Warszawski pustelnik ze Śląska
Wczoraj wieczorem w Klubie Księgarza na wypełnionej sali byli prawie sami Ślązacy. Warszawscy Ślązacy – bo była to promocja książki poświęconej im właśnie, pt. Ślązacy w Warszawie autorstwa Jana Cofałki. Są tam sylwetki (czasem w formie wywiadu) takich postaci jak prof. Jan Szczepański, grafik Waldemar Świerzy czy ks. Arkadiusz Nowak, jest parę rozdziałów o losach rodziny autora, opis warszawskich śladów Śląska i Ślązaków (tablice, pomniki, nazwy ulic), a nawet spis znanych Ślązaków zamieszkałych w Warszawie – wymienię tylko niektórych muzycznych: Urszula Dudziak (od czasu do czasu), Lidia Grychtołówna, Kazimierz Kord, Urszula Koszut, Piotr Paleczny, Krystyna Szostek-Radkowa, Antoni Wicherek.
Odczytano parę fragmentów książki (w tym makabryczny opis śmierci na gilotynie podczas II wojny światowej ks. Jana Machy, krewniaka autora i zasłużonej postaci), mówiono o specyfice Śląska, o tym, że Ślązacy zawsze więcej dawali niż brali; przywołano parę razy tytuł znakomitej książki mojej dawnej redakcyjnej koleżanki Małgorzaty Szejnert Czarny ogród, za którą autorka otrzymała w tym roku nagrodę Cogito. Do głosu dorwał się nawet dawny pezetpeerowski poseł i wiceminister Manfred Gorywoda, plotąc jakieś trzy po trzy o tym, że Śląsk musi być polski, aż go odciągnięto od mikrofonu – to już był po prostu folklor.
Skąd ja do tej imprezy? Kiedy zaproszenie na tę promocję przyszło do mnie do redakcji, trochę się zdziwiłam, póki nie zobaczyłam odręcznego dopisku autora: że w tej książce znajduje się również rozdział poświęcony postaci, o której kiedyś napisałam artykuł do „Midrasza”, i że ten artykuł został nawet tu zacytowany. A postać ta była tak wyrazista, że wszyscy, co się zetknęli z Pustelnikiem, pamiętają go do dziś, choć zmarł już 13 lat temu.
Powyższy artykuł napisałam po wypominkach, jakie zrobiliśmy z przyjaciółmi w nieistniejącej już kawiarni Ejlat w Alejach Ujazdowskich, w której swego czasu siedzibę miało Towarzystwo Przyjaźni Polska-Izrael. Nie podjęłam w nim drobnego wątku osobistego, o którym sama opowiedziałam tego popołudnia: oczywiście pamiętałam Pustelnika od zawsze, a parę razy zdarzyło mi się, że chodził za mną przez dłuższy czas. Trochę się czułam z tym nieswojo, ale jednocześnie nie wyczuwałam w nim cienia agresji. Jakiś czas później zdarzało się, że nawiązywaliśmy krótkie rozmowy („Kiedyś było więcej takich fajnych łebków” – powiedział mi raz i dopiero po chwili zrozumiałam, że odnosi się do emigracji 1968), a później, kiedy zaczęłam częściej zaglądać do synagogi, spotykałam go tam; przed Rosz Haszana czy Purim rozdawał wszystkim wykonywane przez siebie kartki, barwne, z gwiazdami, sercami i płomieniami, ze srebrną lub złotą farbą. Mam w domu jeszcze parę takich kartek.
Że to chodzenie za kimś – głównie dziewczynami – było jednym z jego zwyczajów, dowiedziałam się na tych wypominkach. P. Cofałka w swojej opowieści cytuje opowieść Krystyny Flato, za którą Pustelnik także chodził, a gdy spytała go, czemu to robi, napisał jej na kartce (miewał okresy milczenia), żeby się nie bała, bo on jej pilnuje. Też rozmawiali potem, ale wciąż w taki właśnie oryginalny sposób, w końcu kiedy opuszczała Polskę w 1969 r., przyszedł się z nią pożegnać i podarował jej trzy obrazki.
