Powrót Wisławy
Zwykle Tomasz Stańko na Jazzowej Jesieni prezentuje materiał na swoją kolejną nową płytę. W zeszłym roku tak nie było, ponieważ wystąpił z zupełnie innym zespołem niż ten, z którym nagrał Wisławę. Przedstawił więc tu ją dopiero dziś.
Grywał już na tym festiwalu z basistą Thomasem Morganem i perkusistą Geraldem Cleaverem, a pianista ze składu Wisławy, David Virelles, miał osobny autorski koncert. Teraz wreszcie czwórka wystąpiła w komplecie i poza utworami z tej płyty zagrała też parę nowych, planowanych do kolejnego albumu w tym składzie.
Muzycy, wydawałoby się, są skrajnie różni, a każdy z nich jest indywidualnością, ale są absolutnie zdyscyplinowani i wspólnie funkcjonują jak maszyna. Pianista – niespełna 30-letni Kubańczyk, osobowość błyskotliwa i wszechstronna, w muzyce tworzy projekty w najróżniejszych stylistykach, a ponadto dla siebie zajmuje się malarstwem akrylowym – pokazał nam swoje obrazy niestety tylko reprodukowane w komórce, ale są świetne, bardzo wyraziste, abstrakcyjne, a przy tym jakby z przymrużeniem oka. Niestety pokazuje je tylko na swoim prywatnym fejsie i właściwie nie wiem, czemu nie chce szerzej. Basista wygląda, jakby się urwał z Krzemowej Doliny – blady i jakby nieobecny chudzielec w okularkach. Jakiż kontrast z perkusistą, Afroamerykaninem z lekka przy kości. Ale obaj są niezwykle energetyczni i tworzą świetną sekcję rytmiczną (grywali też razem z innym fantastycznym pianistą, Craigiem Tabornem). A Stańko? To niewiarygodne, ale chyba jest coraz lepszy.
Wisława to piękny album, a temat tytułowy jest jednym z najbardziej wzruszających, jakie Stańko napisał. Zaczyna się jakby nigdy nic – sześć dźwięków gamy opadającej w dół, ale jak granej… Tego wieczoru, podobnie jak na płycie, ten temat powrócił parę razy. Zastanawiałam się dziś właśnie, co odróżnia tematy Stańki, dlaczego są one tak absolutnie rozpoznawalne? Są niby proste, ale złożone, bardzo wyraziste, ale w większości nie dadzą się zaśpiewać ot tak. Mają w sobie jakąś dobitność, jak wyraźnie wypowiedziane zdanie, a jednocześnie subtelność i zamyślenie.
Koncert ten przyćmił zupełnie poprzednią produkcję, czyli Extended Circle Kwartetu Torda Gustavsena – materiał z najnowszej płyty norweskiego pianisty, nagranej z trójką swoich krajan. Ominął mnie występ tego kwartetu w ramach tegorocznego Jazzu Na Starówce, dogoniłam go więc w Bielsku. Ale na warszawskim Rynku było chyba momentami ciekawiej. Tu panował nastrój z lekka senny, większość utworów była do siebie podobna, choć muzycy – to widać – są znakomici. Lider jest człowiekiem uczonym, studiował psychologię i muzykologię, napisał pracę o paradoksach improwizacji, a także… o dialektycznym erotyzmie improwizacji, czego nie omieszkał wymienić konferansjer. Ubawiło mnie to, jednak choć rzeczywiście można do tych utworów zastosować pospolite określenie „pościelówa”, to ta pościel kojarzy mi się raczej ze snem… Ale na bis pianista zagrał solo krótki utwór, który był w sumie ciekawszy od całej reszty koncertu.
Komentarze
Pobutka.
