Co w trawie piszczy?
Moi Drodzy! Pasjonujące bywają dzieje motywów muzycznych (splagiowanych lub nie) w historii. Ale na rozmowy o tym będzie z pewnością wiele czasu w długie jesienne i zimowe wieczory… Teraz wciąż mamy lato, być może niektórzy szczęśliwcy jeszcze przed urlopami, a zawsze przecież można w weekend czy w ogóle w wolnej chwili wyskoczyć w przyrodę. Podejmę więc temat bardziej letni, choć właściwie uniwersalny, ale lato bardziej mu sprzyja. Natchnęło mnie do niego wczorajsze nasze poszukiwanie głosu ptasiego kardynała; przypomniało mi się, jak po naszych czerwcowych „ptaszkowaniach” (copyright by Pan Lulek) Alicja wspomniała: „przez ten grający w duszy blog bardzo szybko uwrażliwiłam się na przeróżne dźwięki”. O to mi właśnie między innymi chodziło, kiedy ten blog zakładałam, bo rzecz nie tylko w tym, co w duszy gra, ale i w tym, co w trawie piszczy. A teraz sięgnę po słowa sprzymierzeńca.
Już dawno chciałam tu napisać o pewnym Kanadyjczyku (ciekawe, czy Alicja i Jacobsky słyszeli to nazwisko) nazwiskiem R. Murray Schafer. To kompozytor i pedagog, który sam się określa jako ekolog, badacz środowiska dźwiękowego (założył z grupą kompozytorów i teoretyków World Soundscape Project). Mieszka sobie gdzieś w Ontario i obok utworów bardziej tradycyjnych tworzy też kompozycje-happeningi do wykonywania w przestrzeni, np. przez muzyków rozmieszczonych wokół jeziora czy płynących po jeziorze łodzią.
Jest też autorem niezwykle ciekawych programów pedagogicznych. W Polsce ponad dziesięć lat temu wyszła jego książeczka „Poznaj dźwięk. 100 ćwiczeń w słuchaniu i tworzeniu dźwięków”. Wydało ją wspólnie Wydawnictwo Brevis i poznańskie Centrum Sztuki Dziecka (wtedy jeszcze Ogólnopolski Ośrodek Sztuki dla Dzieci i Młodzieży). Schafer przyjechał kiedyś do Poznania, byłam na jego wykładzie – przemiły starszy pan, który poprzez intelektualne otwarcie uszu potrafi uwrażliwić na dźwięk każdego, kto coś słyszy.
„Dlaczego koncentrujemy się na pewnych dźwiękach, a pomijamy inne? – pisze we wstępie. – Czy niektóre dźwięki podlegają tak silnej kulturowej dyskryminacji, że ich wcale nie słychać? (Powiedział pewien Afrykanin: Apartheid to dźwięk.) Czy pewne dźwięki zostają odfiltrowane, czy też są przez innych wydawane niezauważalnie? I jak zmiany w otoczeniu akustycznym wpływają na rodzaje dźwięków, które decydujemy się słyszeć lub ignorować? Nazywam otoczenie akustyczne krajobrazem dźwiękowym (soundscape), przez co rozumiem całkowite pole dźwięków otaczających nas, gdziekolwiek się znajdujemy.
Słowo krajobraz nie oznacza, że ograniczamy się do otwartej przestrzeni. To, co mnie otacza, gdy właśnie piszę, to krajobraz dźwiękowy. Przez otwarte okno słyszę liście topól szeleszczące na wietrze. Młode ptaki już opuściły gniazda, mamy czerwiec i powietrze pełne jest ich śpiewu. Wewnątrz domu lodówka włącza się nagle z przenikliwym jękiem. Oddycham głęboko, po czym pykam z fajki, co powoduje cichy odgłos. Moje pióro wędruje gładko po czystym papierze, wydając dźwięk nieregularnego wirowania, z cichym stukiem, kiedy stawiam kropkę nad i lub na końcu zdania. Oto krajobraz dźwiękowy tego spokojnego popołudnia w moim wiejskim domu. Porównaj go przez chwilę z dźwiękami otaczającymi cię, kiedy to czytasz. Dźwiękowe krajobrazy na świecie są nieskończenie różnorodne, zależnie od pory dnia i roku, miejsca i kultury”.
Potem są ćwiczenia – jak je żartobliwie nazywa autor – „w czyszczeniu uszu”. Pierwsze (omawiam skrótowo): zapiszcie wszystkie dźwięki, jakie słyszycie (potem te zapisy porównajcie). Drugie: uporządkujcie je – które pochodzą z natury, które od człowieka i techniki? Które ciągłe, a które pojedyncze; które głośne, a które ciche? Które przyjemne, które nieprzyjemne? Które ruchome, które nieruchome? Oczywiście dźwięki mogą należeć do różnych kategoriach, mogą się zmieniać. Na przykład, kiedy wykładowca chodzi po sali, odwraca się od studentów, chowa za firanką; nawet podczas przechodzenia koło stołu czy krzesła mogą nastąpić bardzo subtelne zmiany. „Uczestnicy zauważą ze zdumieniem, jak dobrze zaczynają ‚widzieć’ uszami, dokładnie tak, jak to robią niewidomi” – komentuje Schafer. To początek. Później następują coraz ciekawsze ćwiczenia, które na pewno będę tu jeszcze cytowała.
No to co słyszycie?
Komentarze
Jeżeli bohater filmu „Seksmisja” widział ciemność to tymbardziej można usłyszeć ciszę. Po każdym dłuższym pobycie w mieście, gdy wracam na wieś, to właśnie na tzw. przedwieczerzu słyszę ciszę. To zdumiewające zjawisko i bardzo uspokajające. Umilkły ptaki, ucichły silniki maszyn, zamilkły nawet moje rozgadane sąsiadki. I trwa to kilkanaście minut. Nigdy dłużej niz pół godziny. A potem znowu rozlega się chór: żaby, ptaki szykujące się do snu, świerszcze, psy w gospodarstwach, czasem kogut bażanta zazgrzyta. Poprostu wraca życie. Nocne wiejskie życie.
Druga przerwa i muzyka ciszy zdarza się tuż nad ranem. I czasem ja ją sam zakłócam gdy wybieram się na ryby zanim ranek wstanie.
Ta cisza pozwala doceniać piękne dźwięki. Te które wydaje przyroda i te, które tworzy człowiek-artysta.
W pracy mam niestety salę, może niezbyt głośną, ale stukanie w klawiaturę, szum wiatraczków, papier w drukarce (głośny!), czasem skaner, albo czyjąś rozmowę. Za oknem parking. Czasem w oddali tramwaj. Dzisiaj nie jest źle, bo nikomu nie zbiera się na dyskusje, ale czasami trudno się skupić na pracy i izoluję się z premedytacją muzyką ze słuchawek (dzisiaj Bach na organach, bo choć niby nie jest źle, ale i tak izoluje…).
PS. A stalówka biegnąca po papierze — cudo! 😉 Ale to nie w pracy, niestety…
U mnie na dworze dwie maszyny (zolta i czerwona) zdzieraja asfalt. Zolta ma z przodu wirujaca szczotke zdrapujaca wierzchnia warstwe. Slychac szelest i grzechotanie kamyczkow zagluszane warkotem silnika. Teraz kierowca czerwonej, tnacej asfalt na paski, wylaczyl swoja maszyne, zszedl i szura szufla, pomocnik macha miotla, ale tego nie slychac w warkocie zoltej. Walec ze szczotka jest na podnosniku, ktory wydaje swist i zgrzypienie przy opuszczaniu i podnoszeniu. Wrrrum, wrrrum… To na zewnatrz. Wewnatrz slysze dyskretne grzebanie kociej lapy w skrzynce z piaskiem w lazience. Przy tym halasie na dworze, zaden kot nie wyjdzie do ogrodu 🙁
Pani Doroto,
nie slyszalem o Shaferze. Bezposrednio. POsrednio zas zetknalem sie z rezultatami jego prac (tak podejzewam przynajmniej). To, co Pani opisuje odpowiada w pewnym sensie eksperymentowi, jaki przeprowadzono pare lat temu podczas remontu jednej z newralgicznych autostrad przechodzdacych przez miasto. Z uwagi na natezenie ruchu roboty mogly byc tylko wykonywane w nocy, bo tylko wtedy remontowany odcinek mozna bylo w miare bezbolesnie wylaczyc z ruchu. Problem w tym, ze autorstrada na tym odcinku kostrukcyjnie przypominaTrase Lazienkowska miedzy powiedzmy Rondem Jazdy POlskiej (Riviera) i Placem na Rozdrozu: wykop, a dookola domy.
Okoliczny mieszkancy skarzyli sie na halas normalnie towarzyszacy zrywaniu nawierzchni, kuciu, przejazdom ciezarowek itp. Aby im ulzyc puszczano w nocy chyba szum morza i inne tonizujace dzwieki, utrzymujac ten sam poziom aktywnosci budowlanej. POdobno pomoglo, zycie w sasiedztiw remontowanej autostrady stalo sie mniej uciazliwe dla mieszkancow, szczegolnie w nocy.
To wlasnie takie manipulowanie krajobrazem dzwiekowym.
Wiem, ze spece z jednego z uniwersytetow montrealskich uczestniczyli w przygotowaniach opisanego przeze mnie dzwiekowego „ekranu dzwiekowego”. Byc moze opierali sie oni w przygotowaniach na pracach Shafera.
Natomiast co do mechanizmu naszego sluchu „selektywnego” (nota bene, zdolnosc baaaardzo przydatna w malzenstwie, dla obydwu stron): z pewnoscia istnieje mechanizm filtrowania bodzcow dzwiekowych, prawdopodobnie w podswiadomosci luib na jej pograniczu ze swiadomoscia, tak jak istnieje podobny mechanizm w przypadku bodzcow wzrokowych. Iaczej zwariowalibysmy w tym sensie, ze prawdopodobnie nie bylibysmy w stanie zracjonalizowac wszystkich dzwiekow, ktore slyszelibysmy w sposob niedyskryminujacy. Poza tym do pewnych dzwiekow przyzwyczajamy sie. Sam tego doswiadczylem zyjac przy lotnisku na Okeciu. Przyzwyczajenie, czyli stepienie wrazliwowsci na powtarzajacy sie bodziec to rowniez w pewnym sensie filtracja. Ciekawe, ze nawet wtedy potrafilem zwrocic uwage na odglos startujacego samolotu gdy wydawal sie on byc odmiennym od normalnie slyszanego. Dla przykladu: zawsze moja uwage przyciagal odglos startujacego Boeninga, bo byl to szum charakterystyczny w porownaniu do odglosem silnika wszedobylskich Tupolewow czy Iliuszynow.
Pozdrowienia,
Jacobsky
A czy ty drogi czytaczu przeżyłeś kiedyś takie piszczenie:
z dala od cywilizacji,
turkusowa woda,
ciepły wiatr i dwumetrowe fale, a ty na nich
co, nie chciałeś nigdy czegoś takiego spróbować?
Albo wyobraź sobie cos takiego,
Z dala, na oceanie,
Unosisz się nad fantastycznie święcącą powierzchnią słonej wody
Tylko w towarzystwie fruwających mew i łatających ryb.
Nie nie, takich momentów się nie zapomina się,
pozostają na zawsze w pamięci,
czujesz się wtedy jak nowo narodzony,
czysty i niewinny,
wówczas, nie jesteś jednym z wielu stąpających po tej planecie…..
Potęga brzmienia 4’33 na orkiestrę jest zniewalająca. Kameralne wykonanie na trójkąt i klawesyn jest za to wdzięczne. Jazzowa wersja na combo daje wrażenie świeżości.
Ale nade wszystko uwielbiam wersję na teściową i żonę. Sądzę, że Cage ten utwór pisał z myślą o nich, nie wiem tylko dlaczego jest taki krótki.
Będę bronił muzyki.
Art of soundscape niech muzyką nazywa kto chce, dla mnie to muzyką nie jest. Matka natura dostarcza dźwięków, które bywają tylko przypadkowo muzyką.
