Stare nowe, nowe stare
Drezno zmienia się niemal z dnia na dzień. Nie jest jednak łatwo przywracać dawną legendarną świetność i jednocześnie podtrzymywać elementy przykrej, tej nowszej, przeszłości.
Wiele lat temu, w pierwszej połowie lat 80., odwiedziłam to miasto po raz pierwszy. Było zupełnie inne, bardzo smutne i przygnębiające, pamiętam głównie typowo enerdowski Altmarkt (większy niż dziś – południową pierzeję zabudowano całkiem niedawno) i w jego tle ruiny wspaniałych barokowych zabytków. Dziś to wielki plac budowy, a dla polskich zwiedzających swego rodzaju powtórka z historii – my w Warszawie też odbudowaliśmy zburzoną niemal do gołej ziemi Starówkę i unicestwiony Zamek Królewski. Wciąż trwają dyskusje, w której padają epitety: makieta, dekoracja teatralna. Podobny problem mają dziś drezdeńczycy. A nawet różnego rodzaju problemy. Np. był sobie gotycki kościół św. Zofii, którego pozostałości, nadające się być może nawet do odbudowania (poza zawalonymi wieżami), zostały rozebrane całkowicie na początku lat 60. – komuniści uznali, że w Dreźnie nie powinno być tylu kościołów, a zresztą gotyk nie pasował do wizji miasta barokowego. Dziś w tym miejscu jest już nowa tkanka miejska i św. Zofia nie będzie odbudowana, ale powstaje rekonstrukcja jednej z kaplic jako miejsca pamięci. Miejmy nadzieję, że zostanie tam wyeksponowana historia świątyni, w której pracował przez 13 lat jako organista Wilhelm Friedemann Bach.
Drezno to miasto mające jedną z najbogatszych tradycji muzycznych w Niemczech. Kogóż tu nie było, na krócej czy dłużej. Wspomniany pod poprzednim wpisem przez schwarzerpetera Carl Friedrich Abel grał w kapeli dworskiej prowadzonej przez Johanna Adolpha Hassego. Działali tu też przy dworze elektorskim Michael Praetorius, Heinrich Schütz (rekordowo długo, bo 57 lat), Johann David Heinichen, Jan Dismas Zelenka – wymieniać można by długo. Johann Sebastian Bach, jak wiadomo, napisał dla elektora Mszę h-moll (a raczej jej dwie pierwsze części); w mieście też czasem bywał. W czasach klasycyzmu i romantyzmu odwiedzał miasto, kto mógł: Haydn, Mozart, Beethoven, Gluck, Weber (przez kilka lat szef nowo powstałej opery), Wagner (jako dziecko był członkiem słynnego Kreuzchor, po latach wrócił i mieszkał przez kilka lat, również był dyrektorem opery i odniósł tu pierwsze sukcesy, stąd też uciekł w gorących czasach), Klara i Robert Schumannowie spędzili tu swe najlepsze lata, wpadał też Liszt i Chopin (ten ostatni cztery razy, m.in. z powodu Marii Wodzińskiej). I to oczywiście nie wszyscy. Odbudowa miasta to również przywrócenie miejsc, w których wielcy muzycy bywali.
Po zrównaniu niemal z ziemią Starego Miasta przez alianckie naloty w 1945 r. długo trwały dyskusje, co podnieść z ruin i dlaczego. Przez lata panowała koncepcja, by część tych ruin zostawić jako swoiste memento – ale tylko część. Najwcześniej, jeszcze w latach tużpowojennych, rozpoczęto odbudowę Zwinger (do początku lat 60.). Residenzschloss odbudowywano chyba najdłużej, od lat 60. do 2013 r. O przywróceniu do życia Frauenkirche zadecydowano dopiero po zjednoczeniu Niemiec. Nasz sympatyczny przewodnik wyraził się, że to największy puzzle na świecie – przy odbudowie przestrzegana jest zasada, że wykorzystuje się maksymalnie zachowaną substancję. Czarne kamienie (piaskowiec, który czernieje z czasem) wybijają się wśród bieli nowych fragmentów, a Frauenkirche jest niemal zupełnie biały, z pojedynczymi czarnymi fragmentami. Kiedyś, za wiele lat, to się pewnie wyrówna…
Późno też podniesiono z gruzów XIX-wieczną Semperoper: kamień węgielny położono w 1977 r., a pierwszy spektakl po odbudowie (był to Wolny strzelec, opera powstała w Dreźnie, a ponadto ostatnia wystawiona przed zburzeniem) wystawiono tu w 1985 r.
