Moi, le béton polonais
Tak, przyznaję się, jestem „polskim betonem”. To nawiązanie do wypowiedzi Krzysztofa Warlikowskiego z przedpremierowego spotkania „Pleins feux sur Le Roi Roger„, gdzie był uprzejmy się wyrazić, że polski beton i tak nie zrozumie jego wzniosłych idei, które nabudował wokół dzieła Szymanowskiego. No i miał słuszność. Tym bardziej, że idei tam nijakich nie było. Wszystko, co dotąd widziałam w dziedzinie opery wykonane przez tego reżysera, nawet osławiony monachijski Oniegin, było arcydziełem spójności wobec tego, co pokazano właśnie w Opéra-Bastille. I tylko zastanawiałam się: co za krzywdę biedny Pan Karol wyrządził Warlikowskiemu, żeby trzeba mu było aż tak się odwzajemniać?
Tym bardziej, że muzycznie rzecz była zrobiona przepięknie. Kazushi Ono poprowadził całość tak płynnie i subtelnie, z takim wyczuciem, że muzyka rozkwitała jak kwiat. Świetna orkiestra i chór, a soliści… po prostu marzenie. Genialna jak zwykle Olga Pasiecznik, chyba najlepsza Roksana w historii, a dla Mariusza Kwietnia rola Rogera będzie jedną z koronnych. Także słowacki tenor Stefan Margita (Edrisi), amerykański tenor Eric Cutler (Pasterz), a nawet odtwórcy ról pobocznych, jednofrazowych, jak Archidiakon (Wojtek Smilek, czyli Wojciech Śmiłek) i Diakonissa (Jadwiga Rappé), byli znakomici. Muzycy otrzymali wielkie brawa, a reżyser został ostro wybuczany, choć były i pańcie (jedna siedziała koło mnie), które krzyknęły „brawo”… W każdym razie „beton” był nie tylko polski. A ja jestem po prostu wściekła, ponieważ znów została zaprzepaszczona szansa. I znów zdarzyło się to Szymanowskiemu. Muzyka Rogera jest tak cudowna, ale jakość teatralna spektaklu skutecznie odstraszy kolejnych widzów. Gdyby chodziło o jakąś popularną operę, to jeszcze nie byłoby może takiego nieszczęścia, bo można zobaczyć różne wersje. A kto w Paryżu będzie miał szybko szansę zobaczyć prawdziwego Rogera, a nie z Pasterzem przebranym za chytrego chamskiego obtatuowanego hippisa czy – jak w końcówce – za myszkę Miki, wykonującą z grupą dzieci w takich samych maskach asanę „powitanie słońca” nad basenem?
Jeżeli komuś możemy być wdzięczni, to tym przyjaciołom Szymanowskiego i naszej muzyki, którzy napisali na temat kompozytora i jego dzieła sporo interesującej literatury. Jak Didier van Moere, który w wydawnictwie Fayard opublikował monografię Szymanowskiego, a teraz napisał esej do książki programowej oraz do pisma „L’Avant-Scène Opéra”. Jak nasz dobry znajomy Piotr Kamiński, który w tym samym piśmie zamieścił szkic o polskich operach po Halce, a przed Szymanowskim. Jak Teresa Chylińska, której autorstwa chronologia życia kompozytora również na tych łamach się ukazała. Dzięki nim być może ci, którzy byli na spektaklu, a którym reżyseria nie przeszkodziła w wysłuchaniu muzyki (bo np. zamknęli oczy), sięgną po nagrania, a może zechcą pojechać zobaczyć to dzieło na innych scenach?
O samym spektaklu więcej mi się w tej chwili po prostu nie chce. Co tu opowiadać… Parę zdjęć z III aktu w rozszerzonym albumie. Mówią bardzo niewiele, ale na pewno w różnych miejscach dostępne będą w większych ilościach.
Komentarze
hehe, cos mi mowi, ze przywioza ten spektakl na nastepny Lincoln Center Summer Festival :)) (w tegorocznym sezonie letnim na szczescie tylko Anderszewski z recitalem w ramach Mostly Mozart… moze mi sie go wreszcie uda uslyszec na zywo!)
Ze zdjęć nic nie rozumiem… Swoją drogą przypomina mi się znajoma, która wybierała się na niezłą reżysersko (z tego co opowiadała) realizację Billa Budda Brittena w Paryżu, i mimo to na wszelki wypadek pani w kasie ją uspokajałą, że śpiewają ładnie i w ogóle — słuchać się da. Rozumiem, że opera z dwudziestego wieku niezbyt popularnego (mimo, że już melomanom nie obcego) kompozytora i tak nie ma szczególnych szans…
Na dzisiaj PUZONY, a Hoko mogę uspokoić — tak, wiem, jakie to niebezpieczne wstawać wcześnie, bo w końcu może się zdarzyć, że w czwartek będę wstawał już w środę, albo we wtorek, czy — przy dalszej progresji wczesności, w poniedziałek. Jednak na to się nie zanosi, tym bardziej, że dzisiaj później (dużo!) niż wczroraj i nawet bigapple1 już na blogu jest.
Oj, przejechała się Gospodyni po Warlikowskim, jak walec drogowy. I co to za pytanie „Co zrobił Szymnowski Warlikowskiemu?” Wiadomo, co zrobił: pisał doskonałą muzykę i być może nikt by nie zwrócił uwagi na wielkość genialnego reżysera, gdyby tej muzyki jakoś nie przykryć…
Droga Pani Doroto, czy Ci Państwo
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/74963.html
byli na jakimś innym przedstawieniu? Bo opis reakcji widowni odbiega nieco od tego, co ja słyszałem i widziałem.
Aha: szukalem Pani wzrokiem, ale nie znalazlem. Coz, moze innym razem…
Pozdrowienia
PK
nie ma to jak ktoś „obznajomiony z tematem” bierze się za pisanie o operze:
„i znana dobrze w Polsce ukraińska sopranistka Olga Pasiecznik (Roksana). „…. znana w Polsce – dobre sobie, pękam ze śmiechu!
PAP wysłał do Paryża dwoje korespondentów i żadne nie potrafiło jak nalezy przygotowac się do zadania? dowiedzieć się kim jest Olga Pasiecznik i jaki jest jej status w Polsce? Żenada
A wnosząc z tekstu i opisu Pani Kierowniczki – spektakl od strony teatralej też żenada. Czy w każdym przedstawieniu Warlikowskiego muszą być żelazne konstrukcje, wyswietlane obrazy, homoseksualizm i Myszka Miki?
Czy w każdym przedstawieniu Warlikowskiego muszą być żelazne konstrukcje, wyswietlane obrazy, homoseksualizm i Myszka Miki?
Konsumeryzm konsumeryzmem. Ciekawe, czy p. Warlikowski wie, co to znaczy jak coś jest określane jako „mickey-mouse” (przymiotnik): „This staging of King Roger was so mickey mouse!”
Już kiedyś tu powiedziałem, że wydziwnione scenografie i grepsy mnie męczą. Roger Trelińskiego z Wrocławia też był męczący. Czy oni się aż tak bardzo boją posądzenia o banał i staroświeckość?
