Co robią krytycy
Od jutra przez weekend będę pewnie (jak czas pozwoli) zaglądać na sesję muzykologiczną zorganizowaną przez wspominanego tu przeze mnie ostatnio prof. Michała Bristigera (a ściślej założone przez niego Stowarzyszenie De Musica), poświęconą problemom krytyki muzycznej. Od czasu do czasu krytycy zastanawiają się, kim właściwie są; muzykolodzy, jak widać, też się nad tym zastanawiają. A ja, zajmując się dziś pisaniem tekściku do „Polityki” o Grażynie Bacewicz (17 stycznia 40. rocznica śmierci, 5 lutego 100. rocznica urodzin) i przygotowując się do niego, trafiłam na rozmowę Stefana Kisielewskiego z nią, gdzie również pojawia się na krótko ten problem. Rozmawiali częściowo jako dawni koledzy z konserwatorium (on przecież także był kompozytorem), ale też był on dla niej jednak trochę piątą kolumną krytyczną, zwłaszcza po wojnie, kiedy, jak wspominał w innym miejscu: „…dużo o niej pisałem, ale raczej niechętnie się do tego odnosiła, dopiero kiedyś, kiedy napisałem o jednej z symfonii rzeczywiście z sercem, bo zrobiła na mnie wrażenie, wtedy dopiero zaczęła się trochę liczyć z moją opinią. Ale udawała, że ją to nic nie obchodzi. Jednakże wpłynąłem chyba trochę na jej karierę, mianowicie grała kiedyś w Krakowie Koncert skrzypcowy Czajkowskiego, no i po koncercie ja jej powiedziałem: Wiesz co, Grażyna, szkoda ciebie na granie takich rzeczy, zwłaszcza że trzeba mieć inny ton do Koncertu Czajkowskiego. Ona znów powiedziała, że to jest bezczelność, ale przestała grywać. Ja zresztą mam taki zwyczaj, że nie lubię mówić tego, czego nie myślę”. My oczywiście wiemy, że Kisiel przypisywał tu sobie zbyt wiele, ponieważ Grażyna Bacewicz rzuciła grę na skrzypcach z powodu kotka…
Ale wróćmy do wspomnianego wywiadu. Padło tam pytanie: „- Wieść gminna głosi, że nie znosisz krytyków muzycznych i bardzo się na ich wypociny irytujesz. Ponieważ sam nie jestem bez winy, więc…
GB: – Na krytyków się nie irytuję, lecz po prostu są mi obojętni i staram się ich nie czytać. Jeszcze nigdy z żadnej recenzji nic nie skorzystałam, niczego się nie nauczyłam. Myślę, że tak jest dlatego, iż krytycy przeważnie nie omawiają utworu, który otrzymują, lecz jakiś inny, fikcyjny, jaki ich zdaniem powinien być. Nie piszą więc o nas, kompozytorach, tylko o sobie…
SK: – A może to jest inaczej? Może krytyk to po prostu piszący słuchacz, który uświadamia kompozytorowi, że jego (kompozytora) intencja twórcza jest przez odbiorców inaczej odbierana, niż autor zamierzył i przypuszczał? I może właśnie dlatego kompozytor się na krytyka irytuje?
GB: (po niechętnym namyśle [tak w oryginale – DS]) – Może…”
Podoba mi się to, co powiada tu Kisiel, którego czuję się tu oczywiście w pewnym sensie sojuszniczką. I myślę, że kompozytorka te słowa przyjęła, acz z niechętnym namysłem, ponieważ padły z ust kogoś, kto działa też jako kompozytor i wie, jak to jest.
A kompozytorzy, nawet jeśli nie są krytykami, też przecież krytykują, i to jak! Na sesji poświęconej pamięci Bacewiczówny kompozytor Krzysztof Meyer opowiedział dwie anegdoty o swoich spotkaniach z nią. Otóż jako młody człowiek ukłonił się jej raz na ulicy, choć nigdy nie został jej przedstawiony i podejrzewał, że ona nie ma pojęcia, kim on jest. Na co ona natychmiast odparła: „Dzień dobry, panie Krzysztofie, niech pan nigdy nie łączy unisono trąbki z czelestą, bo czelesta jest guzik słyszalna”. „Przy czym słowo guzik jest tutaj moim eufemizmem” – dodał. Kiedy indziej zaś, na Warszawskiej Jesieni, po wykonaniu jego utworu, które było zupełnym niewypałem, nikt do niego nie przyszedł z wyjątkiem Grażyny Bacewicz, „która ciepło uśmiechnęła się i powiedziała: Chyba zadowolony jesteś z wykonania”. Było mu miło, że przyszła i powiedziała parę słów. Już po jej śmierci przeczytał wydany zbiorek opowiadań Znak szczególny, w którym autorka ujawniła szyfr kryjący się za określonymi tekstami gratulacji składanych kolegom-kompozytorom. „No, chyba byłeś zadowolony z wykonania” oznacza „Utwór twój jest nędzny, nie ma co o nim mówić”…
Komentarze
Mocno kombinuje, jakby tu pojechac do Poznania na Zimermana i Bacewicz…
Przeczytalam w Duzym Formacie wywiad T. Toranskiej z prof. Bristigerem; o mzyce co prawda nic, ale jaki wspanialy rozmwca. 🙂
Jak już wspominałam, też zrobiłam z nim (siedem lat temu) wywiad na te tematy i też nie było tam prawie nic o muzyce…
Wywiad nazywał się „Ocalił mnie lew”. Tych cudownych ocaleń w wojennych dziejach Profesora był cały szereg, ale na tytuł wybiłam tego lewka, bo to coś zupełnie wyjątkowego. Może zaraz wygrzebię ten numer „Midrasza” z mojego domowego archiwum i zacytuję ten fragment. Na zaostrzenie apetytu dodam, że fakt ten (z lwem) miał miejsce w Bolonii 😀
„MB: – …Alianci weszli do Bolonii przed samą kapitulacją Niemiec. I wtedy spotkała mnie kolejna przygoda: na parę dni przed wejściem wojsk alianckich ocalił mnie lew.
DS: – Prawdziwy?
MB: – Prawdziwy. A było tak: już się czuło, że reżim zaraz padnie, ale wciąż rządziły czarne koszule. Byłem na randce w parku na górze San Michele. W pewnym momencie zorientowaliśmy się, że zamknięto już bramę na noc. Szukaliśmy przejścia, wreszcie znaleźliśmy dziurę w siatce i trafiliśmy do zoo, które nie było ogrodzone. Ucieszyliśmy się, że udało się nam wyjść, a kiedy usłyszałem zza drzewa jakieś głosy mówiące po rosyjsku, niewiele myśląc rzuciłem w ich stronę: – Charaszo, charaszo. No i okazało się, że owszem, byli to Rosjanie, ale własowcy. I do mnie: – Otkuda ty znajesz ruski? Od słowa do słowa, kiedy usłyszeli, że jestem Polakiem, wzięli mnie za szpiega i chcieli aresztować. Wtem rozległ się dziki wrzask. To jeden z nich odszedł chwilę na bok i z nudów przez kraty drażnił gałązką lwa. Lew się zdenerwował, wyciągnął łapę i przejechał mu przez całe ramię. I wtedy ja zaproponowałem, żeby go zawieźli do szpitala Sant’Orsola, bo tam właśnie pracowałem. To mnie uratowało. Od tej pory zawsze bardzo uważam, czy mogę powiedzieć charaszo, charaszo.
DS: – Odwiedził pan potem tego lwa?
MB: – Oczywiście, tego samego roku. Potem miałem kilka lat przerwy po powrocie do Polski. Kiedy udało mi się w 1959 roku przyjechać do Bolonii, niestety w zoo był już inny lew”.
(„Midrasz” 5/2002)
Nie da się ukryć, że podczas mojego pobytu w Bolonii ciepło wspominałam lewka Pana Profesora… 😀
Doprawdy, pyszne historie. Grażyna Bacewicz to musiała być charakterna kobieta, oj bardzo.
