Od LSO do CSO
Jeśli w odstępie dwudniowym słucha się na żywo dwóch orkiestr uważanych za jedne z najlepszych na świecie, siłą rzeczy nasuwają się porównania. A więc: porównując London Symphony Orchestra i Chicago Symphony Orchestra jestem zdecydowanie za tą pierwszą.
Nigdy nie przepadałam za Riccardo Mutim – on, w przeciwieństwie do swojej obecnej orkiestry (kontrakt z CSO przedłużono mu właśnie aż do 2020 r.), bywał już w Polsce m.in. wówczas, gdy prowadził La Scalę. Nie lubię na niego patrzeć i nie zachwycają mnie jego koncepcje muzyczne. Dziś odnosiłam wrażenie, że wspaniały instrument, jakim jest orkiestra chicagowska, znalazł się w nienajlepszych rękach… Przypomnijmy, że to ta sama orkiestra, której szefem swego czasu był George Solti (to dzięki niemu powstała III Symfonia Lutosławskiego!), a wcześniej Fritz Reiner czy Artur Rodziński.
Instrument brzmi, bo już taki jest. Jak w przypadku londyńczyków, i tu są muzycy wybitni, choć mieli zdecydowanie mniej możliwości indywidualnej prezentacji. Trzeba powiedzieć, że LSO mądrzej zaplanowała program. A CSO? Przy każdym z utworów zastanawiałam się: dlaczego akurat to? Dlaczego Panufnika akurat Koncert gotycki, jedno z najbardziej błahych i najmniej mówiących o kompozytorze dzieł, pomyślane początkowo jako muzyka filmowa, pochodzące z czasów socrealizmu? (Chyba że po prostu była to okazja, żeby pokazać rzeczywiście znakomitego pierwszego trębacza orkiestry.) A LSO zagrała X Symfonię, jedno z późniejszych i ciekawszych dzieł tego twórcy. (Tutaj recenzja z wczorajszego londyńskiego koncertu, którego program był ten sam, co w Katowicach.)
O Chicago dalej: dlaczego Ognisty ptak, a nie jakiś ciekawszy Strawiński, nie aż tak banalny? Teoretycznie można było się najbardziej pokazać właśnie w tym utworze. I rzeczywiście pięknie brzmieli soliści, np. fagot czy klarnet, a piony w Tańcu Kościeja były wręcz piorunujące. (Czasem ma się wrażenie, że jakość orkiestry zależy od: 1. jakości instrumentów dętych, 2. umiejętności równego wykonywania pionów… Ale nie tylko od tego.) Jednak w sumie przypominało to raczej film hollywoodzki niż rosyjską bajkę.
Dlaczego w drugiej części III Symfonia „Reńska” Schumanna? Zwłaszcza skoro dyrygent absolutnie Schumanna nie czuje i robi z niego ciężką artylerię – a orkiestra cóż ma robić, dostosowuje się. W tym utworze jeszcze trudniej było się pokazać. LSO mądrze wybrała poemat Straussa, by zaprezentować się od każdej strony.
Obie orkiestry pod włoskimi dyrygentami na bis zagrały coś z opery. Różnica jest taka, że kierujący londyńczykami na katowickim koncercie Antonio Pappano jest Włochem brytyjskim, tam urodzonym, od lat kierującym – z wielkim powodzeniem – Royal Opera House (głównym dyrygentem LSO zresztą wciąż jest Gergiev, ale to jego ostatnie chwile tamże). Na bis wybrał subtelne muzykowanie Pucciniego. Muti, neapolitańczyk, związany przez lata z La Scalą, przyzwyczajony jest do włoskiej wybuchowości (choć, jak się go obserwuje, w ruchach ostatnio trochę się uspokoił). Jako bis wybrał więc efekciarską i toporną uwerturę do Nabucca Verdiego. Było bardzo głośno i bardzo szybko – jak powiedział złośliwie kolega, tak, jak najbardziej lubią sponsorzy. I rzeczywiście, zerwały się brawa, krzyki i stojak, a ja uciekłam, żeby nie ogłuchnąć do reszty…
Koncertem warszawskim CSO rozpoczęła europejską turę, której program jest taki – jak widzimy, będzie jeszcze jedno polonicum: udział Piotra Beczały w wiedeńskich wykonaniach Messa da requiem Verdiego.
Dodam jeszcze, że podziwiam Lady Camillę Panufnik – przedwczoraj była w Katowicach, potem poleciała z LSO na koncert londyński, a dziś była już u nas. Ona jest niesamowita i wzruszająca w tym towarzyszeniu muzyce swojego męża wszędzie, gdzie się da.
Komentarze
Nie mam pojęcia, jak CSO brzmi dzisiaj, bo ich już strasznie dawno nie słyszałem, ale legendarny okres w dziejach tej orkiestry to nie Solti (choć ten został najbardziej nagłośniony), ale dziesięć lat Reinera. Wyszło niedawno całe pudełko ich wspólnych nagrań. To się ma.
Wiadomo, Reiner to legenda. Podobno był nieznośnym tyranem. Ale efekty miał.
A Soltiego nie należy deprecjonować. To był naprawdę Ktoś.
Przy wszelkich zasługach sir Georga, jedno mnie wszakże gryzie do dziś: był łaskaw powiedzieć (chyba jakoś w początkach lat 90.), że dopiero za jego szefowania CSO osiągnęła poziom, którego nigdy wcześniej w swej historii nie miała – okres Reinera pomijając kompletnym milczeniem (czyżby nie mógł znieść, że F.R. z tą samą orkiestrą nagrał, m.in., parę rzeczy Bartoka lepiej od niego?). Jak można aż tak mijać się z prawdą…
A sam też bywał przecież niezgorszym tyranem, a pewnie i narcyzem (to zresztą u dyrygentów częsta przypadłość, maestro Riccardo M. nie jest bynajmniej odosobniony). Nawiązując do mego wcześniejszego komentu, Solti również obciął Angeli Gheorghiu to i owo w jej pierwszej Traviacie.