No właśnie, obrazy. Hania Szmalenberg (w artykule nie wspomniałam, że jest architektem i współprojektantką z Władysławem Klamerusem pomnika na Umschlagplatz) uratowała dużą część jego przedziwnej, ezoterycznej twórczości i przeprowadziła na podstawie znalezionych papierów śledztwo, z którego wynikło, że naprawdę nazywał się Norbert Wojtyczka i pochodził z Rudy Śląskiej. Śledztwo trwało dłużej, ja już go nie zrelacjonowałam, zrobił to za to p. Cofałka, który skontaktował się z Hanią. Opowiedziała mu, jak znalazła w Rudzie Śląskiej 90-letnią ciotkę Pana Norberta, która opowiadała o nim jako o dobrym i wrażliwym człowieku. P. Cofałka sam także zasięgnął języka. Pisze o przyjaźni Pustelnika z wybitnym malarzem Arturem Nacht-Samborskim, z historykiem prof. Bernardem Markiem, a nawet z rabinem prof. Hillelem Levine’em z Bostonu. „Arie” chodził regularnie do synagogi, modlił się żarliwie. Dlaczego? Nikt nie wie.
Czemu Ślązak postanowił stać się Żydem? Co takiego mogło stać się podczas wojny, co go naznaczyło w tej kwestii? P. Cofałka próbował tę zagadkę rozwiązać, ale mu się nie udało. Mógł młodziutki Norbert widzieć publiczne egzekucje na Śląsku. Mógł zostać wcielony do Wehrmachtu i też widzieć straszne rzeczy. Ktoś twierdzi, że miał żydowską sympatię, Esterę, która zginęła na jego oczach. Jak było naprawdę, nie dowiemy się nigdy.
Komentarze
Nie, nie dowiemy sie nigdy, ale takie wlasnie postacie sprawiaja, ze swiat staje sie bardziej optymistyczny. Jakos tak maja korzenie w przeszlosci i w przyszlosci.
Sama pamietam takiego pustelnika, ktory oprowadzal mnie po Auschwitz. Noca. Za glebokiej komuny pojechalam tam z Amerykanami (w tym z Arhuren Greenem). Listopad. Otworzono na moja prosbe i 20 dolarow. Przewodnikiem byl pustelnik, ktory tam zamieszkal i nauczyl sie gotowca do oprowadzania we wszystkich jezykach swiata, nawet po japonsku. Po wojnie nie mial dokad wracac, a sens jego zycia byl wlasnie tam. I mowil, ze bedzie tak opowiadac o tym wszystkim do smierci. We wszystkich mozliwych jezykach, zeby kazdy zrozumial.
I pozostal w mojej pamieci bardziej zywy, niz setki ludzi, ktorych spotkalam.
Kazdemu zycze Pustelnika. Chociaz raz w zyciu. I niech sie spelni, to wielki przywilej.
Tak. Też tak czuję.
A ja nigdy nie byłam w Auschwitz. Jakoś nie miałam odwagi…
Nie potrzeba. Gdyby nie Amerykanie, tez bym tam nie pojechala. Nie widzieli, a uwierzyli.
Kochana pani Doroto, jak Pani o nas dba. Jaka to przyjemność przed snem przeczytać taki fascynujący (i piękny) tekst o Pustelniku -Norbercie Wojtyczce. Jego zachowanie, na pozór dziwne, wydaje się mi zrozumiałe. Natomiast dziwne wydaje mi się, że po byciu świadkiem wojennej tragedii Żydów nie znalazło się więcej takich osób. Nie mówiąc już o takich wynaturzeniach – czy raczej ciemnocie – jak antysemityzm. Jak to możliwe, że po Holokauście utrzymał się jeszcze i aż dotąd stanowi atrakcję dla tłumoków.
Buuu… a tu leci z nieba takie białe mokre 🙁
Dobranoc!
Piotrze M – to niech się przyśni taka piękna postać 🙂
Bo on był piękną postacią.
Najbardziej mnie rozczuliło, że odgrywał przed dziećmi Świętego Mikołaja 😀
Bylo wiecej takich ludzi, tylko to sa ludzie cienia. O niech sie nie mowi, czasami ktos ich odkryje, czesciej nie.