Jeszcze jeden barwny fragment z zycia profesora; material na memuary 😀
Ja podejrzewam, że ten wywiad Torańskiej jest dłuższy. Nie miałam jeszcze okazji o to spytać ani jej, ani jego. Kiedy robiłam ten wywiad, mówił, że zaczyna spisywać wspomnienia. Ale na pewno było po drodze tysiąc „ważniejszych” rzeczy. On ma tyle zainteresowań, wciąż ma nowe pomysły, ma w sobie tak wielką ciekawość świata, że zapewne dzięki temu jest tak duchem młody, choć w tym roku kończy 88 lat 😀
Ładną mi rzecz w tym wywiadzie powiedział: że jest taka książka, którą zaczął czytać jeszcze wtedy w Bolonii w 1945 r. (Fontanna Charlesa Morgana) i do dziś nie skończył, choć co jakiś czas do niej wraca; a nawet nie chciał jej skończyć. Bo to by coś zamknęło 🙂
Dlaczego nie kupuję biletu na Zimmermana… bo nie wystąpi. Auditorium Maximum może i wygląda iponująco, ale jak Krystek puści tam parę dźwięków to klasycznie wymięknie. Idę o zakład, że będą przeboje 😉
Z niektorymi ksiazkami tez „tak mam”, nie chce ich konczyc bo to oznacza koniecznosc „wyjscia” z ksiazki, przeniesienia jej do przeszlosci
Crebs – no, nie wykluczone, ale dajmy mu szansę 😆
baba – tak, ja też mam tak z niektórymi książkami. Np. o Ulissesie zwykle myślę, że go „nie przeczytałam”, choć są miejsca, które znam na pamięć. Podobnie z Proustem. Tzn. oczywiście wszystko przeczytałam, ale nie „wyszłam z książki”.
Skorzystałam z grzebania w starych „Midraszach” i sprawdziłam dla Beaty parę wcześniejszych moich „wywiadowczych” pozycji. Był jeszcze wywiad z Gabrielem Chmurą (11/2001), a rozmowa z Andą Rottenberg, najdłuższa i po prostu wstrząsająca (tytuł: „Dlaczego nie jestem Żydówką”), ukazała się w numerze 3/2001.
Jeszcze była rozmowa z kompozytorem Janem Radzyńskim (4/2003). A z Raphaelem Rogińskim – 9/2007.
Dziękuję! Wynotowałam sobie wszystko, będzie jak znalazł na wyprawę do czytelni 🙂
Dodałam właśnie powyżej jeszcze dwa 🙂
Lista już uzupełniona 🙂
Dopiero zauważyłam i wpuściłam Pawła z 22:14 – witam. Tak, ponoć charakterek to ona miała, była we wszystkim szybsza od innych i wściekała się na powolniejszych (w myśleniu także), ale w ogóle był to wielkiej dobroci człowiek zawsze gotów do pomocy. No i człowiek pracy – pracowała jak tytan, jakby przeczuwając, że ma w gruncie rzeczy niewiele czasu, a może odwrotnie, sama się tak wymęczyła, że przedwcześnie zmarła? Któż to wie.
Jeszcze do Crebsa. Czy chodzi o AMax warszawskie, czy krakowskie? W warszawskim, pamiętam, wysłuchałam raz jednego z kwartetów Góreckiego w wykonaniu Kwartetu Śląskiego (przy okazji h.c. dla Profesora). Nie było tak tragicznie. No, ale to były smyki.
To ja tylko pomacham noworocznie i pozdrowię serdecznie. 🙂
Komputer mi padł i ja razem z nim. 🙁
Ale widzę, że się podniósł 😉
Odmachuję! 😀
Kiedy śpiewałam w Polsko-Niemieckiej Akademii Chóralnej „in terra pax” i koncertowaliśmy w Niemczech, to uderzyło mnie, jak rozbudowana jest niemiecka krytyka muzyczna. Z każdego koncertu (w mniejszej czy większej miejscowości) mieliśmy krytykę w lokalnej gazecie, i to ze szczegółowym omówieniem wykonań poszczególnych utworów, osobowości dyrygentów itd. W Polsce nie do pomyślenia.
To książkowy syna.
Mój porządny, czterordzeniowy, lux-torpeda, padł po 5-ciu miesiącach razem z częścią danych.
Próbuję je łapać z mizernym skutkiem.
Łapię włączając stary komputer razem z dyskiem zewnętrznym i dygocącymi ręcami próbuję coś szybko kopiować, a ten albo się wyłączy po 30 sek. albo po 5 minutach.
Tym sposobem nałapałam śmieci, że już nie wiem, co mam, bo kopiują się jakieś fragmenty. 🙁
Idę już spać, więc wszystkim dobrej nocy życzę. 🙂
Beata – pamiętam z dawnych wyjazdów chórowych, że tak było wszędzie! Przynajmniej relacje. Nawet w małych miasteczkach w Finlandii 😯 Nie wiem, czy teraz by jeszcze tak było.
Biedna EmTeSiódemecka 🙁 Dobranoc! 🙂
Bo w Niemczech kulturalny punkt ciężkości jest muzyczny, a w Polsce literacki. Często mnie zdumiewa, jakie fundamentalne luki w ogólnym wykształceniu literackim potrafi mieć przeciętny niemiecki inteligent (nie mówię o wysokiej klasy intelektualistach, ani o hobbystach, tylko o średniej), ale jak przychodzi do muzyki, to zapewne oni to samo myślą o Polakach. Chyba po prostu co innego się z mlekiem matek wysysa. 😉
Bardzo przelotem. Wrzucam klasyczny przyklad jak NIE nalezy pisac recenzji. Niestety tylko dla francuskojezycznych… Od komentarza sie powstrzymam.
http://www.classiqueinfo.com/spip.php?article152
Niemcy rzeczywiscie KM (prawda, Dorotko, :-)) o muzyce pojecie maja, natomiast powstrzymalabym sie jednak od okreslenia Polski mianem literackiej. Literacka jest Francja par excellence, ale w Polsce tego nie postrzegam, niestety.
Inne krówki, inne jedzonko, inne mleko (matczyne także) 😉
Oh merde alors… Tereniu, odpadłam po dwóch zdaniach 😆
Te Francuzy to lubieją takie zakrętasy…
A, jak porównujemy z Francją to jeszcze insza inszość. Mnie Polska się widzi bardziej literacka w zestawieniu z Niemcami. Ale żeby to dogłębnie uzasadnić musiałbym długo, a prawdę mówiąc w tej chwili mi się nie chce. 😉
Inna sprawa: Tereso, czy słowo „lepszyk” jest Twoim wynalazkiem? Bo zajmowało nas dziś to pytanie na bobikoblogu, a Ty w końcu jesteś właściwym źródłem informacji. 🙂
No, dokladnie, potem nastepuje analiza takt po takcie, a tego, kto dobrnal do konca – przypisy nic nie wnoszace do materii. Pomijajac juz fakt, ze niczego zrozumiec nie mozna…
Mam jeszcze taki pikny przyklad, ktory chyba przetlumacze dla wspolnej uciechy. Za chwileczke.
😆
Bobiku, no tak mi przyszlo na mysl, ale ja zawsze wychodze z zalozenia, ze jeszeli juz cos wymyslilam, to istnieje wszelkie prawdopodobienstwo, ze 10 000 osob zrobilo to przede mna…
Lepszyk tak mi sie jakos zlepszyl.
😆
To jest to, jak to się nazywa, grafo, panie tego, mania. (To z czegoś cytat, ale nie mogę sobie przypomnieć, skąd 😉 )
Tereso, lepiej zlepszyć jakiś lepszyk, niźli mieć na d… pieprzyk 😆
Witkacy? (jeszcze gdzieś było po drodze „wicie”)
trafiłam na rozmowę Stefana Kisielewskiego z nią, gdzie również pojawia się na krótko ten problem. Rozmawiali częściowo jako dawni koledzy z konserwatorium (on przecież także był kompozytorem)
Ano był, był. Felietonistom jednak duzo lepsym. Przynajmniej moim owcarkowym zdaniem 🙂
Ja oczywiście o swoim z 00:45 😉
Owcarecku! A jego kawałki muzyczne to były takie śmiszne trochę jak dobranocki. Takie husia siusia… 😀
„Calkowicie poswiecona Chopinowi, druga czesc rozpoczyna sie 4 Mazurkami op. 24. Pianista jest w nich bardzo dyskretny. Precyzyjne, klarowne i wykonane z latwoscia, owe klejnoty sa aperitifem (w oryginale amuse-guelues!) przed dramatyczna Sonata b-moll op.35.
W pierwszej czesci Grave. Doppio movimento, Zimerman laczy „brutalnosc” z „liryzmem”. Z owego do perfekcji posiadanego dziela promieniuja fale zycia i smierci; Personifikuje te dwoistos Scherzo.
Potem, po dlugiej ciszy, bardzo skoncentrowany pianista (sic!) rozpoczyna głęboką i przejmujaca lewa reka pierwsze takty Marsza zalobnego. Skarga pecznieje, rosnie. Staje sie olbrzymia, nieunikniona. Gigantyczne crescendo prowadzone jest z naukowa dokladnoscia panowania nad dzwiekiem i rozkladem napiec.
