Abstrakcja radosna
Sonia Delaunay, bohaterka pięknej wystawy w Tate Modern (do 9 sierpnia) żyła w trudnych czasach i wśród różnych przeciwności losu, ale pod wieloma względami była szczęściarą. Co widać w jej barwnym, radosnym malarstwie.
Urodziła się jako Sara Stern w 1885 r. w ubogiej żydowskiej rodzinie na Ukrainie. Na szczęście miała bogatego wujka w Petersburgu, który adoptował ją jako pięciolatkę (zmieniono jej wówczas imię na Sofia – Sonia zdrobniale – i nadano nazwisko wuja: Terk). Dzięki temu miała możność studiować, nauczyć się kilku języków, podróżować po Europie, a latem jeździć z rodziną na wakacje do Finlandii, skąd pochodzą jej portrety fińskich kobiet, malowane pod wpływem fowizmu, Gauguina i Matisse’a.
Pojechała na studia malarskie do Karlsruhe, a po nich – do Paryża. Kiedy rodzina próbowała ją namówić do powrotu do Rosji, Sonia wyszła szybko za mąż za homoseksualnego przyjaciela, marszanda Wilhelma Uhde. Dla obu stron była to korzyść: ona mogła zostać we Francji i wystawiać obrazy w jego galerii, on miał przykrywkę. Ale niedługo potem spotkała swoją miłość życia: malarza Roberta Delaunay. Był to jej partner również w sztuce, działali symbiotycznie. Szybko nastąpił rozwód z Uhdem (pozostali przyjaciółmi) i małżeństwo z Robertem. Kiedy urodził się mały Charles (który po latach został wybitnym znawcą jazzu), Sonia uszyła mu barwną kołderkę-patchwork geometryczny. To był moment olśnienia. Oboje Delaunayowie zaczęli malować w podobnej stylistyce, bliskiej abstrakcji lub wręcz abstrakcyjnej; nazwali swój styl najpierw orfizmem, potem symultaneizmem.
Kolejny szczęśliwy zbieg okoliczności: gdy wybuchła I wojna światowa, Delaunayowie byli akurat w Hiszpanii i postanowili nie wracać. Przez siedem lat mieszkali na przemian w Hiszpanii i Portugalii; gdy wybuchł w Rosji przewrót bolszewicki i rodzina Soni straciwszy majątek nie mogła już jej wspierać finansowo, ona stała się kobietą biznesu. Już od pierwszych paryskich lat projektowała stroje. Teraz założyła w Madrycie Casa Sonia – sklep, gdzie sprzedawała ubiory swego projektu. A że były efektowne, interes szedł świetnie. Oryginalne stroje zamawiały „wyższe sfery”, także artystyczne. Biznes trwał także kiedy Delaunayowie wrócili do Paryża; założyli firmę Simultané, która też sprzedawała zaprojektowane przez Sonię materiały. Sonia chętnie też współpracowała z literatami i poetami: za pierwszego pobytu paryskiego z Blaisem Cendrarsem, za drugim – z dadaistami z Tristanem Tzarą na czele. Projektowała książki, tworzyła ubiory-wiersze. Biznes padł dopiero w momencie Wielkiego Kryzysu, ale mimo tego Sonia nadal otrzymywała zamówienia. A na dwa lata przed wojną Delaunayowie namalowali piękne panneaux w paru pawilonach słynnej wystawy paryskiej.
Gdy przyszła II wojna światowa, udało się Delaunayom pojechać na południe Francji i zamieszkali w Grasse wśród przyjaciół (m.in. drugie artystyczne małżeństwo – Arpów). Zapewne już nikt nie pamiętał, że Sonia była Żydówką, bo wygląda na to, że nie czuła się zagrożona. Spotkał ją za to niestety cios największy: po paru latach choroby nowotworowej zmarł Robert. Sonia jednak nie straciła ducha. Malowała dalej, tylko w jej palecie pokazała się po raz pierwszy czerń. Ale chyba raczej nie na znak żałoby, lecz z powodów czysto kompozycyjno-rytmicznych (oboje Delaunayowie często mówili o rytmie w malarstwie). Za to wzięła na siebie misję pielęgnowania pamięci o twórczości artystycznej męża, urządzając wystawy. Sama z kolei, po latach, była pierwszą kobietą malarką, która miała retrospektywną wystawę w Luwrze (1964). Nadal projektowała materiały. Napisała autobiografię pod znamiennym tytułem Nous irons jusqu’au soleil. Malowała niemal do ostatnich lat, a zmarła w 1979 r., dożywszy 94 lat.
