Niefrasobliwy stosunek do zabytków
Włosi, jak wiadomo, mają do swoich zabytków zupełnie inny stosunek niż my, pokaleczeni pod tym względem przez wojnę. Inaczej jest zresztą na północy kraju, a inaczej na południu. Dotyczy to również zabytków muzycznych.
Dobrze, że muzyka się zachowała w różnych bibliotekach i tacy wspaniali szperacze, jak Fabio Biondi, mają w czym grzebać. Z tym, gdzie ta muzyka była grana, jest już całkiem inaczej.
Otóż rzeczywiście pierwszy prawdziwy teatr muzyczny Neapolu, Teatro San Bartolomeo, który po 1737 r., kiedy to zbudowano Teatro di San Carlo, został przerobiony na kościół, miejsce, gdzie odbyło się prawykonanie La serva padrona i innych dzieł Pergolesiego czy oper Leonardo Leo, a później Johanna Adolpha Hassego, późniejszego nadwornego kompozytora dworu saskiego, który tu właśnie rozpoczynał swą karierę, można powiedzieć – nie istnieje. No bo ów budynek stoi, ale zabity deskami, porosły trawą – i tak już zostanie. Nikogo nie obchodzi, by go odrestaurować czy w ogóle zrobić z nim cokolwiek. Postawiono tylko tablicę informacyjną nieopodal, czyli na hałaśliwej Via Medina – i to wszystko.
Kolejne powstałe w Neapolu teatry działają do dziś. Niemalże za rogiem stoi Teatro Mercadante, która to nazwa widnieje na frontonie niewielkiego gmachu – działali tu Domenico Cimarosa, dawca imienia, a także Rossini, grywano także np. Mozarta. Wcześniej nosił nazwę Teatro del Fondo. Dziś jest tam teatr zwykły, niemuzyczny. No i niedaleko, koło niesamowitej Galerii Umberto I, stoi oczywiście główne miejsce muzyczne także dzisiejszego Neapolu, Teatro di San Carlo. W środku niestety nie byłam, bo grali tylko Dziadka do orzechów. Domniewywała tu Saba, że z pewnością byłam w tym teatrze – otóż nie, tak się składa, że w Neapolu byłam tylko raz w życiu, wiele lat temu, jako chórzystka związana z Warszawską Operą Kameralną, i nie tam koncertowaliśmy…
Za to dotarłam do paru atrakcji związanych z inną postacią (a podsuniętych mi również przez Piotra Maculewicza) – Carlem Gesualdem da Venosa. Pałac Sansevero stoi, ale na tablicy na nim widniejącej nie ma najmniejszej wzmianki o historii straszliwej zbrodni, która się tu właśnie dokonała. Nie widziałam także w przewodnikach, gdzie pochowano nieszczęsnego księcia z Venosy. Dzięki blogowemu cicerone poszukałam w nieprawdopodobnie przeładowanym pod względem ornamentacji kościele Gesu Nuovo i znalazłam niepozorną tablicę w posadzce, której zrobiłam tajne zdjęcie, choć tego tam robić nie wolno.
Niestety z przerzucaniem zdjęć wciąż mam kłopot i nie dałam rady tego zrobić; będę musiała poczekać z tym do Warszawy. Może wtedy się uda. Ale ogólne wrażenie z tego miasta mam mieszane. Mieszkam w dzielnicy Stella (koło Piazza Cavour, zaledwie kilka ulic od Muzeum Archeologicznego), niemal w środku bazaru; niepozorne kamieniczki sąsiadują tu z niesamowitymi rokokowymi palazzi, które są równie zaniedbane jak te kamieniczki. Mieszkańcy mają to w nosie i zajmują się po prostu swoim, czasem ciężkim, życiem. Bogata północ, biedne południe – to we Włoszech nie tylko stereotyp.
PS. Jeszcze raz link do petycji w obronie „Ruchu Muzycznego”.
Komentarze
O, jak ja lubię te odniesienia do tradycji Droga PK, w tym do Johanna Adolpha Hassego, którego mało kto dziś kojarzy już z wielką tradycją operową, baletową i ogólnie teatralną polskiego dworu królewskiego okresu Sasów. Ale gdzie w tej relacji pożądany słusznie już tu wcześniej przez kogoś link do naszej petycji? Choćby w postscriptum…
Chiesa della Pietà de’ Turchini jeszcze stoi, gdyby Pani Kierowniczka miała chwilę. Kto tam śpiewał w chórze, to się nie mieści. 🙂
Dzień dobry 🙂
Dopisałam ten link 🙂
Wczoraj rzeczywiście dotarliśmy na Wezuwiusz, a potem jeszcze zwiedziliśmy Herkulanum.