Ze scenami muzycznymi i teatralnymi przez lata nie było łatwo. Teraz Drezno odrabia wszystkie zaległości z nawiązką. Jak chwalą się miejscowi, w ciągu zaledwie ostatniego pół roku, od października do kwietnia, otwarto trzy centra artystyczne, a w nich siedem sal – na ok. 550 tys. mieszkańców wydaje się to bardzo dużo, ale jeśli się doda atrakcje muzealne (odnowiony pałac z otwartym właśnie kolejnym skrzydłem i wystawami niezliczonych skarbów z dworu saksońskiego, nowe miejsce Galerii Starych Mistrzów, Albertinum ze sztuką późniejszą), czyli fakt, że w mieście jest bardzo wiele i do słuchania, i do oglądania, nie dziwi, że miasto nastawia się intensywnie na turystykę. Tak że wśród odbudowanej tkanki starówki pojawia się też wiele nowych hoteli.
Jeśli chodzi o sam styl odbudowy, wiele jest kontrowersji. Obok całkowicie odwzorowanych barokowych kamienic pojawiają się takie, które nawiązują do stylistyki w sposób dość luźny, uproszczony. Często jest to kwestia biznesu: deweloper chce stworzyć budynek z większą ilością pięter, by pomieścić więcej mieszkańców czy gości. Może się to podobać lub nie – podobnie jak zasada odrestaurowywania również zabytków ery NRD, jak właśnie Kulturpalast czy zaplecze Semperoper. Ale to się staje faktem i teraz zależy tylko od ludzi, czy wypełnią te miejsca nową, atrakcyjną historią.
Komentarze
Niepomny wybrzydzan Wielkiego Wodza na McGegana i Philharmonia Baroque wybralem sie jeszcze raz ich posluchac. Uscislajac, wybrzydzan bylem jak najbardziej pomny, ale co mi na gluchej prowincji pozostaje? Tu nie Krakow albo Gdansk gdzie raz w roku albo czesciej goszcza a to Les Arts Florissants a to Europa Gallante. Jak (rzekomo) mowia sasiedzi, “Na biezpticu i ż..a solowiej”. W Zellerbach Hall McGegan wystawial opere “Le Temple de la Gloire” Rameau, wiec sie skusilem.
Tutaj szczegoly:
http://www.mercurynews.com/2017/04/25/philharmonia-baroque-resurrects-rameaus-temple-du-gloire-for-a-lavish-and-rare-stage-production-in-berkeley/
Byla to koprodukcja z Centre de Musique Baroque de Versailles, kierowanym przez gentlemana o pieknym francuskim nazwisku Dratwicki, Benoit zreszta. W szczegolnosci, zaimportowane byly kostiumy i scenografia.
Libretto opery piora samego Woltera jest w sensie dramatyczym dretwe. Ot, bajeczka o charakterze moralistycznym: jakie powinny byc przymioty idealnego wladcy. Ale kto by przypuszczal, ze bon-moty Woltera moga stac sie aktualne w Ameryce 21-go wieku? Szczegolnie w drugim akcie (Belus) widownia reagowala tlumionym chichotem. Bo tez aluzje do aktualnie milosciwie nam panujacego byly nie do pominiecia.
A inne wrazenia? Najbardziej mnie urzekla choreografia i kostiumy. OK, byla to pierwsza opera Rameau i pierwsza francuska opera barokowa na zywo w moim zyciu, wiec pewnie moje kryteria byly dosc nisko umiejscowione, ale mimo to nastaje, ze wierna (w miare mozliwosci i posiadanej wiedzy) reprodukcja 18-wiecznej Grande Ecurie to jest to, co tygrysy lubia najbardziej. Balet byl wrecz przepiekny.
Co do spiewania, bylo troche roznie. Wiekszosc solistow byla zaimportowana z Francji i dobrze; dalo sie nawet czesto rozumiec spiewany tekst. Mnie najbardziej ciekawili dwaj haute-contres; uwazam ten rodzaj glosu za kwintesencje francuskiej opery barokowej. Aaron Sheehan spiewal Apolla w prologu i 1. akcie, oraz Trajana w 3. Akcie czyli te same partie co Pierre Jelyotte na premierze; Artavazd Sargsian Bachusa w 2. akcie. Zdecydowanie podobal mi sie bardziej ten drugi; wysokie nuty pokonywal plynnie i naturalnie (moze poslugujac sie falsetem, a moze nie) podczas gdy Sheehan byl raczej konwencjonalnym tenorem, ktory musial sie wysilac w gornym rejestrze.
