Ziemski Andriessen, niebiański graindelavoix
Dwa tak skrajnie odmienne od siebie koncerty jeden po drugim – trudno było tak szybko się przestawić. Ale oba były wydarzeniami.
Sylwetkę – siłą rzeczy nader skróconą – Louisa Andriessena, jednej z największych kompozytorskich osobowości współczesnej Holandii, przedstawił w Chatce Żaka zespół orkest de ereprijs, założony w 1979 r. i wciąż prowadzony przez Wima Boermana. Jest to jeden z charakterystycznych dla tego kraju zespołów (jeden z nich, Orkest de Volharding, założył sam Andriessen) złożony głównie z instrumentów dętych blaszanych, saksofonów, perkusji, fortepianu, gitary elektrycznej. Siłą rzeczy muzyka dla takich zespołów ma szczególny charakter: przede wszystkim rytmiczny, motoryczny, antyromantyczny, trochę jazzowy, a trochę nawet czasem rockowy.
Najważniejszym utworem wieczoru był M is for Man, Music, Mozart – film stworzony przez Petera Greenawaya z Andriessenem na Rok Mozartowski 1991, odtworzony z muzyką graną (i śpiewaną – solówkę wykonywała Michaela Riener) na żywo. Właśnie odkryłam, że te film jest w całości na YouTube. Jak można wysłyszeć, jest tu to i owo z Mozarta, ale o wiele więcej jest np. ze Strawińskiego. Ten film to już właściwie klasyka, wybitny w swoim gatunku. Co ciekawe, Greenaway sam napisał śpiewany tekst, z którego fragment poświęcony jest… Brunonowi Schulzowi (i tylko jego nazwisko pojawia się w filmie w wędrujących przez ekran napisach). Brytyjski reżyser jest od dawna wielbicielem jego twórczości.
Bliżej współczesności znaleźliśmy się w drugim utworze, instrumentalnym Christiaan Andriessen’s View on the Amstel River, opisującym na swój sposób obraz malarza, który – o ile się nie mylę – reprezentuje przodków kompozytora. To dzieło z roku 2009, ale stylistyka do rozpoznania bez pudła. Z kolei cofnęliśmy się do lat 70., najpierw utworem do słów Federica Garcii Lorki Y despues (znów z wokalistką), który po prawdzie mi przypomina jeden z przebojów Warskiej/Kurylewicza, a na koniec słynnym Workers Union, utworem „na dowolną grupę głośno brzmiących instrumentów”, w którym nie ma określonych wysokości dźwięków, tylko rytm, który wszyscy grają jednocześnie, unisono. Ten swoisty eksperyment, gdzie siłą rzeczy słuchacz czeka, kiedy się ktoś wywali, nie jest jakimś wielkim dziełem, ale dla wykonawców to niezłe ćwiczenie na uwagę.
A u dominikanów – dwa niby skrajne (bo średniowieczny i dwudziestowieczny) światy, ale mające ze sobą jednak wiele wspólnego, przede wszystkim tematykę religijną. Średniowieczny więc program zespołu graindelavoix został okolony dwiema instrumentalnymi, lecz religijnymi kompozycjami Giacinta Scelsiego, i początkowe wiolonczelowe Ave Maria & Alleluja z 1970 r. (tu wykonane przez Bartosza Koziaka) mało przypomina stylistykę, która się nam zwykle z tym kompozytorem kojarzy; prędzej już wykonana na koniec przez Sebastiana Adamczyka kompozycja organowa In nomine lucis. A dzielą te utwory zaledwie cztery lata.
Pomiędzy nimi zaś – ponad godzina odlotu, czyli graindelavoix w programie Ossuaires, zarejestrowanym dwa lata temu na płycie pod tym samym tytułem. Tutaj jest fragment chyba najbardziej nieziemskiego utworu z tego programu. O tym zespole zresztą w ogóle nie da się opowiadać. Jeśli ktoś słyszał, to wie, o co chodzi, a jeśli ktoś nie słyszał, to musi usłyszeć. Kropka.
Komentarze
Na temat kompozytora tego oficjum do św. Elżbiety Węgierskiej Wielki Wodz ponad dwa lata temu prowadzil cale dochodzenie 🙂
Nie wiem w jaki sposób Anna Szostak wyciska ze swojej Cameraty Silesii tę nieprawdopodobnie wysoką jakość wykonania. To co kilka lat temu skłoniło mnie do częstszego bywania na koncertach CS potwierdziło się w całej rozciągłości wczoraj. Missa Ex Tempore Marcela Peresa. Missa zaczyna się sekwencja trzykrotnie powtórzonego Kyrie – słychać jeszcze współbrzmiące akordy kwartowo-kwintowe jak gdzieś u Dufaya czy Machaut. Ale zaraz te konsonanse zmieniają się; tu akord zwiększony, tu zmniejszony i po chwili każdy z 20 wykonawców jest oddalony od drugiego o jakieś niesłychanie trudne do zaśpiewania półtony.
