Trzy fleciki, bis z Afryki
Tak właśnie odebrałam dziś głos Yulii Lezhnevej – jak flecik, absolutnie precyzyjny instrumencik, z pełną górą i mniej pełnym dołem skali. To był śpiew bardzo – by tak rzec – kulturalny, absolutne przeciwieństwo tego, co się działo wczoraj. Jednak wyczuwało się jakby obawę przed rozwinięciem w pełni swoich możliwości, które – co chwilami się ujawnia – są ogromne. Młodziutka śpiewaczka wciąż chyba czuje się na początku drogi, i właściwie nic dziwnego. Tylko jeśli pamięta się tę jej jedyną arię w L’Oracolo in Messenia wykonanym w ramach Opera Rara, o której dziś przypomniała gawronka, to trochę to dziwi. Wtedy zebrała się w sobie i dała z siebie wszystko. Dziś było niestety na pół gwizdka…
Były momenty wielkiej piękności, zresztą bardzo jej pomagała znakomita orkiestra – Ensemble Matheus pod kierownictwem dynamicznego skrzypka Jean-Christophe’a Spinosiego. Wykonana na początek aria Zeffiretti, che sussurrate ujmowała nie tylko piękną barwą i subtelnością śpiewu solistki, lecz wspaniałą współpracą z solowymi skrzypcami. W zaśpiewanej w drugiej części arii z Orlando furioso, Sol da te, mio dolce amore, stworzyli przepiękny duet z grającym na traverso naszym dobrym znajomym Alexisem Kossenką. Ale szybkie, efektowne arie kojarzące się z repertuarem Bartoli, jak Agitata da due venti z Griseldy, Armatae face z Judyty czy Gelosia z Ottone in villa, miały jednak w sobie pewną powściągliwość…
A dlaczego trzy fleciki – bo właśnie jeszcze był Kossenko, który poza tym na flecie prostym sopranowym zagrał Koncert C-dur (przetransponowany do G-dur), a ponadto z „trzecim”, czyli drugim flecistą, grającym na traverso Jean-Markiem Goujonem, wykonał Koncert e-moll Telemanna. W części finałowej, trochę wziętej z folkloru polskiego, a trochę z francuskiego, orkiestra tupała do rytmu i raz nawet wykrzyknęła „hej”, co wywołało wielką uciechę publiczności i właściwie ukradło show głównej solistce.
I tak się zastanawiam, czy to jest teraz taka moda, że koncert powinien mieć coś z cyrku („Bierhalle” – wyraził się 60jerzy)? Zespół Spinosiego robił to jeszcze dość niewinnie, ale po pierwszym bisie, wciąż z solistką przywoływany przed publiczność, zamiast dać jej jeszcze coś zaśpiewać (wciąż mieliśmy niedosyt), zaczął z zespołem improwizować na temat utworu Mai Nozipo znanego z płyty Kronos Quartet Pieces of Africa. Biedna Julka (ubrana w różową suknię przypominającą torcik z kremem) nie bardzo mogła się w tym znaleźć. Ale najważniejsze, że było zabawnie. Jedno jest pewne: po afrykańsku Misteria Paschalia jeszcze się nie kończyły.
Komentarze
Ja bym tylko dodał, że ciągłe wyciąganie jej (czy to w pogramie, czy zapowiedzi przed koncertem) następstwa Bartoli jest nieporozumieniem. Bo oprócz tego, że koloratury con bravura, to więcej je dzieli niż łączy.
60jerzy już w domu – lux torpeda doprawdy 🙂
O ich zestawianiu w ogóle należy zapomnieć. Całkowicie odmienne gatunki głosu – Lezhneva jest lekkim sopranem, Bartoli mezzosopranem. Osobowości wręcz skrajnie różne.
Bravo!
Słuchałem transmisji radiowej. Nie zachwyciła mnie Julia, nie zafascynowała, nie rzuciła na kolana…Nie wiem skąd prowadzący transmisję wyciągnął to porównanie z Callas, bo to przecież czysty absurd pod każdym względem. Już prędzej Bartoli jesli idzie o repertuar.
Nigdy nie slyszalem na zywo, ale w radiu mialem wrażenie, ze to istotnie „instrumencik” – bardzo elastyczny, bardzo precyzyjny technicznie, ale śpiewaczka bez wyrazniejszej osobowości i bez temperamentu. Może dlatego szybkie, dynamiczne kawałki brzmiały sennie, choć przedostatnia aria jej występu, zdaje się, z „Orlanda” wypadła, wg. mnie, znakomicie i była punktem szczytowym wieczoru.
W sumie więc gdyby do jej dużej kultury wykonawczej i nieskazitelnej techniki dodać trochę wyobrazni, odwagi i temperamentu – mielibyśmy artystkę, a tak jest to na razie „tylko” zdolna spiewaczka.
@FanMuzyki
Nową Callas obwołał ją dziennik Le Figaro http://www.lefigaro.fr/mon-figaro/2011/04/03/10001-20110403ARTFIG00180-julia-lezhneva-la-nouvelle-callas.php
Pobutka.
Tak spiewala w zeszlym roku w Krakowie. Moze jej obecni nauczyciele robia cos nie tak? 🙁
Marcin Majchrowski mowil wczoraj ze podczas koncowych braw usmiechala sie przepraszajaco.
Tylko jeśli pamięta się tę jej jedyną arię w L’Oracolo in Messenia …
Właśnie ten grudniowy wyczyn mając na uwadze, optowałam za nie-słuchaniem Julii za wcześnie (znaczy – daniem jej 2-3 lata czasu na rozwój… a sobie – na ostrzenie apetytu ;)).
Ale oczywiście nie mam żalu do losu za spędzenie wczorajszego wieczoru tak a nie inaczej 😀
Nb, rozluźnienie na bisach wcale mi nie przeszkadza*, o ile nie służy zamaskowaniu takiej czy innej niedoskonałości koncertu (a niekiedy tandety, jak donoszą świadkowie wydarzeń niedzielnych). Branie królestwa muzyki w całkowite posiadanie, bawienie się nim, możliwościami, skojarzeniami, konwencjami, jakie daje – tak; łatwizna i liczenie na łatwą klakę „na prowincji z pretensjami” – nie.
I oczywiście zdania, czy przekroczono, czy też nie ową jakąś (magiczną, płynną, arbitralną) granicę, będą różne u różnych melomanów…
…Tak jak odbiór alikwotów piątkowego Ewangelisty: mi się go słuchało doskonale (z trzeciego rzędu), czułam sens takiej konstrukcji, takich wyważeń; nie miałam uprzedzeń ani zmęczeń**, jedynym mogło być zasugerowanie się opinią P. Redaktorki wygłoszoną w przerwie 🙂 lecz szybko przytłumioną przez dalszy odsłuch (a po ‚O Mensch…’ dzieje się znacznie więcej, niż przed).
