Trzysta lat, trzysta lat…
Kawał dobrego teatru zobaczyliśmy w Operze Narodowej. Cóż, przynajmniej w przypadku Christopha Marthalera sława jest naprawdę zasłużona. A przy okazji nadrobiliśmy kolejną zaległość w wystawianiu oper z naszego bliskiego sąsiedztwa. Bo cały świat podziwia dzieła sceniczne Janáčka, a my wciąż jesteśmy pod tym względem w ogonie.
O Sprawie Makropoulos, przedostatniej operze Janáčka, napisanej przez 70-letniego kompozytora, dyrektor Waldemar Dąbrowski powiedział, że jest pierwszą w historii operą w gatunku fantasy. Może to nie do końca prawda, wszak podstawą jest tu motyw faustowski, który także doczekał się przecież opracowania operowego. Ale po pierwsze autor sztuki, na której kompozytor oparł libretto opery, czyli Karel Čapek, ujął rzecz z innej strony, po drugie, na pewno jest to pierwszy w historii operowy dramat sądowy.
Marthaler umieścił całą akcję właśnie na sali sądowej, i to nie byle jakiej, bo autorka scenografii Anna Vierbrock zainspirowała się zdjęciem (z epoki) jednej z sal paryskiego Palais de Justice. Choć w oryginalnym libretcie pierwszy akt rozgrywa się w kancelarii adwokackiej, drugi w teatrze, a trzeci w hotelu, wszystko przecież obraca się wokół pewnego procesu, którego najważniejsze przesłuchanie odbywa się na końcu. Zbudowane wnętrze z kolei stało się dla reżysera inspiracją do działań, także tych spoza libretta. Z przodu sceny umieszczona jest szklana pakamera, która okazała się pomieszczeniem dla palących; w nim dwie aktorki na początek odbywają swoją rozmowę-pantomimę (nie słyszymy jej, widzimy gesty aktorek i wyświetlane napisy), będącą prologiem do spektaklu. Podczas samej akcji w tle pojedyncze postaci lub ich zbiorowości wykonują powtarzające się czynności, np. w II akcie bez przerwy ktoś przynosi kwiaty, posłaniec przekazuje je garderobianej, za chwilę akcja się powtarza. Albo w przerwie między II a III aktem: wchodzą ludzie, odbywają proces w jakimś niesamowitym przyspieszeniu, wychodzą, wchodzą znów… przypomina to trochę powtarzalność ze sztuk Tadeusza Kantora.
Muzyka: Janáček w pełnym rozwoju swojej stylistyki, cierpkich harmonii, zadzierzystych synkop wynikających z języka czeskiego (dlatego te opery nie mają sensu w żadnym innym języku). Wykonanie: Gerd Schaller (prowadził tu już Wozzecka) dyryguje bardzo przyzwoicie, śpiew ogólnie na wysokim poziomie. Trochę raził mnie głos Evy Johansson w roli tytułowej, ostry, płaski w barwie i rozwibrowany. Jako postać była jednak tak władcza i chłodna, jak jej rola tego wymaga, może nie aż tak piękna, ale o ponadczasowym typie urody, bardzo tu potrzebnym. Natomiast bardzo dobrze sprawdziła się w roli młodej Kristy Anna Bernacka. Polski wkład w ogóle był przyzwoity: Marek M. Gasztecki w roli adwokata Kolesatego (choć jego akurat częściej można usłyszeć w Niemczech niż w Polsce), Paweł Wunder w komicznej roli Hauka czy w maleńkiej roli Janka Rafał Bartmiński. Jedynym śpiewakiem, który brał udział również w premierze tej realizacji na festiwalu w Salzburgu, był Raymond Very (Albert Gregor); dobrą „pożyczką” był też Jason Howard jako Prus i Jan Vacik jako Vitek (jedyny Czech w obsadzie).