Uff no w końcu. Będę zupełnie off topic, przepraszam. Ale o po dwóch dniach zmagań, wreszcie udało mi się uzgodnić, z systemem i z samą sobą, nowy login i zarejestrować się. Bo racja, racja, jak się gdzieś polepszy, to się gdzie indziej popieprzy…I tak nieustannie. Frajda w systemie już była. To wzięłam się w nawias. Najpierw zaakceptował, potem nie chciał. Cyfr nie lubię. Zatem teraz jestem Frajde:-)
A bardzo chciałam o czasie, bo za PK ostatnio trudno nadążyć:-), skomentować, że Berlińczycy mi się wyjątkowo podobali. Najbardziej z ostatnio wizytujących orkiestr. Za monolit, który tworzyli, jako orkiestra, zaangażowanie, brak efekciarstwa, no i skutek tego – przepiękną grę. Ale mam pytanie, siedziałam blisko, podobnie jak przy Chicago. Tylko tam byłam ogłuszona, bo po tej stronie sceny tylko kontrabasy i wiolonczele, a tutaj siedzieli bardziej równomiernie. Od czego zależy, jak się pousadzają. Od repertuaru?
A wczoraj byłam na pierwszym dniu „Kwartesencji”. Poszłam, szczerze mówiąc, by trochę odpocząć, i by kontynuować swoje zaprzyjaźnianie się z Brahmsem (kiedyś go prawie wcale nie słuchałam). I dostałam, czegom chciała. Ale tym razem, niespodziewanie, bardziej niż Brahms (kwartet smyczkowy a-moll), ujęły mnie Metamorfozy Richarda Straussa. Nie wiem, jak bardzo jest to wyjątkowy utwór w jego twórczości, ale głęboki nad wyraz. I przykro mi było, jak się skończyło. A zazwyczaj mam odwrotnie, bo współczesne koncerty tak są sformatowane, takie mam wrażenie, żeby było dużo za jednym razem. A wówczas trudno taką dawkę muzyki przeżyć jednakowo intensywnie (np. przy Berlińczykach byłabym całkowicie usatysfakcjonowana tylko IX Beethovena).
Septet brzmiał, jakby był septetem, a nie kwartetem z gośćmi. I ta piękna wymienność instrumentów w tym utworze (nie wiem, czy można to tak opisać:-): altówki między sobą, wiolonczele między sobą. Bardzo to było przyjemne.
Dzień dobry 🙂
To swoją drogą paranoja, żeby „starzy” blogowicze musieli nicki zmieniać. Mnie też jest niewygodnie wciąż sobie przypominać, że lesio ma dwójkę, lisek ma kropkę, a teraz jeszcze że Frajda ma e na końcu…
Dzięki za wrażenia z Berlińczyków. Metamorfozy to rzeczywiście bardzo specjalny utwór. Pisałam o nim tutaj:
http://szwarcman.blog.polityka.pl/2010/04/15/metamorfozy-to-dobry-pomysl/
Choć ostatecznie okazało się, że na tę okazję, o której mowa w tamtym wpisie, nie był to najlepszy pomysł, z powodów czysto organizacyjnych.
Mam od razu pytanie do starych blogowiczów, czy będą się o ignorowanie tych wymuszonych przez system dwójek i kropek obrażać? Bo ja okropnie nie mam ochoty temu systemowi ulegać i np. z Lesia robić dwóch Lesiów, więc będę się pewnie zwracać po staremu, ale oczywiście nie chciałbym, żeby to wyszło jak jakieś nickowe lekceważenie. 😉
No właśnie też mam ten problem.
Wracając do tematu wpisu. Nowojorski kwartet Stańki dziś skoro świt ruszył, by wieczorem zagrać koncert w Strasburgu. Dwa dni później Kraków, a w następne dni kolejno Monachium, Luksemburg, Londyn (Barbican), a po jednym dniu przerwy jeszcze dwa miasta w Niemczech. Niewiarygodne.
A on się upaja tym, że ma 72 lata, i wciąż o tym mówi. „Lubię być stary” – powtarza z uśmiechem. Jaki on tam stary… chyba że chodzi o muzyczną mądrość. Starzy jazzmeni już faktycznie wszystko wiedzą, jedną nutą są w stanie powiedzieć więcej niż inni dwudziestoma.
Bardzo dziękuję za wpuszczenie. Na pewno nie można mnie zaliczyć do starych blogowiczów, natomiast jeżeli ktoś woli się do mnie zwracać Frajda zamiast Frajde, bardzo proszę. Obie formy mile widziane.
