Nayukochańsi…
„…Dawno do was niepisałem bo to tak im więcey się spóźni tem więcey się rzeczy do pisania nawali – i tyle i tyle że z ogromu na niczem się kończą. Tak też dziś piszę wam tylko pare słów żebyście wiedzieli żem zdrów żem wasz list dostał. Miałem grippę jak cały świat tuteyszy (…)”… Tak, to Fryc. Dotarły właśnie do Muzeum Chopina bezcenne eksponaty, sześć jego listów do rodziny, trochę korespondencji między jego siostrą Ludwiką a Jane Stirling już po jego śmierci i trochę drobiazgów. Do 24 kwietnia można w osobnej salce muzeum oglądać te cuda w oryginale, później pójdą do skarbca. Do małej wystawki włączono też parę portrecików, o których mowa jest w listach, a także kilka kartek szkiców (straszliwie pokreślonych) do Sonaty wiolonczelowej, o której powstawaniu też tam się mówi – bo to listy z lat 1845-48.
Kupił je dla muzeum pan Marek Keller, marszand mieszkający od wielu lat w mieście Meksyk i zajmujący się na co dzień współczesną sztuką meksykańską. Skromny, trzeba było go namawiać do powiedzenia paru słów o sobie. Poza Polską od 1972 r. Już nie pierwszy raz pomaga muzeum – kontakt z nim wypracowała jeszcze poprzednia pani kustosz – Hanna Wróblewska-Straus.
Niektóre z tych listów napisane są tak drobnym maczkiem, biegnącym w różne strony, że człowiek się dziwi, jak adresaci mogli je czytać? Wieczorem przy lampie naftowej zapewne się nie dało, ale i w dzień chyba z lupą trzeba by je oglądać. Jest tam o wszystkim – o pisaniu sonaty, o piciu czekolady, o przygotowywaniu się do ostatniego koncertu w Paryżu (to w tym cytowanym wyżej liście). Treść większości tych listów jest już znana – pochodzą one z kolekcji potomkiń Ludwiki, Marii i Laury Ciechomskich i ostatni raz były wystawiane zaraz przed wojną, na kopiach opierał się tekst opublikowany w pełnym zbiorze listów Sydowa. Teraz mamy oryginały, które jeszcze właśnie u Sydowa zostały określone jako zaginione – wiadomo, że podczas wojny spłonęło mieszkanie Laury Ciechomskiej. Ale listy szczęśliwie zostały przekazane dalej. Gdzie były do dziś – nie wiadomo, poprzedni właściciele chcą pozostać anonimowi. Najważniejsze, że mamy je tu i że stan tej kolekcji już jest prawie taki, jak przed wojną – może i dwa pozostałe eksponaty wypłyną? Może w ogóle jeszcze coś w świecie wypłynie?
Tak to jest z tym Chopkiem, ciągle sprawia nam niespodzianki. W każdym razie to jest święto dla chopinologów, i chyba nie tylko.
Jeszcze jeden zabawny szczegół. W kolekcji znajduje się też fragment zaadresowanej koperty (zresztą do listu Chopina, który już w tutejszych zbiorach się znajduje), a ten adres brzmi tak: „Madame Chopin, par Berlin à Varsovie”, pod tym małymi literkami „en Pologne”, a pod spodem: „Ulica nowy świat, w domu W. Pana Barcińskiego, obok ulicy Wareckiej, niedaleko Bentkowskiego”. I jakoś doszło. Ciekawe, jak byłoby dziś…
Komentarze
Cudowne odkrycie, oby jak najwiecej….moze by sie kiedys gdzies znalazla garderoba Chopina? Czy to mozliwe?
Jak to drobiazgi do skarbca? To znaczy ze po 24 kwietnia juz nikt tego nie zobaczy?
Pani Redaktor,
Nie jestem komentatorem Pani blogu, w obszarze kultury który Pani porusza, nie czuje się kompetentny żeby zabierać głos.
Ale czytam Panią z przyjemnością zarówno w papierowej jak i blogowej Polityce.
Pozwalam sobie wkleić link do Pani kolegi z sąsiedniego blogu, bo sprawa wydaje mi się wymagająca nagłośnienia.
Pozdrawiam Panią i Blogowiczów.
http://film.blog.polityka.pl/2011/03/24/i-nie-zmienia-sie-nic-czyli-pisfu-ekspertyzy/
Podobno kiedyś dwóch amerykańskich studentów zaadresowało list „Profesor Einstein, Europa” i też doszło 🙂
parker – witam, kojarzę z blogów politycznych. Tego „kolegi z sąsiedniego blogu” nie znam, pierwszy raz widzę, że mamy taki blog na stronie. Poczytam, jak będę miała chwilę czasu. Teraz niestety go nie mam – dopiero wróciłam i natychmiast idę spać, bo rano w pociąg i do Katowic. Jedno widzę po wstępnym rzuceniu okiem – wydaje mi się, że dyskusja na ten temat nie jest na ten blog.
Pozdrawiam.
Pani Kierowniczko, mnie też wydaje się, że ten link to nie tutaj. Ale dlaczego w ogóle się pojawił? Tutaj miałbym dwie koncepcje. Po pierwsze, po skutecznej akcji w obronie studia wydała się Paniparkerowi instytucją od załatwiania przypadków trudnych i zrzut linku jest w trybie „naszymi prośbami racz nie gardzić w potrzebach naszych, ale od wszelakich złych przygód racz nas zawsze wybawiać„.
Drugi trop to taki, że ta historia to materiał na libretto operowe: Wybitny Artysta doznający Wielkiej Krzywdy od Złego Świata. Widziałbym tutaj jednak immanentną słabość materiału: gdzie Mimi i gdzie Musetta? Dwie lesbijki występujące szkatułkowo, jako opowieść w opowieści, nie wydają się dostateczne dla należytego wyeksponowania wątku romansowego.
Dorota Szwarcman
Nie proponuje dyskusji na tym blogu.
Dlatego podlinkowałem tamten.
Ale sprawa sposobu funkcjonowanie PISF jest dla mnie bulwersująca, wiec chciałem nią ludzi, którym prawy kultury są nieobojętne zainteresować.
Jeden z moich korespondentów mieszka w niemałym mieście przy ulicy, która od kilku lat nie ma nazwy (jeszcze nie jest pod wezwaniem :-).
Więc adresuję trochę bardziej szczegółowo niż w przypadku AE :
Pani…
za kioskiem Ruchu
niedaleko Biedronki
nazwa miasta (bez kodu, bo skoro nie ma ulicy…)
I też dochodzi !
A moi Starzy, mieszkający w niemieckim mieście średniej wielkości, dostali od znajomych kartkę z Egiptu zaadresowaną (w tłumaczeniu) tak:
Imię i Imię (nazwiska polskie, więc były za trudne)
Taki mały ceglany domek w okolicy dworca
Miasto (jasne, że bez kodu)
BRD
Latami przechowywali tę kartkę na dowód dla ewentualnych niedowiarków, ale potem im się gdzieś zapodziała przy przeprowadzce. 🙂
Ja też przeczytałem przedmiotowy kawałek blogu w obronie Wybitnego Polskiego Artysty, który Chce Wykonać Dzieło Znakomite na Berlin. Bo dzwonią. Z uczuciem zatkania się czytałem i dziwnej dejavuści: jak nie mówią jak chcemy to go opluwamy. I mówimy, źle się dzieje. I że nieuki to nieokrzesane. Jakbym czytał wpisy do forów polskich…. nawet przekleństwa były 😆
Dosyć śmieszny list i ja dostałem z zagranicy, jak jeszcze pracowałem na uniwersytecie jeszcze im. Bieruta, to przyszedł list (nazwisko poprawnie) Beirut University, Warsaw. Doszedł!
natomiast trochę zabawniej jest (było) gdzieś tam między Teksasem a Arizonką.
– Skąd jesteś ?
– z Warszawy
– ???
– z Polski
– ???
– z Europy
– aaaa, to koło Rosji 🙂
Beirut University to z Wrocławioem mi się kojarzy. Skoro doszedł, chwała Poczcie Polskiej. Teraz też dobrze dochodzi. Mieszka pani o nazwisku, jak nasze, o dwadzieścia jeden numerów wyżej, ale wszystkie listy do niej adresowane przychodzą do nas.
Wikłanie w problem rzeczywiście ciekawe. Wyjaśnienia Babilas do mnie trafiają. Oba.
O listach już czytałem, ale nie podano informacji o fundatorze, dopiero PK wyjasniła. To dla mnie skandaliczne, że się podaje, jak się wzbogaciło muzeum, a pomija się fundatora
Właściwie Parker ma rację. Każdy film na taki temat powinien być dofinansowany w ramach walki z dyskryminacją i walki o tolerancję. Każda opinia negatywna jest dowodem dyskryminacji braku tolerancji. Chyba rzeczywiście sprawa na operę się nadaje.
Stanisławie, piszą więcej niż ja – na „Wyborczej”:
http://wyborcza.pl/1,75475,9317752,Kim_jest_Marek_Keller_.html
Jestem już na 19. piętrze katowickiego Qubusa. Widok głównie na bloczydła, ale jak spojrzę w prawo, widzę Akademię Muzyczną, gdzie za parę godzin się udam. 🙂
Ciekawe, przeczytałem
@Tadeusz @Stanisław
Wydaje mi się, że Panowie nie zrozumieli intencji którymi się kierowałem wklejając link.
Chciałem zwrócić uwagę na sposób funkcjonowania instytucji, finansowanej ze środków publicznych.
Jeżeli nie widzicie nic niestosownego w opisywanym przypadku, to chyba Dorota Szwarcman ma rację, że napisałem pod zły adres.
@parker
Ale myśmy chyba całkiem dobrze zrozumieli. W skrócie wygląda to tak, że jest oburzenie, ponieważ dwóch (z trojga) recenzentów napisało, zapewne zgodnie z przekonaniami, recenzje negatywne. Jednemu też się nie podoba, że głównym motywem (co reżyser powtarza) jest stworzenie czegoś na festiwal w Berlinie. Ot cały impuls artystyczny. Rozumiem także, że gdyby recenzenci wszyscy padli na kolana, to wniosek byłby taki, że instytucja ta pracuje świetnie. Jeżeli czegoś jednak nie zrozumiałem, proszę o wyjaśnienie.
Mam takie wrażenie, że jak komuś się nie podoba tryb rozdawania moich pieniędzy (publiczne to i moje), to: albo powinien sam się finansować i się nie przejmować totalnie. Albo przyjąć reguły gry i nie próbować szczuć innych osób na instytucję rozdawniczą. Może ewentualnie wnioskować o zmianę reguł gry, ale nadal z wyłączeniem osób postronnych.