O ile opery jak, nie wiem, La Boheme, można umieścić w dowolnej epoce, to takie rzeczy jak Król Roger słabo się „udziwniają”.
Sądząc z opisu – Myszka Miki jest tu symbolem popkultury, ktorą obecny świat czci. Jeśli takie było zamierzenie reżysera – to jest to wizja infantylna. Przypomina inne „nowe odczytania” oper, ktore świetnie opisali pp. ŁĘTOWSCY. Chodzi o opery wystawiane w Związku Radzieckim, w latach dwudziestych. W TOSCE znacznie przerobiono libretto, uwspółcześniając je i czyniąc z bohaterki komunistkę, oddającą życie za sprawę. Przyczyny nowego odczytywania były inne, ale skutek ten sam. Król Roger jest operą dającą ogromne pole do popisu scenografowi. Umywalki tutaj zostały zastąpione basenem – co jest pewnym postępem. Ale szkoda.
Gostku, a ja nie znam tego idiomu, co to znaczy? 🙂
Mnie akurat wrocławski Roger bardzo „wziął”, a zwłaszcza ostatni akt. W ogóle to szczyt „normalności” i „tradycyjności” w porównaniu z wczorajszym cudeńkiem. Ciekawe, co Treliński sobie myślał – widziałam go z daleka wraz z W. Dąbrowskim…
Dzien dobry wszystkim. Jeszcze ledwie otwarlam oczęta, bo z Tereską musiałyśmy zastosować intensywny program odstresowujący. A więc kolacyjka w knajpie hinduskiej, potem spacer nocny nad Sekwanę, lody na wyspie św. Ludwika (ponoć najlepsza lodziarnia w Paryżu), jeszcze parę kroków po Dzielnicy Łacińskiej, w domu już po północy, no i trzeba było machnąć wpis, więc poszłam spać o godzinie, której nie ma…
Panie Piotrze, ja siedziałam z samego przodu, w 7. rzędzie pośrodku, i chyba Pana zobaczyłam gdzieś z prawej, bardziej w tyle. Pomyślałam sobie, że w przerwie Pana złapię, wiedząc już, gdzie Pan siedzi. Ale przerw nie było 🙁 Potem był taki tłum przy wychodzeniu, nawet trochę stałam przed Operą, ale pewnie Pan jak najprędzej uciekł 😆 Zaraz machnę mailik.
„mickey mouse” – banalny, tandetny, trywialny, nieistotny.
Przypuszczalnie termin powstał po drugiej Wojnie Światowej, kiedy Wielka Brytania została zalana przez kiepskiej jakości podróbki zegarków z Myszką Miki.
Właściwie cokolwiek może być „mickey mouse” – np. obecny pomysł obowiązkowego oprocentowania pożyczek dla znajomych jest „mickey mouse”.
Czy Kierownictwo prześwietne zwizytuje w II łykend września Żabie Błota? Bo robimy listę Zjazdowiczów (III Światowy Łakomczuchów)
Skoro strona nuzyczna była fantastyczna – to cieszmy się, zwłaszcza, że 29 czerwca Dwójka retransmituje peryskiego „Króla Rogera”. To plus własna wyobraźnia zapewnią nam najpiękniejsza premierę sezonu. Informacja o lodziarni przyda mi się w grudniu. A czy wybiera się Pani do Wersalu – RFI pisało o wystawie strojów dworskich XVII i XVIII wieku – same cymelia:
http://www.rfi.fr/actupl/articles/112/article_7462.asp
Z najlepszymi pozdrowieniami – jutro zapuszczam ucho na Anderszewskiego do Łodzi, któregom ciekawy jak diabli.
No to mam nadzieję, że recka będzie 😉
A co będzie w grudniu w Paryżu?
Pani Redaktor: Rameau „Platee” z MM i LMdL w Garnier.
No to nie wykluczone, nie wykluczone… 🙂
A teraz po tych smutnych (częściowo) wieściach i donosach z Bastylii (red. Hawryluk w pilocie popołudniowej recenzji przekazał dokładnie takie same jak Pani odczucia po wczorajszym spektaklu), aby poprawić sobie humor jemy z kotem foie gras z truflami. No i jest weselej. Tulcia właśnie kończy zlizywać spodnią stronę spodeczka 🙂
No, wlasnie, nie ma to jak dobre jedzonko na poprawe nastroju. Tez to przecwiczylysmy wczoraj.
Napisalam jednozdaniowa recenzje, ktora nalezy poddac psychoanalizie, by otrzymac zamierzony transcendentno-wodny efekt:
Opulencja wyobrazni tworczej rezysera zaowocowala eutanazja dziela we wszystkich wymiarach jego jestestwa, pominawszy sama jego istote, broniaca sie samoistnie…
Wczoraj po drodze do domu popłakałam się ze śmiechu przy tej opulencji 😆
Skończyło się małpim rozumem, bo inaczej nie mogło…
1789 – oj, bojowo mi sie zaczyna. Bastylia wzieta!
Zadzwonil do mnie zbulwersowany podwojnie kanadyjski muzykolog.
Podwojnie, bo muzyka, ktora powalila go na kolana. I podwojnie, bo wiadomo czym.
Doniosl, ze – jako staly bywalec odbudowanej Bastylii – owacje, jakie dostali artysci zarezerwowane sa dla najwiekszych nazwisk.
I doniosl, ze w jego odczuciu, gdyby nie zapalono nagle swiatla, by wygonic publicznosc z opery (istotnie, jak tylko rozleglo sie rozlegle buczenie, swiatlo zapalilo sie natychmiast), mogloby skonczyc sie skandalem na miare Swieta Wiosny. Zburzeniem Bastylii i jej sprzedaza na cegielki.
Zreszta artysci uciekli ze sceny, moze nie w poplochu, ale dosc szybciutko.
Czyli Szymanowski gora, reszta do psychiatryka – podsumowal.
Nie o spektaklu, bo to osobny temat, ale o tym, co agencje piszą. Otóż – Pani Dorotka potwierdzi – obie agencje, PAP i AFP, albo łżą w żywe oczy, albo specjalni wysłannicy nie byli w stanie się rozeznać, bo nie bywają.
Z obu można się dowiedzieć, że publiczność była „podzielona”. Otóż to jest nieprawda. Publiczność była całkowicie zgodna, jak rzadko : pełna entuzjazmu dla wykonawców (ryk zachwytu dla MK i OP, dla dyrygenta, dla innych bardzo duże brawo i życzliwe pokrzykiwanie), ryk protestu na wejście realizatorów. Nie mogło tu być żadnych wątpliwości.
Cokolwiek myśleć, mówić i pisać o tym przedstawieniu, reakcja publiczności była jednoznaczna. Inny opis jest po prostu sprzeczny z faktami.
No tak, beton rzeczywiście nie zrozumiał zamysłu Artysty. 🙁 Przecież każde dziecko wie, że lepiej, żeby mówili źle, niż nie mówili wcale.
To są podstawy myślenia paszołbiznesowego! Bez mówienia nie ma mowy o pijarze!
A czy to źle, kiedy Artysta umie zadbać o pijar? Bez pijaru nawet Szopen by się w dzisiejszych czasach nie przebił. No i dlatego gdyby żył, to by pił. 🙄
Szopen może by nie pił, ale swoim poczuciem humoru na pewno sporo by zawojował.
