Paździerz z Mozarta
To słowo nasunęło mi się poniekąd w skojarzeniu z dekoracjami do najnowszego Wesela Figara w Operze Narodowej, które zresztą są nawet niebrzydkie – wnętrza zbudowane z płyt paździerzowych i sklejki, dające ciepły drewniany koloryt (ale nie poprawiające akustyki); z wyjątkiem aktu finałowego, rozgrywającego się w koszmarnej konstrukcji obślizgłych ni to korzeni, ni to gałęzi. Na tym tle stroje stylizowane. Trochę to wszystko kolorystycznie przypomina ten spektakl. Ale cóż za różnica…
Paździerz, w takim znaczeniu, w jakim używa się tego słowa dziś, dotyczy niestety niemal wszystkich pozostałych składników spektaklu. Poczynając od reżyserii (Keith Warner został sromotnie wybuczany). A właściwie braku reżyserii. Wszyscy rzucają się po scenie kompletnie niezbornie, machają łapami, przestawiają coś bez składu i ładu, żaden z gestów nie ma uzasadnienia. Clou wszystkiego jest odśpiewanie przez Hrabinę przepięknej arii Dove sono w pozycji leżącej na wznak, na stole. Hrabia Almaviva zachowuje się jak chłop ze wsi, bez godności; Hrabina ciska się po scenie w najbardziej paskudnym dezabilu, jaki można sobie wyobrazić, Cherubino rozbiera się niby po to, żeby się przebrać, ale zaraz ubiera się z powrotem, Antonio bez przerwy nosi pod pachą drzewko pomarańczowe, żeby nikt nie miał wątpliwości, że jest ogrodnikiem. A to tylko kilka szczegółów. Ktoś mi się tłumaczył po tym spektaklu, że większość prób była na małej scenie, więc nie było wyobrażenia, jak ma być na dużej. Ale to nie jest żadne usprawiedliwienie.
Bo jest jeszcze jeden drobny szczegół: muzycznie spektakl jest do bani. Począwszy od tego, że jest nierówno, wszystko się rozłazi, a dyrygent (kumpel reżysera) pędzi jak do pożaru i w nosie ma solistów, poprzez fakt, że niektórzy śpiewacy mają ładne, ale za słabe głosy na tę scenę (Mariusz Godlewski – Hrabia, Wojtek Gierlach – Figaro; dopiero pod koniec trochę się rozkręcają), aż po wkurzający mnie osobiście maksymalnie fakt, że widzów premiery ordynarnie zrobiono w konia: reżyser zawarował sobie w kontrakcie, że na premierze będą śpiewali jego kumple. W związku z czym mieliśmy koszmar w roli Hrabiny (Asmik Grigorian o paskudnie ostrym głosie), Cherubina (Verena Gunz), a przede wszystkim Marceliny (Anne Marie Owens); wkładem w koszmar z naszej strony był udział Borysa Ławreniwa (Curzio), którego już kiedyś słyszałam w Łodzi i gorzko tego żałowałam. Pomyśleć, że w drugiej, polskiej obsadzie, partię Hrabiny śpiewa Wioletta Chodowicz, Cherubina – Anna Bernacka, Marceliny – Izabella Kłosińska… No, nóż się w kieszeni otwiera. Tylko paru odtwórców ról charakterystycznych, starych wyjadaczy, zadowalało: Paweł Wunder (Basilio), Dariusz Machej (Bartolo), Czesław Gałka (Antonio). Katarzyna Trylnik robiła w tym kontekście, co mogła – przecież na Zuzannie stoi właściwie cała opera, tylko reżyser kazał jej wykonywać tak głupie gesty, że osłabia to wyrazistość całej roli.
Może spektakl się trochę uleży. I może w drugiej, właściwej obsadzie (na którą, jak się uda, chcę się wybrać) będzie to chociaż trochę do słuchania. Bo na razie nie jest. Zwyczajnie nudzi. To długi spektakl, choć na szczęście zrobiono parę skrótów (już się bałam, że Marcelina odśpiewa swoją arię w ostatnim akcie; szczęśliwie aż tyle hucpy reżyser nie miał, żeby nam to wmusić). Ale żeby Wesele Figara nużyło, to trzeba się naprawdę bardzo starać.
Ogólnie miałam wrażenie, że pan W. potraktował ten spektakl jak chałturę na prowincji, gdzie nie trzeba się wysilać. Strasznie mi przykro, bo tak kocham tę operę. Swoją drogą scena Opery Narodowej w ogóle do Mozarta nie za bardzo się nadaje. Ale dobry fachowiec potrafi coś na to poradzić. Warner nie potrafił.
PS. Nius off topic. Nowym dyrektorem NIFC został właśnie pan Kazimierz Monkiewicz, prezes firmy Panasonic. Moglibyśmy długo zgadywać, kto stanie na czele tej instytucji, i nie zgadlibyśmy. Co ma do Chopina? „Prywatnie uwielbia muzykę, zwłaszcza jazzowe transkrypcje klasyki„…
Komentarze
Zrobimy tak, zeby Pani Kierownik pojawila sie na drugiej obsadzie! Milo bylo gaworzyc!
Pobutka.
Nie widziałem tego oczywiście i nie słyszałem, więc nic nie wiem, zastanawiam się tylko, dlaczego Wesele Figara, czyli – jak mówił pewien mój znajomy, przemądry matematyk – jedyna w pełni udana opera w historii (ho-ho!), jest ulubionym terenem harców państwa reżyserostwa. Przykładem niesłychane bohomazy Christopha Marthalera i Clausa Gutha, które można oglądać na DVD. Oni też mają zresztą do pary strasznych, albo akurat bardzo źle usposobionych dyrygentów.
Czy Bobik potwierdzi, że najprzyjemniej obsikać Wenus z Milo?
Pa
PMK
Święta racja: nudny, źle śpiewany i beznadziejnie reżyserowany spektakl. I te recytatywy nie-klawesynowe! Trudno było wysiedzieć.
Te recytatywy, kochana Pani Profesor, to jeszcze mi stosunkowo mało przeszkadzały, gorzej fałsze i to fikanie rączkami i nóżkami bez składu i ładu. No i że można zrobić spektakl, który niby tam ma być po bożemu, a i tak jest beznadziejny.
Czy Wesele to jedyna w pełni udana opera w historii? No nie, ona faktycznie często wydaje się za długa (za dużo nut, kochany Mozarcie…?), bo rzadko się zdarza w pełni satysfakcjonujące wykonanie. Zauważmy, że w ostatnim akcie w gruncie rzeczy z połowę się wycina, w tym arię Marceliny, bo zwykle do tej roli trafiają odpady, które nie umieją śpiewać. Ona jest wyraźnie z tych dopisanych ex post dla śpiewaczki, która obraziła się, bo nie dostała własnej arii od razu.
