tę treść też się da – i dziś są przecież nierówności społeczne, i dziś są różne światy. Bogaty biznesmen i, powiedzmy, sprzątaczka z biura? Niekoniecznie, mogą się też spotkać osoby nawet równe sobie pod względem społecznym, ale zakorzenione w różnych środowiskach. Wtedy Halka, jak wspomniałam, byłaby „kobietą, która kocha za bardzo” 😛
Można, ale z gustem i ostrożnie. Bo jednak ta muzyka, cholera.
Ja w sprawie rolek. Jak pierwszy raz w życiu załapałem, o co chodziło artyście, to muszę się zaraz pochwalić. 😎
Rolkarze są zerżnięci, to znaczy chciałem powiedzieć są cytatem, stąd:
http://www.youtube.com/watch?v=G_ucAjsLDUk&feature=related
Bardzo fajne przedstawienie zresztą. 🙂
To jakiś kabaret? 😯 😆
Jako entuzjasta wydzielań rozmaitych w teatrze operowym, nie rozumiem zupełnie, dlaczego „autobiograficzność” miałaby być zarzutem. Jeżeli oczekujemy oczywiście w teatrze dyskusji o istotnych problemach, a nie o tym, czy w nowej inscenizacji wzory na pasach słuckich były zgodne z „prawdą historyczną”. Jeżeli operę traktujemy jak teatr, a nie jak muzeum figur woskowych. Jeżeli reżyser jest w naszym mniemaniu twórcą, a nie konserwatorem zabytków.
I cóż do tego miał Moniuszko i to, czego chciał? Muzykę napisał, muzyka została zagrana. Czy Państwa naprawdę interesuje, jakież to dylematy chciał nam przekazać Wolski? Mnie nie, wyznaję, choć Moniuszkę lubię i zwykle bronię.
Cieszę się z tego, co zobaczyłem. Cieszę się, że to nie obrażało mojej inteligencji (być może jest mniejsza, więc przeoczyło 😉
Serdecznie pozdrawiam,
jednych świątecznie, innych po prostu.:)
Mnie opis przypomnial pewien film Mel Brooks’a, gdzie bez zwiazku z fabula przez ekran co jakis czas przebiegal wysoki Murzyn uprawiajacy jogging 😀
No dobra, kochani, rzadko się uciekam do argumentów natury osobistej, ale tak się śmiesznie składa, że jestem prapra… i tak dalej… wnuczką powstańca Jakuba Szeli (to raz) oraz wnuczką kobiety, która została przegnana z galicyjskiej wioski, kiedy urodziła paniczowi bękarta (wszelki słuch po najstarszym moim stryju zaginął), potem zaś próbowała ułożyć sobie życie w mieście, gdzie powiła kolejnego bękarta (mojego ojca), którego ochrzczono dopiero w wieku lat siedmiu, kiedy mój, powiedzmy, dziadek go usynowił, i że ta podobno wspaniała i bardzo dzielna kobieta nie dożyła nawet 32 lat – to na temat Halki akurat i ówczesnej praktyki społecznej akurat mogę się wypowiadać. I powiem, że pierwsza interpretacja Halki, w której Jontek jest takim samym wałem jak Janusz, przemawia do mnie bardzo. A Halka Korczakowskiej jest właśnie taką tragiczną, zawieszoną między dwoma światami istotą, która nie miała prawa istnieć. Jak moja babcia z domu Pleban, córka mojej prababci z domu Serwa. Wiele mówiące nazwiska. Howgh.
Może się przedrę w rozkroku, ale z Panią Dorotą Szwarcman też się zgodzę. Teraz chodzi o rozebranie, czy wszystkie przeciw są ważniejsze niż za. Jeśli kto chce.
Za dziewczęta nie będę przepraszał, bo mam w tej tytulaturze dużo przyjemności.
Zaraz dodaję, że również z racji ma mój feminizm.
przepraszam za nieskładność wpisu, ale naprawdę poruszyliście we mnie czułą strunę.
Ojjj… no tak, to wyjaśnia to i owo.
Tak swoją drogą to kwestia dzieciątka Halki też jest osobnym problemem. W spektaklu, o którym mówimy, rozegrane jest to tak, że Halka jest w ciąży, a w finale roni (śpiewając arię 😈 ). W libretcie to dziecko jest na świecie i „z głodu umiera”, bo „matka tu, a ojciec tam”, czyli żadne nie jest przy nim, a samo się za przeproszeniem nie wyżywi, nikt się nim nie opiekuje, bo Halka, wiadomo, sierota, wątpię też, żeby sąsiadka pomogła jej pilnować dziecka, gdy ta leci do kościoła za Jaśkiem.
Tu też się gryzie tekst z interpretacją.
Bramman – ależ nie obrażam się, ubawiło mnie to po prostu, zważywszy zwłaszcza kwestię wieku 😆
Z tego wszystkiego Moniuszko wyszedł jednak obronną ręką. Halka to świetnie napisana opera, z typowym melodramatycznym librettem, doszukiwać się tu ukrytych sensów można, tylko po co? Prima la musica! Wioletta Chodowicz śpiewała znakomicie, choć reżyserka jej nie pomagała (śpiewanie na leżąco – coż za okrutna moda!), scenografia również. Równoległe ściany „toalety” tylko gubiły gdzieś dźwięk; najbardziej ucierpiał na tym Jontek, którego pani reżyser uparcie ustawiała w głębi sceny. Minkowski partytury po prostu nie umiał, w duecie z I aktu było groźnie, później w pierwszej arii Halki również, i nie chodziło tu o temperament, tylko o szkolne dyrygenckie błędy. No cóż, fagocista, ale u nas na jego temat panuje histeria, choć uwertura rzeczywiście mogła się podobać. Orkiestra w świetnej formie. Gratulacje!
Czy w inscenizacji Korczakowskiej Jontek jest, hm, takim samym wałem jak Janusz? Tego nie widać – może ze względu na ogólny wizerunek i ekspresję sceniczną Bartmińskiego. Ten Jontek cierpi i płacze. Rozumiem, że nawiązujesz do tekstu Kubikowskiego w programie – i ten tekst mnie przekonuje, ponieważ odwołuje się do oryginału, z którego i owszem, możemy coś takiego wyczytać. I gdyby coś takiego zaistniało w spektaklu, OK. Ale nie zaistniało. Może musiałby grać tę rolę ktoś inny?
mattheos – no, przesada. „Fagocista” – no to o Toscaninim czy Harnoncourcie można powiedzieć „wiolonczelista”. I co z tego? Minkowski jest już dyrygentem chyba dłużej niż był fagocistą, i ma wielkie osiągnięcia. Jednak ma wady, trudno o muzyków bez wad.
I tuś trafiła w punkt, bo o ile Chodowicz i Ruciński stworzyli mocne, pełnokrwiste postaci, o tyle Bartmiński snuł się po scenie jak sierota i wyraźnie odstawał warsztatem aktorskim od reszty – ale w dwóch scenach nie zostawia wątpliwości: kiedy szantażuje Halkę, kalecząc się utłuczoną na tulipana butelką i w finale, kiedy czołga się na czworakach między nogami orszaku weselnego, przez cały IV akt wyraźnie zdystansowany od Halki. Ja się nie nastawiłam wrogo do tej inscenizacji i po prostu to widzę. Tekstu Tomka jeszcze nie zdążyłam przeczytać 😉
Witam, Panie Adamie (@13:26). Można i tak. Można po prostu słuchać muzyki. Ale może wtedy płyty wystarczą? 😆
Wzajemnie pozdrawiam 🙂
A propos pasów słuckich, zabawne było w I akcie zestawienie garniturów z muszkami i właśnie z pasami, wystającymi spod marynarki. Pan Daniel Passent, którego spotkałam w przerwie, stwierdził, że można taki strój zalecić naszym ambasadorom 😉 Od razu wyraziłam ciekawość, jak on by wyglądał jako swego czasu ambasador w Chile 😆
O właśnie, o tym finałowym czołganiu się Jontka zapomniałam, a tego też kompletnie nie rozumiem.
Osiągnięcia Minkowski ma, owszem, ale w dziedzinie muzyki raczej dawniejszej. Skojarzenie z Toscaninim trafne, a jakże – to tempo! Tylko w wykonaniu Minkowskiego w tym tempie gubi się sens. Brak legato, tenuto, długiej frazy, no i niestety zarzut główny: brak dyrygenckiej techniki (tak, coś takiego istnieje, tylko większa część publiczności i krytyki nie zdaje sobie z tego faktu sprawy). Powiem tak, dyrygować można długo a i tak dyrygentem nie być. Żeby jednak oddać honor: było w tym przedstawieniu sporo muzycznego piękna, szczególnie w czwartym akcie. Nawet ten kiczowaty anioł nie zepsuł autentycznego muzycznego przeżycia – a to w dużej mierze zasługa Minkowskiego.
Przepraszam, że w Wigilię i mimo kolejnych pożegnań Pani Doroty Kozińskiej z naszą debatą na przypiecku u Gospodyni.
Tak myślałem (am) – nie ma znaczenia, nad monomanią werbalną i emocjonalną Haki. W kółko „mój paniczu, mój sokole”. Cholery można dostać. Za wyjątkiem poruszającego przełamania w 4 akcie. W tłumaczeniu, kiedy uroczysta mowa staropolska była zastępowana trywialnym angielskim – „my master, my falcon” – jakaś zawzięta uporczywość tej postaci kojarzyła mi się z agresją przez ukochanie.
Znam takie panie, które w dobie emancypacji i antykoncepcji co prawda nie tak okrutnie płacą za wykorzystanie i porzucenie, ale w swoim uprzytamnianiu doznanej wzgardy i kurczowego uwieszenia się odeszłego kochanka bywają bardzo konsekwentne. Jest w tym jakaś nieprzytomność niekoniecznie będąca miłością. Jest ukochanie wyobrażenia ponad konkretnego człowieka. Jakieś ponadrzeczywiste rozegzaltowanie, czy też paranoja miłosna ze zwidami. Jest też normalne zasadzenie się na delikwenta, co się złakomił bezpłatnie.
Czy mówimy o tragedii emocjonalnej – ta i wtedy i dzisiaj jest na granicy psychozy. Panowie nich uważają jak się biorą za wrażliwe panny. Czy też socjalnej – ta dzisiaj nie miałaby miejsca w takim stopniu jak wówczas. Jak tu więc uwierzyć aktualizacji przesłania Halki? Emocjonalnie w obu epokach patologia, życiowo – nieporównywalne.