Ja, nieuleczalny wiewiórkowiec-chomikarz, cieszę się z retransmisji opery w swoje imieniny. Ciekawe, czy puszczą te ryki zachwytu i dezaprobaty.
Skoro eutanazję na dziele popełnił KW, to i wyrok winien być wieloletni – w celi dwuosobowej z pewną myszą. Dwójka z basenem.
Trochę byłem zaskoczony, bo wczoraj słuchałem rozmowy z p. Pasiecznik, która mówiła o realizacji z większym ozywieniem niż w przypadku warszawskiej Eurydyki – wówczas jej rezerwa wobec Tralińskiego była jasna, czytelna i jednoznaczna. Tutaj (w jej wczorajszej wypowiedzi)wyczułem pewną ekscytację – wynika jednak z tego, że może to był jakiś skrót myślowy, gorączka przedpremierowa, a eksytacja dotyczyła w pierwszej kolejności strony muzycznej i dyrygenta. Ale generalnie szkoda, żal ogromny zostaje. Takie udane wesele z mordem panny młodej. A beton nie zrozumie, że tak właśnie ma być – bo dzięki temu młodzi małżonkowie nie będą się kłócić.
No właśnie, Bobiczku, przed chwilą mówiłyśmy o tym z Teresą. Że być może właśnie dzięki skandalowi ludzie zainteresują się samym dziełem – tak, jak było z rzeczonym Świętem wiosny 😀
Można powiedzieć, że publiczność była jakoś tam podzielona, bo istotnie parę osób zawołało Warlikowskiemu „brawo”. Pani koło mnie, dość posunięta w latach, tak właśnie krzyczała i moim zdaniem świetnie się bawiła właśnie tym, że robi inaczej niż wszyscy. Tak, jak kiedyś napisałam po Onieginie w Monachium: ludzie przychodzą w takich wypadkach nie tylko na oglądanie teatru, ale i na wzięcie samemu udziału 😉
Ja zresztą siedziałam w rejonie prasowym i widziałam jeszcze parę osób, które też na wszelki wypadek zawołały „brawo”, i więcej zdezorientowanych. No bo Wielki Tfurca Teatralny miał z pewnością coś istotnego do powiedzenia, a już jak nie wiadomo, o co chodzi, to można zawsze powiedzieć „jaka oniryczna wizja” 😆
60jerzy – dla Olgi P. ten spektakl był o tyle lepszy, że nie musiała podcinać sobie żył 😉 Poza tym w partii Roksany jest więcej do śpiewania i możliwości do pokazania pięknego głosu, co wykonała z nawiązką!
Słuchajcie, to jest fantastyczna wiadomość o tej retransmisji w Dwójce. Ja z rozkoszą – o ile się coś po drodze nie urodzi – wysłucham tego już w Warszawie, bo muzycznie to było coś przecudownego, a wreszcie nic mi w słuchaniu nie będzie przeszkadzać… Wszystkim polecam gorąco!
We France Musique też ma być zresztą retransmisja.
Olga Pasiecznik niewatpliwie miala na mysli jeno strone muzyczna, ktora byla znakomita. Zreszta Kasushi Ono byl doglebnie zafascynowany muzyka Szymanowskiego, co bylo widac (nie tylko czuc) w jego wypowiedzi w przeddzien premiery. Orkiestra grala swietnie, a calosc poprowadzona byla tak subtelnie, ze trudno sobie wyobrazic bardziej fascynujace wykonanie.
Zreszta dyzurny fotograf tak sie zasluchal, ze przypomnial sobie o fotkach dopiero w ostatnim akcie 😉
Troche to wszystko bulwersujące, ale zostaje niedosyt. Piotr Kamiński pisze coś na temat reakcji publiczności. W przytoczonej przez niego recenzji mowa o polaryzacji. Pan Piotr i Pani Kierowniczka, jeszce Pani Teresa też, znają te reakcje. My, niestety, nie. A bardzo bysmy chcieli ja poznać.
Mnie się Terlikowski w wersji teklewizyjnej bardzo podobał, byłem wręcz zafascynowany.
Epatowanie homoseksualizmem bardzo mnie drażni. Chodzi o doszukiwanie sie go na siłę. Fascynacja Króla Rogera jest intrygująca. Sprowadzenie jej do pociągu seksualnego stanowi beznadziejne spłaszczenie. Nie wydaje mi się, żeby Szymanowski miał taką intencję. Wiem, że Szymanowski był homoseksualistą, ale według mnie tutaj to nie ma nic do rzeczy, a w każdym razie nie w tak prymitywny sposób. I w moim stosunku do tego nie chodzi o jakąś homofobię tylko o złość na sprowadzanie wszystkiego do spraw d….
Zdjęcia piękne. Nie wiem, co w nich niezrozumiałego. Widać zmysł obserwacyjny Pani Kierowniczki.
Recenzja Teresy rewelacyjna i bardzo a propos. W recenzji z imprez paryskich można znaleźć opulencję w przypomnianej 10 lat temu w „Wysokich obcasach” relacji z wystawienia „Kąpiących się” Courbeta.
http://www.mail-archive.com/poland-l@listserv.acsu.buffalo.edu/msg04038.html
Jakkolwiek Japończycy interpretują muzykę europejską, zawsze imponowała mi ich fascynacja nutami i poziom zgłębienia tematu. Suzuki i Bach… Chopina mają już obcykanego. Teraz czas na Karola?
Czy są już nagrania muzyki fortepianowej Szymanowskiego przez znanych japońskich pianistów?
Czytam, com napisał i znwou z Trelińskiego zrobiłem Terlikowskiego. Jestem niepoprawny w przekręcaniu.
Tak, amalgamat „Terlikowski” bardzo mi się podobał 😉
Nie słyszałam, Gostku…
Stanisławie, to nie ja robiłam te zdjęcia z Rogera, tylko Teresa. Jak zresztą wszystkie zdjęcia paryskie. Ja albowiem posiałam aparat 🙁 Ale kupiłam nowy, właśnie dziś po południu go odbieram.
Co do reakcji, jak było naprawdę: przecież piszemy o tym cały czas. Że był wielki entuzjazm wobec muzyków i wielkie buczenie na Warlikowskiego.
Zanim skończyłem swoje wypociny jest wreszcie jednoznaczny komentarz do reakcji publiczności. Była taka, jakiej się po realacjach ze spektaklu spodziewałem. Brawo, Paryżanie. U nas nikt by nie śmiał buczeć na Warlikowskiego.
Odniosę się jeszcze do Olgi Pasiecznik jako ukraińskiej sopranistce doskonale w Polsce znanej. Nie rozumiem, w czym problem. Kim jest Olga pasiecznik wszyscy wiedzą i chyba nie było potrzeby rozbudowywania relacji o wykład na ten temat. Czy lepiej było napisać „Polska sopranistka pochodzenia ukraińskiego”?. Pewnie wywołałoby to więcej protestów. Artystka śpiewa na całym świecie. Urodziła sie na Ukrainie i taka jest jej narodowość. Przeważające miejsce zamieszkania nic do sprawy nie wnosi poza tym, że jest tu dobrze znana, co zostało napisane.