Mój dawny przyjaciel mawiał z kolei, że Wesele jest operą Mozarta najbardziej sexy, bo każdy tam kogoś pożąda i właściwie prawie nikomu nie udaje się spełnić swoich pragnień. Swoją drogą dość ciekawe pojęcie o seksie 😆
A ten weekend mam w ogóle operowy, bo dziś niespodziewanie jadę do Łodzi na transmisję z Met (Don Carlos), a jutro do Krakowa na Oniegina (z Kwietniem).
No, nie przesadzajmy, Pani Doroto : jednak nie połowę, tylko najwyżej dwie arie, Marceliny i Basilia, napisane dla miłych Mozartowi solistów. I nawet tego już się dzisiaj nie robi (choć 5 arii jedna po drugiej to istotnie przesada).
Z Marceliną dawno też już nie jest tak, żeby tam „trafiały odpady”. Nawet dawniej tak nie bywało, choć w genialnym nagraniu Kleibera, gdzie Marcelinę śpiewa doskonała Roessl-Majdan, arię nagrała… Hilde Güden, która tam śpiewa Zuzannę!
Nikt się zresztą wtedy na Mozarta nie obrażał. To zupełnie inny przypadek, niż „Mi tradi”, aria koncertowa bez związku z utworem i postacią, dopisana na osobiste życzenie Cateriny Cavalieri, pierwszej Elwiry wiedeńskiej…
A recytatywy „nieklawesynowe” – jak i dlaczego? Mam nadzieję, że nie, jak u Marthalera, z towarzyszeniem butelek po piwie…
Scenografia się podobała, wyjątek ostatni akt -nie poszedłbym na schadzkę do takiego „ogrodu”. Liczyłem na to że ogród będą udawały ornamenty z ruchomych ścian, które w 4 akcie ktoś jakoś elegancko odwróci do góry nogami. A tak wyszło coś w stylu lasu entów po wojnie.
A teraz uszami laika. Nudził mnie ostatni akt (wpływ scenografii?), a wcześniej za długie solówki dyrygenta…ale 3 akty były OK. Ale ja po prostu lubię niniejszą operę, słucham jej czasem na CD , uważam że ma świetną pierwszą połowę i gorszą drugą…i zwykle w domu wyłączam sprzęt, zostawiając wysłuchanie 2 części na później…tu się tak nie dało. A na potwierdzenie, że jestem laikiem powiem że hrabina głosowo dla mnie bomba. No i chętnie pójdę wiosną na drugą obsadę…
Panie Piotrze, ale w polskich teatrach wciąż tak się zdarza… 🙁
Recytatywy z fortepianem. No, chyba raczej nie z epoki 😉
Jeżeli w fortepianem – to z epoki… ale przedklawesynowej. Tak drzewiej bywało. Ale dzisiaj się je gra głównie na pianoforcie.
W polskich teatrach – cóż, to niestety kryterium średnio miarodajne, a szkoda. Zresztą obecność Izy Kłosińskiej w drugiej obsadzie poprawia humor w tej mierze.
PMK
stazio – witam. A co to znaczy „solówki dyrygenta”?
Drodzy Państwo, zapomniałam dopisać w nocy niusa, więc dodaję do wpisu jako PS. Polecam.
To do jutra 🙂
NIc dodać, nic ująć – żenada i paździerz. Mnie dla odmiany nie podobali się „starzy wyjadacze” za to podobali panowie – Gierlach i Godlewski, momo ze reżyseria rzeczywiscie ich przytłaczała i przeszkadzała śpiewać pieknie jak to w tych rolach mają w żwyczaju. Zuzanna tez mimo wszystko dała radę, choć głównie musiała padac na łoze oraz w ramiona i pokazywac pończochy. Kumple rezysera do kitu, za to Hrabina mimo ostrego (fakt) głosu bardzo mi się podobała, choć wolałabym jej posłuchac w czyms wiekszym i bardziej dramatycznym. No i ten „dezabil”….
Konepcja niby tradycyjna a kretyńska, sceografia przypominajaca pamietny „Straszny dwór” Żuławskiego, na dyrygenta nalezy spóścić zasłonę milczenia albo przekląć na wieki. Dodała bym jeszcze parę „ciepłych” zdań na temat tłumaczenia libretta nad sceną i zapewne w programie – nie kupiłam bo wydane osobno ale do nabycia razem z programem – za 25 zł! Hitem tekstów wyświetlanych było m.in. „Kiepskawa to sprawa”! To unowoczesnianie tłumaczeń dawnych oper o tyle mija się z celem ze potem jest np. „jak nowy Wolkan zarzucę na nich sieć” i połowa publicznosci (jak panowie siedzący za mną) i tak nie rozumieją o co chodzi…. Pytali jeden drugiego co to za tekst i co ma do tego wulkan…
Czyżby Pani Kierowniczka o 9:55 twierdziła, że nie ma udanych oper? 😀
Co do PS — przypomina mi się Marek Kondrat (od 2:45, z komentarzem — 3:25).
Mam w domu telewizor więc mógłbym zostać prezesem telewizji… 😆
Tak tzlko dla porzadku napisze, ze w kanale bylo pianoforte autentyczne i sprowadzane z Opery Kameralnej.
pianoforte? wow, to w takim razie w TW brzmiało zupełnie inaczej i zupełnie niestytlowo 🙁 Jeszcze raz-szkoda
Przekład przygotował Stanisław Barańczak, skądinąd ongiś nowatorski tłumacz. Niestety wczorajszy tekst wyświetlany na tablicy rzeczywiście potęgował zarówno irytację z powodu tego, co się działo na scenie i co było słychać, jak i narastającą nudę.
no faktycznie nie brzmiało to pianoforte jak w kameralnej.
Ogród wyglądem przypomninał mi bardziej Obcego 2 (Aliens) niż las Entów 🙂
Sam pomysł, że ogród jest pod zamkiem trochę mnie zdziwił, jak Babarina pisnęła i zaczęła schodzić do piwnicy to myślałem, że zobaczyła szczura z tego tortu na plakacie 😉
A co do Gierlacha i Godlewskiego zgodzę się wprawdzie pięknie śpiewali ale w amfiteatrze, w którym siedziałem na I akcie Gierlacha ledwo było słychać, ściana z paździerza na scenie też nie pomagała.
Potem siedziałem już bliżej i było lepiej. A Gregorian mi nawet odpowiadała, a i w dezabilu nienajgorzej wyglądała.
Z tym Gregorian chyba by pasowała raczej do oper kompozytorów późniejszych, nie Mozarta. Dla mnie głos był zbyt mocny – i to mimo że siedziałem na II balkonie.
