Zupełnie inna Pasja Mateuszowa
Johann Valentin Meder w latach 1687-1699 był kantorem Kościoła Mariackiego w Gdańsku. Może i tutaj rozbrzmiewała jego Pasja wg św. Mateusza, którą właśnie na Festiwalu Goldbergowskim wykonała Die Kölner Akademie.
Zespół ten o międzynarodowym składzie, prowadzony przez amerykańskiego dyrygenta Michaela Alexandra Willensa, był już sześć lat temu w Warszawie na festiwalu Chopin i jego Europa i był to bardzo udany koncert. Ogólnie pod tą nazwą występują zarówno składy grające na instrumentach historycznych, jak i współczesnych. Tym razem w Gdańsku muzycy pokazali pierwszy utwór nagrany przez zespół na płytę, która została swego czasu wysoko oceniona. Zapewne nie tylko za poziom wykonawczy, ale też jakość dzieła.
Meder był w ogóle ciekawą postacią, muzycznym wędrownikiem i ponoć kompozytorem bardzo płodnym. Z Gdańskiem rozstał się, bo mu podziękowano – podobno dlatego, że nie dość, że pisał również opery, to dwie z nich wykonał „u konkurencji”, czyli w kościele jezuitów. Ale drugie „podobno” głosi też, że nabawił się długów, więc opuszczenie Gdańska było mu też na rękę. To już dziś nieważne. Ważne, że Pasja jest utworem bardzo interesującym.
Słuchając jej, trzeba pamiętać o tym, że Bacha jeszcze nie było – Meder był starszy od niego o 36 lat, więc praktycznie o pokolenie. Trzeba zatem zapomnieć o różnych przyzwyczajeniach, jakie wiążą się z obecnością Bachowskiej formy pasji w naszej świadomości. Omawiająca utwór przed koncertem dr Alina Mądry z poznańskiego UAM podkreślała znaczącą obecność w nim tonacji majorowych, choć z cierpieniem kojarzą nam się raczej te minorowe. Ale to też nasz nawyk. Mówiła też o pewnej teatralności tej Pasji Mateuszowej – wydaje mi się, że jest ona obecna naprawdę tylko w wręcz recytatywie o zasłonie, która się rozdarła, i ziemi, która zadrżała. Owszem, tu też, jak u Bacha, centralną rolę odgrywa opowiadacz – Ewangelista, ale już turby (tj. fragmenty chóralne ilustrujące wypowiedzi tłumu) są zupełnie inne, nie tak rozbudowane, z mniejszą ilością polifonii, czasem nawet przypominające chorały. A i tzw. arie (w większości śpiewane przez znakomitą sopranistkę Hannę Herfurtner, o szlachetnym i lekkim, niemal chłopięcym głosie) to właściwie są formy chorałowe. Czyli łączą funkcje, które w pasjach Bacha rozdzielone są między bardziej rozbudowane arie solowe, czyli bardziej osobiste wypowiedzi, a wielogłosowe chorały, czyli głos ludu. U Medera w pierwszej części te arie-chorały połączone są z krótkimi orkiestrowymi sinfoniami i razem pełnią rolę refrenów.
Muzycy wykonali ten utwór ze szlachetną prostotą, w niewielkim składzie: pięcioro śpiewaków, siedmioro instrumentalistów (ciekawe, że oboiści grali również na fletach prostych). Siłą rzeczy więc partie chóralne były śpiewane w pojedynczej obsadzie, a soliści też dwoili się i troili: Ewangelista (bardzo sprawny Lothar Blum) był również Piotrem, a ekspresyjny Jezus (Raimonds Spogis) – Piłatem i Arcykapłanem.
Właśnie to najbardziej lubię w Festiwalu Goldbergowskim: można się zapoznać z wieloma zapomnianymi, ale często niesłusznie, utworami, które do tego były związane z historią tego miasta, co również jest cenne.
PS. Błędny termin „wykonawstwo historycznie poinformowane” grasuje nawet wśród muzykologów. Pani zapowiadająca powtórzyła go parokrotnie z naciskiem, podczas gdy „informed” należałoby tu przetłumaczyć jako „świadomy”.