A czy warto żyć ponad 300 lat? Elina/Emilia/Ellian/Eugenia itp. z jednej strony chce, bo niemiło jest się starzeć, z drugiej – już jest zmęczona tym całym korowodem pokoleń przed nią, więc jej się odechciewa. Tak źle, tak niedobrze. Czyżby śmiertelność była błogosławieństwem? Tak przynajmniej twierdzi Čapek, a Janáček za nim. O ile jednak, jak nadmieniałam, kompozytor był już siedemdziesięciolatkiem i miał już pewien dystans do świata, to pisarz miał jedynie 32 lata. Co on mógł na ten temat wiedzieć? Mógł przeczuć, że ma przed sobą jeszcze tylko sześć lat życia…
Komentarze
Mnie przede wszystkim najbardziej cieszy kolejna udana premiera w TWON a Johansson oceniłbym nie tak surowo. PK widać nie lubi ostrzejszego głosu, który tu akurat był bardzo na miejscu.
W końcu mająć trzysta wiosenek na karku trudno mieć nieskazitelny głos.
Zbyt piękny byłby tu niewiarygodny.
Coś jestem niedobudzony, więc pobutka dłuuga…
Dzień dobry. Też jestem niedobudzona 😉 Co prawda premiera trwała tylko dwie godziny (bez przerwy), ale jeszcze potem miałam okoliczność rodzinną – dlatego też wpis wrzuciłam późno.
No tak, guciu, słusznie. Nawet Beňačková w powyższym nagraniu też śpiewa dość ostro (chyba zresztą jest tu starsza niż Johansson dziś). Ta partia jest chyba po prostu tak napisana. Z pewnością jest bardzo trudna, co do tego nie ma dwóch zdań.
Tu jest Anja Silja (sprzed 12 lat):
http://www.youtube.com/watch?v=_Zrsx2dAjwU
a tu Karita Mattila (sprzed trzech lat):
http://www.youtube.com/watch?v=Z_YbPMIOcbc
Nie znalazłem niestety na jutiubie najwspanialszej E.M. jaką znam: Elisabeth Söderström, która to nagrała z Mackerrasem.
W Paryżu, w bezsensownym spektaklu Warlikowskiego (Marilyn i pisuary), bardzo dobrze śpiewała to Angela Denoke.
Denoke śpiewała to także w Salzburgu w premierze tej właśnie realizacji Marthalera. Bardzo była chwalona.
Tu mała próbka Denoke:
http://www.youtube.com/watch?v=ZXk_3sTSM4s
Elisabeth Söderström jest na spotify 🙂
http://open.spotify.com/album/5X1lGGgF9DEPJsadlVuydq
Mnie się ostatnio też jakoś ciężko wstaje i zabiera do życia. Czy w okresie zmęczenia wiosennego oprócz pobutki nie mogłaby być jeszcze dobutka? Tylko najlepiej o przyzwoitej, psiej godzinie. 😉
Dobutka dla Bobika 🙂
(to dziecko psa, a nie pies dziecko imituje)
Dziękuję, Lisku. 🙂 Rzeczywiście, zaraz się dobudziłem, zwłaszcza kiedy sobie przypomniałem, co taki mały imitator potrafi wyczyniać z psim ogonem. 😉
Jak dobrze, że warto iść na Sprawę! Bo idę. 😎
Trzeba iść 🙂
Przy tej okazji Opera Narodowa z wydawnictwem Axis Mundi wydała sztukę Čapka. Przeczytałam po drodze do pracy i z pracy, bo przecież nie jest długa. No i teraz już wiem, że te pantomimiczne dialogi sprzątaczek w pakamerze dla palących są parafrazą rozmowy z ostatniego aktu, która nie weszła do libretta. Zwróciłam też uwagę na różne inne rzeczy, których w libretcie nie ma, np. gdy Emilia pyta Gregora, czy był w teatrze i słyszał ją śpiewającą i czy mu się podobała, on odpowiada: „Niekoniecznie. Pani śpiew aż boli. Jest zbyt doskonały. A oprócz tego (…) pani się przy tym nudzi. To nadludzkie, co pani potrafi, to zawrotne, ale – pani jest strasznie nudno. Jakby się pani zbierało na nudności”. A ona odpowiada: „Wyczułeś to? No, coś w tym jest”.