Potwierdzam, że różnego rodzaju wenusy, nie tylko milowe, bardzo się przyjemnie obsikuje. 😉
A wiem, co szczekam, bo sam kiedyś podniosłem nóżkę na Mozarta, pisząc operę „Niewiele cygara”. Mógłbym nawet zacytować, bo krótka, ale teraz z cygarem to już prawie nigdzie nie wolno wejść. 🙄
PS ws. newsa – dyrektorem nie został, tylko wszczęto procedurę zmierzającą do powołonia K. Monkiewicza na to stanowisko. Przedstawiciel odpowiedniego departamentu we wczorajszej rozmowie na ten temat w Dwójce wił się jak piskorz przed P. Matwiejczukiem, dociekającym w sprawie tej kandydatury. A zwłaszcza ewentualnych zmian kadrowych w Instytucie po jej sfinalizowaniu – co ma ewentualnie nastąpić w najbliższych kilkunastu tygodniach. Obecnie kandydat zapoznaje się z dokumentacją i profilem działania przedsiębiostwa pn. NIFC. Ponadto ciągle trwa w Instytucie audyt, który musi (!?) potwierdzić sensowność odwołania A. Sułka. Z wypowiedzi przedstawiciela MKiDN wynikało, że Rok Chopinowski zrobiono świetnie, ale jest to zasługą głównie W. Dąbrowskiego, który opanował chaos po odwołaniu Sułka. A dla nowego dyrektora b. istotne będą np. takie wyzwania, jak większa promocja działalności NIFC-u (imprez, działalności wydawniczej etc.). Nawet pozastołeczna ludożerka w tym roku widziała i słyszała o działalności tej instytucji, więc propozycja brzmi zgoła dziwnie.
Ale to nie pierwsze i ostatnie zapewne „dziwo” towarzyszące sprawie Instytutu i jego dyrektora.
Wybieram się w niedzielę na Wesele Figara (będę oglądać tę operę pierwszy raz). Czekałąm na Pani recenzję. Przykro mi, ze ma to być niewypał, ale może w niedzielę będzie znacznie lepiej (jeśli idzie o wykonanie, bo scenografia pozostanie ta sama).
Dlatego własnie starannie unikam premier. Do środy, kiedy będę na Nozze może się trochę uporządkuje a i po kumplach reżysera (z wyjątkiem pani Hrabiny) śladu nie będzie. Przetrwam chociaż obok DG to mój ulubiony Mozart, i zdecydowanie nie lubię , kiedy tak się go traktuje. Kiedy kupowałam bilety, jeszcze miała śpiewać Kurzak, ale zniknęła z obsady bez słowa komentarza ze strony dyrekcji TW. Poszło o pieniądze? Szkoda.
ta hrabini na stole, leżąc, to spiewała w 3 akcie wielka, słynna arie „Dove sono i bei momenti”, a nie „Porgi amor ” /z2aktu. Trik skradziony zreszta z inscenizacji Manon Pucciniego w Wiedeńskiej Staatsoper , ale to grala Netrebko!!! Bidula nie mogła wyśpiewac czysto dwukreslnego a /dwa razy żle!!.Cherubin straszliwy , biedna Trylnik wiecznie z tyłu za dyrygentem, a wysokie C w duecie wcale nawet nie próbowala dotknac.ten Godlewski to nawet byłby niezły, ale jako ogrodnik, Gierlach nie ma piano ani forte, to są powazne braki techniczne, bo nie mozna śpiewać stale mezzoforte.Orkiestra sprawna, nad podziw,ale Pan Dyrygent musial sie popisywać improwizacjami rodem z Rossiniego na tym „klawikordzie”.Jak jest genialna obsada/a takie angażuje się na świecie do Mozarta/, to można siedzieć i 12 godzin to jest fenomen, którego nasza publika nie percepuje!!Szkoda, że nie śpiewała Chodowicz. Pozdrawiam
Pewnie chodzi o sprzedaż i marketing.
Tamten za dużo wydawał.
Serdecznie prosze o relacje z „Don Carlosa”, probowalem ogladac opere w ten sposob, ale wypadala jakos inaczej, a nieciekawie. Nie wiem, czy to akustyka, czy tez brak kontaktu, ale – jesli juz musze – to wole na dysk. Wydaje mi sie, ze zapis to zapis, ale jednak oryginalny spektakl wole ogladac na scenie. Nawet, jesli nie jest idealny.
Wdzieczny bylbym za Pani refleksje na ten temat.
O Boze, pianoforte? Ja myslałam ze to taka konsola co to się kupuje do domu, żeby grać przy kolędach i rodzinnych produkcjach. Pewno ze to nie brzmiało jak w WOKu.
Ja to się nawet śpiewakom nie dziwię, ze było nierówno: jak się ustawicznie gania po schodach to trudno się skupić. I skąd te jakieś tam ozdobniki w ariach Hrabiny ? (Zuzannie też się to trafiło). Dessous Hrabiny był nieapetyczny: ani koronki, ani wstążeczki, brudny róż i pantalony skracające nogi. To chyba z rozpaczy siadając zakładała nogę na nogę. Najgorsze, ze to wszystko nie było ani stylowe, ani nowatorskie, tylko taki realizm typu Biedermeier. Nuuuuuuda.
A pamięta ktoś wersję Hanuszkiewicza,który winszował sobie arię i pompki jednocześnie?Ale nudy nie było…
byli tacy co sobie winszowali arie nad onucą ale to im ani spektaklowi na dobre nie wyszło
Jest trochę zdjęć na stonie Teatru Wielkiego:
http://www.teatrwielki.pl/repertuar/opera/kalendarium/wesele_figara.html?kid=404
Na Wesele nie ma w grudniu jednego wolnego miejsca, nawet na 3 balkonie. Dziwne. Czemu tak się rzucili?
Pomyślałem, że może Panią (zważywszy na Pani artykuł o Góreckim w „Polityce”) może zainteresować ten wpis:
http://wizjalokalna.wordpress.com/2010/12/11/zalosne-i-piekne/
Przepraszam, że nie łączy się to bezpośrednio z Mozartem (ani tym bardziej z tym nieszczęsnym „Weselem” w Operze Narodowej – Boże, jak Wy się nad nim znęcacie 🙂 ).
Choć… zaraz, zaraz… to może być przyczynek do refleksji na pożądaną ilością nutek w arcydziele 😉
Pozdrawiam
proszę o wybaczenie za to drugie „może”… (a – cholera! – dwa razy sprawdzałem zanim puściłem 😉 )
Pobutka.
Moi mili, wróciłam do domu po drugiej, więc natychmiast rąbnęłam się spać, a zaraz lecę na pociąg do Krakowa, więc w tej chwili tylko parę słów.