Pani Redaktor chwała za bycie znów na całym Festiwalu i codzienne opinie (doczytałam co-nieco wczoraj rano) a także życzenia chwili zasłużonego relaksu poświątecznego po intensywnej pracy. Uczestnikom Forum – spóźnione pozdrowienia wielkanocne i życzenia szybkiej, ciepłej wiosny a w niej wielu ekscytujących odsłuchów i rozmów o nich.
____
*co więcej, ma… może mieć wiele pozytywnych aspektów – także ‚perspektywicznych’ (np. pozyskiwanie młodszej publiczności, niecierpiącej sztywniactwa)
**Pasję Janową sprzed dwóch lat musnęłam w małym wyimku próbowym i jeszcze mniejszym koncertowym (czasami trafiają się takie gratki :))
Nb, coś nie widzę ‚pod piątkiem’ głosu Beaty Minkowskiej 😈 — bez niej w opiniach o wyczynach muzyków z Luwr-Grenoble i ich Szefie brak ważnego alikwotu… 😀
Dzień dobry,
Beata ostatnio odpuściła sobie blogowanie. Nawet własne 🙂
Święta, święta i po święta, pora zmykać ze Stołecznego Królewskiego. Dziękuję wszystkim blogowiczom za miłe spotkania – coraz więcej twarzy widzę za nickami i to bardzo miłe 🙂 (Nie wspomniałam, że w piątek spotkałam się też z JoSe – jak zawsze zajęta i zabiegana, ale znalazłyśmy chwilę na pogaduchy – dzięki! 🙂 ).
Odezwę się już z Warszawy.
Ja słuchałem przez radio końcówki tego koncertu i powaliła mnie na kolana aria z „Judy” Vivaldiego. Cóż za technika, brawura i kulturalne, subtelne wibrato!
@ FanMuzyki : p. Majchrowski wspomniał o Callas zapewne dlatego, że Leżniewą porównywało się do niej we Francji („Le Figaro”).
Leżniewę…. trudne te przypadki…
Tak, tak! Swietnie bylo czytac na biezace komentarze i konfrontowanie z wlasnymi wrazeniami… Bardzo dziekuje.
Z wrazenia wszystkie przypadki mi sie pomylily…
A mnie wkurza porównywanie dzisiejszych artystów do wielkich nazwisk z przeszłości. Ta jest nową Marią Callas, inna Ellą Fitzgerald XXI wieku, Horowitz naszych czasów itp. itd.
To oznacza tylko jedno – wzorce, na które powołują się krytycy/ pracownicy marketingu są niedoścignione, a dzisiejsze gwiazdy są jedynie ich jaśniejszym lub bledszym odbiciem.
@a cappella – dziękuję za pamięć, a po alikwoty zapraszam niebawem do Ruchu Muzycznego, będzie też wywiad z MM.
Markus Brutscher jest dla mnie mistrzem mowy niemieckiej (i nie chodzi tu tylko o dykcję, ale i o budowanie emocji i o całokształt). Po koncercie w Paryżu w krótkiej recenzji (Diapason) napisano „évangéliste à l’éloquence de feu qui atteint dans la seconde partie des sommets d’émotion”. Zasadniczo się zgadzam 🙂
A co do Julii. Słyszałam ją w styczniu w Berlinie. Z Markiem Minkowskim. Śpiewała donośniej i odważniej. I to nie była kwestia formy wokalnej, bo w Krakowie była w b. dobrej. Usłyszę ją znów za dobry miesiąc i dam znać, jak jest: http://www.soli-deo-gloria.info/index.php/festival/programm-2012/118-programm-2012
Wczoraj siedziałam w czwartym rzędzie, smakowałam niuanse, naturalność i wielką kulturę śpiewu. Wielka radość i ulga po traumatyzującej, jak dla mnie, niedzieli 😉 Szkoda, że na bis nie było Broschiego…
Dziś o 19:30 retransmisja Mateusza z MM + MLG.
Transmisja o 19:00 – pardon za spamowanie.
@Beata
Szkoda, że na bis nie było Broschiego…
Ha, dokładnie w tym duchu spekulowaliśmy-żartowaliśmy z ROI* PAKa przez cały wczorajszy dzień!… – Że chcemy od Julii (zwł. ja) „farinellego”! 😀
Zdając sobie, rzecz jasna, sprawę z ryzykowności (niemożliwości) takiego bisu** – człowiek nie może się powstrzymać od zaklęć: drogie dziecko, nawet jeśli(by) pan Spinozi*** ci nakazał maksymalną powściągliwość w operowaniu techniką i tym kawałkiem daru PB, jakim dysponujesz — plis, plis, plis – idź teraz na całość i pokaż jak to się powinno śpiewać, jak ty to już tu zaśpiewałaś (zawieszając poprzeczkę, którą Ci teraz będą wypominać ;)) 😀 …
____
*Realowy Odpowiednik Internauty, © zeen 🙂
**tongue in cheek?… rękawica konfrontacyjnie rzucona starszej koleżance po fachu?…
***albo strategia marketingowa… albo rozsądek nakazujący się strzec zbyt szybkiego i łatwego zaszufladkowania w pobliżu przegródki… jakiejś… np. M. Brutschera 😉
Beato, pozdrawiam i czekam na teksty 🙂
Gostku, dzięki za informację! (Już na „O Mensch…” powinnam być w domu ;)) 🙂
Marudy z was okropne. Czytając mam wrażenie, że Julia spiewała pięknie, ale wszyscy wolwliby, żeby jeszcze piękniej, a przynajmnie dynamiczniej. Cieszmy się tym, co mamy, jeśli radość sprawia. I unikajmy uciekania przed radością, bo mogłoby byc jeszcze lepiej.
Poczytałem jeszcze poprzedni wpis i tu dopiero się zasmuciłem. Przyjechała taka i kicz odstawiła. Kiczem też się można cieszyć. Przestawić wrażliwość na inną skalę i dawaj. Kicz w odpowiedniej dace może cieszyć. Gorzej, jeśli oprócz kiczu mamy powazne usterki techniczne, a zdaje się, że taki był casus. Ja nigdy nie zapomnę komentarza mojego ojca do „Przeminęło z wiatrem”, gdy wychodziliśmy z kina. Chodziłem wówczas do liceum. Otóż ojciec powiedział: „Taki kicz, że aż arcydzieło”. I coś w tym jest chyba. Potężny kicz bezbłędny technicznie może wzbudzić entuzjazm. Widać znaczna część publiczności usterek technicznych nie zauważyła, co jest u nas raczej zasadą.