Trochę zdjęć – z wystawy i nie tylko.
Komentarze
Pobutka – caly czas majowa –
https://www.youtube.com/watch?v=pljyjiIMH9o
Tra la! It’s May!
The lusty month of May!
That darling month when ev’ryone throws
Self-control away.
It’s time to do
A wretched thing or two,
And try to make each precious day
One you’ll always rue!
It’s May! It’s May!
The month of „yes you may,”
The time for ev’ry frivolous whim,
Proper or „im.”
It’s wild! It’s gay!
O tempora, o mores 😉
No, przepiekna ta wystawa Soni D. Mam nadzieje, ze zdaze ja jeszcze zobaczyc po powrocie do Londka.
Przyuwazylem tez, ze Pani Kierowniczka zanotowala, ze lubi Barbare Hepworth.
Stara tez. I dlatego ubieglej jesieni strzelila sobie dwie malutkie, jakze skromne grafiki BH (podpisane), ktorych PK jeszcze nie widziala. Dlugo sie zmagala z sumieniem, ale byla akurat bardzo nieszczesliwa, a jak jest nieszczesliwa to kupuje sobie czasami obrazek. I zaraz jej sie humor poprawia.
A nie zgadzam sie z Lee Krasner. Jej chlopa trza zobaczyc na zywo i wcale nie jest tak, ze jak widziales jednego Pollocka to widziales ich wszystkich. No, no. Pollocka nie da sie ogladac na reprodukcjach. Musi byc na scianie. Najlepiej na BARDZO duzej scianie . Ale sa i na mniejsze sciany. 😈
Dzień dobry 🙂
W wesołym nastroju tydzień nam się rozpoczyna 😉
Kocie, Pollocka widziałam na żywo nieraz i owszem, robi wrażenie, bo to oczywiście nie jest tak, jak ludzie myślą, że przypadkowe chlapanie, tylko jak w jazzie „improwizacja przygotowana”. Ale Krasner próbowała pójść w inną stronę. Miała siłę się wyzwolić. Stanowczo jest niedoceniana.
Co zaś do Soni, to jeszcze parę ciekawostek. Mówiąc o swojej palecie kolorystycznej, zwłaszcza we wczesnym okresie, podkreślała jej pochodzenie od rosyjskiej sztuki ludowej; szyjąc tę słynną kołderkę-patchwork też się poniekąd nią inspirowała, tyle że zrobiła abstrakcję, a nie obrazek realistyczny. W ogóle że Rosja i jej sztuka w różnych przejawach były szalenie modne na początku XX w., to wiemy – Balety Rosyjskie, Strawiński i Prokofiew, te rzeczy – ale jakoś chyba zbyt mało się przypomina o tej kolorystyce. Dotyczy to też oczywiście np. Kandinskiego jeszcze od czasów Der Blaue Reiter, a także innych członków tej grupy, w tym kobiet (Marianne von Werefkin – czyli Wieriowkina, Gabriele Münter), które przez lata pozostawały w cieniu swoich partnerów – Jawlenskiego i Kandinskiego, same zresztą się usuwały, a niesłusznie. Sonia też na pewien czas, na szczęście niedługi, zostawiła malarstwo na rzecz Roberta (bo to poważniejsze), rozwijając się w dziedzinie sztuk stosowanych. A kiedy stworzyła swoją manufakturę, zatrudniała chętnie rosyjskie emigrantki, pomagając im w tych ciężkich czasach.
Barbarę Hepworth lubię, jak również jej (przez pewien czas) męża – Bena Nicholsona.
Spójrzcie dziś na Google. 🙂
Tylko dlaczego ten Cristofori gra akurat Bacha zupełnie niefortepianowego? 😉
„Można namalować obraz bardzo barwny, lecz wyzuty ze światła. Pozostanie jaskrawy, ale martwy” – mówił Tadeusz Dominik. W obydwu przypadkach jest to radość i jest to radość czysta i żywa 🙂 m
Oprócz Artura Żmijewskiego widzę nazwisko Niki de Saint Phalle – widziałem jej twórczość kilka dni temu w muzeum Guggenheim, kiedy na chwilę poleciałem do Bilbao.