Marek, nuno8nuno, Werbalista (mam nadzieję, że nikogo nie pominęłam) – witam. Także Quake’a po przerwie 😉
Najpilniejsze – pewnie, że to było Dove sono, to z pośpiechu w nocy się przejęzyczyłam, a potem już nie było kiedy poprawić – zaraz to zrobię.
60jerzy – audyt miał trwać miesiąc, trwa już dzięki Bogu dwa i pół miesiąca. A sprawę AS wniósł do prokuratury, która wszczyna śledztwo. Więcej na ten temat pisać nie będę, ale będzie jeszcze z tego kęsim. Natomiast co do nowego pana, słyszałam, że jest to człowiek Jacka Wekslera, a on w MKiS rzondzi.
Jeszcze Logosowi Amicusowi dzięki za podrzucenie linki w kwestii Góreckiego.
Więcej pogadamy po południu, kiedy dotrę do hotelu i siądę spokojnie do maluszka.
Po tych (nie)Weselnych doniesieniach właściwie jestem zadowolona, że nie dopilnowałam biletów. Akurat nie jest to najbardziej przeze mnie lubiana opera, ale czemu tyle zła (jej i śpiewakom) wyrządzać.
PS. Gutha inscenizacja z Salzburga bardzo mi odpowiada, ale to dlatego że od pierwszego razu z tą operą uważam ją za wyjątkowo przygnębiającą. Strona muzyczna to inna sprawa.
Czy Bazylika mogłaby nam wskazać, gdzie w partyturze Mozarta są sceny Piekielnego Tadzia i Mane Tekel Fares? Bo ja szukam, szukam i nie widzę. Może mam złe wydanie.
Dodam też na marginesie, że Claus Guth zeznał, iż przed pracą nad operą przestudiował dramaturgię Ibsena i Strindberga. Mnie się zdawało, że Da Ponte adaptował komedię Beaumarchais’go, ale może tu też coś przegapiłem.
Przepraszam bardzo, naprawdę: w tych sprawach ja mam zły charakter i warczę jak, nie przymierzając, Bobik. Ale pogadać chyba można, co?
PMK
Skoro tak operowo się tu zrobiło, to i ja cosik dorzucę: w Deutsche Oper w Berlinie przed tygodniem odbyła się premiera Trojan (w styczniu w TW-ON, w futurystycznej inscenizacji w stylu Gwiezdnych Wojen) i jeśli ktoś myśli, że podany na stronie Teatru Wielkiego czas trwania (5h35min) jest pomyłką, to spieszę potwierdzić – nasza lekko skrócona wersja trwała równe 5 godzin, plus dłuuugi aplaus, ponieważ na scenie pojawia się po kolei 20 solistów, no i oczywiście chór i balet.
Ja nigdy specjalną wielbicielką Berlioza nie byłam, ale muszę przyznać, że przekonuję się coraz bardziej do tej muzyki i myślę, że jeśli inscenizacja jest dobra (i fotele wygodne!) to warto wysiedzieć te 5+ godzin. Berlińska publiczność, nawykła do Wagnera, jak na razie bardzo jest entuzjastyczna.
Panie Piotrze, tak, niechybnie zle wydanie!
Z operowych doswiadczen dostrzeglam, ze Kazdy Kompozytor Wielki (nie tylko Mozart) w dzielach swych zawieral cala pozniejsza literature, filmografie, wszystkie przemiany swiadomosciowe, obyczajowe, wydarzenia historyczne i co z nich wyniklo, tudziez preferencje estetyczne kazdego rezysera, ktory laskawie zechcial sie pochylic. Wot, prorok taki.
Wystarczy siegnac tylko do Odpowiedniego Wydania, w ktorym jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki Harry’ego Pottera pojawia sie dokladnie to, co rezyser akurat ma na mysli.
Taki trick z Hogwarts School of Witchcraft and Wizardry
Pare dni temu poszlam sobie na comédie dell’arte. Ponadczasowa, oczywiscie i w konwencji utrzymana. I odetchnelam lagodnie.
Serdecznosci!
Droga Quaqua – nie wiem, jakim cudem Runnicles z Pountneyem doszli do 5,5 godziny (i to ze skrótami!), bo znane mi, kompletne nagrania Trojan trwają góra cztery godziny, pod dwie na jednom sztukie. Chyba, że na przerwy poszło półtorej godziny.
Albo, że ktoś coś dopisał, co nasi drodzy „tfurcy” robią coraz częściej, w tekście i w muzyce – patrz Czarodziejski flet Jacobsa, który dołożył Schikanederowi libretta, a Mozartowi muzyki.
Parę lat temu była w Salzburgu niesławna Zemsta nietoperza, gdzie Neuenfels (ten od myszów i szczurów w Lohengrinie, Bayreuth 2010) dopisał do dwóch godzin utworu (maksimum, przy wszystkich dialogach) – godzinę grafomańskiego bredzenia dla żony-aktorki. A Minkowski stał na podiumie, słysząc za plecami wycie publiki i czekając cierpliwie, żeby coś wreszcie zagrać. Były tam też inne atrakcje, które można obejrzeć na DVD… Wszystko to oczywiście wymyślił niezastąpiony dyrektor Mortier.
Droga Teresko : całusy oczywiście, ale Pani wypowiedź zdradza karygodną naiwność. Można by bowiem wywnioskować z Pani słów, że państwo reżyserostwo studiują partytury. Przecież wielu z nich nie czyta nut i nawet libretta nie czytają (bo w wielu wypadkach nie znają języka, w którym zostało ono napisane), tylko piszą własne (mają do tego „dramaturgów” – jazda do kasy!), o Marilyn, o domu starców na Lazurowym Wybrzeżu, albo o Myszce Miki nad basenem przy dyskotece Sun, albo o szpitalach różnych specjalności, albo o szczurach laboratoryjnych.
Tyle razy się o tym pisało : pani Dorota w Polityce, inna pani Dorota i pani Małgorzata Komorowska w Ruchu Muzycznym, ja tu i ówdzie… I co? I nic.
Oni majom wadze, a jak się ma wadze, to się tumaczyć z niczego nie czeba.
Buzia
PMK
Fakt, naiwnosc moja nieograniczona jezd…
Najgorsze to to, ze im wiekszy toto kit, tym mniej ludzi odwaza sie przyznac do tego, ze najchetniej spaliliby za toto rezysera na stosie. No bo jak to, wszak Strawinskiego tez wygwizdali, a wielki sie okazal, to moze akurat to, akurat wlasnie to, to toto jest to jedno jedyne to, historyczne, co to do encyklopedii toto wejdzie i bedzie sie o tym wnukom opowiadac: sluchaj, maly, ja tam bywszy, toto widziawszy, mjut i piwo pifszy… I klaskafszy prawica.