Co młodzież sądzi? Można też przemilczeć…
Pani Kierowniczce i wszystkim Bywalcom Dywanika życzę świąt pełnych harmonii 🙂
I nawzajem 🙂
Ależ nam niespodziewanie dyskusja Halkowa się rozkręciła… Widać jest o czym – i to już dobrze 🙂
Tutaj tekst Halki wileńskiej, jakby komuś chciało się jeszcze analizować.
http://www.trubadur.pl/indeks/bib/Halka_wilenska.html
I dla porównania Halka warszawska:
http://www.trubadur.pl/indeks/bib/Halka.html
Ta paranoja miłosna, o której pisze Bramman, ma nawet swoją nazwę, której w tej chwili nie pamiętam.
Życzę Wam wszystkim miłości bez paranoi 😉 I oddalam się świątecznie. Pewnie do jutrzejszego wieczora co najmniej 🙂
Kierowniczce i wszystkim bywalcom tego blogu – przyjemnych i spokojnych świąt z muzyką taką, jaka wam w duszy gra.
Uściski mocne!
Alicja
Ściskam Cię wzajemnie, Alicjo 🙂
Brammanie, tego rodzaju zwiazek przeniesiony w bardziej dzisiejsza sytuacje byl swietnie pokazany w Koronkarce (? –
La Dentellière) Pascala Lainé (ksiazka i film) – romans, z podobnym wynikiem, miedzy wyksztalconych chlopakiem z paryskiej smietanki towarzyskiej a prosta, delikatna dziewczyna z niskiej warstwy spolecznej („koronkarka” w tym wypadku to nie jej rzemioslo, lecz charakter).
A takie uwieszanie sie na odeszlym kochanku jest chyba wynikiem nie tyle psychozy, co uzaleznienia podobnego do uzaleznienia od ciezkich narkotykow.
(Zastrzegam ze nie wypowiadam sie jako mlodziez 🙂 )
A! Umknął mi Pan Adam Suprynowicz a to przecież było do mnie.
Wie Pan, ja też wolę wszelkie wydzielanie niż brak wydzielania – skostnienie. Ale w ramach wydzielania wolę spójne od niespójnego. Tu należy doprecyzować: chodzi o spójność faktury a nie redukcję. Rzecz może być dzika i rozbuchana – to też jest jakaś kompozycja pozorowanego nieładu.
Z autobigrafią – nie twierdzę, że u Pani Korczakowskiej była, nic o tym nie wiem – trzeba uważać. Dlaczego? Albo myśli się symbolicznie albo konkretnie. Bardzo trudno jest usymbolicznić, zeksterioryzować swój biogram. Medaliony? Jak najbardziej.
Zapiski erotyczne, niechby nawet Rotha, chyba nadal tak. Ale niech Pan zrobi operę z pamiętników Mycielskiego. Można, ale poprzez jakąś uniwersalizację.
Chodziło mi tylko o to, aby unikać dosłowności własnego doznania. Bo paradoksalnie nie zwiększa ono wiarygodności dzieła, kiedy nie jest jakoś przetworzone. Z braku informacji odwołuję uwagę rzuconą en passant o aspektach osobistych w przedmiotowej inscenizacji Halki.
Co do reszty – jakoś się świątecznie też zgadzamy. Bo ja też kupuję nadmiary, schematyzmy i śmieszności inscenizacji składając je na ołtarzu reinterpretacji. Ale dopracowanie sensów by nie zaszkodziło, nie sądzi Pan? A owo czołganie się prostego ludu? Bohdan Czeszko by to kupił. Ja się kłopoczę, bo za dosłowne, nawet jeśli słuszne.
LISKU. Też o tym filmie i tej powieści myślałem. Śliczna rudaska tam grała. Widziałem rzecz dawno, jak to u starca. Ale pamiętam jej miękki akt, jakby mimowolny . I to, że autorzy kazali jej się ciągle mijać z ukochanym o chwilę. On też jakby jej czekał. To chyba inaczej niż u Janusza.
Jakoś nic a nic od Pana Piotra Kamińskiego. A ciekaw jestem jego opinii.
Życzę wszystkiego, na co w głębi ducha Blogobiorcy i Blogodawczyni wyrażają zapotrzebowanie.
A ponadto życzę inscenizacji oper z sensem, na cały kolejny rok!
Kochani. Zycze wszystkim najserdeczniej radosnych i spokojnych Swiat. Bez trzesien ziemi, tsunami, katastrof, za to z migocaca choinka i ogrzewajacym plomykiem swiecy.
12-ta, a wszyscy śpią?! Pobutka!
Zaspani, przeżarci… 😉
Chodził za mną ten Bach – i jest 🙂
Zgadza się. Zaspani, przeżarci i najchętniej w ogóle by się nie budzili. 😉
Syćkie śpiom…
Przepraszam, tak mi się skojarzyło, bo Minkowski 🙂 Halki jego nie widziałem, nad czym ubolewam, ale złego słowa o nim nie pozwolę powiedzieć – a tych jakoś przybywa ostatnio nad Wisłą 🙂 Z dwóch powodów.
1. bo słyszałem jego Alcinę jesienią – najlepszy koncert na jakim byłem
2. bo dostałem wczoraj na gwiazdkę Ariodante też jego, gdzie zresztą Podleś śpiewa. I to chyba najlepsza opera barokowa, którą słyszałem na płytkach, a trochę ich już mam….
Więc nie wierzę, że muzycznie na Halce było źle. 😉
A właśnie, że niektóre wcale nie śpią, tylko baszą. 😉 Blogodawczyni, a to się PAKowi udało. 🙂
Wesołego drugiego dnia! 😀
i
Pobutka! Wstawać! Kotom jeść dawać!
http://www.youtube.com/watch?v=ziHrnW9S3UQ&feature=related
opsss… prosi się PK o wyrzucenie maila z adresu www w komentarzu pobutkowym – chyba się jeszcze dobrze nie obudziłem 🙂
Done 😉
Dzień dobry! 😀
A jak koty podjedzą, to też zaśpiewają. Może im nawet jakiś brązowy Bobik pomoże…
http://www.youtube.com/watch?v=06-oUtlHnJ8&feature=related
Meowy Christmas! 😉
Halo, halo. Koty nakarmione i ja też zjadłem pysznego piernika bo ja jestem Krzyś piernikowy. Mój Felicjan sześcio i pół letni dżentelmen zawsze nienagannie ubrany, czarny frak z białymi dodatkami tylko zawsze jedną lewą skarpetkę (białą ) ma trochę dłuższą do kolanka. Jak przystało na dżentelmena o poranku śpiewa swoje piękne arie szczególnie dla Marcelinki, która najbardziej go rozumie. Drugi dzień rozkoszy rozpoczął się świetnie, więc życzę koleżance Dorotce przyjemnego leniuchowania.
Noo, nie wiem… Jak Hoko chce karmić tylko koty, to nad tą pomocą będę się musiał poważnie zastanowić. 😎
Leniwie wysłuchałem i obejrzałem mistyczne JERUZALEM mistyka Savalla.
Całość wspaniała, a ostatnie fragmenty (tromby a rogi bydlęce – jakoby te od Jerycha) z nieodżałowaną Montserat – mocno mocno wzruszające.
Melodia nieco przypominająca temat z Variation sur un Noel – Marcela Dupre, których to wariacji najbardziej lubię słuchać na jakimś potężnym Aristide Cavaille-Collu np. u Sulpicjusza lub u Saturnina (ale w Tuluzie nieczęsto się bywa)
—
Dorian Tarik (kot zewnętrzny) zjadł właśnie ostatnie karpie ze skórami. Dopiero się uczy degustować. Jestem ciekaw, kiedy dojdzie do krewetek..
Jaaaaaka fajna pobutka. 🙂 Jako popołudniówka też. 😉
Nie widziałem premiery Halki – idę dopiero 7 stycznia. Z korytarzy TW dobiegały jeszcze jesienią szepty – „To będzie Halka w stringach!” Z opublikowanych zdjęć na stronie TW stringów co prawda nie widać, ale wrażenia wizualne i tak szokujące Starszego Pana. Nie bardzo jestem w stanie zaakceptować to, że nowe odczytanie tego, czy innego dzieła operowego z kanonu musi być ubrane w dziwaczne pomysły realizatorskie. Jakby nie można było wykorzystać współczesnych możliwości wystawiania opery do stworzenia spektaklu osadzonego w scenografii i kostiumach odwołujących się do czasów, w których rozgrywa się akcja opery, a jednocześnie nadać mu narrację, do której przyzwyczajeni są pożeracze reklam, których próbuje się przyciągnąć do opery tymi, czy innymi udziwnieniami. Ale to już moje prywatne preferencje co do scenicznej oprawy tego, co w operze jest najważniejsze – ładunek emocji, który niesie ze sobą muzyka. Przedstawienie operowe jest bombonierką – nigdy nie wiadomo, co w sobie zawiera. Gorzej jak to jakieś wyroby czekoladopodobne ubrane w wydumane filozofie twórcze i marketingowe chwyty reklamowe, czy też wzajemne wyjadanie sobie ziarenek z pyska. Z wywiadów, które ukazały się przed premierą, wysnułem taki wniosek – to będzie Halka feministyczna. No to i po ptokach… dwaj główni bohaterowie zostaną sprowadzeni do roli jakichś miałkich trutni.
Wciąż mi pozostają w pamięci wielkie interpretacje Jontka i Janusza w wykonaniu Bogdana Paprockiego, Andrzeja Hiolskiego, którzy w zgodzie z muzyką potrafili stworzyć kreacje ludzi rozdartych pomiędzy swymi emocjami, ograniczeniami wynikającymi z miejsca w systemie społecznym i jakimś pogubieniem wobec powstałej sytuacji. Postać tytułowej bohaterki w widzianych przeze mnie inscenizacjach zawsze mi przypominała raczej Danuśkę z filmu Aleksandra Forda „Krzyżacy”, która od pierwszej sceny była zajęta myślami, że musi umrzeć.
Tak, jak napisałem – nie widziałem (póki co).
Ale od miesięcy włos na łysej głowie mam zjeżony, co to będzie za przedstawienie.
Krzyś M., klakier – witam. Krzyś M. zwraca się per „koleżanka Dorotka”, ale jakoś nie kojarzę. Niemniej pozdrawiam wraz z kotami.
klakier – Halka sama w sobie jest poniekąd feministyczna! A że Jontek jest wobec Halki okrutny, to też prawda, niby tak ją kocha, a wyraża się o niej: „At, zwyczajnie pański sprzęt” – obrzydliwe. Każe jej wpatrywać się w ślub „Jaśka” i jeszcze powtarza jej do ucha, co młoda para właśnie robi – no, po prostu sadysta, który się mści za własne upokorzenie. Koncepcja, że obaj związani z Halką faceci to dranie, wręcz wynika z tekstu. Ale nie jest widoczna w spektaklu Korczakowskiej. Gdyby została konsekwentnie przeprowadzona, byłabym w stanie uznać ten spektakl za sensowny.
No dobra, a teraz idę z kolejną wizytą 🙂
Witam
(rzeczywiście powinność przywitania się umknęła mi w poprzednim liście).