Arcydzieło kiczu jest…. arcydziełem, które należy docenić.
Słonimski w „Oparach Absurdu” pisał o różnych rodzajach grafomaństwa, z których niektóre należało cenić (nie mam książki pod ręką, więc nie mogę przytoczyć dokładnie). Żalił się w każdym razie, że nie ma już prawdziwych grafomanów.
22 kwietnia, jeśli nie pomyliłem dat, w gdańskiej ERGO Arenie odbędzie się wspaniały koncert. Dobre bilety chyba po 400 zł. Artysta, wybitny tenor Jose Carreras. Podobno dyspozycja głosowa po chorobie nie jest już nadzwyczajna. Zresztą dla tenora dramatycznego przekroczenie granicy wieku emerytalnego (obowiązującego aktualnie w Polsce) na ogół oznacza obniżenie formy wokalnej nawet przy pełnej formie zdrowotnej. Ale niech tam, nazwisko słynne, sądzę, że nawet przy obniżeniu formy może być lepszy od niejednego młodego. Wiele walorów interpretacyjnych musiał zachować. Niech idzie, kto ma ochotę. Ale sam Carreras organizatorom nie wystarczył, więc uświetnili koncert występem Edyty Górniak 😳
Nie mam nic przeciwko Edycie Górniak. Ma swoich fanów, niech sobie jej posłuchają. Ale znalazłem ulotke reklamową, w której przeczytałem, że koncert będzie wyjątkowym wydarzeniem pozwalającym posłuchać dwoje śpiewaków o doskonale zestrojonych głosach 🙁
To już trochę ponad moją wytrzymałość i wyobrażenie kiczu arcydzieła. Po zapoznaniu się z tą ulotką zaczynam się zastanawiać, czy będą śpiewać w duecie. Jeśli jednak nie, to czy na koniec tak jednego małego utworeczku nie zaśpiewają wspólnie. Wiwat organizatorzy.
Porównania z Callas są absurdalne niezależnie gdzie i kto o tym pisze. Głos, repertuar, eskresja – ludzie, co tu porównywać?
Ja też słyszałem Julię w Berlinie z Minkowskim. Chyba nawet było coś ogłoszone, że jest przeziębiona. Przekonała mnie dopiero pod koniec koncertu, czyli w sumie podobnie jak w czasie transmisji w Krakowie. I tam i tu obcowało się z artystką wyraznie początkującą i nieśmiałą. Ale napewno bardzo ładna jest jej płyta z Rossinim.
Wybaczcie, sprawdziłem. Cytuję:
22 kwietnia 2012 , na wielkim koncercie w Gdańsku/Sopocie, w towarzystwie orkiestry symfonicznej, pod batutą Davida Giméneza, José Carreras zaprezentuje publiczności największe przeboje muzyki operowej, utwory z legendarnych musicali oraz piękne hiszpańskie i włoskie pieśni. Ten koncert będzie jednak wyjątkowy! Po 15 latach maestro postanowił raz jeszcze zaprosić najbardziej przez niego cenioną polską wokalistkę – Edytę Górniak – do zaśpiewania z nim kilku duetów oraz piosenek solowych.
Znaczy pomysł Carrerasa.
Z materiału na stronie:
„Po 15 latach maestro postanowił raz jeszcze zaprosić najbardziej przez niego cenioną polską wokalistkę – Edytę Górniak – do zaśpiewania z nim kilku duetów oraz piosenek solowych.”
I kategoria biletu (?) 450
Bilety VIP – 550.
W cenie biletu gadżety, czyli smycz z logo Ergo Arena i pamiątkowy pendrive o pojemności 2 GB (domyślam się).
Czy to jego pomysł? Hmmm.
Impresario EG: „To ile chcesz pan za te balety z moją artystką?”
Impresario JC: „Duety”
Impresario EG: „Ojtam ojtam – nie czepiaj się pan słówek. Wolą artystki jest zaśpiewanie z panem JC. Dam panu tysiaka za numer. Jak pan chcesz więcej, to będę musiał z nią pogadać.”
Nie ma już prawdziwych grafomanów, bo oni pisali dla przyjemności, w odróżnieniu od prawdziwych artystów, którzy dla pieniędzy. A teraz wszyscy już chcą dla pieniędzy, więc porządne grafomaństwo ginie. 🙁
Gostku, też sobie to tak wyobrażałem. Tymczasem znalazłem informację, że w 1997 roku Edyta Górniak „nagrała duet z hiszpańskim śpiewakiem, zatytułowany „Hope For Us””.
Bobiku, trafiłeś w sedno.
Pięknie dziękuję 🙂
Zastanowiłem się troche i zrozumiałem, dlaczego wydawcy dla piniędzy publikują grafomanów, już nie całkiem prawdziwych. Bo w każdej dziedzinie każdy towar się dobrze sprzedaje, byle był dobrze wypromowany. Dlaczego w literaturze ma być inaczej. Albo w muzyce.
No to dojechałam 🙂
Dla mnie też jest zagadką, dlaczego Julia tak się wczoraj hamowała. Widziałam, że i dyrekcja nie była jakoś bardzo zadowolona z tego koncertu…
Mnie też, jak Gostka, wkurza porównywanie współczesnych śpiewaków do legend z przeszłości. I też uważam, że to marketing, marketing i jeszcze raz marketing. A czasem prymitywizm. Po co porównywać np. Beczałę do Pavarottiego (tak się niedawno zdarzyło – a jemu akurat marketing już nie jest szczególnie potrzebny), kiedy on jest po prostu Beczałą. Julka nie będzie żadną Callas ani Bartoli, może nawet można znaleźć głos podobny w typie, żeby porównać. Ale życzę jej, żeby była po prostu sobą, i żeby miała odwagę być sobą.
Słuchajcie, a co to jest porządne grafomaństwo? 😯
To właśnie wyjaśnia Słonimski w ww. książce.
Porządne grafomaństwo to pisanie dla przyjemności tego, co wielu chce czytać, a krytycy odżegnują od czci i wiary. Czasami grafomaństwo zmienia się w literaturę, gdy krytycy zmienią zdanie. Przykład – Masłowska. Najpierw była grafomanką, obecnie ten sam utwór jest napisany przez wybitną pisarkę. W liczbie pojedyńczej, bo następne już nie były posądzane o grafomaństwo. Pytanie trudne w świetle wypowiedzi Bobika – co zrobić z tymi wszystkimi Harlequinami i brukowymi kryminałkami, które są pisane i wydawane dla pieniędzy. Może to grafomaństwo, ale nie porządne.