W takim razie pora na pobutke 🙂
Owszem, WW, stoi, i to koło San Bartolomeo, i też wygląda na kompletnie nieczynny… Spacerowaliśmy tam w pierwszy dzień Świąt, więc w czynnych kościołach były nabożeństwa. A tam głucho.
Tylko gwoli aptekarskiej ścisłości. Kwestia ochrony zabytków we Włoszech jest nieco bardziej skomplikowana, jak całe Włochy zresztą. Tam gdzie są pieniądze robi się to bardzo dobrze. A to, jeszcze w nas tkwiące, przekonanie, że to my mamy do nich nabożny stosunek, też już trzeba niestety chyba zrewidować 🙁
Zabytkowość to trochę względna rzecz. U mnie we wsi siedemnastowieczne zabytki są wyczyszczone na połysk i wyglądają lepiej niż za nowości, bo starszych nie ma. Gdyby tu był jakiś rzymski amfiteatr i kilkaset średniowiecznych chałup z marmuru, to nikt by sobie nie zawracał głowy siedemnastym wiekiem. 🙂
Wodzu, zabytkowość to rzeczywiście względna rzecz 🙂
W mieście Wrocławiu po wojnie najbardziej cenione były zabytki z czasów,kiedy te „kamienie mówiły po polsku” 😉 a cała reszta była paskudnym wytworem germaństwa i najlepiej to było rozebrać, a cegłę wywieźć w zbożnym celu odbudowy stolicy. Cesarskiego orła na barokowych drzwiach do Auli Leopoldyńskiej przerabiało się na orła piastowskiego i żaden z profesorów od historii sztuki nawet nie pisnął.
A potem nadeszły i takie czasy,że nawet średniowieczny rodowód nie uchronił młynów św.Klary przed wysadzeniem w powietrze… Psuły ówczesnemu prezydentowi widok z okna,bo w czasach propagandy sukcesu ruina w centrum i to kilkadziesiąt lat po wojnie,to był jednak obciach dla gospodarza miasta 🙁
Z kolei kilka lat temu zorganizowana przez miasto aukcja detali architektonicznych z burzonych XIX-wiecznych czynszówek (zwykle wędrujących z gruzem na wysypisko) zakończyła się wielką awanturą i żądaniem dymisji miejskiego konserwatora zabytków,który dopuścił,aby „tak cenne zabytki,zamiast trafić do muzeum, przeszły w niepowołane,prywatne ręce”. Dla ułatwienia dodam,że muzea wybrały przed aukcją kilka interesujących detali,a na przejęcie całości żadne z nich nie miało ani miejsca,ani ochoty. Ot, tempora mutantur…
Tu mam ciekawy przypadek paryski : jakieś 20 przechodzimy ulicą Francois Miron koło Saint-Paul i widzimy straszliwie brudną, czarną ale imponującą fasadę, a w niej równie brudną, cudowną bramę z okuciami, wszystko kompletnie zapuszczone. I kiwamy głowami – hoho, tyle tych zabytków w Paryżu, że nikogo takie potencjalne cudo nie obchodzi. A i tak nie widzieliśmy, co to ma w środku. Wkrótce pojawiło się ogrodzenie. Dzisiaj to miejsce gra w reklamach, a do tego wiadomo – że to tutaj Mozartowie mieszkali za pierwszą wizytą. Tu można sobie zrobić mały przegląd „przed i po”.
http://www.3dpierre.com/spip.php?article11
Piotr K. ma oczywiście rację, że restauruje się tam, gdzie jest kasa. U nas rzeczywiście stosunek do zabytków jest relatywny, a już przepisy o ochronie zabytków są u nas tak głupie (pisałam nawet o tym kiedyś), że w zasadzie można zrobić prawie wszystko – i wciąż słyszymy, że ktoś zburzył zabytek, bo chciał tam postawić apartamentowce… Ale najgorzej mają duże zabytki na tzw. prowincji, np. pałace na Dolnym Śląsku, które często niszczeją potwornie, chyba że dany obiekt kupi ktoś, kto ma kasę, ale kiedy ją ma, jest ryzyko, że zrobi z obiektu takie cudo jak w Pieszycach
A ja dziś widziałam całkiem inny Neapol – secesyjny, mieszczański, bogaty i czysty, czyli dzielnicę Chiaia. Zupełnie jakbyśmy byli w innym mieście. (Stamtąd pojechaliśmy na górę, do Zamku San Elmo i Kartuzji San Martino.) Wygląd tych ulic potwierdza – bo jakże by inaczej – zależność ich stanu od kasy mieszkańców.