Sa wsrod nas, niewidzialni. Czasami ktos zauwazy.
Wlasnie to zauwazenie, to wielki przywilej.
On był bardzo zauważalny. Nie sposób było go nie dostrzec. Choć był przecież bardzo skromny.
Wiecie, czego najbardziej żałuję? Że nie mogę tu pokazać jego obrazków…
a na picasie??
No to trzeba byłoby je sfotografować…
Jakbym miała więcej czasu, musiałabym się umówić z Hanką Sz., bo u niej w domu trochę tego jest.
Wzruszająca opowieść.
Chyba Go pamiętam, nie wiedziałam.
Gracjan Lepianko też już odszedł.
W Auschwitz byłam z wycieczką szkolną, przeżyłam szok i nie miałabym już odwagi na powtórkę.
Chociaż chciałabym pojechać do Centrum Dialogu i Modlitwy.
Pani Dorotko, myślę, że warto. Bardzo.
To gwiezdnej nocy zycze. I bezsnieznej
Dobranoc, teraz już naprawdę 🙂
Warto sfotografować prace Pana Wojtyczki, bo chyba wyszło, że wart pojechać do Oświęcimia.
Dobranoc! 🙂
Kto późno przychodzi… 🙁 Teraz też pozostaje mi już tylko powiedzieć dobranoc.
Mam nadzieję, że nad moim snem będzie czuwał KOB. W pełnej gotowości bojowej! 😆
KOB czuwa!
I wita!
I nie goni do wyprowadzania, bo poranek baaardzo relatywny.
A Kierowniczka to gdzie się włóczy, zamiast na miejscu zjeść śniadanie?
A ja już właśnie po śniadaniu 🙂
No, teraz mogę uznać, że jest poranek. Merdam i idę się wyprowadzić. 🙂
Relatywna pogoda… adio sałato…
A chodzenie za dziewczynami to wcale nie jest taka nadzwyczajna rzecz…
No, na pewno nie. Ale kiedy dziewczyna widzi, że chodzi za nią taka dziwna postać, może poczuć się troszkę nieswojo. Właściwie bez powodu.
A tej pogody nie nazwałabym relatywną, tylko ponuuurą…
Znalazlam te strone, gdy wpisalam haslo pasja Mykietyn ;-).W niedziele poznym wieczorem. A od niedzieli tyle sie tu wydarzylo na blogu i w mojej glowie, ze hoho- jak mowil dziadek z Bulerbyn. Czujnie czuwam i czytam, nawet wywiad o drzewach;-) pozdrawiam
Witam JoSe i pozdrawiam wzajemnie 🙂
A jak wywiad opublikuje swoje ustalenia z rozpracowywania drzew to tempo czytania trzeba będzie przyspieszyć o ca. 37%
Dobry wywiad nawet drzewa rozpracuje 😉
Dobry wywiad o drzewach wie wszystko zanim zacznie pytac;-)
Książka nie ma ilustracji Pani Doroto?
Niezwykły człowiek, jakby żył pod podszewką naszej malej, śmiesznej rzeczywistości.
Książka nie ma ilustracji, jest tylko zdjęcie Pustelnika, inne niż w linku, ale też takie portretowe. O ile wiem, nikt zdjęć jego obrazom nie robił. Muszę zasięgnąć języka.
Kupiłam sobie ‚Czarny ogród’, ale jeszcze się do niego nie zabrałam.
Trochę mam tych pozycji: obecny – nieprzeczytany. 🙁
Dzien dobry, u Was juz poludnie.
Zastanawiam sie, czy takie postaci nonkonformistyczne pozostana po naszych czasach. Jestem nieco sceptyczny. Nasze czasy tepia Pustelnikow.
Jeszcze maly szczegol (moze czepialstwo) M. Gorywoda byl wicepremierem (tak jak MFR), przewodniczacym Komisji Planowania przy RN. Glowny Ekonomista w czasie stanu wojennego i nieco pozniej. 🙂
Okolice Krakowskiego Przedmieścia Starego Miasta przyciągają różnych dziwaków w dużych ilościach, nie wiedziałam, że Pan Wojtyczka chodził modlić się do synagogi i miał taki niezwykły życiorys.
podobno u was fuj, brzyyyydko i ponuro.