Czasem wręcz komputerowe 😉 Przynajmniej takie odnosi się wrażenie…
Próbka grafomaństwa egzystencjalnego:
http://www.youtube.com/watch?v=Q34z5dCmC4M
Carreras mial zapewne na mysli cos z tej tradycji i prosil o zaproponowanie mu lokalnych odpowiednikow 😉
http://www.youtube.com/watch?v=a_8UFSbuCJQ
Mnie tez denerwuje porównywanie jakichkolwiek artystów. Mam wrażenie, że ogólny poziom śpiewaków operowych rośnie, są coraz lepiej kształceni. Oczywiście wrodzone predyspozycje mogą miec dominujące znaczenie i wtedy kwestia studiów i lat ćwiczeń staje się nieco mniej ważna, ale i tak istotna. Ale poziom danego artysty nie jest stały. Gorszy dzień może się zdarzyć każdemu ze względu na okoliczności nie sprzyjające pokazania wszystkich możliwości. Gorsze dni miewają i soliści instrumentaliści, a przecież sam instrument nie jest podatny na okoliczności. Tymczasem instrument biologiczny jest czuły na mnóstwo czynników. Chociaż, kto wie. Czy fortepian albo skrzypce moga odbierać podenerwowanie wirtuoza czy jego złe samopoczucie. Pośrednio, oczywiście, ale bezpośrednio?
Instrument jest jak najbardziej podatny na okoliczności (obiektywne) – wilgoć, temperatura, nawet ciśnienie mają wpływ na jakość generowanego dźwięku.
Już właśnie dostałam do ręki najnowszy numer „Polityki”, a w nim mój wywiad z Agnieszką Budzińską-Bennett. Bardzo polecam; szkoda, że nie wyszedł tydzień wcześniej.
Słuchać i oglądać wschodzącą Gwiazdę jest dla mnie doświadczeniem nadzwyczajnym; wciąż jestem pod wielkim wrażeniem!!! Jako Muzyk Julia Lezhneva jest wg mnie Artystą ukształtowanym. Jej technika jest oszałamiająca… no i ta precyzja!!! A jej osobowość… z wszelkimi przymiotami nieśmiałości i pewną nawet nieporadnością (czy ktoś zauważył jej gigantyczne koturny???) jest czymś odświeżającym (i to nie tylko po wieczorze z Simone Kermes!), co pewnie, w miarę gdy będzie nabierała doświadczenia, zostanie wyparte przez profesjonalizm… mnie, poza (omówionymi wyżej) porównaniami, zirytowała z kolei próba zaszufladkowania młodziutkiej śpiewaczki w przedmowie do koncertu… „śpiewaczka sceny barokowej”; co to właściwie oznacza? Pozamiatane, właściwa szufladka przyporządkowana, załatwione…??? Może się czepiam, ale przecież płytą z Rossinim (i koncertami!!!) Lezhneva udowodniła już, że w przyszłości może śpiewać niejeden repertuar… jak dla mnie jej Elena, Desdemona i Pamira właściwie już nadają się na scenę i chyba tylko Semiramida to trochę bardziej odległa przyszłość (i to interpretacyjnie, nie wokalnie)… tak sobie myślę cały czas, że właśnie dla repertuaru belcantowego mogłaby zrobić wiele dobrego… barok ma jednak wielu dobrych wykonawców, a belcanto… no cóż… kuleje… z najlepszymi pozdrowieniami poświątecznymi!!!
Rzeczywiście bezmyślnością się popisałem, Gostku. Ale na człowieka te same czynniki też wpływają. Wielu śpiewaków nie bez powodu unika śpiewania na dworze. Jeżeli to robią, a czasem trudno tego uniknąć, pilnują, żeby to nie było zbyt często. Jednak w werońskiej Arenie wystawia się opery.
Od razu bezmyślnością.
Pamiętam jak dziś występ Kwartetu Śląskiego w sali kameralnej FN. Był okropny, zimny, mglisty, wilgotny listopadowy dzień i tego dnia instrumenty muzyków nie stroiły i w ogóle wydawały z siebie dźwięki, które nie przystoją szacownym instrumentom smyczkowym.
Jak sam wspomniałeś, głos jest instrumentem szczególnym, więc wymaga szczególnego traktowania.
A w Weronie to przeważnie ciepło jest, więc może tam nie boją się śpiewać (jak i w całych Włoszech się nie boją).
Forma Jose Carrerasa sugeruje , ze gwiazdą wokalną wieczoru może być Edyta Górniak. Już ładnych parę lat temu recital w Salzburgu zakończył się skandalem i kompromitacją artysty. Szkoda, bo to był niegdyś piękny głos.Ale Carreras popełnił wielokrotnie tu piętnowany grzech – śpiewał głosem, który chciałby mieć , i nie tym , który miał (czas przeszły nieprzypadkowy, niestety). Zachęcał go do tego Karajan, który nie tylko jego zwiódł na manowce. Szczególnie fanom Carrerasa można radzić, żeby nie robili sobie przykrości i pozostali przy pięknych wspomnieniach. Bo może się skończyć jak z koncertem Montserrat Caballe.
Damiano,
właśnie sama Lezhneva ponoć deklarowała się ostatnio, że chce się poświęcić głównie barokowi. No, z wypadami do Mozarta, jak widać. Tak mówi teraz, co będzie dalej, to się zobaczy.
Tematu Carrerasa pozwólcie, że litościwie nie podejmę…
W Warsie pociągu relacji Kraków-Warszawa spotkałam małżeństwo z Norwegii – byli na całych „Misteriach Paschaliach”. Podróż minęła w okamgnieniu, bo omówiliśmy prawie wszystkie koncerty. Zachwyceni Julią – brzmieniem głosu, techniką, świeżością, naturalnością. No i pod wrażeniem kontrastu między niedzielą a poniedziałkiem…
Opowiadali mi o operze w Oslo. Były ogromne wątpliwości, czy w Norwegii potrzebna jest w ogóle scena o takim rozmachu i czy będzie publiczność, a teraz podobno bardzo trudno o bilety. W dniu rozpoczęcia sprzedaży na kolejny sezon w kolejce ustawia się po kilkaset osób. Hol budynku jest przeszklony, bardzo jasny, a sala główna mroczna, wyłożona ciemnym drewnem, siedzenia w kolorze łososia 😉 Akustyka wyśmienita. No i atrakcja turystyczna, bo można chodzić po dachu i widoki są niesamowite (fiordy). Podobno firmy w Norwegii poczytują sobie za zaszczyt sponsorowanie tzw. kultury wysokiej…
Według moich najnowszych informacji Julia planuje od czasu do czasu, rzadko, pyknąć i Rossiniego. Mozarta też pyknie, a czasem i jakieś pieśni. Barok to ma być na razie główny nurt – pierwsza płyta dla Dekki ma być barokowa. Ja ją jasno widzę w muzyce sakralnej. Co ciekawe, w rodzinie było kilka pokoleń śpiewających duchownych. Z pokolenia na pokolenie podobno szło im to śpiewanie coraz lepiej.