U „nas” w UK na potege niszczono stare budynki w latach szesdzesiatycgh, stawiajac na ich miejsce betonowe pudelka, a teraz pluja sobie w brode. Modne tez bylo wydzieranie z pomieszczen kominkow i zaklejania dziury lub wstawianie elektrycznych lub gazowych piecykow – bo przeciez ustawa o czystym powietrzu zakazywala w Londynie paloc weglem czy drewnem.
Ale elementy dzis rozbieranych gmachow sa na wage zlota. Skupuja je liczne „salvage yards” i jest to wspaniala instytucja, gdzie mozna kuoic wszystko poczynajac od mosieznych klamek czy kolatek do drzwi, poprzez stare obudowe kominkow, kamienne jaselka do pojenia koni (bardzo cenione w ogrodach), stare fontanny i ogrodowe rzezby , okna, drzwi, kolumny, dachowki, parkietry i cegly w odpowiednim kolorze , bardzo przydatne przy dobudowywaniu aneksow.
Zaczyna tegoi troche brakowac i wlasciciele tych „yardow” jezdza do Francji skad przywoza fabryczzne podrdzewiale lampy z lupiaca sie emalia , elemntey kamienne, stare metalowe bramy czy jakies jeszcze architektoniczne starocie. Kiedys bylo to dosc tanie, dzis raczej bardzo drogie – stare deski parkietowe nadgryzione zebem czasu i noszace slady wielu pokolen chodzenia po nich sa trzy-cztery razy drozsze niz najlepsze nowe. A i ukladanie ich wymaga znakomitego, wrazliwego i drogiego fachowaca. Stara usilowala kiedys powstrzymac kolezanke z Polski przed wywalaniem starego debowego parkietu przed polozeniem „parkietu” z IKEI, ale nie zdolala przekonac, ze nawet stara chybotliwa podloge mozna na nowo ulozyc i uzupelnic. Albo sprzedac za prawdziwe pieniadze..
Jakby kto kiedy odwiedzal Tate Modern w Londynie, mieszcace sie w staeym budynku przemyslowym, niech zwroci uwage na stare debowe podlogi w hallu. Na dosc szaro-bury kolor i „charakter” tej podlogi.
O takiej wlasnie marzymy. 😈
Ilekroc odwiedzamy Tate Modern, pierwsze nad czym tesknie wzdychamy, to nad tymi podlogami.
Na stronie Bayerische Staatsoper można właśnie darmowo oglądać „Moc przeznaczenia” z Anją Harteros i Jonasem Kaufmannem.
🙂
Podobnie jak w W.Brytanii tak i w Szwecji w latach 60. niszczono stare budynki, cale dzielnice np. Klara w Sztokholmie. Wowczas zaczeto projekt budowlany na skale krajowa, czyli „miljonprogrammet” (milion mieszkan w ciagu dziesieciu lat). Powstaly duze dzielnice wypelnione podobnymi budynkami, budowane bardzo szybko i bardzo czesto zdarzaly sie chybione budowy. Poczatki lat 70 to nadmiar mieszkan. Wiele osiedli bylo ( i nadal jest) gettami (Tensta-Sztokholm, Rosengård-Malmö) a same budowle zaczynaly powoli niszczec.
Obecnie i te czesto sie burzy i na ich miejscach buduje drogie mieszkania, ktore sa obecnie wykupywane niemalze ” na pniu” a sumy sa niebagatelne, bo za M2 placi sie juz miliony SEK.
Gotlandia, wyspa pelna zabytkow ze sredniowiecza, to miejsce atrakcyjne dla spekulantow. Ostatnio w grudniu br w Visby (najwieksze miasto Gotlandu) sprzedano najmniejszy domek 14 METROW KWADRATOWYCH za sume paru milionow koron szwedzkich (ile dokladnie niewiadomo, bowiem cena wywolawcza byla 1.4 mln SEK)
http://www.helagotland.se/img/2013/12/3/9143198.jpg
( ten budyneczek na fotografii)
PS wedlu raportu EU: Szwedzi najczesciej odwiedzaja muzea w Europie; w ub. r. na 10 Szwedow odwiedzilo 7. Ostatnio bije rekordy Cindy Sherman ze swoimi fotografiami w Moderna Museet
Na szybko kilka uwag w antrakcie monachijskiej „Mocy…”. Co do głosów – niech się PT Lepiej Słyszący Komentujący wypowiedzą (ja lubię tę ekipę na scenie, więc nie byłbym obiektywny, pomijając braki w aparacie poznawczym), natomiast JEST BASEN. Oprócz basenu na uwagę zasługuję pomysł z Don Carlo rosnącym w oczach, a także głęboko freudowski koncept zakładający, że ojciec (markiz) i Ojciec (Guardiano) jest jedną i tą samą osobą. Przeżył i wstąpił do klasztoru, nawet się nie przebierając. Leonora go nie poznaje, bo ostatnio widziała go zakrwawionego. W Kościele najwyraźniej nie można brać sakramentów po łebkach, trzeba iść w kolejności, dlatego Leonora swoją przygodę z życiem monastycznym zaczyna od chrztu. Rzecz rokuje bardzo ciekawie na drugą połowę. Na razie remis ze wskazaniem.