No bo gamzatti pewnie miała na myśli, że powiedzieć o Oldze „dobrze znana w Polsce” to trochę za mało, bo jest gwiazdą 🙂 Ale prawdę mówiąc gwiazdą jest dla naszej niszy, a nie dla takich ludzi z PAP… A ukraińską śpiewaczką (choć zamieszkałą w Polsce, jej mąż, przemiły człowiek, który zresztą siedział za mną wczoraj, też jest Ukraińcem) przecież jest, ukryć się nie da. W świecie pisze się jej nazwisko stosując zanglicyzowaną pisownię ukraińskiego nazwiska: Pasichnyk.
No właśnie – czy jest gwiazdą. Jest wielką śpiewaczką, ale chyba stroni od gwiazdorstwa, takie przynajmniej odniosłem wrażenie widując ją przy pracy – na scenie i w filharmonii.
Czy tajemnicą pozostaje, co za aparat Pani Kierowniczka odbiera? Interesuje mnie to, ponieważ przez wiele lat fotografowałem namiętnie. Nawet bawiąc się w umieszczanie w aparacie papieru zamiast filmu. Od kilkunastu lat już nie praktykuję. Teraz robią to moje dzieci. Ale zawsze interesuje mnie wszystko, co z fotografia związane.
Z tymi opulencjami trzeba bardzo uważać. 🙄 Słyszałem o kimś, kto usiadł na czymś w rodzaju skróconej opulencji i nie tylko pokłuł sobie sempiternę, ale i powietrze z niego uszło jak z przekłutego balonika. To wprawdzie w jakiejś okolicy pustynnej było, ale wszędzie może się zdarzyć… 😉
No cyfróweczka oczywiście malutka. Panasonic Lumix DMC-FS4. Jakaś promocyjna cena się trafiła. 8,1 mpx, czterokrotny zoom optyczny. A jak będzie w praniu, to się zobaczy. Tereska jest z Panasonica zadowolona (dużo starszego typu zresztą).
Bobiku, ta skrócona opulencja jest bardzo złośliwa. Igły jej owoców nie są zbyt ostre i duże. Właściwie można je nazwać włoskami. Jest ich za to bardzo dużo. Jak się złapie gołymi łapkami, ma się zabawę z wyciąganiem na tydzień przynajmniej. Wiem coś o tym, bo Moja kiedys na Sycylii próbowała zerwać parę owoców.
cyt. No bo gamzatti pewnie miała na myśli, że powiedzieć o Oldze “dobrze znana w Polsce” to trochę za mało, bo jest gwiazdą
dokładnie to miałam na mysli. Z tego twierdzenia wynikało by raczej ze jest kimś kto do Polski pzyjeżdza często z Ukrainy śpiewać… Czy Pasiecznik albo jakakolwie śpiewaczka operowa jest w Polsce poza srodowiskiem gwiazdą to temat osobny i wart przemysenia. Myslę ze jednak jest bo… jej nazwisko jest kojarzone z operą nawet przez laików (lai-koników jak mawia kolega), a to w naszym niemuzycznym kraju i ak dużo. Zresztą, jak wygląda kreowanie gwiazd czy szukanie popularnych konotacji dla gwiazd operowych w Polsce przekonalam się kiedyś otrzymując jakąs pijarowską notatkę o Oldze Pasiecznik gdzie w najlepszej wierze pijarowcy prezentowali ja jako wybitną artystkę znaną z tego ze zaśpiewała… na ścieżce dźwiękowej do „Ogniem i mieczem”
W „Alcinie” Haendla – tej z kolekcji dvd Gazety Wyborczej (Stuttgart 1999)- też jest wszystko zrobione awangardowo, co w zestawieniu z napuszonym i superpoważnym i zawiłym librettem wydaje mi się bardzo dowcipne; bo jak tu sie nie smiać gdy np Alcina dowiaduje się, że jej kochanek Ruggiero (kontralt nomen- omen) właśnie zwiewa, a ona przytomnie zauważa „…acha! to dlatego był odziany w zbroję!…”,a widzowie właśnie widzieli Ruggiera ubranego w pognieciony garnitur z rozchełstana koszulą bez krawata ! Może z tym „Królem Rogerem” też to miało jakiś sens, żeby się przypodobać publice?
Ja mam największą słabość do Canona. Może dlatego, że w moim dzieciństwie była to marka kultowa. Lumix DMC-FS4 to może aparat nie prestiżowy, ale na pewno pozwalający robic dobre zdjęcia. Tylko nie radzę ustawiac trybu nocnego na bardzo wysoką czułość, bo zdjęcia zapewne wyjdą gorzej niż te nocne z Paryża, które są przecież bardzo dobre, a pewnie czułości 6400 Pani Teresa nie miała. 8 mln pikseli zupełnie wystarcza. Do tego lampę błyskową można zablokować albo wymusić jej wspomaganie. Są to bardzo przydatne funkcje, więc życzę dobrej zabawy.
Ważne tylko, żeby kupić kartę o pojemności przynajmniej 2 GB i o dostatecznej szybkości. Niezłą można kupić już w granicach 100 złotych. Może się wymądrzam, gdy Pani Kierowniczka ma przezież duże doświadczenie fotograficzne.
Kartę musiałam zakupić od razu, no bo jak inaczej mogłabym zrobić zdjęcia 😯 Ja też mam słabość do Canona i dotąd miałam Canony, ten, który zgubiłam, też był tej marki (Ixus 80is), wygodny bardzo i ładne zdjęcia robił. Nawet chciałam takiego samego, ale chyba już ten model wychodzi z użycia, już coraz częściej te wersje 10 mpx, a na co to komu…
W Warszawie mam jeszcze „starego” Canona czyli moją pierwszą cyfrówkę (Powershot A630), ale był za ciężki jak na mój gust.
Zasadniczą wadą wszystkich kompaktowych aparatów cyfrowych jest brak wizjera.
Ja po prostu nie umiem robić zdjęć „na zombi” (tzn. ręce wyciągnięte przed siebie, kadrowanie przez ekranik).
Liczba pikseli też nie jest aż tak istotna – tylko większe pliki zajmują więcej miejsca na komputerze.
Z mojego 6 MP aparatu mam bardzo piękne zdjęcia formatu A4 (20×30).
A my ciagle przezywamy…
Bo to bylo tak:
http://www.lefigaro.fr/scope/articles-musiques/2009/06/17/08007-20090617ARTFIG00052-le-roi-roger-.php
Naprawde tak. A co rezyser chcial przez to powiedziec – sam nie wie, co jest do okazania jak wyzej
Zgubiony Canon miał stabilizację, a Panasonic chyba nie ma. Może się mylę. Te zbedne piksele okazują się przydatne przy kadrowaniu. Tylko do tego optyka musi być taka, żeby te piksele były realnie wykorzystywane. Optyka Canonów jest lepsza niz Panasonica. Ixusem 80is moja córeczka robiła niezłe zdjęcia zanim nie kupiła lustrzanki. Ale ten aparat powinien jeszcze być dostepny. Sprawdziłem, jest w kilku sklepach, np. Morele.