Tak pamietam po ktoryms z filmow Godarda, w ktorym juz rowno poplynal i w ogole nie wiadomo bylo, o co cho, intelekty robili madre miny, bo przyznac sie, ze sie nic nie pojelo – obciach straszliwy!
Panie Piotrze, w wersji berlińskiej Trojan nic dodane nie zostało, przedstawienie trwa 5 godzin, ale dwie przerwy faktycznie zajmują nieco ponad godzinę. Czyli czystej muzyki – po niewielkich skrótach – wychodzi prawie 4 godziny, a nie wydaje mi się, żeby to jakaś wybitnie wolna interpretacja była. Za to warszawska inscenizacja zapowiadana jest na 5 godzin 35 minut, może planowane są 3 przerwy? Pozdrawiam serdecznie!
Quaquo – czyli wyszło, że te przerwy jednak. To już chyba tak wolę. O inscenizacji czytam różne dziwne rzeczy a zdjęcia mało zachęcające. Oby poziom muzyczny w Warszawie był taki, jak w Berlinie, ale po tym Figarze cuś chiba przypuszczam, że wontpie.
Teresko : przecież to tylko o to chodzi, nie? Żeby Prousta nie przegapić i nie wyjść pośmiertnie na duraka.
A co do Strawińskiego, to mamy kolejną Myszkę Miki, u Warlikowskiego w berlińskim Żywocie rozpustnika :
http://www.tagesspiegel.de/images/heprodimagesfotos86520101212staatsop-jpg/3620468/3.html?view=lightbox
Niezwykle oryginalne myślenie. Ten, kto pierwszy wsadzi Donalda i Pluto – wygrał.
PMK
Może chociaż trochę pozytywów (to a propos pianoforte 🙂
– paździerze pozwoliły przykroić olbrzymią scenę TW do rozsądnych rozmiarów opery WAM
– orkiestra TW grała znakomicie
– dyrygent prowadził przedstawienie w bardzo dobrych tempach (nic nie było zagonione) i wyjątkowo sprawnie (podgrywając również recytatywy)
A osobiście – recytatywy u WAM na piano-forte podobają mi się dużo bardziej niż na klawesynie.
W czasach pierwszych wystawień WF pianoforte było w użyciu już od 70 lat. To raczej my się przyzwyczailiśmy do klawesynu, bo po prostu były cały czas budowane – choćby neuperty.
Oryginalnych pianoforte jest jak na lekarstwo (skąd WOK ma to cudo), ich reanimacja trudna, a kopie historyczne pojawiają się od niedawna (Poletti, McNulty..). Zdaje się że WOK ma również kopię pianoforte Antona Waltera…
Gdzieś mi się otwiera jakaś klapka gdy słyszę Monkiewicz.
Już wiem – CIECH. Ale to może nie ten sam…
Warlikowski w Berlinie:
http://dev1.heimat.de/player/de_DE/42746/schillertheater/?KeepThis=true&TB2_iframe=true&height=540&width=780
@ Urszulo, tak to juz jest ze pobsady sie zmieniaja. A moge zapewnic, ze w tym wypadku nie byla to kwestia finansow.
@ lesio jesli mowimy o wczorajszym spektaklu, to bardzo sie dziwie, ze nei wydawalo sie Ci za szybko. Gnal przeciez tak, ze spiewacy nie wyrabiali na slownych zakretach. Wczorajszy spektakl krotszy od premiery o 20 minut! A proby nie byly dluzsze.
Mam nadzieje, ze byl ktos z Panstwa wczoraj na spektaklu. Konfiguracja: Klosinska, Chodowicz, Bernacka, Tomaszewska, Milun, Semeredy, Okulitch. Oskarowa role Klosinskiej i Bernackiej. To byl zupelnie inny wieczor niz premiera! Szkoda, ze jeden i ostatni raz taka konfiguracja.
Ja bardzo jestem ciekawy Onieginowych historii.
Z innej beczki: bardzom się wczoraj ubawił „Cyckami Terezjasza” Poulenca („dobawionymi” kawałkami „Byka na dachu” Milhauda) puszczonymi na żywo z Lyonu w TV Mezzo – jak będzie powtórka – to Wszystkim polecam 🙂
Nie kryję, że bez „Tysiąc i jednej opery” bym się nie podjął oglądania i słuchania jako że mowa Woltera i Rimbauda obcą mi jest ( za wyjątkiem kilku prostych komunikatów jak np. „sortie”). Ciekawym opinii Pana Piotra Kamińskiego o przedstawieniu lyońskim – jeśli je zna oczywiście …
Nawiasem „Byk” kojarzy mi się z Marthalerem (jego bazylejski okres) – robił takie audycje telewizyjne z inscenizacjami muzyki XX wieku puszczane dawno temu w 3Sat – co było bardzo ożywcze.
Myszy w operze są tego sezonu obowiązujące, pojawiły się też w koszmarnym DG w Berlinie. Że też nie zjadły żadnego z Panów Reżyserów.Wesele z Salzburga, chociaż też było okropne dałoby się znieść, gdyby nie zamordował go Harnoncourt. W świetle doniesień z soboty cieszę się, że idę w środę, chociaż Chodowicz żal . PK uprasza się o życzliwość wobec p. Wioletty przy głosowaniu na paszporty Polityki
To ja chcę iść tylko kiedy będzie taka konfiguracja jak wczoraj. Albo przynajmniej p. Chodowicz…
Pianoforte zapewne było to zrobione przez McNulty’ego, ostatnia zdobycz WOK. Mnie ono w Mozarcie – jak powiedziałam – nie przeszkadza. A pan dyrygent lepiej, żeby przy nim pozostał i odczepił się od dyrygowania. Nie zgadzam się z lesiem. Także w kwestii paździerza – co z tego, że ograniczył pudło sceny, jeśli akustyka jest tak beznadziejna, jak była.
Dziękuję quaqua za parę słów o Trojanach, a PMK i mt7 o Żywocie rozpustnika. Bóg strzegł jednak, że na to nie pojechałam. A chciałam. Tylko bym się wkurzała, strasznie kocham to dzieło, mam w dwóch wykonaniach. Dziś pojechał Jacek Marczyński, ciekawam, co napisze.
A co do niusa, jak jeszcze od kogoś z MKiDN usłyszę, że „Rok Chopinowski zrobiono świetnie, ale jest to zasługą głównie W. Dąbrowskiego, który opanował chaos po odwołaniu Sułka”, to chyba komuś coś zrobię. I raczej nie będzie to Sułek. Mam już dość tej chucpy.
A teraz idę coś zjeść, a potem na Oniegina. O Don Carlosie przy innej okazji.