Teraz o orkiestrze. W ogolnosci bylo bardzo dobrze, nawet blacha, ktora krytykowalem pol roku temu, grala w miare czysto, choc cokolwiek niepewnie, zwlaszcza w uwerturze, gdzie zarowno trabki jak i rogi maja duze pole do popisu. Gdy ta sama muzyka wrocila na koniec prologu, bylo juz duzo lepiej. Mialem poprzednio za zle McGeganowi nagranie suity ze Swiatyni Chwaly i innych oper bez klawesynu. Wydaje sie, ze poglad na to czy klawesyn powinien byc czy nie pozostaje nierozstrzygniety. Tak pisze Bruce Lamott, dyrektor choru Philharmonia Baroque i “Scholar in Residence” tejze, z wyksztalcenia klawesynista zreszta, w programie:
“Rameau was particularly sensitive to the effect of cord progressions played by the harpsichord and cello (basso continuo) that underscore the structure and content of the text. Ever-present throughout Italian opera (hence the name continuo), the harpsichord is not included in Rameau’s orchestral accompaniments, and the absence of the ubiquitous sparkle focuses our attention on other orchestral colors.”
Czyli, jesli dobrze rozumiem, skoro w partyturze nie ma linii dla klawesynu, to klawesynu nie bylo? Co na to bardziej uczeni w Pismie niż ja? Dla mnie, amatora, muzyka orkiestrowa Rameau bez klawesynu to jak wyrafinowane francuskie danie, do ktorego roztargniony kucharz zapomnial dodac soli i pieprzu.
Na szczescie praktyka McGegana miala sie tym razem za nic do teorii Lamotta. W kanale orkiestrowym dalo sie zauwazyc dwa klawesyny (patrz zdjecia w nastepnym poscie). Pierwszy, ulokowany w centrum obok dyrygenta, byl glownie uzywany w recytatywach, ale jak najbardziej udzielal sie i w tutti. Drugi, bardziej dyskretny, towarzyszyl partiom orkiestrowym. Czesto graly obydwa na raz. W sumie, soli i pieprzu (albo „ubiquitous sparkle”) bylo tyle ile trzeba. Ciesze sie, ze McGegan sie z tego idiotyzmu, ktory ciagle wyznaje jego chormistrz, wycofal.
W sumie, bardzo piekny wieczor w pieknym miejscu (kampus University of California w Berkeley).
Ilustracja graficzna do „Swiatyni Chwaly”:
https://goo.gl/photos/fUWyjmmC2RXz2Vp78
Pobutka 3 V – jak nalezy, patriotyczna 🙂 https://www.youtube.com/watch?v=Ni4CZwKc9N8
a bis do wtoru innego drezdenczyka https://www.youtube.com/watch?v=zoPuLlvTMfU
Ha, można też i patriotycznie i autorstwa pewnego – czasowo – drezdeńczyka. Co prawda napisał ją w Berlinie, ale co tam 😉
https://www.youtube.com/watch?v=SncAaTg0OKo
Dzień dobry!
@ jrk – dzięki za reckę, tam to bym na pewno nie dotarła 😉
W Dreźnie i Mickiewicz część III Wiadomego Dramatu pisał (z głową owiniętą koszulą na drugi dzień w gorączce znaleziony a wszystko już było napisane w relacji bodajże A. Chodźki i „Flet czarnoksięski” Mozarta widział Wieszcz Adam w tymże Dreźnie itd. itp) no i Vonnegut – też wiadomo.
