Kraina łagodności czy spowolnienia?
Można się domyślać, że to osobisty dramat, jaki spotkał na początku tego roku Grigorija Sokołowa (zmarła mu żona) miał wpływ na jego obecną grę. Jest inna i tak jak zawsze mnie zachwycała, tak tym razem po raz pierwszy wzbudziła mój protest.
Niby wydaje się, że to ten sam artysta, o pięknym dźwięku i niezwykłej subtelności. Nie wiem, czy ta subtelność się wysublimowała, czy jak to określić, ale całość koncertu roztapiała się jakby w jakiejś miękkiej mgle, pozbawiając kolejne utwory nerwu i charakteru. Owszem, istnieją dzieła – lub dziełka – o charakterze kontemplacyjnym, do których takie właśnie podejście pasuje, kłopot w tym, że większość dzisiejszego programu do nich nie należała.
Na początek Bach, Partita B-dur. Rytmiczna, barwna, radosna. W wykonaniu Sokołowa cicha, szemrząca, o tempach raczej powolnych (ogólnie zresztą miałam wrażenie, że wszystko dziś było zbyt powolne), bez cienia taneczności – taki Bach nie może się podobać wielbicielom interpretacji Piotra Anderszewskiego (i uzgodniłyśmy już z Agą, że się nam obu nie podobał, choć nazwisko PA nie padło). Jedyna część, w której adekwatna była ta ekspresja, to była sarabanda. To, że Sokołowowi zdarzało się dodać trochę nut, to akurat w utworze barokowym nie szkodzi (gorsze były zmiany tekstu u Chopina, ale o tym później). Ale wciąż słychać, że na swój sposób Sokołow kontynuuje długą rosyjską tradycję fortepianowego wykonywania Bacha; jeden z moich przyjaciół, który w ogóle za Sokołowem nie przepada, nazwał go najzdolniejszym uczniem XIX wieku – ja bym optowała raczej za pierwszą połową XX w., przynajmniej w tej dziedzinie.
Beethoven, Sonata D-dur op. 10 nr 3. Jeszcze z gatunku młodzieńczych i zadziornych. Tymczasem Sokołow podszedł do niej jak bez mała do ostatnich sonat Schuberta… Początek I części powolny, bez energii i napięcia, które ta muzyka powinna zawierać. Scherzo i finał również dwa razy za wolne. W ten sposób tempa wszystkich części się upodobniły. Po prostu mnie to znudziło. Pomyśleć, że kiedyś pianista grał tę sonatę tak… Miał 18 lat i już wszystko wiedział, mógł to tylko zepsuć.
Chopin, Sonata h-moll. Nie egzaltuję się tym tak jak 60jerzy w Krakowie, w każdym razie wstrząsu nie przeżyłam, tylko lekką irytację, ale na początku przyjmowałam rzecz z dobrodziejstwem inwentarza (wspomnianą wcześniej zmianę paru taktów tekstu wzięłam początkowo za wpadkę pamięciową, niestety w powtórzeniu było tak samo, nie mogę się więc zgodzić, że „wyegzekwował, co było w nutach”; tutaj też ktoś to zauważył w komentarzu, chodzi o 3:38 – 3:42). Właściwie dopiero przetworzenie zawierało akcję, dramat, na który tak już czekałam – i to był jedyny moment, kiedy się doczekałam, rzeczywiście była piękna. Ale potem znów dwa razy za wolne scherzo, w niewielkiej różnicy z powolną III częścią, wreszcie finał, też w zwolnionym tempie, a w końcówce pianista mnie niestety zaskoczył nieładnym szorstkim forte.
Wygląda na to, że ze swoim odbiorem byłam w mniejszości, bo był entuzjazm i stojak, i okrzyki „Geniusz!” – a ja nic, pozostałam chłodna. Po raz pierwszy na jego występie. Tradycyjnie było sześć bisów, w tym większość schubertowskich. Najpierw dwa Impromptus z op. 90: nr 2 (wolniej i mniej potoczyście niż tutaj) i nr 4 (podobna różnica), potem Klavierstück Es-dur – już bardziej zliżony do tego, ale mniej ekspresji, bardziej kontemplacyjnie – i to jeszcze mogłam przyjąć. Potem dwa Mazurki Chopina, które nijak nie chciały być żadnymi mazurkami, a nawet kujawiakami (ten i ten) – po prostu były sobie powolnymi miniaturami. I na koniec, w charakterze kołysanki – ładny walc Aleksandra Gribojedowa.
Komentarze
W miękkiej mgle szarego smutku, Pani Kierowniczko. Ja miałam takie skojarzenie: https://www.youtube.com/watch?v=T7u0oaciRQA Oczywiście, że porównywałam Partitę z interpretacją Maestra – i żal mi jej było. W wersji Sokołowa została się, bidula, bez życia, bez radości, bez emocjonalnego kontrastu, bez napięcia, bez tanecznego wiru. Ale nie mogę powiedzieć, żebym wyszła całkiem nieporuszona – choć zdecydowanie nie Partitą.
…Bo to był piękny i prawdziwy smutek.
Gdy Sokołow wchodzi na scenę, nie traci ani sekundy. Uprzejmie się kłania, siada na ławie i natychmiast zaczyna grać. Jest całkowicie pochłonięty muzyką. Nawet się przez chwilę zastanawiałam, czy dostrzega obecność publiczności.
Po każdym utworze kłania się jeden raz i wychodzi.
Pełna kontrola.
Przejrzysta klarowność interpretacji.
Interpretacja pozbawiona ekstrawagancji i zamieszania. Nie stara się pokazać pięknego brzmienia kosztem integralności muzycznej utworu.
Z łatwością przeskakuje z jednego świata dźwięków do drugiego.
Potrafi też wybrzmieć ciszę. Wyraźnie słyszałam wpływ późnego Glenna Goulda szczególnie w Sarabande i wolnym Chopinie, zagranym tu jeszcze wolniej.
Czuje się niebywałą łatwość gry, co ma oczywiście podstawy w wypracowanej, niezawodnej technice. On całym sobą pokazuje, że wie co robi. Zna utwór od podszewki, rozumie go i doskonale wie, jak go zinterpretować. Udaje mu się wyczarować swoim występem wrażenie odkrywczości. To rzadka sztuka. Zaprasza publiczność do słuchania muzyki tak, jakby mieli jej słuchać po raz pierwszy. Może właśnie byliśmy świadkami przełomowej interpretacji. Nawiążę ponownie do Glenna Goulda, który w 1955 r. nagrał „szybkie” Wariacje Goldbergowskie BWV 988, a w 1981 r. nagrał „wolne” Wariacje Goldbergowskie. Zapewne pierwsze odsłuchania wolnej interpretacji Goulda budziły wówczas wiele kontrowersji.
Ja zdecydowanie wolę wolniejszego Goulda i może właśnie dlatego doceniam wolną, opalizującą interpretację Sokołowa.
Jeśli się przyjmie moją koncepcję o świadomej zmianie tempa gry, a nie o wpływie osobistej tragedii na grę Pianisty, wszystko jest doskonale na miejscu.
Nawet jeśli widz nie wiedział, co będzie dalej, czuł, że będzie piękne i spójne.
Lekkość, smutek, refleksyjność. Nie było tylko radości, poza radością z samej gry.
Siedząc blisko, widziałam, jak lekko uśmiechał się do fortepianu. Chwilami bezgłośnie też nucił. Robił miny. Jest zakochany w fortepianie, a fortepian to wymagający instrument i wymaga oddania mu całego życia.