Beato, to ja chyba znam tych ludzi, z którymi jechałaś 🙂 Państwo starsi, oboje w okularach, drobna pani z koczkiem… Oni tu często przyjeżdżają na co lepsze koncerty i festiwale.
To ciekawe z tymi śpiewającymi duchownymi w rodzinie Julii. A z drugiej strony, podobno są w tej rodzinie też jakieś polskie korzenie.
@ Dorota Szwarcman 10 kwietnia o godz. 12:53
O Piotrze Beczale piszą – „następca Jussi Bjorlinga”. 👿
Chciałbym się z Panią nie zgodzić w tym, co Pani napisała:
„Tylko jeśli pamięta się tę jej jedyną arię w L’Oracolo in Messenia wykonanym w ramach Opera Rara, o której dziś przypomniała gawronka, to trochę to dziwi. Wtedy zebrała się w sobie i dała z siebie wszystko. Dziś było niestety na pół gwizdka…”.
W L’Oracolo in Messenia wykonywała (z tego, co zrozumiałem) tylko jedną arię. Można więc wtedy pojechać na maxa.
Wczoraj nie było na pół gwizdka (przynajmniej sądząc z nasłuchu radiowego). Było eterycznie, a w pierwszym bisie słychać było (moim zdaniem) opadanie Julii z sił. A może to po prostu ulga z dośpiewania do końca koncertu.
Gdyby koncert zakończył się po arii Gelosia z Ottone in villa pozostawiłby bardzo dobre wrażenie. No może koncert Vivaldiego na flet prosty miejscami (w radiu) nie zachwycał.
Ale całość dla szarozjadacza (który nie zna prawie wcale muzyki barokowej – w domyśle będzie się „nudził”) zasługuje na pochwały, a nie „wybrzydzanie”. 😉
Do tego ciągle chyba nie można zapominać, że jakże to młoda śpiewaczka. Rzucona w ten młyn – dziś Paryż, jutro Londyn, a pojutrze gdzieś na drugiej półkuli. Czy i nie w tym pośpiechu nie należy upatrywać potwierdzenia potwierdzenia, że niektórzy artyści się „dopalają”. Ach, gdzie te czasy, gdy artysta płynął do Stanów coś ze dwa tygodnie, dopieszczając głos jodem oceanu.
ps. A w rodzinie Julki był i lekarz leczący z afazji Lenina. Muszę odszukać ten wywiad z nią, w którym o tym mówi. (jesli czegoś nie poprzekręcałem czytając go w pośpiechu).
Wywiad Z Julią, gdzie mówi o w pewnym momencie o rodzinie.
Babcia nazywała się Stankiewicz.
http://www.operanews.ru/lezhneva.html
Kiedys widzialam jak Indianin Aymara stroil swoj s’ikus (fletnie Pana) na zmiany wilgotnosci w powietrzu: wg potrzeby wrzucal lub wyjmowal z poszczegolnych flecikow male kamyczki.
Wlasnie przy koncu Gelosia z Ottone in villa mialam wrazenie ze cos Julii nie wyszlo.
Pani Doroto, ja wiem, że sama Julia „orientuje się” na barok (o czym była tu już mowa kilka razy), tylko że tak sobie myślę, że ma głos, którym mogłaby przywrócić blask i Rossiniemu i Belliniemu (czyż nie byłaby wymarzoną Aminą?!) i z czasem pewnie Donizettiemu, a to by było COŚ… no ale, jak bardzo chce śpiewać to, co wielu innych śpiewa z powodzeniem (jak zwykł to ujmować tutaj Piotr Kamiński), mając predyspozycje do repertuaru dla nich nieosiągalnego, to ja i tak wybrzydzał nie będę i baroku w jej wykonaniu będę słuchał… zwłaszcza, że wieści od Beaty brzmią obiecująco i na Rossiniego będzie można też liczyć (choć pewien nie jestem, czy wybór repertuaru barokowego jako wiodącego dobrze Rossiniemu zrobi)! Dziękuję!!! I jeszcze do Urszuli: no nie wiem, czy to jest dla fana dobra rada; jako fan Montserrat Caballe stawiłem się na ostatnim koncercie śpiewaczki, będąc zresztą zupełnie świadomy jej aktualnych możliwości: wokalnie było, jak było (a właściwie nie było wcale), tyle że dla fana jest to też spotkanie z Osobą i także tym może być późny występ śpiewaka… a o co mi właściwie chodzi? Ano o to na przykład, że w ferworze Misteriów Paschalisów ktoś napisał lub powiedział, że arię którą wczoraj zaśpiewała Julia Agitata da due venti rozsławiała Cecylia Bartoli; dla melomana to oczywista brednia, bo w latach 70-tych to (między innymi) Caballe z uporem umieszczała ją w programie swoich recitali (prawda, że wykonywała ją tylko z fortepianem-w tej postaci również ją nagrała)… i tym właśnie – świadomością ciągłości historii wykonawstwa wokalnego – może być dziś koncert Carrerasa (abstrahuję od wspólnego występu z EG) czy Caballe; reasumując chodzi mi o to, że jakoś niemiło brzmią mi głosy, które co jakiś czas można tu usłyszeć… artysta bez głosu, straszy, schorowany powinien znać swoje miejsce i usnąć się z publicznego widoku… wybaczcie, jakoś nie jestem za artystyczną eutanazją…
Damiano – powiedzmy, że „dla starszego melomana” to mogą być brednie; powiedzmy, że Caballe rozsławiała w latach 70., a Bartoli parę dziesięcioleci później 🙂
Za eutanazją też nie jestem, ale to są czasem widoki przykre 🙁 Jednak gdy ktoś trzyma się w dobrej formie i ma kulturę wokalną, to spotkanie z kimś takim jest wydarzeniem za każdym razem. Pamiętam recitale Victorii de los Angeles, Christy Ludwig czy Teresy Berganzy w wieku dość już zaawansowanym, ale to był naprawdę pokaz, jak należy postępować z głosem.
A ja wróciłam do domu dopiero przed dwiema godzinami i wciąż nie mogę się po Krakowie pozbierać, dlatego słucham retransmisji „Pasji Mateuszowej”, żeby porównać wrażenia naoczno-słuchowe z samymi usznymi.
Coś mi nie za bardzo komentarz na temat wyszedł, ale nie miałam internetu przez ten czas i nie mogłam komentować na bieżąco.
Ja nie słucham.