Bardzo wiele dźwięków jest przyjemnych dla ucha jako to śpiew ptaków, szum fal, plusk wody, szum wiatru itd., każdy doda swoje i będzie komplet, ale to jeszcze nie jest muzyka, nawet kombinacja tych dźwięków.
Bardzo pożyteczne jest przykładanie miernika natężenia dźwięku do źdźbła trawy i lewej nogi konika polnego, do czajnika, silnika samochodowego, tramwaju, opisywanie tych dźwięków występujących razem i osobno, pomiar częstotliwości i jeszcze inne analizy. Bardzo to pożyteczne jest w badaniu środowiska i jego wpływu na faunę i florę. Z twórczością muzyczną miało to wspólnego coś tylko raz: kiedy Debussy leżał na zielonej florze i pisał „Popołudnie fauna”…
Umiejętność słuchania można kształcić i należy.
W pierwszym rzędzie należy opanować słuchanie mamy.
Dopiero później przejść można do ćwiczeń zalecanych przez pana Schafera.
To samo tyczy art of noise. To zjawisko z kręgu wzdęcia intelektualnego, na które tylko koperek….
Ale wszystkich myślących inaczej proszę zgromadzić w jednym miejscu. Będę ich bronił przed atakami nietolerancyjnych hord, będę im dawał trzy posiłki dziennie, zadbam o kolorystykę wysokiego ogrodzenia…..
Coś w tym musi być …. słuchania i patrzenia można się nauczyć ….. bo przecież często nie zwracamy uwagi na pewne głosy lub obrazy …. czasami z przyzwyczajenia (też mieszkałam na Okęciu 10 lat i tych samolotów nie słyszałam tylko rodzina przyjezdna nam przypominała, że lotnisko tuż, tuż) czasami bo nie potrafimy się odpowiednio skupić i zrozumieć ….
zeen pisze o mamie … to prawda dziecko potrafi jeść bo głodne ale to my dorośli uczymy je ładnie jeść ….
wszyscy słyszący odróżniają dźwięki, wysoki, niski, głośny, cichy …. ale by usłyszeć ich piękno często trzeba mieć przewodnika ….
czasami słyszymy tzw. wybiórczo …. kiedy przez rok słuchałam Stinga, tą samą taśmę w kółko, ciągle odkrywałam coś nowego a przecież słuchałam uważnie …
podobnie miałam z czytaniem …. Przeczytałam chyba 4 razy „Stąd do wieczności” i „Długi tydzień w Parkam” i za każdym razem odkrywałam fragmenty dla mnie nowe jak bym spała poprzednio i czytała ….
napisałam wcześniej o tym, że może Japończycy i Chińczycy słyszą inaczej niż my dlatego kochają Chopina … było to napisane żartobliwie ale może trochę w tym prawdy …. bo nie słyszą inaczej tylko słuchają uważniej ….
Pozwolę sobie jeszcze napisać, że takie codzienne życie też na tym polega …. jak często myślimy, tak zwyczajnie, że teraz jestem szczęśliwa … tego też się trzeba nauczyć by się cieszyć byle czym ….. 🙂 🙂 🙂
a jeszcze jedno …. selektywne słuchania w małżeństwie to połowa przyjemności z małżeństwa ….. 🙂 🙂 🙂
Chyba jestem nieco za stara na eksperymenty muzyczne, plastyczne i teatr też wolę pudełkowy, nie żeby mi adepci sztuyki wykrzykiwali tekst zza pleców Oczywiście bywa, że eksperyment jest „na miejscu”, że wzbogaca przeżycie, podobnie, jak piękny akt w filmie może być nieodzowną częścią seansu; często jednak eksperyment (czy rozbierane sceny } w tłumaczą się w żaden sposób, są nie wiadomo po co. Może utwierdzają twórcę w poczuciu swojej wyjątkowości ?
Jak pisała Grodzieńska – ja już nic nie muszę. Nie muszę, ale chcę posłuchać sobie „opowieści lasku wiedeńskiego” Strausa i arii z kurantem i „Tańców Połowiewckich” i może Wielkiej Uwertury Rosyjskiej Prokofiewa.
Jolinek51,
poniewaz kazda ze stron w malzenstwie slucha selektywnie, co stanowi dwie polowy przyjemnosci z malzenstwa, tak wiec dwie polowki daja cala przyjemnosc, nie prawda ? 🙂
Sprytnie … 🙂 ale …. jak zwykle są ale …. może słuchają tego samego połowę …. 🙂 i połowa (podwójna) im ucieka w komin ….. 🙂
No wlasnie… niby matematycznie wszystko sie zgadza, a jednak.
Wychodz na to, ze nie da sie wszystkiego skwantyfikowac. Czyli zmierzyc.
Znaczy mozna, ale po co ?
Witam
Kiedyś, wraz z moimi znajomymi (muzykami) zauważyliśmy, że jesteśmy zupełnie głusi na mowę. Zwróciliśmy uwagę, iż wszyscy nastawiamy uszu i odbieramy nawet najmniejszy przejaw „grania”, nawet z oddali, ale zdajemy się upośledzeni w odbieraniu „gadania”, nawet mając kogoś twarz w twarz.
tak z innej beczki: moi uczniowie mają często słuch selektywny, zupełnie nie konotują zadawania prac domowych 🙂
pozdrawiam
KubaK
Muzyka w plenerze nie bardzo mi się sprawdza – ucieka do nieba. Tu mówię o koncertach na stadionach, w muszlach koncertowych i tak dalej.
Ciekawy ten eksperyment, o którym wspomina Jacobsky, w związku z przebudową arterii szybkiego ruchu. Ciekawe, czy rzeczywiście ten szum działał 🙂
Moja muzyka w sierpniu to ciągłe „piły elektryczne” w lesie i na ogródku, czyli cykady. Jest to niezwykle donośny dzwięk, a robi to-to takie malutkie cosik…
To jest w dzień, a wieczorem świerszcze. Najlepiej, jak już ok 22-giej rzadko jakiś samochód się przesmyrgnie, ptaki śpią, świerszcze nadają koncert, a w odległym tle żaby swoje. To się zresztą zmienia. Nagle świerszcze cichną, żaby nadają. Za chwilę świerszcze wznawiają koncert. Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie to bardzo relaksowa muzyka spokojnego wieczoru. Tego wczoraj wysłuchiwałam.
Alicja,
podobno dzialal. Tak twierdzili mieszkancy z domow dotknietych nosnym halasem. Przynajmniej dzialal na tyle, zeby mowic o powodzeniu metody.
Co do swierszczy to rzeczywiscie jest to ladny podklad dzwiekowy dla wieczoru. Dodatkowo (niestety) – zwiastun, ze zaczela sie druga polowa lata. Ta schylkowa…
@Alicjo
Muszla koncertowa to prawdziwa próba dla grających. Bez wzmacniaczy elektroniki i dźwiękowców, którzy czynią cuda. Dziś w studio jest w stanie zagrać każdy, zaśpiewać również. Jest to tylko kwestia czasu co z tego zakalca dźwiękowcy upieką. Co innego na żywca bez techniki gdzie muzycy zdani są tylko na siebie i na instrumenty.
Bieszczady. Świerszcze. Szum drzew, parskanie koni. Wiadro i łańcuch przy studni.Skrzypienie korby, plusk wody, echo.
A do tego czuryngi, angklungi, skuducze, txalaparta, berimbau, zanze, tabla…. i mnóstwo innych instrumentów… Wielki koncert
Arkadiusu!
Masz całkowitą rację, koncerty „bez prądu” (Unplugged) są prawdziwym wyzwaniem dla grających, wręcz pokazują, czy zespól potrafi naprawdę grać – szczególnie dotyczy to zespołów młodzieżowych grających mocną i głośną muzykę. Oglądałem kiedyś koncert Unplugged Nirvany – to było prawdziwe cudo.
Jeżeli chodzi o dźwięki, to są pewni ludzie (a nawet całe nacje), które pewnych dźwięków nie słyszą. Jak człowiek, który nie słyszy gwizdka dla psa.
Osobom,ktore nie beda mialy mozliwosci sluchania przyrody na „zywo” w najblizszym czasie, polecam przeczytanie jeszcze raz,ale tym razem pod katem dzwiekow, odglosow,atmosfery lasu i lesniczowki „Kroniki Olsztynskiej” Galczynskiego.
Czytajac cytowany przez Pania fragment Schafera momentalnie mialem skojarzenie z „Lesniczowka Pranie”.
Poezja i muzyka,ktore nas wzruszaja sa dla mnie w jakims sensie nierozlaczne.Nie mam tu na mysli poezji spiewanej.
Nie chodziło mi o nagrania studyjne, ale koncerty w różnych tam większych i mniejszych halach.
Jak dotąd, niedościgniony Rogers Centre – byłam naprawdę zadowolona z akustyki, i z koncertu Rogera Watersa, o czym juz piałam z zachwytu.
Kiedys w Scientific American czytalem artykul o osobach, u ktorych dzwieki wywoluja bardzo zywe i konkretne zjawiska wzrokowe. Jest na to nawet okreslenie medyczne jako syndrom czegos/kogos-tam. NIe wazne. Dzieki tomografii, rezonansowi pozytronowemu i innym metodom klinicznym zdolano okreslic podloze owego syndromu: bardzo szczegolny sposob „okablowania” w mozgu powodujacy popudzenie dodatkowych osrodkow (w tym wypadku: wzroku) przez bodzce dzwiekowe, w tym muzyke. Podobnie reaguja osoby „smakujace” kolory, „widzace” zapachy itp.
Zastanawiam sie, czy takie zycie w rozkroku zmyslow jest do zniesienia, bo te dodatkowe sensacje przychodza jako „extras” obok normalnego slyszenia, widzenia, czucia. To nie jest celowe lub mimowolne przywolywanie np. obrazow sluchajac muzyki czy czujac okreslony aromat, jakiemu podlegamy wszyscy. To proces mimowolny, po prostu dziwna reakcja zmyslow. Moim zdaniem, oczywiscie w zaleznosci od natezenia zjawiska, zycie z opisanym syndromem to chyba nie jest bajka, choc moze prowadzic do tworczych niespodzianek jesli chodzi o np. o inspiracje.
Kiedy Lutosławski pisał „Les espaces du sommeil” (Przestrzenie snu), zastanawiał się, co zrobić z fragmentem poematu Roberta Desnosa, który składa się z samych opisów dźwięków. Całość jest opowieścią o wizjach nocnych. Fragment ten brzmi: „Un air de piano. Un eclat de voix. Une porte claque. Une horloge…” No i jak, ilustrować tę melodię na fortepianie, trzaśnięcie drzwi czy bicie zegara? Bez sensu. W końcu wybrnął tak: orkiestra zamiera w cichym, rozbrzmiewającym akordzie, a baryton śpiewa te słowa, niemal recytuje, na jednym dźwięku. I to staje się dobrym podkreśleniem, że wszystko to jest snem 🙂
Do Jacobskiego: jest coś takiego, co sie nazywa synestezja. Ludzie łączą dźwięki z kolorami, tzn. widzą dźwięk (muzyczny) lub tonację w określonym kolorze. Miał to Olivier Messiaen, ma to moja znajoma kompozytorka Marta Ptaszyńska, która wiele lat temu chodziła do niego na zajęcia w Paryżu i kiedyś zaczęli o tym rozmawiać – niektóre kolory im się zgadzały, a większość nie…
Słuchajcie… a nie bywa tak, że jakaś melodia wiąże sie Wam z konkretnym zdarzeniem, wieczorem, porankiem, środek upalnego dnia sprzed 30 lat – i przywołuje ten zapach, ten klimat, ten obraz.
U mnie to jest nagminne.
No pewnie… Człowiek już tak ma, że mu się kojarzy, czasem całkiem irracjonalnie.
Ale nic nie ma takiej siły wywoływania wspomnień choćby z najodleglejszych lat, jak muzyka.
A potem wszystkie inne obrazki dołączaja sie, i zapachy, tchnienie wiatru, gnijące szuwary… i tak dalej.
Dziekuje za wyjasnienie, Pani Doroto 🙂
Szanowna Doroto!
