Kwintet na pożegnanie kwartetu
To zawsze jest smutne, gdy zespół z tradycjami postanawia się rozwiązać. Ale cóż, życie. W momencie, gdy dwaj japońscy członkowie Tokyo String Quartet, drugi skrzypek Kikuei Ikeda i altowiolista Kazuhide Isomura (ten ostatni jako jedyny był w zespole od samego początku), postanowili odejść, cała czwórka stwierdziła ostatecznie, że to nie ma sensu i że się rozstaną (po 43 latach istnienia). Teraz są na ostatnim tournee.
Pierwszy raz zespół przyjechał na Festiwal Beethovenowski jeszcze do Krakowa, na czwartą edycję. I skrzypce grał wówczas jeszcze Mikhail Kopelman, dawny członek Kwartetu im. Borodina, który teraz ma swój Kopelman Quartet. Dziś na miejscu prymariusza siedział Martin Beaver, który jest członkiem zespołu od 2000 r. Poza tym nastąpiła jeszcze jedna zmiana: zamiast zapowiadanego Isomury na altówce zagrał Jonathan Brown. W Kwintecie Schuberta gościnnie wystąpił z muzykami wiolonczelista David Watkin.
Wbrew pozorom zespół powstał nie w Tokio, lecz w Nowym Jorku, przy Juilliard School of Music, ale początkowo byli to sami Japończycy, którzy wcześniej w Tokio byli studentami prof. Hideo Saito. Skład zmieniał się kilka razy, najczęściej I skrzypce. Muzycy grają na wspaniałych stradivariusach, które kiedyś należały do samego Paganiniego (ciekawe, kto po nich będzie na nich grał…).
Na koncerty pożegnalne zespół wybrał utwory wręcz symboliczne. Rozpoczął Kwartetem d-moll op. 103 Haydna, ostatnim jego dziełem tego gatunku, który ma tylko dwie części, a dalej kompozytor napisał na partyturze, że jest już stary i nie ma sił na pisanie więcej. W drugim punkcie programu nastąpiła zmiana: miał być VI Kwartet Bartóka (który zresztą zespół wykonał na tamtym koncercie w Krakowie, lata temu), ale w związku z udziałem innego altowiolisty był Kwartet E-dur Weberna, jego młodzieńcze, jeszcze ekspresjonistyczne, subtelne dzieło.
Wreszcie Kwintet C-dur Schuberta, ostatnie jego dzieło, napisane zaledwie na dwa miesiące przed śmiercią, z jakiegoś innego już świata. Te zaskakujące połączenia harmoniczne, poczynając już nawet od pierwszego; ten niebiański i nostalgiczny nastrój drugiej części (Artur Rubinstein chciał, żeby mu zagrano ten utwór na pogrzebie), szalone scherzo z przenikającym dreszczem cichym i posępnym trio, wreszcie finał, niby lżejszy, niby wiedeński, ale też skręcający w jakieś dziwne rejony, aż po ostatnie akordy, również zaskakujące. Muzycy zagrali z przejęciem, przepięknie. Bisować się po czymś takim nie dało, choć to był pierwszy raz na tegorocznym festiwalu, kiedy sala spontanicznie zerwała się do standing ovation.
Wygląda na to, że nurt kameralny będzie w tym roku najmocniejszy i najatrakcyjniejszy. W piątek Belcea Quartet. Szkoda tylko, że o 17., bo wielu ewentualnych chętnych nie zdąży z pracy.
Komentarze
Tak udało się ..
I teraz tylko z oddali muszę sobie przywoływać dźwięki wspaniałego kwintetu C. Zmiana czasu powoduje, że mógłbym nawet załączyć jakąś pobutkową ragę, gdyby zamieszczanie nie było zarezerwowane ..
Tokyo String Quartett – w ostatnich latach byłem na ich występach dwukrotnie i – szczerze mówiąc – nie widziałem i nie słyszałem w ich grze już takiego entuzjazmu jak w pierwszych latach ich istnienia. Zmęczenie materiału .. Nieuchronny upływ czasu .. Wzrost entropii ..
To co dla nas – słuchaczy jest świętem – to dla występujących może być koszmarem – ciągłe podróże, stress, zmiana czasu, hotelowe życie ..
Nawet żelazna dame Ashton zapowiedziała, że nie będzie się ubiegać o drugą kadencję ..
Kwestia, o której już kiedyś – Pani Kierowniczko – zaczęliśmy dyskutować dotyczy takich właśnie „nazwanych” zespołów kameralnych … Tutaj przypadek jest ewidentny – postanowili się rozwiązać .. Ale do kiedy taki Tokyo na przykład może sie nazywać Tokyo ? przecież następuje naturalny cykl wymiany grających (nawet zakładając, że zaczęli grać w miarę w jednym wieku) – choroba, przypadki losowe. Czy sobie to określają jakimś wewnętrznym regulaminem ..