Na szczęście nie dał się długo prosić o bisy. Ostatnia godzina była wypełniona mieszanką owacji na stojąco i bisów.
Pięknie zagrana kołysanka nadal mi w duszy gra.
Ostatnim bisem był walc Gribojedowa, nie Schuberta. Co ciekawe, Sokołow od kilku miesięcy gra po koncertach dokładnie ten sam zestaw utworów. Nawet bisy na jego występach mają swój stały program.
Pobutka.
Sokolov to geniusz.
To wielkie osiągnięcie, że Szanowna Pani zauważyła wolne tempa,szkoda tylko że pojawił się zupełny brak zrozumienia tego,co przez nie Sokolov mówił.
Bach nie musi być taneczny,skoro ma w sobie tyle kontemplacji, to niewątpliwie wyższa wartość (chyba że kierujemy się kryteriami rodem z podstawówki).
Sonata h-moll była nowym odkryciem, to fascynujące jak bardzo pianista potrafił wnikąć w dzieło. Na tyle głęboko, że nie musiał kierować się utartymi schematami. Cóż więcej mogę napisać, skoro najważniejsze jest dla Szanownej Pani tempo,to chyba za trudne do pojęcia.
Pozdrawiam.
Dzień dobry 🙂
Wiedziałam, że będzie dyskusja…
@ czytel-nick – dzięki, rzeczywiście, to był ten utwór:
http://www.youtube.com/watch?v=_QYBPlW-OCo
W Warszawie jeszcze nim nie bisował, a ja nie jeżdżę za nim, więc tego wcześniej nie słyszałam, a przypomina on bardzo Schubertowskie walce i landlery.
Ale to prawda, że Sokołow ma swoje rytuały. Podobnie z wymianą części recitali, najpierw wymienia jedną, potem drugą itp. Do sposobu jego wychodzenia na scenę można jeszcze dodać stały gest chowania lewej ręki z tyłu (ciekawe, że przy zejściu z estrady tego nie robi) itd itp. Ale to drobiazgi, nie za to go kochamy.
Jednak organicznie nie mogę się zgodzić ze zdaniem KKS3 (witam! 🙂 ): „Bach nie musi być taneczny, skoro ma w sobie tyle kontemplacji”. To jest właśnie dla mnie kryterium rodem z podstawówki. Bach równa się kontemplacja. A przecież to z gruntu nieprawda. Suity tańców są przede wszystkim suitami tańców, choć w sarabandach Bachowi zdarzało się odsłonić głęboką czeluść smutku, jak np. w Particie e-moll, czy kontemplacji, jak w ogranej bisowo przez wiolonczelistów do szczętu Suicie c-moll – ale na pewno nie w Particie B-dur! Tam jest „tylko” utworem powolnym i ceremonialnym.
Nie znaczy to, że te suity trzeba grać jak do tańca, podobnie jak mazurki Chopina też nie są mazurkami do tańca (ale mają pewien specyficzny rys rytmiczny, bez którego mazurków nie ma). Jednak nie wolno zapominać, jakie było przeznaczenie suit. To w gruncie rzeczy utwory rozrywkowe, dworskie.
Z Sonatą h-moll trudniejsza sprawa, ale problem nieco podobny: utwór skonstruowany z żelazną logiką, daleki już bardzo od romantycznego rozwichrzenia Sonaty b-moll. To Chopin pełen rezygnacji i smutku też, ale bardzo zdyscyplinowany, pokazujący: żyjemy dalej. Też otwierają się w nim otchłanie – jak właśnie w przetworzeniu (co Sokołow oddał) lub początku trzeciej części (również), ale nie może być to Chopin rozmemłany (brzydkie słowo, wybaczcie, ale tak to czuję). Nie, nie o tempo chodzi, tylko o zmianę charakteru utworu. To nie jest zmiana typu różnica między nagraniami przez Glenna Goulda Wariacji Goldbergowskich, tam ta różnica w gruncie rzeczy nie jest tak wielka. Sokołowowi wczoraj zdarzało się wchodzić w totalną sprzeczność z intencjami kompozytorów, a to słyszę u niego po raz pierwszy i właśnie to mnie zaniepokoiło. Jak już powiedziałam, nie da się grać wszystkiego jak późnego Schuberta… W którym oczywiście, podobnie jak w Brahmsie, Sokołow jest genialny (choć przyjaciel, o którym wspomniałam we wpisie, i z tym się nie zgadza 😉 ).
Pod wpływem Glenna Goulda Sokołow niewątpliwie zresztą jest, nigdy tego nie ukrywał.
To w ogóle ciekawy temat swoją drogą: na ile wolno wykonawcy grającemu dany utwór odejść od intencji twórcy? Nie, nie jest to problem analogiczny do kwestii Regietheater, choć niewątpliwie ma z nią cechy wspólne. Ale zamyka się w ramach muzyki. To, co robił np. Gould z Appassionatą – ma sens czy nie?
http://www.youtube.com/watch?v=GXjM2hrqO54
Moim zdaniem żadnego. Moim zdaniem również to był jakiś trochę dziecinny protest przeciwko schematyczności, że jak Appassionata, to właśnie nie zagramy appassionato. Podobnie zabawia się ostatnio Pogorelic. Ale to jest zabawa, nie sztuka.
Różnica między gouldowskim „testowaniem odporności materii”, a wybrykami Regietheater, polega na tym, że od pierwszych trzech nut tej „Dispassionaty” wiemy doskonale, jaki utwór Gould testuje.
Konia z rzędem temu, kto zgadnie, jaka to jest opera :
http://media201.zgt.de.cdn.thueringer-allgemeine.de/006745B2_A709EED45EFE63114E183D90CAA144E2
Gould gra „to samo”, ale (skrajnie) inaczej. Regietheater chce mieć prawo grać co innego, twierdząc zarazem, że to to samo.
A uwaga KKS3 co do „kontemplacji” u Bacha dość zaskakująca. Stanisław Jerzy Lec zauważył kiedyś, że głębię można pozorować zabarwieniem.
Interpretacji Sokołowa (w tym także oczywiście temp) nie da się zaliczyć do kanonu klasycznych,powielanych globalnie schematów,co czyni je niewątpliwie dyskusyjnymi. Szkoda jednak,że praktycznie przemilczana (jedna wzmianka) została kwestia brzmienia,która tak naprawdę była podstawą całego koncertu, i dzwięków, które Sokołow jest w stanie wyczarować z instrumentu poniekąd perkusyjnego.
Słuchając go można odnieść wrażenie,że najwięksi pianiści tylko umiejętnie posługują się dynamiką,on zaś jest prawdziwym Mistrzem,który operuje barwą zupełnie pozamaterialnie. Może podobnie jak na nagraniach,które nie oddają w pełni magii gry Sokołowa,nie ze wszystkich kątów sali dało się wysłyszeć te subtelności?
Pozdrawiam!
@ Piotr Kamiński – toteż właśnie mówię, że tutaj problem zasadza się na czymś innym. To jest osobista walka wykonawcy z określonym utworem. Opery nie rozpoznaję 🙂
@ jouanna – witam. Przecież umiejętności, więcej – kunszt Sokołowa w dziedzinie brzmienia to absolutna oczywistość, której bynajmniej nie kwestionuję. I te subtelności daje się wysłyszeć zapewne w każdym punkcie sali – ja siedziałam dokładnie pośrodku, więc warunki miałam idealne. I owszem, to wiele. Ale nie wszystko…
A to się Pani ucieszy: Jaś i Małgosia, Erfurt 2005.