Gratuluję serdecznie świetnego tekstu! Pozwolę sobie tylko dodać, że Schafer zainspirował (stworzył siłą swej wizji) w Kanadzie całą szkołę kompozytorskich ekologów, ze znakomitym Robertem Rosenem na czele. Pozwolę sobie wszakże dodać, że „Polacy nie gęsi…” – otóż w Polsce jednym z pionierów, albo może po prostu pionierem, tego typu ekologiczno-dźwiękowych przedsięwzięć był znakomity flecista (nie tylko jazzowy!), Krzysztof Zgraja, który prezentował podobne spektakle „na łonie natury” już w latach osiemdziesiątych, może nawet wcześniej. Oczywiście nie były one tak dokładnie „zakomponowane” jak ekologiczne dzieła Schafera, wszakże Krzysztof tworzył cudeńka na bazie zgrzebnych komunistycznych możliwości oraz ograniczonych środków, dostępnych w tamtych czasach.
Serdeczności,
Piotr G-M
Upalne poludnie, powietrze ciezkie od goraca, wkolo nabrzmiewajaca cisza. Nawet szum aut z oddali ucichl. Nagle jak na skinienie batuty rozlegl sie przerazliwy ni to swist, ni to pisk, ni to gwizd. Przestraszona skrylam sie w domu. Tak wygladalo moje pierwsze spotkanie z cykadami.
Dzwiek ich „grania” zwielokrotniony bo rozlegal sie z eukaliptusow rosnacych dookola. Efekt stereofonii skrzyzowanej z kwadrofonia – o ile takie dziwo istnieje (a nie!). Jak nagle rozpoczely tak nagle, po 20 minutach przestaly. Wszystkie jednoczesnie – ostre ciecie. I wtedy uslyszalam cisze. Az swidrowalo w uszach, az zrobilo sie czemus straszno. I znowu cykady rozdzwonily sie swym przenikiliwym swiergotem.
Pozdrowienia
Echidna
To nie jest takie zabawne. Usiłuję się zabrać za pracę, a ktoś pod oknem zdziera asfalt… I nie mam dźwięków morza pod ręką.
PS. Helen Grimaud twierdziła, że II Koncert Rachmaninowa jest czarny (o ile pamiętam). A zawsze wydawał mi się czerwony…
PAK: może miałeś płytę lub kasetę z czerowną okładką? 🙂
Alicja: w wywoływaniu wspomnień na mnie bardziej działają obrazy. Dźwięki przychodzą potem.
Na okładce dominuje kolor niebieski 🙂 W sumie ten koncert mam jeszcze w płycie szaro-brązowej, biało-kolorowej (o! czerwone napisy!) i z przewagą czerni.
Ja bym była raczej za czerwienią – taki namiętny utwór 😉
Witajcie z rana!
Moje pytanie na końcu wpisu wywołało tak różnorodne wypowiedzi… od świetnych obrazowych opisów, jak Pana Piotra, PAK-a, passpartout, Alicji, luny czy Echidny (witam zwierzątko 🙂 ) – i tu niektórym można pozazdrościć, a niektórym współczuć… Trochę mnie zdumiało, że Jaruta skojarzyła moje pytanie z jakimś eksperymentem. No nie – chodzi po prostu o uważność, o otwarcie uszu! Pewno, że nic się nie musi, jak ktoś nie chce się w coś wsłuchiwać, nie można mu tego nakazać. To ten słuch selektywny 😉 Tu ciekawe, co pisze KubaK – też to zauważam u kolegów muzyków…
Drogi Piotrze (G-M), miło Cię tu spotkać! Straszliwą kopę lat. Pamiętam, że Krzyś Zgraja coś takiego zrobił na którymś z festiwali chyba w latach siedemdziesiątych jeszcze, jakieś nietypowe działania podejmował też Mietek Litwiński. Ale to było na małą skalę. Pewnie Krzysiek więcej takich działań podejmował u siebie na Śląsku, ja tego już nie wiem. Pozdrawiam Cię serdecznie.
Dzień dobry świtem bladym (u mnie)!
Hoko, a na mnie zawsze muzyka i dzwięk (w ogólnym znaczeniu) działa, bo to ona wywołuje z pamięci obraz.
Słyszę melodię, niech będzie banalne byle co, a tu mi wyskakuje z pamięci obraz, doczepiony do tej melodii:
acha, byliśmy wtedy całą paczką nad stawem, Zbychu miał ze soba tranzystorowe radio, słuchaliśmy… słuchaliśmy najpewniej Lata z Radiem i głosu Tadeusza Sznuka, który zapowiadał kolejne przeboje, a potem leciał ten przebój.
I od razu kojarzy się zapach tego dnia, suchej trawy, gnijacych już lekko tataraków, naszych nagrzanych ciał na piasaku, olejki do opalania i te rzeczy, i że wtedy właśnie Kryśka dramatycznie zerwała z Marianem, przy nas wszystkich, a poszło jak zwykle o byle co.
I to się działo sto lat temu, a jakaś melodia nagle przywołała pamięć o czymś w każdym szczególe, i wszystkie zmysły zadziałały na ten dzwięk, nagle jestem tam.
Wehikuł czasu?!
Wehikuł czasu albo magdalenka (ciacho) 😉
Magdalenka jak najbardziej. 4-ta klasa ogólniaka i jak nam „Mrówka” tłumaczyła, co to strumień świadomości i tak dalej.
Nic nie jest stracone i nie poszukuję, bo „to se ne vrati” – ten czas był i się przeżyło. A powrót do wspomnień jest naprawdę niezły (u mnie muzyka jest tym „cynglem”), w końcu wszyscy cos wspominamy 🙂
Co do dźwięków, nie było mnie w biurze jeden dzień i zmieniła się drukarka. Zupełnie inny dźwięk, jeszcze niestrawiony, przy każdym rozruszaniu się urządzenia trafia na sam przód dzwiękowego krajobrazu, zamiast przygięty zasuwać w tle.
Z kolejnych biurowych obserwacji: (chyba) inny szelest wydaje Rzepa, inny, krótszy, Wyborcza, nie wspominając nawet o tygodnikach, mniejszych, na zupełnie innym papierze.
A specjalnie dla PAK-a, stalówka, a nawet stalówki na papierze – prosze bardzo, codziennie – do robienia uwag na marginesach, przypisów między linijkami, znaków zapytania i wykrzykników. I każda stalówka brzmi inaczej. Chwileczkę… upewnię sie… A to niespodzianka! Najgłośniejszy wcale nie jest ciężkawy Rotring, tylko wysłużony nieco Tombow… (notabene pióro lepiej radzi sobie na papierze kredowym niż żelopis, nie pozwala się zapchać tym drobniótkim białym proszkiem 🙂 )
Stalowka na papierze… A rys suchej kredy na tablicy ?
Albo skrzek styropianu na szybie ?
Jacobsky: Nie to. Choć w sumie efekt zależy od tablicy i kredy 😉
Stalówka to bardziej szum, czy może cichy świst niż skrzek.
Swoja droga jak bardzo ciekawa i tworcza musi byc praca specjalistow od udzwiekowienia filmow. Wiem wiem, dzis robi sie to chyba przy komputerze, korzystajac z gotowych biblkiotek probke dzwiekowych. Ale te probki trzeba zlac w jeden sysntetyczny krajobraz bedacy dopelnieniem ogladanego obrazu: dopelnieniem, a czesto i pointa. Po perfekcyjnosci wykonania tego zadania poznaje sie mistrzow podkladu dzwiekowego. Trzeba miec nielicha wyobraznie dzwiekowa, zeby tworzyc takie pejzaze dzwiekowe.
Zdecydowanie kłapanie klawiszy kompa jest daleko mniej romantyczne niż szum stalówki po papierze… Ale klekot maszyny do pisania – to dopiero była paskuda! Na szczęście – nigdy więcej… 😉
PAK,
ja wiem. Twoje dywagacje o stalowce i papierze automatycznie przywolaly mnie do tablicy i kredy. A lata szkolne to czas figli i psot. Jedna z nich, jedna z najbardziej niewinnych trzeba dodac, bylo wlasnie tarcie styropianu o szklo, najczesciej ku uciesze piszczacych kolezanek.
Co do udźwiękowienia filmów, pamiętam sposoby chałupnicze, bardzo zabawne, jak naśladowało się np. kroki po różnych podłożach… Był tez taki stały imitator dźwięków, p. Zbigniew Nowak, który pojawia się w „listach płac” chyba większości filmów polskich sprzed paru dekad…
Chalupniczo czy cyfrowo – moim zdaniem to sa artysci. Czesto wielcy artysci, a dodatkowo skazani z definicji na pozostawanie „za ekranem”.
Chałupnicze udźwiękowienie od razu odsyła mnie do „Lisbon Story”
Kłapanie klawiszy – zależy od klawiatury. Te laptopowe takie nijakie jakoś 🙂 Ale tradycyjne, z grubymi przyciskami – miodzio. Czasem lubię skupić się bardziej na słuchaniu odgłosów klawiatury gdy szybko przenoszę do komputera wcześniej intelektualnie przeżute i ułożone myśli i odkrycia. Spacja zaznaczająca posuwanie się całego procesu… Albo pauza dzwiękowa, obrazująca chwile wahania. A potem stukot kopyt jak narowisty koń gnający teks w stronę zachodzącego słońca.
Przy okazji przypomniała mi się scena z jakiejść ekranizacji przygód Sherlocka Holmesa. Do Sherlocka przychodzi z problemem pewna kobieta, a Holmes, jak to Holmes, obserwuje, dedukuje i stwierdza „Pani uczy gry na fortepianie”. „Skąd Pan wie?”. „Pani opuszki palców wskazują na ich częste przyciskanie. Może to oznaczać bądź osobę piszącą często na maszynie, bądź grającą na fortepianie. Widząc jednak uduchowienie w Pani oczach przyjąłem, że daje Pani lekcje gry na fortepianie”.
Dla tych, co z lezka w oku wspominaja maszyne do pisania:
http://www.youtube.com/watch?v=a7ySmnxy29Q&mode=related&search=
Jesli chodzi o Holmesa, inna scena, bardzo charakterystyczna rozwija sie mniej wiecej tak:
Do Sherlocka przychodzi kobieta, a Holmes obserwuje, dedukuje i stwierdza “Pani jest kobieta”.
Oczywiscie Watson wybucha: „Holemsie ! Jak na to wpadles ?!”
Na to Holmes: „Elementarne, cher Watson. Kiedy wpuszczales te osobe do pokoju, pozwoliles jej wejsc jako pierwszej. Poza tym spostrzeglem cos specjalnego w Twoich oczach, kiedy patrzyles na te osobe, i to „cos” dalekie bylo od uduchowienia…”
Za oknem, po Baker Street przejechal kolejny fiakr turkoczac na kamieniach londynskiego bruku.
Jacobsky 🙂 prawie się udławiłem ze śmiechu
(Holmes: „ten człowiek zmarł śmiercią naturalną – udławił się czekoladowym wafelkiem”. „Holmesie, jak to odkryłeś?”. „To elementarne mój drogi Watsonie. Na ekranie komputera widzę post Jacobsky’ego, a przy klawiaturze resztkę czekoladowego wafelka. Żaden zabójca nie odchodzi z miejsca zbrodni nie zabierając czekoladowego wafelka”)
foma,
mysle, ze z powodzeniem mozna skompilowac serie kawalow o Holmesie, podobnych to kawalow, jakie kraza o Chucku Norrisie czy Stirlitzu.
Nie wiem, czy wiesz, foma, ale napisales wlasnie szkic zarysu do projektu planu scenariusza zbrodni doskonalej, w ktorej jest ofiara, narzedzie zbrodni (post i wafelek), ale gdzie sprawca ? Jacobsky z ekranu ? Trudno bylo by to dowiesc, no chyba ze prokuratorem bedzie ZZiobro.
A kto nam to udźwiękowi? Może pobierzemy próbki ze słynnego dyktafonu?