A niesmak zostawia ton i stylistyka tych łajanek obu reżyserów na blogu. Już jaśniej nie umiem 😆
Moi drodzy, tu zwracam się także do parkera, problem, jaki to artysta jest biedny, bo innym się nie podoba, że w jego filmie przeklinają, jest jak dla mnie jednym z mniejszych problemów w naszym obecnym życiu kulturalnym.
Mówię to zwłaszcza po dniu wczorajszym, kiedy to usłyszałam tyle rzeczy, ze włos mi się na głowie zjeżył, a opowiadać o nich nie bardzo mogę. Człowiek tylko dostaje wścieklicy, bo nie tylko rządzi niekompetencja, za pełnym przyzwoleniem, a nawet poklaskiem władzy (bo nie wie, że o coś trzeba walczyć, więc nie walczy i nie wychciewa z ministerstwa pieniędzy), ale przede wszystkim jest pogarda dla kompetencji, właśnie z wymienionych powodów.
I to nie dotyczy bynajmniej kontrowersyjnych dzieł, w których ktoś przeklina.
Na razie gryzę się w język, ale chyba nadchodzi moment, kiedy znów nie wytrzymam.
A mnie zastanawia jedno, dlaczego TEN FILM, ma byc interesujacy? bo jest o zakazanej milosci? o jakims bracie ktory wtraca sie zycie dziewczyny? troche to naciagane. Jesli to wspolczesna bajka to co innego. Pozatym jak zrozumialam na film czeka Berlinare , ktory nie jest gotowy? Jak to mozliwe? Czekac na cos co jeszcze nie jest gotowe?
Jak dla mnie za duzo jest rezyserow w Polsce, za duza ” ich produkcja” tak jak aktorow… Moze warto sobie wbic cos do glowy : ze nie tylko licza sie lokcie ale tez inteligencja, obycie, kultura o tak kultura slowa by sie rzeklo, bo niektorzy Panowie Rezyserzy posluguja sie marginesowym jezykiem. No i jeszcze jedno, NIE KAZDY MA TALENT.
A dzis kazdemu sie wmawia ze moze wszytsko, dizeki takim programom tv gdzie ludziom wmawia sie bajery ze moga tanczyc w balecie , kiedy nigdy tego nie robili, albo moga spiewac a nikt im nie powiedzial ze glosu nie maja. I tak w kazdej dziedzinie artystycznej.
Ja jestem zwolenniczka kina kostiumowego, tego typu kino jakie tam zaprezentowano jest kiczowate i nie interesujace, ile mozna ogaldac jak zyja ludize wokol smazalni frytek czy w blokowisku. Zycie to nie tylko to.
chiaranzana przedostatni akapit święte słowa. Święte. Dotyczy to zresztą ni tylko „sztuki”, ale właściwie wszystkich dziedzin życia. Przodują w tym Amerykanie, ale tendencja rozlewa się na cały świat.
Tadeusz,
Piszesz jasno i jaśniej nie trzeba.
Przecież nie twierdzę, że Cię nie rozumiem, tylko że Ty mnie 🙂
Nie chcąc być intruzem, nie wyrażałem tutaj swojego stanowiska, bo co miałem na ten temat do powiedzenia wyraziłem na podlinkowanym blogu.
Twórczości ani osoby reżysera nie znam.
Nie oburza mnie odrzucenie jego projektu.
Nic nie mam do recenzji.
Pytają ludzi o opinię, to ją wyrażają i poza „nie za ładnymi dziewczynami” nie ma w nich nic niestosownego.(Może i by się coś znalazło, ale nie chcę na tym koncentrować uwagi.)
Jednak sytuacja w której artysta, aby zdobyć dofinansowanie swojej pracy, musi się przypodobać innym artystom po fachu, uważam za uwłaczające tej profesji.
Bo bunt i niezgoda ze „starymi” napędza sztukę od stuleci.
Przykładów nie trzeba chyba dawać?
A jak ocenić etycznie sytuację, w której o wartości artystycznej projektu, wypowiada się reżyser, który o przecież ograniczone środki, sam rywalizuje z ocenianym artystą? Który sam korzysta z dofinansowania do swojego ostatniego filmu?
Przecież takie zasady, by z dwunastu apostołów klikę zrobiły.
Ja jestem prosty pies i na wyższych sferach filmowych się nie znam, więc tak sobie głównie ogólnie i teoretycznie zaszczekam.
Jeżeli na jakieś dzieło przyznawana jest publiczna forsa, to chyba lepiej, że nie przydziela jej po uważaniu jakiś pojedynczy urzędnik, tylko powołuje się komisję bądź prosi o ocenę kilku fachowców i dopiero na tej podstawie daje grant. A ci fachowcy to kto? Ano, jak by nie obracać, zawsze będą to ludzie „z branży”, czyli w ten czy inny sposób koledzy twórcy. I nie bardzo rozumiem, dlaczego poddanie się pod ich ocenę ma być takie uwłaczające. Dlaczego nie uwłacza to np. naukowcom, a uwłacza reżyserom?
W wydawnictwach odkąd pamiętam istnieje coś takiego jak recenzja wewnętrzna, którą piszą nieraz ludzie również w danym wydawnictwie publikujący. Też nie słyszałem, żeby wzbudzało to powszechne oburzenie na zasadniczo niecne i nieetyczne wydawnicze praktyki. Choć oczywiście niecne (i wbrew własnym interesom) byłoby poproszenie o taką recenzję kogoś znanego z antypatii bądź nadmiernej sympatii do autora.
Inaczej natomiast wygląda sprawa, jeżeli odbywa się coś w rodzaju konkursu i ktoś z jego uczestników jest równocześnie jurorem. To jest oczywiście bez dwóch zdań nieetyczne. Nie jest dla mnie jasne, czy właśnie tak było w omawianym przypadku (odniosłem wrażenie, że nie, ale mogę się mylić), ale jeśli by było, to nie można by tego uznać za fair play.
Wszystko to piszę zupełnie niezależnie od tego, że mnie też się pomysł Wojcieszka na film – na podstawie opisu – wydaje dość kiczowaty i niepozbierany, a niektóre argumenty przytaczane w jego obronie… hmm, nawet nie operowe, a operetkowe. Ale jeżeli zasady przyznawania pieniędzy przez PISF nie są w porządku, to nie chodzi tu już o jednego Wojcieszka. Tyle że ja na razie mam za mało danych, żeby na temat tych zasad mieć jakąś własną opinię.
Natomiast jak chodzi o bunt i niezgodę ze starymi: owszem, jest to napęd kultury, ale też zawsze tak było, że ci starzy, akademicy, buntowników niezbyt chętnie finansowali i rebelianci byli zmuszeni do szukania sobie alternatywnych źródeł forsy. W związku z czym pytanie: jakie właściwie zadania i cele ma PISF (pytam bez ironii, naprawdę nie jestem zbyt dobrze poinformowany)? Czy jest to instytucja w założeniu mająca wspierać buntowników i narybek (bywają takie), czy też instytucja mainstreamowa, raczej akademicka, która woli się odwoływać do sprawdzonych i uznanych wzorców? Bo może po prostu młody reżyser zgłosił się nie tam, gdzie trzeba?
A, to teraz mnie się rozjaśniło!
Problem jest istotny, stary i… chyba nierozwiązywalny demokratycznie.
A. Urzędnik sam nie ma prawa zadecydować. Słusznie.
B. Powołuje się kogoś do oceny projektu. Słusznie.
C. A ekspert to… no właśnie. Taki sam specjalista jak oceniany. No bo on jest najbardziej kompetentny.
I nie jest to cecha tylko oceny projektów artystycznych. Dokładnie to samo jest w projektach naukowych: specjalistę w fizyce ciała zielonego oceni specjalista w fizyce ciała zielonego. Takich specjalistów bywa w Polsce trzech. Albo i dwóch.
Jak inaczej? Recenzentów naukowych można powoływać ze świata. Koszty. Język. Recenzentów filmu, symfonii: krytycy, publiczność. Tylko, czy oni z projektu są w sobie w stanie wyobrazić skończony film, symfonię?? Czy sa w stanie ocenić nowatorstwo??
Najbezpieczniej tę sztukę robić za własne pieniądze (zdobyte od biznesu to też własne).
Bobik, masz większy refleks… o tym samym piszemy. Ty to jednak jesteś mądry pies! 🙂
Do Bobika: w tym systemie specjalistów każdy jest i jurorem i ocenianym. Ja jako artysta czy uczony oceniam kogoś, ale i chcę te pieniądze dostać. No bo ilu tych uczonych w danej specjalności jest? Przy okazji to ci uczeni chcą dostawać pieniądze na granty (ale nazwy mają… granda), ale recenzować nie bardzo. Nie wiem jak to w Sztuce.
Jest takze pewna roznica: w nauce recenzowane prace sa, przynajmniej idealnie, anonimowe (w praktyce wewnatrz waskiej grupy specjalistow czasem mozna poznac piszacego po tresci, ale to juz nieuniknione).
W systemie dawnego KBN projekty naukowe nie były anonimowe. Anonimowi byli recenzenci.
Analogie z nauką są moim zdaniem nieuprawnione.
Świat nauki jest hierarchiczny.
Sztuka ze swej natury hierarchiczna być nie może.
PISF ma budżet około 100 milionów o który rywalizują wszyscy filmowcy.
Miedzy innymi ci, którzy opiniują projekty.
Czy naprawdę muszę tłumaczyć, że to chora sytuacja?
Niech opiniują krytycy, niech opiniują historycy sztuki, niech dzielą po równo na wszystkie zgłoszone projekty, bo mówimy o dofinansowaniu a nie finansowaniu przecież, wiec i tak trzeba na film znaleźć producenta.
Zgłoszonych zostanie dwadzieścia filmów, podzielić na dwadzieścia, pięćdziesiąt, podzielić na pięćdziesiąt pulę.
Ale nie można przyjąć, że tak jak jest, jest dobrze, bo lepiej się nie da.
Jak się nie da, to zlikwidować instytucję, bo zaakceptować takiego stanu rzeczy nie można.