Do tego nawiązuje w finalnym zeznaniu-wyznaniu: „Wszystko jest tak niedorzeczne, wydrążone, zbyteczne… Jesteście tu wszyscy? A jakby was nie było. Jakbyście to nie byli wy, lecz kształty lub cienie… Cóż mam z wami począć? (…) Wiesz, Berciku, tyś mówił, że śpiewam, jakby mnie przy tym mdliło. Widzisz, sztuka ma sens, kiedy się tego nie umie. A gdy już umie, kiedy to doskonale umie, dostrzega, że to zbędne. Równie bez celu, Kristinko, bez celu jak chrapanie. To równie daremne śpiewać czy milczeć. Wszystko to siebie warte. Nic od niczego się nie różni”.
Ciekawa swoją drogą koncepcja: sztuka ma sens, kiedy się tego nie umie 😯 No, ale z perspektywy ponadtrzystuletniego życia…
Dobudka od liska przypomina mi moje „rozmowy” z pieskiem Kajtusiem, którego od dawna już nie ma na tym świecie… 🙁
Kupię sobie Čapka też. 🙂
Pani Doroto, nie mogę zgodzić się z Pani opinią że Sprawę Makropulos można śpiewać tylko w oryginalnym czeskim. Widziałem tę operę na ubiegłorocznym festiwalu w Edynburgu w wykonaniu Opera North i brzmiało to po angielsku znakomicie, a E.M. była fantastyczna Ylva Kihlberg.
Jakoś nie mogę sobie wyobrazić angielszczyzny poddanej tym jambicznym rytmom i akcentom.
Nie tylko Janáčka u nas brak…a co z R. Straussem? Co z Massenet ? Innymi…? Tyle pięknej muzyki, muzyki grywanej na scenach świata. Tylko nam dyrektorzy wmawiają, że publiczność nie chce takiej muzyki. Zastanawiam się kiedy skończy się to swoiste „pikowanie w dół” jeśli chodzi o repertuar Teatrów Operowych w Polsce… Jedyny odważny ośrodek- Gdańsk! Ania Bernacka- świetna młoda mezzosopranistka- żałuję, że nie słyszałam jeszcze tej produkcji. Ale po tym co Pani napisała mam wielką motywację, by spędzić wieczór w Operze Narodowej 🙂
Znalazłam zapowiedź salzburskiej premiery Marthalera:
http://www.youtube.com/watch?v=CINl17q62P0
R. Strauss pojawił się też w Operze Wrocławskiej (Kobieta bez cienia). Wrocław w tym roku jest w marnej kondycji – kulturze zostały obcięte pieniądze, bo trzeba spłacać stadion 👿
http://www.polskieradio.pl/8/410/Artykul/784014,Orkiestra-wada-Sprawy-Makropulos
Dobry wieczór,
polecam uwadze Pani Redaktor i Dywanowiczów recenzję p. Doroty Kozińskiej z dzisiejszej audycji w programie II PR.
Z orkiestrami w polskich teatrach operowych jest nie najlepiej…
Pamiętam ‚Oniegina’ z M.Kwietniem z Poznania z grudnia 2012 – orkiestra Opery Poznańskiej pod Tadeuszem Kozłowskim nie nadążała za śpiewakami i nierzadko się rozmijała…I widać było na twarzach muzyków chałturzenie, a nie grę z radością i zaangażowaniem. Niestety, nie po raz pierwszy doświadczam tego uczucia – orkiestra warszawskiej filharmonii też z rzadka zachwyca. Szkoda…
Byłem na próbie generalnej Sprawy Makropulos i tam Johannson brzmiała całkiem dobrze – to duża wymagająca rola. Raymond Very bardzo dobry, Joanna Cortes także.
Oprócz tego, zachęcam do lektury interesującego wywiadu z Piotrem Beczałą – dużo i mądrze. Warto!
http://operalively.com/forums/content.php/409-Exclusive-Interview-with-Piotr-Beczala#comments_start
Pozdrawiam serdecznie!