Oczywiscie nie wiadomo kto jest sprawcą. Tego dowiemy* się na przedostatnim** ekranie prezentacji, która będzie krążyła po sieci w drugiej dekadzie września. Jednak zanim przyjdzie mail z prezentacją, dzień wcześniej przyjdzie inny, z linkiem do blogu Pani Doroty i komentarzem „patrz jak ten Jacobsky pisze…”. A u dołu ekranu reklama czekoladowego wafelka…
*Oczywiście dowiedzą się Ci co przeżyją…
** Co będzie na ostatnim? (Czyżby kto urzedził AL?)
Musi być, co Babci skleroza rozum przyćmiła i zwróciła uwagę nie na to, co trzeba To, co pisze Alicja o naszej pamięci przywiązanej do dżwięków, to oczywiście prawda. Podobnie działają zapachy, czasem krajobrazy. Czytałam książkę ,( nie pamiętam czyją, ale to polska autorka) smiertelnie chora kobieta wspomina całe swoje życie – po sukniach (pięć sukien, pięć okresów istnienia), po melodiach, po fotografiach, po perfumach Niby jest przy rodzinie, a potwornie samotna. Niby jest taka samotna, a cełe jej życie jest z nią. Smutna i niegłupia pozycja.. Szumy bywają równie frapujące, jak dźwięki. Dawno temu, kiedy jeszcze istniały prawdziwe kawiarnie, a nie było jeszcze przekleństwa ryczących głośników w lokalach, bardzo lubiłam czytać, pisać nawet uczyć się w kawiarni. Sala wypełniona ludźmi, którzy są obcy i nic mnie nie obchodzą, wypełniona stłumionym gwarem rozmów, posykiwania ekspresów, stukiem talerzyków czy szklanek i to wszystko jakby za kotarą; jest ale mnie bezposrednio nie dotyczy. Dla mnie jedna z bardziej przyjaznych przestrzeni. Powiedziałabym, zacisznych. Może jeszcze fojer w teatrze ma podobną aurę
Jeszcze a propos Sherlocka i kawałów.
Holmes z Watsonem wybrali się na weekendowy piknik pod Londyn. Kładą się spać, słuchając angielskich świerszczy i innych elementów podlondynskiego soundscape’u, gdy dzwiękowy pejzaż brutalnie zostaje wzbogacony barytonem Holmesa. „Drogi Watsonie, co myślisz widząc te wszystkie gwiazdy nad nami?”, „Że jutro będzie mroźny poranek”, „A czy jeszcze coś?”, „Że niebo pod Londynem jest trochę inne niż na Baker Street”, „A może coś jeszcze?”, „Wydaje mi się, że nie jestesmy sami we wszechświecie”, „Znakomicie, drogi Watsonie, Twoje ostatnie przymuszczenie jest słuszne”, „Dziękuje Holmesie, czy powiesz mi ja ty do tego doszłeś?”, „Oczywiście drogi Watsonie, ktoś nam gwizdnął namiot”.
foma,
i to jest to, za co kocham historyjki o Sherlocku Holmesie: wspaniale pole dla przerobek, parodii, pastiszy i dowcipow. Zwlaszcza jesli utrzymac konwencje sztywnej etykiety wiktorianskiej, na jakiej oparty jest rys obydwu postaci. To w aproposie do tematu przerobek, czyli poprzedniego wpisu
Znajduję się w takim szczególnym czasie, że poprzez pryzmat starości mojej mamy patrzę na wiele rzeczy. Wiem, większość ludzi nie lubi sobie psuć humoru starością, chorobami, cierpieniem. Ja też nie, ale stanęłam z nimi oko w oko i są moją rzeczywistością.
Na blogu Panapiotrowym piszą o jedzeniu, a ja – mając doświadczenie wysiłków, żeby było miękkie, mielone, kolorowe i smaczne, zgaszonego oka, wykrzywionych niechętnie ust oraz ostatecznych, upokarzających starszą osobę konsekwencji całego procesu – nie mogę się nadziwić, że tyle uwagi poświęca się tej marginalnej, choć niezbędnej do życia czynności.
Teraz o słyszeniu. Moja mama jest od dawna kompletnie głucha, głuchy był również mój zamożny szef. Oboje z jednakową niechęcią nie chcieli korzystać z aparatów słuchowych, ja wiem dlaczego. Mama, dawno temu, powiedziała: ten świat tak hałasuje, że jestem kompletnie oszołomiona, z powodu tego huku nie słyszę zupełnie, co mówisz.
Mój szef miał drogi aparat, teoretycznie wyciszający dźwięki tła, a mimo to uparcie nie nosił aparatu. Obie te osoby w sposób świadomy wykluczały się ze społeczności. Dlaczego?
Widocznie ucho ludzkie jest takim cudownym aparatem, który selektywnie wychwytuje dźwięki. Ja teraz mogę słyszeć śpiew ptaków, a nie słyszeć szumu ulicy i odwrotnie.
Z perspektywy tych różnych doświadczeń ostatnich lat dochodzę do wniosku, że słuch jest ważniejszy od wzroku, choć zawsze myślałam, że odwrotnie.
Moja niewiele widząca teściowa ze świetnym słuchem ma znakomity kontakt ze światem i z otoczeniem, moja dobrze widząca mama z powodu głuchoty od dawna nic nie rozumie ze świata.
Wychodzi na to, że świat dźwięków jest chyba najważniejszy.
Nie wiem, czy to jest na temat.
Ponieważ, mt7, znajdujesz sie w takiej właśnie pozycji – cokolwiek byś nie zrobiła, Mamy nie ucieszysz. Jakim więc cudem masz mieć przyjemność z gotowania, kiedy – w końcu nie Twojej Mamy wina, bo to choroba – ona tego nie docenia?
Rozumiem, że to może obrzydzić cały proces, ale…
gotowanie wcale nie jest takie marginalne – wyobraz sobie, że zmiksujemy wszystkie składniki potrzebne nam do przeżycia dnia i wypijemy taką bryję, po cholerę się bawić w gotowanie… Fuj!
Nie ma się czemu dziwić, gotowanie to sztuka. Ja lubię, niekoniecznie codziennie. I lubię ten błysk w oku, ktoś doceni, pochwali, że kanapka z niczego niby, a taka smakowita, bo na pomidorku kawałek fety i listek bazylii.
Rozumiem, o czym piszesz, ale trochę się tak czuję, jakbyśmy na Panapiotrowym blogu byli jakimiś lekkimi zboczeńcami (przy braku lepszego określenia:) ),
bo lubimy pogadać o jedzeniu i gotowaniu. A przecież całe gotowanie i biesiadowanie – to towarzyska impreza, łącząca ludzi.
mt7 chyba za dalekie wnioski …. moja mama dobrze słyszała wszystko …. ale choroba zmieniła ja tak bardzo, że ostatnie lata jej życie to było dla mnie ciągłe cierpienie, sama się teraz podziwiam jak dałam radę …. ale dałam 🙂 mogę spać spokojnie, że zrobiłam co do mnie należało …. natomiast by sobie radzić z mamą to ja jej nie słuchałam za bardzo uważnie i może to mnie uratowało 🙂 ….
Holmes to jest taki humor angielski, który lubie … 🙂
mt7, ja dobrze znam ten problem, tak było z moją nieżyjącą już mamą. Też przez długie lata słyszała coraz gorzej i nie chciała aparatu. Ale muzyki chętnie słuchała, zwłaszcza w moim wykonaniu (tylko złośliwie mawiała „że też ci się jeszcze palce ruszają”, ponieważ od dawna już nie uprawiam zawodu pianistki na co dzień 😉 ). Jednak oddalała się coraz bardziej od świata. Inaczej było z jej starszą siostrą, a moją ciocią, która ze słuchem nie miała kłopotu i do osiemdziesiątki miała żywy umysł i była niezwykle ciepłą osobą (a mama stała się chłodną i zgorzkniałą, co zresztą rozpoczęło się po rozstaniu z ojcem); potem niestety i ją dopadły miażdżycowe kłopoty. Kiedyś była tu mowa o pamięci. Ciocia śpiewała piosenki w sześciu językach (rodzina mamy pochodziła spod Równego). Pamiętała je do końca życia i kiedy oddalała się gdzieś w swój świat, mogłam tam z nią być dzięki wspólnie śpiewanym piosenkom, które słyszałam przez całe moje dzieciństwo i były jednym z najmilszych tego dzieciństwa wspomnień.
Bardzo pozdrawiam.
… i wracamy do tego samego, że życie to nie jest bajka i każdy z nas się zmaga z czymś.
Pamietam, jak z moją siostra Baśką wyobrażałyśmy sobie życie, kiedy dorośniemy (a miałyśmy wtedy po kilka lat). Oto poślubimy Józka D. i to była zagwozdka, bo obie byłyśmy w nim zakochane nieprzytomnie, ale przyszłość była odległa, zobaczymy, co będzie, moze znajdzie się inny Józek dla drugiej. Będziemy miały po dwoje dzieci, najlepiej chłopca i dziewczynkę (Baśce się sprawdziło, ja mam tylko chłopca). Imiona dla dzieci: Toluś i Bożenka, nie pamiętam, z jakiej bajki to wzięłyśmy, nie, nie takie imiona mają nasze dzieci. Mężowie będą pracować, a my będziemy się zajmowały domami, aż będziemy już zupełnie stare, sięgające czterdziestki (!!!) i wtedy gdzieś tam będzie koniec świata.
Scenariusz scenariuszem…
Trzymaj się, mt7.
Bardzo dziękuję i przepraszam.
Ja się nie uskarżam, chociaż bywa mi bardzo ciężko.
Przede wszystkim żal mi mojej Mamy, ona bardzo dzielnie usiłuje utrzymać się na powierzchni, to jest niesamowite.
Napisałam o słyszeniu, bo tak to zaobserwowałam i potwierdza to Pani Dorota.
Nie piszę o zmianach miażdżycowych, bo to sprawa ostatniego czasu, ale o procesie, który trwa od ponad 20 lat.
Porównuję dwie bliskie osoby i stwierdzam, że możliwość słyszenia utrzymuje człowieka w nurcie życia.
Temat był o słyszeniu dźwięków, więc staram się na temat, choć może nie do końca.