A, żeby być in topic, jednocześnie odrobinę zahaczając o problem z nowymi nickami, to kiedyś przypadkiem natrafiłam na taką oto uroczą notkę, związaną niestety ze smutnym wydarzeniem.
Dział corrections New York Times 2/3/2012, Vol. 161:
„Because of an editing error, an obituary on Thursday about the Nobel Prize-winning poet Wislawa Szymborska misstated the pronunciation of her given name. It is vees-WAH-vah, not VEES-mah-vah. [ABSTRACT FROM AUTHOR]”
Znając poczucie humoru poetki, myślę że byłaby zachwycona, że nawet w takim momencie stała się bohaterką drobnej edytorskiej tragikomedii.
Ale to bardzo budujące, że NYT troszczy się o to, żeby nasza poetka była wymawiana poprawnie.
Tak, to by się jej na pewno bardzo spodobało.
Miałam już parę takich pogrzebowych uśmiechów przy okazji śmierci osób o absurdalnym poczuciu humoru. Kiedy chowano Irenę Wodiczkową, pierwszą (i ostatnią, bo do niej wrócił po latach) żonę dyrygenta, która zresztą zmarła już po dziewięćdziesiątce, ale nikt z nas się tego nie spodziewał, bo wciąż była piękną starszą damą o umyśle ostrym jak brzytwa, z którą wymienialiśmy złośliwostki co tydzień w filharmonii – po spotkaniu w domu pogrzebowym na Powązkach wojskowych (była ateistką) wywieziono jej trumnę wraz z kwiatami na zabawnym staroświeckim wózku. Aż sobie wyobraziłam, jak z zaświatów na to chichocze.
Z kolei na pogrzebie pianistki Teresy Rutkowskiej ktoś w kościółku na Bródnie – altówka plus organy – tak zarzępolił marsza żałobnego Chopina, że Teresa, gdyby żyła, umarłaby jeszcze raz ze śmiechu. Tak się przydarzyło osobie, która o sprawy chopinowskie walczyła do ostatnich niemal dni.
Na życzenie byłym nawet skłonny zwacać się per Frajde, schöner Götterfunken, Tochter aus Elysium. 😆 Ale co tu dużo gadać, stałe przestawianie klawiatury na te umlauty byłoby równie uciążliwe, jak pamiętanie o kropkach i dwójkach. 😉
Nie pojechałem na wczorajszą Kwartesencję, bo chciałem zobaczyć w Mezzowej transmisji bezpośredniej inaugurację nowej sali Radio France.
Ale nieopatrznie włączyłem PRII, no i nie pozostawało nic innego jak wyłączyć TV !!!
Royal String Quartett grał wspaniale i piękny kwartet Brahmsa i zmodyfikowane Metamorfozy (z dodatkowa altówką, wiolonczelą i kontrabasem). Piękna, gęsta muzyka ..
—-
ad Jerzy60 – paryska filharmonia ma być otwarta chyba w lutym 2015. Domniemam, że z tego chyba powodu nie mogę wypatrzeć koncertów w salle Pleyel (mam być w P. 12-15.01) w styczniu 2015.
No to kupiłem do TdCE (17€)
Drogi Panie Bobiku bardzo błyskotliwe (Berlińczycy) i bardzo mi się spodobało. Ale nie zmieniam nicka kolejny raz. Od „freude” może być tylko krok do „shadenfreude”:-) A szczerze, to z zazdrości, że sama na to nie wpadłam, gdy zastanawiałam się, jak tu przerobić Frajdę.
A to pytanie o ustawienie orkiestry na koncercie to banalne było, że nikt nic? Czy też nie ma na to reguł?
Ja przepraszam, ale zapomniałam o tym pytaniu 😳
Stosowane są różne rodzaje rozmieszczenia orkiestry na scenie, głównie tzw. układ amerykański (wiolonczele po prawej) i niemiecki (skrzypce symetrycznie, wiolonczele i altówki w środku). Bywają jeszcze jakieś modyfikacje.
Skoro już padło pytanie, jak przerobić Frajdę, moja propozycja to Frajda Natychmiast (dodałbym stosowny emotikon, ale ciongle nie umię…).