Odpoczywam 😉
Pani Doroto, miałem tu na myśli bardziej fana, który byłby w ten sposób szczególnym przypadkiem melomana 🙂 nie przeczę, że koncert Caballe był właśnie tego rodzaju przykrym doświadczeniem, tyle że właśnie dla fana będzie to także przeżycie mające swe drugie dno… rozumiem również co ma Pani na myśli mówiąc o formie w późnym wieku; kupiłem ostatnio nagranie kantat (od Monteverdiego po Rossiniego) w wykonaniu Berganzy z 92 roku: dla mnie pomimo upływu lat wspaniałe! Aha, jeśli i mnie włączyła Pani do grona „starszych melomanów„ 😉 to potraktuję to jako komplement i dodam tylko, że poprzedniego koncertu Montserrat Caballe w Polsce (1998) wysłuchałem będąc w klasie maturalnej i dopiero zaczynając swoją miłość do opery… 🙂
Ależ broń Boże, Damiano, nie snułam żadnych spekulacji na temat Pana wieku 😀
A ja Caballe słyszałem w Teatrze Wielkim w 1987 i to wtedy już było dość trudne do słuchania. Podobnie, jak Tebaldi w Filharmonii w latach 70-tych.
Oba koncerty wspominam jako spotkanie z pomnikami.
Hmm… mimo wszystko jakoś nie współczuję Panu klakierowi… wręcz przeciwnie: zazdroszczę! 😉
Przy całym szacunku dla Piotra Beczały porównywanie go z Pavarottim czy tym bardziej z Bjorlingiem jest całkowitym nieporozumieniem bo to mimo wszystko nie ta klasa.
Julia Lezhneva chyba Rossiniego nie opuszcza. W Paryżu (TCE) będzie Rozyną w koncertowej wersji „Cyrulika” pod Norringtonem.
http://2013.theatrechampselysees.fr/opera/opera-en-concert-oratorio/le-barbier-de-seville
Damiano,
Mam wrażenie, że chyba łatwiej powiązać Rossiniego z retorycznością baroku niż barok z romantyczną uczuciowością Belliniego i Donizettiego. Dlatego raczej nie wyobrażam sobie na ten moment tak powściągliwej emocjonalnie np. Aminy…
A propos wieku emerytalnego tenorów
Iwan Kozłowski w wieku lat 71
http://www.youtube.com/watch?v=sted4NKUemQ
FanieMuzyki 🙂 nie ulega wątpliwości, że Rossiniemu bliżej do baroku niż jego następcom (słuchając Rossiniego nieraz można mieć uzasadnione wrażenie, że czerpał z tego dorobku więcej niż gotów byłby przyznać), nie wiem tylko, czy dominacja tego repertuaru nazbyt nie „ukierunkuje” śpiewaczki. W końcu różnice sięgają dalej niż poza sferę wyrazową: począwszy od indywidualnej linii rozwoju głosu (którą tak trudno przecież przewidzieć) a skończywszy na sprawach takich jak wielkość orkiestry, która będzie miała znaczenie w przypadku jej pierwszego instrumentu – głosu. Ewa Podleś na przykład, właściwie od początku kariery, umiejętnie łączyła wykonawstwo baroku i repertuar rossinowski (i pomijam różnice w stanie wiedzy o baroku w przypadku początków kariery Podleś i dniem dzisiejszym)… co do powściągliwości Julii; nie sądzę by była to trwała cecha jej wykonawstwa – udowodniła już przecież, że potrafi śpiewać „z ogniem” (L’Oracolo), nie mówiąc o tym, że koncert (jeśli masz na myśli tylko wczorajszy wieczór) może być dla śpiewaka trudniejszą formą kontaktu z publicznością niż spektakl, do czego wielu z nich się przyznaje… odniosłem wczoraj wrażenie, że śpiewaczka potrzebowała, aby choć przez chwilę wytężona uwaga publiczności skoncentrowała się na kimś innym niż ona i było to dobrze widoczne w duecie z flecistą, gdzie udało się jej nieco odprężyć… podtrzymuję wiec swoje zdanie; dziewczęcość, delikatność, pewna nieporadność/ nieśmiałość, ostrożność mogą być cechami Aminy czy Julii Belliniego.
Ja się całkiem zgadzam z opiniami pani Kierowniczki, ale dla porządku daję i własną relację – http://pfg.blox.pl/2012/04/Misteria-Paschalia-9-kwietnia.html
Julia wystepuje i bierze udzial w konkursach od wieku lat 12. Na filmikach z Rosji oraz wczesniejszych koncertow w Europie wydaje sie zupelnie pewna siebie (np tu http://www.youtube.com/watch?v=lqpovWEFkQg ). Dlatego mam wrazenie ze ostatni okres (przeprowadzka do Europy? wyjscie na szersze wody? zawalony konkurs w Paryzu? nowi nauczyciele?) jakos nie wychodzi jej na zdrowie.
Tak to i wygląda z tego wywiadu z 2009, który linkowałem.
Zdumiewające, na tym nagraniu z 2007 r. nawet doły mocne 😯
Uff, to i ja posłuchałam sobie wreszcie. 😀
Dobry wieczor,
Niestety znam Julie tylko z tuby. Czy ktos moze blizej sprecyzowac co to jest to „kulturalne spiewanie”? Ze studiow pamietam, ze bylo to wykonawstwo zwykle dosc ciche, precyzyjne intonatyjne i … no wlasnie , co jeszce spiewak „kulturalny” moze nam zaoferowac?
No, z grubsza mniej więcej o to chodzi 😉 Może jeszcze można by dodać powściągliwość emocjonalną…
Trzeba dziś mieć anielską cierpliwość, żeby dostać się na strony Polityki i umieścić komentarz, niezależnie od przeglądarki.
O, więc to nie tylko u mnie… A myślałam, że to mój komp tak spowalnia.
W związku z powyższym daję spokój i mówię Wam dobranoc 🙂
O, ja też myślałam, że to mój komputer po tygodniowym spoczynku ma zwolnione obroty, a to jakaś ogólna przypadłość.
Pobutka.
