Tego się właśnie obawiałam…

…że może się zdarzyć jakieś bezguście, i że im więcej bezguścia będzie, tym bardziej będzie się publiczności podobało. Ale nie spodziewałam się tego wszystkiego aż w takim stopniu. Aż musieliśmy się z koleżeństwem udać na drobne znieczulenie, dlatego piszę dopiero teraz.

To, że Simone Kermes pojawiła się na festiwalu, było – jak wcześniej mówił Filip Berkowicz – nadrobieniem pewnej zaległości. Ja byłabym zdania, że niektórych zaległości lepiej nie nadrabiać. Ale skoro tylu osobom spodobał się ten pretensjonalny pokaz z nader niewielką ilością czystych nut, zachowaniem jak po prochach i wokalną histerią, to może to po prostu nie jest festiwal dla mnie? A z całą pewnością nie koncert dla mnie. Jak w przypadku Żarusia śpiewającego Besame mucho (Simone Kermes jako jeden z bisów wykonała The Man I Love).

Może solistka uznała, że w Polsce nie musi się przesadnie starać. Dwa lata temu w Schwetzingen była nawet w tej samej kiecce (która mi się zresztą nawet dość spodobała), ale śpiewała jednak trochę lepiej: tak albo tak. Tutaj w jednym z bisów, zaśpiewanym i w Krakowie mamy malutką próbkę jej „choreografii”, choć wersja ze Schwetzingen jest trochę bardziej powściągliwa. A na dodatek tam było mniej kłopotów z intonacją. Tu było prawie cały czas „pod dźwiękiem”, no i zachwiania, zwroty do klawesynisty  (przy klawesynie/pozytywie siedział tym razem znany mi już ze Świdnicy Lorenzo Feder), a nawet potknięcie. Aż się zaczęłam zastanawiać, czy jakiegoś wspomagania nie było…

Jak dla mnie więc mocniejszymi punktami tego koncertu były orkiestrowe (Venice Baroque Orchestra) punkty programu, ale bardziej włoskie (Vivaldi, Geminiani) niż Haendlowskie, choć i te nieźle, zwłaszcza z Lorenzem jako solistą w Koncercie A-dur. No i można miec podziw dla giętkości zespołu, który dostosował się do kaprysów solistki i „stylowo” wykonał akompaniament do The Man I Love (wcześniej lutnista preludiował jazzowo, całkiem miło). Może pani Kermes raczej powinna jednak śpiewać po prostu Kurta Weilla? Po co jej jeszcze do tego barok?

Ostatni koncert festiwalowy, myślę, będzie bez porównania lepszy. Oto ten Broschi, którego pani Kermes zaśpiewała na jeden z bisów, w wykonaniu Julki. Czekamy.