Zapowiadam zwyczajową dywanową niesubordynację.
– No i jaki pan daje przykład dzieciom! – rzucił w moim kierunku facet po drugiej stronie ulicy, gdy na czerwonym świetle przechodziłem przez pasy.
Znalazł się misjonarz z łaski bożej, pomyślałem w pierwszej chwili, zostawiając za sobą grzecznie stojące dziateczki, bodaj całe przedszkole.
Ale coś mi nie dawało spokoju. Wróciłem do domu, usiadłem przy stole i zacząłem się zastanawiać.
No bo przecież gdyby rozebrać do rosołu żywot mój chudy – to okaże się, że ten misjonarz spod świateł miał rację.
Tabletu nie używam, telewizora w domu żadnego, gry komputerowe wywołują stany deliryczne, na fejsbuk reaguję jak na szpinak w dzieciństwie… No i jakby mało było tego co powyżej – słucham muzyki. I to jakiej. Po-waż-nej. Kla-sycz-nej. Panie misjonarzu, gdybyż Pan to wszystko wiedział przy tym przejściu, to zapewne przykułby mnie Pan do latarni, a dziatwie zasunął speech stosowny i nieodzowny. Ukazujący prostą logikę: słuchać muzyki (wiadomo jakiej) = nie kontaktować z rzeczywistością. No, a nie mieć kontaktu z rzeczywistością to prosta droga albo do ław poselskich, albo do totalnego infantylizmu. Zatem słusznie prawił nasz pasterz spod świateł. Hi, hi, ciekawe co by rzekł, gdyby mnie zobaczył w akcji na rowerze…
Ale po co to wszytko piszę? Ano dlatego, że cały czas odnoszę wrażenie, że nie świecąc żadnym przykładem (żeby nie ująć tego dosadniej), jestem nagradzany przez łaskawy los łakociami rozlicznymi. Bywa również i tak, że w durną japę leci solidny kawałek tortu – dobry Panie Boże – orzechowego!!!
Słuchałem dzisiaj relacji Agaty Kwiecińskiej z pobytu w Berlinie w związku z koncertem Krystiana Zimermana w Filharmonii (gdzie kończył turę z koncertem W. Lutosławskiego na fortepian i orkiestrę). Oczywiście podpisuję się pod każdym jej słowem. Mam tylko tę małą przewagę, że ona „zjadła” jedno ciacho, a ja dwa. A było to tak.
14 lutego po ostatnim dźwięku ww. koncertu fortepianowego oraz po przerwie niewiele w zasadzie zapamiętałem z Symfonii Reńskiej Schumanna. Nawet piękne (i szlachetnie śpiewane przez B. Hannigan) Korespondencje H. Dutilleux jakoś przemknęły. Po koncercie dziękując KZ za wieczór, zadałem pytanie, jak teraz traktować to „stare” nagranie na CD. W odpowiedzi usłyszałem: no tak, ja to za wcześnie nagrałem.
Stawiam zasadnicze – i raczej retoryczne – pytanie: czy wzięcie się (hipotetyczne) za ponowne nagrywanie teraz, z tą interpretacją i myśleniem o tym utworze byłoby w stanie utrwalić to wszystko, czego byłem świadkiem na sali? Generalnie (to truzim) – nie! W tym szczególnym przypadku – po trzykroć nie. To, co z dźwiękiem, brzmieniem robił zarówno KZ, jak i S. Rattle z muzykami orkiestry – nie sposób zapuszkować na płycie. Olśniewająca była współpraca, współ-myślenie i współ-oddychanie wszystkich wykonawców tej muzyki. KZ nie miał zresztą dość słów uznania dla berlińskiej orkiestry. Gdy powiedział, że Berlin kończy tę jego turę z muzyką Lutosławskiego (pomijając potwierdzony przez KZ występ w Warszawie) – mogłem zrobić tylko jedno. Zdobyć bilet na koncert następnego dnia. Co zrobiłem i dzięki czemu muzyka Schumanna dotarła do siwego łba.