Zdjecia z Federacji Fotografow:
http://www.fedephoto.com/fotoweb/Grid_content.fwx?position=1&folderid=5000&columns=4&rows=4&sorting=AlfaNumericAsc&search=(IPTC103%20contains(APO0473*))
Trzeba skopiowac calosc linki, tak sie wkleilo. Malpa!
A ja się cieszę, że strona muzyczna tak się udała, bo to w końcu najważniejsze. Bałam się o Kwietnia ( Roger to rola na głos większy niż baryton liryczny) a tu proszę! Co do Warlikowskiego, to zdaje się, że należy „zamknąć oczy i myśleć o Szymanowskim”.
Gostku, lustrzankę łatwo dźwigać mężczyznom. Dla kobiet ixus jest bardzo poreczny. Moja córeczka dźwiga lustrzankę z zoomem i jeszcze 2 obiektywy dodatkowo, ale tylko wybierając się na poważne zdjęcia. Gdy nie ma takich w planie, zawsze ma przy sobie ixusa.
Pani Kierowniczka nie robi fotoreportaży tylko kronikę podróży. Z drugiej strony ostatnio zrobiłem parę zdjęć powershotem Małżonki i też brak porządnego wizjera bardzo doskwierał. Właściwie dopiero po zrobieniu zdjęcia dokładnie wiadomo, co było w kadrze.
Mam wrażenie, że notka o Rogerze linkowana przez Teresę jest lekko tendencyjna. Sądzę, że można spotkać opinie o Szymanowskim bardziej entuzjastyczne. To dla mnie takie typowo francuskie pomniejszanie europejskiej prowincji.
Wiecie co, to naprawdę kwestia przyzwyczajenia. Ja tam za wizjerem nie tęsknię, a co jest w kadrze, to przecież gołym okiem na ekraniku widać.
No dobra, wracam do roboty…
Pozdrawiam Wszystkich, byc może do poniedziałku
Trzymanie aparatu, zwłaszcza malutkiego, leciutkiego, na wyciągniętych rękach nie pozwala na jego stabilizację.
Dzisiejsze lustrzanki też są małe – Canon 350D, Nikon D40 – z uniwersalnym obiektywem.
Czepiam się, wiem o tym, ale to są osobiste preferencje. Po prostu wygodniej mi trzymać w miarę solidny korpus przy oku i podtrzymywać obiektyw od spodu drugą ręką.
Tak samo czepialskie jst moje podejście do kart, bo nie lubię kart o zbyt dużej pojemności – mam 4 karty 1 GB. Jeśli jedną z nich trafi szlag, to przynajmniej na pozostałych zdjęcia się uratują (albo mam zapasowe do wykorzystania).
Kiedy szlag trafia jedną jedyną kartę 4 GB, właśnie poszło się opalać 2000 zdjęć, albo zostaję w lesie z aparatem bez karty…..
Pani Redaktor o 13:22 napisała
Tereska jest z Panasonica zadowolona (dużo starszego typu zresztą).
Zgadzam się absolutnie. W ogóle można być zadowolonym tylko ze starszych typów. Jako starszy typ wiem o tym najlepiej. Boże, jaki ja jestem z siebie zadowolony. Niestety, tylko ja.
Stanisław 14:04
…a pewnie czułości 6400 Pani Teresa nie miała…
Drogi Stanisławie, a w jakiej to skali ta czułość? I w ogóle chyba p. Teresę niewłaściwie oceniasz – na podstawie wpisów i twórczości wierszowanej tu pomieszczanej – Jej czułość wynosi 16 785,6 uniosów/wzdech na czczo.
A najbardziej u Stanisława intryguje mnie zmienność określenie Pewnej (niewątpliwie Ważnej) Osoby – raz zwanej „Ukochaną” (czasami nawet „Moją Ukochaną”), a innym razem „Małżonką”. Jeżeli mnie pamięć nie myli, to zdarzało mu się lapidarne „Moja” – ale wtedy czułość wynosiła chyba tylko 2557,7 – co wskazywałoby niechybnie na zaparcie (się). A wtedy trzeba 6 kropelek ingrediencji lubo extra opulencji, by żądz moc móc wzmóc. Z najwyższą rewerencją pozostaję dla Stanisławowej U., M.U., M. – winszując Jej zarazem Ukochanego, Małżonka, a -najprawdopodobniej – po prostu: kochanego Stasieńka.
Mamy pierwszą recenzję francuską, w Le Monde:
http://www.lemonde.fr/culture/article/2009/06/19/a-l-opera-bastille-le-roi-roger-gache-par-une-mise-en-scene-sous-acide_1208931_3246.html#ens_id=1209002
Tytuł oznacza „Król Roger popsuty reżyserią na haju (ew. na prochach, jak kto woli)”.
Autor podaje w wątpliwość wartość utworu. Jeżeli o to chodziło, to cel został osiągnięty.
Jutro powinny być następne. Widziałem na sali krytyków z Le Figaro i z Liberation.
Pozdr
PK
Zapytam naiwnie. Dlaczego wykonawcy godzą się na udział w takich dziwolągach? A dyrygent? Czy oni nie mają nic do powiedzenia? Przecież dają najlepsze co mają – siebie i muzykę. Czy dzisiaj „gra się” reżysera, czy Szymanowskiego?
Dlaczego się godzą? Bo mają szansę wystąpić na światowej scenie, gdzie zobaczy ich doświadczona publika.
Publika, jak widać, doskonale rozróżniła muzykę od widowiska. Opłaciło się. Świetni polscy śpiewacy (czy też „dobrze znani w Polsce” 😉 )zgarną dobre recenzje, muzyka obroni się sama.
O dziwacznych pomysłach reżyserskich już mi się nie chce mówić. Mam nadzieję, że ten trynd po prostu kiedyś wygaśnie.
Takie coś za coś, Gostek? No ale to chore, tak dla Świętego Tryndu 🙁
Pozostaje nam wychylić kielich za rychły uwiąd Tryndu 😉 W świetle dzisiejszego wpisu „beton” okazuje się szlachetnym kruszcem.
Gdyby śpiewacy mieli się nie godzić na reżyserskie wybryki, to prawdopodobnie mogliby pracować tylko w niektórych operach amerykańskich. A jednak czasem odmawiają wykonania szczególnie niesmacznych konceptów . Podobno w Bilbao w finale „Don Giovanniego” tenże miał nosić koronę cierniową i spożywać kolację w towarzystwie 12 prostytutek, po czym dokonać konsumpcji najstarszej i najbrzydszej (prostytutki, nie kolacji) nadal w tej koronie. A, i oczywiście był tam też kielich. Don Giovanni odmówił.
Beato:
beton – zwłaszcza polerowany, najwyższej próby – jest naprawdę znakomitym materiałem budowlanym. Ale tylko i wyłącznie jako tworzywo myślącego i czującego je architekta, do tego potrafiącego je skontrapunkować – bądź to innym materiałem, bądź tylko formą.
Jak w końcu w Warszawie powstanie Muzeum Sztuki Nowoczesnej wg projektu Kereza – przyjdzie polubić nam ten materiał budowlany.
O! Poprzedni mój wpis zwiał gdzieś.