Ja dostaję granty na projekty kulturalne na różnych zasadach. Czasem jako jawny Pies Bobik (i wtedy wiem, że będzie oceniać jakaś komisja ekspercka, zapewne złożona z osób robiącyh mniej więcej podobne rzeczy jak ja, co mi szczególnej ujmy na honorze nie czyni), a czasem anonimowo, jeżeli jest rozpisany konkurs z taką właśnie regułą (gdzie również będą oceniać jacyś eksperci z branży, nie wiedzący wprawdzie kto jzacz, ale mający swoje upodobania, najprawdopodobniej dość akademickie) . Nie mogę powiedzieć, żebym któryś z tych sposobów uznawał za gorszy czy lepszy. Prawdę mówiąc, jeden pies. 😉
I oczywiście zgadzam się z Tadeuszem (dziękując równocześnie za komplement 🙂 ), że zwykle w tym systemie jest się raz jurorem, a raz ocenianym. No, chyba że się karierę dopiero zaczyna i pozycji jurora jeszcze się nie dochrapało. Ale też skądinąd trudno ją przyznawać tylko za to, że ktoś jest młody. 😉 Cóż, nawet szczeniak wie, że takie jest życie. 🙂
adres brzmi tak: „Madame Chopin, par Berlin a Varsovie”, pod tym małymi literkami „en Pologne”, a pod spodem: „Ulica nowy świat, w domu W. Pana Barcińskiego, obok ulicy Wareckiej, niedaleko Bentkowskiego”. I jakoś doszło. Ciekawe, jak byłoby dziś
Ano dosło! Piknie dosło! Nie w takik warunkak dochodziło! Boce, jak downo, downo temu na Uniwersytecie Turbaczowskim pisołek prace magisterskom o zyciu psów w XIX-wiecnym Teksasie. No i przy okazji dowiedziołek sie, ze mniej więcej wte, kie pon Szopen studiowoł w warsiawskiej Skole Głównej Muzyki, to z urzędami poctowymi w tym Teksasie było barzo płóno. Tak w ogóle to sam Teksas nalezoł wte do Meksyku, ba hamerykańskik osadników było tamok coroz więcej i więcej. Haj. No i kie jakisi Hamerykanin jechoł do tego Teksasu, to najcynściej trasom przez miastecko Natchitoches, co to nojdowało sie przy ówcesnej granicy hamerykańsko-meksykańskiej. A kie przez to miastecko on przejezdzoł, to chyboł ku niemu pracownik tamtejsej pocty i wołoł:
– Witojcie, panocku! Kany to jedziecie takim piknym wozem jak z łesternu?
– A do Teksasu, krzesny. Do stryka, co to mo farme nad ujściem rzeki Brazos.
– Nad ujściem Brazos!? – wołoł poctowiec. – Z nieba zeście mi spadli panocku! To znacy, ze bedziecie przejezdzać blisko posesji Johna Tena, Toma Hundreda i Billa Thousanda! A na nasej poccie som do nik listy! Moglibyście wziąć te listy ze sobom i dostarcyć adresatom?
– Bajuści. Dawojcie te listy.
No i poctowiec dawoł listy nieznajomemu.
A za godzine poziro – widzi, ze w strone Teksasu jedzie kolejny Hamerykanin.
– Witojcie, panocku! – woło poctowiec do kolejnego niepiloka. – Kany to jedziecie?
– A, nad potocek San Jacinto.
– Nad potocek San Jacinto? Jak piknie! Tamok som farmy Jimmy’ego McDonalda i Freda Burgerkinga! Mom tutok do nik listy. Nie zawieźlibyście im tyk listów?
– A cobyk mioł nie zawieźć! Zawieze! A jeśli mocie jesce jakiesi listy do mieskańców okolic San Jacinto – to tyz mi je dojcie.
I tak to wyglądało. Pocta na Dzikim Zachodnie działała po cynści państwowo, a po cynści – społecnie. No i jakosi te listy dochodziły. Zapewne nie syćkie – ale wiele dochodziło. A kie idzie o sam Teksas, to te listy, ftóre dosły, mozno se teroz piknie przecytać w kilku opasłyk tomak „Austin Papers” (Washington, 1924-1928). Haj 😀
Teraz dopiero doczytałem komentarz Parkera i od razu zgłaszam zastrzeżenie. Dzielenie budżetu po równo na wszystkie zgłoszone projekty, to by dopiero było chore. Dlaczego z publicznych pieniędzy miałaby być finansowana również realizacja jakichś kompletnych chał i niedoróbek? I dlaczego one miałyby dostawać tyle samo, co filmy, które zapowiadają się na dzieła wybitne?
A kto ma oceniać, co się zapowiada marnie, a co wybitnie? No, eksperci. 😆 Jacy? Parker proponuje krytyków i historyków sztuki. Ja tam nie jestem wcale przekonany, że krytyk czy historyk sztuki potrafi pomysł, zajawkę, kilkanaście kadrów zawsze ocenić lepiej niż inny reżyser. Krytyk zwykle styka się z dziełem już ukończonym i z niego „wyciąga sensy”. Mógł w życiu sam nie nakręcić żadnego filmu i nie musi mieć nosa do tego, czy wstępny materiał daje nadzieję na dzieło znakomite, czy też „z tych kawałków trudno będzie”. A stary fachura czasem potrafi to powiedzieć z bardzo dużym prawdopodobieństwem.
Ja prawdę mówiąc wolę, kiedy oceniają mnie praktycy, nie teoretycy. Ale „wolę” to jest oczywiście bardzo miękkie kryterium. 🙂
Jakby można było ocenić dzieło przed powstaniem, na podstawie projektu, toby chały i niedoróbki nie powstawały.
Bo nikt chały ani niedoróbki nie zamierza tworzyć.
A co, dziś za pieniądze Instytutu to chały nie powstają?
Tu nie ma idealnych rozwiązań, tu zgoda.
Ale też wiadomo, że są gorsze i lepsze.
To które jest, uważam za gorsze od rzucania kostką.
A dzielenie po równo przynajmniej sprawiedliwe.
Każdy ma takie same szanse.
W nauce teraz jest tak ciekawie, że mają pieniądze dostawać młodzi. Młody, ex definitione, to taki któś do 35 roku życia. Właśnie za to, że młodzi. Są nauki, w których tylko młody coś zrobi, np. matematyka, ale w wielu innych posiadanie doświadczenia nie jest złe… no ale ci mają szukać pieniędzy w przemyśle. Ci w szkolnictwie artystycznym też 🙂 A co, jest egalitaryzm czy nie? Np. nauczyciel baletu może testować baletki na zużycie. Albo wytrzymałość paneli podłogowych na ścieranie. Hihi.
Sorry, Parkerze, ale znowu się nie zgodzę. Naprawdę są takie projekty, o których od początku można powiedzieć, że nie mają ani rąk, ani nóg, ani pojęcia. Jeżeli są robione na własny koszt (np. pisanie książki czy malowanie obrazu), to proszę bardzo, nic mi ich realizacja nie przeszkadza. Potem krytyka je wyśmieje i nikt ich nie kupi, ale to nie mój problem. Ale jeżeli to za publiczną forsę (i niemałą!), to jestem za tym, żeby istniało sito, które takie ewidentnie poronione pomysły od razu eliminuje.
Gdyby fundusze były nieograniczone, to by była inna rozmowa. Niech stypendium dostanie nawet największy grafoman i się samorealizuje. Niech każdy pacykarz dostanie darmowy przydział farb i blejtramów. Niech każdy reżyser… itp, itd. Ale skoro budżet jest kusy, to zdrowy rozsądek nakazuje wprowadzić pewne ograniczenia w dysponowaniu nim.
Nie twierdzę, że praktyka przyznawania forsy w PISF jest doskonała (pisałem zresztą, że niewiele o tym wiem). Ale jeżeli się z jakimiś założeniami dotyczącymi dzielenia tej forsy nie zgadzam już na poziomie teoretycznym, to trudno byłoby mi było optować za wprowadzeniem ich w życie. 😉
To pozostaniemy przy swoich zdaniach, pięknie się różniąc.
Są takie projekty o których od początku można powiedzieć, że nie mają ani rąk, ani nóg, ani pojęcia a z których powstają dzieła wybitne.
Lepiej zrobić dziesięć gniotów niż szansę na takie dzieło zaprzepaścić.
PISF dofinansowując filmy, zostaje udziałowcem w ewentualnych zyskach które zasilają oprócz publicznych pieniędzy jego konto.
Jakbyś chciał użyć argumentu komedii romantycznej 🙂
Akurat jezyk marginesu jest wedlug mnie elementem tak negatywnym, ze panstwowej forsy bym na to nie dawal.
Mam dwa zarzuty do wspolczesnego polskiego kina. Knajacki jezyk, ktorego nawet na ulicach nie slyszalem i fotografia, z ktorej slyna nasi operatorzy.
Jak jednego z rezyserow – recenzentow na spotkaniu z publicznoscia zapytalem, czemu w jego filmie jest tak ciemno caly czas, ze nie moge sie domyslic, czy akcja dzieje sie w dzien czy w nocy, to mi odpowiedzial, ze „wyrzygane kolorki” to sa w telewizyjnych serialach, a kino artystyczne takie byc nie moze.
Mysle, ze wlasnie definicja kina artystycznego w Polsce sie pokrecila. Artystom wydaje sie, ze wystarczy troche przeklenstw i trickow z kamera, zeby film zostal artystowski, bo porzadnie opowiedziec historie jest znacznie trudniej i nie wiem, czy mlode pokolenie to umie, ale za malo tego ogladam, zeby sie wypowiadac. Wiec nie bede.
Co P.K. uslyszala? Niech sie nie gryzie, a… nie trzyma Dywanu w obawach przed nieznanym. Czy moze konferencja o promocji polskiej kultury przez pol roku prezydencji? Ja np. wczoraj w S-1 uslyszalem, ze „Barka” jest nowym hymnem i modlitwa, a za zycia sp. papieza byla mu spiewana wciaz (a nie, ze dopiero po smierci natrafiono i naglosniona 1 przypadkowa wypowiedz, bo najczesciej spiewano mu „Abba, ojcze” i „Goralu, czy ci nie zal”, a sam z tlumami spiewal piosenki goralskie, czasem dodajac swe dorazne zwrotki, co zreszta scisle w 🙂 idiomie muzyki ludowej jest), wiec jak nie wstalem, to wojujacy antychryst jestem (a propos, 2-IV w W-wie na Pradze wstep wolny Psoj Korolienko http://etno.serpent.pl/foto/unternationale-cdq.php ) , a pod wzgledem melodii do opracowania to jest tak atrakcyjna, ze sie na koncercie do cd live (Agora wyda 19-IV – ale date wymyslili) Trebuniow-Tutkow z chorem i saksofonem znalezc musiala (gdy mozliwych innych wiele z ornamentacja goralska, nie, choc i tak koncert calkiem dlugi z a’capella i cymbalami, byle sie zmiescilo).
O filmie PISF sie nie wypowiem, bo nie mam czasu sie zapoznac.
Przypomina mi się taki wywiad z reżyserem, który w USA robił filmy (seriale, ale mniej ważne). Delikatnie nawiązując do sytuacji w Polsce, powiedział, że jakby reżyser przyszedł na plan i miał tam męki twórcze, to długo by się nie nareżyserował. Reżyser przychodzi z konkretnym planem pracy. Co się przekłada na to, że taki plan pracy — projekt — powinien wyglądać porządnie od początku.