W Opera Bastille, w Paryzu, w czasie Trawiaty, pani noszaca niqab (calkowite okrycie glowy, oprocz szparki na listy), zostala wyproszona z sali w czasie przedstawienia na prosbe artystow, poniewaz odmowila zdjecia ww, wbrew ustawowemu zakazowi jego noszenia we francuskich miejscach publicznych.
http://www.dailymail.co.uk/news/article-2799981/woman-thrown-paris-opera-cast-refused-perform-unless-removed-muslim-veil.html
Ale dopiero po pierwszym akcie.
Moja Stara od lat opowiada angedote, jak po trzech miesiacach czekania w kolejce stawila sie u „panstwowej” psychoterapeutki (!) w nikabie i w dodatku prawie nie mowiacej po angielsku. Nie wiedziala czy ma wybuchnac placzem czy smiechem. Potem pani w nikabie zasypywala ja listownymi pogrozkami, ze ja skresli z listy pacjentow, bo Stara juz sie nie stawila na nastepna sesje. Wtedy jeszcze nie miala odwagi powiedziec, ze nie moze miec bardzo poboznej kobety z innej kultury do rozmow intymnych. 😈
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
Przywitała mnie wiadomość przysłana z dwóch źródeł: od pewnej znajomej zwykle poinformowanej oraz od samej orkiestry, że Muti jak najbardziej ma przedłużony kontrakt, i to aż do 2020 r.
To ja już dziękuję bardzo.
Solti oczywiście też był tyranem i narcyzem (i jeśli rzeczywiście udawał, że epoka Reinera nie istniała, to bardzo to nieładnie było z jego strony). Ale że był wielkim muzykiem, to nie zaprzeczy chyba nikt. (Był też znakomitym pianistą, ale to była jego działalność absolutnie uboczna…)
A co do wiadomości podanej przez Preludka, niestety to rozumiem, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy kobiety także walczą w imieniu Państwa Islamskiego i kiedy to „państwo” namawia do ataków w Europie.
Zastrzeżenia Starej – z zupełnie innych powodów – też rozumiem.
„Ale w MOICH nutach jest fis.”
Bardzo chciałbym jeszcze obejrzeć tę serię o sławnych dyrygentach – Toscanini wydzierający się „Forza contrabassi!!!”, Reiner wpatrujący się zimnym wzrokiem wampira w kiksującego muzyka…
Żeby to tylko „forza contrabassi”, ale jeszcze setki razy „porca Madonna”… 😈
Akurat zapamiętałem te forza contrabassi.
A Mutiego też nigdy nie lubiłem. Zasłynął zniszczeniem pięknego brzmienia Filadelfijczyków po Ormandym. Wszystkie jego kreacje symfoniczne są jakieś rozmemłane. Źle się tego słucha.
Tak się cały czas zastanawiam, co oni widzą w tym Mutim.
Może jest dla nich miły? 😉
Jako ciekawostkę powiem, że wczoraj pierwszy raz spotkałem się z zamkniętymi drzwiami za kulisy w FN, zamkniętymi na klucz! 😀
Solti był napewno kimś – nikt temu nie przeczy. Ale dostał do ręki orkiestrę „zrobioną” przez Reinera, a której nie udało się popsuć jego następcy. Został nim – wbrew woli samego Reinera – Jean Martinon, podczas gdy kandydatem Reinera na to stanowisko był jego stary, „straussowski” kolega, Karl Böhm.
Solti przyszedł w roku 1969, czyli w sześć lat po odejściu i śmierci Reinera i wspólnie z Dekką musiał „zadeptać” dziedzictwo Reinera z przyczyn oczywistych : Solti – osobisto-ambicyjnych (obaj Żydzi z Budapesztu, obaj uczniowie Bartoka… – to z pewnością wzmaga edypowskie odruchy…), a Decca – biznesowych (bo Reiner nagrywał dla RCA, trzeba więc było wmówić światu, że to „prawdziwe” Chicago zaczęło się dopiero pod nowym szyldem).
Reiner był legendarnym rekinem ludojadem (ale nie był znienawidzony, jak niektórzy jego koledzy… – jedyny wyjątek, o którym słyszałem, to Artur Rubinstein!), a jego doskonałość była onieśmielająca w podobny sposób, jak doskonałość Heifetza. Heifetzowi po dziś dzień odmawia się muzykalności (bo tylko przez tę, subiektywną dziurkę, można się wedrzeć to fortecy), a Reinera niektórzy sprowadzają do profilu „orchestra builder” (bo przedtem zmajstrował jeszcze Cincinnati i Pittsburg), gdzie kryje się subtelna sugestia, że robił świetne fortepiany, ale grać nie umiał.
We wspomnianym pudełku jest parę Haydnów, Mozartów i Beethovenów, które stanowią skuteczne antidotum na takie sugestie.
Podobno dawno przy żadnym koncercie nie było tak nerwowej atmosfery jak przy tym wczorajszym…
A jeszcze coś tam było ze sceną, zaczęła skrzypieć i trzeba było jej przód poprawiać niemal w ostatniej chwili.
Cała scena wymaga zresztą remontu i ponoć ten remont jest już planowany. Może przyszłego lata. (Byleby skończyli przed połową sierpnia…) I słusznie – mamy za rok konkurs, wszystko musi być na tip top.
A propos konkursu, nie miałam jeszcze czasu wspomnieć, że byłam na pierwszej przedkonkursowej konferencji w NIFC. Aktualne wiadomości, łącznie ze składem jury, są na stronie.
http://konkurs.chopin.pl/pl/edition/xvii
Budowniczy orkiestr…
Nie wiedzieć czemu 😉 skojarzył mi się z tym określeniem Budowniczy ruin – jedna z bardzo przeze mnie kiedyś lubianych książek (Herberta Rosendorfera).