Podobnie interesująca jest kwestia naboru nowego członka – wiek, doświadczenie, umiejętność wejścia w rolę poprzednika (brzmienie, temperament) …
Witam wiosennie :), na przekór temu co za oknem! I w takim nastroju słuchałam wczoraj Tokyo String Quartet. Szkoda, że to ostatni raz mogłam słuchać ich na żywo, a było chwilami, jak mawiają Rosjanie, duszeszczipatielno. No, są jeszcze nagrania, ale to już inne słuchanie. Też zastanawiałam się kto teraz przejmie ich stradiwariusy. Pozdrawiam 🙂
Pobutka.
A ja zabrałem się właśnie do przesłuchiwanie świeżo wydanej 4 – płytowej monografii Andrzeja Hiolskiego. Do płyt dołączony jest gustownie wydany albumik z mnóstwem ciekawych zdjęć i z interesującymi tekstami m. in. córki Hiolskiego. Cóż można powiedzieć? Dziś takich artystów już nie ma. Dobrze że zostały nagrania. Pamiętam jeden z ostatnich występów Hiolskiego w Traviacie, było to tuż przed jego nagłym zgonem, nota bene wkrótce miał znowu śpiewać Germonta. Była to niezapomniana kreacja, stosowny wiek, postura i fantastyczna forma wokalna sprawiły że była to porywająca kreacja, czas jakby się jego głosu nie imał, jak stare wino był coraz lepszy.
Dzień dobry 🙂
Też pamiętam jeden z ostatnich, czy raczej przedostatnich występów Hiolskiego w Traviacie. Po spektaklu poszłyśmy do niego z koleżanką za kulisy i koleżanka powiedziała do niego: pan jest za młody, żeby grać ojca 😀
On zresztą w cywilu miał taki sportowy sznyt, który go bardzo odmładzał – bluzy, kurtki dżinsowe, adidasy lub trampki…
A propos tego, co mówi lesio – jak napisałam wyżej, był jeden członek Tokyo String Quartet, który łączył wszystkie składy od początku – właśnie altowiolista. Którego właśnie w Warszawie wczoraj nie było… Ikeda,drugi skrzypek, też był chyba studentem prof. Saito.
W przypadku takiego Beaux Arts Trio właściwie o zespole decydował jeden człowiek: Menachem Pressler. Skrzypkowie i wiolonczeliści zmieniali się kilka razy, jeden pianista był niezmordowany od początku do – też zadecydowanego przez niego – końca. Zakończenie działalności zespołu zresztą nie znaczyło, że Pressler postanowił już nie grać! Przeciwnie, grywał z każdym z członków ostatniego składu osobno – czy to z Danielem Hope, czy z Antoniem Menesesem (także w Warszawie).
Zastanawia mnie jeszcze kwestia występów (z góry przecież planowanych na lat kilka do przodu) – co się dzieje w przypadku choroby jednego z członków zespołu .. Mają swoich „uśpionych” zmienników ? Niemożliwe .. Musieliby stale ćwiczyć naprzemiennie i z kwartetu oktet by się stworzył..
Odwołują występy ? Na krótko to możliwe, ale na dłużej pewnie nie – zobowiązania, reputacja itd…
No nie, chyba jednak w takim wypadku trzeba odwoływać koncerty.
Mam jeszcze pytanie do blogownictwa.
Poza tym, że pewnie dziś nie pójdę na Antona, jeden wieczór trzeba przesiedzieć w domu – ale nie mam komu odstąpić zaproszenia – to mogę jeszcze komuś przekazać wejścia na koncerty od poniedziałku do piątku, na których siłą rzeczy nie będę, bo jadę do Krakowa.
Niektórych koncertów nawet żałuję, ale rozdwoić się nie sposób.
Ja też mam pytanie do Szanownego Blogownictwa:
czy może ktoś z Was nagrał wczoraj Pasję z Kodeksu Celestyna V odtwarzaną o 19:00 w radiowej „Dwójce”? Ja nie mogłem wczoraj jej nagrać, o byłem na „naukach” 🙁
Pozdrawiam!
Przykro mi, ja nie.
Z nawet większą przykrością nie mogę iść dziś na czwartą.
Gostku, na jaką czwartą ❓ Na wpół do ósmej ❗
Ale o wpół do ósmej jest czwarta 😆
A, no to chyba że Czwarta 😛
No tak, tak, Czwarta.
A poza tym Czwarta to też w połowie do Ósmej…
Mnie tam wszystko jedno, czy czwarta, czy dwudziesta. Nie idę 😐
Zwłaszcza że własnie dostałam komplet symfonii Lutosa z Salonenem i bardzo chcę go dziś przesłuchać.
O, to poproszę (poprosimy) o reckę. Zwłaszcza pierwszej, bo to chyba jedyne nowe nagranie w tym zestawie.
Ano. Plus fanfara dla LA. Recka na pewno będzie w wydaniu papierowym.
Fanfara jest na płycie z Koncertem Fortepianowym z Crossleyem?
Tutaj zaczyna całość. To bardzo króciutki utworek.
Bardzo mam podobne wrazenia po wczorajszym wieczorze, zwłaszcza Haydn wypadł dość blado jak myślę. Bardzo piękny Webern był dla mnie odkryciem. Kwintet też ciut lajtowo miejscami wypadał, gorycze z adagia nie były całkiem gorzkie, zaś z plusów to drugi wiolonczelista bardzo mi się spodobał, w znacznej mierze na nim druga część spoczywa, i utrzymał.
