Rozmowy wesołe i mądre
Kiedy w maju w Katowicach Dave Douglas zagrał koncert z Urim Caine’em, wpis na ten temat nazwałam Jazzowe pogaduszki. Dziś też były pogaduszki, pogaduchy oraz błyskotliwe rozmowy – a drugi z koncertów także z udziałem Douglasa.
Najpierw jednak był istny kabaret, i to specyficznie włoski kabaret. Przed koncertem słyszałam komentarze, że zestaw puzon plus fortepian niekoniecznie rokuje prawdziwy jazz, i w ogóle jakiś dziwny jest. Tymczasem puzonista Gianluca Petrella i pianista Giovanni Guidi dali po prostu popis wirtuozerii i wariackiego poczucia humoru. Bywało awangardowo i parodystycznie, błyskotliwie i wesoło. Były zróżnicowania stylu i nastroju, chwilami zmienne jak w kalejdoskopie. Tutaj próbka. Tu nie wystarczy zmysł parodii, potrzeba jeszcze wybitnej techniki i muzycznej erudycji. A przy okazji nie ma wątpliwości, że to jest jazz. Podczas bisu duet nakłonił publiczność do włączenia się z oklaskami i uczynił to w sposób absolutnie naturalny, a w tym, co owym oklaskom towarzyszyło, nie było cienia banału. No, wyższa szkoła jazdy. Swoją drogą takie lekko parodystyczne jazzowanie jest w ostatnich latach modne, że przypomnimy choćby zespoły Mostly Other People Do The Killing, The Bad Plus czy w Polsce np. Profesjonalizm Marcina Maseckiego. Bardzo miło się tego słucha, podnosi humor.
A drugi koncert – klasa sama w sobie i dla siebie. Dave Douglas i Joe Lovano już od dobrych kilku lat inspirują się twórczością wielkiego Wayne’a Shortera, dwa lata temu na Warsaw Summer Jazz Days dali koncert podobnego repertuaru w tym samym składzie. Teraz już szykuje się w końcu płyta i będzie to debiut muzyków w wytwórni Blue Note, a nastąpi to na wiosnę. Program nosi nazwę Sound Prints, nawiązując oczywiście do Shorterowskich Footprints. Są to w większości kompozycje obu liderów. Ale o ile zaczęło się właśnie od połączonych utworów Lovano i Douglasa, gdzie panowało radosne free, a nawet puls rytmiczny podlegał ciągłym modyfikacjom (fantastyczni jak zwykle Joey Baron i Linda Oh), to potem Dave opowiedział, że po którymś z koncertów przyszedł do nich sam maestro i przyniósł dwie kompozycje napisane specjalnie dla nich. Były to wypracowane partytury, a on nawet im to i owo zaśpiewał, dodając: – It’s just to suggest. No i nagle – cóż za mądrość, cóż za konstrukcja, no, po prostu dzika przyjemność słuchania czegoś tak wyrafinowanego, a jeszcze przy tym tak zagranego. W końcu Shorter dobrze wiedział, dla kogo pisze… Potem były znów utwory Douglasa i Lovano, ale już bardziej nawiązujące do stylistyki Shortera. Trudno było rozstawać się z tą muzyką, koncert wydał się o wiele za krótki.
Podobnie jak i dla mnie Jazzowa Jesień była w tym roku krótka: zaledwie trzy dni. I już się skończyła. Jutro tu co prawda jest koncert jazzu tradycyjnego, ale ja wstaję o godzinie, której nie ma, i pędzę do domu. A wieczorem – Sokołow.
Komentarze
Och, żeby wszystkie życiowe (i repertuarowe) wybory były równie proste, jak ten między wieczorem jazzu tradycyjnego a koncertem Grigorija Sokołowa…
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
Wybór faktycznie trudny nie był, zwłaszcza że jeszcze dziś się spełnia obywatelski obowiązek… Ale ledwie żyję z niewyspania (po przyjeździe padłam na parę godzin i właśnie się podniosłam). Za to – na szczęście – po raz pierwszy od dawna przyjechałam pociągiem, który się nie spóźnił 😯
Strasznie byłabym ciekawa relacji z poznańskiego Tamerlana. Beato…?
Mała rzecz a cieszy…
http://kurier.at/kultur/buehne/bayreuth-trennt-sich-von-jonathan-meese/97.076.928
O, brawo! 🙂
To ja – pietrek. 😀 Kiedys zalogowalem sie jako czarny piotrek 😮 – i teraz Polityka z uporem wbija mi te ksywke (nie akceptuje nowego imienia, bo juz jedno z tego adresu emailowego jest zarejestrowane).
Coz, trzeba sie przyzwyczaic.