Zapraszam do Astorgi 🙂
http://www.flickr.com/photos/29981629@N07/sets/72157609431506308/
PA2155 – fakt, kopnęłam się, miałam napisać wicepremier, napisałam wiceminister. To tak bywa z pisaniem w nocy i senności ogarniającej 😀
A w ogóle to się z koleżanką (rzeczoną Hanią) uśmiałyśmy, bo stwierdziłyśmy, że z typu, hm, urody przypomina on Ludwika Dorna 😆
Jezeli ma sie na mysli moja okolice- mamy zime. Wczesnie. Moze w tym roku bedzie White Christmas. 🙂 A ogolnie, trudno porownywac uroki Hiszpanii z Michigan i Southwestern Ontario. Liscie z klonow juz opadly, niestety. 🙂
Pani Doroto, nie watpie 🙂 Wierze w Pani dobra wole i wiedze dziennikarska. Niezlomnie. 🙂
Tow. G. (moze to zlosliwe, ze tak go nazywam, trudno) ma lekki tinge akcentu slaskiego. Tak jak K. Durczok. My z Cz., miasta nieslusznie przypisanego do Slaska, a nie nalezacego nigdy do niego, zawsze to podkreslamy. 🙂
O, tak! Mam to na świeżo 🙂
Ja mam słabość do godonia 😉
Mam zresztą w ogóle słabość do różnych dialektów i akcentów. Np. do krakowskiego 😀
U mnie na wsi tez jest dialekt… 🙄
My z Cz. tez mamy wlasny akcent, ze tak powiem „jasnogorski”. 🙂 Moja zona, pochodzaca z Opola, zawsze mi dokucza.
Lubie testowac moja znajomosc angielskiego sluchajac ludzi z roznych kregow i obszarow tego jezyka. Najgorzej zrozumiec slang australijsko-nowozelandzki. Potem- karaibski, zwlaszcza ludzi z Jamajki. Niektore filmy ogladam tylko z podpisami na ekranie.
Hoko, a „benc” to też z tego dialektu? 😆
W Auschwitz byłam z WASP-ami: rosłymi, powaznymi, zdystansowanymi. Widziałam ich rozszerzajace się zrenice. Wieczorem solidarnie się upiliśmy: jak w filmie.
To Krakusy mają jakiś akcent? 😯 A mnie się zawsze zdawało,że mówią tak jak wszyscy. 😆
w Krakowie mają akcent, ale nie mają charakteru; tak jak w filmie
Kurczę, od kogo by tu dostać zaświadczenie, że mam charakter i to bardzo dobry? 😀
A ja tylko, wciąż pod wrażeniem tekstu i opisywanej w nim postaci, cichutko przypominam, że dzisiaj mija 180 lat od śmieci Franza Schuberta.
od śmierci oczywiście
A ja sobie kupilem niedawno zestaw CD z kompletnymi symfoniami Schuberta, wykonanie H. Zendera. Moze nieswiadomie..
Przeczytalam ten artykul w Midraszu i bardzo sie zadumalam, Czy ja czasem nie widzialam jego obrazu w domu Przyjaciolki. Bo z opisu dokladnie to: na drzewie, czarne tlo,, dziwne symbole z gwiazdami ui piramidami, gorami, w kolumnie jakis tekst po hebrajsku. Prymityw. Wiem, ze Renata kupila ten obrtaz jakies 8 lat temu od autora, pamietam, ze mowila ze jest ekscentrykiem (to widac zreszta po tej drewnianej desce), ale nie pamietam niczego ponadto. Chyba jest podpisany, ale nie jestem pewna. Ten obraz mnie zawsze fascynuje w jej domu przez swa tajemnicza nieczytelnosc. Nie moge sie do niej dodzwonic. Ale sie dowiem.
A propos dialektów i gwar. Jako byłego warszawiaka (od 30 lat w Gdańsku) bardzo żałuję, że warszawscy taksówkarze nie mówią już jak dawniej: jedziem na ulice Marszałkowskie, na Targowe – tylko: na Marszałkowskom, na Targowom.