Natomiast w Bellas Artes oprócz mego ulubionego Murillo i Zurbarana (m.in. portret Elżbiety, landgrafini Turyngii) czasowa wystawa mody paryskiej z lat pięćdziesiątych XXw.
Dior, Lanvin i jeszcze kilkanaście znanych nazwisk. Sukienki, kostiumy, bikini (!), toczki, kapelusiki, pończoszki z jedwabiu wyhaftowane w znaki firmowe. Ale Soni Delaunay chyba nie ma, albo przynajmniej nie zauważyłem goniąc jednak bardziej za El Greco czy Goyą
Ech, Google… 😈 Nie sprawdziłam byłam co gra, bo mi w pracy nie wolno.
Sprawdzam – a jednak była – jako projektant materiałów dla domu Jacques Heim
N. Gonczarowa tez projektowala materialy i mody.
@ lesio2 – akurat Niki na tej wystawie jest nietypowa, nie ma żadnej kolorowej cycatej baby 😉 Najbardziej znana manifestacja Niki, wraz zresztą z mężem Jeanem Tinguely, to ta:
https://c1.staticflickr.com/9/8016/7128441477_a2cbf8e207_z.jpg
Tak, Natalia Gonczarowa też projektowała „mody”, ale znana jest bardziej jej scenografia i kostiumy teatralne do Baletów Rosyjskich. Razem ze swoim mężem, Michaiłem Łarionowem, stworzyli z kolei kierunek zwany łuczyzmem. Ciekawe, że wtedy było dużo takich małżeństw artystycznych. Poza wszystkimi wymienionymi wyżej, jeszcze np. Aleksandr Rodczenko-Warwara Stiepanowa. Z Polski mamy przykład Kobro i Strzemińskiego, ale to się bardzo smutno skończyło 🙁
Jeszcze mnie zawsze ciekawiło, że wielu artystów Bauhausu żyło bardzo długo: Anni Albers 95 lat, jej mąż Josef Albers 88, Max Bill 86, Marianne Brandt 90, Lyonel Feininger 84, Naum Gabo 87, Gunta Stölzl 86, tych pod osiemdziesiątkę (jak np. Kandinsky) nie liczę… Widocznie umieli się cieszyć tym, że robią rzeczy piękne i pożyteczne zarazem.
Znalazłam 🙂
http://bombmagazine.org/article/60/
Jaka muzyka najbardziej fascynowała Sonię? Varèse… Z Schoenbergiem chodziła do szkoły, ale jego muzyki nie rozumiała 🙂
http://standpointmag.co.uk/critique-march-15-oliver-rudland-classical-music-loss-of-faith
Przeczytałem podlinkowany przez pana Piotra Kamińskiego artykuł w „Standpoint” i jawi mi się on jako cokolwiek zadziwiający. Jego teza jest ryzykowna, a autor nawet nie stara się jej przekonująco uzasadnić. Inny kompozytor, Jérôme Ducros, w swojej krytyce atonalizmu, do której ma przecież święte prawo, nie jest przynajmniej tak pretensjonalny i nie miesza do niej modlącej się Jenufy (a czy już niemodlące się Chytruska i Emilia Marty według Olivera Rudlanda wpływają ujemnie na jakość muzyczną oper, których są bohaterkami?…).
Niki de Saint Phalle zrobila zjezdzalnie dla dzieci w Jerozolimie, znana jako Potwor. Wg artystki jest to ponoc potwor rodzaju zenskiego 😀
Wszystkie dzieci ja znaja.
Widzialam duza wystawe Niki w Pompidou Centre dosc dawno temu.
Lesiu, Sonia Delanuay jest w Museo Thyssen-Bornemisza
Potwora jest super! 😀
Ten artykuł ze „Standpoint” odrzucił mnie już na drugiej stronie ostatecznie. Jest po prostu idiotyczny i nie chce mi się nawet z nim dyskutować.