Mnie też zdziwiło to, o czym wspomniał Jakób. Zapewne drzwi za kulisy były zamknięte żeby tłumy wyznawców nie stratowały Mistrza…chociaż nie zauważyłem żeby ktokolwiek pod nimi czekał. Czyżby organizatorzy się przeliczyli zakładając szturm motłochu na dyrygenta?
PK – prawidłowe skojarzenie 🙂
„Od zawsze” pamiętam ten tytuł na półce Pietrka…
Ja pierwszy raz o czymś takim słyszę, nawet nie zdawałam sobie sprawy, że jest tam jakaś dziurka od klucza 😯
To ostatnie było do słuchacza oczywiście 🙂
Na prośbę p. Celeste Wroblewski odpowiedzialnej za PR Chicagowskiej Orkiestry, która przeczytała zawartą na blogu recenzję prostuję informację o ostatnim sezonie R. Mutiego. W lutym maestro zgodził się piastować swą funkcję do roku 2020 (!). Tutaj link do informacji: https://cso.org/uploadedFiles/8_About/Press_Room/Press_Releases/2013-14/Muti_contract_extension_2314.pdf
Serdecznie pozdrawiam p. Dorotę Szwarcman i blogowiczów!
@ Jerzy Noworol – witam. Napisałam o tym wyżej – również dostałam mail od p. Celeste Wroblewski. Nie ruszałam niczego we wpisie, bo wydawało mi się, że dalsze uwagi będą niejasne. Ale jeśli p. Wroblewski AŻ TAK na tym zależy, to mogę ten kawałek zdania z wpisu usunąć albo dodać uaktualnienie.
Pozdrawiam wzajemnie!
Jak miło, to mamy z Panią Kierowniczką tę samą ulubioną książkę. 🙂
Ale nie powiem, z kim kojarzy mi się opowieść o genialnym wiolonczeliście. Niepolitycznie by było. 😛
Ha! Dużo można by mieć skojarzeń z różnymi postaciami w tej książce…
Nie widzę jej na półce – być może pożyczyłam ją siostrzenicy ze względu na jej uwielbienie dla Don Giovanniego 😉
Na wesołym portalu aukcyjnym do wyboru do koloru – właśnie to wydanie, które ma Pietrek.
W ramach dygresji pozwolę sobie zarekomendować Państwu ciekawy wywiad z Piotrem Beczałą na hiszpańskim portalu: https://www.codalario.com/piotr-beczala/apartado-para-rotacion-de-informaciones-en-la-cabecera/piotr-beczala–tenor-hay-demasiados-directores-de-escena_2283_34_5730_0_1_in.html
Padają tam m.in zapowiedzi debiutu w roli Lohengrina (z Anną Netrebko w Dreznie) oraz info o rezygnacji z debiutu w „Opowieściach Hoffmanna”.
Czytam, czytam i jest mi wstyd za poziom polskiego „dziennikarstwa” muzycznego. Czytelnikow (tych, ktorzy sie na muzyce naprawde znaja) malo obchodza personalne preferencje Pani Redaktor, bo to nie plotkowanie przy kawie. Chodzi o merytoryke, wiedze i FAKTY. To, ze komus nie podoba sie dyrygent taki czy owaki – kazdy ma do tego prawo, kewstia gustu, ale na poziomie krajowego pisma recenzent nie moze sobie na takie komentarze pozwalac. Jest to zenujace i kompletnie nieprofesjonalne. W calym artykule ja, jako zawodowy muzyk, nie znalazlam ani pol rzetelnej informacji na temat tego koncertu – oprocz tego, ze (jak juz wspomnialam) Pani Redaktor nie przepada za Mutim i repertuarem, ktory zaprezentowali.
Dzięki, Robercie, ciekawe wiadomości. Szkoda, że ja hiszpański to tak tylko po łebkach.
lena z – witam.
Proszę zwrócić uwagę, co właściwie Pani czyta i gdzie komentuje w tak arogancki sposób. Nie jest to „krajowe pismo”, lecz mój blog, na którym zamieszczam na gorąco osobiste, siłą rzeczy dość luźne wrażenia. Poważne recenzje pisuję w innych miejscach (choć ostatnio coraz rzadziej, bo nie ma gdzie). Jakich faktów się Pani w tym kontekście domaga? Fakty były takie, że CSO przyjechała i dała taki koncert, jaki dała. Ocenia każdy po swojemu. Ktoś inny mógł być zachwycony, też mu wolno, jak i ja nie muszę się zachwycać. A że w Polsce nie ma w tej chwili praktycznie miejsca na porządne fachowe recenzje z koncertów (a nasza prasa codzienna interesuje się raczej przygodami celebrytów i uważa, że muzyka poważna to nudziarstwo), to już zupełnie inna sprawa.
dzien dobry, jestem muzykiem Filharmonii Narodowej i rzeczywiscie muszę potwierdzić, ze chyba pierwszy raz w historii muzycy fn nie mogli przejść do swoich garderób, mało tego, kilku moich kolegów nie chciano wpuścić do gmachu fn bez wczesniejszego kontaktu z inspektorem orkiestry. ten sam problem dotyczył wejscia na próbe z której niektórzy muzycy byli wypraszani. jeśli tak mają wygladać kontakty z muzykami z czołowych orkiestr, to może lepiej niech nie przyjeżdzają. nie wyobrazam sobie sytuacji, aby podczas naszej wizyty w siedzibie CSO, muzycy tej orkiestry nie mogli wejść do gmachu swojej rodzimej instytucji. absolutnie zgadzam się, że koncert kompletnie był wyprany z emocji. kilka lat temu grałem z maestro Maksymiukiem tegoż Strawińskiego z SV. każda nuta była elektryzująca, a calość po prostu porywająca. panufnika i schumanna pominę milczeniem, a co do bisu to…..przynajmniej były emocje 😉 co do estrady, to zdarza się ze cos trzeszczy, ale nigdy nie było problemów z graniem ani z nagraniami. trochę jak z tą baletnicą co jej…. estrada ma być robiona w wakacje.
zeby nie było nieporozumienia, CSO to znakomita orkiestra, obłędne były waltornie, puzony i tuba, pizzicata i piano w kwintecie palce lizać. 20 lat temu byłem na ich koncercie w Chicago z Barenboimem. grali Elektrę Straussa. I emocje były! wielkie! Muti out! pozdrawiam
Witam Piotra. Niestety na razie nie możemy się spodziewać „Muti out”. Ale to już nie nasze zmartwienie. A jeśli oni się cieszą – wszystkiego najlepszego.