A to ?
http://media201.zgt.de.cdn.thueringer-allgemeine.de/006745BB_B088AF58B70E21D5E6D847F02B7EDF31
No piękne 😈 Widzę, że dawny DDR dogonił i prześcignął resztę Niemiec… 🙂
Moja siostrzenica, jak była malutka, mawiała: myszka Miki pasuje do wszystkiego (to było zresztą a propos jej parasolki). Przewidująca była…
A czy ktoś wie, kto i na jakie potrzeby wczorajszy koncert rejestrował?
Sprawdziłam z ciekawości, kto był oprawcą „Jasia i Małgosi” w Erfurcie. Giancarlo del Monaco. Przedstawienie dozwolone od lat 16. Temat? Pedofilia. Ciekawe co by powiedziała na to siostra kompozytora, pomysłodawczyni i autorka (niejedyna) libretta. W pierwotnej wersji, wystawionej w domu na urodziny męża, występowały jej dzieci. Reżyser przed premierą rozpowszechniał głupoty o baśniach braci Grimm. Nawet nie zorientował się, że ich baśń nie jest głównym źródłem libretta…
A to drugie od razu widać: Bal maskowy, tamże, 2008. W tekście jest, że reżyser zażądał wyraźnie, żeby panowie byli po pięćdziesiątce i w ogóle beeee.
Myszka Miki pasuje do wszystkiego, ale podobno kosztuje. Słyszałem, że pewien reżyser musiał w ostatniej chwili przerabiać swoje, bo teatru nie było stać na tantiemy dla Disneya.
A obserwacja Pani Kierowniczki w kwestii DDR niezmiernie trafna, choć wygląda na to, że bywają też przerzuty stamtąd. Bardzo ciekawe parentele nawet, Freud by się uśmiał. Peter Konwitschny jest synem Franza. Sebastian Baumgarten (5 premier w samym tylko 2012 roku!) – wnukiem Hansa Pischnera. Franz Castorf też stamtąd.
Wczorajszy, długo wyczekiwany, recital przyniósł mieszane uczucia, choć i tak była to rozkosz z gatunku najwyższych. Interpretacji Bacha mówię nie, ze względów wyłożonych detalicznie przez PK. Interpretacjom Beethovena i Chopina zdecydowane tak. Względy wyłożone przez PK odnośnie Beethovena i Chopina: może mogłabym zgodzić się co do Beethovena, ale co z tego, gdy słuchało się świetnie – spójny zamysł, konsekwentnie przeprowadzony od początku do końca, tym przekonywał. Chopin – byłam bardzo ciekawa, bo to, co do tej pory słyszałam w wykonaniu Sokołowa, nie przekonywało mnie (a jego sonacie b-moll mówiłam stanowcze nie, teraz muszę znowu się wsłuchać). I sonata h-moll okazała się odkryciem, jakie zapowiadał jerzy60. Piękny, głęboko poruszający Chopin dojrzałego człowieka; krąży we mnie ciągle. Mam nadzieję na radiowe (?) odtworzenie koncertu, muszę wrócić do tej sonaty.
Niedzielnego popołudnia Dwójka nadała preludia w wykonaniu Sokołowa, znajdą się na płycie, którą w przyszłym roku wyda DG – zaskakujące, pewnie także wzbudzą dyskusję, ja absolutnie nie mogłam się oderwać.
PS. Byłam, ale się nie kłaniałam, bo mowę mi odebrało itp. atrakcje związane z ciężkim przeziębieniem – byłam niebezpieczna dla otoczenia. Ale nie przeszkadzałam (przygotowałam się!), zresztą tak mnie wciągnął LvB. i Ch., że ledwo oddychałam. Co tam, że ze mną teraz gorzej, skoro nieobecności bym nie przeżyła 😉
Też muszę być z kropką, może to kara za off topic. A co to, a właściwie który fragment?
http://www.der-neue-merker.eu/wien-statsoper-tannhaeuser-licht-und-schatten
A to jest, proszę Państwa wejście gości na Wartburg. Przetrzymałam, bo Gerhaher był tak fantastyczny jako Wolfram, że się dało. Wszystko przez Pana, Panie Piotrze, to Pan mi kiedyś uświadomił jego istnienie i naraził na spore wydatki!
A nie widzę kropki.
Gerhaher wielki jest, ja już też miałam możność przekonać się na żywo.
Ciekawy artykuł w „NYT” 😉
http://www.nytimes.com/2014/11/18/arts/international/home-of-polish-national-opera-shines-again.html?_r=0
Trochę spóźnione:
PK – dziękuję za wyjaśnienie odnośnie ustawienia orkiestry. To ja wolę to niemieckie, jest bardziej demokratyczne. Pozwala dobrze słyszeć też tym, którzy nie załapali się na pierwszorzędne miejsca:-)
ścichapęk – dziękuję, ale Frajda już chyba nie zna słowa „natychmiast”. Może z raz, czy dwa, zastosowała je w życiu. Ale teraz lepiej jej chyba z różnymi odmianami takich słów jak np. „może”, „być może”. Ulega hamletyzacji (jeżeli jest takie słowo:-)
A z Sokołowem, to ciekawe. Podzielam wnioski PK tj. że nie był do końca sobą, ale dochodzę do nich inną drogą. Uważam, że recital w części głównej był właśnie pozbawiony subtelności (poza Largo w Chopinie). Wciągnął mnie w swój świat w Bachu. Ale Beethoven i Chopin po prostu nie podobały mi się. Zwłaszcza Chopin, gdzie denerwowały mnie przejaskrawione kontrasty między częściami, co sprawiało, że nie odbierałam tej sonaty jako spójnej całości. Miałam poczucie, jakby Sokołow grał, wybitnie dobrze (bo takim jest pianistą), ale sam był gdzieś zupełnie obok. Mimo wrażenia koncentracji totalnej, które wywołuje. Natomiast oddałabym cały koncert (wyłączając Bacha) za wszystkie bisy. Nie wiem, jak to jest zakontraktowane, czytaj, jak bardzo rutynowe. Ale przy bisach miałam wrażenie, jakby w końcu odetchnął i powiedział: „Dobrze, część obowiązkowa zakończona, a teraz pokażę Wam, że gram, bo kocham grać”. Zatem owacje po części głównej również uważałam za przesadzone, choć się do nich przyłączyłam, ale z pełnym przekonaniem wstałam po wszystkich bisach.
Ano, dziwne, Pani Kierowniczko. Żeby mnie wpuściło i zalogowało muszę tę kropkę wpisać, ale potem ona się nie pokazuje. Widać nagrzeszyłam średnio…
Najdroższa PK,
Zgoda co do egzaltacji w przywołanym moim wpisie.
Zgoda, że interpretacje Bacha i Beethovena były nużące (zwłaszcza, że tych interpretacji nie znam, bo zostały dopiero co włączone do programu i praca nad nimi – cytując samego Sokołowa – zaczyna się).
Zgoda, że Chopin wywołał protest PK.
Pozwolę sobie zatem – tylko przy okazji – również na jeden protest. Przeciw użyciu w tytule słowa stupor – nieistotne czy ze znakiem zapytania czy bez.
Nie da się pianistyki Sokołowa zredukować do frazeologicznie prostego i efektownego pytania. Ja wiem, że to pewien skrót myślowy, wskazanie pewnych cech wyróżniających aktualny sposób odczytywania utworów przez Sokołowa.