ozzy,
w dzielnicy Tensta mieszkali kiedyś moja ciotka z wujem, dziś już oboje nieżyjący. Było już wtedy tam wielu obcokrajowców, ale koloryt zmienił się dopiero w ostatnich dekadach wraz z bardziej egzotycznymi falami emigrantów. Jednak kiedy jeździłam tam jeszcze w drugiej połowie lat 70., odbierało się te blokowiska bardzo pozytywnie w porównaniu z tymi polskimi 🙂
Zabytki można również zagłaskać na śmierć, przez nadmiar konserwatorskiej czułości. 🙄 Znałem w Krakowie faceta, posiadacza zabytkowej rudery, ale nie w centrum, tylko na obrzeżach miasta, niedaleko od wylotówki na Katowice. Rudera podpada pod konserwatora, więc nie można jej oczywiście remontować jak się chce, przerabiać, ani rozwalić. Ponieważ domiszcze jest wielkie, faceta na uczciwy remont z szykanami nie było stać. Miejski konserwator dofinansowania dać nie chciał, bo taki zabytek na peryferiach to mu zwisał, ale remontować byle jak też nie zezwalał. Facet forsy potrzebował, więc chciał przynajmniej działkę spylić, ale z ruderą nikt kupić nie chciał, bo to strup na głowę. Z rozpaczy pootwierał więc na oścież wszystkie okna i drzwi, licząc na to, że część sprawy załatwią złodzieje, a część warunki atmosferyczne. I rzeczywiście, z roku na rok rudery zaczęło ubywać i to nawet w dość szybkim tempie.
Dawno nie byłem w tamtej okolicy, więc nie wiem, czy i kiedy zabytek diabli wzięli, ale jeśli jeszcze nie wzięli, to wezmą wkrótce i właściciel odetchnie z ulgą. Działkę opchnie, stanie na niej apartamentowiec i wszyscy, włącznie z konserwatorem, będą mieć święty spokój.
A z muzycznych wydarzen zblizajacego sie Nowego Roku 2014 to prapremiera opery
„Andrea Chénier” 10 stycznia w Operze Krolewskiej/Sztokholm (muz. Umberto Giordano, tekst. Luigi Illica, rez.Dmitri Bertman) czyli Milosc w cieniu gilotyny. 7 przedstawien, trzy ze swiatowym tenorem José Cura a pozostale z Riccardo Massi ( ten od Turandota), w roli Charlesa Gérarda: Alberto Gazale, Bersi: Susann Végh. Dyrygent: Pier Giorgio Morandi.
Ja tej Mocy słuchałem tylko, a odkąd mi spiker powiedział, że scena w oberży w Hornachuelos rozgrywa się w ruinach World Trade Center, uznałem, że oglądać tego nie ma powodu, bo już to przecież widzieliśmy dziesiątki razy. Obsada wydała mi się natomiast na najwyższym poziomie, wręcz zaskakującym jak na obecny stan śpiewu verdiowskiego. Pierwszy raz w życiu nie mam żadnych zastrzeżeń do Harteros, która wreszcie włączyła wszystkie biegi i grzejniki. Fantastyczny Tézier – baryton verdiowski pachnący Złotym Wiekiem. Jonas – wiadomo (Alvaro, przeklęty od kołyski, leży mu fantastycznie), doskonały Melitone, świetny Guardiano (te dwie role może śpiewać jeden artysta, ale od reżysera zależy, czy jest to zrobione subtelnie, czy młotem pneumatycznym – podejrzewam, że zastosowano powszechną dzisiaj, drugą metodę: może nawet wszedł na scenę z brechtowskim transparentem…), niezła Preziosilla, raz przynajmniej z wyrównanymi rejestrami, Fisch dyryguje zdumiewająco dobrze. W sumie, jak zwykle: fonia bez wizji.