Nie wiem, czy oglądałeś jakieś dodatki do filmów Hitchocka. ZANIM film powstał, na etapie przekonywania producenta, Hitchock produkował ogromną księgę, w której opisywał film. Później, przy produkcji, każda scena, każde ujęcie, była dokładnie rozrysowana, do układu aktorów i miejsc kamer, nie mówiąc o scenografii.
Nie wiem, może w bałaganie polskim takie cos wychodzi „projekty o których od początku można powiedzieć, że nie mają ani rąk, ani nóg, ani pojęcia a z których powstają dzieła wybitne.” A jakie to dzieła wybitne tak powstały, bardzo jestem ciekaw?
…a jeszcze z „troszczenia sie o kulture”, 28-II na konferencji prasowej-hagiograficznej po „roku owym”, w pytanie podalem za przyklad (ze sie juz dalej rozwija, mimo konca „roku” – potem dopiero od Jagny uslyszalem, ze dotacji z ministerstwta akurat zadnej nie mieli) i machalem okladka cd-r (ale tam na filmiku z poprzedniego mnie ledwo widac – zmanipulowali! 🙁 ) http://festivalmazurki.pl , no i 🙂 wlasnie minister dal im patronat! (ale nie wiem, ile to zl. i czy od razu, czy „moralnie”?)
Tadeusz,
Muzyka do Mission Impossible tak powstała.
Z bardzo marnej herbaty.
Powstawania innych wybitnych dzieł sztuki nie widziałem, więc nie mogę się wykazać przykładami.
Wchłonęło mnie życie koncertowe i towarzyskie, ale widzę, że konwersacja tu rozwija się ciekawie bez przeszkód i bez mojego udziału 😉
Z czystym sumieniem idę zatem spać 🙂
No bo, Pani Kierowniczko, wystarczy zaśpiewać „o ma konwersacjo, rozwijaj się”, a potem to już płyyynieee… 😆
KKE, jeżeli ktoś kto przy „Barce” nie wstaje, jest wojującym antychrystem, to jak się nazywa taki, który tego wybitnego utworu muzycznego w ogóle nie kojarzy, a może nawet, o zgrozo, nigdy nie słyszał? 😳
Tak w celu samoświadomościowym pytam. 😉
Czytam tę dyskusję o dotowaniu kultury (bo przecież nie o sam film chodzi), a wypowiedzi kol. Parkera przypominają mi okrutne zdanie, jakie pewien francuski autor wypowiedział na temat pewnego wybitnego muzyka francuskiego, wieloletniego szefa jednej z najwyżej dotowanych i najmniej wydajnych, francuskich instytucji muzycznych : „Jego zdaniem Państwo francuskie powinno jemu osobiście wynagrodzić wszystkie krzywdy, jakich Mozart doznał od arcybiskupa Colloredo”.
W okresie, kiedy instytucja owa opływała w dostatki, nie produkując niczego trwałego (bo przezornie umieściła w nazwie „poszukiwania”, a w sztuce nie działa prawo „szukajcie, a znajdziecie” – Picasso zresztą kpił, że „ja nie szukam, ja znajduję”), najwyżej dotowaną orkiestrą francuską był zespół całkowicie pozbawiony znaczenia.
Cały sekret jest w proporcji, wedle maksymy: „dość poczucia bezpieczeństwa, żeby zasnąć wieczorem, dość poczucia zagrożenia, żeby wstawać rano”.
PMK
Piotr Kaminski
Jeżeli jest Pan tym Piotrem Kamińskim którego żona uczyła fizyki, to proszę ją pozdrowić od anonimowego ucznia. Była wspaniałym wychowawcą.
Jeśli ta Francja oraz imię i nazwisko to tylko koincydencja, to pardon 🙂
Jak miło czytać, że moja dawna koleżanka szkolna (z wyższej klasy) była wspaniałym wychowawcą 😉
Bobik, my jednak płyniemy na tej samej fali… Barkę znam świetnie, z literatury :lol:. Ktoś tam w powieściach śpiewał. Ale nie ja.
Potwierdzam, z dumą. Dzięki za te miłe słowa, przekażę, oczywiście.
Moja Żona zresztą nadal wychowuje, tylko na trochę wyższym szczeblu, bo od 20 lat produkuje francuskich nauczycieli fizyki, prowadzi doktoraty itd. I czasem wspomina szkołę na Miodowej.
PMK
parker pisze:
2011-03-25 o godz. 17:39
Analogie z nauką są moim zdaniem nieuprawnione.
Świat nauki jest hierarchiczny.
Sztuka ze swej natury hierarchiczna być nie może.
Czym innym nauka, a czym innym świat nauki; i czym innym sztuka, a czym innym świat sztuki. W świecie zawsze obowiązują hierarchie.
Tadeuszu, może nawet płyniemy wręcz w jednej łodzi, ale na pewno nie jest to barka. 😆
Oczywiście, świat nauki nie jest ani trochę bardziej hierarchiczny, niż świat sztuki, czy raczej jest tylko hierarchicznie zorganizowany ze względów praktycznych. Nie wynika z tego bynajmniej, że profesorowie zwyczajni są obiektywnie lepsi „naukowo” od doktorów habilitowanych, a rektorzy lepsi od dziekanów. Zresztą w sztuce też się broni – jeśli kto chce – tytułów naukowych, że już nie wspomnę o konkursach, na których jury decyduje, kto lepiej przebiera paluszkami na pianinie oburącz.
Porządkujemy sobie ludzką działalność na różne sposoby, ale to nie arytmetyka.
PMK
Hoko, bardzo słuszne spostrzeżenie. Nie nauka jako taka jest hierarchiczna, tylko środowisko naukowe. A w środowisku artystycznym hierarchia jest mniej ustrukturyzowana, zinstytucjonalizowana i przez to mniej wyrazista, ale niech mi kto powie, że w ogóle nie istnieje. 😉
O, widzę, że Łajza już się zbudziła, przetarła oczęta i postanowiła nam pokazać, kto tu tak naprawdę rządzi. 😆
Łajza rządzi, cóż ze mnie za Kierownictwo… 😆
No to idę do dalszych zajęć. Pierwszy koncert dziś już o 12.
Łajza nigdy nie śpi…
To znaczy, że nawet jak wszyscy na Dywanie już śpią, samotna Łajza siedzi tu i czuwa? 😯
To się nazywa morale pracy!
Przy okazji pragnę stanowczo zdementować pogłoskę, że ja jakoby nigdy nie śpię. Ja po prostu śpię inaczej. 😆
Pisząc o hierarchiczności nauki w przeciwieństwie do wolności sztuki, miałem na myśli oczywiście strukturę organizacyjna. Proszę mnie nie łapać za słówka.
Nauka potrzebuje wolności żeby się rozwijać, tak samo sztuka.
„Porządkujemy sobie ludzką działalność na różne sposoby, ale to nie arytmetyka.”
Bez arytmetyki, trudno cokolwiek uporządkować, zwłaszcza jeśli mówimy o pieniądzach.
Trochę odbiegliśmy od tematu.
Przypominam problem, czy twórcy którzy ubiegają się o fundusze publiczne na swoja działalność powinni sami decydować o ich podziale miedzy siebie?
Czy reżyser, który sam się o takie pieniądze ubiega, może jednocześnie być osobą która o takim podziale decyduje lub ma znaczący wpływ na ten podział.
Czy można być sędziom we własnej sprawie?
Pozwólcie, że nie wezmę udziału w tej burzy mózgów, bo nieopatrznie poszedłem za linkami z tamtego blogu filmowego i dowiedziałem się tylko tyle, że młodzi gniewni w sztuce bluzgania są daleko za starymi dzielącymi pieniądze. Chociaż czynią to chętnie i w internecie, jakość pozostawia wiele do życzenia. Podobnie może być z filmami, a to by oznaczało coś gorszego niż dramat. Nie zachęca to do rozważań o finansowaniu, więc proszę o wybaczenie.
A teraz…
lla sympatycznego Bobika od niemniej sympatycznego wykonawcy, aby pies zagraniczny nie czuł się wykluczony kulturowo 😛
parker,
Pisząc o hierarchiczności nauki w przeciwieństwie do wolności sztuki, miałem na myśli oczywiście strukturę organizacyjna. Proszę mnie nie łapać za słówka.
nie no, to w jaki to niby sposób przejawia się wolność sztuki w jej strukturze organizacyjnej? 🙂
Co do samej wolności, to myślę, że w nauce jest ona czynnikiem bardziej istotnym niż w sztuce. Trudno wyobrazić sobie rzeczywisty postęp naukowy bez wolności badań. Tymczasem w sztuce samo pojęcie postępu jest względne, a w zasadzie nawet nonsensowne. A i sama „jakość” dzieła nie zależy tu od wolności twórcy, przynajmniej od wolności rozumianej jako przyzwolenie na tworzenie „czegokolwiek”. Tak rozumiana wolność to pokłosie ostatnich czasów – przez wieki całe artysta był zawsze uwikłany we wszelkie możliwe hierarchie, tak organizacyjne, jak i „jakościowe”, i jakoś nie odnoszę wrażenia, by sztuce to wychodziło na złe. Wręcz przeciwnie.
Najlepszy sposób na uniknięcie łapania za słówka – to ich staranny, precyzyjny dobór…
A w odpowiedzi na dwa pytania, powiem tak: niesposób inaczej. Projekty filmowe realizowane za państwowe pieniądze musi oceniać i kwalifikować sama profesja filmowa. Bo niby kto inny? Pisarze? Kto im zabroni pisać scenariusze? Malarze? Kto im zabroni robić scenografię?
A w ramach tej profesji zawsze będzie ktoś, kto wczoraj albo jutro stawał/stanie do tego wyścigu. Czyli nadużyć uniknąć się nie da, bo zawsze można podstawić w tym roku kolegę i w przyszłym mu się odwzajemnić.
Zresztą także z nieliczonymi przesiadkami branżowymi : architekt poprze projekt pisarza, pisarz projekt filmowca, a filmowiec projekt architekta i kto im co zrobi?
Jakby istniało wyjście idealne, to by o nim w gazetach pisali.
Można oczywiście odrzucić ten system i postawić na prywatnych producentów…
PMK
No właśnie mówiąc brutalnie parker nie widzi nic nienormalnego, żeby twórcy dostawali pieniądze publiczne, ale widzi nienormalność tego, by ich projekt był oceniany przez innych z tej branży. Ciągle rozumiem to tak, że mam dawać i nic nie mówić jak mi się użytek dziwny wydaje, czyli wyrzucaniem moich pieniędzy w błoto. Ci inni to ci sami eksperci.