Trochę się czuję nieupoważniony do brania udziału w dyskusji, bo przedstawienia nie widziałem.
Jednakże sądzę, że pisząc zdanie: „Koncepcja, że obaj związani z Halką faceci to dranie, wręcz wynika z tekstu.” zachęca mnie Pani do ponownego napisania, w moim mniemaniu będąc przekonaną, że nie przejdę obojętnie obok takiej deklaracji, jak i Pani stwierdzenia, że jeżeli owa koncepcja byłaby do końca zrealizowana, to spektakl uznałaby Pani za sensowny.
Jestem w stanie się zgodzić, że może i tekst Wolskiego zachęca do takiej interpretacji.
Ale opera to przede wszystkim muzyka (kiedyś, gdy przed laty byłem na „Strasznym Dworze” z moim wtedy małym synkiem – zapytał mnie – „Tatusiu, a w jakim języku oni śpiewają?”).
Według mnie Moniuszko zdecydowanie muzycznie rysuje skomplikowane emocje obu „drani”.
Dla mnie takim „kluczem” do tej opery są obie arie panów J. (akt I i II), dość często traktowane niestety jako popisowe numery i śpiewane pełną piersią, aby otrzymać należną sobie część oklasków.
A które w warstwie muzycznej pokazują stosunek Moniuszki do jednego i drugiego, a może też i dylematy Moniuszki, jak wybrnąć z niełatwego tematu opery.
Myślę, że Moniuszko nie mógł sobie pozwolić na to, aby w finale Jontek skrobnął ciupażką panicza, co wydawałoby się dobrym zakończeniem opery. I to moim zdaniem, czyni tę operę jakąś niedokończoną.
Jak Pani może pamięta w meksykańskiej inscenizacji opery pt „Halco” Maria Fołtyn uśmierciła Jontka, który rzuca się na pomoc Halce i wraz z nią ginie w rwącym nurcie rzeki.
A w warszawskiej inscenizacji w ubiegłym wieku w Jej reżyserii, Janusz po wyjściu z kościoła zdejmuje wiszącą chustę Halki i ją chowa za pazuchę kontusza.
A swoją drogą to ciekawe, czemu to panie się biorą za inscenizację Halki?
A moją (wielką czy niewielką) inteligencję inscenizacja Halki w wykonaniu Korczakowskiej obraża. Nawet jesli reżyserka założyła (zinterpretowała), że Janusz to nuworysz i prowadzi podwójne zycie to nie musi tego ukazywac tak łopatologicznie, jak przez obmacywanie przez niego tancerek na zareczynach po dczas prośby o błogosławieństwo. To że młodzi są sobie obojetni tez jest założeniem (interpretacją) do przyjęcia, tyle, że ta nadbudowa wali się, gdy w ostatnim akcie Zofia nagle wielce jest zainteresowana Halką i w ewidentnie urażona zachowaniem (zdradą) Janusza, a i Janusz który wczesniej „olewał” Zofię nagle dramatycznie przezywa „Ach, żeby jej tez nie poznała” oraz wyraża nader prawdziwie (w warstwie reżyserskiej) „niegodnie uwiodłem ją”. Ponadto jesli już akcje przeniesiono w nasze czasy pozostawiając dualizm miasto/wieś – dorobkiewicz/wiejska dziewczyna – to wiejska dziewczyna dzis idąc do miasta do ukochanego pana ubrałaby sie w wypasioną mini i umiałaby chodzić na szpilkach (obojetne czerwonych czy nie). Moja inteligencję za kazdym niemal razem rezyserzy którzy z teatru/filmu wchodza do opery obrażają nadmiarem „symbolicznych gadżetów” jako owe buciki na obcasach w których Halka stara się chodzić podczas „Gdybym rannym słonkiem”, rozbijanymi przez Jontka, chłopaka ze wsi butelkami wódki, tirówkami na gór szczycie, aniołami śmierci i do tego wszystkiego mażąc przy każdej okazji śpiewaków „sztuczną krwią”…. I nie zostawiając żadnego pola dla wyobraźni widza….
Gamzatti, red. Suprynowicz:
sprawa jest bardziej skomplikowana. Łapałem nieraz na tym, dlaczego np, kultura francuska nie musi się tłumaczyć, że jest. Znamy różne demonstracje francuskiej awangardy, w tym muzycznej ( tylko taką, jeżeli chodzi o muzykę nową), nie znamy środka i czego, co po prosu jest muzyczne i kompetentne. W muzyce też. To znaczy ja znam, większość z czytelników prasy od Ruchu Muzycznego do Glissanda nie.
Potrzebujemy silny bodźców, które bardzo często wywodzą nas z estetyki do publicystyki. Nie da się tego wytłumaczyć francuską formacją postburżuazyją, której w Polsce nie ma.
Może natomiast szukać przyczyn w porwanej świadomości. Stąd trochę rozpaczliwa moda na walenie się belką w głowę dosłownością przekazu, podciąganiem wszystkiego do własnego półpasa, w końcu …. kulturowym nieokrzesaniem mylonym z prawdą. Sztuka i gesty artystyczne nie muszą się usprawiedliwiać nieustannie. Są częścią języka kultury. Rewizjonizm i redefinicja powinny być kompetentne. W Polsce nie są. Przecież część polskich sakryfikowanych reżyserów robi to, co z muzyką ewidentny klaun muzycznej agresji, którym jest Ivo Pogorelic.
Raz jeszcze widać, że jesteśmy kulturą młodą, która w dodatku co raz to traci kontakt z własnym zapisem. Zgadzam się więc z opinią Gamzattiego, że inscenizacja pani Natalii obrażaja nadmiarem „symbolicznych gadżetów”. Pana obraża, ideologów tzw. redefinicji nie. Bo są ideologami i w jej służbie podciągają zapis do swoich potrzeb.
Podkreślę, że jestem przekonany, co do tego, ze istotą przekazu kulturowego jest jego redefiniowanie. Tym nie mniej w kulturze też obowiązuje brzytwa Ockhama i bytów ( symboli, metafor, nowych języków) nie trzeba używać ponad miarę. Miarę balansu pomiędzy własnym przekazem a estetyką oryginału. Mówię o głównym nurcie kulturowego przekazu a nie o świadomych przegięciach, które tez mają rację bytu.
A ja sądzę, że przyczyna upakowywania w przedstawienia operowe różnistych fajerwerków, to metoda klajstrowania słabości tkanki muzycznej. Słabości zarówno personalnej, jak i zapewne finansowej. Skoro nie da się stworzyć spektaklu muzycznego na poziomie wykonawczym gwarantującym to, że widz wyjdzie z teatru poruszony poziomem wykonania, to zafundujmy mu inne doznania, które zakłócą jego absmak z kontaktu z niedostatkami warstwy muzycznej.
To trochę jak w cyrku – muzyczka dziarska, ale słonie były ekstra.
Wróciłam, znów świątecznie obżarta 😉 Dobrze, że to już chwilowo koniec.
Bramman – gamzatti jest akurat kobietą 🙂 Ale poza tym się zgadzam.
klakier @20:42 – podrzuciłam wyżej (24.12, 15:49) oba teksty Halki użyte przez Moniuszkę – pierwotną wersję wileńską i późniejszą warszawską. W pierwotnej wersji ani arii Janusza z I aktu (miłosne rozterki a powinność małżeństwa), ani głównej lirycznej arii Jontka (Szumią jodły) nie ma. Nie ma też lirycznej arii Halki – Gdybym rannym słonkiem. Inaczej też są porozkładane akcenty. W sumie pierwotna wersja ma wymowę ostrzejszą, choć i późniejszej nie brakuje ostrości. Jednak właśnie wprowadzenie tych lirycznych arii łagodzi wymowę całości. Stąd pęknięcie wersji warszawskiej.
W Halce wileńskiej Janusz jest cyniczny i tekst, którego wariacja w Halce warszawskiej stała się wstępem do arii, ma tu zupełnie inną wymowę:
„Czego ta dziewka tutaj przybywa
by mącić spokojność moją.
Lecz o biednej chłopki rozpacze,
o łzy, o jęki czyż ja stoję?
Ha! jeżeli ją zobaczę,
to ją może uspokoję,
a potem precz! precz! precz!
ja łez się boję”.
Potem równie cynicznie śpiewa do Halki „Ja kocham cię”. A w chwilę potem wręcz:
„Mnie tu chcą żenić,
ale niczyja do tego wola
nie zmusi mnie”.
Oczywiście bezczelnie kłamie przecież. I gdy w końcu przychodzi tłum weselników, to on wydaje komendę: „Wypędzić ich”.
W finale, zamiast jak w wersji warszawskiej oddać się wyrzutom sumienia („Niegodnie uwiodłem ją”, „Nie wiem, jak z tą biedną radzić sobie”), jest równie cyniczny jak na początku:
„Ha! piekło serce me pali,
jak sama się nie oddali,
potrafię oddalić ją”.
Także postać Jontka zupełnie inaczej się przedstawia bez lirycznej arii, z brutalnymi odzywkami i sadystycznym wręcz traktowaniem Halki w finale, podczas sceny ślubu.
Dlatego w wersji warszawskiej niejednokrotnie ma się wrażenie niespójności i fałszu. Poprawki były robione z powodu innych wymogów warszawskiej publiczności.
Klakierze: Francuzi ( ci okropni Francuzi) nie muszą skrywać słabości muzyki od François-Joseph Gosseca poprzez Hyacinthe Jadina, Camille Saint-Saënsa, André Capleta do Vincenta d’Indy. Z żyjących Nicolasa Bacri do Pascala Zavaro, Guillaume Connesson i Thierry Escaich’a. Po prostu pokazują jacy są. Dodam, że Ci żyjący u nas są zasłonięci przez Warszawską Jesień i publicystów kręgiem Bouleza i spektralistów.
My traktujemy kulturę płasko. Jak listę przebojów a nie pozytywną galerię możliwych postaw. Polska kultura jesteśmy powierzchowni w recepcji. W kulturach pozytywnych wystarczy wyrazista kulturowa myśli, aby wypowiedź twórcza miała rację bytu. Moniuszko się sam broni, mimo wszystko a właśnie dlatego. Nie trzeba mu na siłę akuszerować.
Pobutka.
Jeszcze w swiatecznej atmosferze, Walking in the Air z filmu rysunkowego The Snowman w wykonaniu solisty chlopiecego choru St. Paul’s Cathedral http://www.youtube.com/watch?v=ubeVUnGQOIk
Zaskakująca dyskusja. Widać, jest o czym. PK wyraźnie chce pozostać przy swoim zdaniu na „nie”, choć kolejne argumenty padają pod naporem tych, co na „tak”. Dodam mały kamyczek na „tak” przeciwko zastrzeżeniom do tłumku stojącego bez ruchu i milczacego na widok Halki leżącej na stole. No, mnie by też taki widok zamurował, podobnie jak widok lokajów przyłączających się do tańca. PK słusznie zauważyła, że leżenie na stole było niezbędne, aby Halka mogła śpiewać na leżąco, co staje się powoli obowiązkowym testem dla primadonny. Śpiewanie stojąc na rękach na razie jest zaliczane do prób wyjątkowych, ale pewnie niedługo też wejdzie do kanonu.