A ich zachowanie… poniżej wszelkiej krytyki.
To ja ze swej perspektywy szarego melomana, który na dodatek nie był na tym koncercie, bo mieszka daleko od Warszawy. Maestro Muti jest zapewne wybitną postacią zwłaszcza włoskiej kultury muzycznej, wielkim jej strażnikiem, ale bliskie są mi uwagi Pani Kierowniczki gdyż mam podobne doznania słuchając Maestra na żywo i z płyt. Nigdy nie przekonywały mnie jego mordercze tempa i dynamika czego ofiarą padało wielu zdyszanych śpiewaków z którymi nie zawsze Muti się należycie liczy. Choć i znam takich, którzy komplementy od tego dyrygenta przechowują jak relikwie.
Jeszcze co do estrady, to akurat to nie był problem złej tanecznicy, ale rzeczywiście zaczęła trzeszczeć na potęgę i rzeczywiście była naprawiana w ostatniej chwili – to wiadomość z pierwszej ręki 🙂 Ona ma już swoje lata i remont się jej po prostu należy.
może problemem były kotły stojące w Panufniku na miejscu 2 skrzypiec. były bardzo ciężkie. każdy nosiło czterech facetów. wiem, wiem stają na estradzie też fortepiany, ale nie w tym miejscu i może ciężar zaczął się inaczej rozkładać
Już kiedyś podawałam tę linkę, ale podam jeszcze raz. Jednym z dyrygentów, których styl pracy jest tu pokrótce omawiany, jest Muti. http://www.ted.com/talks/itay_talgam_lead_like_the_great_conductors
W rzeczy samej wrazenia byly bardzo „luzne” 🙂 Jakie fakty? Jakiekolwiek. Tempa, fraza, balans pomiedzy sekcjami, cokolwiek o sekcjach smyczkowych, intonacja, itp. Jestem autentycznie ciekawa DLACZEGO koncert nie zrobil wrazenia – oprocz faktu, ze Muti Pani nie odpowiada (poznala Go Pani? grala moze pod jego batuta? czy to po prostu luzne wrazenie?) Nie rozumiem do konca paragrafu ze Strawinskim, „dlaczego” akurat Firebird? A dlaczego nie? Dlaczego Schumann? A dlaczego nie? Widze, ze duzo osob jest oburzonych tym, ze nie dalo sie wejsc za kulisy. A co w tym oburzajacego? Takie sa warunki pracy za granica (a na pewno w Anglii i Stanach) – jak sie mozna spodziewac to troszke inny swiat. Te instrumenty sa warte krocie to po pierwsze, a po drugie sala jest na ten koncert wynajmowana, wiec muzycy/organizatorzy/management ma prawo wymagac, zeby osoby trzecie sie tam nie krecily w czasie koncertu. A co do mojej arogancji to takie samo wrazenie mialam czytajac Pani „blog” (chociaz widze, ze podpisuje sie pod tym Polityka….czy cos przeoczylam?) Pozdrawiam
Pani Kierowniczko, jak Pani zacznie pisać tylko o tych tam strasznie profesjonalnych sektach smyczkowych, intubacjach i fajansach, to ja się stąd wypisuję. 👿 To jest blog „Polityki”, nie pismo branżowe klarnetów i przeciętnie głupi muzycznie pies też ma coś z tego rozumieć. Wprawdzie w ciągu ostatnich kilku lat, dzięki Pani Kierowniczce, na tyle się doedukowałem, że przestałem mylić Volksmusik z Volkswagenem i Ravela z ravioli, ale wyżej ogona jednak nie podskoczę. 🙁
Jak ktoś koniecznie chce fachowo, faktowo i na wyżynach krytyki, to przecież może pójść i poczytać sobie „Ruch Muzyczny”. 😈
@ lena z – Wiem, że Pani przebywa w Anglii (nie odmówiłam sobie wyguglania 🙂 ) i zapewne stąd ta protekcjonalność: „jak można się spodziewać, to trochę inny świat”, ale ciekawe, gdzie Pani poznała takie warunki pracy. Osobiście – z grupą dziennikarzy – nieraz „kręciłam się” np. po londyńskim Southbank Centre. Oczywiście kiedy wchodziliśmy od tyłu (a nie zawsze zresztą odbywało to się w ten sposób), na portierni meldowaliśmy się, ale potem swobodnie wchodziliśmy na próbę, rozmawialiśmy z dyrygentem, solistą itp. Wiadomo, że w tym miejscu działają trzy orkiestry, i wiadomo, że koncertowy system brytyjski opiera się na wynajmie sal, ale po pierwsze tylko tam on istnieje, po drugie – z tej okoliczności nie wynika bynajmniej to, o czym Pani pisze. A jeśli jest się u kogoś w gościnie, nie wyrzuca się gospodarzy. CSO była gościem FN.
Niejedno Pani – jak widać – przeoczyła. Także fakt, że blog to nie „blog” i że Polityka daje mi miejsce, ale podpisuję się ja. A na swoim blogu mogę pisać, że nie lubię Mutiego, i mogę też pisać, że Reńska Schumanna została zagrana ciężko i jednostajnie, bez cienia subtelności, ale nie muszę podawać metronomicznych temp.
Tak więc porozmawiałyśmy sobie, życzę powodzenia i szerzej otwartych oczu – w grze też się przydadzą.