Ale tak już jest ze skrótami myślowymi – niezwykle rzadko celnie ujmują istotę sprawy. Zdecydowanie częściej są krzywdzące. Pojęcie stupor jest określeniem mocnym, powiedziałbym: wręcz dosadnym. A przy tym użycie go w zasadzie w żaden sposób nie jest w dalszej części tekstu uzasadnione.
Po recitalu krakowskim – gdy w programie warszawskiego widniały jeszcze mazurki – przeszła mi przez głowę myśl, że ich odczytanie przez GS może wzbudzić spory. Jak zwykle pomyliłem w połowie – spory wzbudziła sonata h-moll i… sam Sokołow.
Coż, będę słuchał pierwszej części tego recitalu (czyli Bacha i LvB) wraz z nieznaną jeszcze drugą częścią recitalu GS późną wiosną przyszłego roku – i ciekawym samego siebie po tym doświadczeniu.
Od pierwszych dźwięków Partity siedziałem jak zaczarowany; to jedna z najpiękniejszych interpretacji Bacha na fortepianie, jakie zdarzyło mi się słyszeć, a TĘ Sarabandę – budzącą silniejsze niż zazwyczaj skojarzenia z francuskimi klawesynistami – zapamiętam do końca życia. I naprawdę nie ujmuje to niczego PA, którego Bach również sprawia mi często wiele frajdy. Beethoven podobnie mógł zachwycić; od kiedy pamiętam (czyli od występów z początku lat 80.) Sokołow grywał wczesne sonaty z masywnością kojarzącą się raczej z dziełami późniejszymi. Zawsze mnie to fascynowało, bo było po prostu nieodparcie przekonujące, choć oczywiście miałem świadomość, że można to grać całkiem inaczej, niekiedy równie przekonująco. Wczorajsze wykonanie wydało mi się wszakże o wiele bardziej wyrafinowane, mądre i przemyślane, niż choćby owo zalinkowane przez PK nagranie sprzed 46 lat. Porównanie miało najwyraźniej pokazać, że dawniej było lepiej, ale dla mnie dowodzi czegoś wręcz przeciwnego – tego mianowicie, jak bardzo Artysta rozwinął się i dojrzał. Po zakończeniu TEGO Beethovena – a zarazem pierwszej części recitalu – pianofil skomentował krótko: to chyba rzeczywiście największy żyjący pianista… Jakoś nie oponowałem (choć nigdy nie przepadałem za takimi sportowymi klasyfikacjami).
Chopin – głęboki, wstrząsający, odkrywczy; miejscami zapewne kontrowersyjny (zwłaszcza może dla strażników pieczęci, którzy przecież zawsze wiedzą lepiej), ale z pewnością nie w modnym ostatnio eufemizującym znaczeniu, w którym używa się tego słówka, żeby nie powiedzieć, że wykonanie było nieudane czy przekombinowane. Dla mnie – ogromne przeżycie, podpisuję się pod zachwytami 60Jerzego i innych entuzjastów. Przykre jedynie, że podczas urzekającego Larga trzykrotnie (!) odzywał się przeraźliwy sygnał komórki, najpewniej wytrącając z transu co wrażliwsze natury, a potem jeszcze głośno trzasnęły drzwi. Horrendum!!! Proponowałbym stworzyć w FN kącik hańby (oby jak najskromniejszy); zdjęcie tego jednokomórkowca – sprawcy (bądź sprawczyni) rzeczonego incydentu powinno tam zawisnąć na eksponowanym miejscu. I do tego dolegliwe konsekwencje finansowe – mam dziwną pewność, że wtedy (i dopiero wtedy) będzie jak makiem zasiał… Na marginesie, zastanawiam się, czy np. KZ w takiej sytuacji w ogóle dokończyłby występ, nie mówiąc o bisach. Widać jest Sokołow artystą nie tylko wielkim, ale też hojnym i łaskawym. Sześć TAKICH bisów mogłoby przecież z powodzeniem wypełnić całą część recitalu. I znów, można oczywiście grać Schuberta inaczej, ale pianista zawsze potrafi odkryć nieznane oblicze tych miniatur, powiedzieć coś, czegośmy wcześniej nie słyszeli; zwłaszcza ostatnia – tu się chyba choć trochę z PK zgadzamy – grywana zresztą nie wiedzieć czemu rzadziej niż Impromptus, do głębi mnie poruszyła.
I ten walczyk Gribojedowa jako zwieńczenie, który wielu wzięło za coś spod pióra – nomen omen – Grzybka. Cóż, Aleksandr Siergiejewicz okazuje się nie tylko„Szekspirem literatury rosyjskiej” (lub odwrotnie – patrz Polowanie na muchy), lecz nawet Schubertem rosyjskiej muzyki. Przedni dowcip!
Dodam, że tytuł wpisu PK mnie także wydaje się cokolwiek obraźliwy (napisałem o tym nie widząc jeszcze postu 60Jerzego, dziękuję za wsparcie). Tym bardziej że ja tam żadnego stuporu nie wysłyszałem (a siedziałem prawie pod fortepianem).
Grigorij Sokołow zachwyca mnie od dziesięcioleci, powiedziałbym nawet – zachwyca coraz bardziej, choć wiązałbym to raczej nie z bolesnymi osobistymi przeżyciami, lecz po prostu nieustannym doskonaleniem się Artysty, skądinąd znanego z perfekcjonizmu. Wielki koncert!!!
Frajdo, ja tylko niewinnie nawiązałem do znanej (zapewne i Tobie) anegdoty sprzed wojny, która mnie kiedyś ubawiła do łez…
Pobutka.
Dzien dobry 🙂
No i prosze – co sluchacz, to inne zdanie 🙂 Ale to tym bardziej swiadczy o klasie i bezkompromisowosci pianisty. Co nie znaczy, ze sie wycofuje z tego, co wczesniej mowilam – moze tylko z jednego. Jakub Puchalski mi opowiedzial, ze poszedl do Sokolowa po krakowskim koncercie i spytal go, co to za wariant w sonacie Chopina zagral. Otoz podobno jest takie wydanie, bodaj Henlego, w ktorym jest wlasnie taka wersja. Jak mu sie ona podoba, no coz.
Jak widzicie, pisze bez diakrytykow, co oznacza, ze znow jestem w podrozy. Do Lodzi tym razem 🙂
A nie – tutaj kolejny – a zdanie identyczne! :))
ścichapęku! Dasz wiarę, że siedziałem dosłownie jedno miejsce od tej nieszczęsnej kobiety, której telefon zazgrzytał tym koszmarnym dźwiękiem w Largo!?! A w jednym z bisów odezwał się aparat jej przyjaciółki … Jakbyśmy wygrali te bilety w konkursie jednego z telekomów … Coraz mniej lubię przychodzić do FN, bo coraz gorszą ma publiczność. Ja po prostu chciałem palnąć programem! Może pora na jakąś inwestycję w aparaturę zagłuszającą? Do końca życia będę się wstydził, jak Hamelin przerwał – by za chwilę rozpocząć od nowa – przez jakiegoś podobnego cymbała.