A kwintet na żywo, i to dobrze zagrany, zawsze jest świętem.
No tak, to się zgadzamy. Dodam jeszcze, że pierwszy skrzypek jakoś nie zawsze trzymał intonację.
A ten „koszmar”, o którym wspomniał lesio, to pewnie takie „więzienie” wg Maestra PA 😉
Przesłuchałam album Salonena i bardzo się cieszę, że go mam. Takie jasne amerykańskie granie (co szczególnie miło zaskakuje przy I Symfonii, a i II Symfonii robi dobrze, choć nie zaczęłam jej przez to bardziej lubić), a przy tym precyzyjne. Bardzo przyjemny album.
Pobutka.
Fanfara, fajna rzecz na dzień dobry. Ta Lutosowa dla LA jest zupełnie inna, tak fajnie wybucha na początek i jest króciusieńka.
http://w464.wrzuta.pl/audio/2PgEdEFJHVM/witold_lutoslawski_-_fanfare_for_los_angeles_philharmonic
Koncert Belcea Quartet ma być transmitowany dzisiaj, 22.03.13 w Dwójce o 19-ej, a własciwie 19:30 wg ich ramówki. Szkoda, ze nie było transmisji Tokyo String Quartet, ale może jest zarejestrowany, oby. Wczorajsza transmisja Brucknera mnie rozczarowała. Nie wiem czy to tylko kwestia transmisji czy koncertu czy mojej nieznajomosci rzeczy. Uwagi o płycie przypomniały mi niedawno transmitowany przez Dwojke koncert pod Salonenem, był super. Miło wspomnieć. Pozdrawiam.
Pozdrawiam wzajemnie. To właściwie będzie retransmisja, bo koncert Belcea Quartet jest o 17.
Dzień dobry,
ja tylko krótko o znakomitym recitalu Ewy Pobłockiej w Filharmonii Krakowskiej (20 marca). „Une suite de pièces de clavecin par Mr Szymański” roboczo nazywana Partitą Szymańskiego świetnie korespondowała z Bachem (Ricercar a-moll, III Partita a-moll). W grze Pobłockiej jest coś intelektualnego, a z pozornego chłodu potrafi wydobyć głębsze emocje, których niektórzy pianiści nie dostrzegają. Mimo, że za Chopinem nie przepadam , to w jej wykonaniu Ballada f-moll zabrzmiała bardzo subtelnie i delikatnie. Publiczność, podobnie jak w przypadku Sokołowa nie dopisała… czego zupełnie pojąć nie mogę.
Bardzo szkoda. To jest znakomita i niedoceniana pianistka.
Niestety w FK często tak bywa, już tu o tym rozmawialiśmy 🙁
Dzień Dobry,
wydaje mi się, że frekwencja to nie tylko problem FK, jak bywam czasami w studiu im. Lutosławskiego też nie ma tłumów i często są to te same twarze (w większości pewnie z kręgów związanych zawodowo z muzyką). Myślę, że tzw. „liniowych” słuchaczy, którzy jeszcze płacą za bilet jest naprawdę niewielu – zwłaszcza w przypadku koncertów bez gwiazd.
Dzień dobry 🙂 Te twarze, które widuje się wszędzie (a już zwłaszcza w Studiu im. Lutosławskiego, np. na Mazovia Goes Baroque), to w większości jednak nie są kręgi związane zawodowo z muzyką. To są – jak ich kiedyś nazwałam – melomaniacy, którzy już bez tego żyć nie mogą. Wśród muzyków melomaniaków jest mało 🙂
Pytanie, co robić, żeby zwiększyć populację melomaniaków? 🙂
Za dużo zmiennych, żeby móc obliczyć prawdopodobieństwo zapełnienia sali na takim czy innym koncercie.
Czasami na wydawałoby się hicie pustki, a na jakimś zwyklastym koncercie pełna sala.
Bo ten warszawski hardkorowy trzon melomaniaków to pewnie ze 100 osób, tak myślę.
and now for something completely different :-): dzisiejszy wieczór spędzę na sportowo, po raz drugi w życiu obejrzę na żywo mecz o punkty w wykonaniu reprezentacji Polski (wcześniej byłem na meczu z Finlandią w 1983 roku :-). Ciekaw jestem hymnów „na żywo”?!
Hihi, ja nie jestem ciekawa 😉
Za to idę dziś aż na dwa koncerty! I to zaraz! A co. 🙂
a propos pana A. Hiolskiego i jego ostatnich występów w Traviacie, to również jako młody student byłem na jednym z nich i to co pamiętam to wrażenie, iż słuchając jego śpiewu odczuwało się niesamowitą mądrość, a jednocześnie taką tak jakby zabawę rolą, dyskretne zwalnianie, przyspieszanie tempa, minimalne (ale świadome!) za wczesne lub za późne wchodzenie z frazą; tak właśnie śpiewa (wtedy mi się tak wydawało) artysta spełniony, który partię zaśpiewał już setki razy i może pozwolić sobie na tak piękne muzykowanie…
🙂