Nie wspominam o „trzymaniu” stroju kamertonowego, bo to mają opanowane genialnie. Chodzi mi o to, że klasyczny podział chóru na soprany, alty itd ulega tu całkowitemu zatraceniu. Czyli każdy śpiewa jak gdyby indywidualnie.
No i do tego Peres wykonujący fragmenty przeznaczone w Ordo dla celebransa. Ewangelia, prefacja i Ite missa est.
Ale jak On to śpiewa – system tonalny nie istnieje, to są jakieś wschodnie (arabskie wręcz) melizmaty. Jakieś ćwierćtony
Przepraszam za niezręczny opis nie jestem w stanie oddać tego co usłyszałem.
Może po prostu napiszę, że to nie był koncert tylko Misterium dziejące się gdzieś u źródeł. Jak gdyby wskazujące, że ta religia nie narodziła się wcale w papieskim Rzymie.
To było malowanie dźwiękami.
Kiedy przymknąłem oczy wydawało mi sie, że słucham tego w jakiejś wczesnoromańskiej bazylice (Vezelay), a po twarzy przesuwają mi się plamy świetlne od słońca przefiltrowanego przez prymitywne jeszcze witraże.
Dzień dobry 🙂
Wygląda na to, lesiu, że mieliśmy trochę podobne przeżycia… Tak też śpiewa graindelavoix. Dzięki za opis!
A Vezelay to rzeczywiście niezapomniane miejsce. Byłam tam kiedyś i mam tak żywe wspomnienie, że potrafię natychmiast to zobaczyć…
Kiedy śpiewała Camerata, przeleciała mi rzeczywiście myśl o Graindelavoix..
Tylko tutaj był utwór współcześnie napisany, częściowo stylizowany na technikę faux-burdonową.
Nie lubię używać tego słowa, ale był to dla mnie odlot. Dla wielu słuchaczy – jak się wydaje – też… Trudno potem wrócić do rzeczywistości
Pierwszy raz byłem w Muzeum organów (a dokładniej – i fisharmonii).
Jest w Akademii Muzycznej w Katowicach. Zajmuje połowę podpiwniczenia pod jednym z budynków. Nie wiem jakie były początki, ale domniemam że założył je organista – prof. Julian Gembalski i to pewnie w czasie, kiedy był Magnifiką, bo pewnie było mu łatwiej przekonać administrację, by świadomie zrezygnowała z potrzebnego – zapewne – uczelni metrażu..
Nie sposób opisać tych zbiorów. I całe instrumenty (znanych firm Riegera czy Schlaga oraz wielu nieznanych), niektóre grające, ale zdemontowane z miejsca dotychczasowego użytkowania ze względu na wiek, zmieniającą się modę, koszty remontów itd..
Ale i detale pokazujące jak ta maszyneria działa czyli przekaźniki, dmuchawy, traktury, kontuary, piszczałki, miechy (łącznie zurządzeniami do „kalikowania” ..
A przy wejściu – wystawa fotograficzna dóbr utraconych – głównie Dolny Śląsk a szczególnie Wrocław … „Spłonęły w 1945”.
I największy żal, bo wspaniałe organy Englera, które podczas wojny przeszły generalny remont i pewną przebudowę jako jedne z nielicznych przetrwały ten straszny okres. Niestety i one spłonęły w pożarze w 1976.
Wiadomość dla 60jerzy
Jurku, przejrzałem instrumentoznawstwo i nie wiem co to był za puzon. Na pewno wentylowy, ale jakby bez suwaka.
Czyli puzon nie-puzon
No, to miałeś używanie, lesiu 🙂 Ja nawet nie wiedziałam o istnieniu tego muzeum!
Lesiu,
troszkę zbyt wcześnie wyszliśmy z sali kameralnej z Arvo Pärta, bo koncepcyjnie było to jak na Szalonych Dniach: półgodzinne bloki i zmiana wykonawców. Czyli Pärta był ci dostatek. Z tym że po twoim wyjściu zostałem jeszcze na chwilę, by wyjść o… 2 w nocy.