Jeszcze jeden koncert i jeszcze jeden tak idealnie wspólny jego odbiór, i zapraszam, ścichapęku, na lampkę wina w przerwie 🙂
A propos wolne-szybkie tempi Sokolowa i Goulda – polecam wywiad (choc zapewne znany Szanownemu Gremium) Tima Page’a z Gouldem z 1981 po drugim nagraniu Wariacji Goldbergowskich (http://www.youtube.com/watch?v=Z4bvBxht3nM). Szczegolnie a propos(?) zdaje sie fragment dot. nru 25 – GG: “…sounds remarkably like a Chopin’s nocturne… there’s a lot of piano playing going on there…and I mean that as the most disparaging comment possible…”
Podzielam zdanie p. Piotra ze GG “testuje” choc moze nie tyle odpornosc materii – sonorii, dzwieku, barwy, co formy – budowy i logiki frazy.
Co i raz pojawiaja sie takie takie testy, np. Utchida grajaca Chopina jak Berga, czy niedawno Bach Andrasa Shieffa grany jak Debussy, ktore na poczatklu trudno mi lyknac, a przeciez teraz po kilkudziesieciu latach nagrania z 1955 jak i 1981, a nawet galopujacy kwintet Schumanna smakuje z przyjemnoscia. Ten sam piekny witraz wyglada inaczej gdy swiatlo odbija sie z zewnatrz a inaczej gdy jest filtrowane do wnetrza.
Nie bylem na Sokolowie za to w aucie wpadlo mi w ucho nagranie muzyki organowej ktore brzmialo jak Preludium Francka (choc nie bylo?). Niestety strony Dwojki nie podaja zadnych konkretnych informacji, nawet nazwiska organisty… Czy ktos moze podpowiedziec?
Tato Guta, nie rozciągałabym tego na całą publiczność. FN była pełna i, choć różnie to bywa na różnych koncertach, tym razem publiczność była naprawdę całkiem elegancko zasłuchana. 😉 Tak to przynajmniej było słychać z mojego miejsca. Kłopot w tym, że te parę osób, którym zabraknie – powiedzmy, że elegancji – ma tak druzgoczący wpływ na atmosferę. Oprócz komórek słyszałam co jakiś czas z różnych stron jakieś głuche trzaski, ale nie wiem, czy tak hałasowali miłośnicy robienia zdjęć muzyce, czy trzaskało w mikrofonach.
@ Glen Gpould – ups, chodzilo mi o KWARTET fortepianowy op 47, bo kwintetu GG chyba nie nagral…?
To prawda, Ago, masz rację 🙂
Ja też chcę wierzyć, że to incydenta były 🙂
Rzadko zdarza mi się siedzieć w tylnej części sali FN – i też byłem zaskoczony ciszą i bezruchem. No … z wyjątkami.
To skoro nie inwestycja w aparaturę to przynajmniej w cukierki na kaszel…? 🙂
Nie można oceniać żadnej społeczności po tym, jak się zachowuje jej jeden procent, czy nawet pięć (można z wysokim prawdopodobieństwem założyć, że były na sali osoby, których komórki nie były wyłączone, ale nie zadzwoniły), ale można ją oceniać po tym, jak reaguje większość na niewłaściwe zachowania mniejszości. Może więc rzeczywiście pora zastanowić się na poważnie, co można zrobić. I nie wykluczałabym aparatury – wygłuszenie dwóch dzwonków, które zabrzmiały w niedzielę, miałoby bezcenny efekt. Lesio zrobił kiedyś badania terenowe z których wynikało, że osoby, którym zagrały telefony, nie zapomniały ich wyłączyć, tylko nie umiały ich obsługiwać. WYDAWAŁO im się, że wyłączyły. Sama jestem technologiczną blondynką. W związku z tym wyłączam dźwięk w telefonie, następnie wyłączam telefon, a na koniec wyjmuję baterię. Pokażcie mi komórkę, która zadzwoni w takich okolicznościach. 😆 Proszę, możecie się śmiać, 🙂 ale gdyby reszta blondynek płci obojga postępowała tak samo, dzwonków byłoby dużo mniej. Przepraszam za, zapewne, chaotyczny komentarz i macham od drzwi, bo muszę złapać samolot
Uff, udało się zalogować.
Ago, wyjęcie baterii samo w sobie jest już pewną umiejętnością techniczną.
Poza tym, z niektórych telefonów (np. HTC) baterii wyjąć się nie da.
Gostku, najpierw odpisałam na mail, ale już widzę, że się udało zalogować. Coraz lepiej Wam to idzie 🙂
Pozdrawiam z Łodzi.
Jeżeli Was razi tytuł tego wpisu, to zmienię „stuporu” na „spowolnienia” tak już będzie lepiej?
Niektórzy z zaprzyjaźnionych melomanów, niepewni swych umiejętności obsługi wiadomych urządzeń, po prostu nie zabierają ich ze sobą. To środek radykalny, lecz ostatecznie można przecież zostawić ustrojstwo w szatni… Jak mówi jeden z bohaterów Dziewczyn do wzięcia – możliwości jest wiele.
Marc Minkowski już od jakiegoś czasu postuluje wyposażanie sal filharmonicznych w stosowną aparaturę dezaktywującą komórki; nie jest to jednak tania inwestycja – zapewne więc odbiłaby się i na cenach biletów. A skoro już ten temat, porównałem naprędce, za jaką najniższą kwotę można się było dostać się na recital Grigorija Sokołowa ponad 30 lat temu i obecnie. Wyszło, że owa przyjemność w ostatnią niedzielę kosztowała co najmniej 50.000 razy więcej; gdybyśmy zaś wzięli pod uwagę kwestię dostępności wejściówek wtedy i teraz, to nawet 100.000 razy. Wcale nie żartuję – dobrze to sprawdziłem!
Tacie Guta ślę (ponowne) podziękowania – im nas więcej, tym lepiej dla sprawy…
No tak, dobrze sprawdziłem, ale policzyłem jednak źle. Niedzielna wejściówka (jak zwykle były z nimi ponoć olbrzymie perypetie…) kosztowała w istocie 90.000 razy więcej niż na początku lat 80., najtańszy bilet był zaś 180.000 razy droższy. Bez komentarza.
Najpierw źle liczę, a potem jeszcze się okazuje, że Bobikowe nauki boldowania poszły jednak nie do końca w nas…
Zawsze można zaopatrzyć się w coś takiego:
http://safetrade.pl/p/9/7/-ug-02-mobile-blocker-etui-futeral-blokujace-sygnal-gsm-wyjatkowe-gadzety.html
@fishneck
18 listopada o godz. 12:04
GG nagrał i kwintet i kwartet:
http://merlin.pl/Schumann-Piano-Quintet-Op-44_Juilliard-String-Quartet-Glenn-Gould/browse/product/4,615274.html
„Stupor” mi się bardziej podobał, ale co ja mam o gadania… Z woksem Populi zwłaszcza. 🙂
A to porównanie cen jakoś trąci ekonomią spod znaku Zaiksu, prezentowaną przy okazji działań antypirackich. Mogę prosić o dane wejściowe, tak dla zachowania naukowych procedur? 😉
Gostku, Gould nagrał jednak tylko Kwartet op. 47 Schumanna; nie ma żadnego śladu zarejestrowania przezeń Kwintetu op. 44; na zalinkowanej płycie partię fortepianu w tym ostatnim dziele wykonuje Bernstein.
Proszę, Wielki Wodzu: FN, ca 1983 wejściówka 5 – wiadomo jakich – złotych (pełna dostępność), FN 2014 – wejściówka 45 złotych (dostępność praktycznie granicząca z niedostępnością), najtańszy bilet (było ich kilka przed koncertem) 90 złotych.