W Krakowie akcent trzymają na polu…
A gdzie mają trzymać? W lesie? A idze, idze! Mógłby się przecież borówkami poplamić! 😆
Dziś znajomy Rosjanin, świetnie władający polszczyzną i mieszkający w Polsce, opowiadał mi, że w gardle jego dziecka lekarz stwierdził paciorkowce i gronkowce. Nawet „paciorkowce i gronkowce” wypowiedziane ze wschodnim akcentem brzmią tak cudownie, jakby to były jakieś udomowione śliczne stworzonka 🙂
Bo dzis taksowkarze w Warszawie to nie Targowek tylko zoliborska inteligencja, To i mowiom jak pan prezydent
dzien dobry !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
pani Doroto
bylem w Auschwitz z wycieczka szkolna dobrze ze byl to przedostatni dzien
mocne
moja corka w 11 klasie
wycieczka kursu etyki berlinskiego gimnazjum nauczycielka religi
katolicy protestanci mulzumanie inni tydzien w polsce dwa dni Auschwitz
jedna z dziewczynek trzeba bylo odeslac do domu nie uniosla psychicznie
A ja ostatni raz bylam w Auschwitz ze trzy-cztery lata temu. Styczen, wczesne populudnie, straszny wiatr i deszcz. Sporo zagranicznych wycieczek, glownie mlodziezy.
Szlam w towrzystwie Heleny Kubicy, kusztosza zbiorow cyganskich MUzeum,na plac gdzie miescil sie rodzinny oboz Romow i Sinti – najsamotnoejsze miejsce z calego obozu. Troche poskladanych kamieni, duzo pozrozrzucanych, dwa kominy, pustka, Nikt tu nie przychodzi, wycieczki nie sa juz prowadzone. Tu wybuchlo powstanie, o ktorym malo kto slyszal. Kiedy oboz wyzwalano nikogo juz tu nie bylo. Wszystkich wymordowano 3 sierpnia 44 r. W archiwach u Heleny Kubicy zostaly tylko zdjecia. Zadnych wspomnien.
Probowalam zapalic swieczke, ale wiatr i deszcz ja gasily. Wiec zdjelam z szyi apaszke i przycisnelam ja do ziemi grudka kamieni.
Tam mury wyją albo szepczą, nic pośrodku. Strasznie ciężko unieść.
Lato, słońce, stragany z jarmacznym badziewiem, mnóstwo ludzi, wycieczek. Pstrykali zdjęcia, wszędzie, w krematoriach też. Więcej tam nie pojadę. To jest możliwe zawsze i wszędzie.
Dobry wieczór!
Auschwitz Auschwitzem, Schubert Schubertem… a ja z premiery baletu Rodiona Szczedrina Anna Karenina. Muzyka taka sobie, trochę ukłonów do Czajkowskiego, trochę do Szostakowicza, trochę jeszcze do paru innych; całość to dość banalne odwzorowanie powieści, ale główna para tancerzy – Marta Fiedler i Maksim Wojtiul – była w porządku. No i wydarzenie medialne: historia na scenie! Z kompozytorem przybyła jego małżonka, czyli sama Maja Plisiecka (zresztą Anna Karenina była dla niej pisana), i na bis, zapowiedziana przez dyr. Dąbrowskiego (który był uprzejmy powiedzieć, że tańczyła umierającego łabĄdzia), zatańczyła specjalnie zrobiony dla niej przez Bejarta układ Ave Maja (do Ave Maria Bacha-Gounoda). Niby trochę przechyłów, skłonów i machania dwoma wachlarzami, ale też było na co popatrzeć. A właśnie kończy 83 lata! Tutaj jest jej zdjęcie sprzed trzech lat:
http://www.balet.pl/forum_balet/viewtopic.php?t=1345
No i dużo się od tej pory nie zmieniła…
Pozazdrościć 😀
Phi…
też mi sztuka, ja też się prawie nie zmieniłem, ubyło mi tylko jakieś marne 11 kg…
A w pasie metr pięćdziesiąt zamiast dwóch 😉
A pod Mają sentencja Leca:
„Niech pamięta elita, że każda śmietanka na deser jest bita.”