Na obydwu koncertach reakcja sali była entuzjastyczna. Tak na marginesie: iluż z widzów wiedziało, że jedna pani w sektorze A, reagująca równie żywo jak reszta sali, to… żona solisty. Co absolutnie nie dziwi, bo nawet jeżeli słucha się po raz kolejny tej muzyki i tej interpetacji – nie można zostać nieporuszonym. Pamiętam jak J.Hawryluk po ukazaniu się płyty w koncertami fortepianowymi Bartoka, zgłaszał pod adresem KZ (grającego I koncert) małe zastrzeżenie, że brakuje mu nieco dzikości, takiej barbareski w jego grze. Wspominam o Bartoku nie bez kozery – bo w czwartej części czuję ducha Bartoka. Mało tego – dwa tygodnie wcześniej w tej samej sali słuchałem II koncert fortepianowy Bartoka z Lang Langiem i G. Dudamelem (oraz oczywiście BPh). Było świetnie. Lang Lang znakomicie odnajduje się w tej muzyce, ten żywioł mu leży, i w zasadzie nie wysadza go z siodła (co np. w Rachmaninowie czy Czajkowskim zdarzało się mu i owszem). Ale czym może być żywioł, pasja, namiętność – ujęte pomimo wszystko w karby – ten może tylko pojąć, kto słyszał ostatnio Zimermana. „Pomimo wszystko” – to jest niewłaściwe określenie, bo tak naprawdę wszystko jest przez Lutosławskiego precyzyjnie napisane. Ale czy wszystko da się zapisać? Czy wszystko da się opisać?
Niejedyny to był tort ostatnio. Byłem 8 lutego na koncercie NOSPR-u z I Symfonią Mahlera pod batutą J. Kaspszyka. I po wyjściu pomyślałem sobie, że gdyby na tej podstawie wyrokować o zbliżającej się zmianie na stanowisku szefa FN, to entuzjazm mój musiałby być bardzo powściągnięty. Ale powodem (chociaż niejedynym) mógł być tutaj dysonans porównawczy. Gdyż dziesięć dni wcześniej tąż samą symfonię słuchałem w Musikverein w wykonaniu Concertgebouworkest pod dyrekcją obchodzącego właśnie 70-lecie urodzin M. Jansonsa (w pierwszej części tamtego wieczoru był II koncert skrzypcowy Bartoka z Kawakosem) – całość koncertu to był prawdziwy odlot. A następnego wieczoru Jansons ze swoją orkiestrą pokazał, czym może być muzyka Brucknera. Niekoniecznie zwyczajową kolubryną, a wręcz przeciwnie – może nabrać lekkości, powietrza, stać się klarowna, monumentalizm z czegoś jednak wynikać i bardziej oszałamiać (wtedy, gdy trzeba) niż przytłaczać.
I za co lecą mi z nieba na łeb siwy te wszystkie delicje, nie wiem, drogi Panie Misjonarzu ze skrzyżowania ul. Nowy Świat z aleją Jana Pawła II. Ale skoro lecą, to zapewniam, że dalej będę łaził na czerwonym świetle po pasach.
Wróciłam dziś późno i jeszcze zerknęłam co też ciekawego na dywanie o niedzielnej premierze w Wielkim. Nic. Ględzicie coś bez pojęcia. Była widzę na spektaklu tylko Pani Kierowniczka i ma rację – to świetne przedstawienie. I mądre. Wreszcie bez neonów, plastików, czerwonych kanap, skórzanych foteli, peronów, basenów, klozetów, pisuarów, laptopów, skrzynek coca-coli, psychodelicznych świateł, papuzich fryzur, kiecek i szpilek, umoczonych i roznegliżowanych faworyt, modelek, transwestytów, sterczących cycuszków i dupeczek – słowem bez tego całego idiotycznego blichtru, który pokrywa zwykle pustkę wewnętrzną rodzimych przerabiaczy oper. Idźcie na to nim „Sprawa” zejdzie z afisza. A że zejdzie to pewne, za duża konkurencja…
Pobutka.
