Grammy gramy

Jak już wspominałam, dotarła w końcu do mnie płyta Filharmonii Narodowej pod dyr. Witem z muzyką Pendereckiego (Naxos), która otrzymała Grammy. Do przesyłki dołączono jeszcze jedną nowość: VIII Symfonię „Kwiaty polskie” Mieczysława Weinberga, również nagraną przez ten zespół pod tym dyrygentem dla Naxosu w ramach cyklu symfonii tego kompozytora (każdą firma wydaje w innym wykonaniu).

Zacznę jednak od Pendereckiego, bo to w tej chwili pilniejsze. Poza satysfakcją, że nasi górą, i gratulacjami, trzeba przecież się wreszcie przekonać, za co to Grammy. No, za repertuar przede wszystkim – tak mi się wydaje; nie tylko z powodu obchodzonego w tym roku 80-lecia kompozytora (przyćmionego jeszcze teraz trochę przez obchody Roku Lutosławskiego; pod koniec roku, bliżej okrągłej rocznicy, zapewne proporcje trochę się zmienią), ale także z powodu dobranych na tę płytę utworów.

Większość z nich bowiem należy do wczesnego okresu twórczości Pendereckiego – dawna awangarda dziś triumfalnie powraca i na nowo elektryzuje. Co więcej, o ile kilka wysłuchanych pod rząd sztandarowych utworów z lat 60. może nużyć, to są one tu przełamywane trochę późniejszymi utworami, więc wszystko gra.

Po sonorystycznym utworze na flet i orkiestrę Fonogrammi (1961) – uwaga, jeśli ktoś będzie zapuszczał tę płytę, na początku jest wielkie bum – mamy więc Przebudzenie Jakuba z 1974 r., czyli już z czasów Jutrzni. Lata 70. wyprzedzone w końcu lat 60. Pasją wnoszą już bardziej pogłębioną wypowiedź. Potem znów powrót do dziarskich lat 60. – Anaklasis i De natura sonoris I, ten ostatni to istny fajerwerk wynalazczości brzmieniowej w orkiestrze. I z powrotem skok do lat 70. – Partita na klawesyn i orkiestrę (1971). Utwór napisany dla starszej pani, Felicji Blumental, która kiedyś była świetna, w tym czasie już nie, ale chciała znaleźć się w kręgu awangardowym, a partia solowa jest napisana tak, że właściwie dużo więcej poza brzęczeniem nie słychać – no, ale to też sonoryzm, myślenie kategoriami brzmienia li tylko. Szkoda tu trochę kunsztu Elżbiety Stefańskiej, ale w sumie jest OK; sam utwór jest zresztą fajny i dobrze, że został przypomniany.

I na koniec skok najdalszy – do Pendereckiego niemal już aktualnego: Koncert waltorniowy „Winterreise” (2008), który zamiast tytułowego Schuberta bardziej przywodzi mi na myśl Brucknera. Nie jestem więc, jak nietrudno się domyślić, wielbicielką tego utworu, ale atutem tego wykonania jest naprawdę znakomita waltornistka Jennifer Montone. A orkiestra bardzo w porządku. Że do nagrania się mobilizuje, to oczywista oczywistość, ale to dobrze. Chciałoby się też jednak wysokiego poziomu na co dzień…

Teraz parę słów o Kwiatach polskich – na płycie jest adnotacja, że to pierwsze światowe nagranie. Wykonanie oczywiście nie, ponieważ wiele lat temu dyrygował nią w FN Gabriel Chmura; ostatnio zresztą prezentował to dzieło również w Poznaniu i zdaje się, że tam też była jakaś rejestracja. Ale to było w zeszłym roku; FN pod Antonim Witem zrealizowali nagranie w 2011 r. Udział bierze też chór FN oraz soliści: sopranistka Magdalena Dobrowolska, alt Ewa Marciniec oraz tenor Rafał Bartmiński (trochę jest nie OK, że na frontowej okładce tylko ten ostatni jest wymieniony, ale z solistów ma do śpiewania najwięcej). Cóż, bardzo cenię Weinberga i podziwiam ambitny zamiar umuzycznienia fragmentów słynnego poematu Tuwima, ale trochę mieszane mam uczucia wobec tego utworu. Pochodzący z 1964 roku (pomyśleć, co wypisywał Penderecki w tym czasie…), został napisany w stylistyce w większości szostakowiczowskiej, ale jest bardziej „zimny”, ogołocony. Trochę ten Szostakowicz to Tuwima średnio pasuje, zwłaszcza w części Bałuckie dzieci; lepiej, gdy jest mniej podobieństw – w tych momentach widać już zapowiedź Pasażerki. Są też polskie nawiązania – taki koloryt ma motyw rozpoczynający symfonię i powracający na końcu, a część Lekcja jest napisana w rytmie złowrogiego mazura. Przedostatnia część Sprawiedliwość (ze słymmy passusem Niech prawo zawsze prawo znaczy…) jest jakby manifestem na chór a cappella. W sumie dobrze, że ten utwór został nagrany – myślę, że Naxos wyszedł ze słusznego założenia, że najlepiej, by utwór z polskim tekstem wykonali Polacy. Trzeba tu pochwalić więc chór i solistów. Choć nie zawsze tekst daje się zrozumieć, ale obawiam się, że to jest tak napisane.