Przyznaję, poszłem na łatwiznę, żadnych średnich krajowych itp. nie porównywałem, bobym się pewnie doszczętnie pogubił – niech robią to bieglejsi, jeśli wola…
No dobra. W 1983 roku za 5 zł można było kupić piwo, jeśli dobrze pamiętam (i jeśli akurat rzucili), albo pół paczki fajek. Teraz kupię za 45 zł trzy paczki fajek, albo 15 podłych piw.
Pół litra w 1983 to było 150 zł? Może już więcej. Teraz za 45 zł mam cały liter, dla okrągłego rachunku.
Zatem na piwie mamy x15, na fajkach x6, na wódzie więcej niż x100.
Nie używki? No to chleb kosztował wejściówkę, a teraz wejściówka 10 chlebów, co czyni x10.
Średniej krajowej nie pamiętam, zdaje się, że już dobijała do 5 tysięcy. Bierzemy promil z dzisiejszej, mamy z grubsza 3 złote, czyli powtarza się współczynnik x15.
Jak by nie kombinować, cztery zera z dumnie wyboldowanego wyliczenia skreślamy. 😛
@scichapek, Gostek – GG: jeszcze do poludnia dalbym sobie glowe uciac ze gral i kwintet, ale sprawdzilem na polce i faktycznie – GG gra z Juilliardem kwartet Schumanna i jest zparowany z kwintetem ale Brahmsa, a tego graja goscie z Montrealu. Ciocia Wikipedia tez nie podaje kwintetu w dyskografii Goulda, ale jaka ciocia jest kazdy widzi. Wiec nie bylem do konca pewny, i nie jestem. Bo owszem, mialem kiedys nagranie kwartetu op 47 i kwintetu op 44 Schumanna na jednej plycie ale to byl vinyl niestety juz swietej pamieci Eterny (nic nie jest wieczne), i nie byl to GG tylko… – no wlasnie. Jorg Demus?
RE wejsciowki do FN wczoraj i dzis – pamietam ze dawno dawno temu, kiedy do FN przyjachal bodajze Mariner ze sw. Marcinem a nie bylo juz ani biletow ani wejsciowek to przeciez byla w narodzie chec sluchania taka ze na szczycie schodow musial sie ustawic rzad bileterow wzmocniony przez duze panie w fartuchach, a i ten rzad padl pod naporem i i tak wszyscy sie zmiescili (nawet jesli na schodach).
Nie wiem czy to byl inny chleb wtedy, inna wodka czy inna mlodziez… ale to uz se na pavarotti…
Stefan Rieger w dyskografii GG podaje tylko kwartet op. 47 – i to chyba rozstrzyga sprawę. Zwraca uwagę fakt, że z Schumanna to była jedyna rzecz, którą nagrał.
Przynajmniej wedle danych oficjalnych średnia krajowa pod koniec 1983 r. (bo wydarzenie kojarzę jakoś tak późnojesiennie) dobijała bardziej do 16.000 niż do 5.000 zł, ale nawet to daje nam – circa about – jakże skromne, zaledwie 40-krotne przebicie. Wielki Wódz umie sprowadzić człowieka na ziemię, oj, umie…
(A z tymi boldami to mi się cosik omskło, więc gdzie one tam dumne…).
To ja już lepiej wrócę do muzyki: ściśle biorąc, fishnecku, był to Peter Rösel (z Gewandhaus Qt); też zostało mi z dawnych czasów trochę jego płyt.
60Jerzy, z pustego i Rieger nie naleje…
Re GG i kwintet – no to kolejnych pare faktow, ktorych mozemy byc pewni 🙂 Many dzienx 60jerzy i scichapek.
W tzw. miedzyczasie ustalilem ze Jorg Demus gral kwintet ale Schuberta z… Schubert Quintet; nagranie ktorego juz nie mam jak sluchac bo bylo na kasecie…
Ustalilem tez ze link do wywiadu Page’a z GG na youtubie to niepelne nagranie wywiadu i konczy sie na minucie 10. 🙁 Kolejna kwerenda w internecie nie wyrzucila mi jeszcze pelnego nagrania i obawiam sie ze cytowane przeze mnie slowa slowa mozna uslyszec tylko na plycie z Wariacjami z 1981 roku wydanej przez Sony, gdzies pod koniec minuty 14 wywiadu (tzw bonus track). Faktycznie, trzeba sprawdzac i liczyc…
@scichapek – malo tego: na krzywe drzewo i Salomon nie naleje 🙂
Nawet gdyby mial Haendla waterworks…
Caly wywiad Tima Page’a z GG, podzielony na 10-minutowe odcinki, jest tu
http://www.youtube.com/watch?v=KPVMGUK5Oyo&list=PL9C3770656CA430FE
(zostal wrzucony dawno, gdy youtube ograniczalo jeszcze dlugosc filmow do 10-minutowych urywkow 🙂 )
@ścichapęk
Bardzo dziękuję za piękny komentarz. Ja też podobnie czułam. Nie jestem fachowcem muzycznym ale tylko melomanką i nie jestem osłuchana tak jak większość z Szanownego Towarzystwa. Toteż nie wiedząc jaki utwór Bacha jest wykonywany (nie załapałam się na program) słuchałam jak zaczarowana. Myślę, że nie był to Bach stylowy, zgodny z kanonem. Dla mnie był romantyczny, może i XIX wiek? Ale co tam – jaki dźwięk, jaki wyraz. Po prostu zatkało mnie, prawie nie oddychałam. Co mnie obchodzi, że to miały być wesołe tańce i szybciej? Nie miałam siły bić brawa. Potem nastąpiło coś równie fenomenalnego – nie wiedziałam, co to za kompozytor. Taka ignorantka ze mnie:) Mówię sobie: Schumman, ale jakże piękny; nie możliwe – za dobry. No i nagle do mnie dotarło – nieznana mi sonata Beethovena. A ta wolna część – absolutnie genialna! Nie będę już dalej opowiadała swoich wrażeń, bo wszystko już doskonale powiedział ścichapęk. Chciałabym tylko podsumować: G. Sokołow gra jak w tytule tego blogu – co mu w duszy gra. I wychodzą z tego cuda. Niekoniecznie jest to zgodne z naszymi przyzwyczajeniami, ale cóż, warto zanurzyć się w ten jego świat, bo jest to prawdziwe muzyki odkrywanie.
Co do grających komórek… Przerażające! Ale może by tak namówić kogoś z administracji FN, żeby po przerwie jeszcze raz nadawali komunikat o telefonach.
Primo: z tym testowaniem to nie ja, to, o ile coś mi się nie kićka, cytat z samego Goulda.
Secundo: zarażanie Gerhaherem to jedna ze stałych usług zakładu.
Postaramy się czym prędzej coś obrzydzić, dla równego rachunku.
Najprościej chyba zacząć od jego partnerki w Italienisches Liederbuch…
Ojojoj….
Jeżeli obrzydanie będzie cynaderką i w dodatku tanie, to jestem żywotnie zainteresowany. 😎
A usuwanie śladów ścierką?
Bobik i Urszula własnie zacytowały ukochaną piosenkę PA.Ciekawe,jaką lubi Sokołow…
do fishneck:Salomon czy Solomon??
O, znowu nawiązanie do PA – znaczy się, nowa płyta już przesłuchana 🙂
Kochani, miałam ambitny zamiar wrzucenia jeszcze tego wieczoru wpisu, natomiast życie towarzyskie się przedłużyło, więc przekładam to na jutro, jak już wrócę do Warszawy. W przelocie jeszcze tylko przywitam fizyczkę 🙂 i powiem dobranoc.