Skoro dziś taki dzień to tradycyjnie sobie śpiewam cicho pod nosem zlinkowane powyżej: ” Witaj majowa jutrzenko…”
Jednakowoż zasromawszy się ale i, skądinąd, ucieszon z odznaczenia dla Profesora linkuję:
http://natemat.pl/207275,profesor-odznaczony-przez-dude-majowa-jutrzenko-swiec-naszej-dobrej-zmianie
Cóż za bezprzykładne wazeliniarstwo ze starczych ust, aż mnie zemdliło… Wazeliniarstwo, dodajmy, od razu ukarane – bo z tego wszystkiego odznaczonemu Mieczysławowi Aleksandrowi T. pomylił się trzeci maja z pierwszym (!) 😉
No przykre, ale mnie akurat nie zaskakuje. Nie dlatego nawet, że Profesor ma prawie 96 lat, więc korzysta, jak dają, ale jeszcze bardziej dlatego, że znałam go jako zwolennika PiS nie od dziś, ale jeszcze z czasów poprzednich rządów tej partii. Wtedy jednak było inaczej, z niektórymi pisowcami szło się nawet dogadać. Zresztą jedyne odznaczenie państwowe, jakie zdarzyło mi się otrzymać, wręczył mi minister Ujazdowski, co, powiem szczerze, wówczas było dla mnie źródłem pewnego stresu. Dziś tego nie żałuję, bo były minister okazał się porządnym człowiekiem 😉
Profesor ma głowę w książkach i muzyce i być może nie zauważył, czym są rządy PiS dziś. Cóż. Jego zasługi dla kultury są oczywiste, więc… dalej już nic nie powiem.
Simon Rattle po raz ostatni przedstawił dzisiaj program sezonu koncertowego 2017/18 Filharmoników Berlińskich jako ich szef. Ten rozdział zamyka 24 czerwca 2018 r. VI Symfonią G. Mahlera, która była jego debiutem z tą orkiestrą w 1987 r. Nieco wcześniej, bo 14,15 i 16 czerwca 2018 r. zagra z K. Zimermanem Symfonię „The Age of Anxiety” L. Bernsteina. Symfonię tę KZ w przyszłym sezonie zagra wraz z Rattlem oraz jego obecną (w Berlinie i Baden Baden) i przyszłą (a w zasadzie to już obecną) orkiestrą – LSO (w Londynie i Paryżu w grudniu). Ukazały się już repertuary większości głównych sal koncertowych i na pewno w żadnej nie ma zapowiedzi recitalu KZ. Nie licząc tych w sumie siedem koncertów z BPh i LSO oraz paru recitali jesienią 2016 (Włochy/Niemcy) to drugi sezon nieobecności KZ w salach koncertowych. A i wyżej wspomniana obecność w symfonii Bernsteina wiąże się z obietnicą złożoną kompozytorowi przez pianistę, że stulecie urodzin Lenniego uczci wykonaniem tego dzieła. Wygląda to jak bardzo wczesna emerytura. Patrząc na ostatnie lata zmniejszającej się aktywności KZ – konsekwencję widzę. A że z żalem, to już inna rzecz.
„Ile ja jeszcze takich projektów mogę zagrać?” – rzucił smutno do mnie KZ po przepięknych sonatach Schuberta w Amsterdamie. Wygląda na to, że jest po prostu zmęczony. Ale Bernsteina zrobi, bo mu obiecał – zobowiązania wobec martwych są dla niego równie ważne jak te wobec żywych, a kto wie, czy nie ważniejsze…
Bardzo szkoda, ale cóż, wola artysty.
Do wczorajszej informacji małe uzupełnienie. Przyszła pocztą książka programowa Tonhalle Orchester Zürich, w której znalazłem informację o koncertach KZ w Zurichu (21,22 i 23 marca 2018) – z tą samą Symfonią L. Bernsteina.
Ale znalazłem również drugą informację – tym bardziej ciekawą, że dotyczącą festiwalu, który zacznie się w Katowicach już niebawem. Tyle tylko, że informacja dotyczy edycji festiwalu „Katowice – Kultura – Natura” w roku 2018. Na dwa dni orkiestrą rezydującą będzie właśnie Tonhalle Orchester Zürich z jej obecnym szefem muzycznym, Lionelem Bringuierem. I tak: 19.05.2018 w programie Ravel – „Ma mère l’Oye”; Lutosławski – „Les espaces du sommeil” (baryton jeszcze nie ustalony), Dutilleux – Symfonia nr 1. Drugiego dnia, 20.05.2018: Honegger – „Rugby”, Britten – Koncert fortepianowy D-dur (solista Leif Ove Andsnes), Rimski- Korsakow – „Szeherezada”. No i fajnie będzie. Bardzo się cieszę z Andsnesa w Katowicach – zwłaszcza w Brittenie.