Nic PK nie wspomina o telefonach komórkowych. Czyżby ich nie było na scenie? Bo to też już prawie obowiązkowy rekwizyt.
Tirówka to bardzo trafny akent. Czy można dojść, jak się ma ona do bohaterki tytułowej. Czy to może siostra albo dawna koleżanka, która wybrała inną drogę do celu, może skuteczniejszą. A może Janusz, który przecież nie może już czerpać dochodów z ciemiężenia chłopów, czerpie dochody właśnie z tirówek? Jak na razie nie wszystko jest dla mnie jasne.
Czy Halka jest utworem feministycznym? Chyba to gruba przesada. Libretto opisuyje historię banalną, niewątpliwie powszechnie spotykaną.Wykorzystywanie dziwcząt było rzeczą przyjęta i na ogół nie budziło wyrzutów sumienia. Było wiele sposobów na przekonanie samego siebie, że to normalne, a dziewczyna sama sobie winna. Chyba Moralność pani Dulskiej idzie dużo dalej w analizie postaw bohaterów. W Halce mamy tylko pokazanie typowej sytuacji. Nawiasem mówiąc chyba niewiele się zmieniło od tamtych czasów. Tyle, że paniczów zastąpili prezesi, a wiejskie dziewczyny zostały zastąpione przez sekretarki i asystentki. Tyle, że porzucenie nie jest już powodem do skakania ze skały.
🙂
Ja sama nawet się zdziwiłam, że aż taka dyskusja na ten temat rozkręciła się w te świąteczne dni. Ale zawsze dobrze, jak jest o czym rozmawiać.
Miłego powrotu do rzeczywistości 😉
Powrót do rzeczywistości nakazuje mi zwrócić uwagę na drobną nieścisłość. Otóż cytat z człowiekiem i paragrafem sięga do Wyszyńskiego, prokuratora generelnego, a po wojnie ministra spraw zagranicznych. Jeszcze później szefa stałej delegacji ZSRR przy ONZ, gdzie mógł szerzyć swoje pokojowe teorie. Oskarżyciel w większości najgłośniejszych procesów politycznych lat 30-ych był prawnikiem bardzo dobrze wykształconym. Sam rozwinął teorię prawa karnego trafnymi spostrzeżeniami, że osoba bardziej świadoma musi ponosić wyższą odpowiedzialność za swoje czyny. Z jego wkładu w teorię można jeszcze przypomnieć, że w postępowaniu karnym oprócz samej teorii ważna jest praktyka polityczna, przez co rozumiał stosowanie tortur. Ciąg błyskotliwego myślenia nie pozwalał na torturach skończyć. Następny krok to zapisanie w podręcznikach prawa karnego i wprowadzenie do radzieckiej praktyki zasady, że przyznanie się oskarżonego do winy jest dowodem niepodważalnym i wystarczającym do skazania.
Według wcześniejszych marksowskich teoretyków prawa cały system prawny państw burżuazyjnych służył uciemiężeniu klasy robotniczej przes klasę posiadaczy. W socjaliżmie tradycyjny system prawny miał podlegać zanikowi (podobnie jak pieniądz), a idealne stosunki społeczne mogły obywać się bez prawa karnego i cywilnego. Wyszyński udowodnił, że były to teorie błędne w swojej drugiej części. W socjaliźmie i komuniźmie system prawny tylko się przekształca i zamiast woli klas posiadających reprezentuje wolę sił rewolucyjnych a następnie klasy robotniczej. Podobnie jak Dzierżyński miał polskie pochodzenie, choć jego rodzina wcześniej opuściła ziemie polskie.
Słusznie, Stanisławie – to słowa niesławnego Wyszyńskiego. W ferworze sporu nie zwróciłam na to uwagi.
Oczywiście są dwie Halki – ta wileńska i ta warszawska. Obie dzieli 10 lat. Pierwszą napisał Moniuszko mając 29 lat, gdy wystawiono warszawską miał 39. Obie są różne. W szerokiej świadomości raczej funkcjonuje ta druga, a dopisane do niej arie, zmieniające wymowę wersji wileńskiej są chyba nie tylko rezygnacją Moniuszki z pierwszej na rzecz upodobań ówczesnej warszawskiej publiczności, ale też, moim zdaniem, zmiany spojrzenia na otaczający świat w miarę, gdy życie się przesuwa i przybywa doświadczeń. Czy też doskonalenia się warsztatu twórczego.
Myślę sobie tak, że jakieś uniwersalne odczytanie Halki jest możliwe – w poprzedniej epoce politycznej katowano mnie obowiązującą wizją nierówności społecznych i sprawiedliwością dziejową wyrównującą owe niesprawiedliwości. Dziś próbuje mi się zaimplementować widzenie feministyczne.
Odniesienie się do wileńskiej, jako bezwzględnego wzorca odczytania tej opery kusi się o podtytuł – o dwóch „wałach”, co zgubili Halkę.
Zawsze się chyba buntowałem przeciwko temu, aby ze sceny operowej robić platformę propagandową. Dla mnie opera to przede wszystkim zobrazowanie muzyką odwiecznych ludzkich namiętności i wynikających z tego sprzeczności. A tu akurat warszawska wersja Halki dostarcza dość dużo materiału, aby to szamotanie się uczuć pokazać.
Znów się odniosę do kreacji Bogdana Paprockiego, którą widziałem na premierze Halki w TW w ubiegłym wieku. Jego interpretacja „I ty mu wierzysz biedna dziewczyno” mistrzowsko punktowała owe „szamotania” od współczucia, poprzez urazy osobiste, do gniewu – ot takiego zwyczajnego (chciałoby się użyć nieparlamentarnego słowa) zdenerwowania, że ktoś kto nie jest mi obojętny uparcie podąża ku zatraceniu.
Recenzja z Halek krakowskiej i warszawskiej:
http://www.rp.pl/artykul/467802,779163-Opera-Krakowska-i-Opera-Narodowa–Halka-w-dwoch-premierach.html
Wychodzi na to, że trzeba mieć dobrze po osiemdziesiątce, aby zrozumieć Halkę w całym tragiźmie jej postaci. Młody widzi jednostronnie. Może gdyby Halkę śpiewała dziewięćdziesięciolatka, lepiej by rozumiała Janusza. Halka i Jontek tak wiekowi stworzyliby przedstawienie mądre i godne zadumy. Inne cechy spektaklu można uznac za drugorzędne.
Parę pięter wyżej napisałem źle o Pogorelicu mając na myśli jego ostatnie produkcje nie tylko w Polsce ( u nas zmasakrowany Rachmaninow rok temu w FN). Ruszony sumieniem przesłuchałem kilka nagrań z Konkursu Chopinowskiego z roku 1980.
Grał, jak wiemy znakomicie. Nadal nagrania te się bronią, co ja mówię – dużo więcej – są świeże.
Tyle dla równowagi i zadumy nad zagadkami ludzkiej jaźni. I recepcji, która nadal po części jest entuzjastyczna. To się wiąże z naszą Halą.
@Stanisław
Rozbawiła mnie Pana wypowiedź.
Pomimo sarkazmu w niej zawartego – odczytuję to jako wskazanie, że nie da się wystawić takiej opery, jak Halka bez wielopoziomowego widzenia rzeczywistości. Pewnie przygotowanie takiej inscenizacji wymaga wielu lat przygotowań – któż ma na to czas w obecnym zalatanym świecie w pogoni za piniendzem.
Już na zakończenie mego tu pisania, odnosząc się do słów pani Doroty Szwarcman:
„Okładka programu Halki wygląda jak szkolny zeszyt w kratkę. Rychło się przekonujemy, że taki będzie cały I i II akt. Czy to aluzja do tego, że Halka to coś w rodzaju szkolnej lektury,…”
Oczywiście, że filary kultury ojczystej są zarzynane w szkole, jako „lektura”.
Truizmem jest napisać, że instytucja mająca w nazwie „Opera Narodowa” ma obowiązek również edukacyjny.
I nie powinna być producentem „bryków”.
Noooo, nie znam drugiego takiego miejsca gdzie ludzie skakaliby se do gardel z powodu interpretacji i oceny przedstawienia, i to eszcze operowego! I to jeszcze w czasie kiedy swiat za oknem opycha sie pierogami i wlewa w gardla miestosowna ilosc trunkow.
Nie jest zatem najgorzej.
Spoznilem sie z zyczeniami swiatecznymi, dobrze ze nie zostalo to zauwazone.
Niechaj wiec nam w Nowym roku przelewa sie z nadmiaru, niechaj iskry leca od temperatury sporow o kulture, pomyslow rezserskich, prowokacji i bunczucznych pomyslow artystycznych i zeby wszystko (lub prawie wszystko) bylo jak w jakiej Francji.
Wznosze kielich za Dywanik i kompletnie rabnieta Gospodynie i Jej kompletnie porabanych Gosci. Lechaim! :twisted 😈 😈
Jak tak, to już:
http://www.youtube.com/watch?v=Vvr8AjT0aD0 😀
Kompletnie rąbnięta Gospodyni wspomina z rozrzewnieniem, że dokładnie rok temu gościła wraz z Bobikiem u Kota Mordechaja i były to jedne z najmilszych wakacji, jakie pamięta 😉
Przecież jeszcze żyjemy, spotkanie z Bobikiem i Mordką można powtarzać. 🙂
I ja oczywiście na to liczę 😉
No przeciez mazna powtorzyc chyba?
Nie przypuszczałem, że tu takie kumoterstwo. My tu o duszę świata a inni sobie miłe wakacje fundują wzajem. Zam odpowiedź: przyjemne z pożytecznym. Brawo!
A już za miesiąc nowa płyta Rafała Blechacza…
http://www.deutschegrammophon.com/html/special/blechacz-debussy-szymanowski/
Pierwsza polowa lutego? Kiedy krolik z Kanady przyjezdza do Londka?
A kto to powiedział, że my podczas blogowych spotkań nie walczymy wydajnie o duszę świata? 😆
Nie kumoterstwo, tylko kumpelstwo. 🙂 Debussy i Szymanowski? Hmm…
A tymczasem…
Chór
Już za późno, już za późno,
Utonęła biedna już!
Jeszcze tej płyty nie dostałam, bo fizycznie to ona już zdaje sie jest – ale mam dostać. Wtedy opowiem 🙂
Brammanie, kumoterstwo tu przecież bez przerwy – wciąż są spotkania blogowe koncertowe. Zawsze miłe 😉
Niechże łzę szczęścia z pyska bobiczego otrę!