A ja protestuję, bo już wiele hochsztaplerki widziałem pod tytułem Robię Sztukę, Wielki Jestem. Nie mówiąc o tym, że wielokrotnie ta sztuka jest zwrócona do innych sztukmistrzów, bo oni „zrozumieją”, a gawiedź nie.
Co to, ja filister jestem? nie będę dla publiczki masowej! Ale publiczka masowa pieniądze ma dać.
Owszem, jest wolność absolutna. Kiedy się odkleimy od wymiona dającego mamonę. Tylko większość tych sztukmistrzów jakoś nie chce.
Wolność w nauce jest pozorna. Jak jest moda na biotechnologię, to Unia wpompowała nieprzytomne ilości pieniędzy w biotechnologię i kto umiał to się załapał. Nie był wolny. Był zniewolony możliwością dostania pieniędzy.
Jest i w nauce wolność absolutna. Rosyjski matematyk, Grigorij Perelman (taki on rosyjski jak i Rejzen), rozwiązał niebywałe zagadnienie, hipotezę Poincare’go. Dostał milion dolarów nagrody, którą odrzucił, bo jego te pieniądze nie interesowały. Jego interesowało rozwiązanie zagadnienia. I ja mu tej wolności ducha szczerze zazdroszczę
Tadeuszu,
Perelman mógł to zadanie rozwiązać, ponieważ w matematyce można się w pewnej mierze obejść bez funduszy i bazować na własnym rozumie, w innych dziedzinach już nie. W rzeczonej biotechnologii żadna wolność absolutna badacza nie pomoże, jak nie będzie funduszy na aparaturę, eksperymenty etc. To jest rzecz oczywista i mówiąc o wolności badań naukowych miałem na myśli przede wszystkim brak zakazów, obszarów tabu – nawet jeśli na jakieś badania nie dostaniemy funduszy, to jednak nad samym problemem można swobodnie dyskutować.
Ale to jest wolność względna, sterowana przez rozdawców funduszy. w ten sposób tuneluje się to, o czym można robić badania.
Ja jestem absolutysta: wolność absolutna!
Więcej jest dziedzin, w których można się obejść bez pieniędzy. Np. teologia ;-), humanistyka…
@ZAMEK: wiele lat temu list z Polski zaadresowany „Birgit Nilsson, Szwecja” błyskawicznie dotarł do Adresatki.
To będę słówka dobierał precyzyjnie w poczuciu zagrożenia:)
Napisałem wcześniej, że nie ma rozwiązań idealnych, choć są lepsze i gorsze.
W sytuacji, kiedy o przyznaniu bądź nie dotacji, decydują względy uznaniowe, kiedy trudno o obiektywne kryteria, zawsze pojawia się zagrożenie jakimś układem czy po prostu nieobiektywnością.
Ale to nie znaczy, że taki patologiczny układ trzeba tworzyć.
Czy projekty filmowe musi oceniać branża filmowa?
Branża tak, bo niby kto?
Ale czy twórcy, to właśnie mam wątpliwości.
A raczej, żeby precyzyjnie dobrać słówko, to nie mam wątpliwości, że nie.
Bo to rodzi właśnie patologie.
Rozumiem, moi adwersarze uważają, że tylko twórcy mają kwalifikacje, żeby na podstawie projektu ocenić, czy mamy do czynienia z czymś wartościowym, na co warto wyłożyć publiczne pieniądze.
Pominę niejasne kryteria wartościowości dzieła.
Pominę fakt, że już po jego powstaniu, im dzieło wybitniejsze tym więcej wzbudza kontrowersji zazwyczaj.
Że te kontrowersje są najsilniejsze właśnie w środowisku twórców.
Czy można liczyć, że takie dzieło na etapie jego powstawania zyskałoby ich akceptację?
To kto decyduje, że dzieło zdobywa uznanie jako wybitne?
Krytyka a za nią publiczność, ręka w rękę.
I nie mam na myśli frekwencji, żeby być precyzyjnym.
Nie twórcy.
Czy fakt, że to twórcy kwalifikują projekty do dofinansowania chroni nas przed powstawaniem szmiry?
Praktyka mówi, że nie.
Czy gdyby kto inny o tym decydował, to powstawałoby jej więcej.
Złośliwie powiem, że więcej byłoby trudno.
To może zrezygnować z uznaniowości oceny projektu, zastosować arytmetykę i już.
Intuicyjnie uważam, że jakości naszej kinematografii by to nie popsuło.
A być może powstałyby dzieła, które przy obecnym systemie nie mają szans.
Jakiś czas temu ćwiczyliśmy „casus Gesualdo”.Niestety, tylko staranny wybór potencjalnych rodziców skutecznie rozwiązuje problem.
Drogi Parkerze,
Nadymam się jak umiem, a ni cholery nie potrafię się z Panem zgodzić.
Nie twórcy – to kto? Szwenkierzy? No przecież nonsens.
„Im dzieło wybitniejsze tym więcej wzbudza kontrowersji zazwyczaj” – to romantyczna legenda o niezrozumianym geniuszu, co pracuje dla potomności. Bujda z chrzanem i alibi. Historia zna wszystkie wyobrażalne przypadki, żadnej reguły w tym nie ma. Mogę Panu zmajstrować od ręki, z kapelusza, listę nieśmiertelnych arcydzieł, które od razu odniosły triumf.
To krytyka (?) albo/i publiczność ma rozdawać Państwowe pieniądze, na ślepo? Jak Pan to sobie wyobraża, na litość Boską? Bo sugestia, żeby wprowadzić urawniłowkę, każdemu po sześć czterdzieści i niech leci kręcić, wydaje mi się już tylko zuchwałym paradoksem.
Polecam ostatnią scenę z Zimy Muminków, tę z przebiśniegiem.
Pozdrawiam
PMK
P. S. Christian Gerhaher dostał właśnie nagrodę Oliviera za wielkie osiągnięcie artystyczne (dokładnie za Wolframa w Covent Garden).
Piotr Kaminski
Rozpocząłem tę dyskusję zbulwersowany twórczym piekiełkiem o jakim przeczytałem na podlinkowanym wcześniej blogu.
Nie zajmuję stanowiska w opisywanym przypadku, tylko zwrócił on moja uwagę, bo uważam, że zasady panujące przy przy przyznawaniu dofinansowania z budżetu, mają wpisany konflikt interesów.
Do tego uważam, że zmuszanie artysty aby zabiegał o względy innych artystów, właził im w d.. aby zyskać przychylność dla swojego projektu za nieetyczne.
Oczywiście można uznać, co za różnica czy się włazi w d.. urzędnikowi czy koledze po fachu. Dla mnie jest fundamentalna.
Jeżeli dobrze Pana rozumiem, to uważa Pan, że takiego konfliktu interesów nie da się uniknąć ani takiego włażenia w tyłek.
To jeżeli mnie Pan przekona, że tak jest, to nie mogę wyciągnąć innego wniosku jak opowiadać się za zlikwidowaniem instytucji.
A jestem za finansowaniem kultury z budżetu.
To co robić Droga Redakcjo?
PS. „romantyczna legenda o niezrozumianym geniuszu, co pracuje dla potomności.”
Tak, Pan z kapelusza, ja bym sobie pewnie musiał Googlami pomagać, ale bez trudu można skonstruować długie listy arcydzieł, które od razu zostały docenione jak i tych które nie od razu.
O tych co od razu nie mówimy, choć i one gdyby ich los miał zależeć od mniej utalentowanych kolegów być może by nie powstały.
A co z tymi co nie od razu?
Ja właściwie już wczoraj wyszczekałem, co wiedziałem i przy swoim pozostałem, bo nie widziałem argumentów, które by mnie przekonały, że cudze lepsze. 😉
Ale mogę dodać, nadal pięknie nie zgadzając się z Parkerem, że 3 dni temu rozmawiałem z szefową pewnej instytucji w niemieckim dość dużym (ale nie z tych największych) mieście. Instytucja nazywa się Kulturbüro i składa się tam m.in. podania na przydział miejskich czy landowych grantów. W rozmowie chodziło o konkretny landowy program, próbujący przybliżyć kulturę i jej twórców młodzieży szkolnej. Szefowa rwała włosy z głowy, bo w ramach tego programu w jej mieście może być realizowanych 20 projektów, podań wpłynęło dotąd ponad 70, ale z tego z trudem da się wybrać 10 takich, które rzeczywiście mają ręce i nogi. Ponieważ termin składania podań upływa już wkrótce, szefowa – znając kryteria, którymi kieruje się landowa komisja – była praktycznie pewna, że jej miasto nie wykorzysta swojego limitu i okropny ból jej to sprawiało. Nawet przyznam nieskromnie, że błagała mnie, iżbym wykombinował szybko jakiś projekt i złożył podanie, bo mnie zna i wie, że ja potrafię z rękami i nogami. 😳 Nie wiem, czy to już się zalicza do kumoterstwa, ale obiecałem jej, że się postaram. 😎
Ja też znam niektóre z tych składanych projektów i to mi absolutnie nie pozwala poprzeć przydzielania po 6,40 na każdego. W wielu przypadkach byłyby to pieniądze bez najmniejszej wątpliwości wyrzucone w błoto. A ja mam bardzo silne poczucie, że publiczna forsa to moja forsa. 🙂
Mam wrażenie, że nieco zaczynamy chodzić w kółko. Na ile rozumiem argumenty Moich Zacnych Poprzedników (ogoniastych jak i bez), to usiłują, a ja z nimi, powiedzieć, że nie bardzo wiadomo, dlaczego to akurat obywatele nazywający się artystami mają być zwolnieni z demokratycznego, publicznego, ubiegania się o publiczne fundusze. Czyli selekcji. W czym oni odróżniają się od innych obywateli? Jeżeli zaś chcą się poddać takiej selekcji, to nie widzimy innych możliwości niż skorzystanie z usług ekspertów, czyli innych ludzi znających się tak samo, lub lepiej (mają doświadczenie), na danej dziedzinie co i owi artyści. Byle wszystko było publicznie transparentne.
Sprowadza więc się chyba do tego, że kol. parker jednak sądzi, że artystom należą się specjalne prawa. Powtórzę: niby dlaczego?? 99% ich prac zostanie zapomniana w kilka lat, dokładnie jak zadania domowe uczniów. Niektóre zostaną zapomniane z dużą ulgą. Wielu wśród nich jest naciągaczy i hochsztaplerów, jak w każdej dziedzinie. Więcej pożytku jest z dobrego nauczyciela niż z szemranego artysty. Jak nauczyciel, o czym parker mówi, żona Pana Kamińskiego (Wanda?).