Komentarze
Pobutka 29 VIII. https://www.youtube.com/watch?v=ieSGXerj3x0 Nadala sama p. Sajka 🙂
I drugie rodzime wykonanie https://www.youtube.com/watch?v=vWTITeifMco
Dinah Washington 92 https://www.youtube.com/watch?v=N5H-Fc0OILQ
M. Jackson 58
Bardzo dziekuje za te wszystkie relacje z Gdanska i Warszawy.
Ale proszono o inne wakacyjne wrazenia. Otoz bylam na festiwalu Schubertiade w zachodniej Austrii. Odbywa sie on juz od 40 lat i jak sama nazwa wskazuje, jest pswiecony glownie muzyce Schuberta. W ciagu 2 ostatnich lat wykonano wszystkie jego piesni. Ja zdolalam sie zalapac na koncerty Benjamina Brunsa, Christin Landshamer i Maximiliana Schmitta. Naprawde bardzo udane, chociaz wiekszosc wykonywanych przez nich piesni slusznie zostala zapomniana. Wystepowal rowniez obecny w Warszawie Ian Bostridge (nie bylam, slyszalam relacje). Po pierwszym bisie z sali rozlegl sie glos:
„Deutsch lernen, bitte!”/ „Ucz sie niemieckiego!”
Bostridge sie podobno zagotowal, mowiac kolokwialnie, ale wykonal jeszcze 2 bisy. Po czym zszedl z podium w poszukiwaniu owego odwaznego jegomoscia. Zlapal za koszule i doslownie wciagnal na scene, najwyrazniej oczekujac przeprosin. Ten jednak stanal sobie z zalozonymi rekoma i odpowiedzial:
„Wollen Sie darüber diskutieren?”/ „Chce Pan na ten temat dyskutowac?”
Ale Bostridge dal sobie juz z tym gburem spokoj.
Takie to skandale w Schwarzenbergu.
Zupełnie inny As-dur…
Dzięki niezwykłej uczynności pana, którego miałem przyjemność poznać na koncercie Udu.Pa. udało nam się z Gostkówną wkręcić na Koncert Zwycięzcy, choć o miejsca nie było łatwo. Był właściwie komplet, z bardzo silną reprezentacją kibiców kraju zwycięzcy (którzy zresztą kibicowali niezwykle żywo i spontanicznie).
Nie chcąc powielać tego, co już zdążył napisać Jakób dodam tylko, że nie przepadając zbytnio za koncertem Czajkowskiego z przyjemnością słuchałem właśnie totalnej kontroli pianisty nad fortepianem. Wykonanie było note-perfect w dobrym tego słowa znaczeniu i – uwaga – nawet przy ciężkiej pedalizacji i najgęstszych pasażach słyszalna była właściwie każda nuta. Lubię tak, choć czasami ogólne brzmienie wydawało mi się twardawe – nie wiem, czy to bardziej kwestia fortepianu, czy pianisty.
Debussy wysublimowany, a As-dur – cóż – zupełnie inny od łotewskiego. Gostkówna była usatysfakcjonowana.
Natomiast przed przerwą chyba rzadko słyszane Preludia Chopina w orkiestracji Jeana Francaix. Nie rozwodząc się zbytnio nad pułapkami zorkiestrowania takiego cyklu na wielką orkiestrę, Sinfonia bardzo dobrze radziła sobie z szybkimi pasażami rozpisanymi na różne instrumenty. Najbardziej podobały mi się preludia „chorałowe” zorkiestrowane na blaszaki w stylu brucknerowsko-brahmsowskim, a całość nieodparcie przywodziła na myśl Obrazki z Wystawy.
Wszystko zagrane równo, z mięskiem.
Preludiów słuchaliśmy z XV rzędu, Czajkowskiego (też) z XVIII.