Garść informacji dla tych co nie byli tego dnia w i wokół siedziby NOSPR. Poza rewelacyjnym koncertem M. Peresa w ramach festiwalu Katowice – Kultura – Natura (którego precyzyjnie doskonały opis dał Lesio) tego wieczoru w ramach Nocy Muzeów w małej sali była Noc z Arvo Pärtem, zaś w dużej krótkie recitale chopinowskie polskich uczestników eliminacji XVII Konkursu Chopinowskiego. To co się działo między 22 a 1 w nocy można określić jednym słowem: najazd. Dopiero później nastąpiło uspokojenie. Z racji luźnej formy każdy mógł w dowolnej chwili wejść i wyjść – i tu sprawdził się znakomicie układ sali, rozkład wejść/wyjść, ich wyciszenie – bo mimo nieustającej i ciągłej rotacji – na sali w ogóle nie odczuwało się żadnego dyskomfortu z tego powodu. Lwia część to byli ludzie pierwszy raz znajdujący się w tym miejscu i słuchający – i wspaniałe było widzieć ich zachwyt salą. Dla mnie była to jedyna i niepowtarzalna okazji sprawdzenia w warunkach koncertowych (bez przeszkadzania komukolwiek) akustyki obiektu – słuchania np. początku i końca scherza w dwóch różnych skrajnych miejscach sali. Wniosek (raczej mało odkrywczy) jest jeden – nie ma słabych miejsc, natomiast absolutnie najlepsze są… wiadomo gdzie.
Mam głębokie przekonanie, że wielu z tych, którzy byli wczoraj pierwszy raz – wróci. I o to chodzi.
Te najlepsze miejsca to oczywiście na żylecie? 🙂
Ale fajnie mieliście. Aż Wam zazdroszczę.
Do Katowic dotrę dopiero we środę, i tylko na środę 🙁
Miniemy się zatem, bo ja mogę tylko we wtorek – Hartmann IVa i FMB IIa czyli Lobgesang.. Planowałem początkowo wysłuchać jeszcze sir Andrasa, ale muszę być w czwartek rano w Wawie, a nie chcę wracać „katowicką” w nocy.
Jestem ciekaw czy Schiff przywiezie ze sobą Fazzioli..
No szkoda. Ale przynajmniej 60jerzy będzie na pewno 🙂
Zajrzałem na ramówkę PR2 ; retransmisja katowickiej Gurrelieder będzie w piątek 22.05 o godz.19:30
Lesiu – Sir Schiff zagra na instrumencie miejscowym.
A co do puzonów w Gurrelieder – ma być ich zgodnie z dyspozycjami partyturowymi 7 (4 tenorowe i po jednym altowym, basowym, kontrabasowym). Czyli podejrzany obiekt blaszany nie mógł być puzonem. Był zatem niepuzonem (lub transpuzonem na co wskazuje jego zdesuwakowanie 🙂
Najprawdopodobnie może chodzić tu o trąbkę basową (takiej samej użyto dopiero co na II balkonie w Siedmiu Bramach Jerozolimy Maestro Pendereckiego).
Zmiana planu polegająca na niepozostaniu na recital Sir A. Sch. wymaga chyba jakiejś interwencji.
ale ów zdesuwakowany niep siedział w chórze p między 5ym a 6ym prawdziwym p.
Podszywał się?
Rozmiarowo – to i owszem do trąbki basowej by pasował.
Wiem, to był zatem cały zestaw basowy czyli basset 🙂
Zestaw basowy? 😯 😎
https://www.youtube.com/watch?v=Zs1VkL2qBLo
Poszła w internet niepotwierdzona jeszcze oficjalnie wiadomość, że zmarł Nicolai Gedda (ur. 25 lipca 1925).
Panie Piotrze,proszę nie zaczynać tygodnia od złych wiadomości 🙁
Raczej kończyć poprzedni, bo podobno zmarł w sobotę.
Może to:
https://www.youtube.com/watch?v=tFAib9Wz_mM
Jak czytam kolejne wspaniałe recenzje, wrażenia i wyrazy zachwytu, coraz bardziej mi żal, że nie mogłam być na tegorocznych Kodach 🙁 Chyba zmienię pracę, bo nie zanosi się, żeby w przyszłości było łatwiej. Jeszcze raz dziękuję za zaproszenie na blogowy lubelski minizlot, może uda mi się dołączyć przy jakiejś innej okazji. I dla sprecyzowania jeszcze: ja co prawda do Lublina mam bliżej niż do warszawy czy Krakowa, ale nadal muszę dojechać prawie sto km, więc moja lubelskość wynika stąd, że mieszczę się w granicach województwa 😉
Mam pytanie, chyba językoznawcze (?) – czy pisownia nazwy graindelavoix z małej litery wynika z tego, że oni tak sobie życzą, czy że takie są zasady ich języka? Widziałam nawet na początku zdania pisane z małej litery, tego to już całkiem nie rozumiem 🙁
Tak sobie życzą. Ich język w zasadzie przewiduje litery różnej wielkości, a nawet spacje, ale oni nie chcą. 🙂
Była ze 30 lat temu taka maniera w edytorstwie, teraz czasem hipsterzy i różni inni artyści do niej wracają.