Foma pisze o swoim dziecku, a ja o swoim 🙂
Chodziło mi chodziło po głowie aż się wychodziło. Future Sound of London, The Isness. A oto dlaczego. Muzyka, jaka by ona nie była, kiedy i gdzie tworzona, jest pewnym uporządkowaniem dźwięków. Od nam najbliższej ośmiotonowej skali z tonami całymi i półtonami, z obok, czy też równorzędnie obecnie egzystującymi w naszej kulturze dwunastotonowymi skalami półtonowymi, przez, powiedzmy, chińską pentatonikę, skale arabskie z ćwierćtonami (bajeczne), aż do niektórych, skądinąd wykorzystywanych, na przykład afrykańskich skal trzy- czy czterotonowych (Kevin Volans, a przede wszystkim oczywiście nadal wykorzystywanych w muzyce ludowej), cała muzyka jest nieustanną próbą uporządkowania dźwięków harmonicznie w pionie i melodycznie w poziomie. Oczywiście, stopień porządku jest różny, konsonanse bywają doskonałe lub mniej, dysonanse bywają pożądane, niekiedy bardzo, ale też w czasach niektórych za trytona ( a jest to mój ulubieniec, szczególnie f – h ) można było jak głosi legenda, trafić na stos. W każdym razie muzyka jest poszukiwaniem porządku, od najstarszych znanych nam notacji, aż po, powiedzmy Xenakisa: Nomos Alpha. Otaczające nas dźwięki tego uporządkowania nie mają, w stosunku do muzyki są jak nieustanna turbulencja do ruchu laminarnego, są matematyką chaosu gdzie dwa a dwa czasem wynosi trzy i pół a czasem przsłowiowe ( według Lema ) siedem, są fraktalne, są nieuporządkowaniem, ale też i trafniej : uporządkowaniem na poziomie daleko głębszym, uporządkowaniem którego nie widać, uporządkowaniem którego trzeba dopiero poszukać i niekiedy znaleźć to uporządkowanie jest doprawdy trudno, niemniej ono istnieje w nieuporządkowaniu, w szumie, żeby dosłownie powiedzieć. Niekiedy ( i stąd jest to coś coś co chodziło aż się wychodziło ) ów komplementarny do uporządkowanej muzyki pozorny chaos szumu ujawnia swoją naturę w nieoczekiwany, uroczy, niesłychanie ciekawy sposób. Future Sound of London to dość ekscentryczna brytyjska grupa, będąca avant-guarde muzyki (nazwijmy to tak) popularnej, która edytowanymi krążkami każdorazowo wyprzedza o kilka lat to co potem się dzieje pomiędzy, powiedzmy, Muse, Depeche Mode, Hooverphonic (przepraszam za te odniesienia ale akurat tak mi się to myślało). FSoL kilka lat temu nagrał płytę która wzbudziła skrajnie różne reakcje: zachwyty, zdumienie, niesmak wreszcie. Grając do tej pory w konwencji, powiedzmy, ścieżki muzycznej do słynnego skądinąd filmu Pi (czyli 3,14…), gdzie wykorzystano utwory tak egzotycznych i pokrewnych im formacji jak Roni Size czy Apex Twin, nagle zaproponowali słuchaczom muzykę zaszumioną, linię melodyczną obrośniętą dźwiękami obecnymi wokół nas codziennie: rozmaite ptaszki, klaksony, oklaski, gwar ulicy, restauracji, szum drzew w parku – coś jakby muzyczne Powiększenie Antonioniego. Z ogromną dyskrecją, nieprzesadnie, niemniej szum jest obecny w każdm utworze na tej płycie. Powitanie zdumiewa, niemniej, jak już ta muzyka pobędzie nieco, odnosi się wrażenie że jest ona i głębsza i bogatsza aniżeli pozostawione same sobie przebiegi melodyczne i zestawienia harmoniczne. Odnosi się wrażenie że szum, jak powój oplatający utwory na tej płycie, powoduje niesłychanie różnorodny odbiór utworów za każdym kolejnym ich słuchaniem, jakby utwory dopasowywały się do nastroju, emocji odbiorcy, jakby stawały się bardziej plastyczne, jakby w jednym utworze mieszkało wiele utworów. Pokrewieństwo tej płyty z Beatlesów Sgt Peppers Lonely Hearts Club Band staje się naturalnie oczywiste przy którymś tam słuchaniu – tam są te same sposoby wykorzystane, może tylko nie aż tak widoczne. Wnioski? Ha, może tylko tyle że umysły nasze porządek lubią, niemniej urok porzuconej chusteczki jest nieodparty ( kto oglądał Kobietę w Czerwonych Butach Juana Bunuela ten wie ). Jeszcze poskrobałem eksperymenty Holligera o różnicy pomiędzy ciszą a brakiem ciszy, a potem na nieszczęście przypomniały mi się przeurocze (apokryficzne?) rozważania na temat pauzy w listach Chopina do Delfiny. Może będzie okazja. Pozdrowienia i przepraszam że takie długachne wyszło
Apokryficzne, była nawet ekspertyza kryminologiczna 😀
aliendoc, nie napisałeś, jak się nazywa płyta.
Chciałam sobie poszukać i posłuchać.
Dzięki. 🙂
The Isness. Może niedokładnie wypunktowałem. Najlepsze jest w środku. Droga pani Doroto, wiem. Ale proszę pomyśleć, gdyby jednak naprawdę Chopin je napisał, ileż mielibyśmy radości, ileż podziwu. Jak zyskałyby kompozycje, że całkiem emocjonalnie wspomnę trzecią część koncertu e-moll. Gdybyż to była prawda – czy wszyscy nie bylibyśmy trochę bardziej szczęśliwi?
Cyt.: „Krzywią się moi koledzy, metry fortepianu, że elewom swoim Scarlattiego daję. A ja się dziwię, że oni na Scarlattiego tacy ślepi, bo w nim i dla palców nauki wiele i dla ducha jest pokarm wcale szczytny. On nieraz i Mozartowi dostoi. Żebym się nie bał wielu durniom narazić, grałbym Scarlattiego na koncertach. Ale przepowiadam i podpiszę że czas przyjdzie, że Scarlatti do koncertów trafi, grać jego dużo i mocno się nim delektować będą.” Marek Drewnowski nagrał dawno temu przepiękną płytę z sonatami Scarlattiego – harmonika jak balsam, melodyki nie śmiałbym komentować bo przepiękna dla mnie i jeszcze to szczególne ujęcie rytmiczne – w sporej części zasługa wykonawcy. Ale, Pani Doroto – czy nie piękna ocena? I jak byłoby pysznie zacytować Chopina – nie tylko kompozytora ale i znawcę pełnego smaku muzycznego. Akurat na tej stronie się książeczka otworzyła.
Tak Pan myśli? Bylibyśmy szczęśliwsi z powodu, hm, dziurki-desdurki? 😆
Uciekam od klawiatury. Dobranoc wszystkim
Łajza minęli 😉
aliendoc:
ależ wymagania! Niech każdy komponuje w swoim czasie!
mt7,
tu i tam (Buda) masz miejsce, żeby się pouskarżać, bo słuchają Ciebie ludzie zainteresowani, współczujący, i zawsze podniosą na duchu.
Teraz spadam (spadam, spadam…spadać muszę czy chcę czy też nie…), bo potrafię muzyce bez pojęcia, a z słuchania jeno rozprawiać, i jak mi tu ktoś o czterotaktach, to zamieram, bo nie wiem, co to, nie wspominając o chińskiej pentaktonice i skalach arabskich 🙂
Ludzie, muzyka jest do słuchania, a nie do rozbierania na nuty!!!
Tak samo jak poezja – a co autor chciał przez to powiedzieć. Chciał powiedzieć, co wyczytałeś, a w muzyce, co wysłuchałeś.
Dobrze, jeszcze jeden fragment. „Zeby widzieć czego jednemu artyście nie dostaje, trzeba całkiem inszego drugiego posłuchać. I dlatego my z Lisztem nigdy jeden po drugim grać się nie zgadzamy. A osły tego spenetrować nie porafią i myślą, że my dziwaczymy.” Wiem, Pani Doroto, niemniej stoję po stronie Pana Glińskiego, już choćby dlatego że oprócz muzyki istniał człowiek. I nawet jeśli (po wszystkich tych tam ekspertyzach to niemal pewne) to zachowując szczątki wiary mam muzyki Chopina troszkę więcej 🙂
Prawdziwe listy Chopina są o wiele ciekawsze. To mi przypomina, że obiecałam – mówiąc po Owczarkowemu – „wyryktować wpis” o listach kompozytorów… Ale muszę zrobić research, żeby było coś więcej niż Chopin i Mozart. A może lepiej o każdym osobno?
Alicjo droga, ja chętnie pogadam i z kimś, kto chce o muzyce do słuchania, i z kimś, kto chce rozebrać na nutki. Każdy tu ma prawo powiedzieć swoje, byle muzykalnie 😀
To też nie tak. To jest olbrzymia wiedza którą zdobywa się w niemałym trudzie. Też nie miałem o tym pojęcia dopóki nie przyszło mi do głowy grać – na czymkolwiek, ale grać. Zbrzydło mi być konsumentem po prostu. Wychodzimy, powiedzmy z gmaszyska na Herbert von Karajan Str. w Berlinie i mówimy: ale kiepski był dzisiaj Schiff. A to nie Schiff był kiepski, tyko my jesteśmy. Bo stoimy przed ścianą niepoznawalnego. A Schiff jest po drugiej stronie. Bo to olbrzymia wiedza i tysiące godzin pracy dają nam chwile w których możemy pomieszkać gdzie indziej, w innych stanach świadomości. A po drugiej stronie ściany są reguły i zasady, jest kanon wiedzy, są ćwiczenia, tysiące godzin ćwiczeń, po to, żebyśmy my, dyletanci, wystawiali oceny Schiffowi – powiedzmy, albo Alban Berg Quartet (słyszałem taką ocenę). Wiedzieć, nawet jeśli niedokładnie, nawet jeśli pobieżnie, to lepiej aniżeli nie wiedzieć, bo jeśli wiem to rozumiem bardziej. Teraz już sobie pójdę. Wszystkim dobrej nocy, Pani Doroto, niech Pani nie będzie zbyt surowa – ludzie żyją, wielcy też
Jak się rozbierze na nutki to się potem więcej wysłucha i ‚przeżyje’. Podobnie, jak analiza i interpretacja wiersza pozwala go lepiej ‚przeżywać’ (cokolwiek to znaczy… – ‚a teraz będę przeżywał’ 😉 ). Poza tym taka gimnastyka to świetna rozrywka intelektualna, podnoszenie świadomości muzycznej zupełnie analfabetycznego pod tem względem społeczeństwa naszego, itd.
Więc jak dla mnie – Pani Redaktor – tyle rozbiorów na wszelkie możliwe cząstki, ile się da. I – miejmy nadzieję – tyle błyskotliwych i na temat komentarzy, ile tylko możliwe! 🙂 🙂 🙂
P.S. Z syntezowaniem dam sobie sama radę, z bujaniem w obłokach – tym bardziej 😉
No właśnie – Aliendoc powiedział! To je ono! 🙂
A capella – pas de malignites. Naprawdę się staram. Ja tylko opowiadam historyjki, czy też staram się je opowiedzieć. Trochę się teraz wstydzę. Ale przecież każdy opowiada historyjki, a z historyjek opowiadanych przez innych ja tworzę swoje po to żeby z nich inne powstawały. Bardzo bym chciał zeby powstawały. Przyniosę więcej czekoladek 🙂
Tyż prowda , Pani Doroto:)
Tylko czuję się cokolwiek durno, jak Wy o tych tam rozbieraniu, to ja muszę pomijać, bo nie znam się na tych wełnach 🙂
Tak mi sie wyrwało….ale nic, pisaliście o listach Chopina i tak dalej. Nic mną tak nie wstrząsnęło, jak prawie biografia Piotra Czajkowskiego, na podstawie jego listów do brata. Artysta nie ma łatwego życia, to jest zwykle „tormented soul”, i to, co mu w duszy gra, wyraża się przez sztukę, którą tworzy. Tak mi sie wydaje.
Dobrze, Aliendoc – to ja wyciągam z lodówki Irish Cream.
I pewnie masz rację z tym pas de malignites 😉
No pięknie. Będą czekoladki. I historyjki. I będą z nich powstawać następne. Wszystko bardzo lubię. Ale dziś już wymiękam, dobranoc 🙂
Moi aussi . Bonne nuit
a capella – votre sante !
Cheers!
aliendoc pisze:
2007-08-22 o godz. 23:39
„A to nie Schiff był kiepski, tyko my jesteśmy. Bo stoimy przed ścianą niepoznawalnego. A Schiff jest po drugiej stronie. Bo to olbrzymia wiedza i tysiące godzin pracy dają nam chwile w których możemy pomieszkać gdzie indziej, w innych stanach świadomości. A po drugiej stronie ściany są reguły i zasady, jest kanon wiedzy, są ćwiczenia, tysiące godzin ćwiczeń, po to, żebyśmy my, dyletanci, wystawiali oceny Schiffowi – powiedzmy, albo Alban Berg Quartet (słyszałem taką ocenę”
1. Ale żeby murarz domy stawić mógł, czuwać musi żołnierz, czuwać musi żołnierz, czuwać musi żołnierz, by nie przeszkodził wróg!
2. Drogi niemieckie znane są ze znakomitego oznakowania i niezłej plaskatości. Uczestniczyłem w rozmowie na ich temat (w Niemczech), w której po porcji peanów na ich cześć (w porównaniu do polskich) odezwał się inż. budowy dróg – Polak – w te słowa: co wy tam wiecie, ja się na tym znam i mówię wam, że te drogi nie są wcale takie dobre.
Nikt tak nie myślał, ale zastanowiło nas, co nim powoduje, ale niech tam…
Jeden przytomny wtem mówi: Wituś, ja jestem kierowcą, jeżdżę po tych drogach, to jak sądzisz, jako użytkownik mam prawo je oceniać? Kto właściwie może oceniać te drogi – ich budowniczy czy użytkownik, który raz przejedzie i wie czy ta droga jest dobra, czy zła. Dla kogo są te drogi? Dla inż drogownictwa, czy dla kierowców? Idź spać Wituś, za dużo dziś wypiłeś….