Bobiku, dzięki za przypomnienie o jeszcze jednym ważnym czynniku, o którym tu nie wspomniałam: to prawda, to jest z założenia miejsce dla szerszej publiczności, głównie tej po prostu kochającej muzykę, ale niekoniecznie ogarniającej jej stronę fachową. Fachowe określenia zostały tu zresztą swego czasu określone z przekąsem mianem merytoryzmu. Muszę więc znaleźć złoty środek, który fachowcom nie zawsze będzie wystarczał.
W nowym „Ruchu Muzycznym” też zresztą od fachowości się odchodzi – co mówię z bólem, ale to już inna bajka.
Z dużym zainteresowaniem przeczytałem fachowy komentarz Piotra; całkowicie zgadzam się z jego uwagami, także o ważności emocji w wykonawstwie muzyki – i ja do dziś świetnie pamiętam tamtego Ognistego ptaka z SV pod dyrekcją Maksymiuka; podejście mistrza do Strawińskiego w ogóle bardzo mi odpowiada…
Wiem, Kierowniczko, że w nowym RM z tą fachowością bywa różnie, więc odesłanie tamże było z lekkim przekąsem, bo psy bardzo lubią sobie od czasu do czasu coś przekąsić. 😉
Moze byc Pani pewna, ze oczy mam bardzo szeroko otwarte. Takie warunki pracy poznalam w Royal Philharmonic Orchestra, Philharmonia Orchestra, City of Birmingham Symphony Orchestra (ktorej jestem czlonkinia) i kilku innych, a juz najbardziej to mi sie oczy otworzyly przez ostani rok kiedy to rozpoczelam doktorat na Northwestern University – tak wiec darujmy sobie „otwieranie oczu” 🙂 Zgadzam sie, ze na Pani blogu moze Pani pisac co sie Pani zywnie podoba – tyle, ze jesli wrzuca sie to na internet (a dzieki powiazaniu z Polityka wyskakuje to na Google dosc „z przodu”) wtedy trzeba byc gotowym nie tylko na kolezenska wymane zdan, ale rowniez na polemike na Troche innym poziomie oraz krytyke (i nie ma to nic wspolnego z arogancja) – jezeli to Pania ucieszy, moge zapewnic, ze muzycy CSO tez sie z tym blogiem zapoznali 🙂 Prosze mi wierzyc, ze w Anglii tudziez Stanach nikt nie mialby problemu z dostosowaniem sie do pewnych zasad, np. nie wchodzeniem za kulisy. Jedna orkiestra ma takie zasady, druga inne, i sa one po to, zeby je respektowac, wiec nie powinno sie ich brac personalnie. Nigdy wczesniej nie wdalam sie w ‚internetowa’ polemike, bo z reguly nie mam na to czasu i sily, ale czasami trudno jest mi ignorowac pewne komentarze. Na tym definitywnie koncze swoj internetowy epizod 🙂 Pozdrawiam serdecznie
Dodam: komentarz to fachowy – z tej choćby racji, że przez profesjonalistę pisany – ale przy tym dla wszystkich zrozumiały. Czyli jednak można…
Czyli następny stopień po przekąsie to już będzie zgryźliwość?
Piotrze, czyżbym wyczuwał w Twoim pytaniu pewną obawę? Niepotrzebnie. Dla Ciebie mam uczucia tak ciepłe, jak dla pasztetówki, a widziałeś kiedy psa, który by pasztetówkę gryzł? 😆
Porównanie zaszczytne, choć pozostańmy może tutaj w sferze metaforyczno-emocjonalnej…
A teraz dygresja, która potwierdzi Twoje, Bobiku, wieloletnie uprzedzenia (Mordechaj to pewnie widział…) : obejrzeliśmy właśnie fantastyczny dokument BBC o kotach.
http://www.bbc.co.uk/programmes/b04lcqvq
Nie ma wątpliwości : to są potwory. Chwała Bogu, że takie małe i że generalnie nie mają nic do nas.
Nawet jako kompletna fachowa dętka wiem skądinąd, że c’est le ton qui fait la musique. 😉 Przekładając to na aproposa: można skrytykować nawet dogłębnie, ale uprzejmie i wtedy nie jest to odbierane jako arogancja, a można nieuprzejmie i wyższościowo, co nie tylko jest jako arogancja odbierane, ale po prostu nią jest.
Że też durny szczeniak takie rzeczy ludziom z doktoratami musi tłumaczyć. 🙄
Hmm… muszę Ci się przyznać, Piotrze, że ja w ramach walki ze stereotypsami potrafiłem na tyle przełamać swoje uprzedzenia do Kotów, że najpierw się z kilkoma zaprzyjaźniłem, a potem jeszcze nawet Honorowym Kotem zostałem. 😳
Ale fakt, wciąż jeszcze trudno mi przełknąć, że ONI mi łażą po ogrodzie jak po jakim Schengen i żadnych granic nie szanują. 👿
A najgorzej wiosną, jak mi La Scalę za żywopłotem urządzają. Nawet wtedy pogonić za fałsze nie mam jak, a buczeniem się w ogóle nie przejmują. 🙁
Jeszcze do leny z – czy czyta, czy nie czyta.
Oczywiście, że wiem, że muzycy CSO zapoznali się z tym, co napisałam. I bardzo dobrze. Nie wszyscy zachwycają się obecną formą zespołu i powinien być tego świadom.
Co do sprzeczności naszych doświadczeń w Southbank Centre – mogłabym podejrzewać, że dziennikarze mają fory, więc w związku z tym spaczony obraz, ale pamiętam, że na próbie spotkałam również np. zaprzyjaźnionego muzykologa, i to z Australii – więc naprawdę sala nie jest twierdzą. Być może w Wielkiej Brytanii muzyków orkiestrowych traktuje się gorzej niż resztę świata. Jeśli tak, to współczuję.