Gdy czytam wspomnienia R.Jasińskiego o warszawskiej premierze (1926) i braku powodzenia u publiczności: Trzeci akt, rozgrywający się w ciemnościach, bez wyraźnej akcji, a kończący się w sposób na pewno dla przeciętnego widza niejasny i niezrozumiały, musiał pozostawiać wrażenie czegoś niepełnego i niedopracowanego do końca. (…) Tym to smutniejsze, że w Rogerze dobrej muzyki jest wiele i szkoda doprawdy owego ogromnego wysiłku kompozytora (…).
Minęło trochę lat. Co świadek tamtej premiery powiedziałby na „nową wyrazistość” akcji – dopracowanej do końca? Do dna. Basenu.
Dobry wieczór. Poprzedni komentarz 60jerzego wciął się z powodu błędu w adresie. A rzeczywiście wart był czytania 😆
Warta czytania jest również recenzja z „Le Monde”, albowiem parokrotnie pojawia się tam słowo OPULENCE 😉
W ramach dalszego odstresowywania się, po całym niemal dniu wypełnionym pracą, program był następujący:
– wpadnięcie na targ, gdzie zostały zakupione produkty spożywcze wraz z wineczkiem,
– spacer Parkiem Monceau,
– przejście koło Łuku Triumfalnego,
– przejście do Trocadero i zejście schodami w stronę Turyfelka, a potem
– nad Sekwanę na kolacyjkę na ławeczce! Serki, bagietka, wino i widoki – czysta rozkosz. Wróciłyśmy przed chwilą 🙂
Jest już recenzja Hawryluka na wyborcza.pl:
http://wyborcza.pl/1,75475,6738460,Triumf_i_kleska__czyli__Krol_Roger__w_Paryzu.html
Jak widać, też mu się nie bardzo chciało opisywać, co Warlikowski właściwie pokazał…
Zglaszam reklamacje odnosnie obliczen jerzego60!
Jezeli na czczo, znaczy o swicie, a o swicie, o ile mnie PAK nie uprzedzi (co juz stalo sie tradycja, ale odegram sie, odegram), nie ma sentymentow, sa TROMBY! 16 785,6 TROMB!
Poza tym obliczenia prawidlowe, co do dziesietnej po przecinku. A co z setnymi, ja sie zapytowywuje?
Tereso 😯
zera po przecinkach?! Boziu, chroń nas od matematyki!
Pani Redaktor:
w dzisiejszej Dwójce JH właściwie odczytał co napisał był powyżej 😉
W uroczym parku Monceau porobiłem dzieciątkom z przedszkola dla b. zamożnych mieszczan zdjęcia – ślicznochy niesamowite, dobrze ułożone, w fartuszkach (nie od Giertycha), istne miodzio. Wolałem jednak sesji zdjęciowej nie przedłużać, bo mogłoby się źle skończyć.
Pani Tereso:
teraz to dopiero jestem z siebie zadowolony i dziękuję za potwierdzenie moich obliczeń. A co do pytania o setne, to myśmy tego, Pani Psor, nie przerabiali. A może i przerabiali, ale wtedy ja byłem na cioci pogrzebie. No bo ciocia, Pani Psor, mnie często umierała – takie było już szkolne zapotrzebowanie na jej funeralia, że musiałem w końcu w kajeciku zrobić harmonogram, aby inne Psory nie nabrały podejrzeń -ileż to ja mam ciotek po przecinku. Bo wyszłoby, że zero. I wtedy musiałbym chyba sam się skremówkować – no, ale kto wtedy pisałby recki z Andersza?
A panie nie przejada się do Wersalu napasać oczęta barokową garderobą – bo mnie strasznie żal tej wystawy?
Alicjo, a czy ktokolwiek zabronil zer po przecinkach? 😯
Pod kreska to rozumiem, ale po przecinku niechaj i zero se bedzie.
Panie jerzy60. Zero ciotek po przecinku bardzo przydaje sie w sytuacjach podbramkowych. Nie mowie kryzysowych, bo to wrecz przeciwpoloznie, ale podbramkowych.
A do przerwy bylo ile?
Do przerwy? 0 : 0 dla wujka Dionizego.
Właśnie szukam na wrzesień samolotów i tutaj caley legion ciotek chyba mści się na mnie za lata szkolnych mych peregrynacji (bo ja wiele szkół w młodości poznałem, dlatego nie musiałem tak pilnie prowadzić notatek funeralnych cioteczek).
No dobra… przystaję na zera po przecinkach. Niech tam sobie są jak chcą.
Wciórności! (przypomniał mi się Pan Jerzy, jakis nostalgiczny dzień dzisiaj mam).
60jerzy, ja czekam do sierpnia, szukajac lotów, bo wtedy naprawdę tanieją, znam z autopsji, latam co roku i się sprawdza, ze ze 2 tygodnie przed planowanym odlotem znajdziesz tani lot, bo miejsce w samolocie trzeba wypełnić.
A że jestem nadal w nostalgicznym, to dodaję zdjęcie, po odebraniu swiadectwa ukończenia bodaj klasy 3 dawnego ogólniaka. Wskazywać palcem na siebie nie będę…
http://alicja.homelinux.com/news/7ab534c1c7.jpg
…a tu jesteśmy, dwie panienki z tamtego zdjęcia 😉
Nie ma to, jak stare przyjaznie. Tylko musi byc ktos, kto podtrzymuje kontakty. Ja mam wpisane w te tam… geny.
http://alicja.homelinux.com/news/RPA-Marzec.2009/04.Kapsztad/30.Wreszcie%20szczyt%20zdobyty.jpg
…o, spojrzałam na to zdjęcie jeszcze raz i wyobrazcie sobie, różnica poziomów to przeszło 1000 metrów! Na pewno się powtarzam… ale dla mnie to za każdym razem dziwowisko takie.
Żivot je cudo!
Tereso:
Z przyjemnością dałem sie wyprzedzić. Co do cyfr po przecinku, to mnie uczono w swoim czasie, że na ostatniej cyfrze w mierniku cyfrowym powinno się czytać „plus minus trzy”. Ergo:
16 785,6+-0,3 😉
PS.
To nawiasem mówiąc tłumaczy zapisy typu: 100,0000 😉
PS.2.
Rozumiem, że matematyczna interpretacja Króla Rogera byłaby bardziej zrozumiała? Król Roger jako dziekan wydziału matematyki, Roksana jako jego asystentka. Na obronie doktoratu przed wysoką radą zjawia się pasterz, który twierdzi, że zna i potrafi dowieść twierdzenia, które pozwala zupełnie inaczej rozwiązać przedstawiany problem?
Alez… PAK-u, wszak poranek bez Twoich TROMB straconym jest. I tak nie ma szansy, bym wyprzedzila przy obecnym sowim trybie zycia.
Tak z paryska…
http://www.youtube.com/watch?v=BKiCdH2vWoU
100,0000 plus mius trzy glebsze? 😯
Interpretacja Krola Rogera w kontekscie matematycznym bardzo mi odpowiada. Pasterzowi powierzylabym rewolucyjne rozwiazanie kwadratury kola jednym otwarciem cyrkla (à la Adam Adamandy Kochanski). Przynajmniej uniknelibysmy trupa w basenie.