A na płytę PA wciąż jeszcze czekam.
Tez czekam,dopiero zamowiłam.
@ łabądek – jak by powiedział Bobik – różne źrodła podają różne pisownie. Może i Solomon – ten to grał i grał! Jak by powiedziała hrabina Kociubińska. Tylko że w tym przypadku Dosmuczacz byłby konieczny. Ale to juz zakrawa na osaczanie Sokołowa w trawie…
Mam nadziej ze Pani Kierowniczc udało się spróbować łódzkiej szneki. 🙂
Pobutka.
Pamiętam napis na publicznych telefonach z lat osiemdziesiątych: „Automat łączy lokalnie za opłatą jednorazową”.
To jako głos w dyskusji na temat porównania cen.
Do miłych uchu słów fizyczki dodam tylko, że mnie wykonanie Partity Bacha wydało się i stylowe, i zgodne z kanonem, przynajmniej wedle tego, jak – właściwie lub nie – rozumiem jedno i drugie. Nie odbieram więc niedzielnej interpretacji jako specjalnie romantycznej (czy tym bardziej przeromantyzowanej), zwłaszcza że w dawnych latach sporo się takowych nasłuchałem. By ograniczyć się do kameralistyki – to np. komplet skrzypcowych sonat Bacha z Koganem i Richterem (Karlem). Skądinąd kawał pięknego grania, lecz przenikniętego właśnie romantyczną duchowością; trudno je też uznać za stylowe, mimo nawet użycia klawesynu, a nie współczesnego fortepianu. Po takich doświadczeniach zapewne inaczej patrzy się na Bachowskie kreacje Sokołowa, Anderszewskiego czy Tharauda. Choć oczywiście zawsze ktoś może uznać, że w wykonawstwie baroku stylowość i steinway wzajemnie się wykluczają…
I jeszcze ogólniejsza uwaga: spośród wykonawców, którym zdarza się wchodzić w totalną sprzeczność z intencjami kompozytorów, konkurencja wydaje się wprawdzie całkiem spora, ale akurat G.S. (również po ostatnim występie) jakoś nie przyszedłby mi do głowy…
Drobna poprawka do końcówki: pośród.
A co do Salomona/Solomona to może pogodzi nas wiadomy pierwszy sekretarz wiadomej partii, który wymawiał po swojemu: Salamon – a było to jedno z jego ulubionych powiedzonek…
Miło mi, że zostałam dostrzeżona przez Szanowną Panią Kierowniczkę 🙂
Dziękuję za powitanie.
Wracając do kanonu… Dzisiaj usłyszałam w Dwójce w audycji Róży Światczyńskiej jak szanowne gremium (szefostwo Konkursu Chopinowskiego) zżymało się na wykonanie sonaty h-moll przez Sokołowa. Na szczęście GS nie musi brać udziału w konkursie 🙂
Ostatni komentarz – blamaż z kwintetem i GG. Przewertowałem jeszcze listę nagrań radiowych, ale tam też nie.
A co do konkursu cóż – Sokołow miałby szansę odpaść w pierwszym etapie.
Witam,
Przeczytałem ten artykuł w NYT, podesłany przez Panią Kierowniczkę. Po pierwsze jestem zaskoczony, że TW ma budżet w wysokości aż 50 mln dolarów. Po drugie, osobą, która jest największym beneficjentem obecnej sytuacji jest dyrektor Mariusz Treliński, który ma za sobą potężną machinę TW i dzięki temu może forsować swoje produkcje na inne sceny operowe. Ciekawe czy zostałby on zaproszony do MET, gdyby Zamek nie powstał w koprodukcji z Teatrem Wielkim. Po trzecie repertuar jest dramatycznie słaby i mało zróżnicowany. Nowe premiery to ogromne marnotrawstwo pieniędzy publicznych – coraz dziwniejsze propozycje w ramach „projektu P”, przedstawienia koprodukcyjne, które po kilku przedstawieniach znikają z repertuaru i szalenie kosztowne, niepodobne do niczego spektakle Trelińskiego, do których po jednym obejrzeniu nie chce się wracać. O poziomie muzycznym nie będę się wypowiadał, bo to granda i tyle.
Właśnie, z pianofilem też zastanawialiśmy się po niedzielnym Chopinie, czy G.S. w ogóle udałoby się wykonać na tym konkursie sonatę (którąkolwiek). I niezależnie od siebie doszliśmy do identycznego, „budującego” wniosku.
Tenże pianofil jest też autorem bodaj najmądrzejszego zdania, jakie usłyszałem po zakończeniu konkursu poprzedniego. Powiedział mianowicie, że trzy najwyższe nagrody (a może i więcej) po prostu nań nie przyjechały, bo wygrana – ani tym bardziej jej nieosiągnięcie, z czym na tutejszej loterii zawsze należy się liczyć – nie są im już do niczego potrzebne. A skoro trzeba wybierać między tymi, co się zgłosili, to potem mamy taką laureatkę, jak – nie przymierzając – miss remizy w Pali się, moja panno.
Oj, żeby potem nie było: ostatnim zdaniem proszę obciążać wyłącznie moje konto… A ‚Właśnie’ było rzecz jasna do fizyczki.
I rada dla Gostka Przelotem, jeśli wolno: nie dowierzać opisom płyt w e-sklepach (też zdarzało mi się nadmiernie takiemu opisowi zaufać, więc teraz wolę sprawdzać).
@scichapęk – re Salomon/Solomon – nie wiem czy łabądek ale ja miałem na myśli Solomona pianistę; wątpię czy wiadomy sekretarz też miał takie skojarzenia kiedy myślał o Salamanie, skoro w tanich drani rzucał kapciami (bo to chyba o tego sekretarza chodzi – ?)
@ wojtek86 – też przeczytałem ten artykul w NYT i też mi zgrzytły zuby – z jednej strony dobry międzynarodowy pijar ale w Warszawie uderzyło mnie to jako typowy eksport kultury, właśnie jak za dawnych lat, bo u nasz w TW puste półki…
A propos kwintet Schumanna, Peter Rossel i Eterna – zagrane wlasnie w radio suity orkiestrowe Bacha przypomniala mi te Maxa Pommera (ciezkie jak eintopf) ale jakos nostalgicznie wspomnialem te nagrania na ktorych sie wychowywalem, Eterny, Supraphonu czy Melodii – Schreier (tenor), Gitler (trebacz) Kletzki (9. Beethovena) Kogan (mignal mi gdzies tutaj) Richter (Obrazki Mussorgskiego!) – to tez konsekwentnie realizowna polityka eksportu kultury ale i jakosc oferty pare polek wyzej…
Ale zwróćcie uwagę, że i głos polskiej krytyki (krytyczki 😉 ) został uwzględniony.
Poznaliśmy tę Rebeccę na Światowych Dniach Muzyki we Wrocławiu, potem była na Kupcu. Tak w ogóle robi wrażenie sensownej dziewczyny.
A fakt, że Treliński ze swoim spektaklem pokaże się w Met, zawdzięcza on… naszemu ulubieńcowi Waleremu Abisałowiczowi 😈
Co zaś do Sokołowa, to jeśli nie odpadłby za Sonatę, z całą pewnością zostałby zmasakrowany za mazurki. I poniekąd bym tę masakrę zrozumiała. Choć nie jestem jakimś chopinowskim ortodoksem.