Epizod w tonacji durowej daje nam oddech – zbawczy w owej ponurej i obsesyjnej czesci. I tu juz nie wiadomo, co sie dzieje, bo poza slowami jawi sie sama istota muzyki. Lzy plyna po naszych twarzach, serce bije glucho, oddech zamiera. Tyle czlowieczenstwa i tyle czulosci w tym jakze czarnym pejzazu. Otoczony zbawcza aura (sic!) fortepian Zimermana zamyka nas w swej kuli. Czas przestal istniec. To chwile laski”. […]
Pan Poeta, pan Poeta…
Pani Bobiczko 00:54, a skad Pani WIE?????
Czekałam, aż się doczekałam 😀
Cudeńko… Po prostu się rozpłakać rzewnymi łzami 😆
A swoją drogą, to śmieszne określenie amuses-gueules (w tłumaczeniu literalnym „zabawiacze pyska”) oznacza raczej przegryzki, więc może przystawki? 😉
I z tym optymistycznym akcentem ide spac (sic!) w nadziei, ze procz akcentu w lozu nie bedzie mi zaden pseldokrytyk poematow wyspiewywal. Czego i Wam serdecznie zycze!!!!!
No wlasnie niedokladnie przystawki, bo to hors d’oeuvres, a amuse-gueules to takie orzeszki i takie inne do kira na crème de cassis (i z bialym winem)
No, ja też na to właśnie czekałam, by powiedzieć Wam dobranoc. Krytyki doczekałam się dziś ja od pseŁdokrytyka (pod innym wpisem), ale snu mi to z powiek nie spędzi 😆
Pa! 😀
Łajza…
No tak, przegryzki i przystawki to są trochę różne rzeczy. Ale w kontekście wychodzi raczej na to samo 🙂
Tak, na jedno wychodzi, takie „raz na zab”.
Papa!!!!
Ja na amuses-gueules w zależności od sytuacji i momentu podania mówię albo czekadełka, albo pogryzacze.
A WIEM oczywiście od mamy. 😀
Czekadełko to słowo wymyślone bodaj przez Piotrka Bikonta. Zaiste zgrabne 😉
Amuses-gueule można by nazwać „mordełka”. Ta mordełka, tej mordełki, tej mordełce. Może mordełkę? 😆
Mnie się też już drze mordełka, bo się napracowałam i spać się chce. Godzina duchów za chwilę . A wy co – chrapiecie jeszcze? Niedługo waszego, niedługo 😉
A przede mną cała noc! To idę, zanim padnę…
Dobranoc i dzień dobry! 🙂
W grudniu słyszałem (przed koncertem NOSPR) narzekania w formie pochwał 😉 , że szczęśliwe jest miasto Kraków, gdyż tam w ogóle jeszcze ukazują się recenzje po koncertach.
Rozumiem, że nie tylko Kraków, ale też, i że jest to zwyczaj zanikający w naszej rzeczywistości.
Porany kot?
Prosze bardzo!
http://flickr.com/photos/corradogiulietti/315150549/
Przesliczne te wszystkie czekadelka, mordelki, zapchajbuzki i pogryzacze. Kupuje hurtem!
😆
Tereso, z wielkim zaciekawieniem posmakowałam recenzji pana Poety 😉 Czy wpisuje się on w jakiś szerszy nurt w krytyce francuskiej (nie tylko muzycznej, ale i literackiej), czy to raczej przypadek odosobniony?
Beato, to taki nurt mlodych wszystkowiedzacych, co to lataja na koncert z nutami i notuja wszystko takt po takcie, zamiast sluchac. Na wszystkim sie znaja, a jeszcze na domiar zlego wychodza z zalozen Shadoka: po co pisac prosto, jak mozna pokomplikowac.
Dla tych, ktorzy jeszcze nie spotkali Shadoka na swej drodze:
http://villemin.gerard.free.fr/Humour/Shadock.htm
A co do krytykow – istotnie Krakow ma szczescie 😉 Zwyczaj zniknal i tu, chyba ze chodzi o rozrywke. Mowie oczywiscie o prasie codziennej, nie o Monde de la Musique.
Ja nie wierzę, to młody facet? Zaplątuje ozór w lansadach i mędzi, jakby miał co najmniej 70 😯
A bo sa tacy, co sie rodza juz po 80.
Oto jego fotka:
http://classiqueinfo.com/IMG/auton8.jpg
No istny prawuj Emeryk 😆
U nas, prawdę mówiąc, też zdarzają się teraz takie mądrale, ale głównie w świecie muzyki współczesnej. No i nie są tak kwieciści językowo – francuszczyzna sprzyja niestety takim napuszonym bzdurom.
Stara prawda: na artyste muzyka nie nadaje sie, to bede KRYTYKOWAL. A masz, ty wstretny wrogu
😆
No właśnie – to krytykę powinni uprawiać ci, co na artystów się NADAJĄ i wspaniałomyślnie rezygnują? 😆
Ja zresztą do większości z tych naszych młodych gniewnych mam niemało sympatii. Oni to jednak robią z miłości…
No dobra, ja wspaniałomyślnie rezygnuję zatem także z krytyki 😆
No, fakt, że to stary numer – impotent i krytyk z jednej są parafii… Zauważmy, że w takim ujęciu szarmancko zostają oszczędzone krytyczki. 😆
Tereso, mnie się zdaje że na Shadoku wzorują się nie tylko krytycy, ale i niektóre ugrupowania polityczne, zwłaszcza na tej dewizie „żeby było jak najmniej niezadowolonych, trzeba walić zawsze w tych samych”. 😀
No, zeen wreszcie przyznał, że jest wspaniałomyślnym artystą, który rezygnuje z jednego i drugiego 😆
Bo w ogole do muzycznego piora powinni dobierac sie tylko ci, ktorzy
01 Lubia muzyke (to rzadkie, niestety)
02 Lubia ludzi (jeszcze rzadsze, jeszcze bardziej niestety)
Bobiku, swieta prawda!
To by nie byli krytycy, tylko pochlebcy…
Nie, wcale nie. Absolutnie nie. Kategorycznie nie!
😆
Krytyk, który lubi ludzi: pan X nie do końca zrozumiał dzieło artysty Y i w ogóle nieszczególnie sobie poradził, zważywszy jednak na jego wcześniejszą, świetną inscenizację Z, miejmy nadzieję, że była to tylko jednorazowa wpadka i w przyszłości coś nam on jeszcze pokaże ciekawego.
Krytyk, który nie lubi ludzi: ten kretyn X jak zwykle nie zrozumiał artysty Y i dał kompletną plamę, co było do przewidzenia. Można się tylko dziwić, jakim cudem udała mu się kiedyś nie taka jeszcze najgorsza inscenizacja Z. No cóż, i ślepej kurze się trafi, ale widać jasno, że w przyszłości po X możemy się spodziewać tylko najgorszego.
Czy ta pierwsza wersja to pochlebstwo? 😯
Dzieki, Bobiczku, nie chcialo mi sie odrywac na dluzej od Schuberta, zeby rozwinac. Trafil Bobik w 1000!!!!
Milion euro dla Bobika!!!!!
Nie chcę być nachalny, ale gdybym tak jeszcze dowiedział się, gdzie tę forsę mogę podjąć… 😆
Prawdziwie rzeczowa i bezpretensjonalna krytyka to:
„Nie warto chodzić. Jeśli się już pójdzie, nie warto słuchać. Jeśli się słucha, nie warto o tym pisać. Jeśli się napisze, nie warto drukować. Jeśli się wydrukuje, nie warto czytać. Jacyś ludzie nauczyli się tego na pamięć. Dziwne. Wstyd.”
„Ta wstrząsająca tragedia serc ludzkich opowiedziana jest z lekkością i błyskotliwością, jaką odznacza się nocnik wyrzucony na śmietnisko. Lekkie to, ma połysk, ale usiedzieć już na tym nie sposób”
Ale wiadomo też isz: jak nie wiesz co napisać, napisz na wszelki wypadek przyzwoicie… 😆
To znaczy, że jak wiem, co napisać, to muszę nieprzyzwoicie? 😯
Toć to banał przeca – chamsko napiszesz, lepiej się sprzeda, większy dym, większa afera.
Bobik zaprezentował możliwe warianty przypadku drugiego, a co z pierwszym?
„U nas, prawdę mówiąc, też zdarzają się teraz takie mądrale…”
[Rechot] Pytanie samo się ciśnie na usta!
Bry! Chciałam się poskarżyć.
Znowu – jękną poniektórzy.
A komu mam się skarżyć, ja się pytam?
Bilety na Orfeusza i Eurydykę z Metropolitan Opera wynosi 70 zł. Niby 14 dni wcześniej 50, ale nie chcą już przyjąć rezerwacji.
To jest drogo.
Ciekawe jeszcze, jak ogłuszający będzie dźwięk.