W albumie Pani Kierowniczki nowe zdjecia z wczorajszych opulencji.
http://www.flickr.com/photos/29981629@N07/sets/72157619778405279/
Jeszcze nie opisane, ale beda. 😉 Morfej gleboki.
Serialu ciag dalszy, czyli kolejna recenzja z Krola Rogera:
http://www.concertonet.com/scripts/review.php?ID_review=5679
Zdjęcia już podpisałam 🙂
Dzień dobry!
Marczyński w „Rzepie”:
http://www.rp.pl/artykul/9145,322666_Bastylia_spiewa_po_polsku.html
Patrzę i patrzę i nie wiem, jak Pani Kierowniczka da radę z Paryża wyjechać. Pegaz na siłę będzie musiał ciągnąć w pielesze 😉
Pegaz to nie ciągnik! Do takich celów to Pani Kierowniczka będzie sobie musiała Bizona sprawić. 😀
Można by tę ideę sprzedać biurom podróży, jako ofertę specjalną: wyjazd na Pegazie, powrót na Bizonie. 😆
Bobiku, a nie powrot w objeciach Ursusa?
To moze tez ciekawe… Szkoda tylko, ze ci Francuzi tacy cherlawi jacys. Jesli Ursus, to jeno z Afryki, alibo zza naszej wschodniej granicy 😉
Kombajn Bizon?
😉
http://www.youtube.com/watch?v=72-C2sZhg7Y
No właśnie. Bizon lepszy, bo z Ursusem to nigdy nie wiadomo, kiedy z byka zaatakuje… 🙄
Małe dwa słowa na dobranoc. Dziś ganiałam po mieście ze szczególnym wskazaniem najpierw na Centre Pompidou, gdzie obejrzałam pyszną wystawę Caldera z lat paryskich i retrospektywę Kandinsky’ego. Potem były jeszcze spacery, m.in. po Dzielnicy Łacińskiej, ale teraz nie będę opisywać (ani wrzucać zdjęć, których mnóstwo nacykałam na moim nowym aparatku), bo raz musimy trochę wcześniej iść spać. Albowiem rano robimy pobutkę i cały dzień biegamy po mieście w ramach imprezy, o której potem zrobię następny wpis. Taki mam ambitny zamiar 🙂
Pa!
E tam. Ursus łaciński, bizon raczej z moich stron, a byk – jak byk 😉
…a unik zrobił byk, ole!
TROMBY (chwilami bycze, na dobudzenie przed bieganiem imprezowym po mieście)!
Właściwie w trombach już z założenia jest jeden byk. 😉 Ale nie widzem pszeszkut, rzeby je mnorzyć. 😆
Tak się kończą ambicje 😆 Obudziłam się z godzinnym opóźnieniem, tymczasem Tereska powrzucała i obrobiła wczorajsze zdjęcia, więc musiałam zrobić podpisy 😉 Już do oglądania.
Zaniedługo wyjdziemy.
Paryż… a u nas taka piękna Pora Deszczowa…
Zdjęcia ogladałem bez podpisów, teraz obejrzę z, są świetne. Dobrze też, że Pani Kierowniczka podaje trasę, wtedy możemy z nią pospacerować po znanych szlakach. Recenzja Teresy (z opulencją) doskonała. Ponieważ obie panie mają wyborne poczucie humoru i m.in. talent literacki – nie wątpię, że wspólnie ułożą coś wstrząsająco zabawnego o przedwieczornej porze.
Alicjo – od razu można Cię rozpoznać, wiadomo, że ta najładniejsza to Ty.
Oj, Piotrze, talentow ci u nas multum. Zwlaszcza tych skrywanych. Blogow by nie stalo…
Stosowna melodia na początek lata:
http://www.youtube.com/watch?v=EOs2TSXTOkQ
Pani Redaktor,
Pani nadzieja jest dla mnie zobowiązaniem. Zatem skreślam słów parę po łódzkim recitalu Piotra Anderszewskiego;
Smutny czterdziestoletni…
Czy słucha Pan innych pianistów, ich nagrania, chodzi na ich koncerty? – zapytała Anna Kolasa z radiowej Dwójki Piotra Anderszewskiego przed jego sobotnim łódzkim recitalem.
– A po co? Nie, nie słucham, szkoda czasu. – padła szybka i zdecydowana odpowiedź.
Szczerość, dezynwoltura, nonkonformizm, bufonada, megalomania, strach – które z tych, pierwszych z brzegu, określeń pasują jako reakcja na deklarację PA. A może z każdej po trochu – i mamy wysztychowany portret „Pianisty Osobnego z przełomu wieków”. Jest w nim jakieś pęknięcie, niezrozumienie i niezgoda na siebie – ale z drugiej trwożliwie skrywana miłość do sztuki. Własnej.
Wydaje regularnie płyty – przekładaniec dobrych i świetnych. Buduje od piętnastu lat swoją markę. Patrząc na trasy koncertowe, dorobek płytowy, głosy krytyki – z sukcesem ponad wszelką wątpliwość. Ponad? A może pomimo?
Program wieczoru został tak dobrany, by ani przez chwilę na twarzy lub w duszy nie pojawił się cień uśmiechu (Schumann: Gesänge der Frühe, op 133, Bach: VI Partita BWV 830, Janacek: In the mists, Beethoven: Sonata As-dur, op 110). Do tego Anderszewski zadbał, by ów nastrój kresu podróży nie zmąciło choćby jedno pogodne wspomnienie. Włącznie z wyrażoną ustami dyrektora Sułka prośbą o nieklaskanie po cyklu Schumanna. A propos dyrektora Sułka – przed koncertem w pięknych słowach pożegnał się z publicznością łódzką jako dyrektor FŁ (widocznie uznał, że pogodzenie szefowania dwóm instytucjom jest ponad jego siły – co wobec ogromu prac w NIFCH jest abolutnie zrozumiałe, albo też „wytłumaczono” mu, że jest to ponad jego siły – jedno jest pewne, że jego odejście z Łodzi jest dla tej instytucji ogromną stratą).
Ta prośba o nieklaskanie (kojarząca się z ciszą po I akcie Parsifala) jest jak najbardziej zrozumiała. Bo też ten ostatni cykl swoistych „pieśni bez słów” jest zapisem przejmującym, chwytającym za gardło. I cisza, która zapadła po jego napisaniu, nie może być zapomnianą. A czy niezapomniane było jego odczytanie przez Anderszewskiego? Ja nie wiem. Spekulatywność jego gry, swoista wiwisekcja na utworze (nie tylko tym), operowanie skrajnymi emocjami – to wyznaczniki jego stylu gry tu i teraz. Jednych mogą zachwycić, innych irytować, z pewnościa nie pozostawić obojętnym, a już na pewno zmuszają do myślenia. Otóż to. Anderszewski zmusza do myślenia – sam często łapię się na tym, że lubię być „porywany” osobowością artysty, „ugotowany” temperaturą jego emocji. Takich stanów u PA nie należy oczekiwać. Mimo tego, że emocji w nim w bród. Wykonanie Partity było chyba jednym z dłuższych mi znanych – i cały czas podczas jej słuchania towarzyszyło mi uczucie, że jest to jednak utwór nie na Steinwaya, tylko na pianoforte. A przynajmniej tak to zabrzmiało w Łodzi. Ta partita różni się trochę (ale tylko trochę) od swoich sióstr, a Anderszewski zdawał się mówić: nie trochę – zasadniczo! I przeprowadził ów wywód – często gęsto na siłę. Jakby zapominając chwilami o tanecznym rodowodzie jej poszczególnych części. Pokazał strukturę dzieła, ale kosztem jego urody. A u Bacha miarą genialności wykonawczej jest balans między tymi dwoma biegunami. Dawno nie słyszałem tak smutnej partity.