Dzięki za klipa ze Strawińskiego : mnie w tym przede wszystkim uderza bezgraniczny banał i anonimowość tej inscenizacji. Przecież to wszystko, całą tę pseudo-modern graciarnię, widzieliśmy już setki razy pod stu różnymi tytułami, u Warlikowskiego i u wielu innych. Wyłączcie dźwięk – kto zgadnie, co to jest?
Ale jak głosi Pierwsze Prawo Nowoczesnej Reżyserii Kamińskiego (ja je odkryłem, to co sie bede…) : 1. Przypadkowy widz nie ma prawa „na głucho” rozpoznać inscenizowanego utworu.
Myszki są modne od paru sezonów. Były już u Warlikowskiego w Rogerze, a przedtem na tej samej scenie jeszcze w paru innych rzeczach, od Don Giovanniego Hanekego, na którym mi się szczęka obluzowała od ziewania. Idźcie przy okazji obejrzeć zdjęcia z tegorocznego Lohengrina z Bayreuth (gdzie Kaufmann śpiewał jak anioł).
W kwestii Poulenca : nie znam przedstawienia, niestety. Ale za dobre słowo dziękuję serdecznie.
Dołączam się klaskaniem, tupaniem i wyciem (Bobiku, poujadałbyś może, co?) do głosów w sprawie Wioletty, zwłaszcza po tym, jak ją „określone koła” potraktowały (także tutaj) w kwestii wspaniale zaśpiewanej Joanny d’Arc Verdiego.
PMK
Panie Piotrze, ja dobrze wiem, że tego i tamtego nie było. Ale czy nie można czasem ?? Jak najbardziej adekwatne jest w tym przypadku powszechnie znane Pana zdanie na temat odwagi podpisania się pod tym, co się pojawia, całkowicie się z nim zgadzam. W przypadku Wesela w Salzburgu wiedziałam, czyje to Wesele. Część widzów wie, że idzie na Warlikowskiego, Gutha czy innego miłośnika myszek. Część jest niestety w błąd wprowadzana przez niedostatek odwagi. Nie przewalczy się, nie ma szans.
Wielce a propos rozmowa/strumień świadomości Cherau/Barenboim na marginesie inscenizacji Tristana i Izoldy w La Scali w 2007 roku o interpretacji etc.
A, proszę bardzo, w dobrej sprawie zawsze chętnie powyję. 😀
Pogonić kogoś też mam? Nabrałem ostatnio wprawy przy Pręgowanej.
Choć trzeba przyznać, że dzięki niej problem myszy zaczyna być dla mnie coraz mniej istotny.
A o co chodzi z instytutem? Znowu kogos pogonili i wstawili nowego speca?
Hmmm. Same nowosci.
Droga Bazyliko, przecież ja wiem, że Pani wie, ja tylko sobie złośliwe żarty stroję – bo mnie cholera tlucze. A uważam, że nie można, a co więcej – nie trzeba. Mozart ma w sobie wszystko co trzeba – bez tego, co Tereska wesoło a celnie wymyśliła.
Bo niby dlaczego w tej dziedzinie miałoby być wolno coś, co we wszystkich innych jest niedopuszczalne? Jak Pani Zbrodnię i karę w księgarni kupuje, to ktoś to „przybliżył współczesnej wrażliwości”? Jak Pani na koncert idzie, to pianista Chopinowi dopisał sekcję rytmiczną? Bitwę pod Grunwaldem przemalowali? A na Mozarcie i Szekspirze nagle wolno sobie poszaleć – i nic?
Brook znowu zrobił „swój” Flet, ale się podpisał, bo można się z nim nie zgadzać, ale to jest Wielki Pan. Za to kiedy Guth (i cała ta banda) z Harnoncourtem (i jemu podobnymi) szastają się po Weselu Figara (a widziała Pani, co Guth zmajstrował z Mesjaszem Haendla?), to na plakacie jest Bogu ducha winny Mozart i jego utwór. Bo to są tchórze i farmazony, Bazyliko.
Pani wiedziała, „czyje” to Wesele? A czyje, silwuple? Gutharnoncourta – czy Mozarta? Którą z sytuacji Gutha – Mozart opisał muzycznie? Gdzie są wskazówki agogiczne, które Harnoncourt siłą wmusił tej muzyce?
Bo przecież ta trucizna wylewa się już ze sceny – do kanału, jak na to wskazują harce Jacobsa. Stamtąd idzie choroba, całe to „hulaj-dusza piekła nie ma”, cała władza, żadnej odpowiedzialności i jeszcze intelektualny terrorek do kompletu. I, oczywiście, żadnej dyskusji merytorycznej – chyba, że tu, u Pani Doroty.
Serdeczności (i Serdelki Wirtualne dla Bobika)
PMK
Przepraszam, ten Mesjasz to Spinosi? Nie mam jakoś pamięci do reżyserów, a innych budzących grozę inscenizacji nie widziałem.
Opera to nie moja bajka, ale Mozart fajne kawałki pisał i sądzę, że warto pokombinować, jak ten paździerz umozartowić…
Owszem, do tego Spinosi przygrywa. Tam jest moja ulubiona scena do arii „How beautiful are the feet of them…”, gdzie oni leżą, chyba na łóżku i sobie oglądają nózie, a cyja to nózia, a cyja…
I po czymś takim facetowi jeszcze wolno reżyserować. Kierowcy już by dawno prawo jazdy odebrali.
PMK
Ilustracja: http://www.youtube.com/watch?v=0vydycgjB4Q
Stópki, stópeczki … 😈 😆
Tak sobie mysle, ze dosc krzywdzace jest okreslanie kreacji Trylnik jako: „robienie co mozna”, „brak wyrazistosci” i „padanie na loze i pokazywanie rajstop”. Czy nikt nie zworcil uwagi, na jej piekny, pewny spiew? Naprawde, wydaje mi sie, ze nalezy docenic jej prace. Szczegolnie jesli ma do wspolpracy spierwakow, ktorzy nie za bardzo pomagaja (ze sie tak wyraze). Kierowniczko, jakie jest Pani zdanie?
Ja się z tym zdaniem zgadzam 😉
Po kolejnym strasznym spektaklu myślałam, że już nic mnie dziś nie zaskoczy, ale arią o nóziach żeście mnie rozwalili 😯 😆
@ Brunnet
Spektakl trwał 20 minut krócej, bo prawdopodobnie nie było tak długich przerw jak w piątek (spowodowanych goszczeniem się przez sponsorów), a rozjeżdżanie się chóru i solistów z orkiestrą w piątek było też nagminne.
pozdrowienia
m
Marku, nie pisalem przecie, ze bylo rowniutko. Pisalem, ze bylo gnanie dyrygenta 😉
Panie Piotrze, a co to była za historia z Chodowicz i Joanną d’Arc?