To ja tylko dodam, że kiedy w latach 80. G.S. zagrał na bis mazurka właśnie, w chwili ciszy po jego wybrzmieniu usłyszeliśmy bodaj jedyny tego wieczora okrzyk: Brawo! Głos należał do Jana Webera.
Fishnecku, Solomona (zresztą rodem z Kutna, Kuteńka…) znamy tu dobrze, ale rzeczywiście nie przypuszczam, by słyszał o nim tow. Wiesław.
W latach 80. zapewne GS grał mazurki całkiem inaczej 😈
A tak nawiasem mówiąc to niestety mam wiadome dla starszych pokoleń skojarzenie ze skrótem GS…
Ponieważ się na przywołane skojarzenia załapuję, piszę te inicjały z kropkami:).
No i słusznie 😉
Ale za słowa o zwyciężczyni ostatkiego Konkursu Chopinowskiego ma Pan u mnie krechę 😈 Po pierwsze są to słowa skrajnie niesprawiedliwe, po drugie obraźliwe, co się nie godzi…
Dobrze, Pani Kierowniczko, proszę więc zrobić z ostatnim zdaniem postu z 20.32 to samo, co wcześniej ze stuporem (sam nie mam już tej możliwości).
…la signora è arrabbiata con ścichapęk…. poverino…. Ale to fakt że prestiż Konkursu letko zjeżdża i pamiętam poruszenie kiedy akurat podczas wizyty w Polsce trafiłem na dyskusje nt owej plamy pierwszeństwa. Ale to, mam wrażenie, wskazuje na koniec wielkich konkursow…? Albo w Polsce już nie umieją liczyć głosów…
Jeszcze konieczny dopisek. Poprzedni konkurs miał wprawdzie wady (jak niejawność głosowań, co sprzyjało różnym spekulacjom i pogłoskom), lecz w żadnym razie nie było mym celem dyskredytowanie zwyciężczyni – jeśli nawet (wskutek niezręcznego porównania*) cokolwiek tak wyszło. Tym bardziej że pianistka gra coraz ciekawiej, a takie wykonania**:
https://www.youtube.com/watch?v=Ih1uwkIhUaM
mogą chyba bez trudu zmyć ową „plamę pierwszeństwa”, gdyby ktoś ją wcześniej dostrzegał. Nie spoczęła na laurach i rokuje wyraźnie lepiej, niż większość jej konkurentów zakontraktowanych w ostatnich latach przez DG (którym nb. poświęciłem jeden z wcześniejszych postów). A jej płytowy kontrakt z MIRARE też w końcu o czymś świadczy – i na pewno nie o tym, że René Martin ma pod ręką niewystarczającą liczbę pianistów (nb. pierwszy anonsowałem na tym blogu debiutancki recital Awdiejewej***).
A organizatorom konkursu (i nam) pozostaje życzyć, by na przyszłoroczny dojechali najlepsi z najlepszych – i żeby wynikającego stąd embarras de choix nie mogli kwestionować nawet sceptycy.
* Na wszelki wypadek przypomnę, bo już kiedyś o tym pisałem: najwyszukańsze elementy garderoby artystów (choćby spodnie „z ceraty” u młodego Pogorelicia) ani inne wizerunkowe drobiazgi nigdy nie zakłócały mi odbioru muzyki. Wiem, że inni miewają z tym problem, nie uważam wszakże, by mieli prawo publicznie się z nim obnosić. To tak na marginesie.
** Tylko publiczność niestety zawodzi (sygnały komórek, dwukrotne oklaski w trakcie).
*** Właśnie Awdiejewej, nie Awdiejewy; itd. Podkreślam, bo w radiu słyszy się czasem i tę drugą odmianę.
Ja właśnie zaczęłam ostatnio słyszeć odmianę z „y” na końcu. Nie wiem, skąd się to bierze.
No to jeszcze jeden dopisek – moi znajomi, potomkowie rodziny Henryka Rewkiewicza który jako dyrektor Monopolu Zapałczanego sponsorował pomysł swojego przyjaciela Żurawliewa, czyli pierwszy konkurs Chopinowski, narzekali owego roku 2010-go na “skandal” i kolejny spadek formy Konkursu (albo nie dają nagrody albo robią loterię!), i że być może ogień w Konkursie wypalił się wraz z odejściem Żurawliewa. Brałem to trochę za nasze stare polskie narzekanie ale i dykusje jakie się wtedy toczyły w tzw. kręgach zbliżonych zdawały się potwierdzać że to nie tylko marudzenie po znajomości. Nie udało mi się wtedy dostać na koncert lauretki żeby sprawdzić organoleptycznie o co w tym skandalu chodzi, ani w Warszawie ani w Londynie, ale jakiś czas później w Guardianie znalazłem recenzję która zdawała się być echem warszawskich dyskusji, którą odgrzebałem i niniejszym przedkładam do wglądu:
http://www.theguardian.com/music/2010/nov/08/yulianna-avdeeva-review
Kiedy zacząłem grzebać, znalazłem kolejne recenzje z koncertów w Londynie, i tak np. 3 lata później, krytyk Andrew Clements zdaje sprawozdanie z koncertu, w którym Avdeeva(!) “nie przekonuje”:
http://www.theguardian.com/music/2013/feb/06/yulianna-avdeeva-review
Ale już parę miesięcy później ten sam Clements publikuje recenzję z płyty na której A. gra koncerty Chopina na erardzie z Brugenem i –
http://www.theguardian.com/music/2013/may/01/chopin-piano-concertos-review-avdeeva – i już jest dużo lepiej! Czyli jednak Avdeeva umie przekonać – ?
Przywodzi mi to na myśl pierwotny zamysł Żurawliewa – że Konkurs ma nie tyle wyławiać geniuszy ile być opiniotwórczym przeglądem możliwych – i oczywiście przekonujących – sposobów intepretacji, czyli pokazać bogactwo muzyki Chopina. I dlatego popieram kolegę ścichapęka w jego słusznej samokrytyce 😉
Myśmy tu bardzo pilnie śledzili ten ostatni Konkurs (można to wszystko przeczytać 🙂 ). Można prześledzić też, że Avdeeva była jedną z faworytek od samego początku, jako ciekawa i konsekwentnie prowadzona swoją linię i koncepcję osobowość, choć to może nie był taki Chopin, jakiego oczekiwaliśmy. A poza tym ona była zdecydowanie najlepiej przygotowana, nie miała wpadek ani spadku formy ani przez chwilę. Choć były na tym konkursie wykonania bardziej poruszające, ale potem ci sami pianiści w jakiś sposób zawodzili. Ona – ani razu.
A rozwija się pięknie. To bardzo muzykalna dziewczyna.
Cieszę się że Julianna się rozwija, ta zmiana tonu w recenzji Clementsa nie była zatem przypadkowa. Ja przyznam się szczerze że to co słyszałem na youtubie pozwalało mi zrozumieć o co chodziło tym „niezadowolonym” ale też jej marsz żałobny z 2. sonaty musił zrobić na żywo spore wrażenie – koncentracja, kontrola dynamiki, ta lewa ręka i wybrzmiewające basy, no i ten równiutki ton w piano – bezzaśpiewne a liryczne legato, prawie niemy smutek.
Ciekawy jestem tego nagrania koncertow z Brugenem na erardzie – męczy mnie jak ten Frycek brzmiał choć wiem że nigdy nie będę wiedział – ale nie znalazłem tych nagrań na youtubie ani w empiku. Może u Ostrogskich albo na Moliera – ? No i czy zdanie Clkementsa potwierdza się nad Wisłą?