Z przyjemnoscia przeczytalem relacje Pani Doroty z londynskiej ekspozycji
Soni DELAUNAY, bodajze jedna z wiekszych i chyba najbardziej reprezentatywnych z jej
tworczego zycia. Jakze wszechstronna byla artystka moglem niegdys sie przekonac w lundenskiej wystawie przed paroma laty, ktora miala miejsce w wyjatkowym muzeum na skale swiatowa a mianowicie w Skissernas Museum (Museum of Public Art) zal. 1934 r.
Dusza muzeum jest Viveka Bosson (ur.1930) historyk sztuki, krytyk, znawczyni francuskiego malarstwa, ktorej mezem byl fr. artysta plastyk i pisarz Jean René Bazaine (1904-2001). Viveka i Jean zwiazani byli blisko m.in. z Giacomettim, Calderem, Miró.
Dzieki Soni Delaunay do Lundu trafilo wiele szkicow jej prac, m.in monumentalne ze Swiatowej Wystawy z 1937 w Paryzu. Nie wiem, czy w Tate byla Blaise´a Cendrasa
ksiazka ilustrowana przez Sonie Delaunay, owa unikatowa bibliofilska perla: „La Prose du Transibérien et de La Petite Jehanne de France” (1913). To ow pisal o kreacji Soni D. „sur la robe ella un corp” (1914) w Bullier, pewnie ja tam widzial w tej orficzno-symultanicznej sukni. W tancu suknia obracala sie, zmieniala barwy.
Robert potomek krzyzowcow) i Sonia z rodziny zydowskiej jak powiadala matka Roberta ale niezle wiano Soni uspokoilo ja na dobre.
Ruch, maszyna, elektrycznosc, technika i skok do futuryzmu.
U zakochanej pary zamieszkuje na jakis czas Apollinaire, ktory byl oskarzony o kradziez Mona Lizy – rzeczywistym sprawca byl niejaki Vincenzo Perugia, ktory schywatano na probie sprzedazy dla florenckiego Uffizi. Apollinaire nazwal wowczas prace pary Delaunay „orficznymi” jako ich wersje kubistyczna. Robert i Sonia chcieli by ich prace mialy charakter czystej liryki abstarkcyjnej.
Pozniej spotykaja Blaise Cendrasa i jego slynny poemat w wersji ksiazkowej w wersji graficznej Soni Delaunay 2 metry dluga i miala byc wydana w 150 egz, czyli metraz wiezy Eiffla, z krojami czcionek uzaleznionymi od tresci etc etc.
Mozna by pisac wiele o Soni Delaunay ale nie sposob oddac slowami piekna i niezwyklej pomyslowosci tych jakze roznorodnych form sztuki wizualnej. Zdaje sie, ze Marc Jacobs
w swojej kolekcji mody czerpal inspiracje z tej przebogatej kolorystyki i form tej genialnej artystki. Niegdys w kreacji Soni Delaunay tanczyla Kleopatre Ljubow Czerniczewa (chor. Diagilew), Gloria Swanson i Nancy Clara Cunard uwielbialy kreacje Soni.
Ciekawe, ze weilkim leksykonie o zydowskich malarzach „Peintres Juifs À Paris” (1905-1939) autorstwa Nadine Nieszawer, Marie Boye, Paul Fogel, ed. Danël 200, ze wstepem znakomitym Claude´a Lanzmanna nie wystepuje biogram Soni Delaunay. Byc moze z tegoz powodu, jaki pani Dorota w tekscie zaznacza.
Leksykon rzeczywiscie wspaniale zrobiony (kupilem go niegdys w Paryzu, w Libraire du Temple: 1, rue des Hospitalieres St Gervais ) Henryk Berlewi, Mela Muter, Chaim Soutine, Roman Kramsztyk, Isaac Antcher….i wielu wielu innych. jakze wielu z nich z tej „szkoly paryskiej” zostalo deportowanych z Francji do obozow Zaglady.