Janaczkowe „Mgły” chyba dalej czekają na swojego wielkiego interpretatora. Bo nagranie z Carnegie jest frapujące, łódzkie było jego forsowną wersją – a w tych miniaturach, napisanych w trudnym okresie po śmierci córki, nie trzeba krzyczeć… Gdy zaś chce się wydać krzyk rozpaczy – co rozumiem doskonale – to… Tu pozostaje mi milczeć.
Najkonsekwentniej i spójnie zagrał Anderszewski sonatę LvB. Ale była to logika i konsekwencja – jego, Piotra A. Ta, o której wspomniałem tuż po powierzchownym przesłuchaniu ostatniej płyty słowami, że zagrał „tak z buta”. Na koncercie ów „but” był bardziej masywny niż na płycie. Chociaż -przyznam – z dobrej pracowni szewskiej.
I ta okropna akustyka łódzkiej sali, ze słyszalną w ciszy pracą jakichś agregatów (wentylacja, łódzkie szwalnie?). I bisy jak zwykle – Bartok (Ludowe pieśni z Csik), Bach (Sarabanda z II Partity). I ludzkość stojąca.
Ale dzień był jednak udany, bo w drodze do Łodzi cudem uniknąłem wypadku, a po koncercie w samym mieście podczas odwożenia znajomych na dworzec w odstępnie minuty dwa razy chciano mnie staranować (sprawdziłem, byłem na ulicy z pierwszeństwem przejazdu). Zaś w drodze powrotnej rzucały mi się pod samochód trzy zające kamikadze – wykonując ostre manewry skazałem je na dalsze kicanie. Nie ze mną te numery, Bugsy! I to by było na tyle.
Bardzo słusznie! Za zającami powinny gonić psy, nie samochody. 😎
…no tak… Bobik zawsze na swoje 🙄
Jeszcze do was nie dotarło, ze dzisiaj początek lata (przesłałam stosowny sznureczek) i imieniny Alicji?! No. To niech dotrze.
U mnie leje i jakie to lato, ale postaram się, zeby było lepsiejsze. No wiecie co 🙄 ciagle pada 🙁
http://www.youtube.com/watch?v=15IaAjNaMEw
A pewnie, że na swoje, czemu bym miał na cudze? 😆
Jak dziś Alicji, to najwyższej najsłoneczniejszości życzę, teraz, jutro i na wszystkie możliwe pojutrza. 😀
Alicjo, wstyd mi, że zapomniałem o Twoich imieninach, tym bardziej, że mam nieopodal znajomą solenizantkę. Ale za to zyczę Ci abyś zakonserwowała swoją urodę i nogi na bardzo długie lata i żebyś tutaj nam udostępniała te dary natury ( w postaci świetnych zdjęć).
Bobiku,
na te pojutrza zwłaszcza!
Leje dysc i sikawica (uleje usiece janickowe lica), ale my sie nie przejmujemy, pojutrze będzie słońce albo nawet słoń.
http://alicja.homelinux.com/news/RPA-Marzec.2009/13.Kruger_Park-17-19.03/45.Chocby%20slon%20-%20to%20dostoje…jpg
Piotrze,
Ty mnie tak chwalisz od zawsze, że aż mi wstyd, a z natury jestem bezwstydna 😉
Uroda jest, jaką nam Bozia dała, a o resztę martwmy się sami. Byle ducha stało, a nam się chciało.
To mi zostało z dzieciństwa, kajeciki w drogę (i fotoaparat!)
http://alicja.homelinux.com/news/RPA-Marzec.2009/13.Kruger_Park-17-19.03/20.Z%20kajecika…jpg
… ale w Sewerynie Krajwweskim nadal sie kocham 😉
Miłością nieodwzajemnioną 🙁
Alicyjo, Alicyjo,
dla Jerzora żeś micyjo 🙂
Ale ma chłop – taki fakt –
the best gust, no i fart.
W dniu imienin gębę szczerzy
60. – taki traf Alicji – Jerzy.
Alicjo
No i zapomniałem się wyszczerzyć:
😆 😆 😆
Jeszcze pięć naszych minut imienin Alicji 😉
Wszystkiego najlepszego dla Pani Sekretarz! 😀
Dopiero wróciłyśmy do domu. Będę pracować nad nowym wpisem.
1585! W Europie komercjalizuje sie CZEKOLADE!
Alicjo! Imieninowych czekoladek MULTUM! (czytaj silnia)
http://milleetunedouceurs.m.i.pic.centerblog.net/sj7mnbfa.jpg
Tudziez spelnien. Marzen i spelnien marzen.
No, no, no… widzę, że w pudełeczku z zajączkami już czyjeś paluszki obecne były, pustkę wymowną uczyniły…
A od widoku aż skręca. Gdybym był obok, zostałyby same pustki (oraz ból śledziony oraz trzustki).
A to się Panie dzisiaj wyekskursiowały. Zazdraszczam 🙂
PS. Dzisiaj wieczorem była godzinna rozmowa z Rene Martinem nt. przyszłorocznych Szalonych Dni – ciekawość wielka końcowego efektu.
Ja tylko w wielkim pędzie za tych, co na morzu, w Niechorzu i w Paryżu, o Kingstonach tudzież pozostałych pięknych okolicach nie zapominając. I zaraz lecę dalej, gasząc po drodze światło.
Dobranoc. 🙂
Proszę mi nie gasić światła,
żeby mi klientka nie trzasła
rano po pysku, i miast zysku
miałbym jeno pchły z odzysku.
A właśnie że to ja tym razem gaszę, wrzucając nowy wpis 😉
To ja w kolejnym wielkim pędzie muszę po ciemku? 😯
Jak sobie łeb rozbiję to nie będzie na mnie, tylko na Kierownictwo. 😀
Kochani, za dużo jeszcze do przeczytania, a przywołana recenzja bardzo bulwersuje. Nie będę się spierał w sprawie wyzszości Strawińskiego, ale takie en bloc wynmienienie iluś tam utworów dłuższych od Króla Rogera, a jemu współczesnych, z podsumowaniem, że stojących wyżej od Rogera, to mnie trochę ubodło. Skoro sam autor recenzji przyznał, że spektakl muzycznie był bez zarzutu, a publiczność wiwatowało, podważanie samego dzieła mi się nie podoba. Żaden dyrygent i żadni soliści z miernego utworu nie zrobią wspaniałej muzycznie opery.
A opulencja wystepuje chyba dwukrotnie. Przy czym domniemuję, że opulencja Króla Rogera jest niekontrolowana w przeciwieństwie do kontrolowanej opulencji Salome. Teresa użyła tego pojęcia może w trochę innym znaczeniu, ale z całą pewnością wyprzedziła francuskiego recenzenta.