Ostanio parę razy trudno było wytrzymać. Mój syn mówi, że to dlatego, że chodzę na seanse filmowe, na które jest niewielu chętnych i w pustym kinie dźwięk zupełnie inaczej się rozchodzi.
Coś w tym jest, chyba.
Napiszę list do dyrekcji zwracając jej uwagę na ten fakt, bo trudno wytrzymać ogłuszające szmery (np. w filmie „Wielka Cisza”).
Mimo to cieszę się, że jest taka możliwość.
Pozdrawiam popołudniowo i biorę się za porządki, bo wyjeżdżam na dwa dni.
Prawdziwa krytyka sztuki się nie boi 🙄
mt7,
a nie lepiej przełożyć dysk z zepsutego komputera do dobrego? 🙂
taaa, bo taki zepsuty moralnie komputer to moze nawet majtki usunąć…
@hoko:
Rozkręcić obudowę, wyjąć dysk, rozkręcić drugą obudowę, włożyć dysk….
(trzeba ten drugi komputer mieć!)
Rada słuszna i w sumie prosta, ale to nie każdy umie….
No i przemądrzała klisza: KOPIA ZAPASOWA danych (ludzie dzielą się na tych, którzy nie robią kopii zapasowych danych, i którzy tego żałują).
Ja Was sorry, Chłopcy! Nabyłam pięć miesięcy temu PC z odpowiednimi parametrami, najlepszymi w tym momencie na rynku, a nawet jeszcze lepszymi.
Gwarancja wynosi 2 lata.
Pogubiłam gwarancję, bo sama się pogubiłam w tym czasie bardzo trudnym dla mnie.
Poprzedni komputer padł po 6 latach bezszmerowej pracy, doszłam do wnisku, że nie opłaca mi się reperować. Teraz używam laptopa mojego syna.
Co wg. Was mam przekładać i dlaczego, skoro firma wzięła kasę za dwa lata dobrej pracy?
Dokument sprzedaży tego konkretnego kompa mam.
Problem jest mój, bo powinno się robić zrzuty. Tyle, że automatyczny wyszedł mi bokiem poprzednio. Taki automatyczny daje się odtworzyć tylko w indentycznej konfiguracji.
No cóż, takie doświadczenia są doskonałą nauczką, szkoda, że tak bolesną.
(kod: feee)
Nie kopie całego dysku, tylko kopiowanie samych danych na zapasowy dysk (albo na płyty, jeśli tych danych nie ma dużo, ale w dzisiejszych czasach to mało prawdopodobne).
Nawet w Windozie jest program Kopia Zapasowa (Start -> Akcesoria -> Narzędzia Systemowe -> Kopia zapasowa)
Sam dokument sprzedaży powinien wystarczyć, jeśli sklep sensowny.
Troche wroce do S. Kisielewskiego. Moze te jego felietony byly bardzo salonowe i „opozycyjne” (po stanie wojennym zaznaczano w druku ingerencje cenzury), ale moim zdaniem byly o niczym. Lubil poruszac sprawy ekonomii, ale z perspektywy czasu, byl raczej ignorantem w temacie. Teraz, mozna siegnac po mysli J. Korwina- Mikkego, i chwatit.
Dodam, ze SK pisal rowniez powiesci sensacyjne, jako Tomasz Stalinski. Dla milosnikow sensacji, bylo tam duzo „momentow”. 🙂
A ja lubię Kisiela! 😀
Kulom się nie kłaniał, miał charakter, był nietuzinkowy, dowcipny i złośliwy.
Lekturę TP zawsze zaczynałam od jego feletonów.
Z Korwinem było Mu po drodze przez krótki czas.
Bardzo Go lubiłam, pomimo, że Jego „Alfabet” i wspomnienia dotknęły wielu ludzi.
W zakresie muzyki – wydał syna. 🙂
W zasadzie- Marka i Wacka, aby byc w zgodzie z prawda. 🙂
Rowniez zaczynalem lekture TP od jego felietonow, ale to bylo w sumie niepowazne. Wszystko pasuje w kontekscie czasow do ktorych dana rzecz lub osoba przynalezy. Moze on byl polskim odpowiednikiem Evelyna Waugh? Ktoz to wie. 🙂
Ja tam nie uważam, że wszystko powinno być poważne, wręcz przeciwnie. 😀
Ale w minionym ustroju było takie zjawisko, że jak ktoś tylko się z władzą nie zgadzał, to usiłowano go wepchnąć go na pomnik, za sumienie narodu mu kazano robić, itp, itd. Nie tylko Kisielowi się to przydarzyło. A dla złośliwców, weredyków, przekorniaków, lekkoduchów, tumiwisistów i temu podobnych cokół to nie jest najwłaściwsze miejsce, choćby nie wiem jak byli opozycyjni. 😉
Widzę, że się niezbyt jasno wyraziłem, więc precyzuję: opozycyjnie myślących na cokół usiłowała wepchnąć nie władza, tylko szeptany lub pisany w nieoficjalnym obiegu głos ludu. 😉
Jasne, Bobiku, wszystko jasne. 🙂
Kisiel był recenzentem i futurologiem politycznym, a przy tym miał specyficzne poczucie humoru, które ja lubiłam.
Siebie też przecież traktował tak samo. 🙂
No, wlasnie. Kiedys pracowalem w laboratorium srodowiskowym i mialem kolege, ktory traktowal TP z naboznoscia, a felietony Kisiela to mogl czytac tylko ze szklanka mocnej kawy i papierosem („Popularnym”), aby wychwycic te wszystkie niuanse i podteksty, ktore Kisiel chcial przekazac, przebijajac sie przez bezlitosna cenzure. Prowadzilismy dlugie debaty w kazdy poniedzialek na ten temat. 🙂
w stanie wojennym wyczytywalismy kazde slowo z tp
szukalismy tego jednego :godnosci opozycji do rzeczywistosci
co do kisielewskiego zgadzam sie z PA z perspektywy czasu jego felietony byly o niczym ale wtedy byl inny jasniejszy niz ci klakierzy ktorzy dzisiaj
chwala sie swoja /wtedy/odwaga w pisaniu i mysleniu
Kochani, mylicie Kisiela-krytyka muzycznego (którym też bywał) z Kisielem-felietonistą. Felietonisty nie omawiam, poglądy gospodarcze to on miał trochę dziwne, wydaje się, że często pisał o rzeczach, na których się nie znał. Choć dowcipnie i efektownie, bo umiał pisać (nie powieści, bo te były śmiertelnie nudne). Ja mówiłam o Kisielu-muzyku i krytyku muzycznym – właściwie o Stefanie Kisielewskim, bo w pisarstwie muzycznym pseudonimu nie stosował – a tu mówił już o rzeczach, na których się znał; poglądy miał bardzo indywidualne, ale one się całkowicie bronią.
Prywatnie bardzo go lubiłam – wspominałam tu może chyba, że mieliśmy bardzo sympatyczny kontakt pod koniec jego życia (świetnie się dogadywaliśmy jako dwa złośliwe małpiszony; podobnie jak z innym ciekawym śp., Marianem Wallek-Walewskim). I tu było właśnie tak, jak pisze Bobik: byłam kiedyś świadkiem, jak sadzano go na piedestale mówiąc: Mistrzu, a on się wkurzał: przestańcie, to w ogóle do mnie nie pasuje.
A ja pisalem tylko o felietonach i ksiazkach; w zyciu na zywo widzialem go tylko raz. 🙂
Pani Doroto, sprawia Pani mi satysfakcje, potwierdzajac moje opinie o ekspertyzie Mistrza o innych sprawach niz muzyka. Ja go nawet za to nie winie. To bylo dla przesmiechu i rozrywki, a nie manifesty polityczne. 🙂
A powiesci- straszna amatorszczyzna. Czy on nie kopiowal maniery „Zlego” Tyrmanda?
Tak też mi się wydaje 😉
Zanim pójdę wcześniej spać, bom jakaś padnięta z wieczora, zdam parę słów o konferencji wspomnianej we wpisie. Bardzo jest ciekawie i tyle jest poruszanych wątków, że nie sposób na chybcika wszystkiego zrelacjonować. Było kilka referatów, kiedy to mówiło się o krytykach-kompozytorach, np. o dwojgu Włochach z XVII w. wokół ówczesnej musica moderna, o Arrigo Boito, kompozytorze operowym, libreciście i pisarzu, wreszcie sam prof. Bristiger relacjonował krytyki po Wielkim Skandalu, jakim było prawykonanie Święta wiosny Strawińskiego w 1913 r. w Paryżu (wyszło, że najciekawsze i najbardziej wnikliwe były recenzje autorstwa ludzi, którzy uprawiali też kompozycję, m.in. Florenta Schmitta). Z Boito też było ciekawie, bo w swojej publicystyce przemycał własny projekt reformy opery; w końcu prapremiera jego Mefistofelesa zrobiła jedną z najbardziej spektakularnych klap w La Scali, a z perspektywy lat myśli się o niej już zupełnie inaczej, zaś jego pomysły reformatorskie wybiegały w przyszłość.