Ja też byłem i też bardzo „mnię” się podobało. Szczególnie owa „normalność” inscenizacji, co rzadkie w TWON, nie mówiąc już o bardzo wysokim poziomie muzycznym spektaklu, czyli o tym co najważniejsze w operze. Niepokoi mnie już druga udana premiera w ostatnim czasie. Chyba dyrekcja straciła rewolucyjną czujność…
A tu Manfred E. mówi:
http://www.tvp.pl/vod/audycje/kultura/wszystko-o-kulturze/wideo/17022012–muzyka/10117291
Dzień dobry 😀 Padłam wczoraj wcześniej spać (ech, te zmiany pogody…), a tu takie miłe wizyty! Dzięki 60jerzemu za relację z berlińskich koncertów Zimermana! Ja bym była za tym, żeby on nagrał Lutosławskiego w swojej „obecnej wersji” i żeby można to sobie było porównywać.
Marcin D. naczekał się, bo wrzucił dwie linki. Niestety jest w tym coś, co mówi Dorota Kozińska: że orkiestra po prostu chyba nie rozumiała utworu. Tu się już nad nią nie pastwiłam, Schaller bardzo się starał, ale nie wiem, czy on nie ma charyzmy, czy po prostu ta orkiestra za mało umie, bo – to też słuszne – w ogóle prawie nie gra XX wieku. No i koleżance też nie podobała się Johansson w roli Emilii – nie jestem odosobniona 😉
Dzięki dla mn (witam) za linkę z Eicherem. W najbliższej „Polityce” także relacja Bartka Chacińskiego z wizyty w Monachium.
Czy mój komentarz wyleciał w kosmos…?
Chyba w kosmos, bo w poczekalni nie ma 😯
No to du…, bo łotr „wykrywa duplikat”
@60jerzy:
1. Cześć! 🙂
2. „no tak, ja to za wcześnie nagrałem” – to stary, dobry argument, stosowany przez Anderszewskiego i wielu innych (przy okazji koronny argument przeciwko czemukolwiek granemu przez dzieci dwunastoletnie, ale to inny temat). Ja na szczęście tę płytę mam, więc nawet jeśli KZ poweźmie decyzję o jej wycofaniu to mam to w nosie.
Odpowiedź – On to MUSIAŁ nagrać wtedy, bo później nie byłoby już Witolda Lutosławskiego.
Nie przekonuje mnie argument, że za młody, że nieprzemyślane, że za wcześnie. To jest zapis danego momentu w czasie. Dlaczego artysta nie pozostawi wyboru wersji słuchaczom?
Czasami słucham Goldbergowskich z 1955 r., a czasami z 1982. Czasami słucham nokturnów Chopina z 1937 r., a czasami z 1962 (chyba).
3. Kiedy napomknąłem, że po Wicie każdy będzie lepszy, znajomy pan profesor 😉 odpowiedział „niebyłbym taki przekonany”.
4. Przejście na czerwonych światłach raz poskutkowało pouczeniem, a raz zasileniem skarbu państwa o kwotę 100 zł. Skutek taki, że kiedy przechodzę na czerwonym, przede wszystkim wyszukuję odblaskowych kamizelek na czarnym/granatowym tle 👿 , a nie nadjeżdżających samochodów, co pewnie źle się kiedyś skończy.
Przy okazji misjonarza wychodzi polska dychotomia – tacyśmy skorzy do obchodzenia przepisów, a jednocześnie do pouczania innych o ich nieprzestrzeganiu.
5. Polityk oderwany od rzeczywistości???!!!
Nic bardziej mylnego. Ci cwani, kuci na cztery kopyta złodzieje doskonale wiedzą co robią. To nie jest oderwanie od rzeczywistości (w sensie filozoficznym) tylko świadome odgrodzenie się od motłochu, żeby nie przeszkadzał w robieniu interesów.