Po raz pierwszy w mym życiu
zostałem kumotrem,
a wiem, że kumoterstwo to ogromna siła.
Nie miałem dotąd łapy,
co by łapę myła,
kiedy trudno dostępnych pożądałem potraw,
to szedłem do kolejki,
a nie do kumotra,
kiedy forsy mi zbrakło lub się zepsuł piecyk,
liczyłem na łeb zmyślny
wcale nie na plecy.
Lecz koniec z tą udręką, dziś odkryłem nagle,
że nie muszę samotnym wciąż być czarnym żaglem,
że ramię do ramienia, do kumotra kuma
i się z psiny niewielkiej zrobi groźna puma…
Niestraszne mi już sknerstwo, zdzierstwo i harcerstwo,
przed wszystkim mnie ochroni
ono –
kumoterstwo!
A jeśli jeszcze w zacnym kumoterskim gronie
udałoby się spotkać w jakimś tam Londonie,
to będę skłonny przysiąc i przed świętym Piotrem:
mało rzeczy tak cieszy, jak bycie kumotrem. 😈
to mi zajeżdża młynarszczyzną
„Problemem są również narodowe tańce. Kto jeszcze czuje krok mazura z przytupem? Nawet wytrawna artystka Janina Niesobska nie potrafiła go dobrze wpoić krakowskim tancerzom. W Warszawie odczytał go po gombrowiczowsku – jako taniec panów z parobkami – Tomasz Wygoda, ale ubóstwo jego stylu choreograficznego sprowadziło obie sceny baletowe do poziomu telewizyjnego show dla amatorów.” – Jacek Marczyński – o jakież trafne! A ja dodam jeszcze, że 3/4 tańców „góralskich” nie dość że znów było huculskich to toczka w toczkę z poprzedniej inscenizacji… nie nazwe tego tak, jakbym chciała….
Klakierze
tak szczerze:
zajeżdża ciocia, ta z Grójca
lub absztyfikant renówką
tutaj nic nie zajeżdża
lecz pachnie – pasztetówką. 😆
Drogi Klakierze, zapewne nie wiesz o tym, że zabawa w wierszowane komentarze – w różnej stylistyce, często pastiszowej – ma na tym blogu długą tradycję. Jest to zabawa chyba nieco elegantsza niż prześciganie się w obelżywości bądź pogardliwości postów, tak chętnie uprawiane na wielu innych blogach. Mnie w każdym razie bardziej odpowiada.
Na marginesie zaznaczę, że słowa „zajeżdża” do eleganckich nie zaliczam. 😐
Witam Państwa i Gospodynię,
wybaczcie, że wtrącam się w familiarne pogaduszki, ale po wizycie w TWON w przeddzień Wigilii nie mogłem miejsca znaleźć…
@mattheos – dlatego odważam się tu napisać, że mattheos poruszył sprawy, których próżno szukać w recenzjach, dyskusjach, rozmowach bardzo kulturalnych.
Zwykle czytamy, że dyrygent poprowadził pięknie, bądź nie pięknie. Mistrzowsko, poprawnie, z duchem, wykrzesał energię itp. Brakuje mi ciągle odrobiny wniknięcia w meritum zawodu. Zawód dyrygencki jest bardzo wyjątkowy – ze względu na trudność w obiektywnej ocenie tego, co się stało dzięki/przez dyrygenta, co dzięki orkiestrze, a czym spowodowany jest taki, czy inny efekt dźwiękowy.
W przypadku Halki warszawskiej – tu jeszcze raz ukłon dla mattheos za wstęp do diagnozy – Minkowski pokazał się, jako fenomenalnie muzykalny człowiek, badający każdą nutę, ale…
Ale jest wielkie: ze smutkiem przekonałem się, że on po prostu nie umie dyrygować – ktoś powiedział, że nie umiał partytury – powiem inaczej – odebrałem to jednak, jako nieumiejętność poradzenia sobie z techniką dyrygowania. Minkowski był bezradny w recytatywach. Ciągle popełniał szkolne błędy – głównie chciał zaczynać bez przedtaktów, nie było w ogóle wiadomo na ile dyryguje, ruchy nie pasowały do muzyki – co był powodem nieustannego asynchronu orkiestry i sceny. Temat jest szerszy – nie chcę zanudzać widowni 😉
Co do reżyserii – wszystkim łatwiej szukać paraleli kulturowych, kalek, zapożyczeń i odniesień. Poruszę inną strunę: podobnie jak w przypadku Minkowskiego chce odnieść się do techniki. Techniki reżyserskiej. Chciałbym najpierw zobaczyć reżyserię, która jest poprawna technicznie – ruch/bezruch służy akcji, opowieści. W tym spektaklu wielokrotnie (najczęściej w akcjach z Jontkiem) odnosiłęm wrażenie, że ruch na scenie musi być, bo musi być i nie może nic stać. Najbardziej chyba jednak rażą próby reżyserskie, by podczas arii (gwoździ programu) robić ruchy na tyłach. To odwraca uwagę od tego, co najważniejsze – rozumuję tedy, że reżyser nie UMIE przekonująco przekazać pomysłu na dzieło. Nie umie? To co tu robi?
I pozwól, o Gospodyni, na ostatni akapit.
Z całym szacunkiem dla dotychczasowej ścieżki i Minkowskiego i Korczakowskiej – ich obecność w realizacji to błąd decydentów. Po prostu wtopa obsadowa. Dlaczego tak bardzo dyskutuje się o obsadach filmowych, teatralnych, nawet przecież operowych: jaki głos dla jakiej partii. A tu? Od wielu, wielu lat patrzę, jak powierza się funkcje realizatorów niewłaściwym osobom. Jestem przekonany, że Minkowski, jako kier. muz. premiery np. Ariadny, Rinalda czy in. wywołałby szacunek, podziw i stałby się niewątpliwą perłą teatru, który by go zatrudnił.
Czemu jednak za te błędy mają płacić podatnicy? Zwróćcie uwagę, że decydenci swobodnie wydają publiczne pieniądze (tu:) na Halkę, która byłaby interesująca, jako spektakl dyplomowy Akademii Teatralnej+Muzycznej. Czy decydenci umieją odróżnić ziarno od plew na poziomie koncepcyjnym?
Proszę o wybaczenie i dziękuję za ukojenie nerwów.
Dziś w PR2 red. Hawryluk wypowiadał się o potrzebie wystawiania oper w stylu moderne i ogólnie chwalił panią reżyser, jak i śpiewaków.
Coś mi się tylko nie zgadzało, bo PK pisze, że wybuczano panią reżyser, a ze słów pana Jacka wywnioskowałem, że nie podobała się interpretacja muzyczna…
Jeszcze jedno chciałem dodać. Scenografia tej Halki była zwyczajnie brzydka, w najbardziej podstawowym tego słowa znaczeniu.
Turandot Trelińskiego była taka czy siaka, ale wizualnie mogła się podobać. Tu zaś na scenie składowisko blachy cynkowanej i podkładów kolejowych, w które pier…. piorun.
Zastanawiam sie czy, aby przyblizyc literature do nowego pokolenia, dalo by sie przepisac Don Kiszota na wersje w ktorej walczyl by on, na przyklad, z wiezowcami, i czy mozna by bylo wydac to nadal pod tytulem „Don Kiszot” …
Isabelle Anne Madeleine Huppert
1977: Koronczarka (La dentellière) jako Beatryce – Pomme
http://olivierpere.files.wordpress.com/2011/08/oc573514_p3001_154369.jpg?w=640&h=516
—–
Bardzo spodobał mi się komentarz Bramman 26 grudnia o godz. 23:07
Pozwolę sobie zacytować większe fragmenty:
Sztuka i gesty artystyczne nie muszą się usprawiedliwiać nieustannie. Są częścią języka kultury. Rewizjonizm i redefinicja powinny być kompetentne. W Polsce nie są.
…
Raz jeszcze widać, że jesteśmy kulturą młodą, która w dodatku co raz to traci kontakt z własnym zapisem. Zgadzam się więc z opinią Gamzattiego, że inscenizacja pani Natalii obrażaja nadmiarem „symbolicznych gadżetów”. Pana obraża, ideologów tzw. redefinicji nie. Bo są ideologami i w jej służbie podciągają zapis do swoich potrzeb.
Podkreślę, że jestem przekonany, co do tego, ze istotą przekazu kulturowego jest jego redefiniowanie. Tym nie mniej w kulturze też obowiązuje brzytwa Ockhama i bytów ( symboli, metafor, nowych języków) nie trzeba używać ponad miarę. Miarę balansu pomiędzy własnym przekazem a estetyką oryginału. Mówię o głównym nurcie kulturowego przekazu a nie o świadomych przegięciach, które tez mają rację bytu.
————————————–
Wątpię aby młodzi (w swej masie) urodzeni w Polsce w 1980-m i później zrozumieli elementy reinterpretacji opery narodowej Halka. Oni znają co najwyżej fragmenty klasycznych wersji historycznych.
Sądzę, że opowieść młodzi odbierali by jako niezrozumiałą, a ilustracja za pomocą gry emocji tirówki młodym by nie pomogła.
Sądzę, że nieustannie jesteśmy atakowani przez niedouczonych tfurcuf cyników. Oni nawet nie rozumieją fizycznych uwarunkowań emisji głosu przez człowieka. Leżąca na plecach śpiewaczka, to żałosne przetworzenie arii Elżbiety Jodłowskiej śpiewającej w klasycznej postawie Prosektorium Macieja Zembatego.
Dywanowi życzę obłożenia darami Trzech Króli.
Aby brać udział w ważnych wydarzeniach i spotkaniach niekedy trzeba oderwać się od klawiatury stacjonarnego komputera.
Pani Kierowniczce i jej Gościom życzę aby Gwiazdka obrodziła wieloma artystycznymi podróżami w świat sztuki i wielu okazji do obejrzenia cudzej klawiatury.
Sądzę, że bardzo wielu młodych nie stroni od anielskiego śpiewu bliskiego temu z promowanego przeze mnie niedawno odkrytego klipu:
Sarah McLachlan – Angel
http://www.youtube.com/watch?v=2LuGzwNy2ws
Wczorajszy koncert na osma (ostatnia) swieczke chanukowa – Filharmonia Izraelska, dyr. Zubin Mehta; Pinchas Zukerman; Daniil Trifonov.
http://www.livestream.com/ipotv/video?clipId=pla_22e91640-8d96-4f5d-a035-655f59a827f7
Program: Boris Pigovat: “Music of Sorrow and Hope,” symphonic poem for orchestra (world premiere), Beethoven: Violin Concerto; Rachmaninov: Rhapsody on a Theme by Paganini; Beethoven: Symphony No. 5.