W każdym razie nie tylko Wielka Brytania i Stany Zjednoczone są na świecie, zresztą w USA większość dużych orkiestr ma swoje siedziby (choć całkiem inny, bo prywatny, status niż w Europie). W innych krajach europejskich również. Tak więc orkiestry są tam u siebie. Co kraj, to obyczaj i nie mierzmy wszystkiego jedną miarą, przyzwoicie jest dopasować się do obyczajów panujących w kraju, do którego sie przyjeżdża. Filharmonia Narodowa jest – można powiedzieć – domem muzyków filharmonicznych. Bywa, że nawet zostawiają tam w szafkach swoje instrumenty (co nie zawsze ma dobre efekty, ale tak już jest). Wywalanie więc muzyków z ich domu jest… tu wpiszmy, co się nam podoba.
Na blogu spotykam się z różnymi zdaniami, wpuszczam zdania odmienne od własnego z wyjątkiem ewidentnego hejterstwa. Przyjmijmy, że Pani popis nie był hejterstwem (pomijając „dziennikarstwo” w cudzysłowie i wynurzenia, co Pani nie obchodzi – jeśli coś kogoś nie obchodzi, to tego nie czyta), po prostu było to jedyne miejsce, gdzie mogła się Pani wyżalić na temat braku recenzji z koncertu CSO w Warszawie. Też ubolewam z powodu tego braku. Ale nie do mnie pretensje.
Pani Lena Z
Przemiła Pani Leno, sam się tu często wykłócam o różne sprawy, ale nie wypada, żeby artyści tej klasy, a to ich Pani reprezentuje, domagali się pochwalnej recenzji. Jeśli Pani pozwoli, to doradzę, aby zawsze zastrzegać sobie taką klazulę w kontrakcie: zagramy pod warunkiem, że się wam będzie podobało! I wynająć bodyguardów do ochrony artystów i instrumentów. Nigel Kennedy to dał mi kiedyś dotknąć stradivariusa i od tej pory ma same dobre recenzje.
U mnie, na przykład, Pani Kierowniczka zdiagnozowała ADHD, więc się zapisałem do psychiatry (żona jest psychologiem, więc mogłaby być stronnicza) i jeśli psychiatra nie zwariuje, to już za pół roku się dowiem, kto ma rację – taki to jest ten świat.
Z należytym szacunkiem doradzałbym jeszcze, żeby nie używać kwantyfikatora „inny świat”, bo tutaj ludzie trochę czytają i, proszę mi wierzyć, to się bardzo przewrotnie kojarzy.
Z ukłonami,
Ank z tego świata
Żeby, Bobiku, przynajmniej z dochtoratami. Jeszcze gorsze som takie, co ledwo rozpoczęłły*, a już się sadzą…
* Dzidek, nie opuszczaj przewodu!
Anku, lena z nie reprezentuje Chicago Symphony Orchestra (ale być może aspiruje do tego, zważywszy robienie doktoratu na Northwestern…).
Poza tym trzeba uczciwie powiedzieć, że nie domagała się POCHWALNEJ recenzji 😛
Ścichapęku, ja o sadzeniu wiem tyle, że jak się na nie wybierze niewłaściwe miejsce i niewłaściwą porę, to efekty są dość mizerne. 😉
@ścichapęk
Kiedyś na obronach krążył taki rysunek, pewnie Mleczki, co nieudolnie opowiem.
Naga para. Ona normalna, a On w miejscu cech płciowych (biolodzy nazywają je drugorzędnymi, ale to pewnie u biologów) ma dr. Bez kropki, ale co zrobić na końcu zdania?
I mówiło się, że godzina wstydu, a tytuł na całe życie.
Sam już nie wiem: zmienia się ten świat, czy nie zmienia?
Świat się zmienia, ale w każdym miejscu inaczej. I nie znęcajmy się nad doktorantami, naprawdę doktorat to nic złego 😉
Skoro Ank odniósł takie wrażenie, to …może bardziej pochwalna recenzja PK istotnie złagodziłaby (przyznajmy, cokolwiek napastliwy) ton.
I oczywiście nie uogólniam, Pani Kierowniczko (wbrew pozorom), ale w tym – bardzo konkretnym – przypadku nie zdzierżyłem.
Przyznajmy, że znacznie gorzej niż doktoranci mają politycy. Czasem raptem dwa miesiące tytułowania, a wstyd na całe życie. 😉
Pani Kierowniczka
To bude pěkne, pěkne fajne a pěkne,
až to se mnu definitivně sekne.
Bobik, pieska twoja niebieska, łapy precz od kotów!
To już nawet w samoobronie łapami nie wolno machać? 🙁
@Bobik
Bo np. życiowym celem Felusia jest odgryzienie Molusiowi ogona. Jeszcze mu się to nie udało, ale jest ambitny i wciąż doskonali technikę. Jak ktoś nie widział, jak kot robi psa w konia, to niczego w życiu nie widział.
Ja miałam raz w domu psa i kota razem przez jeden dzień i mogę to potwierdzić. Przez jeden dzień, ponieważ się okazało, że siostra ma uczulenie na koty i trzeba źwirza oddać.
Ale cośmy mieli kina za darmo, to nasze. Malutki szarutki koteczek grał na nosie dużej czarnej psicy…
Całkowicie zgadzam się z uwagami leny z. Po raz pierwszy od co najmniej 120 lat zagrała u nas prawdziwa orkiestra, a my nie potrafimy tego docenić, tylko wrzucamy „na internet”, jak była łaskawa napisać pani doktorant, same nienawistne komentarze. Oczywiście że USA to troszkę inny i bez wątpienia nieco lepszy świat. Przypadki kradzieży instrumentów i zadeptywania muzyków przez hordy słuchaczy zdarzają się w Europie nagminnie, wystarczy wspomnieć takie miejsca jak Concertgebouw, filharmonia berlińska i Musikverein w Wiedniu, gdzie nikt dotychczas nie pomyślał o zamykaniu wejść za scenę. W ogóle publiczność (pomijając czas na oklaski) głównie przeszkadza wykonawcom, np. w Warszawie ciągle było słychać kaszel, a raczej głośnie odkrztuszanie. Proponuję następnym razem zamknąć na klucz wejścia do sali, to oszczędzi orkiestrze stresu i irytacji. Po obu stronach sali są ekrany, na których można obejrzeć cały występ.