O, cieszę się że skorzystała Pani z moich sugestii – myślałem już zresztą o zmianie fachu i zostaniu przewodnikiem wycieczek, najchętniej po Wenecji. Ale Neapol od biedy też mógłby być 🙂 Kocham też robić nielegalne zdjęcia kompozytorskich nagrobków (tzw. „nekromuzykologia”) – z iluż szacownych świątyń już mnie przeganiano! Do większych sukcesów należą liczni sławni z Westminsteru (a tam ostro gonią!), płytę nagrobną Hassego (spoczywa w S. Marcuola w Wenecji) mam rozmazaną i z własnymi butami, bo pstrykałem w czasie panicznej ucieczki przed wyjątkowo spostrzegawczym starszym panem, pilnujących chyba wyłącznie tego, by nie rozbić zdjęć płycie nagrobnej Hassego, mimo że mało kto o niej pamięta. Podobnie z Landinim (ma piękny nagrobek we florenckim S. Lorenzo, dzierży na nim organetto). Tylko Strawińskiego w Wenecji pilnują wyłącznie mewy, łaskawie nie wydziobujące obiektywu i nie krzyczące „Signore!! No foto!! Vietato!!….”
Co do tematu Neapol i zabytki – oto afera, która wstrząsnęła zwłaszcza nami, bibliotekarzami. Dodam, że wspomniany tu dyrektor był „z konkursu”, a jakże! To dowód, iż nie należy przeceniać tej instytucji….
http://booklips.pl/newsy/we-wloszech-trwa-proces-ws-najwiekszej-od-150-lat-kradziezy-ksiazek/
Jeszcze co do S. Bartolomeo – pewnie nie ma w nim już śladów teatru, zostały tylko mury, a cały teatr to były drewniane do nich „dodatki”. Ale lubię wyobrażać sobie, iż cudem jakimś zachowała się barokowa sznurownia i podczas mszalnych celebracji zjeżdżają na sztankietach różne dekoracje „de tempore”: a to zwiastujący Arcangelo Gabriele, a to gołębi Santo Spirito, to znów S. Gennaro obdarzający łaskami…
Jakież to by było neapolitańskie!
Piotr Kamiński,
ja już jakiś czas temu słuchałem fonii, dzisiaj zaryzykowałem też wizję, ale, fakt, oglądać za bardzo nie ma co. Tezier – znakomity, Kaufmann – znakomity. Jeśli idzie o Harteros też mam różne z nią zatargi (w repertuarze włoskim), choć Desdemoną w Berlinie była zjawiskową, Leonorą w „Trubadurze” raczej rozczarowującą. Dzisiaj jest dobrze. No i ona z Kaufmannem mają tę tzw. chemię.
Oj, jaka dyskusja! Czasami popadam we frustrację, że sam cierpię na jakieś karygodne odchylenie estetyczne, a tu tyle podobnie myślących osób! Z Wrocławiem i Śląskiem to historia, która się domaga wielkiego i rzetelnego opracowania i to pewnie w kilku opasłych tomach bo w jednym się nie zmieści. Myślę, że nie do końca powinniśmy się samobiczować z powodu zniszczenia architektury Śląska, choć na ogół kiedy się o tym mówi, to ton jest taki, że Polacy przyszli i zniszczyli bo niemieckie. To chyba jednak nieco bardziej skomplikowane. Chociaż trudno spokojnie analizować na przykład takie zjawiska jak spustoszony cmentarz osobowicki z niekończącymi się stertami tysięcy bo na pewno nie setek nagrobków, między którymi przechadzałem się w połowie lat osiemdziesiątych. Ale wracając do naszej rewerencji dla zabytków, coraz bardziej minionej, to dla mnie przekroczeniem Rubikonu stało się rozpoczęcie budowy supermarketu na Placu Zamkowym i rozpoczęcie niszczenia odbudowanej po wojnie kamienicy przy Podwalu (może z wrocławskich cegieł, gdzie teraz one trafią?). To jest zanegowanie całego mitu naszej rzekomej troski o to co ocalało z wojennej zawieruchy tak wyraziste, że trudno o lepsze. Jeżeli coś takiego spotyka się z cichym przyzwoleniem większości społeczeństwa, to o czym my mówimy? No dobrze, koniec narzekań. Zawsze można pojechać do Wielkiej Brytanii i zobaczyć, że może być inaczej. Chociaż tam też nie zawsze jest różowo. Z moich doświadczeń zrodziła się prosta i pewnie nie całkiem sprawiedliwa hierarchia na szczycie której są prywatne rezydencje, potem National Trust a na samym końcu English Heritage. A ten nadmiar koserwatorskiej czułości, fakt, to czasem przekleństwo, u nas jak już ktoś się weźmie za konserwowanie zabytku to tak doczyści jakby dopiero co go postawiono. Typowo nuworyszowskie myślenie.