Ament
„Efekt” zamieniłem na „skutek” 😯
Ja nie myślę, żeby Zimerman chciał wycofywać swoje dawne nagranie Koncertu. Zresztą byłoby za późno, bo wątpię, żeby ta płyta była dostępna na rynku.
I błagam, kochani, nie przechodźcie ulicy przy czerwonym świetle…
No skąd:
http://merlin.pl/Lutoslawski-Piano-Concerto_Krystian-Zimerman/browse/product/4,309215.html
A wogle to niebyłbym -> nie byłbym
Nie zgadzam się.
Przechodzić należy, kiedy NIC NIE JEDZIE, a nie kiedy jest zielone (jedno ≠ drugie).
Już raz coś takiego przypłaciłam mandatem w Łodzi na ul. Piotrkowskiej (!), przyłapana przez wyraźnie nudzących się panów policjantów 😛
Jak nie trzeba, to są, a jak mordują ludzi na tejże Piotrkowskiej (podczas mojego ostatniego pobytu; Dominik coś przeczuwał, że kazał całą zgrają odprowadzić mnie pod hotel), to ich nie ma
Idę teraz na konferencję z Ewą Podleś. 🙂
Płyta z koncertem jest na szczęście dostępna w obydwu edycjach – tej zalinkowanej przez Gostka, jak również w edycji z 2002 roku (razem z Partitą i Łańcuchem 2 – z A-S. Mutter). Widziałem je i tu i ówdzie. Nawet w Polsce.
Przypominam zainteresowanym, że dziś ruszyła sprzedaż biletów na Festiwal Wielkanocny. Wypatrzyłam, że wystąpi Belcea Quartet i to w Sali Kameralnej FN. 🙂
Przechodze ulice gdy a. nikt nie jedzie b. nie widac policjanta (tez kiedys zaplacilam, gdy po drugiej stronie ulicy czekal pewien polski dyrygent i gnajac na spotkanie zapomnialam ten punkt sprawdzic 😆 ) c. (jednak) gdy nie ma obok lub naprzeciw mnie dzieci.
Przypomnienie: pojutrze (21 lutego 18:00) recital Koli Khozyainova w FN.
Pamiętam, Lisku. 🙂 Poinformowałam dziś dwóch prezesów dużego kalibru, że nie mam dla nich czasu, bo idę na koncert. Chyba nieprędko wyjdą ze zdumienia. 😆
A ja przechodzę wyłącznie na zielonym, upewniwszy się przedtem, że nic nie jedzie – także ze strony, z której jechać nie ma prawa (pracuję przy jednokierunkowej ulicy). Jeśli ktoś mnie przejedzie, to to nie będzie moja wina. 😈
Ago, prezesowie powinni wziac od Ciebie przyklad i takze pojsc 😆 Bardzo zaluje ze sama nie moge i mam nadzieje na sprawozdanie.. 🙂
A ja niestety na Kolę nie pójdę, poczekam już na lato. A to z powodu takiego, że o tej samej porze w Studiu im. Lutosławskiego jest rzadka okazja posłuchania koncertu złożonego z utworów Salomone Rossiego „Il Ebreo” (przepiękna to muzyka) w wykonaniu izraelskiego zespołu muzyki dawnej Profeti della Quinta, w ramach Mazovia Goes Baroque oczywiście.
Próbka:
http://www.youtube.com/watch?v=HubKpEPkkYw
@Dorota Szwarcman, 19 II, 20.05
„Jakoś nie mogę sobie wyobrazić angielszczyzny poddanej tym jambicznym rytmom i akcentom.”
Chyba nie ma powodu do niepokoju. Pentametr jambiczny to podstawowe metrum Szekspira.
PK 22:05 : Nemo propheta in patria sua 😆 Jeszcze ich nie slyszalam, od ukonczenia studiow w Izraelu kontynuuja w Bazylei.
E, no, ale w czeszczyźnie to jest daleko ostrzejsze, a już zwłaszcza u Janáčka, który czerpał z muzyki ludowej.