3. Pan Piotr mi wyrychtuje bajeczną potrawę, ale co ja gadam, kucharz ze mnie jak z koziej dupy trąba, co zatem z tej potrawy skorzystam… Niebo w gębie, alem dyletant i nie potrafię tak upichcić, opisać też nie sposób po tszeh klasah szkoły, kubki smakowe drżą z zachwytu, ale nieuprawnionego, bo co ja wiem o gotowaniu….
alendoc,
pozdrawiam Cie serdecznie, po polsku 🙂
A propos slyszenia ciszy.
Bralem udzial w dosc prostym eksperymencie, ktory pokazuje jak mozna slyszec sciane.
Niewidoma osoba opisujac jak porusza sie po miesce powiedziala, ze idac kolo budynku nie musi go dotykac laska. Zwykle idzie w jakiejs odleglosci od sciany, bo ja slyszy. I kazala nam wziac ksiazke, czy jakis skoroszyt, odsunac go na odleglosc reki i stopniowo przysuwac do ucha. Bylem bardzo zdziwiony, jak zmieniala sie akustyka i zrozumialem, ze rzeczywiscie sciane mozna uslyszec.
No…. wreszcie poszli spać…co za spokój błogi!
A u mnie ucichły świerszcze i nic w trawie nie piszczy, ani półtona, psiakość, północ prawie, pewnie muszą odpocząć i nastroić instrumenty.
Guzik też z deszczu, tak pochmurno było, że nie daj Panie, i nic, ani kropelki. W dzień było zimnawo, jakieś 17C i skarpetki na nogach, a tu nagle temperatura rośnie, 20C o północy. Ki diabeł?! Znowu atomy rozrabiają…
Dobranoc, śpiochy.
A ja poszłam spać wcześniej i wstałam wcześniej 🙂
Kiedyś pracowałam na warszawskim Rynku Starego Miasta, na drugim piętrze. I zawsze wiedziałam, kiedy nadchodzi deszcz – wtedy akustyka rynku bardzo wyraźnie się zmieniała – gęstniała, dźwięki stawały się intensywniejsze. I niedługo potem – lu!
A teraz jakiś kos wyśpiewuje tu takie wariacje, że chyba zwariował 😀
Zazdroszczę, Pani Doroto! Nie wstawania; też umiem a nawet lubię (tylko jak tu zaimponować codzienną piątą trzydzieści, gdy, zanim człek położy palce na klawiaturze, nad Wisłą już siódma 🙁 😉 )
Ale słuchu pozwalającego wysłyszeć zmiany w akustyce na Rynku gwarnego miasta to naprawdę zazdroszczę.
I kosa zazdroszczę… Świerszcze, koniki polne i inne późnoletnie hałasy słyszałam ostatnio 4 lata temu (trudno, coś za coś). A teraz tylko huk ruchliwej ulicy. I – dla urozmaicenia – plusk dwóch rybek w akwarium: sąsiadka – śpiewaczka operowa pojechała do USA na dwa tygodnie (jeszcze nie jako primadonna – ‚tylko’ opiekunka dzieci) a ja po raz pierwszy mam ‚pets’ – Sushi i Sako. Coś bardzo pluszczą; trzeba wrzucić tę symboliczną szczyptę jedzonka 🙂
Kos już zamilkł, teraz sroka skrzeczy. I samochody ruszają do miasta… U mnie w dzień jest po miejsku, wieczorem, w nocy i nad ranem po wiejsku – świerszcze mam co wieczór… 🙂
Piąta trzydzieści? Nie ma takiej godziny 😆 Ale zawsze chciałam umieć wstawać rano i nawet kiedyś umiałam… A co do tych zmian w akustyce Rynku, to były tak wyraziste, że z całą pewnością i Pani by je usłyszała, Pani Basiu 😀
zeenie,
myślę, że z pożytkiem dla nas, zwykłych zjadaczy chleba, będzie jeżeli tu będą wyrażać swoje przemyślenia i upodobania profesjonaliści.
Zgadzam się z Basią, że w większości jesteśmy analfabetami muzycznymi i mam nadzieję, że przez indukcję trochę wiedzy mi się w rozumie ostoi. 🙂
Przepraszam za interpunkcję.
Widzenie słuchem, akustyka, ma znaczenie w stałych (nie zmieniających się) warunkach. Warstwa śniegu na ulicy tłumiąca odgłos kroków dramatycznie obniża tą zdolność, chociaż ostatnio rozmawiałam na ten temat z zaprzyjaźnionym, niewidomym panem, który stwierdził, że jemu to nie przeszkadza. A z kolei inny podobny młody człowiek nie mógł się nacieszyć skrzypieniem śniegu pod stopami. Szliśmy w silny mróz przez zawiane śniegiem po pas nieznane okolice, a on bez przerwy mówił o tym skrzypieniu śniegu, którego nie zaznał od dzieciństwa.
Dźwięki, bogactwo świata, niedoceniane, bo codzienne i w zasięgu ręki. 🙂
Mogą też być udręką, ale jak wszyscy uciekną z miast do hałas pójdzie z nimi.
Jeszcze o rybkach, o których wspomniała Basia.
Kiedyś miałam i oddawałam się hodowli z wielką pasją. Kocurkiewicz patrzył jak w transie na pływający bezkarnie posiłek. A mnie przez lata śnił się horror pod tytułem: zapomniałam o rybach. To były straszne sny, nagle sobie uświadamiałam, że mam ryby i od miesięcy ich nie karmiłam i nie wymieniałam wody. Może to jakieś zemsty zdechłej rybiej duszyczki? 🙂
Dobrze, pogadałam z rana i wystarczy.
Pozdrówka! 🙂
Mnie, choć od lat nie mam już żadnego zwierzątka, czasem (ale – przyznam – rzadko) śni się, że mam zwierzaka i zapomniałam go karmić… Widać takie sny są pospolite i coś oznaczają. Tylko co? Psychoanalityk by się wypowiedział 😆
Kota niekarmienie – zapowiada się wizyta u lekarza, będzie zalecał lecytynę….
Według księdza życie zaczyna się w momencie poczęcia
Według duchownego buddyjskiego w momencie narodzin .
Według rabina gdy dzieci się wyprowadzą i pies zdechnie.
mt7,
Jak najwięcej profesjonalnych komentarzy, jestem za tym!
Pozdrowionka :))
Piec lat mieszkalem w akademiku we Wrzeszczu, w Gdansku przy ulicy Wyspianskiego. Co kilka minut przed oknami przejazdzala koleka elektryczna. Po kilku latach nie slyszelismy tej kolejki i nawet nie musielismy do siebie krzyczec. To samo jest na statkach. Maszyny chodza bez przerwy a zaloga rozmawia przyciszonymi glosami. Dopiero po wielu latach brakuje tego i ta przekleta cisza az dzwoni w uszach.
Ppomaga tylko koncert Noworoczny Wiedenskich Filharmonikow. Juz niedlugo.
Jeszcze nie gluchy
Pan Lulek
To ja chyba zamilknę …. zeen ma za duże wymagania jak dla mnie … 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=eZGWQauQOAQ
Jeszcze raz to samo, ale z podpisami. To tylko przyklad, jak poetycko mozna o ciszy…
http://www.youtube.com/watch?v=YhdGkZ6Fngw&mode=related&search=
Jedno z ćwiczeń w książeczce Schafera dotyczy uzupełnienia zdania zaczynającego się „Cisza jest…”
Podaje przy okazji trochę przykładów, jakie dostał od dzieci:
Cisza to myślenie.
Cisza to marzenie.
Cisza to spanie.
Cisza to ciemność.
Cisza to trzymanie w sekrecie.
Cisza to oglądanie niemego filmu.
Cisza to bać się.
A oko kilka przykładów od dorosłych:
Cisza jest tylko stanem umysłu.
Cisza jest tak nieuchwytna, jak wolność albo pokój.
Cisza jest niemożliwa.
Cisza to być nieświadomym albo umarłym.
Cisza to spokój.
Cisza jest nudna.
Cisza to to, co słyszysz po trzech godzinach rocka.
Cisza to izolacja, okropna izolacja.
Cisza to pustka.
Tu Schafer dochodzi do wniosku, że stosunek dorosłych do ciszy wydaje się bardziej negatywny niż dzieci, i zaciekawia się, czy inne kultury mogą widzieć więcej dodatnich walorów ciszy?
Pewnie tak 🙂
„… my samą ciszą jesteśmy
lżejszą od płatka czereśni.
Tej ciszy nie zagłuszy
nie zagłuszy nic.
Ni wiatr ni nawet
pieśń słowika.
A jeśli słychać
jeśli słychać jakiś krzyk –
to cisza krzyczy! ”
Kompletna cisza byłaby na dłuższą metę nie do zniesienia, nie wydaje się Wam?
Ja czułabym się bardzo nieswojo…
pamięć nie dopisuje, dawno już nie słyszałam tej piosenki. Powinno chyba być:
„ni wiatr, ni nawet śpiew słowiczy”, bo ma się rymnąć z „to cisza krzyczy”.
i dlatego dorosli tak rozczulaja sie i tak zazdrosnie zachwycaja sie u dzieci tym, co zgryzliwie nazywaja dziecieca naiwnoscia, a co tak naprwde stanowi niezakwaszona radosc zycia.
A ja mam prezent od życia … postanowiłam na ochotnika pomóc córce wychowywać moją wnuczkę … ile ja mam radochy to możecie mi zazdroscić …. 🙂
Alicjo,
mój kolega lata temu na studiach na politechnice został zaprowadzony do pomieszczenia tak skonstruowanego, że pochłaniało wszelkie dzwięki. Twierdził, że fizyczny ból pojawił się już po kilku minutach.
Deprywacja sensoryczna w zakresie akustycznym 😉 Całościowa deprywacja ponoć jeszcze ciekawsza 😉
Jolinku, jak widzę moją teściową przekazującą nam pod opiekę Mikołaja gdy wracamy z pracy, to wygląda jakby przerzuciła tonę węgla. Ale co do radochy – nie przeczę…
Ja wiem, jak to jest w komorze bezechowej, bo tak się to, co foma opisuje, fachowo nazywa. Byłam długo królikiem doświadczalnym w dziedzinie badań słuchu absolutnego i trzeba było je przeprowadzać w absolutnej ciszy. Na szczęście ze słuchawkami na uszach, więc bólu uszu nigdy nie poczułam, ale te chwile, gdy siedziałam tam bez słuchawek, faktycznie nie były zbyt przyjemne. Nie tyle ból, co ucisk…
To fakt… ciężka to praca ale bardzo wdzięczna …. jeśli się zajmuje dzieckiem z przyjemnościa ….
przy dziecku człowiek ma jaśniejszy umysł, jakiś lepszy się staje …. 🙂 …. wszystko jest proste …
oczywiście róznie bywa ale ta moja wnuczka to bardzo miłe dziecko, grzeczna i wesoła …. 🙂 …. ma rok i 10 miesięcy i zaczynamy razem podśpiewywać …. 🙂
zdaje sie, ze deprawacja sensoryczna to najlepszy sposob, zeby doprowadzic kogos do obledu. Podobno metoda ta jest w arsenale technik stosowanych przez wesolkow z roznych sluzb specjalnych: obok komlpletnego wyciszenia dochodzi plywanie w solance o temperaturze ciala.
Rozne salony new age/ecolo proponuja seanse relaksacji w komorze o podobnych parametrach, jednak zamiast ciszy serwuja tam muzyke new age.
Nie wiadomo, co skuteczniej odwodzi od zmyslow: cisza czy muzyka new age….?
jak deprywację zaczynają wykorzystywać Służby, to jest już deprawacja…
Lem to bardzo sugestywnie opisal w którymś z opowiadań o pilocie Pirxie
Jacobsky, nie chciałabym wyjść na skwaszoną babę, ale jak bachorki 🙂 z niezakwaszoną radością zycia będą nadal ciągane w wolne dni do marketów handlowych zamiast na spacer czy łąkę, żeby potarzać się w trawie, to stracą wszelką – nie tylko niezakwaszoną – radość.