A mi się ten As-dur średnio w interpretacji Cho podoba. Słucham go trzeci raz i zawsze czuję pewien zawód – jakieś manieryzmy, brak potoczystości, twarde łupanie, ale ten skąpany w księżycowej poświacie Debussy (ostatnio go tu wywołałam!) zagrany mięciutko, delikatnie, czarownie, piano, pianissimo, pianissimo impossibile… Dla mnie to była chwila kiedy czas stanął w miejscu, niestety publiczność (co zrozumiałe) domagała się jeszcze Chopina 😉
Próba przepisania Preludiów na orkiestrę (i zagranie potem tego!) karkołomna pod każdym względem, ale dyrygent i orkiestra byli świetni! Wielkie ukłony! Jaka to jest trudna i wielowarstwowa muzyka ten Chopin 😉
Polonez w wykonaniu Cho eksponuje muzyczno-techniczne walory dzieła, ale nie zachęca do wzniecenia powstania narodowego jak wykonania Rubinsteina.
Już w Warszawie.
Dzięki za wszystkie relacje. Zabawna historia z Bostridgem na Schubertiadzie (zawsze chciałam tam się wybrać) 🙂 Co zaś do Cho, skąd on ma wiedzieć coś o wzniecaniu polskich powstań narodowych? 😉 Mnie się jego Polonez As-dur na konkursie podobał i nawet stwierdziłam, że może być na nagrodę. I tak się stało. Ciekawe, że Wodzowa, która na konkursie za nim optowała, teraz już nie ma takiego entuzjazmu… Ale na pewno jest to pianista bardzo sprawny i nie ma obciachu, że to on dostał I nagrodę. Choć wolałabym na tym miejscu Charlesa – bliższa mi jest jego pianistyka.
Dziś bardzo smutna rocznica. Działam, będę dziś na obu koncertach, ale wciąż myślę. 😥
Mhm, ale nie traktuję tego jako wady. Zachęta do wzniecania powstań nie jest (i nie powinna być) domeną Cho. To zostawmy szkole polskiej 😛
Tyle się dzieje. Tak trudno nadążyć z wpisami na blogu. Do poprzednich dni chciałam tylko napisać, że jednak bardzo podobał mi się Charles Richard-Hamelin i zwłaszcza Apollon Musagète Quartett w wykonaniu Szostakowicza.
Wczoraj natomiast dwa udane letnie koncerty. FN, grająca w wersji parkowej IX Symfonię Beethovena sprawdziła się. Wprawdzie „Filharmonia na trawie” to nie jest wyrafinowane muzykowanie, a może raczej odbiór, gdyż jak FN grała w rzeczywistości trudno ocenić. Jest to jednak słuchanie przez nagłośnienie. Natomiast atmosfera absolutnie wyjątkowa. Tłumy pojawiły się wczoraj w Królikarni. Pogoda sprzyjała. Zapowiedziano, że może w przyszłym sezonie będzie więcej takich koncertów.
A później ostatni koncert letni w siedzibie Sinfonii Varsovii. Tym razem Kwartet Śląski. I to już muzykowanie z najwyższej półki. Ciekawe utwory panowie grali m.in kwartet Góreckiego napisany na zamówienie Kronos Quartet, który najbardziej mi się spodobał. Bardzo to jest budujące, że tyle wydarzeń muzycznych jednocześnie. Można sobie zrobić przerwę w festiwalu i są miejsca, gdzie można posłuchać dobrej muzyki.
@PK 13:28
Tak bardzo brakuje Bobika … Trudno uwierzyć,że to już rok bez Kingi 🙁 Ale dopóki pamiętamy to trochę z nami jest. Pozwolę sobie zacytować :
„To nie jest tak, że jak ktoś znika to na ament znika i czarna dziura w kaszmirze zostaje. Ja znikniętego przecież pamiętam czyli ja go przy życiu utrzymuję – i kiedyś podaję dalej, czyli poniekąd do mnie należy utrzymywanie moich znikniętych w stanie używalności”.
Może i miasta są po drugiej stronie
Kwiaciarnie, Kawiarnie i Plaże na Hel…
Ta druga strona to może nie koniec
Wyskok i Przeskok w najczystszą biel
Tej bieli tutaj nic nie osiągnie
Ni lilia, ni mleko, ni helski piach
Ta druga strona to myśląc pogodnie…
Pewna dość meta, więc może i start?