Niektórzy próbują, jest pełno powieści o schizofrenikach. Niestety, wersja Cervantesa ciągle najlepsza. 🙂
Zesroman wielce
Żem zajechał
Miast czynić cmokania
Nad wytrawnością wiersza
Nurzam się w przeprosinach
I o wyrozumienie proszę
Ja tylkom tak
Z przekory
Żem zajechał
Co by umieścić swe
Swe dwa grosze
Wodzu, wlasnie o to chodzi ze to sa – inne powiesci 🙂
(Z diagnoza sie nie zgadzam, ale to nieistotne 🙂 )
Cmokać, nie cmokać? Nie ma tutaj normy,
lecz zawsze ważny będzie wybór formy,
w jakiej się pójdzie w tę lub w tamtą stronę,
jeżeli nie chce minąć się z bon tonem.
Lisku, a gdyby tej walce z wieżowcami dać tytuł „Don Kiszot zredefiniowany”? 😉
Więc nie daj się ponieść
Choć Normy wszak brak
Oddaj się Formie
Bon tonu to znak
Bobiku, wlasnie 🙂 A tytulu Halki jakos nie zmienili…
Pan Stanisław napisał:
„Tirówka to bardzo trafny akent. Czy można dojść, jak się ma ona do bohaterki tytułowej. Czy to może siostra albo dawna koleżanka, która wybrała inną drogę do celu, może skuteczniejszą. A może Janusz, który przecież nie może już czerpać dochodów z ciemiężenia chłopów, czerpie dochody właśnie z tirówek? Jak na razie nie wszystko jest dla mnie jasne.”
No to może „Tirówka” ??
A może Don Kichot spiętrzony ? 😉
Dziś po południu w „Dwójce” pan Hawryluk mocna chwalił warszawskie wystawienie Halki. Wszystko mu się tam podobało, dopatrzył się nawet elementów buntu „oburzonych” i „okupujących”, chwalił kostiumy i piękne fraki panów. Jedyny feler to słaba dykcja chóru i wielu solistów oraz nie nadążanie za wielkim tempem narzuconym przez obcego dyrygenta. Warto poczekać jak się sprawa uleży i krytycy dojdą do porozumienia w interesie publiki.
Dzięki, Lisku 🙂
Witam Profana, uśmiecham się do staruszka i zwracam uwagę, że post z dwoma linkami zostaje w poczekalni.
Jasny gwincie – Jacek Hawryluk ogólnie jest zachwycony Minkowskim, więc nie dziwię się. Dziwię się tylko, że chwalił fraki, bo jako żywo fraków tam nie było 😯
A te tempa może jego zachwycają, dla mnie są po prostu błędem w sztuce. Nie ta muzyka, nie w tym języku. Pewnie, że lepiej lżej niż ciężej, ale lżej niekoniecznie znaczy prestissimo 😛 Poza tym, jak wspomniałam, spojrzenie francuskie jest ciekawe, ale tym razem dodam, że nie ten trop: Moniuszko to szkoła niemiecka, prof. Rungenhagen w Berlinie.
Znalazłam tę wypowiedź Hawryluka. Nie mówi o frakach, tylko o smokingach, a to już bliższe prawdy 😉
http://www.polskieradio.pl/8/410/Artykul/506710,Halka-wspolczesna
Nie wiem, czemu się czepia akurat chóru. Wszyscy mieli kłopot ze sprostaniem pędzeniu Minkowskiego (no, chyba że był akurat jakiś fragment liryczny – te były piękne).
Dziwi mnie, że mu „ręce opadają” na argument o nieznajomości prozodii języka polskiego, bo „nigdzie na świecie nie wymaga się, żeby rosyjskimi operami dyrygowali Rosjanie, a czeskimi Czesi”. Ależ to pomylenie pojęć! Nie musi się nawet znać języka, wystarczy wiedzieć, jak brzmi, i dać ludziom się wyśpiewać. Naprawdę można to zrobić. Minkowski nie potrafił.
Ja w czwartek na Halkę. Uvidim, a obacim. 🙂
Mam nadzieje, ze bilet jeszcze na mnie czeka.
Fantastyczny koncert, Lisku, może dlatego, ze mam nowe słuchawki. 😀
Szanowni Państwo, oderwałem się świątecznie od sieci, a tymczasem kilka zdań w moją stronę padło. Dosadność i mocna kreska w tańcach góralskich wydały mi się wręcz konieczne – w przeciwnym wypadku ten fragment pozostałby tym, czym w istocie jest, czyli efektownym ozdobnikiem dla rozrywki publiczności. A wtedy my wszyscy sprowadzeni zostalibyśmy do poziomu tej fikającej panienki, której bynajmniej nie mam za tirówkę, ale za reprezentantkę tzw. warszawki. Masy dość zamożnych klientów, która wypełnia Krupówki, kolejkę na Kasprowy i karczmy regionalne. Te tańce (abstrahując od ich wartości choreograficznej) rozumiem jako fotografię współczesnego Zakopanego. W jej kontekście owo nieszczęsne czołganie się wydaje mi się ironiczne, ale nie upieram się, bo nie jestem wszak adwokatem reżyserki.
Niechętnie oglądałbym, przyznaję, „Halkę” jako opowieść o kobiecie, która „kocha za bardzo”, bo płytkość i schematyczność wątku miłosnego niechybnie wiodłaby nas ku szmirze. I nie sądzę, żeby cokolwiek dałoby się tu zrobić. Może się mylę – ale wciąż powracam do tego, że reżyserka ma prawo powiedzieć nam to, co chce, a niekoniecznie to, co powiedział nam Wolski. Tu ukłon w stronę Gospodyni – Pani Doroto, rzeczywiście tak sądzę: w „Halce”, jak i w wielu innych operach wystarczy słuchać muzyki, bo szkoda czasu na śledzenie głupstw oraz rzeczy, które nie wnoszą nic do naszego widzenia świata. Dlatego cieszę się, kiedy reżyserzy chcą mi coś przekazać ponad tekstem ulepionym z oczywistości.
Co do spójności – widzę ją dobrze w spektaklu Natalii Korczakowskiej. Jeżeli coś mnie tam razi, to drobiazgi. Pomysł z aniołem – przepiękny, trochę z przymrużeniem oka, miałem wrażenie, że za chwilę zobaczę Emmę Thompson 😀 Szpilki – nie raziły mnie, przeciwnie, wydały mi się konsekwentnym i subtelnym podkreśleniem „niedopasowania” bohaterki. A scena rozgrywająca się między Januszem i czołgającym się niemal (!) przed nim Jontkiem – rewelacyjnie mocna. To oczywiście kwestia gustu. Moim zdaniem opera potrzebuje „przegięć”.
Z ciekawością i szacunkiem czytam uwagi p. Brammana na temat francuskiej kultury. Czy my czytamy naszą (i obcą) „płasko”? Jacy „my”? Cóż poradzimy, że dla mnie twórczość Connesona właśnie jest płaska, a dla Pana (jak rozumiem) nie? Ja sądzę tak, Pan inaczej. Organizatorzy „WJ” też mogą mieć na ten temat swoje zdanie. Wszyscy wszak mamy prawo wartościować. A cóż innego robimy komentując ten blog? 🙂
Serdeczności
ASupr
Pobutka.
gamzatti 17:13
Bo to był mazur – jak rzekł mój kolega – ze strasznego dworu 🙂
profan 17:55
zgadzam się całkowicie z oceną Minkowskiego dyrygującego Moniuszką – a może dokładniej – operą Moniuszki – bo uwertura zagrana była znakomicie (byłem wczoraj 27go)
Gostek 18:10
a tu się nie zgadzam, scengrafia mi się podobała, kiedy podniosła sie kurtyna do III i IV aktu, skojarzyłem sobie łagodnie powyginane cynkowe blachy z Rusinową Polaną, a zjeżdżający ołtarzyk z kapliczką na Jaszczurówce. A jeszcze przedtem dwa nie całkiem zagłodzone charty w szlacheckim gnieździe..
Największy jednak szacun mam dla reżysera światła – podkreślanie statyczności obrazów jak – czy ja wiem – w „Lekcji anatomii..” albo gdzieś u Thodopulosa zwanego niekiedy El Grekiem.
Nieszczęściem rezyserii była Halszka przez cały czas bezsensownie plącząca sie po scenie, a porażką TWON jako gmachu z instalacjami (technicznymi) był nadzwyczaj głośny szum klimatyzacji – fakt, że dodający werystyczności arii Jontka. Może celowo szumiało..
Adam Suprynowicz 02:03
gibającą się panienkę na tarasie widokowym też odebralem jako zachowanie reprezentantki nowego establishmentu (jesteśmy na wczasach..)
A szpilki – w świetle porzuconych kierpców – jako pragnienie społecznego awansu Haliny
Kolejna smutna wiadomość:
http://cjg.gazeta.pl/CJG_Lodz/1,104407,10877073,Zmarl_Janusz_Cegiella___biograf_Aleksandra_Tansmana.html
Adamowi Suprynowiczowi: nie chodziło mi o płaskość czyjejś muzyki. Moje zdanie brzmiało: „Francuzi ( ci okropni Francuzi) nie muszą skrywać słabości muzyki od François-Joseph Gosseca poprzez Hyacinthe Jadina, Camille Saint-Saënsa, André Capleta do Vincenta d’Indy. Z żyjących Nicolasa Bacri do Pascala Zavaro, Guillaume Connesson i Thierry Escaich’a. Po prostu pokazują jacy są.”
Czyli dałem przykład historycznych o obecnych kompozytorów mniej wyeksponowanych, ale traktowanych poważnie i bez retuszu, jako istotny kulturowy sygnał w galerii możliwych postaw. Chodziło mi też o to, aby kultury nie traktować jak turnieju na wielkość, ale jako przestrzeń wymiany idei.
Kraje rozwinięte mają nawet programy w rodzaju „muzyki zaniedbanej”. Specjalnie skoncentrowane na szukaniu idei i postaci przysłoniętych cokołami. Chodzi zapewne o to, aby kulturowo czegoś cennego nie zagubić. Mój żal, co do głęboko niemerytorycznego charakteru polskiej sceny kulturowej podtrzymuję. Żyjemy w dobie kulturowego big brothera. I władza tego chce. Gorzej, że część opiniotwórczych odbiorców też.
Myśl tę spowodował jeden głos z blogu, nie p. Suprynowicza, który to głos mówił o konieczności korygowania Moniuszki z powodu niedomogów jego partytury. Ja bym szedł w głąb i starał się słabości pokazać jako swoistości i w efekcie jakości. Ale nie jestem reżyserem operowym. Łatwo mi pisać.
PS. A Bacri też taki płaski? Gdzieś na wspólnej linii z Henri Dutilleux.
Szkoda Pana Cegiełły 🙁
Z tymi szpilkami, panienką i aniołem, które tu bez przerwy obracamy, to chwyty strasznie prymitywne i zgadzam się z gamzatti, że ich prymityw obraża naszą inteligencję. Panienka jak na zwykłą przedstawicielkę warszawki za bardzo się też miota, no i to, że ona jest jedna, a chwilowo wpada jeszcze dwoje rolkarzy, to już ma być tłum turystów? Coś tu nie gra. Mógłby być rzeczywiście tłum turystów przeciwstawiony grupie górali i to miałoby sens, ale te pojedyncze akcenciki są mało logiczne.