Nie wiem, jak jest gdzie indziej, ale w Polsce wytworzył się zwyczaj stadnego, rodzinnego spędzania czasu w sklepach. Gdybym nie zobaczyła parę razy na własne oczy, to nie dałabym wiary. 🙁
mt, wspaniale zostało to pokazane w filmie/dokumencie „Czeski sen”. Gorąco polecam
mt7,
opisujesz narodowy sport tutejszy, gremialne wizyty rodzinne w centrach handlowych, do tego w przerwach fast foody i tego rodzaju rozrywki.
Bardzo unikam, cierpię, jak już muszę się po coś udać.
W ogóle nie lubię łażenia po sklepach, a tutaj to takie popularne, nawet „window shopping”, ot, choćby pooglądać. W grudniu mnie w sklepie nie uświadczysz – poza spożywczym.
A tu właśnie w związku ze zbliżającym sie terminem wyjazdu do Polski (3 tygodnie do odlotu!) powinnam się udać po parę rzeczy tu i ówdzie, i już od dobrych 2 tygodni odwlekam. Mówię sobie – w poniedziałek… i tak spycham i spycham, do następnego poniedziałku.
mt7,
nie dramatyzowalbym za bardzo. Hipermarket to wspaniale miejsce dla pobierania edukacji muzycznej. Przeciez w prawie kazdym hipermarkecie, w tle gra zawsze jakas muzyka, przerywana co raz tajemniczymi komunikatami i wezwaniami do pracownikow, lub komunikatami, co/gdzie mozna tego dnia znalezc na wyprzedazy, i za ile. Im wiecej czasu dziecko spedza w takim umuzykalnionym hipermarkecie, tym bardziej nasiaknie.
Pozostaje tylko do rozpatrzenia kwestia czym nasiaknie.
Coz, jesli ktos (nawet dziecko) ma naturalne skrzywienie w kierunku elevator music (= rozne mdle i kleiste interpretacje wielkich oraz malych przeblyskow talentu marketingowego agentow swych podopiecznych, tzw. znanych i popularnych wykonawcow), ktora to muzyka z reguly grana jest w miejsciach publicznych aby nie musiec placic praw autorskich za publiczne odtwarzanie, to taki mlody czlowieczek z pewnoscia skorzysta na pobycie w hipermarkecie i poglebi swoje skrzywienie, stajac sie tym samym wzorcowym konsumentem produktow talentu marketingowego wyzej wymienionych agentow. Jesli natomiast dziecko nie ma skrzywienia ani predyspozycji do skrzywien, to bez watpienia pobyty w wielkich centrach handlowych spowoduja tylko wyostrzenie sie i tak juz wysublimowanego jak na swoj wiek gustu muzycznego.
W dzisiejszych czasach edukacja to proces wieloplaszczyznowy, ktory zaczyna sie od najwczesniejszych lat zycia. Kazde, nawet najbanalniesze wydarzenie codzienne, w tym uroczyste wyjscie z rodzicami do centrum handlowego, czy to na zakupy, czy tylko po to, zeby wyjsc gdziekolwiek, to zjawisko edukacyjne jakby na to nie patrzec.
Natomiast tarzanie sie w trawie na lace czy robijanie sobie kolan na drzewach to przezytek edukacyjny, ktory nie wnosi niczego nowego do ukladanki, ktora jest kazdy z nas. Tylko prawidlowo wyedukowany konsumpcyjnie czlowiek staje sie pelnoprawnym czlonkiem dzisiejszego spoleczenstwa i taka edukacje zapewniaja wlasnie rodzinne wyjscia do marketow (za wyjatkiem niedziel oczywiscie). Baraszkowanie w trawie nie wnosi nieczego do ksztaltowania tak pozadanej postawy konsupcyjnej, przynajmniej nie w wieku dzieciecym.
Co racja to racja Jacobsky,
gdyby społeczeństwo składało sie z takich dziwadeł, jak ja, omijających hipermarkety szerokim łukiem, ekonomia by padła 🙂
A tu trzeba nakręcać, nakręcać!
A te syreny wyjące godzinami – dżwięk wydobywający się z małych gardeł – zakwalifikujesz do słusznego szkolenia strun głosowych? 🙂
Och! Żebyś wiedział, jak napadły kiedyś na mnie młode matki na jakimś forum. 🙁
Dobrze, prasowanie czeka, a to jest blog muzyczny, nie pedagogiczny. 🙂
Pozdrówko!
Alicja,
poczekaj do okresu przed Gwiazdka (ktory w handlowej Kanadzie zaczyna sie w polowie pazdziernika), i wtedy przekonasz sie od kogo tak naprawde zalezy dobro calego systemu ekonomicznego Kanady. Przez 10 miesiecy w roku politycy i ekonomisci przekonuja nas, ze za duzo kosztujemy jako obywatele i spoleczenstwo, ze dla zrowia ekonominczego kraju byloby lepiej, gdyby nas nie bylo, bo za duzo wymagamy, a za malo placimy podatkow, i tak dalej byc nie moze. I tylko w okresie poprzedzajacym Gwiazdke okazuje sie, ze bez naszego udzialu z wariactwie przedswiatecznych zakupow wszystko stanie w miejscu jak za pociagnieciem hamulca bezpieczenstwa. Kupcy pojda z (gwiazdkowymi) torbami, przestana dymic kominy fabryk (w Chinach), i dziesiatki tysiecy ludzi znajdzie sie na bruku, jak fortepiany Chopina: traaaach ! Tylko w okresie poprzedzajacym Gwiazdke (ktora juz nawet przestala byc Gwiazdka z uwagi na obecnosc innych swiat w tym samym przedziale czasowym) stajemy sie dowaloryzowani na miare naszych mozliwosci, a raczej mozliwosci naszych kart kredytowych. A wiec do szopingow, Alicja ! Na sezonowe zakupy !
Swiateczna „muzyka” szopingowa jako bonus.
Ja to lubię łazić po sklepach .:) …. najlepiej sama i jak jest mało ludzi …. 🙂 …
a dzieci różnie się dziś wychowuje …. jestem dosyć surową babcią …. dziecko powinno się uczyć zasad i odróżniania co jest dobre a co złe i być konsekwentnym … no ale na to trzeba mieć czas a ludzie teraz zabiegani …. 🙂
mimo, że jestem z dzieckiem prawie na codzień ciaglę mnie denerwują dzieci – powiem grzecznie – mało dobrze wychowane …
‚Go out, go to shops’ (czy jakoś tak) – powiedział Bush 12 września 2001…
Ale ja – jeśli już muszę – celebruję zakupy. Zakładam ‚uśmiech zachodnioeuropejski Number 5’ i niech mnie tylko cokolwiek spróbuje wyprowadzić z dobrego humoru. Cieszę się, że moją główką i memi ręcami zapracowałam a teraz wydaję: wiem – na co i wiem, że żadna siła mi nie wciśnie tego, czego nie potrzebuję. Poza tym się cieszę bo konsumpcja przyjemna jest.
Rutynę odbębniam we wtorki lub środy ok 6 rano (wielkopowierzchniowiec 24/7) – nie ma szans na płaczące dzieci ani kolejki do kas czy tłok w alejkach (komu przeszkadza płacz dzieci?… najbardziej chyba rodzicom; w ostateczności można założyć słuchawki na uszy… albo się zastanowić, czy to nie poczatki nerwicy).
A, jeszcze jedno. Moja ‚wielkomiejska inicjacja’ zaczęła się 31 sierpnia 1981 roku. Gdzieś 2 tygodnie później stałam pod blokiem w kolejce do kiosku Ruchu po artykuły kosmetyczno sanitarne. Okropna kolejka, niepotrzebny ścisk, irytacja. Kulminacją było wypchnięcie z niej ponad 80-letniej pani przez młodsze, zadbane i na oko kulturalne kolejkowiczki ‚bo przecież ona nie potrzebuje już waty’. Przypominam sobie (a czasem i innym) tę traumę ilekroć ktoś bredzi potępiająco o konsumpcjonizmie, Arkadiach i Galeriach czy rodzinnych zakupach.
Jest wybór – co robisz i co poza tym robisz. Wybór należy do ciebie. Wówczas w PRL i teraz od Afganistanu po Zair go nie było i nie ma.
Przepraszam Gospodynię za OT 😳
P.S. Alicja, Jacobsky: Christmas pudding sfotografowałam w Harrodsie 29 czerwca – są dowody w moich albumach 😉 London ist immer die Erste 😈
Słuchawki na uszy i muzyka na full to jest zbawienie nie tylko w sklepie … nie tylko od wyjących dzieci …. ale i w autobusach ….. 🙂 … od gadających byle co ludzi i zbyt głośnych „opowiastek” ….. 🙂 miłego wieczoru 🙂 🙂 🙂
Słuchawki na uszy i muzyka na full – nie macie pojęcia, ci, którzy to robicie, o koszmarze, jaki słyszą postronni. Jakiś charkot, okrojony tylko do najbardziej nieprzyjemnych częstotliwości, rozbrzmiewający na cały autobus czy wagon metra… A wy sobie słuchacie muzyczki. A jednocześnie zaśmiecacie środowisko akustyczne 👿
Może ktoś powie, że to kwestia słuchawek, że dzieje się tak tylko wtedy, jeśli one są niedobre. Ale większość jest niestety niedobra 🙁
Toteż powiadam, Jacobsky, że w okolicach Gwiazdki, a już zwłaszcza w grudniu, nic mnie nie zagna do hipermarketu, za żadną cenę 🙂
Wyrodek i już. Moja raz na rok odwiedzająca mnie przyjaciółka, z o wiele większego miasta niż moje, ledwo w progu, już powiada, że lecimy do sklepu.
A co chcesz kupować, pytam? Jeszcze nie wiem, najpierw pooglądajmy!
Już dawno się przyzwyczaiła, że nie ze mną te numery. Ale rozumiem, że ktoś lubi.
Jolinek, rozmowy zasłyszane w autobusach czy pociągach – bywają pyszne 🙂
No, chyba że wsiadają młode panienki, niewiniątka takie, aniołki z obrazka, i zaczyna się opowiadanie:
„i wyobraz sobie, k.., spojrzał na mnie, k… , i wtedy ta k… podeszła do niego, i k…, przyp… mu, k… „.
Opowiastki w tym stylu, całkiem głośno i bez zenady wypowiadane, zdarzało mi się słyszeć i w tramwajach wrocławskich, i w kingstońskich czy torontońskich, tylko w tych drugich słowo „k…” zastąpione było przez „f…”.
Uważam, że uzasadniony wpis, bo opowiadamy sobie, co (nie tylko) w trawie piszczy. Piszczy, a nawet wrzeszczy! Za moich czasów nawet chłopaki się niespokojnie oglądali, jak im się takie słowo wyrwało, poza notorycznymi przestępcami językowymi, nie tak wieloma zresztą.
O, zaczyna się! „Za moich czasów…” 🙂
Ja słucham najciszej, jak mogę. I ubolewam, że w moim telefonie komórkowym (z radiem, mp3 i czym tam jeszcze) ‚najciszej’ jest dla mnie za głośne. Wyłączam (ale nie zdejmuję słuchawek 😉 ) gdy jest konkurencyjny hałas. Nikt rozsądny nie pozbawi się słuchu (‚słyszenia’?) na własne żadanie 🙂
Rozmowy prywatne na pelny regulator w miejscach publicznych to inna zmora, szczegolnie w dobie wszechobecnej telefonii komorkowej (te ostatnie rozmowy to raczej monologi – przeciez nie slychac, co mowi druga strona… jeszcze nie slychac…). Bardzo podoba mi sie zwyczaj w kolejach francuskich, gdzie w przedzialach zaprasza sie do przelaczenia komorki na „bip”, a jesli trzeba rozmawiac, to miejscem wyznaczonym do tego jest pomost miedzy wagonami (jak w TGV) lub korytarz.
For the record:
Nie sadze, zeby wyrazanie sie zle o konsumpcjonizmie mialo byc koniecznie bredzeniem. Co innego normalne zachowania konsumenckie, bo w koncu nie mamy innego wyboru niz kupowanie – tak ten swiat skonstruowano, a co innego zrobienie sobie i innym religii z zakupow, a miesc kultu z Arkadii czy tym podobnych, dookola ktorych to miejsc kreci sie czyjs swiat. To jest wlasnie konsumpcjonizm, ale nawet wtedy wyrazanie sie krytycznie o nim nie musi byc natychmiast bredzeniem 🙂
Aliendoc i a capella!