Co do komentarza słuchacza – owszem, był szturm na dyrygenta, przy wyjściu czekały na niego aż dwie osoby. Tłum wywołał tak wielką konsternację, że Maestro i kilka osób w jego pobliżu powiedziało że za bardzo się śpieszy żeby poświęcić 2-4 sekundy na podpisanie dwóch płyt, ale ostatecznie okazał swoją łaskę przedstawicielom innego świata. W Wiedniu planowane jest oficjalne spotkanie (rozmowa i podpisywanie), tam za 1,5 godziny oglądania Mistrza trzeba zapłacić 12 euro. Ciekawe jaki jest cennik za sekundę.
@ czytel-nick – witam. Uśmiałam się jak norka 😆 ale kaszle bywają rzeczywiście irytujące. Choć może w FN nie aż tak, jak w nowej sali NOSPR… 😉
Nawiasem mówiąc, nie pamiętam zamykania się przed światem zewnętrznym orkiestr takich jak New York Philharmonic czy Berliner Philharmoniker. Co do tej ostatniej, będziemy mieli okazję już niedługo sprawdzić, może czegoś się już od kolegów z Chicago nauczyła…
A Pani lena z, skrzypaczka zresztą, ma rzeczywiście sukcesy, więc nie bardzo rozumiem, skąd takie zdenerwowanie. Chyba że ten doktorat jest o CSO i nie dostarczyliśmy jej materiałów. Trudno.
Niestety w komentarzu leny_z jest sporo racji. W polskiej prasie codziennej praktycznie nie ma recenzji koncertów muzyki poważnej, a jeśli już się ukazują ich poziom pozostawia sporo do życzenia (na dowód polecam relację z koncertu Krystiana Zimermana w FN w jednym z czołowych ogólnopolskich dzienników) więc „blog Polityki” chcąc nie chcąc przejmuje rolę komentowania życia muzycznego. Nie jestem muzykiem, na koncercie CSO byłem i choć nie wszystko mi się podobało nie byłbym aż tak kategoryczny w osądach jak niektórzy inni blogowicze. Narzekania na ograniczenia w dostępie do budynku FN wydają mi się małostkowe, protekcjonalny ton pojawił się wielokrotnie pod wpisem leny_z (otwieranie oczu), a sugerowanie że autorka odmiennej opinii najpewniej aspiruje do grania w CSO lub pisze o niej doktorat to chwyty poniżej pasa (podważanie intencji to klasyczny chwyt erystyczny stosowany najczęściej wtedy gdy brakuje argumentów).
@ jl – witam. Ja naprawdę nie widzę powodu, by zastępować robotę, która powinno należeć do gazet. To przecież absurd, by całe życie krytyczne w danym kraju sprowadzało się do blogów. Blogi zresztą bywają różne i spełniają różne funkcje, piszą je również amatorzy (nie ujmując niczego amatorom, wiedza niektórych jest naprawdę wielka).
Ton zarówno moich wypowiedzi, jak i blogowiczów, Pani lena z wywołała tonem, którego użyła sama, protekcjonalnym właśnie (mówiąc o owym „innym świecie” itp.) i całkowicie nieadekwatnym do sytuacji. Może rzeczywiście o otwarciu oczu nie powinnam była napisać, ale jak można reagować, gdy ktoś bierze blog za pismo krytyczne? Litości. Argumentów, jak widać, nie brak, a związki z Chicago nasuwają się same.
Z przyjemnością przywitałabym Pana uwagi na temat koncertu – zawsze witam tu inne zdania od mojego, ale wyrażone rzeczowo, spokojnie i z kulturą. Nie przyjmuję deprecjonowania tego, co tu robię, tylko z tego powodu, że czytelnik nie znalazł informacji, których poszukiwał – a to zrobiła właśnie lena z.
Ja chyba naprawdę jestem z jakiegoś innego, pieskiego świata, bo nie mogę zrozumieć, dlaczego pewne rzeczy – wydawałoby się – oczywiste, jednak oczywiste nie są. 🙁 W moim przekonaniu, jak się przychodzi do kogoś pierwszy raz z wizytą, to nie zaczyna się od nazwania gospodarza kretynem, rozbicia mu na głowie kilku talerzy oraz nawrzeszczenia, że chałupę ma brudną i niegustownie urządzoną. A jeżeli już ktoś się tak zachowa, to chyba trudno się dziwić, że ani gospodarz nie potraktuje takiego gościa przyjaźnie i z rewerencją, ani zgromadzone towarzystwo. Ba, nawet gdyby komuś w takiej sytuacji puściły nerwy i rzeczonego gościa wyprosił, też bym zrozumiał. A jeśli nie wyprasza, tylko zwraca uwagę na niegrzeczne zachowanie, ale jednak próbuje podjąć rozmowę, to chyba tylko na plus dodatni można mu to zaliczyć?
W stosunkach internetowych, tak samo jak w towarzyskich czy profesjonalnych, bardzo przydaje się stosowanie prostej zasady: formuła „nie zgadzam się ze zdaniem mojego Szanownego Przedmówcy i postaram się grzecznie uzasadnić, dlaczego” ułatwia życie, formuła „mój przedmówca jest niedouczonym prostakiem, a ja z założenia wiem lepiej” tylko je utrudnia. Lena Z. całkiem niepotrzebnie sobie utrudniła, ale dlaczego mieć o to pretensje do całego świata wokół, a nie do niej samej? Gdyby najpierw wytarła obuwie, uprzejmie się przywitała, a potem bez pouczanek i wyższościowych tonów powiedziała „mnie trochę szkoda, że w recenzji nie znalazło się to, to i tamto”, całego problemu by nie było.
