Wieczór niskich dźwięków

Basso – I Międzynarodowe Biennale Dźwięków Niskich – ładna nazwa. Powinno się właściwie wymieniać z biennale dźwięków wysokich. Ale niskie są bardziej usprawiedliwione, bo festiwal organizuje wiolonczelistka – Justyna Rekść-Raubo.

Z dźwiękami niskimi warszawska publiczność może obcować przez wszystkie niedziele czerwca – głównie w Centrum Sztuki Współczesnej, ale nie tylko. Więcej informacji tutaj. A już za nami inauguracja: Maraton Cello Moderno, czyli dwa recitale niemal bezpośrednio po sobie następujące, jeden krótszy, drugi dłuższy.

Zuzanna Sosnowska pochodzi z Białegostoku i jest już bardzo utytułowaną młodą wiolonczelistką: wygrane konkursy w Liezen w Austrii, w Belgradzie i w Warszawie – na ostatnim Międzynarodowym Konkursie im. Witolda Lutosławskiego (ex aequo z Maciejem Kułakowskim), gdzie zdobyła też dwie nagrody specjalne za wykonanie utworów obowiązkowych. Nie miałam niestety możliwości czasowych śledzenia tego konkursu, więc zwyciężczynię usłyszałam dopiero dziś. Grała III Suitę C-dur Bacha, Wariację Sacherowską Lutosławskiego – akurat nie ten utwór obowiązkowy konkursu, za który została nagrodzona (otrzymała za Grave Lutosławskiego i Bourrée Pawła Mykietyna) – oraz transkrypcję skrzypcowego Kaprysu polskiego Grażyny Bacewicz. To solistka bardzo muzykalna, z pazurem, swobodna, tyle tylko, że instrument ma chyba kiepski, w każdym razie dość chrypliwie brzmiał. W dużym kontraście z tym, co usłyszeliśmy w drugim recitalu.

Ivan Monighetti zagrał program bardzo rozbudowany. Najpierw piękną, nastrojową Suitę Sofii Gubajduliny, którą solista bezpośrednio połączył z II Suitą d-moll Bacha, jako przerywnik Per Slava Pendereckiego, potem wrócił do Bacha i zagrał I Suitę G-dur, wreszcie na koniec bardzo hiszpańską i wirtuozowską Suitę Gaspara Cassadó. Był w znakomitej formie, choć zapewne przeszkadzało mu gorąco – musiał przebrać koszulę w środku występu, miał nawet jedno drobne zachwianie pamięciowe, z którego zresztą wyszedł po mistrzowsku. Z przyjemnością słuchałam, jak bardzo zmieniła się jego interpretacja Bacha – pamiętam jeszcze czasy, gdy był bardziej pod wpływem swojego profesora, Mścisława Rostropowicza (był jego ostatnim uczniem w Rosji). Teraz jego gra jest oczywiście przefiltrowana przez granie historyczne.

„Cello moderno” – a powracał Bach. Bo Bach jest uniwersalny. Monighetti zresztą od początku należał do tej grupy eksperymentujących artystów dawnego ZSRR, którzy równolegle próbowali się z muzyką dawną i współczesną – jak Aleksiej Lubimow czy rodzeństwo Grindienko (Anatolij, wcześniej gambista, ostatecznie został przy chórach starocerkiewnych – z jego Drewnieruskim Rasspiewem będziemy mogli go podziwiać na tegorocznej Wratislavii). Ivan wcześnie zaczął pokazywać się na Warszawskich Jesieniach – pamiętam jego solowy półrecital z 1979 r., na którym grał właśnie Wariację Sacherowską, a ponadto 10 Etiud Gubajduliny i piekielnie trudny Kottos Xenakisa, ale szczególnie niezapomniany był koncert w 1983 r. , z pianistą Wadimem Sacharowem i perkusistą Stanisławem Skoczyńskim. Nastrój tego koncertu był niesamowity. Refren stanowiły fortepianowe utwory Walentina Silwestrowa, nawiązujące do klasyki i odlatujące zarazem (na zakończenie było jako pointa Postludium na wiolonczelę i fortepian), a w przerwach wiolonczelista grał Modus Tomasza Sikorskiego, Lamento Aleksandra Knajfela i Habil-Sajahy azerbejdżańskiej kompozytorki Franghiz Ali-Zadeh; w środku tego były jeszcze Amores Cage’a (fortepian preparowany i perkusja). Jakoś niedługo później widziałam w Krakowie, jak Ivan grał barokowe sonaty triowe z trzonem zespołu Fiori Musicali (pamięta ktoś jeszcze?), czyli Martą i Zygmuntem Kaczmarskimi. No i jak patrzę teraz na Monighettiego, to naprawdę niewiele się zmienił – trudno uwierzyć. Choć mieszka w Bazylei, wciąż często bywa w Polsce – ostatnio stale współpracuje z Filharmonią Łódzką, także jako dyrygent. Nie mam pojęcia, jak sprawia się w tej roli…