Z wczorajszej „Sprawy…” wyszłam zachwycona – znakomita inscenizacja, zaśpiewane (nie przypuszczałam, że rola Emilii z gatunków aż tak morderczych, a Johansson świetna, głos może nieco ostry, ale dobrze mi pasował w tej roli.
Przede wszystkim jednak rewelacyjna muzyka – jakoś do tej pory omijałam Janacka, parę nagrań leży, w tym „Sprawa…” salzburska, i czeka tzw. lepszych czasów. Gruby błąd.
Ps. Część publiki nie zdzierżyła – pierwszy raz widziałam tylu uciekających w trakcie…
Ten PS jest przykry 🙁
Ale np. jedna koleżanka powiedziała, że wyszła ze środka premiery, bo nie mogła zdzierżyć tego, co robiła orkiestra (frajerka, mogła się skupić na scenie, bo było co oglądać niezależnie od brzmienia).
lisek 9:10
„PK 22:05 : Nemo propheta in patria sua…” oj,co prawda,to prawda – na przykład wrocławski zespół Ars Cantus już od kilku lat ma w repertuarze bardzo piękny program złożony w całości z utworów Salomona Rossiego – „Muzyka dworu i synagogi” się to nazywa… Niestety,akurat tego nie nagrali dotąd na płycie.Warto byłoby rozpropagować te muzykę, bo rzeczywiście piękna,a i zespół też niczego sobie 🙂
Zespół bardzo dobry. Jakieś pojedyncze rzeczy w ich wykonaniu słyszałam, program był przemieszany.
Witam,
Chciałbym napisać parę słów na temat czwartkowego przedstawienia Sprawy Makropulos. Szedłem do TW z pewnymi obawami co do frekwencji. Na szczęście publiczność się zmobilizowała i dość tłumnie przyszła do teatru. Pierwszą rzeczą, która rzucała się w oczy, gdy się weszło na widownię była ogromna scenografia, zbudowana z zadziwiającym pietyzmem i dbałością o szczegóły. Przedstawia ona nieco staroświecką sale sądową w centrum, oraz po bokach dom opieki z przeszklonym cub’em i poczekalnie dworcową. Całość jest niezwykle elegancka i wyrafinowana. Ponadto, jak się dowiedziałem, scenografia doskonale wpływała na akustykę. Przedstawienie rozpoczęło się od krótkiej pantomimy, z udziałem dwóch kobiet – starej i młodej. Dialog prowadzony przy użyciu gestów i mimiki, z tekstem rzucanym na dekorację, był doskonałym wprowadzeniem w historię. Wtem rozbrzmiała muzyka i czar nieco prysnął. Niewiele dobrego można powiedzieć o grze orkiestry tego wieczoru. Grała nieczysto, w dziwnych tempach, bez polotu, jakby za karę. Szczęśliwie wszyscy śpiewacy zostali dobrani idealnie. Gwiazdą nr jeden była Eva Johansson. Moim niefachowym zdaniem wypadła doskonale i mam nadzieję, że w przyszłości również wystąpi w Warszawie. Racja, że jej głos nie ma może już tej świeżości co niegdyś, słychać było jednak w jej głosie siłę i pewność, wynikającą z z doskonale opanowanego warsztatu. Całość oglądało się z zapartym tchem niczym doskonały thriller. Publiczność gorąco przyjęła wykonawców i długo nie chciało się z nimi rozstać. Tak więc, moim zdaniem był to sukces.
Dzięki, Wojtku, za sprawozdanie. Wspominałam powyżej, we wpisie, że scenografka Anna Vierbrock odwzorowała wnętrze sali sądowej w paryskim Palais de la Justice (na podstawie zdjęcia z epoki), i to w sposób wierny. Ta przeszklona pakamera po lewej to było pomieszczenie dla palących (i taką też rolę spełniało w spektaklu), a okno po prawej wychodziło po prostu na hall i zapewne klatkę schodową. Tak że nie ma tam ani domu opieki, ani dworca 🙂
Miałam nadzieję, że orkiestra z czasem trochę się oswoi z tą trudną muzyką, ale niestety nie 🙁 Gdyby grali to jeszcze dłużej…