Damiano, masz zapewne bardzo dużo racji, ale zastanawiam się, czy samą nieśmiałością/dziewczęcością zbuduje się Aminę i Julię Belliniego…
Z innej beczki – Cecilia Bartoli poszła drogą „barokową” (plus wszystkie jej manieryzmy) do „Lunatyczki” Belliniego i usłyszeliśmy co z tego wyszło…
FanieMuzyki, z pewnością nie! Ale potencjał wyrazowy Lezhneva ma w głosie (przy całej zwiewności, jej sopran pod względem barwy ma jednak swoją masę) i to ważne, a dobrze poprowadzona aktorsko – przez jakiegoś w miarę łagodnego (koniecznie) Viscontiego, gdyby się taki objawił – i wokalnie – może przez współczesnego Tullio Serafina (którego, jak się zdaje, w osobie Minkowskiego mogłaby odnaleźć) – da Dziewczyna radę!!! Powyższe, daj Boże; szczególnie w kontekście doniesień o zmianie środowiska naturalnego – muzycznego i prywatnego…
W nawiązaniu do Bartoli zgadzam się z Tobą (choć muszę zaznaczyć, że znam tylko jej nagrania i mniej pilnie śledzę poczynania; mnie rozczarował jej album dedykowany Malibran, chyba zresztą z tego samego okresu)! I właśnie dlatego marzy mi się, aby Nasza Mała Julia z Wielkim Potencjałem wystarczająco często miała możliwość zboczenia ze ścieżki barokowej cnoty w rejony romantyzmu i nie pozwoliła zamknąć swego instrumentu z całym dobrodziejstwem i przekleństwem estetyki wykonawczej w złotej klatce dla kanarków Vivaldiego… tylko tyle 🙂
Wy ciągle o operze? 🙄
Wczoraj po raz fafnasty odkryłem, że najlepsze melodie w basie mają panowie Bach i Brahms.
W finale Mateuszowej dęba stają wszystkie włosy jakie mi zostały. Rewelasją.
Zabawne jest jak to Fani, Krytycy zawsze wiedzą, co powinna śpiewaczka zaśpiewać w następnym sezonie…
tak samo chciano, żeby Fleming śpiewała Normę itd.
a propos emerytury śpiewaczej to podobno własnie Christa Ludwig zapytana: „Dlaczego Pani już nie śpiewa?”, odpowiedziała: „Bo własnie, wolę odpowiadać na takie pytania, a nie na pytanie: Dlaczego Pani jeszcze śpiewa”
proste i mądre…
Christa Ludwig to prawdziwa Mistrzyni.
Już nie śpiewa, ale parę lat temu na Festiwalu Beethovenowskim, w Gurrelieder Schoenberga, pokazała, co to jest prawdziwy Sprechgesang…
A kiedy ileś lat wcześniej byłam na jej recitalu Schubertowsko-Schumannowskim na Wratislavii, to z kolei był pokaz, jak należy śpiewać Lieder. Jedn z najlepszych, jakie widziałam i słyszałam.
FanieMuzyki, wyjątki potwierdzają regułę. Sam mógłbym parę podać. Ale ograniczę się do przypadku wokalnego zawodowca, ale nie śpiewaka. Kilka lat temu z Ukochaną w pustym kościele gdyńskim wieczorem, około 21, usłyszeliśmy grające, a raczej ćwiczące pod ręka organisty, organy. Ponieważ grał ładnie słuchaliśmy chwilę. Potem zaczął śpiewać. Zamarliśmy z wrażenia słuchając. Nie potrafię opisać, co nas oboje tak zafascynowało, ale śpiew wydawał się jakiś zupełnie nieziemski. Słychać było dobrą szkołę wokalną, a oprócz tego niezwykłą interpretację trafiającą prosto w serce. Do tego barwa głosu jakaś taka aksamitna (?).
Słuchaliśmy do końca aż zszedł z góry. Zobaczyliśmy staruszka co najmniej 75-letniego. Ale kościół był pusty, on śpiewał dla siebie i z całą pewnością nie pełnym głosem. Może przy pełnym głosie wiek dałoby się odczuć.
Pisałem jakiś czas temu, że z końcem czerwca odchodzi z naszej filharmonii Kai Buman. Zamiast niego będą dwie osoby – Dyrektor Artystyczny Massimiliano Caldi i prowadzący orkiestrę Ernst van Thiel. Czekają jeszcze na akceptację Ministra Zdrojewskiego.
O Caldim to dobra wiadomość 🙂 Van Thiela nie znam.
Z naszego serwisu prasowego:
Pochodzący z Holandii Ernst van Tiel przez sześć sezonów pracował jako główny dyrygent Amsterdamskiej Orkiestry Promenadowej oraz prowadził liczne koncerty orkiestr, tj. Residentie Orchestra w Hadze, Arnhem
Philharmonic Orchestra, Netherlands Philharmonic Orchestra, Brabant Orchestra. W Rotterdamie był asystentem znakomitego dyrygenta Walerego Giergiewa, z którym współpracował ponad dwa lata.
Dyrygował prawie wszystkimi utworami repertuaru klasycznego, sławę przyniosły mu interpretacje w szczególności kompozycji XIX i XX wieku. Oprócz wielu orkiestr niemieckich i chińskich, prowadził Teatro Communale w Bolonii, Tampere Philharmonic Orchestra, Royal Flemish Philharmonic, Narodową Orkiestrę Belgijską. W 2004 roku odbył się jego debiut z Orkiestrą Symfoniczną w Monte Carlo. W 2007 roku
dyrygował tą orkiestrą podczas projekcji filmu Eisensteina „Aleksander Newski” z oryginalną muzyką Sergiusza Prokofiewa.
Prawie wszystkie utwory repertuaru klasycznego. Hm.
Może chodzi o wszystkie klasyczne pozycje orkiestry promenadowej?
Miałem okazję poznać pana Van Tiela. Z IX symfonią Beethovena poradził sobie całkiem dobrze, ale wtedy było w tym coś, co określiłem jako wiedeńskie, teraz widzę, że to porostu styl promenadowy. Jako sprawny dyrygent fajnie też poprowadził Elgara. Jest bardzo efekciarski (kontrasty tempa i dynamiki). To było w 2005r. może teraz dojrzał. Pracował w operze w Białymstoku i w Gdańsku (Rigoletto), więc powinien być tamtejszym muzykom i melomanom znany.Tutaj próbka Prokofiewa z Białegostoku
@Stanisław z 11:51 – według tego linku ma być odwrotnie Thiel dyrektorem artystycznym, a Caldi szefem orkiestry. Co jest prawdą? http://kultura.trojmiasto.pl/Zmiany-w-Filharmonii-Baltyckiej-Bedzie-nowy-dyrektor-artystyczny-n57215.html?sort=up
Pobutka.
Dzień dobry. Trochę Was zaniedbuję ostatnio, wybaczcie, ale muszę do piątku wyrobić się z tekstem 🙂
Niewykluczone jednak, że dziś wieczorem (najpóźniej jutro) będę miała dla Was baaardzo ciekawą wiadomość… 🙄
bardzo się ostatnio zaniedbałem, więc dopiero teraz – słuchałem S.Kermes przez radio – ŻENADA.