No, no Tézier chyba też włączył scenicznie wszystkie biegi i grzejniki. Wreszcie jest mniej sztywny niż zazwyczaj 🙂
Piękna „Pace, pace mio Dio” w wykonaniu Harteros. Hipnotyzujące legato to jedna z wielu zalet. A co za obecność sceniczna! I jaki zniuansowany portret postaci! Chyba jest największą gwiazdą tego przedstawienia.
Mnie nikt nie objaśniał co do dekoracji. Może i lepiej, miałem wizję reżyserską saute, w postaci nieskażonej komentarzem. Zwłaszcza akt trzeci rozgrywał się w jakiejś ogólnieturpistycznej ruinie. I mały smaczek reżyserski – otóż w scenie niedoszłego (czy raczej niedokończonego) pojedynku Don Alvara z Don Carlem panowie są uzbrojeni w noże, które jakby na sygnał odrzucają i zaczynają się obłapiać. Jasna sprawa: machanie nożami może najwyżej skończyć się wspólnym lunchem, ale zapasy, o, zapasy to już sprawa poważna; zapasy najczęściej bywają śmiertelne.
Pan Piotr sam sobie winien, po co to było czytać przed spektaklem? Gdyby Pan nie czytał, to by Pan zobaczył jakieś ruiny, tyle, że z dziwnej pozycji (od Znanieckiego się Kusej uczył czy co?). A poza tym, takie rzeczy to tylko w Monachium się zdarzają, rzadko, ale jednak. Po świetnym „Don Carlo” teraz „Forza”. Miałam nie oglądać, bo za kilka dni będę mieć tę przyjemność na żywo, ale nie wytrzymałam. Harteros wspaniała. Tezier albo się aktorsko rozwija, albo to Kaufmann tak na niego działa (byli już świetnym duetem Posa-Carlos). Oni też mają chemię (bez zdrożnych aluzji). Dla mnie to Tezier był nr. 1, ale właściwie wszyscy mi się podobali, a to niezmiernie dziś rzadkie.
Ja niczego nie czytałem z góry, spiker mi to powiedział z taśmy. Ujawnił też inne szczegóły, tejże jakości. Najzabawniejsze, że ta reżyseria to wyrzucone pieniądze : z taką obsadą frekwencja by waliła drzwiami i oknami nawet, gdyby na scenie były trzy pomalowane kotary, a wszyscy stali rządkiem na proscenium.
🙂
Madonny w Neapolu i wiekszosc posazkow swietych maja poodbijane nosy. To te, ktore
nie wysluchaly prosb. Porca Madonna!
(Jan Kott)
zycze dobrej nocy
PMac – w razie czego gotowy fach przed Panem 😀 Jak będę się wybierać do Wenecji, to też uśmiechnę się o wskazówki! A w ogóle bardzo lubię zwiedzać miasta muzycznymi szlakami. Wspaniała była chopinowska wędrówka po Paryżu z Tereską, która wszystko wie na ten temat 🙂
No i można powiedzieć, że robiąc zdjęcie nagrobkowi Gesualda dołączyłam się do działalności „nekromuzykologicznej” 😆
Dobranoc!
I jeszcze tylko dodam, że Aglianico zrehabilitowane! Przed świętami zakupiliśmy okazyjnie 3 butelki za 10 euro i bardzo ok. Dziś to powtórzyliśmy 🙂
I oczywiście wcinamy zniżkowe panettone.
Zaciekawila mnie Pani wzmianka o fatalnej odbudowie palacu w Pieszycach. Poguglowalem i widze, ze z zewnatrz wyglada to niezle. Czy chodzi Pani o niegustowny wystroj wnetrz? W kazdym razie lepsze to niz dopuszczenie do dewastacji jak w przykladzie krakowskiego domu podanym przez Bobika.
Włosi mają rzeczywiście nadmiar zabytków i dzieł sztuki w przeciwieństwie do naszego kraju, ogałacanego i dewastowanego od stuleci, poczynając od potopu szwedzkiego w 17. wieku, a kończąc na ostatniej wojnie. Byle jaki kościół we Włoszech ma cenniejsze obrazy i rzeźby niż kościoły w głównych miastach w Polsce, a większość naszych pałaców i zamków została ograbiona i zrujnowana. Obecne kolekcje dzieł sztuki to zaledwie szczątek dawnego stanu posiadania. Korzystniej wypada porównanie w zakresie sztuki końca 19. wieku i nowoczesnej oraz sztuki ludowej i budownictwa wiejskiego.