Panie Piotrze, to swietny pomysl!!!! Prawo do rezyserowania jak prawo ostrej jazdy bez trzymanki! Punkty karne za mysie, nozie, baseny, psychiatryki, splesniala kaszanke i kastrowanie Mozarta (i innych)
Proponuje egzaminy panstwowe, przyznawanie, odbieranie, ale bedzie super! A ile przekretow przy okazji…
Ech, zyzni…
Zanim po raz kolejny wyrażę zdumienie, dlaczego w zawodzie reżysera operowego można być idiotą albo hucpiarzem, albo jednym i drugim naraz (co najgroźniejsze), no i zanim popełnię wpis o Onieginie, odrobię zaległości.
Po pierwsze, Werbalista prosił mnie o parę słów o Don Carlosie. Wczorajsza transmisja była o tyle pechowa, że parę razy ją przerywało, ale na szczęście na krótko. Już tu chyba kiedyś wspominałam, co mi się w takich transmisjach podoba: przede wszystkim możliwość bliskiej obserwacji gry aktorskiej solistów. Bo dziś już jest taki czas, że wszyscy muszą się tym wykazać, i bardzo dobrze. W roli tytułowej Alagna początkowo był nie bardzo, ale z czasem się rozśpiewał i na koniec było całkiem już ładnie (słyszałam, jak na sali chusteczki szły w ruch…). Świetna była Elżbieta – Marina Poplavskaya, a także markiz Posa – Simon Keenlyside. Dość koszmarna za to, rozwibrowana, Eboli (Anna Smirnova). Filip (Ferruccio Furlanetto – myślałam, że jest starszy, a ma 61 lat) był ładnie wystylizowany, ale głosowo niezbyt, choć arię już zaśpiewał przyzwoicie, acz nie wstrząsająco. Nie był też wstrząsający (a powinien) Wielki Inkwizytor, tak wystylizowany na Jana Pawła II (łącznie z trzęsionką), że aż parsknęłam śmiechem. Reżyseria Nicholasa Hytnera nie była jakaś wybitna, ale zrobiona dosyć po bożemu, w każdym razie nie trzeba było niczego się domyślać (złamana pierwsza zasada Kamińskiego 😉 ).
Teraz kolej na ustosunkowanie się do linku Logosa Amicusa. Cóż, patrzę na ten wywiad jako osoba, która znała i kompozytora, i jego dzieło, i nie rozumiem pytań, a doskonale rozumiem odpowiedzi. Odwrót od awangardy – no, w jakimś sensie się dokonał, ale jako bardzo logiczna stopniowa ewolucja, więc nic dziwnego, że Górecki się wkurza. Zaprzedać się zwyczajnie by nie potrafił, nie leżało coś takiego w jego naturze. Klimat „w większości utworów (…) przemożnie elegijny, tempo powolne, melancholia wszechobecna” – e, równie wiele jest u niego takich utworów, które doskonale ilustrują zdanie, jakie wypowiada w odpowiedzi: „…jestem pasjonat i choleryk”. Ale jedno jest bardzo smutne – i potwierdziło moje podejrzenia. Padło pytanie, czy HMG sądzi, że sztuka jest w stanie wpływać na rzeczy istotne. On odpowiada na to: „Co ja bym zrobił, gdybym sądził, że nie wpływa? Pewnie bym barany pasał… A może strzeliłbym sobie w łeb? (…) Gdybym nie miał nadziei? To rzeczywiście – żabki hodować, krowy pasać…”. No i cóż – nie hodował żabek, nie pasał krów, ale w ostatnich latach robił meble. I nie komponował. A więc stracił nadzieję, uznał, że nie ma już po co.
A gdyby poczytał w komentarzach, jak łączycie go z Pärtem i Glassem, to chyba by go, mówiąc ze śląska, pieron strzelił. Oni mają zero wspólnego z nim. No, Arvo może odrobineczkę, ale on jest o wiele bardziej, hm, wyrachowany, matematyczny. (Bo „w cywilu” dusza człowiek.)
A określenie „muzyka klasyczna” jest jeszcze gorsze i mniej adekwatne niż „muzyka poważna” 😉
Czego to się człek nadowiaduje i naogląda! 😀
Obejrzałam sobie parę filmików i zdjęć z Don Carlosa, wygląda nieźle.
MET to dosyć tradycyjna scena, skupia się na obsadzie i muzyce.
Scenografia i reżyseria są tego rodzaju, że nie odwracają uwagi od istoty dzieła.
Szkoda, że w Warszawie zrezygnowali. 🙁
Było tak, że Wiola świetnie zaśpiewała w Poznaniu Joannę d’Arc, jedną z najtrudniejszych ról wczesnego Verdiego, po czym na pewnym forumnie operowym ruszyła szeptana propaganda, że było fatalnie.
Propaganda wylała się również i tutaj, gdy ktoś puścił plotę, że był „blamaż Chodowicz”. Kiedy zdementowałem, oczywiście fugas chrustas – odważnie dał dyla w krzaki, bo co miał powiedzieć?
PMK
http://www.rp.pl/artykul/9145,577847-7-grzechow-glownych.html
O, dzięki, Brunnecie. Czyli wszystko się zgadza 😉
Wrzuciłam nowy wpis.
Pani Doroto, byłam w niedzielę na Weselu i potwierdziły się wszystkie Pani uwagi. Natomiast głos Hrabiny (Grigorian) podobał mi się.
i Wyborcza:
http://wyborcza.pl/1,75475,8805699,Niewesole__Wesele_Figara_.html
Elu,
może w niedzielę była w lepszej formie 🙂 Zresztą i w piątek parę osób mówiło, że im się podobała. No, też moge przyznać, że parę momentów miała, natomiast ogólnie jak na mój gust głos był za ostry. Lubię w tej roli głos w typie Kiri z jej najlepszych lat – wymagająca jestem 😉
Trailer „Wesela”: http://www.youtube.com/watch?v=mPb4IzbpoLE
A określenie “muzyka klasyczna” jest jeszcze gorsze i mniej adekwatne niż “muzyka poważna”.
Pani Doroto, jakie więc określenie jest lepsze i bardziej adekwatne?
I czy ma Pani jakieś uwagi na temat mojej interpretacji „Symfonii pieśni żałobnych”?
Pozdrawiam
PS. I mała prośba-pytanie: czy mogę Pani komentarz umieścić pod moim wpisem?