Podoba mi się nowa płyta A.Staiera z wariacjami rozmaitymi nt. walczyka Diabellego
bardzo się ostatnio zaniedbałam;) nie słuchałam Kermes i raczej dobrze, przebyłam za to wszystkie oratoria, ku najwyższemu zadowoleniu, we wtorek na zakończenie w radio Pasja MM, co też przyczyniło się do pogłębienia zaniedbań – cały wieczór zasłuchania. Ewangelista ogromnie mi odpowiadał, ale to po pierwsze kwestia osobista, a po drugie przez radio bywa inaczej, nie przesądzając oczywiście, jakby to się odbiearało na sali.
O, to wydał to, co u nas grał na Chopiejach 🙂
Fantastyczny to był koncert.
Może i ja bym inaczej odbierała Ewangelistę przez radio. Ale nie sprawdzałam.
Okazuje się, że nie w Moskwie tylko w Leningradzie i nie samochody tylko rowery. Poza tym wszystko prawda. Nieco przesadziłem, ale teraz mam informacje z pierwszej reki. Nie wiem, dlaczego się z nimi tajniaczyli. Dyrektor Artystycznu ulega likwidacji jako stanowisko. Van Thiel szefem orkiestry z obowiązkiem dydrygowania raz w miesiącu oraz dodatkowo na wszystkich koncertach nadzwyczajnych. Caldi I Dyrygentem Wizytującym prowadzącym sześć koncertów rocznie.
Niektóre koncerty nadzwyczajne mają własnego dyrygenta i chyba tak pozostanie. Szef orkiestry przejmie niektóre obowiązki dotychczas obciążające Dyrektora Artystycznego.
Czyli według ostatniej mody wśród urzędasów: artyści won na podrzędne stanowiska. Bo gdzież to muzyk może się znać na prowadzeniu instytucji muzycznej. Wrrr…
Perucki co prawda jeszcze grywa na organach, ale mentalność ma już bardziej urzędniczą.
Nie jestem pewien, czy urzędniczą. Powiedziałbym, że bardziej biznesmańską.
No poniekąd słusznie. Ale przypomniało mi to tego pana z Wrocławia, co chciał zwalniać dyrektorów artystycznych Opery i Teatru Polskiego.
No tak, tamta sprawa dość skandaliczna, ale mentalność urzędnicza jest zaiste odmienna. Ale akurat we Wrocławiu? Wydawał się miastem sprzyjającym kulturze.
Przeczytawszy wywiad z Panią Agnieszką B-B, wyrażam żal i zdziwienie, że nie ukazał się w numerze świątecznym.
To byłby strzał w 10.
Tym bardziej, że znalazły się w nim (tym światecznym numerze Polityki) publikacje trochę zaskakujące, jak na około świąteczny nastrój i dla mnie średnio ciekawe.
Hmm, dziwne.
Sama rozmowa bardzo ciekawa i zachęcająca do bliższego poznania muzyki średniowiecza.
Wrocław w sferze teatralnej miał wiele do zaoferowania od dziesięcioleci. Henryk Tomaszewski i Laboratorium Grotowskiego. Dawali spektakle ale dla koneserów. Zwykły widz niewiele miał kiedyś do obejrzenia w teatrze wrocławskim na naprawdę dobrym poziomie. Ale i Grotowski i Tomaszewski mieli mnóstwo do zaoferowania ludziom teatru. Tomaszewski tańczył też w Operze Wrocławskiej. Pantomima była drugim żywiołem. Cenił go bardzo sam Marcel Marceau. O Marceau piszę nieprzypadkowo. Gdy był na początku lat 60-tych z występami w Warszawie, wszystkie szkoły aktorskie i aktorskopodobne w komplecie szły na specjalnie dla nich robione spektakle. Dla aktora pantomima to wspaniała szkoła gry ciałem. Sprawa aktora, jak potrafi umiejętności mima przełożyć na warsztat aktorski, w którym ten warsztat nie ma prawa być widocznym, a musi wpływać na odbiór widza.
Z czasem i Grotowski i Tomaszewski na pewno wpłynęli na poziom teatrów wrocławskich i teraz Teatr Polski został uznany za ścisłą krajową czołówkę, a przez „Teatr” za najlepszy.
Po wpisaniu się zajrzałem do Wiki i zdumienie. Fakt, że kiedyś już o tym czytałem, ale na ogół takie informacje szybko z głowy wylatują. HT w latach 1960-66 współpracował z SB, informował o zachowaniu członków swojego zespołu za granicą i Marcela Marceau w Polsce. Ale artystą był.
Przedwczorajszą retransmisję Mateuszowej odsłuchałam od Petrus aber antwortete… zatem w ok. 70% całości. I w zaskakująco dużym skupieniu*, które trzymało do końca.
Markus Brutscher, Ewangelista (który na żywo też mi się podobał), chyba został troszkę spłaszczony dynamicznie (częste). Czy obcięty alikwotowo – tego nie zaryzykuję, ale można było zapomnieć o gestykulacji, mimice ruchliwej i nie-najbledszej twarzy… – narracja stała się powściągliwszą.
W piątek, w pierwszej części, Natalie Stutzmann była poniżej oczekiwań. Sądziłam, że tylko w naszej części sali (postać śpiewaczki skutecznie przesłaniała mi imponująca persona Maestro MM), ale w przerwie P. Redaktor, która siedziała (chyba) po drugiej stronie i bardziej na wprost, użyła bodaj określeń „bladawo”, „matowo”.
W drugiej części – dłuższej i „bogatszej altowo” – było, moim zdaniem, znacznie lepiej, na nagraniu zaś słychać wszystko niemal idealnie… Znaczy sitko wiele potrafi, albo akustyka pełnej FK jest jaka jest, albo jedno i drugie, i trzecie.
(A ja wciąż z Erbarme dich na ustach – czekając na nagranie i pokpiwając z siebie, bo Gardiner wydawał się wdrukowany na amen** ;))
____
*Już nie na takim wstrzymywanym oddechu, jak w pt. w Filharmonii, ale jednak… 🙂
**ów druk był wzmacniany i pogrubiany przez ponad 20 lat, z czego kilka pierwszych oznaczało naprawdę intensywną eksploatację nagrania 😉
Reportaż z drugiej połowy „Misteriów Paschaliów”:
http://www.youtube.com/watch?v=OxETKGAiivM
Dobry wieczor,
Dziekuje za link do Paschaliow, a propos- Minkowski w Pasji Mateuszowej widzi swoiste pomieszanie religii, lacznie z katolicyzmem. Czy ktos moze mi pomoc, bo ja go nie zauwazam…
I jeszcze jedno pytanie:
Kto spiewal partie altu solo w Pasjach prowadzonych przez Bacha?
Kontratenorow chyba w tradycji niemieckiej nie bylo, a wykonanie Natalie Stutzmann tez jest malo przekonujace… Alt chlopiecy?!