Dzien dobry,
troche informacji na temat „Traviaty” Znanieckiego w czerwcu 2014 (Masada, Izrael)
http://izrael.org.il/kultura/3957-la-traviata-verdiego-u-stop-masady.html
(zreszta bardzo dobre stronice w j.polskim)
przyjemnej niedzieli
Dzień dobry 🙂
ROMek – wystrój w Pieszycach nie jest tylko niegustowny, jest po prostu STRASZNY:
https://picasaweb.google.com/110943463575579253179/PieszyceWOdarz#
No, ale może kiedyś będzie atrakcją turystyczną… 😈
przed chwilą trafiłam na tę smutną wiadomość…
http://muzyka.onet.pl/wojciech-kilar-nie-zyje/wd46g
Popatrzcie na Zamek na Skale w Trzebieszowicach (Kotlina Kłodzka). Zamieniony na elegancki hotel i pięknie zadbany. http://www.booking.com/hotel/pl/zamek-na-skale.pl.html?aid=311264;label=trzebieszowice-KDZcAXJqk4kHn7*n_7NcKQS28829358883%3Apl%3Ata%3Ap15%3Ap2%3Aac%3Aap1t1%3Aneg;sid=c07d2b703cd21bf8d53b97677a074ef3;dcid=1;srfid=02d830ded55c9c16f20418c92ea426f7a29b669bX1 A do tego właściciele rozkochani w operze. Urządzają od kilku lat w zabytkowym holu zgrabne koncertowe prezentacje operowe we współpracy z p. Sławomirem Pietrasem. Byłam tam raz, urocze!
Rad więc jestem z rehabilitacji aglianico 🙂 Właśnie oglądam galerię pieszycką – dobry Jezu!… – to nie może być prawda, to primaaprilisowy fotomontaż w Photoshopie, tak?….
[*]
Wpadłbym, przy okazji, wtedy na tę „Traviate” do Masady, ale, niestety (dla mnie), Elena Mosuc w tytułowej roli powoduje, że nie miałbym raczej udanego wieczoru 🙁
Konczy sie Rok Wagnera i Verdiego
wiesc glosi, ze szwedzcy intelektualisci nie chodza do opery a jezeli juz wpadaja tutaj to raczej nie opowiadaja o tym.
Brednie, czyste brednie!
Jubileuszowy rok dwoch Gigantow opery zajal niesamowita ilosc miejsca na szpaltach dzialow kulturalnych czolowych dziennikow. Nawet glos zabrali nie tylko muzykolodzy czy tez krytycy operowi ale tez filozofowie po przedstawieniu wagnerowskiego „Parsifala” ( np. prof. Hans Ruin).
Gosc-dyrygent Riccardo Muti, ze swoim poludniowym temperamentem, nie lada mial klopoty w przygotowaniu sztokholmskich filharmonikow do odegrania na koncercie noblowskim AD 2013 Verdiego „I vespri siciliani”. Ale poszlo znakomicie. Muzyka bardzo zwiewna i ulotna. Zbyt lagodna. Verdi niegdys orzekl, ze odbior uczuciowy opery jest anomalia w naszym czasie tak bardzo „doslownym”. Verdi laczyl byl uczucia z wartosciami etycznymi a publika mogla identyfikowac sie z calym rejestrem czlowieczenstwa.
Kolega-jubilat Verdiego, czyli Richard Wagner. Jego antysemityzm ciezkiego kalibru. Tworczosc ktorego tak wykorzystywana przez narodowych socjalistow Trzeciej Rzeszy. Tak, odgrywal wielka role w hitlerowskiej estetyce. Juz od roku 1933 w uwerturze z Bayreuth az po 1945, kiedy berlinscy filharmonicy po raz ostatni wykonali
„Marsz zalobny Siegfrieda” z „Ragnarök”. Ci, ktorzy ogladali tv serial niemiecki „Unsere Mütter, unsere Väter” pamietaja muzyke Wagnera z „Das Rheingold” (grana w filmie z chrapliwych glosnikow na slupach, by podniesc morale zolnierzy). Nie byl to Verdi, bowiem nie spelnil byl zadania.
Wielka sztuka nigdy nie jest jednoznaczna.