Najwyraźniej kol. parker jednak ma taką prometejską, romantyczną wizję artysty. Prawda i piękno przez niego przepływa…
Tu mi się przypomina wierszyk, prawie taki dobry jak Bobika:
Poeta cierpi za miliony
od 10 do 13.20
o 11.10 uwiera go pęcherz
wychodzi
rozpina rozporek
zapina rozporek
Wraca chrząka
i apiat
cierpi za miliony
Bursa.
Zasadne pytanie było: co sprawia, że sądzimy, że coś jest arcydziełem. Oj, tu było a było… niektórzy mówią, że immanentna struktura dzieła (Ingarden np.), a niektórzy, że odbiór społeczny (Lem np.), a niektórzy, że skuteczny marketing. Cały wykład z estetyki potrzebny…
Bobik, a nie chcą projektu na temat dowolny?? Szybko napiszę :lol:. To nie kumoterstwo, nie??
Tadeusz
To miło jest słyszeć, że się jest postrzeganym idealistą .A romantycznym do tego..
Ale uczciwość mi nie pozwala nie sprostować:)
Jestem, a przynajmniej uważam się za pragmatyka.
A problemu bym nie poruszał, gdyby nie o moje, czyli publiczne pieniądze chodziło.
Nie uważam żeby artyści, kogokolwiek będziemy pod tym pojęciem mieli na myśli, mieli się innymi prawami rządzić przy staraniu się o publiczne pieniądze niż nie artyści.
Ale jedną z podstawowych zasad przy ubieganiu się o publiczne pieniądze, jest brak konfliktu interesów wśród uczestników procesu.Równie ważny, jak transparentność.
Czy lepsza jest uznaniowość, przy braku możliwości w przypadku sztuki określenia jakichkolwiek kryteriów poza formalnymi, od sprawiedliwego podzielenia biedy przez wszystkich ubiegających się o fundusze?
Mam wątpliwości.
A może losowanie?
Każde z tych rozwiązań ma swoje wady i zalety.
Ubieganie się o publiczne pieniądze, nie jest równoznaczne z selekcją.
Nie mam więcej argumentów żeby wykazać, że obecny stan rzeczy jest nieetyczny i jakości naszej kinematografii nie służy.
Nie chcę się kręcić w kółko, ale odnoszę wrażenie, że ze strony moich adwersarzy nie padają żadne argumenty poza „takie jest życie”.
Jeśli sprzeciw na „takie jest życie” nazywamy romantyzmem to ja jestem Mickiewicz.
Wanda. A skąd to Tadeusz wie takie rzeczy?
Skutki „takiego-jest-życia” można i należy ograniczać, nikt nie twierdzi, że nie, ale zasięg takiego ograniczania jest… jakbytupowiedzieć: ograniczony. Trzeba się na coś zdecydować: jak forsa z kasy państwowej, to ktoś musi decydować, dla kogo. Pytamy chórem Parkera – kto? ale jakoś mocnych sugestii chwilowo brak. Urzędnik o lepkich paluszkach? Tak też bywało. Prywatny inwestor? Niejedno im zawdzięczamy nieśmiertelne arcydzieło, soit dit en passant.
W kwestii arcydzieł, to właśnie, dokładnie, powiedziałem: jedne tak, drugie owak, a trzecie kukuryku. Żadnej reguły nie ma, na szczęście.
Całusy
PMK
Tadeusz dość sprawnie zadaje pytania Internetowi… zainteresowało mnie o jakim uniwersytecie mowa. A Internet potrafi duuuużo powiedzieć, duuuużo, a tu kochanieńki połóż 5 złotych, to Cyganka…, a to chyba inna bajka jednak. Ale Internet odpowie ile żyć będę, bez 5 złotych, ot, takie pytanie można zadać:
http://www.wolframalpha.com/input/?i=male+life+expectancy+poland
Hi hi, ledwie się oddalam, to coraz ciekawiej się robi… To może tak jeszcze się trochę pooddalam 😆
W każdym razie teraz spać, bo noc o godzinę krótsza
Ale za demokracji strzelilo – rok przybywa w trzy lata !! Jedzenie z Biedronki, czy obcowanie z kultura wysoka?
Nowe Czasy. Już 7:20 a tu żadnej Pobutki – Hoko, PAKu – do roboty
No… właściwie to ja nie wiem… jeszcze budzić, skoro już Lesio obudzony?
Piotr Kaminski
Puki co, to nadal nie jestem przekonany czy Szanowny Pan i inni polemiści w ogóle w panujących w PISF stosunkach widzą coś złego i zdrożnego? Wprost to nie padło, a z obrony takiegojestżycia to raczej można inne wnioski wyciągnąć.
Zresztą na początku, jak wkleiłem link, to oburzenie wywołała postawa pokazującego produkcję kiełbasy.Żeby być uczciwszym w dyskusji, nie za ujawnienie, ale problemu nikt nie widział.
To jak w takiej sytuacji dawać jakieś pomysły rozwiązania problemu, jak go nie ma?
To bardziej od Was spodziewałem się usłyszeć co zrobić.
A czy proponowałem jakieś rozwiązania?
Myślałem, że coś tam nieśmiało proponowałem..
To teraz precyzyjnie:
Komisja, która się będzie składała z ludzi na sztuce się znających, niekoniecznie na filmie.Nazwisk nie podam.
Albo dzielenie po równo, bo to nie jest tak, że przez to ludzie nieutalentowani zaczną kręcić filmy za publiczne pieniądze, bo nie mówimy o finansowaniu tylko dofinansowaniu. Jak ktoś zdobędzie fundusze, żeby móc wystąpić o dofinansowanie, to już wstępną selekcje przeszedł, na rynku.
PS.Pisanie o urzędniku z lepkimi paluszkami vs uczciwym środowisku filmowym, jest uogólnieniem nie wartym chyba dyskusji.
Równie dobrze mógłbym napisać odwrotnie, jakby spytać w środowisku, to raczej by ta moja, podobnie niesprawiedliwa teza zwyciężyła.
Hop hop, jak tam czas zmieniony?
No, udało się. Teraz mogę powiedzieć dzień dobry 🙂
To tylko do tej dyskusji powyższej dorzucę jedno: dzielenie po równo jest w naszej dzisiejszej Polsce totalnym bezsensem nie tylko dlatego, że – tak, beztalencia będą kręcić za publiczne pieniądze, czy to finansowanie, czy to dofinansowanie, publiczne pieniądze nadal są publicznymi pieniędzmi, ale przede wszystkim dlatego, że tych pieniędzy jest mało i szkoda je dawać na byle co, naprawdę.
Bywałam w gremiach ekspertów dla instytucji rozdzielających pieniądze i wiem, jak bezsensowne jest takie komunistyczne dzielenie biedy. Wtedy ten, kto naprawdę potrzebuje i wart jest tego, dostanie zbyt mało, żeby się wyrobić, i wygrany jest ten, co bezczelnie i po chamsku przestrzeli koszty 👿 A tak się jakoś dziwnie składa, że do takiej kreatywnej księgowości mają talent ci, którzy nie mają go w innych sprawach
Dziś problem jest taki właśnie: wartościowe sprawy mogą paść z powodu zbyt małej dotacji. Powiem krótko, bo już nie wytrzymam (ale proszę, nie zadawajcie na razie dalszych pytań): nie ma w tej chwili gwarancji, że Chopin i jego Europa czy Warszawska Jesień odbędą się w tym roku w wartej tych festiwali formie. W ogóle zdaje się, że drastycznie zostały przycięte pieniądze na muzykę. Coś mi się wydaje, że czeka mnie poważna rozmowa z panem ministrem 😐
Drogi Parkerze, obawiam się, że wpadł Pan w towarzystwo zblazowanych cyników, którzy widzą „coś zdrożnego” wszędzie, gdzie oko położą i już tego nie powtarzają, żeby się wzajem nie zanudzać.
Oczywiście, że nie jest fajowo. Ale my (ja z pewnością, inni niech się przyznają, jeśli mają…) nie mamy pojęcia, jak świat uzdrowić. Wolimy chyba stałą opiekę nad chorym i niesienie mu przelotnej ulgi, kiedy i gdzie tylko można, zaleczanie stanów ostrych, zanim zza jednej zaleczonej choroby nie wychynie następna, und so weiter, und so fort.
Dlaczego komisja złożona z ludzi „znających się na sztuce” (ma Pan pomysł na consensus w tej sprawie? bo oni sami wzajem o sobie mówią często straszne rzeczy…) wydaje mi się równie wątpliwa, jak komisja ludzi z profesji, pisałem wyżej. Francuska komisja „avance sur recettes” (analogiczna) składa się wyłącznie z fachorów. Chyba jedyne wyjście, jak w demokracji, to rotacja, żeby który nie wrósł w stołek, oraz jakiś tam, w miarę możności, system checks and balances.
A teraz niezły żart. Eks-mój macierzysty miesięcznik muzyczny Diapason przebił wszystkie swoje dotychczasowe wice prima-aprilisowe, które bywały siarczyste ( parę lat temu o Piękną młynarkę w nagraniu koncertowym Callas z Glennem Gouldem klienci bili się w sklepach).
Ogłoszono mianowicie (na fali skandalu, jakim bylo niewczesne obwołanie, a następnie tchórzliwe odszczekanie, państwowych obchodów 50 rocznicy śmierci Céline’a), że Ministerstwo Kultury zabroniło oficjalnego świętowania w roku 2013 Roku Wagnerowskiego, a Operze Paryskiej przewidzianego wykonania całości Pierścienia Nibelunga, bo Wagner był be, za to Verdi (urodzony w tym samym roku… już się cieszę na repertuar polskich teatrów operowych) był postępowy i cacy i jego wyłącznie świętować należy, a Wagnera obchodzić wprawdzie, ale z daleka.
Diapason opublikował cudownie zmajstrowany list ministerstwa (na jednym z blogów oburzony komentator drwił z jego „stylu nie do naśladowania” – „inimitable”, nie podejrzewając, że to właśnie… imitacja), no i się zatrzęsło. Posypały się protesty, podobno nabrany kompozytor Pascal Dusapin napisał, czy zadzwonił do ministra z awanturą, w muzyczno-kulturalnym grajdole paryskim wre.
A najśmieszniejsze jest pewnie to, że nawet gdyby teraz ktoś chciał to naprawdę zrobić (bo kto zgłębi otchłań ministerialnej inwencji…), to nie może, bo pomysł został zawczasu ośmieszony.
Pomyślcie tylko : Polityka, piórem swej Czołowej Krytyczki Muzycznej, ogłasza w numerze datowanym z 1 kwietnia, że Ratusz postanowił wydzierżawić Pomnik Chopina w Łazienkach prywatnej firmie pralniczej na suszenie bielizny. Ale by się porobiło, nie?