Potem wywiązała się na ten temat fajna dyskusja, którą Profesor świetnie podkręcał. Dodając jeszcze fakty, że np. Schumann też był jednoczesnie kompozytorem i krytykiem i że można jeszcze wiele takich nazwisk wymienić, z Adornem włącznie, bo on też komponował – można by wysnuć tezę, że kompozytorzy są lepszymi krytykami. Ale Profesor twierdzi, że niekoniecznie, zastanawiając się głośno, dlaczego. Kolega kompozytor zacytował pogląd (nie pamiętam w tej chwili, czyj), że to nie jest tak, że krytykowi-kompozytorowi łatwiej oceniać, bo wie, jak to powstało – przeciwnie, kompozytor wcale nie wie, jak to się dzieje, jak powstaje inspiracja i jak dochodzi do jej utrwalenia. Ja jednak zaoponowałam, że można słuchać w bardzo różny sposób i że jest pewien bardzo szczególny, „kompozytorski” sposób słuchania, łączący się z podświadomą analizą i próbą domyślania się mechanizmów, jak utwór został zrobiony. Pisałam kiedyś (dawno) na ten temat. Ostateczna konkluzja na dziś była taka, że wszystko zależy od indywidualnych zdolności krytyka, niezależnie od tego, czy jest kompozytorem, czy też nie 🙂
moja subiektywna lista dziennikarzy muzycznych potrafiących pisać o muzyce lub rzetelnie przedstawiać fakty (kolejność przypadkowa):
– Kierowniczka
– Cichy
– Hawryluk
– Cyz
– Pasiecznik
– Kwiatkowski
– Kozińska (normalnie ostatnio uwielbiam ten jej cięty języczek)
Pewnie potrafi więcej, acz do mnie nie przemawiają te wojny, wojenki, bitwy chłopeckopodobne, mendykomaniakalne i in. 😉
PS. Styl i wiedza lokalnych pismaków muzycznych w warszawskich, wrocławskich czy krakowskich gazetach codziennych woła o pomstę do nieba.
Crebs – dzięki za ten sąd wygłoszony o godzinie, która nie istnieje 😯
Mówiąc wcześniej o tych naszych młodych, którzy „robią to z miłości”, miałam na myśli część z wymienionych; dodałabym tu jeszcze Janka Topolskiego. Wojenki i bitwy też mnie nie interesują, jak wszelkie argumenty ad personam 😆 Efekciarstwo daruję do czasu… 😀
Witam znad kawy (juz kolejnej). 🙂
Najgorsze z tego wszystkiego, ze slowo drukowane w prasie ma jednak range dokumentu. Jakiegos jednak tak. I zostaje, i – niekiedy – powraca. Wiec ad personam…
Bobiku, milion euro w charakterze potencjalnej wygranej na loterii o historyczna pasztetowke z czasow wojny trzydziestoletniej. Trzeba wyslac zgloszenie i zagladac do skrzynki na listy 😉
Hej, kawkująca Teresko 😀
Ja tam chrzanię. Papier – dokument? Prędzej czy później to się zmieni. Sieć robi swoje 😉 Pewnie, że papier też. Ale nie wyłącznie…
Papier z chrzanem? To moze byc niezla alternatywa na nadchodzace czasy. Dlugo sie zuje… 😆
A poprzednie bylo a propos moich roznych archiwalnych poszukiwan. Siec robi swoje i to szybko, ale na razie jeszcze bumaga gora.
Tak, z tym też się zgadzam, moje archiwum domowe papierowe jest mi wciąż – a może nawet bardziej niż kiedyś – niezwykle pomocne. (Jedna jest tego zła strona: tonę w papierach 🙁 )
Juz rzucam kolo ratunkowe!!!! Moze kamizelke ochronna? A moze lodz podwodna???
Jak to mowi jeden z moich znajomych patrzac na moje stosy: A nie mozna tak tego po prostu wyrzucic?
A co ja poradze na to, ze na biblioteki nie mam ani czasu, ani ochoty? Ksiazka ma byc na polce, papiery na stosie.
😆
Oj, jak ja to dobrze znam 😆 Stosy, stosy, stosy, stosy…
…na stos rzuciliśmy swój życia los, na stos, na stos! 🙄
Oj, tak, oj, tak!
Dobrze, że na stos, a nie na złom 😉
Jedyny stos, jakiego pozbyłabym się z radością i hokową pieśnią na ustach, to te cholerne rachunki i rozmaite urzędowe blubry, które trzeba przechowywać 👿
Żeby na złom, to te dokumenty musiałyby być ciężkie, ogromne, z żelaza, stali… 😀
A nad opcją „czy nie można by tego po prostu wyrzucić” będę się musiał poważnie zastanowić. 🙄
Ja z kraju stosow. To plonelo nad Sekwana, ekologicznie prochy ostatniego wielkiego mistrza templariuszy zabrala woda…
Myślisz Tereso, że bylo mu dzięki temu przyjemniej 😉
A gdzie nie było stosów i młotów?
Wlasnie nie wiem, czy to bylo o swicie, czy o zachodzie slonca. W obu konfiguracjach Sekwana ladna, tyle ze wtedy pewnie smierdziala okropnie.
Nie bylo pewnie tam, gdzie nie bylo czarownic 😉
A wlasciwie to moze i niezly pomysl, stos z papierow nad rzeka. I kielbaski moze mozna by upiec (bo na kartofle to chyba popiolu nie starczy). Tylko dzien musialby byc bezwietrzny
Stosów nie było w morzach i oceanach, ale nawet tam były ryby-młoty 😯
To było co inne, przecież to tylko pretekst.
Wietrzny czy nie, będzie fruwało. Proponuję nasz piec.
Ryby-mloty pewnie nadal tam sa, Bobiczku, a i stos niejeden sie znajdzie w takim morzu czy oceanie (np. pacierzowy) 🙂
Bobiku, byly nawet ryby-pily. Wydaje mi sie, ze jeszcze bardziej krwawe 😯
To rzeczywiście krwawa rozpacz. Pić całe życie wodę, w dodatku słoną 🙁
Stos pacierzowy to jeszcze nic, gorzej jak ktoś w morzu znajdzie bezpański, porzucony stos atomowy. 🙄
A że ryby piły, to ich prywatna sprawa, o ile tylko nie robiły tego w godzinach pracy. 😉
A to ryby robia w ogole cos poza piciem???? 😯
Gdyby nie robiły niczego innego, to zostałbym pozbawiony kawioru! 😯
Ale kawior tez przeciez pijac robia. Gdyby nie pily, to i kawioru by nie bylo, i ryby w galarecie, nie mowiac juz o tunczyku do salatki. W ogole nie byloby niczego.
😆
I dlatego właśnie Szopen, gdyby żył, też by pił. Żeby coś było. 😆
Totez JEST wodka Szopen! A nie ma wodki rybnej! 😆
Bo między Chopinem i rybami jest relacja komplementarna. On do picia, one na zagrychę, 😆
Kuszą i kuszą. W końcu przez was sobie chlapnę ❗
Przez nas? To trzeba jeszcze, zeby alkohol po drodze nie wyparowal. Rozrzut spory. 😆
Haneczko, nigdy nie mówiłaś, że jesteś rybą 😯
No, ale w końcu od czego ryby mają sobotę? 😆
Bobiku, to sadzisz, ze ta II Ballada taka rybna i mozna ja tylko po glebszym? Cos w tym jest. Najpierw mu sie kolysze, potem coraz bardziej. Ze to niby ta Switezianka, a to zwykly sledzik. 😆
Nie od dziś wiadomo, że te Świtezianki, Goplany i inne takie, to stworzenia z mgły i galarety. GALARETY! Chyba nic więcej nie muszę dodawać. 🙄
No to zdrowie karpika! 😀
Oj, oj, Bobiku, moge wypic zdrowie kazdej ryby, nawet fugu, byle nie karpika.
Chociaz wlasciwie jak zyje i plywa, to nie ma go na stole (choc moze byc w wannie, brrr…). A o to chodzi. Zeby go nie bylo. Raz. I zeby go nie bylo. Dwa. To moze rzeczywiscie zdrowko karpika. 😆
Pragne zauwazyc, ze te jak im tam bywaja rowniez czekoladowe, ale to podpucha.
Czekoladowe? Co? Goplany chyba?
No, Goplany. Te Balladynowe. 😆 A tak a propos, rok Slowackiego nam sie szykuje.