Zenobiuszku* mój ukochany, a jak to zrobileś?
* specjalna ksywa dla zeena**
** info dla nieświadomych.
A! Właśnie mi się przypomniało, że przecież zeen miał dostać awans i przeszeregowanie! Myślałam o tytule i przyszło mi do głowy coś chyba niewybaczalnego…
…żeby awansował z małej litery na dużą 😆
Maja Plisiecka w swoich ciekawych pamiętnikach opisuje historię wystawienia baletu Carmen, który (dla niej) z muzyki Bizeta sporządził Szczedrin. Była to niesamowita mordęga aby przekonać władze teatru Bolszoj do projektu, a jeszcze więcej było trudu z pozyskaniem choreografa z Kuby. Kiedy wszystko to udało sie załatwić – pozostawałó najgorsze: tzw. odbiór przedstawienia przez władze partyjne.
Gotowy już balet oglądało parę nadętych towarzyszy, wśród ktorych królowała minister kultury Furcewa. Po spektaklu nie kryła oburzenia, ze względu na śmiałe (jak na Związek Radziecki)sceny erotyczne. – Jak można pokazywać narodową bohaterkę Hiszpanii (!)jako prostytutkę! – grzmiała. Po licznych przekonywaniach przez liczące się osoby – wyrażono zgodę – ale balet miał zakaz na pokazywanie zagranicą.
Pani Kierowniczko, cosik wątpię, żeby zeen odebrał to jako awans. Ale nie mogę powiedzieć nic miarodajnego, bo mam oficjalny zakaz zaglądania zeenowi do głowy. 😆
Z Plisiecką pewnie zakaz, ale bez niej go grano. Także w Polsce…
Bobiku, to oczywiście taka drobna, sympatyczna prowokacyjka… Ale a nuż reakcja będzie nieprzewidziana? 😀
Zdies Karmien:
http://www.youtube.com/watch?v=fQ2diL6Sjcs
Tu też:
http://www.youtube.com/watch?v=xQB1dz2IJeA&feature=related
Balszoje spasibo, paspartu 😉 Lecę oglądać…
Zakaz wystawiania Carmen dotyczył tego właśnie przedstawienia, a zaproszenia przychodziły z całego świata, ale wysłać można było Spartakusa. Zresztą po paru latach zakaz zdjęto, szczęśliwie się złożyło, że Furcewa, od której wszystko zależało (kobieta w leciech i biuściech) zakochala si nieszczęśliwie i popełniła samobójstwo.
Przy pierwszym kieliszku obiecano awans. Przy drugim znaczny. Przy trzecim znaczne przeszeregowanie. Przy czwartym tytuł. Po piątym niestety fonia wysiadła…
Teraz widzę, że pamięć też…
😆
Czyja fonia wysiadła? Wszyscy gadali jak najęci 😆
A co, tytuł się nie podoba? 🙄
Jaki tytuł?
😯
Jak to jaki? Zeen z dużej litery 😆
Oj, chyba się obraził… 😉
Wydało mi się to dość wyrafinowane, ale cóż, jeśli nie, to poszukamy dalej…
Dobranoc!
Uff, jeszcze zdążyłem, żeby zamerdać na dobranoc.
Może się ten tytuł Kierownictwu wyśni? 😀
To bezkompromisowo, może zadedykować zeenowi tytuł wpisu?
Poza tym chciałem zauważyć, że powiązanie zwiększenia zeenowi literki ze zmniejszaniem się ilości alkoholu w butelce lekko zakrawa na prowokację… 😉
Piotrze – z Pamietników Plisieckiej można się dowiedzić (przytoczony fragment w programie do warszawskiego spektaklu), że z Anną Kareniną było to samo – praca nad premierą, pokaz dla władz i… zakaż, do premiery nie dojrze. Tym razem decydujący o tym urzędnik wyjechał z przyjacielską wizytą za granicę a w tym czasie Maja ze Szczedrinem dobiła się do pierwszego sekretarza i ten zakaz uchylił 😉
śniadanie w domu, książka, muzyka,kawa, cudnie! Kawa z reklamówki która dostałam w empiku kupując książkę :-), to odnośnie targetu w reklamie, miłego dnia!