Całusy
PMK
Wilhelm Richard W. chyba by nie uznał tego „ministerialnego” listu za dobry żart 😆
A czasem rzeczywistość przerasta primaaprilisową inwencję (której Diapasonowi można pozazdrościć). No bo choćby ten pomysł z przerobieniem S1 na operetkę. Mnie na to hasło od razu się otwarła szuflada z napisem prima aprilis i długo nie chciała się zamknąć…
Bardziej prawdopodobny byłby pomysł zakazu wykonywania muzyki rosyjskiej, a zwłaszcza radzieckiej, w Polsce. Albo polskich kompozytorów okresu stalinizmu. I pewnie niektórzy by się ucieszyli…
Ale kogo nakazać wykonywać, skoro już tak nie kochamy USA?? Czechów do 1945? Też nie, bo ci z kolei kochali panslawizm, czyli rosyjskie, czyli radzieckie. Och, bieda. Chyba sobie puszcze Szostakowicza.
To uleciał ze mnie cały romantyzm i pozytywizm jednocześnie.Pozostała mi w takim razie tylko młodopolska degrengolada, ale muszę z nią poczekać do wieczora.
Dorota Szwarcman
Oczywiście, że dzielenie po równo ma wady o których Pani napisała.
Ale czy nie przyczyniło by się do powstania jakiś filmów, które w obecnej sytuacji nie postawną?
Mniej się martwię o zmarnowane pieniądze na szmiry, które i dziś przecież są dofinansowywane przez nas za pośrednictwem PISF. Jakoś życie nie potwierdza tezy o podniesieniu się jakości naszej kinematografii po powstaniu tej instytucji.
To może sposób podziału przekazywanych jej pieniędzy jest tego przyczyną?
Bardziej się martwię o te wartościowe filmy które przy obecnych układach nie mają szans.
Hermetyczność środowiska nie służy sztuce a do tego prowadzą obecne zasady.
A jeśli dzielenie pieniędzy po równo, przyczyniłoby się do powstania większej ilości filmów, a tak uważam, to podejrzewam, choć to tylko moje przeczucie, że szybciej byśmy się tam czegoś wartościowego doszukali.
Nie zanudzam więcej.
Ja jednak w dyskusji o dzieleniu środków mam wrażenie kręcenia się w kółko, zwłaszcza że ogon mi jakby ścierpł cosik, więc dla dobra ogona odpuszczę sobie powtarzanie jeszcze raz tego samego. 😉
Przytoczę natomiast – w ramach podobnej dyskusji, tylko na innym blogu – mocne argumenty reżysera Wojcieszka, dlaczego obecny system dotacji w PISF trzeba zmienić:
dowiadywaliśmy się jednak, że niestety nie ma bata, ni chuja. możemy przelać na papier trzecią tajemnicę fatimską, a i tak nie ma to żadnego znaczenia. nie stoi za nami baron, którego trzeba się bać, więc luz, można zajebać projekt, nieważne co jest w tekście.
Dotąd mi się wydawało, że dyskutuję teoretycznie i reżyser Wojcieszek ani mnie ziębi, ani grzeje. Teraz oświadczam, że mnie zdecydowanie ziębi i jestem za tym, żeby wszelkie dotacje na kulturę go omijały. Może są jakieś stypendia dla knajaków, to niech się o takie postara. 👿
Brrr… To o cytacie przytoczonym przez Bobika. Niezdolnam zapałać czymkolwiek pozytywnym po takiej lekturze. Jednak wolę tę wersję, że „uczucie (może być do sztuki), ach, ono zdobi, uczucie z ciebie Petrarkę zrobi”…
A teraz dość egzotyczny ekskurs muzyczny:
Polecam audycję w Dwójce, dziś o 16.00. O Turcji i jej muzyce. A konkretnie to o Wojciechu Bobowskim , urodzonym w 1610 roku w Bobowej w Małopolsce, porwanym w młodym wieku przez Tatarów krymskich i sprzedanym na dwór sułtański jako niewolnik. W Turcji jest znany jako Ali Ufki. Z kalwinizmu przeszedł na islam i stał się prekursorem dialogi międzykulturowego. Zdolny był z niego gość. Przekazy głoszą, że znał siedemnaście języków, służył sułtanowi jako tłumacz, skarbnik i muzyk, a po odzyskaniu wolności jako wysoki rangą dyplomata. Przetłumaczył Biblię na turecki, a przekład ten obowiązywał w kręgach tureckich chrześcijan aż do roku 2002. Po łacinie opisał swoją pielgrzymkę do Mekki. Opracował słownik turecko-łaciński, pisał poematy sufickie i komponował do nich muzykę. Zanotował również twórczość otomańską, korzystając z europejskiego systemu notacji (tyle że czyta się z prawej do lewej). Na jakieś 350 lat popadł w zapomnienie, jednak od jakiegoś czasu znów cieszy się zainteresowaniem, a muzyka z jego zbiorów jest w Turcji wykonywana i nagrywana. Słuchaliśmy jej w ubiegłym roku w Jarosławiu w wykonaniu Ensemble Kudsi Erguner. No i dzisiaj posłuchamy. Ma być również szef festiwalu, Maciej Kaziński, który namówił zespół do przygotowania programu z muzyką Bobowskiego.
A cóż to za fascynująca historia, Beato! I w ogóle mi nie była znana. Dzięki za ubarwienie mi śniadania. 🙂
Niech Ci będzie na zdrowie, Bobiku 🙂 Coś długo dziś wytrzymałeś bez śniadania.
Beato, jestes WIELKA!!!!
Juz pana Wojciecha Bobowskiego sledze! 😀
164 cm, bez kapelusza 😉 Wojciech Bobowski to zaiste wdzięczny obiekt do śledzenia. Sama też popadłam.
A gdzieżbym tak długo wytrzymał bez śniadania?! 😯
Ja je tylko dziś dłuuuugo celebrowałem. 😆
Tadeuszu, myślałem nad Twoim wczorajszym postem (20.15) i wymyśliłem. Może byśmy razem zrobili jakiś projekt o „Barce”?
Znajomość tematu posiadamy jak na dzisiejsze standardy wystarczającą. Kompetencji nikt nam odmówić nie może, bo ja jestem kundlem dyplomowanym, a Ty pewnie posiadasz kartę pływacką (jak nie masz, to szybko dorobisz, co tam). Trochę tylko podszlifujemy język i już będziemy mogli robić za młodych gniewnych. Znaczy, ja będę młody (jako szczeniak mam pewne predyspozycje), a Ty gniewny.
To co, zasuwamy po grancik? 😈
Hej, moje miłe pięknoduchy, lubię Was 😀
Ostatnie (skoro więcej nie będzie zanudzał) słowo do parkera. Film niestety ma to do siebie, że, w przeciwieństwie do innych dziedzin sztuki, potrzebuje DUŻO RAZY WIĘCEJ kasy. O czym my w ogóle mówimy w związku z muzyką przy budżetach filmowych.
Film jest jak „gorący kartofel”, jak się kiedyś był uprzejmy wyrazić nieboszczyk KTT w napisanej kiedyś na boczku powieści pod tym tytułem.
I jeszcze, tak dla informacji do Blogownictwa: Przemysław Wojcieszek jest, hm, laureatem Paszportu „Polityki”. Głównie za film W dół kolorowym wzgórzem, który, o ile pamiętam, knajacki nie był. Ale to było sześć lat temu. Z późniejszą jego twórczością nie miałam kontaktu, więc nie będę się wypowiadać.
Droga Beato, wszak Mickiewicz ponoc 155 cm w gore jeno urosl. Dlatego mial taka zwichrzona czupryne. Tez sposob.
Aha, no i nie ma co się tak litować nad panem Wojcieszkiem, jego nowy film właśnie wchodzi do kin, a w „GW” poświęcono mu chyba całą kolumnę:
http://wyborcza.pl/1,75475,9317724,Broniewski_na_blokowisku.html
A tak przy okazji, kto wie – kto pierwszy zalozyl cafe w Europie i kto wymyslil rogaliki? To odnosnie postu Beaty o Wojciechu Bobowskim. Dzieki za info koniecznie bede sluchac.
I jeszcze jedno w XIX wieku – ludzie byli niscy. Max. wzrostu u mezyczny to 175 cm a u kobiety 160 cm.
Warto sie przyjzec temu jesli ktos przy jakiejs okazji bedzie ogladal stroje z XIX wieku.
Jak bylam w Wiedniu, to tam na scianie bylo napisane, ze pierwsza kawiarnia otworzyla swe podwoje jeszcze po wiktorii wiedenskiej, w 1683 roku, ale to chyba zle pisalo, bo z tego, co wiem, to kilkadziesiat lat wczesniej byla Wenecja. Jednak handlowe miasto. Bardziej niz Wieden.
O, takie znalazlam:
Niewielu Polakom wiadomo, że założycielem pierwszej kawiarni w Wiedniu był nasz rodak Franciszek Kulczycki (po austriacku: Kolschitzky), urodzony w Somborze pod Lwowem.
Jak wiemy z historii, na pewno nie była to pierwsza kawiarnia w Europie. Pierwszą otwarto w 1554 r. w Konstantynopolu, drugą w Wenecji w 1624 roku, trzecią w Marsylii w 1644, a czwartą w 1652 r. w Londynie. Dopiero w 1683 r., jak informuje tablica pamiątkowa wmurowana do ściany domu przy ulicy Singerstrasse 9, zainicjowano picie kawy także w Wiedniu. „W tym oto lokalu otworzył Kulczycki w roku 1683 pierwszą kawiarnię w Wiedniu. Wszelkie sławy świata naukowego i artystycznego, między innymi Schubert, Lanner i Strauss, byli tu stałymi gośćmi” – brzmi tekst zamieszczony na tablicy pamiątkowej.
Pani Kierowniczko, dobrze wiadomo, że ja jestem taki pies, co szczeka, ale z gryzieniem ma kłopoty. Gdybym to ja rozdawał forsę i pan Wojcieszek przyszedłby do mnie z naprawdę dobrym pomysłem, to bym mu pewnikiem grant przyznał, niezależnie od tego, co wcześniej naszczekałem. 😉 Ale nie miałem najmniejszej ochoty pozostawić jego wypowiedzi bez komentarza. Bo, prawdę mówiąc, wnerwiłem się nią, a nawet poczułem nieco obrażony.
Czy ja jestem jakiś stokrotek albo leluja, bez pojęcia, jak się mówi „naprawdę”? Nie, nie jestem. Kierownictwo nawet wie, że w odpowiedniej sytuacji sam potrafię słówkiem rzucić. 😉 Ale, na litość faraona, sytuacja publicznej dyskusji na ponoć bardzo ważny dla kultury (i samego reżysera) temat z całą pewnością nie jest do tego odpowiednia. Do sfery kultury (zwłaszcza, rzecz jasna, osobistej, ale nie tylko) przynależy również świadomość kulturowych kodów, czyli m.in. jakim językiem w jakim towarzystwie. Jeżeli knajackiej polszczyzny używa knajacka postać z filmu czy książki, to wszystko jest okej. Rozumiem i nie oburza mnie to. Jeżeli używa jej sam tfurca wśród swoich kumpli, jest mi to obojętne. Ale jeżeli w ten sposób zwraca się do mnie, nieznanego mu psa – bo w pojęcie sfery publicznej jest wpisana moja ewentualna obecność w niej – to mam święte prawo uznać go za skończonego chama.