Zycze dobrej nocy
@Dorota Szwarcman
Cieszy mnie, że Pani wyraziła się dosadniej o artykule – ja jakoś czułem, że mi nie wypada, ale w trakcie jego lektury, przez głowę przelatywały mi różne słowa niekoniecznie nadające się do użycia w publicznej dyskusji 🙂
Pobutka! Tym razem – boc to przecie blog muzyczny – uklon w strone syna https://www.youtube.com/watch?v=_bjNk7llBEw
Nawiazuje oczywiscie do autobiograficznej ksiazki.
http://www.nytimes.com/2015/05/05/arts/music/review-krol-roger-a-rare-gem-at-covent-garden.html?ref=music&_r=0
http://www.classicalsource.com/db_control/db_concert_review.php?id=12815
http://www.telegraph.co.uk/culture/music/opera/11576865/Krol-Roger-Royal-Opera-House-review-a-major-triumph.html
http://www.operatoday.com/content/2015/05/krol_roger_roya.php
Dzień dobry 🙂
Fajny ten muzyczny „dylemat Delaunaya”. Żeby tylko takie mieć… 😉
Robercie2, dzięki za garść linków do recenzji z Rogera, ale tak na przyszłość: w jednym komentarzu przechodzi tylko jeden link, inaczej komentarz zostaje w poczekalni aż do wpuszczenia przeze mnie.
A teraz zabieram się do czytania linków 😀
Ciekawe, co pisze Michael White w „NYT”: że Holten wcześniej zrealizował w ROH Don Giovanniego, który także rozgrywa się w krajobrazie wewnętrznym bohatera. To znaczy, że w jakiś tam sposób powtarza się…
Bo to proszę Pani Kierowniczki WSZYSTKO zaczyna się od dyrekcji 🙂
Tego Don Gio Holten zrobił też z Kwietniem garściami korzystając z jego potencjału aktorskiego więc może tak mu się nasunął dalszy, kolejny (?) wariant tej samej opowieści z tym samym wykonawcą…Szkoda, że nie mogę pojechać do Londynu na tego Rogera, ale liczę, że szybko wydadzą na odpowiednich nośnikach, choć to nie to samo co na żywo…
Dzięki piękne za ten wpis i zdjęcia, wspaniałe prace Soni Delaunay, a i potwor Niki de Saint Phalle , przywolanej przez Lesia2 i liska, świetny. Dziękuję, tego mi było dzisiaj trzeba, radosnej abstrakcji!
Holten jest chyba jakoś tam do tych pejzaży wewnętrznych przywiązany. Wcześniej, w 2010 w Helsinkach zrobił „Umarłe miasto” i tam też o to chodziło. Przy okazji oddemonizował postać głównego bohatera, co mu się chwali (udana inscenizacja). Ciekawe, co będzie następne. „Hamlet”? Muzyka taka sobie, ale rola dla barytona popisowa i możliwości dla reżysera też.
Recenzji z „Rogera” jest masa, pozwolę sobie zalinkować jedną http://operatraveller.com/2015/05/02/the-struggle-krol-roger-at-the-royal-opera-house/
Załuję, że Times broni dostępu do swojej, trzeba wykupić. Ktoś z Frędzelków może jest abonentem ?
Osobiście protestuję wobec poglądu, że muzyka w „Hamlecie” jest „taka sobie” 🙂 A popisowa, może bardziej, jest Ofelia 🙂
Przed chwilą widziałem w TVP Kultura ich własny reportaż z londyńskiego „Rogera”. Ciekawy i oddający atmosferę. Jednak wzruszenie się ciśnie do oczu gdy z takiej sceny leci język polski do takiej muzyki 🙂
Nawiasem mówiąc niejaki TVN24 emocjonował się w dniu i po premierze „Rogera” również wieściami z Londynu. Ale ograniczonymi tylko i wyłącznie do Royal Baby II.
Protest przyjmuję do wiadomości, ale pozostaję przy swoim. TVN nie jest moją ulubioną stacją, ale w niedzielę rano pokazano tam reportaż z premiery, był komentowany przez Pawła Potoroczyna i bardzo entuzjastyczną Kingę Rusin. To i tak więcej niż w I programie tzw telewizji publicznej … Już się nie mogę doczekać na wyjazd do Londynu i „mojego” Rogera.
Nie starczylo mi odwagi zeby cykl delauneyowski zakonczyc cyganskim Quintette du Hot Club de France. Ostatecznie warto, zeby nie wywalono mnie przed zakonczeniem stazu 😉
@ Urszula, ja mówiłem akurat o stacji informacyjnej 24 do której mam dostęp.