Gamzatti – tak, tak. W pamiętnikach Plisieckiej jest świetnie opisana „praca” działaczy partyjnych w Teatrze Bolszoj, w trakcie zagranicznych tournees, przy podpisywaniu kontraktów na występy zagraniczne. W przypadku znanych artystów – jak Ojstrach czy Plisiecka były dwa kontrakty. W pierwszym, tym który otrzymywała Plisiecka było po 5 (pięć) dolarów za dzienny występ, w drugim, tajnym, była już wygórowana gaża, równa innym artystom zagranicznym, ktora w całości wpływała do instytucji państwowej (a o ktorej artysta nic nie wiedział).
Nie czytałam tych pamiętników Plisieckiej, ale widzę, że warto…
Warto. Jest tam świetnie opisane życie artystów w systemie totalitarnym, życie codzienne oraz uroczystości – jak np. szczegółowo opisany występ i przygotowania do niego – przed Stalinem, w dniu jego urodzin. Są też miejsca gdzie wybujałe ego artystki trochę przeszkadza, przeszkadza rownież tłumaczenie. Często teraz biorą się za tłumaczenie osoby nie mające szerszego pojęcia o przedmiocie. Mozna więc przeczytać o „pięknej melodii Gejdna” (tłumacz nie wie, że chodzi o Haydna)
lub o arii Hildy z Rigoletta (tu myślał, że Gilda jest rosyjską Hildą).
O, tak. Równie ciekawe wspomnienia Galiny Wiszniewskiej też zostały przetłumaczone przez kogoś mało kompetentnego…
saławiej pajot = cała wieś śpiewa 😉
Pani Kierowniczko,
Obrażenia okazały się powierzchowne: lekkie otarcie naskórka…
Najpierw siada fonia, później żyroskopy…
😆
Żyroskopy? 😯
Żyroskop, czyli błędnik…
No chyba że tak. Ale komu siadł, bo nie przypominam sobie 😉
at 11:22
http://komisarzfoma.wordpress.com/2008/11/20/lost-minute-vol5/#comments
No, ale to nie było w mojej przytomności 😀
No, jak przytomności nie było…
Małe formy prozatorskie dobrze czytać w przytomności 😉 😆
Zdaje się, że nałożyły się tu dwie różne rzeczy:
1. „Mała forma prozatorska” u Komisarza
2. Słynne a pamiętne spotkanie Indywidualności Blogowych 😉
Mnie chodziło o to drugie 🙂
Jestem za małymi formami, bo duże bardzo trudno wziąć w zęby. 🙄
Bobiczku, jak się bierze w zęby prozę? 🙂
Pani Kierowniczko, nie filozofuje się, tylko bierze w zęby i tyle. Proszę zrobić prosty test – podejść do półki z książkami, wziąć w zęby jakiś cienki, paperbackowy tom opowiadań, przewlec po pokoju warcząc i potrząsając głową i odłożyć. A teraz to samo z całym „Bolesławem Chrobrym” w twardych okładkach.
Teraz Pani rozumie, dlaczego wolę małe formy? 😆
a „hilde” miała zaspiewac w weekend Aleksandra Kurzak i znów nie zaśpiewała. Tak jakos w kratkę układają się jej występy w polsce.
Bobiczku miły, ja w ogóle nie wzięłabym książki w zęby, a jeszcze warcząc i potrząsając? Niewykonalne… 😆
JoSe – no tak, rozrywana jest na świecie i dla Polski już ma coraz mniej czasu…
Fajne koty znalazłem – pod koniec jest też taki biały Bobik tarmoszony przez kota… 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=Wvo-g_JvURI
E, niektóre to już widziałam, np. tego rudego w klatce wrzeszczącego (straszny głos wydaje – puściłam tu kiedyś ten link), tego ganiającego za zajączkiem ze światła czy tego z tylnimi łapami do góry 🙂
A super jest ten „dyrygent” między 38 a 40 sekundą 😆
Mam rudzielca!
http://www.youtube.com/watch?v=gOrTHCB6Sv4&feature=related
Biali też potrafią być sympatyczni…
http://www.youtube.com/watch?v=u0Ys0J4rvFQ
Jakieś wampiry zleciały i krew z ludziów i zwirzów wyssały, że taka cisza?