Dla mnie ta reżyseria ma taką główną wielką wadę: wszelkie koncepcje, których możemy się jedynie domyślać, przedstawione są śladowo i nie wiążą się ze sobą. Taki ciąg zalążków, jak nienarodzone dziecko Halki (swoją drogą śpiew przy poronieniu – „aria poronna”? – to rekord świata 😛 ).
Zabawne to wszystko. Redefiniować można sztukę. Ale nie przez domalowanie wąsów Giocondzie. Jeszcze nie do końca to napisałem, gdy sobie uświadomiłem, że taka próba przecież miała miejsce. Ale to było zupełnie nowe dzieło. Jak Picasso malujący różne wersje „Panien dworskich” Velasqueza. Klakier i Profan widzą w niedoróbkach skutek pośpiechu. Chyba coś w tym jest. Redefinicja przemyślana czyli prawdziwa lub tylko pozorna bo nie końca logiczna to już obowiązek. Najprościej przenieść w nasze czasy przy pomocy rekwizytów. Jeżeli ograniczymy sie do tego, wychodzi bzdura. Jeżeli zadamy sobie więcej trudu i redefiniujemy wątki psychologiczne, musimy wspiąć się na wyżyny, a na to rzeczywiście na ogół nie starcza czasu.
Zarzynanie lektur szkolnych to sprawa banalna. Dlaczego omawiając w szkole Halkę, jeśli się ją omwawia, nauczyciel zwraca uwagę na krzywdę wiejskiej dziewczyny, a nie wskazuje, jakie walory muzyczne można w Halce znaleźć. W socjaliźmie było to zrozumiałe. Wszak sprzeczności klasowe tłumaczyły całą rzeczywistość. Ale dlaczego te przyzwyczajenia pozostały i są przekazywane z pokolenia na pokolenie. Owszem, krzywda dziewczyn jest problemem odwiecznym, ale nie dla jej poznania idziemy na operę. Tu jeszcze jeden problem moim zdaniem istotny. Opery, przynajmniej w Polsce, od dziesięcioleci nie traktowano jako teatr. Opera była tylko do słuchania. Patrzenie na stukilogramowe primadonny nie sprawiało szczególnej przyjemności, podrygiwania baletu też lepiej było wzrokiem omijać. Od paru l;at wiele się zmieniło. W tej chwili trzeba patrzeć na to, co się dzieje na scenie, a nie tylko słuchać. Twórcy przedstawień zdają sobie z tego sprawę i starają się widza zadowolić. Czasami w swoich wysiłkach nieco przesadzają.
Aż mnie zaciekawiło, o co chodzi z tym Connessonem:
http://www.youtube.com/watch?v=N4avDHIy8qM&feature=related
Jak dla mnie, trochę repetitive, a trochę neoklasycyzm. Podniecać się nie ma specjalnie czym, muzyka lekka, łatwa i przyjemna, no i tyz piknie 🙂
Już nie pamiętam, gdzie to przeczytałam, ale wydało mi się to niegłupie: że Moniuszko tak właśnie nakreślił postać Halki, żeby mogła mieć scenę obłędu, bo to było wówczas modne. Coś w tym chyba jest 😈
Co do tytułu, można się zastanawiać. Tirówka i Don Kichot spiętrzony wskazują na coś bardzo współczesnego. Żeby wskazać, że ma być nowocześnie, ale w nawiązaniu do tadycji, proponuję nowoczesny tytuł w formie nawiązującej do dość dawnej tradycji: „Tirówka albo Don Kichot spietrzony”. Wiem, że z Don Kichotem chodziło o inny utwór. Ale przecież Jontek to też Don Kichot walczący z wiatrakami mielącymi biedne dziewczyny. Iluz mamy takich Don Kichotów sądzących, że urokiem osobistym wygrają z możnymi tego świata w rywalizacji o panienki. Panienka też jest Don Kichotem walczącym o prawdziwe uczucie ze strony możnego. W Halce don Kichot bardzo spietrzony moim zdaniem.
Wybaczcie, że ostatnio małom poważny, ale nastrój sylwestrowy powoli się udziela.
Nie ma na to rady… 😉
Przepraszam, przeoczyłem wiadomość o Januszu Cegielle. Żal wielki. Odszedł w czasie walki tutaj o NFIC i o chór PR. Pamietam, ile było protestów, gdy z telewizji zdjęto jego program. I chyba już nigdy czegoś podobnego nie robiono. Ile osób poznało i pokochało muzykę dzięki Przebojom mistrzów. Miał szansę trochę muzykę powazną spopularyzować Malicki ale poszedł w chałurę i kicz. Za cztery tygodnie idziemy do filharmonii, gdzie m.in. posłuchamy Jowiszowej. Wspomnę wtedy Janusza Cegiełłę i jego programy robione z tak wielką kulturą.
Główny jego cykl nazywał się Słuchamy i patrzymy. Jeszcze były Przeboje mistrzów i Żywoty instrumentów.
Ta moda z obłędem to plagiat z Hamleta. Ofelia w wykonaniu Modrzejewskiej była późniejsza, ale aktorka przeniosła się do Warszawy w 10 lat po warszawskiej premierze Halki. Mogła widzieć operę Moniuszki. Co by jednak nie mówić o tragedii Halki, Ofelia robi większe wrażenie w scenie obłędu, jeżeli Hamlet dobrze wystawiony.
Z Hamleta czy nie z Hamleta, chodzi raczej o romantyczne operowe sceny obłędu, typu Łucji z Lammermoor.
Dzień dobry,
jeszcze o „Halce”:
http://beethovenmagazine.wordpress.com/2011/12/27/66/
Wyjaśniam drugi raz, że Guillaume Connesson i inni dawni oraz nowi zostali przywołani przesz mnie jako twórcy nierozpoznani szerzej, zaś we Francji, pomimo tego, że robią „jedynie” dobrą robotę, nieźle podawani. Jako wypełnienie palety zjawisk. Wszystko odnosiło się do cyrkowego postrzegania kultury u nas. Zgoda, że nie przez domowników tej strony.
Wszystko odniosłem do Halki, tylko już nie pamiętam jak.
Oto dużo lepszy utwór Connessona:
http://www.youtube.com/watch?v=rSNYYAWsLpE&feature=related
jan – dzięki za link do „Beethoven Magazine”. Ania Dębowska się rozpisała – wreszcie ma więcej miejsca 🙂 Parę jej spostrzeżeń mi się podoba. Natomiast ja zdecydowanie widzę np. scenę z czerwonymi szpilkami jako fałsz, bo, jak słusznie napisała gamzatti, „wiejska dziewczyna dzis idąc do miasta do ukochanego pana ubrałaby się w wypasioną mini i umiałaby chodzić na szpilkach”. Kto wie, czy nie lepiej niż miastowe panienki 😉 Więcej jest dla mnie takich zgrzytów w tym spektaklu.
Don Kichot w bardzo spiętrzonej halce rzeczywiście sylwestrowy. 😆
Dopiero z tej ostatniej recenzji zrozumiałem, o co chodzi. To niestety bzdura, to rozwarstwienie klasowe. Klasy się pomieszały. Są bogaci i biedni, ale słuszna jest uwaga, że bogaci rzadka mają pochodzenie dworskie. Większość znanych mi ludzi bogatych mówi językiem ul. Ordynackiej, językiem Zbycha i Rycha. Tylko nieliczni z nich w ogóle potrafia wykazać się dworskimi manierami, gdy trzeba. Ale dobra partia to koniecznie człowiek bogaty. Polityk na dorobku to ho ho. I też używa tego samego języka. Panie tu obecne mogą o tym nie wiedziec, bo przy paniach język w użyciu bywa inny. Tymczasem problem wykorzystania dziewczyny łudzącej się co do intencji partnera pozostaje ten sam, tyle, że mniej powszechny. Coraz częściej role się odwracają obecnie. Świetnie to przewidział Jeremi Przybora w teatrze TV „Książę ułomny”, gdzie wiejska dziewczyna uwodzi nieszczęsnego panicza. Porzucony z dziecięciem, które rozwija się do tyłu aż znika zupełnie. Potem była poszerzona wątkowo wersja książkowa pt. „Uwiedziony”.
Niedawno widzialam w teatrze reinterpretowanego Romea i Julie gdzie Capuleti i Montague sa dwiema wrogimi rodzinami mafijnymi. Tybalt wygladal swietnie w skorzanym zakiecie z cekinami, kastetem na dloni i guma do zucia w zebach, lecz gdy zaczynal mowic bialym wierszem oczy mi sie wytrzeszczaly. Nowobogacki podrywacz tytulowany paniczem i uzywajacy jezyka z innej epoki pewnie wyglada nie mniej absurdalnie. Za to opera w ktorej zachowana by byla muzyka lecz z calkowicie nowym, dzisiejszym librettem o tematyce luzno opartej na oryginalnej i z nowym tytulem, zaznaczajacym ze w oparciu o, mogla by byc bardzo ciekawa. (O ile pamietam, Bobik sie niedawno w tej sprawie polecal 🙂 )
Ooo, jak Bobik, to ja jestem za. 😆
No to w końcu – dobre, czy złe przedstawienie?
Wiem, wiem – pójdź pan, to się sam przekonasz!
Jednakże z przeczytanych recenzji, wypowiedzi tu na blogu jawi mi się obraz z powiedzenia: w domu powieszonego nie mówi się o sznurze.
Z obejrzanych zdjęć
http://www.teatrwielki.pl/repertuar/opera/kalendarium/halka.html?kid=617
kilka jest super – z Halką na stole. Jest w tym coś swojsko ludycznego – zupełnie, jak na imieninach u cioci Feli, kiedy to ciocia lekko pochlała i nieszczęsna gwałtem się kładła na stole.
A zgromadzony tłum spogląda ze zrozumieniem, ile to Januszek ma kłopotów z Felą.
A i na zdjęciu nie ma czerwonych szpilek, tylko jakby kierpce.
Może w dniu premiery zawistne rywalki pretendujące do roli, schowały kierpce i przyszło artystce wystąpić we własnym obuwiu?
No i zdjęcie z tańcami góralskimi – no nie, co wy ludziska chcecie, jaka tirówka?
To moim zdaniem trzeba czytać, że programy rozrywkowe poprzez telewyżernię trafiły pod strzechy.
I kościół na zakończenie z pustym ołtarzem z fruwającymi belkami, jakby w moment po eksplozji bomby.
A ten anioł, to moim zdaniem nawiązanie do tych martwych ptaków leżących po stołach w I akcie.