Ja mogę pić zdrówko karpika bez skrupułów, bo u nas już od dawna zbrodnia wigilijna została wykreślona z jadłospisu. Fakt, że zjadamy jakiegoś innego rybiego nieszczęśnika, ale przynajmniej nie zawieramy z nim uprzednio osobistej znajomości.
Czekoladki z mgły i galarety? Brrrr… To już chyba lepiej się napić bez zagrychy. 🙄
Wracajac do wodki „Chopin” To bylo nawet wczoraj pytaniem-zagadka w amerykanskim „Jeopardy”. Fama niesie sie daleko. 🙂 W swiadomosci mediow amerykanskich to istnieje jako „wodka luksusowa”.
No pewnie! I to nie tylko za Wielka Kaluza! 😆
http://www.flickr.com/photos/pjolson/2922646536/
Tereso..
następną razą nie ściskaj tak mocno tych nóżek od kielichów do martini!
Bo się rozpękną, rozpukną albo co.
Szkoda ręc pianisty 🙂
Słowacja z okazji tego szykującego się roku aż euro przyjęła…
Alicjo, przyrzekam rzucac za siebie nie sciskajac.
Komisarzu, no, Slowacja rzeczywiscie pokazala klase. A Slowenia co z tej okazji? 😆
Najpierw kuszą. Potem wytykają, ze bez wieś przez czapki. Na koniec stateczną Wagę przekształcą w żłopiącą Rybę. Oto co robią krytycy ❗
…ale tylko tacy, co nie lubią zakąszać…
A, przepraszam, jak sie Waga czuje w roli? Bo jak kiepsko, zawsze pozostaje jeszcze Wodnik.
Waga ma codziennie do czynienia ze Skorpionem. Zahartowana jak stal 😆 A Wodnik odpadł kiedyś w przedbiegach 😉
Wagę podziwiam, wystarczyło mi kilka Byków (fatum jakoweś). Strzelce jakoś się nie sprawdziły, odżywam przy Koziorożcach. Wszystko dziwnie rogate albo grociaste. Musi tez fatum. Skorpiona zdzierżyłam 2 tygodnie, baaaardzo dawno temu 😉
To za te bestie, co wody nie lubia. 😉
A ja jestem Baran… ten ostatni 😯
Ha, jestem Koziorozcem! Wreszcie ktoś głośno powiedział co ja skrycie wiem od dawna, nie ma to jak Koziorozce!
Jutro 80. urodziny Wandy Wiłkomirskiej. Jakby kto miał ochotę posłuchać, to będzie w Niedzieli z Mistrzem http://www.polskieradio.pl/ramowka/audycja.asp?a=101396
Alicjoooooooooo wszak ja o rodzaju meskim ❗ 😆
JoSe – moge potwierdzic na pismie!!!!
A teraz wszystkim spokojnoj noczi z morzem w tle!
Ale popłynęli (i popili…)
Ja spędziłam większość dnia na dalszych dyskusjach muzykologów o tym, co powinna krytyka i gdzie, przy czym w środku dnia dowiedziałam się, że w czarny czwartek (ostatni), kiedy to GW zwolniła koło pół setki dziennikarzy, objęło to również p. Anię Dębowską 🙁 Proponują jej współpracę na wierszówkę, ale wiadomo, że to jakieś nędzne grosze, i jak znamy życie, zawsze będzie coś ważniejszego 🙁
No i tak. A wieczór spędziłam na corocznym spotkaniu chórowym. Było miło i śpiewająco, jak zawsze 🙂
Nie zauważyłem pytania PT Kierowniczki, o które Auditorium chodzi w mojej deklaracji braku uczestnictwa w wydarzeniu roku (czyt. przyjeździe do ojczyzny Wielkiego Pianisty – rodaka – Krystiana Z.). Otóż oczywiście o krakowskie. To sala totalnie niemuzyczna.
Słysząc coś niecoś o jego dziwacznych upodobaniach i… oczekiwaniach to rysują się nam dwa, trzy scenariusze:
1. nie zagra (80%)
2. zagra (20%) – bo wstyd. Takie sprawy powinno ustalać się (i sprawdzać) wcześniej, a Krystek tego nie dopatrzył.
Chyba, że:
3. Graża będzie samplowana na żywca przez Krystka; jego fortek zostanie nagłośniony (Lesiu Możdżer ma tam doświadczenie), Kaja z Agatką pograją prymki na skrzypkach, a Rysiu dołoży tercje na altówce. I będzie cudny koncert ku czci Bacewicz, która wielką kompozytorką była (0%)
Patrząc na tą całą pożal się Boże trasę koncertową to rzeczywiście akustyka sal, w których zdecydował się Wielki Pianista zagrać, go rozpieszczała nie będzie:
Łódź, Warszawa, Poznań, Kraków (porażka). Jedynie Katowice z nową aulą – to jest to.
Zastanawiałem się czy nie kupić biletów do Katowic, ale jednak odpowiedziałem sobie, że nie chcę słuchać faceta, który wypina się na Polskę regularnie. Jak już kupiłbym te bilety ze względu na Kaję, Agatę i Rysia. Nie Krystka.
Popili, popili… Pobudka! 😀
Dzień dobry, Budziku 😀
A propos popili: w przelocie wrzucam Wam linkę do zdjęć z zebrań chórowych sprzed dwóch lat i sprzed roku. Zdjęcia robił jeden z kolegów i mam nadzieję, że mi wybaczy (jak też inni koledzy) upublicznienie 😉 Chyba nie ma się czego wstydzić 😀
Grzecznie czekali aż Budzik się obudzi 🙂
Albo i nie czekali i poszli do swoich zajęć – w końcu jest niedziela 😉
Pracująca 🙁
Na powitanie KotNiedzielny
http://www.flickr.com/photos/om3gab/2614341384/
Nie ma sie czego wstydzic, najwspanialsze imprezy! 😆
^_^ 😆
haneczko, współczuję 😉
Nie jest tak źle.
Słucham sobie na jedno ucho tuba i poczytuję pod ławką 😉
😀
Haneczko, a dlaczego na jedno ucho i pod lawka?
Zrobcie cos, zeby mi sie chcialo…
W tym celu nam by się musiało chcieć coś zrobić… 😉
To niech Wam sie zachce chciec, please 😉
Drugie ucho musi słyszeć czy ktoś nie nadciąga, więc mam słuchawkę na jedno. A pod ławką, bo nie lubię chować w popłochu 😀
Tereso, a może po prostu chce ci się nie chcieć? I właśnie to robisz?
Niech żyją misie („mi się też nie chce”) 😆
Haneczko, jestes genialna! Tak, to wlasnie to. Chce mi sie nie chciec i wlasnie to robie!!! 😆
Tereso, to nie rozumiem, dlaczego mielibyśmy przeszkadzać Ci w tym zbożnym dziele? 😀
Ze wzgledu na tak zwana przyzwoitosc i pewne (niestety) imperatywy. 😉
Uuu, Teresa użyła brzydkiego słowa 😯
Byłam kiedyś na imprezie w AMaximum na której był krótki przerywnik fortepianowo skrzypcowy na fortepianie pożyczonym zresztą z konsulatu. I rzeczywiście nie było nic słychać, myślałam przez moment ze to kiepski konsularny fortepian, a to fatalna akustyka. Wspominając audytoria przecztalam pani artykuł o Paderewskim, rzeczywiście pieniędzy zostalo w spadku niewiele bo powstało brzydkie Pavianum:-)
No, to fakt…
Nie wiem, dlaczego zostały wybrane takie właśnie sale, bo tłumaczenie, że „trzeba spopularyzować mało znane”, jest bez sensu.
A tymczasem chciałam powiedzieć, że dziś są urodziny Wandy Wiłkomirskiej. O 16:15 w radiowej Dwójce rozmowa z nią, a o 18. koncert jubileuszowy (z jej obecnością, ale bez jej czynnego udziału, bo już nie występuje). Idę do filharmonii i potem sprawozdam 🙂
Nie bardzo rozumiem, co czytam.
Jak to sala koncertowa bez akustyki. To może i kino bez ekranu?
To znaczy, akustyka jest, ale marna 🙁
I teatr bez sceny, i bilety wstępu bez wstępu… 🙄
Ja juz od 14 słucham na Jedynce, rozmowy z WW i nagrania 🙂 Dobrze, że koncert transmitowany.
Zdjęcia chóralne super, bo w akcji 😉 Tylko (oprócz Kierownictwa, rzecz jasna) znajomych nie widzę 😉
Na poznanska aule UAM nie mozna sie skarzyc!