Nie oznacza to jednak, ze mamy sluchac mniej muzyki Wagnera. Nawet wiecej a jednoczesnie miec swiadomosc, w jaki sposob kultura wplywala na spolecznstwo, mysli i uczucia. Nie zawsze sie dzieje tak, jakbysmy sobie tego zyczyli. To nie sztuka jest niebezpieczna ale czlowiek, ktory uzywal ja czesto w dokonywaniu najwiekszych zbrodni.
A na koniec roku 2013 zagadka:jakiego kompozytora arie uwielbial Jozef Stalin?
Ja bym się jednakowoż zgodził z ROMkiem, że z dwojga złego już lepiej uratować zabytek na modłę pieszycką, niż dać mu się rozwalić w drebiezgi. Zawsze wtedy jest taka możliwość, że ktoś to odkupi, albo że np. późny wnuk się puknie w czółko i i zmieni wystrój.
No a na razie te Pieszyce mogą rzeczywiście być swoistą atrakcją turystyczną, czymś w rodzaju horrorystycznej komedii, bo są tak straszne, że aż śmieszne. 😈
Jest jeszcze szkoła konserwatorska „nie chrońcie zabytków, budujcie własne”. Nierzadko z pustaków. 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=8OoSfwU6JW8
Faktycznie horror, ale zrozumialy biorac pod uwage, ze jak wyczytalem w internecie, wlasciciele przyjechali do Pieszyc z Las Vegas!
Mnie sie Pieszyce podobaja, zwlaszcza te bon moty pod angielsku. Zwiedzajac palac masz trzy w jednym: rzadkie doznanie estetyczne, nauke jezyka obcego i poradnik „Jak zyc? „
Wstyd i hańba, że na tym „najlepszym” blogu tylko dwie osoby zauważyły do godziny 17.28 śmierć Wojciecha Kilara, o której media donoszą od rana.
Muszę zaznaczyć, że ja o tym horrorze w Pieszycach to tak raczej teoretycznie, bo praktycznie i osobiście grasuję jako zjawa na zamku w Ogrodzieńcu: 😈
http://www.youtube.com/watch?v=oxjjmDwONRE
Fafner – witam. Słusznie, ale pozwolę sobie zauważyć, że jestem za granicą, cały dzień jestem na wycieczkach i ponadto mam kłopoty z łącznością. Dowiedziałam się dopiero w ciągu dnia z SMS-a z kraju. Włosi jakoś na ulicach o tym nie mówią… A na kwaterę wróciłam w tej chwili. Poczta mi również przestała praktycznie działać, więc jedyne, co mogę w tej chwili zrobić, to wpis na blogu.
Bywało i tak, że niektórzy posłyszeli i nawet o tym rozmawiali, ale akurat nie czuli potrzeby przynoszenia tu. Inni czuli, a jeszcze inni uznali to za okazję do dania upustu.
No cóż, zaleciłbym rożne rzeczy, tylko że moje terapie wiążą się z honorariami, Bobik świadkiem. 😈
Czy blog jest tym lepszy im więcej osób „odnotuje” na nim, że słyszało o śmierci kompozytora/artysty? I czy naprawdę zaistniała tu konieczność sięgnięcia po takie słowa, jak „wstyd” i „hańba”? Mamy tu możliwość dzielenia się swoimi wrażeniami, emocjami, przemyśleniami – ale nie obowiązek.
Łajza. Wódz jest Większy i pisze Szybciej.
Naglowek z dziennika „Svenska Dagbladet” (wydanie cyfrowe) z godz.15.30
________________________________________________________
Polski kompozytor muzyki do „Draculi” nie zyje
GazWyb też jako największe osiągnięcia wymienia walc do Trędowatej, walc do Ziemii Obiecanej i poloneza z Pana T.
Nie było mu dane dołączyć w pełni praw do triumwiratu – Penderecki-Lutosławski-Górecki.
W radiowej Dwójce W.K. idzie dziś na okrągło (spadła nawet zaplanowana na wieczór Betulia liberata), więc zainteresowani, również ci od wstydu i hańby, nie powinni chyba mieć powodu do narzekań.
A ja nawet zrobiłam już wpis.
Też jest o tych walcach… 😉
O, jak mnie ten Fafner rozbawil.
Jeszcze jedno Sumienie Narodu! 😈
Z małym poślizgiem wszystkiego najlepszego dla PK i Dywanu, dzięki za to że jest taki blog i niech nam wiecznie trwa !!! A oprócz wspaniałych przeżyć, zdrowia dla wszystkich, bo bez tego ani rusz.
Dzięki wielkie i wzajemnie! 😀