Przede wszystkim – to mój pierwszy wpis, więc na początku dziękuję za świetny blog! Od jakiegoś czasu zauważam p. Dorotę na większości koncertów, na które chodzę (ta czupryna!), i bardzo ciekawie jest skonfrontować swoje nieprofesjonalne wrażenia z wrażeniami Profesjonalistki. Moje (i mojej towarzyszki) wrażenia z Jazzowej Jesieni 2014 są takie (nieprofesjonalne, ale trochę obyte):
• Tord Gustavsen – mistrzostwo, najlepszy koncert festiwalu, atmosfera może pościelowa, ale muzyka piękna,
• duet Giovanni Guidi i Gianluca Petrella „Soupstar“ – odkrycie festiwalu, odlot,
• Gary Burton oraz Joe Lovano/Dave Douglas – mistrzostwo w starym (dobrym) stylu;
• Sclavis – OK, chwilami całkiem ciekawe; ale dalej – coraz gorzej:
• Stańko – w tym roku trochę przynudzał (ale chapeau bas za organizację tego wspaniałego festiwalu!),
• Mark Turner – szkoda słów‚ żenada, jedyny koncert festiwalu bez bisu…
• Bill Frisell – największe rozczarowanie festiwalu, plumkanie w stylu lat 1950. i wczesnych 1960., nuda straszna; większość publiczności zgotowała owację na stojąco (bo wygrał DownBeat Critics Poll 2014 na najlepszego gitarzystę jazzowego? bo łatwa muzyka?); my siedzieliśmy…
Nie zostaliśmy – niestety – na dzisiejszym niedzielnym koncercie jazzu tradycyjnego. Jestem pewien, że byłby ciekawszy niż Frisell czy Turner…
Można było wysłuchać Tamerlana wczoraj na Dwójce. Skoro wywołana do tablicy Beata milczy, to może ja wtrącę z trzy zdania. Świetnie zagrany ten Tamerlan, z głosów przede wszystkim zachwycała Emőke Baráth, również nieźle obaj kontratenorzy, chociaż to zupełnie nie moja bajka, bo nie lubię tego rodzaju głosu po prostu, pomijając też i to, że nie jest to uzasadnione historycznie. Skoro kastratów brak, to trzeba szukać kontraltów, a nie falsecistów. Rozczarował mnie Francisco Fernandez-Rueda. Nie ta emocjonalność, nie ten głos, chociaż bez wątpienia kompetentny. Ale jednak mimo mankamentów z wielką przyjemnością się tego słuchało. 4 godziny 20 minut z dwoma przerwami szybko szły 🙂 No i jakże miło, że Händel wraca na scenę Teatru Wielkiego. Dla przypomnienia, do tej pory były na niej dwie premiery Händlowskie, dwa razy Juliusz Cezar, 25 kwietnia 1936 r. (dyr. Latoszewski, reż. Urbanowicz, wykonanie sceniczne w opracowaniu Ottona Hagena, czyli ze skrótami, a także z „tańcami egipskimi” w układzie Statkiewicza) i 24 stycznia 1965 r. (dyr. Satanowski, wykonanie koncertowe).
Re Legat8 Tamerlan – tez bardzo mi sie podobal, a sluchalo sie tym przyjemniej, jako ze u mnie jest srodek dnia, za oknem sloneczko i 28 oC 😎
Fajnie, że legat8 dał głos, to ja tylko krótko dośpiewam, bo siedzę już w zupełnie innej operze. Bajazet niestety nie dźwignął formy, przez co całość kulała pod względem dramaturgii. Asteria świetna, cieszę się, że znów usłyszałam Emőke Baráth na żywo, ale zabrakło jej postaci godnej przeciwwagi. I ja nie przepadam za falsecistami w operze – mocno odczuwam niedobór możliwości wyrazowych głosu. Brakowało wyświetlanego przekładu libretta, choćby minimum interakcji scenicznej i uważniejszego reagowania dyrygenta na śpiewaków – realizował z żelazną konsekwencją to, co zaplanował i bardzo starannie przygotował, operze jednak dobrze robi trochę miejsca na ludzką nieprzewidywalność i niedoskonałość. W końcu to wszystko utkane z emocji, najciemniejszych i najjaśniejszych aspektów ludzkiej natury. Ale i tak za całokształt plus dodatni. Dobrze, że pojawiła się opera w programie festiwalu i że akurat Haendel na początek, w przyzwoitym wykonaniu.
No a rozwód Bayreuth z Gesamtkunstwerkiem Jonathanem to wiadomość dnia 🙂
Dobry wieczór 🙂 Dzięki za relację z Tamerlana, Alexis chyba zaczyna swoją przygodę z operą i mam nadzieję, że jej specyfiki się jeszcze nauczy, a nie ma wątpliwości, że pojętny jest.
To teraz trzeba się jeszcze przyzwyczajać, że schwarzerpeter to pietrek… Jakoś to będzie.
@ HoldTight – witam 🙂 Widzę, że zdania na temat tego, co działo się w Bielsku, są baaardzo podzielone. Słyszałam też od tamtejszej koleżanki, że Frisell był świetny, a koncert Burtona to było rozczarowanie, bo poza nim i gitarzystą muzykom daleko było od wybitności. Cóż…
Dla mnie najlepszy był cały wczorajszy dzień oraz koncert Stańki – ani przez sekundę się nie nudziłam. I nie piszę tego po znajomości – naprawdę tak było 🙂
Tamerlano rzeczywiście był retransmitowany w Dwójce, ale w wersji nieco skróconej. Parę głosów – sądząc po tym, co dochodziło przez radio – zdecydowanie wartych uwagi.
Dobre i to na początek, choć może doczekamy się kiedyś wcielenia scenicznego…