Beato, ten Michał, co nami dyryguje, to Michał Straszewski, który założył zespół Il Canto, już dziś nieistniejący (jeszcze było Il Canto Minore).
http://www.ilcanto.art.pl/
To teraz jest muzyka bez kantów…
A teraz będzie chwilowo blog bez Kierownictwa, bo zaraz wychodzę 😀
Ach 🙂 Przyjemnego odbioru, pewnie będzie b. sympatycznie!
Blog bez kierownictwa przetrwa jakoś ostatkiem sił, ale bez serwisu dywanowego nie uratują go nawet najzdolniejsze misie…
„Zostały już tylko 2 dnia na zgłoszenie blogu do konkursu”. To jak? 🙄
Haneczko, przepraszam baaardzo za slowo nie na miejscu, ale bylo ono konieczne i (niestety) najbardziej a propos. 😉
Male wspomnionko z akustyczne:
Przed remontem sali Pleyela bylo w niej takie miejsce magiczne, gdzie slychac bylo kazdy dzwiek podwojnie. Nie, nie zartuje, wszystko bylo zdwojone. Wspaniale repetycje, dwa dzwieki za cene jednego, czysta korzysc, zwlaszcza w sonatach Mozarta czy nokturnach Chopina. A Bach jaka mial trzesionke. No i niektorzy „szczesliwcy” mieli koncertowa happy hour. 😆
TO sie dopiero nazywa akustyka. ❗ Tak ze na miejscu Crebsa nie wieszalabym az tak wielkich psow na polskich salach.
Zglaszamy. Onet?
Onet. Zeszłoroczny konkurs obfitował w dramatyczne momenty…
Znam te imperatywne aproposy 🙁
Co to jest „Mistrzowskie lekcje Maxima Vengerova”? Na Kulturze. Warto na tym zawieszać oko i ucho?
Pani Kierowniczka na skuterze pod Filharcmonie przysmigujaca!! Widze. Przed oczyma duszy mojej. 😆
http://www.blogroku.pl/1520684,3864,lista.html
A, to na PK trzeba wywrzec naciski wszelakie. Naciskam!
Jak skuter nie skusi, to już nie wiem co. Naciskam Pani Doroto.
No bo teraz to PK bedzie na skuterze wszystkie imprezy obskakiwac. W ten sposob mogla Gergieva z Hameryka polaczyc bez strat. Jakos tak na rok Slowackiego akurat. Te skutery na scenie i takie inne…
Ponieważ Pani Redaktor zarzuciła mi dopiero co aptekarskie dawki, to dorzucę jeszcze relacje z grudniowych koncertów Schiffa w Berlinie oraz Sokołowa we Wiedniu, którym (ze względu na to, co usłyszałem) mogłem nadać tylko taki tytuł:
Podróż zimowa na dwa bieguny.
Jestem z tych (młodych) roczników, dla których grudzień oznacza zimę. Śnieżną, mroźną, z preludium w osobie św. Mikołaja – będącego tylko i wyłącznie św. Mikołajem. A nie owocem przemyśleń agencji reklamowych, elementem PR sieci handlowych lub też smutną, dorabiającą do czesnego dziewczyną. Jako że jestem grzecznym chłop(c)em zasługującym na prezent mikołajowy – to go sobie sprawiłem. A nawet zdublowałem. No bo coż jest milszego od jednego prezentu? Dwa prezenty.
Jednak z prezentami bywa różnie. Jedne potrafią bezgranicznie zachwycić, ale są też takie, z którymi mamy – czasami niemały – kłopot. Nie inaczej było ze mną w tym przypadku. Ale po kolei.
Na rynku płytowym dopiero co ukazały się ostatnie dwa (VII i VIII) albumy zamykające nagrania kompletu sonat Beethovena w interpretacji Andrása Schiffa. Na albumie VII znajdują się sonaty 27, 28 i 29 – i to właśnie one złożyły się na program wykonany przez tego pianistę 7 grudnia w Kammermusiksaal Filharmonii Berlińskiej. W sali tej wiosną 2007 roku zagrał on pierwszą serię sonat w pierwszym cyklu czterech koncertów, teraz w drugim wykonał pozostałe sonaty (od 16 do 32). Wybrałem ten a nie inny z koncertów z jednego powodu – Hammerklavier. I celowo nie przesłuchałem wcześniej wspomnianej płyty. Co nie oznacza, że uszy i pamięć wolne były od innych nagrań (od kanonicznych interpretacji Kempffa, Gilelsa, przez fascynujące Richtera, Solomona po ekstrawaganckie Yudiny).
Sala wyprzedana była na koncerty Schiffa od dawna. Co prawda podchodzę z rezerwą do seryjnych produkcji tego typu, gdyż obawiam się spotkania z maszyną do grania a nie ze sztuką, ale pozycja i dorobek Schiffa uspokajały mnie w tych obawach. A jednak… Gdy wyszedł i zaczął Sonatę e-moll op. 90, przeleciał jak metro przez pierwszą część, łącząc ją z drugą częścią w całość, w której były ledwie ślady tego beethovenowskiego „sporu między sercem a rozumem”. Ta sonata często jest traktowana (przez swoją lapidarność i rozmiary) po macoszemu – nie inaczej było i tym razem. Schiff przeszedł od razu – dając czas tylko na dwa oddechy – do Sonaty A-dur op. 101. I znowu: spiesząc się do drugiej części nie dał pierwszej tak potrzebnego powietrza (by wyrazić ową „skrytą czułość”, zdefiniowaną przez LvB w opisie tempa). Liryzmu trzeciej części można się było raczej domyślać, bo już spieszno było do części czwartej, w której przecież zza zasłony polifonii bodaj po raz ostatni w sonatach można dostrzec ślad uśmiechu Beethovena. Dla Shiffa bardziej od owego uśmiechu liczył się kontrapunkt, fugato zagrane w tempie mającym zrobić wrażenie. W każdym razie nie zdążyłem nawet oswoić się (pogodzić?) z koncepcją tych dwóch sonat, gdy po brawach pianista od razu przystąpił do Sonaty B-dur op. 106.
Grosse Sonate für das Hammerklavier. Kosmos i niezmierzona głębia. Odpowiedź na wszystkie pytania, ale zarazem wielki znak zapytania. Dla pianistów – raj utracony lub Ziemia Obiecana. Dla wszystkich – nieskończoność i nieoznaczoność. Wielu zmierzyło się z nią – wielu z największych nie odważyło się. W rozmowie Martina Meyera zamieszczonej w broszurce towarzyszącej berlińskiemu cyklowi koncertów, Andras Schiff obszernie (by nie rzec: drobiazgowo) wyjaśnia rozliczne aspekty interpretacyjne i przedstawia efekty swoich studiów tego tematu. Jego kompetencje nie budzą najmniejszej wątpliwości. Wątpliwości pojawiły się podczas słuchania. Pierwsze dwie części zagrane nieomalże na jednym oddechu. Porządnie, wręcz akademicko (acz w tempach oszałamiających – zbyt). Jednak gdy tę samą zadyszkę usłyszałem w adagio sostenuto – poczułem się dziwnie. Jest taki moment w tej części, w którym m u s z ę poczuć ściśnięcie gardła – właśnie takie uczucie a nie wzruszenie (będące lepiej wychowanym kuzynem egzaltacji) – zaraz po wstępnym temacie, gdy następuje zmiana metrum z 3/4 na 6/8. Jeżeli w tym momencie świat obok nas jeszcze istnieje – to granica między grą a kreacją nie została przekroczona. Nie słyszę wówczas Beethovena lecz pianistę. A przez Beethovena w tym momencie pisania Hammerklavier musiał przemawiać Absolut (lub Bóg). W Berlinie słyszałem Andrasa Schiffa.
Wielką fugę zagrał wybornie. Skrajnie skontrastowane motywy, przez chwilę dziwiłem się – i nagle dotarł do mnie obraz reprodukowanych rękopisów tej sonaty – przecież to jest obraz bitwy geniusza z nim samym. Rękopisy żadnego innego kompozytora tak nie wyglądają. Chwile zwątpienia, załamania i eksplozje energii. To wszystko znalazło się w finale tego wieczoru. I mam wrażenie, że wielkie brawa, które Schiff dostał po tym maratonie (przypominam: trzy sonaty bez przerwy) były przede wszystkim za tę fugę – zagraną fenomenalnie. Na bis Fantazja Chromatyczną i Fugę d-moll BWV 903 J. S. Bacha – wykonana po prostu pięknie.