No i pewnie logicznym następstwem jest to, że eksplozja i jego musiała zrzucić na ziemię, a spadając zabija Halkę, karząc ją za sprzeniewierzenie się cnocie.
Uważajcie, uważajcie. Mnie by pewnie jak zwykle wyszła opera komiczna i to w sposób zamierzony. Zastanówcie się dobrze, czy właśnie takiej Halki chcecie. 😆
Pani Dorota Szwarcman zaczyna swoją recenzję od: „Okładka programu Halki wygląda jak szkolny zeszyt w kratkę. Rychło się przekonujemy, że taki będzie cały I i II akt. Czy to aluzja do tego, że Halka to coś w rodzaju szkolnej lektury, czy też pokłosie wizyty w toalecie Teatru Wielkiego, która mniej więcej tak wygląda?”
Jeszcze kilka lat temu, gdy w antrakcie przyszło nawiedzić owe toalety, człek się zanurzał w atmosferze Teatru Wielkiego ubiegłego wieku. Teraz po liftingu tych pomieszczeń nic z owej dawnej atmosfery nie pozostało (może tylko rozmiary kabin, gdzie trzeba dokonać dość skomplikowanych ewolucji, aby zakończyć w nich pobyt).
Domniemanie Autorki recenzji, że pokłosiem owego liftingu jest przeniesienie go na scenę wydaje mi się dość poważnym zarzutem.
@Bobik
Jeszcze bardziej komiczna, niż obecna redefiniacja?
Nie, no przecież sprostowałam później (24.12, 10:21), że inspiracja wyszła jednak skądinąd.
rzeczywiście, nie doczytałem, przepraszam.
Ale konkluzja niejako współgrała z moimi wrażeniami poruszania się po korytarzach i foyer w przerwach przedstawień (choć wydawała mi się zbyt drastyczna).
Zwłaszcza ten starszy pan (którego obserwuję kątem oka) przesuwający się w poobijanych i pokrytych liszajami wielkich lustrach… 😉
Nadmienię, że określenie „tirówka” akurat do tej postaci nie pasuje. W pierwszych (prywatnych) informacjach do PK użyłem słowa „kurewka”.
Bobik 15.49
Czekamy… 🙂
A pomożecie? 🙂
lisek
28 grudnia o godz. 13:51
„Niedawno widzialam w teatrze reinterpretowanego Romea i Julie gdzie Capuleti i Montague sa dwiema wrogimi rodzinami mafijnymi.”
Stare pomysly.
Nie wiem czy pierwszy ale z 1957 r „West Side Story” gangi Sharks i Jets.
Potem „Romeo + Juliet” – dzieje sie w Verona Beach (Luhrmann 1996) itd
Pietrku, oczywiscie ze pomysl interpretacji stary. Z tym ze West Side Story to nie Romeo i Julia, to inne dzielo oparte na nim, z tekstem napisanym od nowa. Sztuka o ktorej mowie jest Shakespearem – tekst pozostal ten sam – i reinterpretacja jest implikowana tylko przez ubior, rekwizyty itd. W rezultacie bandzior wyglasza literackie teksty, co wyglada absurdalnie. Tz ta reinterpretacja zanizyla poziom obu rodzin, co sie kloci z jezykiem (filmu Luhrmanna nie widzialam, mozliwe ze tam tez tak jest). Ale ogolnie to problem w kazdej ahistorycznej reinterpretacji.
Wreszcie i ja dotarłam na Halkę. Inscenizacja mi się podobała – no naprawdę mi się podobała. Kupiłam ją razem z czerwonymi szpilkami, tańcem paniczów z lokajami (ta scena wprawiła mnie w szok i chwilowe pomieszanie, ale się odnalazłam), rozrzuconym w powietrzu kościołem – no prawie ze wszystkim ją kupiłam. W panience z Gubałówki (Kasprowego?) nie dostrzegłam kobiety sprzedajnej. Nie była to dama, co widać choćby po tym, że ubrana była niestosownie do okoliczności, ale między damą, a kobietą z brzękiem upadłą, jest ocean możliwości. Skoro już musiał być striptiz, 🙄 to absolutnie mi nie przeszkadzało, że został wykonany przez mężczyznę. 😎 Natomiast przeszkadzało mi to, że momentami – i nie było tych momentów mało – nie byłam w stanie zrozumieć słow. 🙁 Ale tak w ogóle, to się wzruszyłam. Na sentymentalnym starociu (poprzetykanym przebitkami ze współczesności). 😯
Ja też byłam dzisiaj na Halce i też mi się podobała. Udziwnienia mnie nie raziły, bo już się z nimi oswoiłam, a część (cały pierwszy akt) kupiłam bez zastrzeżeń.
Zdziwiłam się, że ten Moniuszko taki ciekawy 😀 i zasługę przypisałam MM.
Fakt, trochę podkręcił tempo w pierwszej części, ale wyszło to bardzo energetycznie i nawet ekscytująco.
Śpiewacy raczej już nadążali, a dykcja bardzo im się poprawiła, bo wszystko słyszałam i rozumiałam.
W drugiej części przywalił mnie trochę sentymentalizm, ale generalnie byłam zdziwiona, ze tak nieźle to wygląda.
Agi nie spotkałam. 🙂
Dobrze, że trochę się to rozkręciło. A o udziwnieniach gadaliśmy tu tyle, że nic dziwnego, że się przyzwyczaiłyście 😉
Jedno mnie tylko zastanawia – czemu Piotr Kamiński się w ogóle o Halce nie wypowiada? A przecież ponoć był, na pewno na próbach. Na premierze nie spotkałam go, czy był na którymś ze spektakli późniejszych – nie wiem.
Dzisiaj w TWON była też Bazylika z Mamą. Pełno było na widowni, to i nic dziwnego, że się jakoś z mt7 nie spotkałyśmy. A PMK w ogóle zniknął jak sen jakiś złoty 🙁 Z udziwnień to mi się zdecydowanie anioł nie podobał. MM na zakończenie złożył nam po polsku życzenia noworoczne i zapowiedział, że w przyszłym roku dyrygował będzie Łukasz Borowicz. Jakos tak każde zdanie osobno mi się pisze – spać czas. 😉 W kodzie trzyliterowe słowo z dwoma błędami ortograficznymi. 😯
Wyszłam z „Halki” wczorajszej zachwycona.
Muzyką i jej interpretacją przez Minkowskiego. Miałam obawy, a tego (muzyki i jej interpretacji przez MM) po prostu znakomicie się słuchało. Przez święta popracował? Orkiestra jak na skrzydłach.
Inscenizacją i scenografią (nawet tym orło-aniołem, a Giewont genialny). Po dyskusji na Dywanie spodziewałam się przytłoczenia wizją reżyserki i jarmarku pomysłów, ale nie odebrałam, by cokolwiek było przekombinowane, zbędne. Pewnie też pomogło przygotowanie na Dywanie. Nie mogę tylko, jak Aga, pojąć sensu udziału służby w mazurze. Charty skradły scenę Januszowi i Halce, akurat zebrało im się na przeciąganie i zmianę układu na kanapie 😉
Dobrym poziomem wykonania. Znakomitym chórem. Faktycznie, Jontek chwilami trochę się nie wyrabiał, ale w granicach przyzwoitości. PK pisała o wersji Jontka raczej spłakanej, a tu spory i przyjemny głos.
Czasem faktycznie nie szło zrozumieć o co, ale zastanawiam się, ile w tym naszego osobistego problemu – tekst jest archaiczny i jeszcze składnia „operowa” (przyznaję się – zdarzyło mi się „Zemstę” Hofmanna oglądać z napisami 🙁 a nie takam młódka).
Fantastyczny wieczór.
mt7 była widziana, ledwo poznałam 🙂
Dzień dobry,
chór i na premierze był w porzo. Jontka określiłam jako rzewnego, zwłaszcza w zestawieniu z interpretacją Kuka, w której jest to mocny człowiek czynu.
Domyślam się, że w ogóle rzecz się trochę uleżała w końcu. Co do słów, nie szło ich zrozumieć także w Krakowie, gdzie scena mniejsza i widownia bliżej – to już chyba specyfika zarówno samego tekstu, jak i naszych śpiewaków. Żałowałam tam, że żadnych napisów nie było, w Warszawie były przynajmniej angielskie 😛
A charty – to najpiękniejszy element tego spektaklu 🙂
No i co takiego dziwnego jest w jodłach szumiących na przystanku tramwajowym i w Jontku fałszującym niewprawnym altem? Nagłą decyzję o zmianie kierunku jazdy potrafię jeszcze zrozumieć, ale żeby od razu pogotowie wzywać? 😯 😎 😀
Czuję, że nadchodzący rok będzie dobry dla psów. Do oper się je będzie angażować na wyścigi. A może i teatr też podąży tym śladem? I w ten sposób, dzięki kulturze, pieskie bezrobocie spadnie do zera. 😆
” Halkę ” warto zobaczyć. Wreszcie nie koturnowa ramota. Reżyseria inteligentna i ciekawa, Minkowski nadal umie dyrygować 🙂 Nawet przedtakt, he, he…
Dykcja u większosci skandaliczna, poza fantastycznym Arturem Rucińskim.
Piękne solo wiolonczeli.
Panie Piotrze, ukłony.
Kilka słów o Halce (7 stycznia).
Od momentu, kiedy w trakcie oglądania spektaklu nasunęła mi się myśl (kafelki, stoły z martwym ptactwem niczym stoły prosekcyjne, próba podcięcia sobie żył przez Jontka, jadące ściany) że pierwsza część rozgrywa się w szpitalu psychiatrycznym (i w chorej wyobraźni Halki i Jontka) nic mnie już nie było w stanie zadziwić z dziwności inscenizacyjnych. Druga część, gdy Halka i Jontek wracają do wsi (czyżby NFZ nie przedłużył kontraktu ze szpitalem?) i wyobcowani przebywają wśród jej mieszkańców, jakby konsekwencją pierwszej.
W czasie mazura żadne iskry nie leciały, tańce góralskie też bez ikry.
Sztuczki treserskie z psami wędrującymi z kanapy w kierunku kulis (z których je ktoś wyraźnie przywoływał) i z powrotem denerwujące.
Pięknie śpiewała Halkę Wioletta Chodowicz, Janusza Bartmińskiego chętnie posłuchałbym w roli Nadira, Artur Ruciński był bezbarwnym Januszem.
Może miejsce, w którym siedziałem (cofnięte boczne loże I balkonu) jest nieakustyczne, bo większość tekstu niezrozumiała i muzyka orkiestry miejscami jakaś rozjechana.
Sceny chóralne w drugiej części przepiękne i urzekające swym brzmieniem.
Podział na dwie części (zamiast czterech aktów), tempo spektaklu i miłe dla oka sharmonizowanie strojów czynią to, że ogląda się i słucha z przyjemnością, choć dreszcze po plecach nie przebiegają.