Musiały te osoby nieźle tym kociatym za skórę zaleźć.
Paskudy jakieś! Ugryź ich, Bobiku, w rzyć!
Foma, są takie dwa wysypy, jak szczyty komunikacyjne.
W pracy….., w domu wieczorem. 🙂
A tak poza tym stanowisko komisorza zobowiązuje. I dlotego fto jak fto, ale Fomecek jako pierwsy powinien noleźć odpowiedź na postawione przez siebie pytanie 🙂
Z wysypami to prawda, u siebie też to obserwuję. 🙂
A przy tym białym kociatym gdzieś nawet było napisane, że nie miał żadnych złych doświadczeń, tylko po prostu nie lubi mężczyzn i tak na nich reaguje. 😯
Bobiczku, zwierzęta nie są głupie.
Musiał go ktoś skrzywdzić, lub przestraszyć, a mądra osoba pisząca komentarz, uważa że świat ogranicza się do zaobserwowanego przez nią. 🙁
Mam białą perską kotkę, która dla mnie jest tolerancyjna. Nie lubi jednak gości, zwłaszcza niektórych. Przy takim gościu siada daleko od niego i patrzy złym wzrokiem. Kiedy gość popatrzy na kotkę (tzn. ma z nią tzw. kontakt wzrokowy) wówczas kotka rozwiera paszczę i zieje – tak jak ten rudy kociak. Na mnie też tak zieje przy porannym czesaniu (nienawidzi tego), ale nic sobie z tego nie robię bo kot jest nieszkodliwy (nie drapie).Na psy się rzuca z dzikim wrzaskiem i psy bardzo się jej boją.
Mój kot nie lubił mojej Mamy, bo nie respektowała jego odrębności i wycierała w niego ręce, kiedy Jej przyszła ochota.
Ponieważ była głucha, nie słyszała ostrzegawczych prychnięć i syków, dopiero kiedy kot pokazał pazur lub ząb, rozlegało się biadolenie i utwierdzanie w przekonaniu, że wredny kot atakuje ‚swojego’.
Ach, wy kociarze… 😆
Piotrze M, „piersice” (copyright by Helena 😉 ) w ogóle są raczej kociskami dumnymi i prychającymi na świat. Ale mam gdzieś zdjęcia z taką jedną rudą, która łaskawie dała mi się pogłaskać…
Co do wysypów blogowych, zaobserwowałam również, że pewien wpływ miewa (ale nie zawsze) moja obecność czy nieobecność. A ja właśnie wróciłam z koncertu. Może wrzucę jeszcze w nocy wpis…
Kot mojego dzieciństwa miał na imię sebastian, wiadomo po kim. Przychodził po mnie do szkoły, nie przeżył emocjonalnie konfrontacji z psem, który sie pojawił w domu, i zdechł.
Podliżę się: na mnie obecność Pani Kierowniczki zawsze wpływa i to pozytywnie. Taki dobry pies się ze mnie robi… 😀
Lizactwo to specjalność pieseczka naszego,
On zawsze jest gotowy rzec coś przemiłego,
Aż człowiek sobie myśli: cóż to jest, psiakostka,
Czy Bobik się spodziewa, że zjawi się kostka?
A jak się może kostka pojawić na blogu?
Internet nie wypełnia takiego wymogu! 😉
JoSe, to Sebastian musiał już być kotem starszym i znerwicowanym, bo zwykle koty kantują psy, aż miło patrzeć 🙂
Dla psa wirtualnego wirtualna kostka –
toż to przy dobrej woli doprawdy drobnostka!
Lecz i inne mi starczy wirtualne danko,
a z braku danka nawet drobniutkie smyranko. 😆
Posmyram więc pieseczka klepaniem w klawisze
I jeszcze za czas jakiś nowy wpis napiszę… 😉
Pieseczek dziś z klepactwa już jest wywiązany,
więc może spać pójść wcześnie, mile posmyrany. 🙂
Pa! 🙂
Mam 6 obrazów Warszawskiego Pustelnika. Pozdrawiam!