Podpisuje sie obiema rekami pod waszymi wpisami o polnocy.
Dodalbym tylko,ze niekoniecznie trzeba grac na jakims instrumencie,aby w pelni zrozumiec i czuc dane dzielo.Jezeli znam naprawde dobrze pod kazdym katem jakis utwor muzyczny to moja dusza nie ma najmniejszych problemow z gra na jakimkolwiek instrumencie z partytury.Ba!Potrafie nawet dyrygowac cala orkiestra.Chodzi tylko o to,abym nadazyl za tymi,ktorzy robia to w realu.
Alicjo właśnie o te dziwne odgłosy ludzkie mi chodzi …. ale tak się przyzwyczaiłam izolować słuchawkami od otoczenia w autobusie, że i te ciekawsze rozmowy mi przepadają …. Pani Doroto w autobusie trochę ściszam jak jest pełno ludzi … 🙂 …. biorę pod uwagę innych …. 🙂 …. ze dwa razy ktoś mi zwrócił uwagę ….. przeprosiłam, ściszyłam …. i by już nikt na mnie się nie denerwował to zapobiegawczo ściszam …. 🙂 …. jak nie mam słuchawek to mi zimno w uszy … 🙂 …. no niestety są i skutki uboczne …. ze trzy razy nie usłyszałam roweru jak jedzie po chodniku i chyba cudem nie było zderzenia …. się rozpisałam dzisiaj a robota czeka … 🙂
Nie uciekać i nie izolować się.
Zaakceptować że istnieje.
Usłyszeć.
Zrozumieć – przynajmniej spróbować.
Pokazać alternatywy.
Wyjaśnić.
Zachęcić.
Usmiechnąć się jeśli się uda.
Można wstawić dowolnie wiele etapów. Bezdomny kot też wrzeszczy. A niejeden przygarnięty bezdomny kot mruczy dziś jak gitara Jaco Pastoriusa. Jeden z moich snowboardowych przyjaciół kilka lat temu nie wychodził poza Rammstein i Linking Park. Dwa tygodnie temu u niego planowaliśmy zimowy wyjazd. W tle kwartety Glassa. A ja pomyliłem dni, zamiast w środę przyszedłem we wtorek 🙂
Skądinąd Rammstein nie jest zły. Linking Park też ok.
W pociagach perfekcyjnej kolei szwajcarskiej sa tzw. wagony ciszy. Kto do nich wsiada, rezygnuje z glosnych rozmow towarzyskich i telefonicznych, nie brzeczy tez sasiadowi sluchawkami odtwarzacza mp3. Osobiscie jezdze wagonami normalnymi, chce byc blisko zycia. Poza tym potrafie sluchac selektywnie lub sie wylaczyc, jesli lektura jest ciekawsza, niz rozmowy wokol.
http://www.youtube.com/watch?v=4w9EksAo5hY
Szanowna Pani Redaktor !
Jadac z Tuln w kierunku Krems, nie autostrada ale jednak przebudowana droga szybkiego ruchu mniej wiecej na wysokosci Feuersbrunn po lewej stronie mija sie zbudowany w przed ubieglym stuleciu w neogotyckim stylu zamek. po wojnie byl jedna z komendantur wojsk wyzwolenczych ale towarzysze radzieccy, o dziwo pozostawili go z znosnym stanie. Sadze, ze wie Pani o jaki to zamek chodzi gdyz w biezacym roku bedzie albo juz jest muzyczny festiwal pod patronatem czy tez kierownictwem Pendereckiego. On jest tutaj lubiany bardziej wsrod miejscowy anizeli osob polskiego pochodzenia. Dlaczego nie wiadomo. Kiedy dowiedzialem sie o tym zatelefonowalem i zapytalem czy moglbym otrzymac karte wstepu. Odpowiedziano mi, ze pozostala tylko niewielka liczba dla prominentnych gosci. Dobrze sie sklada odpowiedzialem. Pani poprosila o telefon a po polgodziny oddzwonila z prosba o podanie danych personalnych. Zgodnie z prawda odpowiedzialem: Pan Lulek. Pani powiedziala, ze niestety resztki kart wstepu zarezerwowane sa dla glow koronowanych lub wiodacych zagranicznych politykow wybranxh w wyborach rownych, bezposrednich, powszechnych. Tak daleko jeszcze nie siegalem. Pani powiedziala mi, ze zanotowala moje dane personalne i niewyklucza, ze kiedys, byc moze.
Czekaj tatka latka a tymczasem Penderecki umknal mi sprzed nosa.
Zawiedziony
Pan Lulek
Jacobsky!
Piszesz: „Czym nasiąknie dziecko w supermarkecie?”. Dokładnie tym samym, co miliony ludzi w Polsce słuchających papki radiowej z RMF FM i Radia Zet. Dla mnie ta muzyka jest nie do słuchania na dłuższą metę. Ale z drugiej strony rozumiem, że w Auchan nie puszczą jazzu lub muzyki poważnej.
Jolinku!
Ja nie słucham muzyki ze słuchawek, bo po pierwsze uważam, że jest to niezdrowe dla uszu, a po drugie nie mogę być bez przerwy otoczony dźwiękami. Właściwie nie ma radia, które mi by odpowiadało (nawet Accu Radio przy dłuższym słuchaniu nadaje wciąż te same utwory), może Radio Jazz. A słuchać MP3 nie chcę, bo pracując w domu przy komputerze przez wiele godzin znam te wszystkie utwory i piosenki z każdą nutką.
Alicjo!
Lubię supermarkety z dwóch powodów. Pierwszy, że mogę zrobić zakupy w jednym miejscu, drugi, że lubię grzebać w wielkich koszach. Pisałem kiedyś o tym u siebie – można znaleźć perełki.
I tu Cię mamy, Torlinie 🙂
Po prostu lubisz od czasu do czasu wybrać się na zakupy, i nic w tym złego. U nas coraz częściej wielkie supermarkety są tylko dla tych, co kupują cokolwiek, poza branżą spożywczą, dlatego ja rzadko bywam. A na pewno masz rację, co można znalezć w koszach, na przykład prezent dla kogoś na urodziny za pół roku, bardzo stosowny, a my lecimy w dniu urodzin i prezentu szukamy gorączkowo, głupole. Nawet bywając przy okazji, należałoby te kosze i okazyjne wyprzedaże ot choćby okiem ogarnąć. Tylko ja niezwyczajnam i nie mam cierpliwości.
Zaden z Was panów nie wyraził się, że uwielbiałby żonę, która nie spędza czasu na lataniu po supermarketach i zakupach 🙂
Podobno jest to rzadki rarytas (albo taka bajka na użytek?). Mój też nie docenia, chyba zacznę go po kieszeni… Oj nie, już się nie nauczę:)
Torlinie,
produkcja masowa potrzebuje masowego sluchacza, i temu sluza rowniez eremefy czy zetki. W sumie istnieje bardzo silny zwiazek miedzy marketingiem muzyki (np. za posrednictwme radia lub TV – najlepszy przyklad to MTV), a marketingiem produktow znanych marek napojow, ubran, kosmetykow itp. Jedno zazebia sie z drugim, jedno sluzy drugiemu, szczegolnie w odniesineiu do nastolatkow, ktorych sila nabywcza w samych tylko USA oceniania byla w koncu lat 90-tych na ponad 100 mld dolarow rocznie (dane za reportazem na omawiany przeze mnie temat, nadanym kiedys przez PBS). To calkiem spory rynek, nad ktorego rozpracowaniem oraz sterowaniem pracuje armia czarownikow od marketingu i promocji.
A z ta muzyka powazna w hipermarketach to roznie bywa. Moj lokalny spozywczy dla przykladu gra wlasnie muzyke powazna. Moge podac adres dla zainteresowanych:
http://www.iga.net/index.php
Pozdrawiam,
Jacobsky
Torlinie ja słucham na słuchawkach tylko jak się przemieszczam …. 🙂 …. w domu radio PIN …. niestety zepsuł mi się odtwarzacz CD i teraz jestem trochę ograniczona w słuchaniu takiej muzyki jak chce …. a na komputerze to nie to 🙁
Zazdroszczę Jacobsky’emu hipermarketu z muzyką poważną…
W różnych cywilizowanych krajach takie rzeczy się zdarzają. Np. w pociągu w Hiszpanii… Cichych wagonów też zazdroszczę. Też lubię czasem blisko życia, ale bywa, że taki cichy wagon byłby mi niezbędny do szczęścia – najgorzej jak chcę rano dospać, a wsiadają jacyś rześcy biznesmeni i gadają o interesach… W takich momentach zamordowałabym
Teraz bardzo smutny przykład na zgubny wpływ słuchawek. Gdyby ktoś wpadł na makabryczny pomysł konkursu na najbardziej idiotyczną śmierć, wygrałby go mój przyjaciel, muzykolog Tadeusz Kaczyński. Jechał on sobie po Kościeliskiej rowerem, na uszach miał słuchawki i douczał się angielskiego, bo wybierał się do USA wygłaszać wykłady o muzyce polskiej. Najechała go kolejka czu-czu, której nie usłyszał, a która zresztą jeździła tam kompletnie nielegalnie. Zginął na miejscu…
Przykre.
Czy można poirytować pięknoduchów?
Bo zrobiło się smutno.
„Zła muzyka, którą gardzą pięknoduchy jest całkiem przyjemna. Nieprzyjemna jest natomiast ich dobra muzyka.”
„PIĘKNE WYDAJE SIĘ ŁATWE, A PUBLICZNOŚĆ GARDZI ŁATWIZNĄ”
(Dużymi literami w oryginale.)
Jean Cocteau
Ten to był dopiero pięknoduch 😀
I jeszcze wredny. Ale intelekt znakomity. Ooo! Jakie śliczne:”Zmysły – ucho odrzuca, ale znosi niektóre rodzaje muzyki; przenieśmy je w domenę nosa – kazałyby nam uciekać.”
Ooo… już to słyszę 😉
Nooo, chyba popracuje, coś na jutro może się okazać że już jest na dzisiaj. Dobranoc. A Cocteau zdaje się miał rację – rap pachnie fatalnie. Przewietrzę
Mam słabość do jednego, przemile i poczciwie staroświeckiego filmu Cocteau: „Testament Orfeusza”. Takie rozliczenie z epoką… A on sam wygląda tam trochę jak Artur Rubinstein 🙂
Piękno wydaje się łatwe …. dlatego gardzimy prostotą …. a prostota jest taka piękna ….. moje własne …. 🙂 …. dobranoc 🙂
A mnie kiedyś przyśniło się zdanie: Nie przejmuj się, że prostota jest uproszczeniem, bo to nieprawda – prostota każdego jest inna.
Wstałam w nocy, zapisałam, poszłam znów spać. Obudziłam się rano i wydawało mi się, że, jak to czasem bywa, zapisałam coś, co wydało mi się genialne, i okaże się, że to bzdura. Spojrzałam – i nie było to takie głupie 😉
Pani Dorotko to na spanie czas … pięknych snów … 🙂
Dobranoc. 😀
Alicjo!
Ponieważ nie chce mi się drugi raz pisać tego samego, dam Ci link do swojego blogu
http://torla.blog.interia.pl/?id=858798
Dobranoc
Torlinie – miłe spotkanie starych znajomych 😀
(a ja jeszcze wtedy występowałam inkoguto…)
Kochana Pani Doroto!
Jest Pani zawsze mile widzianym gościem u mnie i zawsze za Panią tęsknię.
Tak jak i za Alicją.
Jolinka i Jacobskiego mam na szczęście często u siebie.
Kochana Pani Doroto!
Serdecznie dziękuję za wpis o słuchawkach! Niemal codziennie zdarza mi się przeżywać ten koszmar – trzeszczące, „cykające” okrojoną perkusją słuchawki drażniące moje uszy nawet w odległości 3-4 metrów! Bo na dodatek Ci, którzy słuchają najgłośniej preferują ten rodzaj muzyki, zaktórym, delikatnie mówiąc, nie przepadam… ;(
Cieszę się, że jest Ktoś, kto to rozumie. 🙂