Jak już o prasie:
„Okoliczności tego wystawienia są równie niezwykłe jak sam utwór oraz postać twórcy, Andrzeja Czajkowskiego, który w Warszawie przeżył najbardziej dramatyczne chwile swojego życia, gdy jako żydowskie dziecko ukrywał się w getcie„. […]
To – z wyjątkiem bolda mojego autorstwa – dosłowny cytat z papierowego, a także internetowego wydania pewnego dziennika. Proszę zgadnąć, którego…
Dżizas 😯
Dawniej to można było przynajmniej zwalić na zecera po imieninach…
Ton leny_z przyznaję był za ostry i utrudnił dyskusję, ale chyba wszyscy się zgodzimy że problem z prasą istnieje. Nie do końca rozumiem dlaczego dwa duże „opiniotwórcze” dzienniki mające w redakcjach osoby piszące o muzyce nie mogą raz na tydzień zamieścić recenzji z koncertu (broń Boże niekoniecznie na kolanach). To właśnie dlatego goszczący u nas muzycy zmuszeni są szukać ich na blogach podobnie jak miłośnicy-amatorzy chcący skonfrontować swoje wrażenia z opinią fachowców.
Wracając do koncertu to wybierałem się nań z obawą bo dwa lata temu miałem okazję posłuchać CSO z tym samym dyrygentem w rodzimej sali w programie złożonym z pieśni Szostakowicza do słów Michała Anioła i V Symfonii Beethovena i wyszedłem bardzo rozczarowany. W Beethovenie brakowało dramaturgii, orkiestra miała chyba gorszy dzień i miałem wrażenie że w ten sposób nie ma sensu wracać to tak ogranego utworu.
W Warszawie z trudem przychodziło mi się przekonanie się do Koncertu Gotyckiego, który jak rozumiem miał być gestem w stronę gospodarzy, ale już w Strawińskim na moje ucho orkiestra skorzystała z okazji żeby pokazać się jak najlepiej i nawet jeśli daje się usłyszeć subtelniej zagrane kołysanki (nie pomagały głośne przygotowania do poczęstunku tuż za drzwiami) to przy tak precyzyjnych detalach i sekcji dętej naprawdę nie było na co narzekać. Schumann od strony interpretacyjnej może trochę zbyt mechaniczny, ale nadal orkiestry słuchałem z przyjemnością, dęte oszałamiająco pewne a kwintet też chyba brzmiał szlachetnie (na ile mogłem to ocenić z głową prawie przy ostatnich pulpitach wiolonczel i kontrabasów). Bisu bym się nie czepiał, efekciarski owszem, ale od czego są bisy, dla mnie koncert skończył się wcześniej. Jeszcze co do zadęcia jakie rzekomo miało towarzyszyć wizycie. Przeczytałem (o tym akurat gazety informowały) że aktywność CSO w Warszawie nie ograniczyła się do samego koncertu, były ponoć kursy mistrzowskie i koncerty charytatywne w Laskach i szpitalu dziecięcym. To daje trochę inny obraz niż płynący z relacji niektórych blogowiczów, a cokolwiek sądzić o sztuce interpretacyjnej Riccardo Mutiego w tych paru kurtuazyjnych słowach z jakimi zwrócił się do publiczności przed bisem ja nie wyczułem bufonady. Panu Piotrowi spieszę przypomnieć, że gościnne zespoły przyjeżdżają nie tylko dla kontaktów z muzykami FN, ale też dla słuchaczy i jeżeli wolno mi zabrać głos w ich imieniu niech przyjeżdżają jak najczęściej byle tylko gazety nie zbywały ich lodowatym milczeniem. Pozdrawiam.
Jako ten, który w następstwie obruszył się na lenę_z, i chyba słusznie, chciałbym powtórzyć, choć to szkolna wymówka, że nie wiedziałem o programie humanitarnym orkiestry i jest mi z tego powodu niezmiernie przykro.
Co do ostatniego zdania, to oby, oby!
Czy Pan pamięta może, kto śpiewał Szostakowicz na wspomnianym koncercie?
To był Ildar Abdrazakov
Problem z prasą doceniamy chyba wszyscy, z PK na czele. Aroganckie i protekcjonalne komenty nie sprawią, że docenimy go bardziej.
Charytatywny program członków renomowanej orkiestry nie uprawnia wszakże do tego, by się szarogęsić w budynku FN, skoro nie są jego gospodarzami; oburzenie Piotra jest całkowicie zrozumiałe, a jego muzyczne zastrzeżenia, zauważmy, odnosiły się wyraźnie do dyrygenta, nie zaś zespołu CSO.
Kawałki typu uwertura do Nabucca to klasyczne wymuszacze stojaka – jeśli nawet wcześniej nie wszystko było na poziomie „klękajcie narody”, to taki hałaśliwy bis zazwyczaj wywołuje powstanie (czasem nawet szacownych sempitern przedstawicieli sponsora/ów).
A czy Muti jest, czy nie jest bufonem – o tym winni raczej rozstrzygać ci, co mieli z nim jednak nieco bliższą styczność niż szeregowy (sorry) słuchacz koncertu.
Na koniec uwaga do mego poprzedniego komentu: jako znający (trochę z musu) branżę wiem oczywiście, że ów zecer to ściślej mówiąc linotypista, ale po prostu postawiłem na komunikatywność przekazu…
I jeszcze: „(…) nie pomagały głośne przygotowania do poczęstunku tuż za drzwiami (…)”.
Ano właśnie! Konkluzja: ‚niech przyjeżdżają’ wprawdzie nas tu zatem nie poróżni, na wszelki wypadek dodałbym jednak: ‚ale niech się zachowują jak należy’.
Nigdzie nie mowilam o bufonadzie czyjejkolwiek. A kiedy ja pracowalam w „Gazecie Wyborczej”, staralam sie, zeby recenzje z waznych koncertow byly.