I w tym momencie – pakując kuferek – już wiedziałem, że jadę do Wiednia na drugi biegun. Recital Grigorija Sokołowa w wielkiej sali Konzerthausu 9 grudnia – to moje kolejne spotkanie z tym gigantem fortepianu. Program w połowie znany już w Polsce z letnich jego występów w Krakowie i Warszawie (RM nr 20 br). Czy i co się zmieniło? Mojej znajomej po pierwszej części zadałem retoryczne pytanie: czy ktoś może lepiej od Sokołowa zagrać te sonaty Mozarta? Tak: Sokołow (już słyszę te protesty i kontrpropozycje…). Ale nie jestem w stanie żadną miarą wartościować tych wykonań. Ja tylko trwam w zachwycie. Przypomnę tylko, że były to Sonaty 280 i 332 KV. Na drugą część recitalu złożyły się dwie sonaty Beethovena: A-dur op. 2/2 oraz Es-dur op. 27/1 „Sonata quasi una fantasia“. Tę pierwszą znamy z ostatniej płyty R. Blechacza. Zresztą tak się dziwnie składa, że w zeszłym roku połowa recitalu GS pokrywała się z debiutem płytowym młodego polskiego pianisty i podobnie zdarzyło się tym razem. Na tym jednak podobieństwa się kończą. Bo tak już z wielkim Rosjaninem jest, że gdzie inni już nic dostrzegą (to nie przytyk, broń Boże) – on odkrywa (a może lepiej napisać: kreuje, ba – wyczarowuje) nowe przestrzenie. Wszystkie ekspozycje tematów, ich przetworzenia, repryzy – zagrane zostały tak, że nie były już li tylko przetworzeniami czy repryzami. To była cały czas podróż inną drogą, z pojawiającymi się zupełnie nowymi obrazami – jeżeli coś nam przypominały, to nie był to „efekt błądzenia“. To, co czyni z dźwiękiem Sokołow, jest już czystą transcendencją – bez względu na dynamikę. Śpiewność osiągnięta w Rondzie była iście niebiańska. Wzruszała w sposób bezgraniczny. I na koniec „Sonata quasi una fantasia“. W tym przypadku słowo „quasi“ należałoby zastąpić słowem assoluta, które mogłoby w zasadzie zastąpić cały opis tego wszystkiego, co dane było usłyszeć tego wieczoru. Od pierwszych subtelnych akordów andante, poprzez allegro jeszcze pozbawione agresji, po eksplozję (absolutnie kontrolowaną) allegro molto e vivace, w której to części mieliśmy do czynienia z prawdziwą symfoniką. Aura, którą roztoczył w adagio, była dokładnie tym, o czym wspominałem wcześniej przy adagiu z Hammerklavier. Ostatnie ogniwo – allegro vivace z jego cudownym fugatem genialnie (powtarzam: genialnie) wykonanym przez Sokołowa – i oszaleliśmy z zachwytu. Które to szaleństwo Maestro nagrodził minirecitalem chopinowskim (Preludium E-moll op.28, Etiudy: nr 4 op.10; nr 15 i 24 z op.28 poprzedzielane Marszem Barbarzynców Rameau i Poems op. 69/1 Scriabina).
I jeszcze jedno: fortepian był obstawiony specjalnymi studyjnymi mikrofonami, z czego można wnosić że być może usłyszymy ten repertuar na płycie. Wtedy moja Winterreise potrwałaby znacznie dłużej. Podróże kształcą, a gdy przewodnikiem jest ktoś taki jak Sokołow – zachwycają. Absolutnie.
I to by było na tyle – nie a propos tytułu wątku, bo nigdy nie napisałem i nie napiszę krytyki. A co do maratonów Schiffa i ukochanego przez p. Redaktor Mozarta – to w Rzymie Węgier będzie grał maraton sonat Mozarta – do upadłego. To ja jednak wolę aptekarskie dawki Sokołowa.
Dzięki, 60jerzy! Jakiś obrazek się z tego układa… Schiffa bardzo cenię, ale też czasem wydaje się kontrowersyjny. A Sokołow – wiadomo.
Moi mili, a propos Blogu Roku, to pozwolicie, że nie będzie powtórki z rozrywki 😉 Przecież już wiemy, jak to działa… A promocji trochę chyba uzyskałam i to starczy, mam wrażenie 😀
60Jerzy, dzieki wielkie za opinie, jakie lubie. Cenne, rzadkie i do pielegnowania 🙂
Czyli Dorotko mam zaczac skladac na skuter? 😉 Bardzo mi ten obrazek w serce zapadl. 🙂
A na DobraNoc dobre, sprawdzone wartosci:
http://www.youtube.com/watch?v=3f9Hq34L8Ag
never, never,never give up. By W. Churchill.
Pani Doroto,
a propos Bacewiczówny – czy ktoś jeszcze pamięta jej operę radiową „Przygoda Króla Artura”? Zasłuchiwałem się w niej, zgranej na szpulę, jako małe dziecko, taśma jednak dawno się rozmagnesowała, a wygląda na to, że poza premierowym nagraniem nikt tego więcej nie wykonał… Zapewne można by dokopać się do niego w archiwum PR.
Ja przepraszam, ale czy ja dobrze rozumiem, że chcecie, żebym jeżdziła na skuterze? 😯
W zeszłym roku to choć laptopa dawali. A skuter to mi na co? 😀 Ja może nie jestem aż tak szacowną osobą, ale mam swoje lata, nie uchodzi doprawdy… 😆 Już nie mówię o braku prawa jazdy…
Goldie (witam po przerwie 🙂 ) – o tak, to byłoby bardzo interesujące. Na pewno jest w radiu rejestracja. Może przypomną? Spytam kolegów radiowców.
Witam prawie-porannie.
Dorotko, Twój wizerunek na skuterze jest nieuchronną konsekwencją sprawdzenia puli nagród. W tym roku konkurs odbywa się pod hasłem „skuter dla każdego” i podejrzewam, ze jest kolejną próbą rozładowania warszawskich korków. Ale ponieważ nie wiem, czy dodają do skuterów kask, nie będę się upierać.
A wizja była zaiste nęcąca 😆
De acoustica artis
Nie wierzę, żeby artysta pokroju KZ nie przemyślał sprawy akustyki sal, w których będzie grał. Myślę, że wybór jest świadomy. Nie wiem, czy dobrze pamiętam, że KZ jest w jakimś konflikcie z Filharmonią Narodową. Innych sal w Warszawie, o ile mi wiadomo, nie ma. S1 za małe, Kongresowa za duża, Torwar, Trzcina – umówmy się… 😉
Do pewnego stopnia, zła akustyka nie zaszkodzi dobrym muzykom. Dobra złym nie pomoże.
Zresztą, czy to wiadomo, co KZ sobie myśli?
MSZ akustyka sali, w której nagrał z Rattlem Brahmsa jest tragiczna – brzmi jak jakaś ciasna komórka.
Wczoraj zamieniłam parę słów z p. Kają Danczowską wspominając o tej okropnej akustyce. Napomknęła, że kto wie, czy nie trzeba będzie nagłośnienia 😯 Jeżeli KZ by na to poszedł, wprawiłoby mnie to w szczytowe zdumienie…
„Tej”, czyli krakowskiej, warszawskiej, czy obu?
Ale fakt, nagłośnienie to już kuriozum jest…
Pozostaje czekać.
Obu. Łódź też obgadałyśmy – ta sala to po prostu kryminał
Ja na razie czekam, kiedy (czy?!) dostanę bilety. Ten system on-lajn najpierw się opóźnił, potem się zawalił, o sposobie odbioru na stronie internetowej ani słowa, a teraz komunikat, że „trwa weryfikacja biletów zakupionych 8 i 9 stycznia”.
Inwestycja dość spora. Wolałbym się nie dowiedzieć, że bilet na moje miejsce ma 27 osób.
Ponieważ trudno mi sobie wyobrazić, że takie wstępne decyzje o nagłośnieniu sali podczas koncertu podejmuje się beż udziału KZ, to zdumienie p. Redaktor jest ze wszech miar uzasadnione – u mnie przyjmuje postac szoku. W takich okolicznościach lepszym rozwiązaniem jest kupno płyty z takim programem. Bo umówmy się – jeżeli sala bez nagłośnienia ma fatalną akustykę, to iluż zabiegów i prób trzeba, by taką przestrzeń dobrze nagłośnić? Na szczęście ja będę w Katowicach (o ile zostanę pozytywnie zweryfikowany przez agencję p. Halucha – sposób sprzedaży i potwierdzania jest równie oryginalny jak dobór sal). A za miłe słowa dot. relacji z grudniowych koncertów – dziękuję.
Ja nie wiem, jak to będzie naprawdę. P. Kaja też nie wie. Dziwne to trochę. Spróbuję jeszcze zasięgnąć jęzora.
Co to za dekowanie się, hę? Jazda do nowego wpisu!
zeen, kierownictwo dziś na trzy wpisy działa, doceń zamiast ganić…
a który jest ten trzeci?
Trzeci to ten o Wierze Gran 🙂