Dzień dobry z Wrocławia 🙂
Oni tak się piszą, tak widać lubią. Podobnie poprzedni zespół, który występował tego wieczoru, ten od Andriessena, czyli orkest de ereprijs. Maniera taka.
Nie wiem, co z tym Geddą. Rzeczywiście nigdzie nie ma tej wiadomości, jedyna była u Lebrechta i właśnie ją skasowano, czyli może to nieprawda? Hm.
Uczestnicy lubelskiego zlotu przesyłają serdeczne pozdrowienia notarii 🙂
Zestaw basowy Bobika – prześliczny. Ciekawe, z jakiej to opery.
Przyszły właśnie dobre wiadomości od managementu Marzeny Diakun:
„Miesiąc temu została ona uhonorowana stypedium Boston Philharmony Orchestra na staż podczas tegorocznej 75 edycji Tanglewood Music Festival, imprezy o światowej renomie, która wypromowała takie tuzy dyrygentury jak Leonard Bernstein, Seiji Ozawa czy Claudio Abbado.
W maju dostaliśmy wiadomość o przyznaniu Marzenie Diakun stypedium Taki Concordia Fellowship – stypendium ufundowanego przez Marin Alsop – pierwszą kobietę-dyrygenta obejmująca obecnie najlepsze orkiestry na świecie. Stypendium to promuje najlepsze wśród kobiet dyrygentów na świecie. Już we wrześniu 2015 roku Marzena Diakun będzie asystentką Marin Alsop podczas ostatniej nocy koncertów promenadowych – „BBC Proms” z BBC Orchestra w Londynie.
Dwa tygodnie temu Marzena Diakun wygrała konkurs i od następnego sezonu obejmie stanowisko asystenta w Orchestre Philharmonie de Radio France w Paryżu – jednej z najlepszych europejskich orkiestr radiowych”.
Gratulacje dla Pani Marzeny! Tak trzymać.
Norman Lebrecht właśnie wrzucił sprostowanie : Gedda żyje!
No i sto lat 🙂 To zresztą już niedługo…
Życie zaczyna się po dziewięćdziesiątce – powiedział na swoje 90. urodziny prof. Mieczysław Tomaszewski. Minęły cztery lata, a on wciąż ten sam, konferencje organizuje, po kraju jeździ… 🙂
Pomyłka jest dobra wróżbą 🙂 Oby!
WW – dzięki za wyjaśnienie. Artyści sobie mogą wymyślać nazwy i pisownię do woli, mają prawo, ale na początku zdania w tekście polskim to ja jednak bym pisała zgodnie z polską normą, a nie jak tutaj –
http://2014.wratislaviacantans.pl/#!pl/biographies/75
PK 13:52 – serdecznie dziękuję! 🙂
@notaria
e e cummings by się nie zgodził…
Niech się nie zgadza. Tylko co jemu do polskiej ortografii? W tłumaczeniach jego utworów owszem, ale w innych tekstach, nawet z jego nazwiskiem, powinny obowiązywać zasady danego języka. Poza tym tak naprawdę tu chodzi o składnię: początek zdania ma określony sposób oznaczania i tyle. W środku zdania to ja go mogę pisać jak sobie życzy, niech będzie e e 😉 A tak na marginesie, bardzo drażni mnie współczesna maniera wielu internautów i poetów, którzy używają kropki, a pomijają właśnie wielką literę na początku zdania. Dla mnie taki tekst jest po prostu nieczytelny. Jak już się komuś nie chce, niech w ogóle żadnych znaków nie używa, wtedy rozumiem jak mam do tekstu podejść. Sama sobie znajdę początek i koniec.
Przekręciłam własny nick i komentarz wylądował w poczekalni, no i klops 🙁
Ale od czego jestem ja 🙂
Lesiu: pilne!
Wysłałem tobie maila
Jerzy
Może i nie tak ważne te nagrody, ale zauważyć się godzi:
http://www.rp.pl/artykul/9131,1201683-Statuetki-Kiepury-wreczone.html