Chcę, aby także inni (czyli czytelnicy mojego bloga) się dowiedzieli 🙂
Logosie Amicusie, właśnie w tym cały szkopuł, że dobrego i adekwatnego określenia nie ma 🙁
Co do Pana interpretacji Symfonii pieśni żałosnych (nie żałobnych), przyjrzę się i się wypowiem 🙂
Co do umieszczenia – proszę bardzo 🙂
O ile wiem, debata nad tym jakiego określenia używać – muzka klasyczna, poważna, czy jeszcze jakiegoś innego – miała miejsce nie raz, a i tak spełzła na niczym.
Zdaję sobie sprawę z tych ograniczeń nazewniczych (i nieadekwatności zarówno jednego określenia, jak i drugiego), ale poddaję się po prostu nomanklaturze zwyczajowej, preferując (może to sprawa gustu, osobistej preferencji?) muzykę „klasyczną”.
A poza tym, w przeciwieństwie do Pani, nie zajmuję się muzyką profesjonalnie (amator po prostu jestem), więc piszę to wszystko z… lekkim drżeniem 🙂
Pozdrawiam
Wróciłem do Pani poprzedniej wypowiedzi i chciałbym jednak poczynić kilka uwag.
Pani Doroto, których pytań Pani nie rozumie? Mam nadzieję, że nie wszystkich 😉
Nie było chyba jednak aż tak bardzo źle z tymi pytaniami, skoro Górecki udzielił jasnych, zrozumiałych odpowiedzi 🙂
Pisze Pani: „I nie komponował. A więc stracił nadzieję, uznał, że nie ma już po co.”
Ale jakiej nadziei?
Z użytego przez Panią kontekstu wynika, że mówi Pani o straceniu nadziei w sens komponowania, a przecież nie jest to nadzieja, o której mówił w wywiadzie Henryk Górecki.
Jego nadzieja odnosiła się do nadziei, jaką człowiek ma w życiu, o nadziei, która wyraźnie w jego słowach odnosiła się też do religii.
I jeszcze mała uwaga: nikt u mnie w komentarzach nie łączył Góreckiego z Pärtem i Glassem (co najwyżej miał takie skojarzenia – a to jednak coś zupełnie innego).
Pozdrawiam
PS. Bardzo jestem ciekaw Pani odniesienia się do mojej interpretacji „Symfonii pieśni żałosnych”.
Pani Dorota: (w sprawie Logos Amicus) On chyba nie rozumie tego co się do niego mówi (i pisze, ale to inna sprawa), bo ja bym się wstydził pokazywać wywiad, w kórym wywiadowany artysta mnie opierdala, że jestem bucem.
To jest chyba lepsze sformułowanie:
„Ale jakiej nadziei?
Z użytego przez Panią kontekstu wynika, że mówi Pani o straceniu nadziei w sens komponowania, a nie jest to nadzieja, o której mówił w wywiadzie Henryk Górecki.
Jego „nadzieja” odnosiła się do nadziei, jaką człowiek ma w życiu, i którą łączył on wyraźnie z wiarą (w sensie religijnym).”
Pozdrawiam
bo ja bym się wstydził pokazywać wywiad, w kórym wywiadowany artysta mnie opierdala, że jestem bucem.
Pełna kultura…
i dobre wychowanie…
i piękny język…
i brak napastliwości…
Hanryk Mikołaj Górecki:
„Gdybym był człowiekiem niewierzącym, to pewnie stałbym się i zimnym cynikiem. Mimo, że sam zawsze mówię, że „nadzieja jest matką głupich”, to z drugiej strony uważam, że bez nadziei nie można żyć. Bo gdyby tej nadziei nie było, to co by było? A ona pozwala ludziom przetrwać. Wiara. I to w takich sytuacjach, wydawałoby się bez wyjścia.”
Logosie, no nie, ja nie do tego fragmentu się odnosiłam, tylko do tego, który cytuję powyżej. Chodziło o nadzieję, że sztuka może wpływać na rzeczywistość. I myślę, że tę nadzieję stracił. Pod koniec życia pozostała mu tylko religia. On wyraźnie mówił o dwóch różnych nadziejach.
Mówiąc, że nie rozumiem pytań, miałam na myśli, że uważam je za nieuzasadnione, i myślę, że gdyby Pan znał lepiej twórczość Góreckiego – nie mówię o jakimś znawstwie, ale gdyby po prostu Pan słyszał wcześniej różne inne jego utwory – to by Pan takich pytań nie zadał.
babilasie – naprawdę, nawet to samo można było powiedzieć inaczej.
Rzeczywiście, Górecki mówił o dwóch róznych rodzajach nadziei.
Ja skupiłem uwagę na jednym, Pani na drugim – i stąd to nieporozumienie.
Proszę zważyć, że ja ten wywiad zrobiłem 17 lat temu.
Gówniarz wtedy byłem 🙂
I rzeczywiście wówczas nie znałem jeszcze dobrze twórczości Henryka Góreckiego. Teraz – po np. kilkunastokrotnym przesłuchaniu „Symfonii pieśni żałosnych” – zdałbym mu wiele innych pytań dotyczących jego twórczości kompozytorskiej, ale to i tak pewnie bardziej dla zaspokojenia własnej ciekawości, niż z myślą puszczenia tego do druku w piśmie nie muzycznym (w jakim wywiad ten został wtedy opublikowany).
Zresztą, rozmawialiśmy na wiele innych tematów, a druk ujrzały właściwie tylko dwa, trzy wątki…
Nie odniosłem też wrażenia, że Górecki jest zniecierpliwiony, czy też w jakiś sposób zirytiwany moją osobą. Gdyby było inaczej, to na pewno nie spędziłby ze mną tyle czasu – a rozmawialiśmy ze sobą ponad dwie godziny. I pewnie rozmawialibyśmy dłużej, gdyby nie… porwała go pewna pani 🙂
Pozdrawiam
On był w ogóle taki więcej porywczy. Wspominałam tu kiedyś, że na pewien czas się na mnie obraził właściwie bez powodu, coś źle zrozumiał z mojego tekstu, tj. ja kogoś zacytowałam, a jemu się wydało, że ja tak myślę. Ale mu przeszło. Ciągle mam w uszach ten tubalny głos: O! Szwarcman idzie… 😆
Koleżanka opowiadała mi ostatnio, jak go odwiedziła w tym Zębie. Te meble robił rzeczywiście piękne 😀
On był w ogóle taki więcej porywczy.
Tym bardziej się cieszę, że jakoś to spotkanie z Mistrzem przetrwałem 🙂
Witaj Dorotko, wyłącznie święte słowa tu napisałaś o paździerzu. Oglądałem wczorajszy spektakl: obsada jeszcze bardziej międzynarodowa była i chyba jeszcze okropniejsza od premierowej. Całość robi przygnębiające wrażenie: oto z Mozarta zrobiono skrajnego, niewrażliwego prostaka. Dawno w ON nie widziałem czegoś równie niestosownego. Pozdro wielkie