Język ponoć nami myśli. Czy mnie się chce poznawać myśli kogoś publicznie wyrażającego się językiem plugawym? Nie, nie chce mi się. Bo nasze kody kulturowe są najwyraźniej niekompatybilne.
No, chyba że reżyser pomylił siebie samego z którąś ze swoich filmowych postaci. To się zdarza, ale jeżeli trwa dłużej, to zwykle potrzebna jest pomoc medyczna. 😉
Bobiczku, przecież ja się z Tobą jak najbardziej zgadzam. Tak tylko wspomniałam, kto człowiek zacz, żeby było wiadomo, że całkowity Gall Anonim z ulicy to on nie jest. Ale też te jego pretensje do świata, że nie daje tego, co Artyście się należy, wygłaszane takim językiem w kontekście nieadekwatnym, bo publicznym, budzą we mnie protest.
No, chyba że uznamy, że już tylko taki język obowiązuje i że to jest przyszłość świata, a kto będzie wyrażał się kulturalnie, ten zostanie zesłany do muzeum. I to najlepiej takiego już spalonego 😈
Ponieważ lubimy tu tromby, to jeszcze przytoczę coś z relacji Wojciecha Bobowskiego. Pisze on m.in., że sułtan miał trzy kapele: polową, pałacową i haremową. O tej pierwszej wiadomo, że składała się w podstawowej wersji z: 16 wielkich bębnów, 16 instrumentów dętych drewnianych, przypominających obój, b. głośnych, 11 trąb metalowych, 8 glinianych kotłów, 7 par mosiężnych talerzy, 4 spiżowych kotłów. Na ważniejsze wyprawy skład orkiestry powiększano. Na dworze działało kilkuset muzyków, funkcjonował też b. sprawny mistrzowski system kształcenia. Średni czas pracy muzyka w orkiestrze wynosił 20 lat.
Muzycy grający w haremie musieli posiąść umiejętność gry z zawiązanymi oczami i pochyloną głową. Do obowiązków muzyków należało również m.in. umilanie sułtanowi wizyt w każdą środę u balwierza czy przygrywanie podczas wycieczek łodzią po Bosforze.
Niestety nie wysłucham audycji – zaraz pójdę na obiad (śniadanie było mocno spóźnione 😉 ), a potem na ostatni koncert festiwalowy na 18.
Obawiam się, że na wpis o festiwalu, podsumowujący całość, będę miała czas dopiero jutro – dziś zapewne czeka mnie życie towarzyskie 😉 W każdym razie prośba o trzymanie kciuków za Dominika, który dziś gra, i za zamka, który jest autorem tego utworu. 🙂
Bardzo smakowite te „turkalia”.Chociaż nie chciałabym,żeby mi tak np.PA musiał z pochyloną głową.
Zazdroszczę niemieckich problemów.W moim grajdołku od lat nie można wymusić zakupu porządnego fortepianu,choć sala jest na 700 miejsc.Co gorsza,chcą kupić byle co,byle tanio,a później zapraszać byle kogo.I argumentować,że nie warto,bo „nikt nie chodzi”.Jasne, na fast fooda nie pójdę.Tylko jak to wytłumaczyć decydentom wychowanym na takim żarciu?.
Dorota Szwarcman
To jeszcze w drzwiach odpowiem.
Film potrzebuje coraz mniej kasy, technika się zmienia i jest coraz tańsza.
Oczywiście zatrudnianie drogich artystów, bogata scenografia, plenery, pozostaje bez zmian.
Ale czy to na to powinny iść publiczne pieniądze?
Ale ja się nie upominam o wysokobudżetowe produkcje, one mam wrażenie sobie poradzą i bez wsparcia budżetowego.
Upominam się o artystów młodych, debiutantów, o dotacje do filmów, których można zrobić kilkanaście jak nie kilkadziesiąt za jedna dotację do filmu o Chopinie, żeby się w tematyce bloga poruszać.
To oni się nie mogą przebić przez uwłaszczone na publicznej kasie „środowisko.”
Bobikowi dziękuję za dostarczenie tak namacalnego dowodu na szkodliwość uznaniowości przy rozdzielaniu funduszy publicznych.
Dawajmy je tym, co naszej mowy ojczystej nie kalają knajackim językiem.
To niezłe, bo przynajmniej jasne kryterium.
A Kuca filmy na półkę 🙂
W paroksyzmie idealizmu, skoro i tak już wyszedłem na naiwniaka, chciałbym zwrócić uwagę, że zaglądanie do majtek wybitnego rosyjskiego matematyka jest .. zostawiam kropki, żeby nie użyć knajackiego języka.Choć i tak obawiam się, że będę tym, co przyszedł i zepsuł powietrze.
Nie spotkałem się ze zrozumieniem, ale dziękuję Pani Redaktor i adwersarzom za możliwość wyrażenia swoich opinii na blogu.
To proszę wreszcie zaproponować rozwiązanie.Oprócz urawniłowki
Z innej beczki:Hołdys bronił Warszawskiej Jesieni.Idzie wiosna!!!
I też nie widzę powodu,żeby knajactwo uznać za normę.To jakaś irytująca maniera.Skoro ktoś tak bardzo stara się wtopić w tło,to gdzie jego wyjątkowość.Rozumiem nawet,że reżyser może „bluzgać” na planie,bo to nerwowa robota jest.Ale w wystąpieniu publicznym to kompletny brak wyczucia.Chyba,że to faktycznie jego prawdziwy język,ale wtedy, to ja dziekuję…
Oj, Filipie, oj, Filipie… przepraszam, Parkerze. 🙂 Przecież napisałem wyraźnie, że tak naprawdę gdyby do mnie jako przydzielacza forsy przyszedł jakikolwiek reżyser (również Wojcieszek) z dobrym pomysłem, to ja bym mu tę forsę dał, bez względu na okoliczności towarzyszące. A że przy okazji nawarczałem na poziom dyskursu proponowany przez pana Wojcieszka, to jest tak zwana insza inszość. No trudno, dla mnie jako partner do poważnej rozmowy ten facet sam siebie takimi wejściami dyskwalifikuje, tak już mam. I o ile się nie mylę, nie ja jeden.
A Kuc – przynajmniej w wypowiedziach publicznych – ma jednak nieco więcej wyczucia co kiedy można. Tzn. kiedy mocne słówko przyda tzw. kolorytu, a kiedy nadmiar i kontekst tych słówek sprawi wrażenie knajactwa. Znaj proporcją… itd. 😉
Kuca jakiegoś filmy może na półkę, ale Kutza nie 😉
A propos matematyka, to fakt, muszę to powiedzieć: też mnie nieco zaskoczyła uwaga Tadeusza o nim, jak i poprzednia, bodaj PMK – o Rejzenie. Mark Rejzen owszem, był Żydem z pochodzenia, ale i Rosjaninem, podobnie jak matematyk Perelman.
No i co z tego?
Ja też nie jestem Polką w takim razie.
Tuszę jednak, że Koledzy Blogowicze nie mieli czegoś takiego na myśli.
A przynajmniej mam nadzieję.
Osobny rozdział to ten szczególny gatunek wystąpień publicznych, jakim jest post na blogu. Pan Wojcieszek wypowiedział się na blogu pana Plucińskiego. Otóż całkiem nierzadko widzę tendencję, że wypowiedzi w sieci – na forach bardziej jeszcze niż na blogach – traktuje się nie jak publiczne, bardziej jak prywatne. Nawet jeśli wypowiedzi nie są anonimowe, komentujący zachowują się – bywa – jakby anonimami byli, a wtedy niby więcej wolno.
Ale blog jest publiczny, wszyscy mogą go czytać. No, chyba że prowadzący włączył taką opcję, że mogą czytać tylko znajomi.
Owszem, na pewno język jest na blogu swobodniejszy. Sama już parę razy stałam się obiektem uwag z powodu zbyt „lekkiego” języka 😆 Jednak pewną miarę trzeba znać, inaczej z sieci robi się śmietnik.
Yes,yes,yessssss!!!!!
No właśnie, łabądku, jak kto bluźnie na planie, na budowie, przy wódce, w zaprzyjaźnionym kółku – a niech mu na zdrowie. Ale bluzganie publiczne i to jeszcze w formule „ja, wielki artysta, który musi się użerać z bandą tych nieczego nierozumiejących …ów” naprawdę sprawia wrażenie dość żałosne.
Nie wytrzymałam, bo właśnie zjadłszy obiadek w Złotym Ośle stwierdziłam, że mam jeszcze chwilę i zajrzałam (tu jest WiFi).
Ale już zaraz sobie idę. 🙂
Ojej, widzę, że ja też odruchowo powtórzyłem tego Kuca. 😳 Sumituję się. 😉
Pewnie, że język na blogach jest swobodny i będę ostatnim, który zechce z niego zrobić wykrochmalony kołnierzyk. Ale między wykrochmalonym kołnierzykiem a brudną ścierą jest jeszcze dosyć materii, żeby nią swobodnie powywijać. 😉 Trzeba tylko trochę wyczucia.
Pan Jourdain tez nie wiedział, że mówi prozą.
Nie podejrzewam Tadeusza o świadomy antysemityzm, żeby się wyrażać jasno i precyzyjnie jak mi przykazano.
A nieświadomy? Co z nim?
Uświadamiać, właśnie to robię.
No właśnie. 😐
Teraz to już naprawdę sobie idę.
Wyszło, jakbym potakiwała parkerowi, ale w tym przypadku akurat dobrze wyszło 😆
Po spacerach psich wracam, ani by się usprawiedliwiać ani by się tłumaczyć. Akurat mnie wielu za filosemitę bierze, zaciekawił mnie więc przydomek „nieświadomego antysemity”. Ale trudno komu udowodnić, że nie jest się łosiem.
Jak rozumiem, dla wielu jest kwestią istotną, jakie kto ma tradycje rodzinne. Wielu Polaków pochodzenia żydowskiego tak też uważa, np. filozof Jan Hartmann, który nieco zaskakująco pisze na swojej stronie, że jest niewierzący i jest Żydem. Tak dosłownie. Czyli co, jestem nieświadomym antysemita, bo to powtarzam, czy świadomym filosemitą, bo to powtarzam? Coś mi się tu nie zgadza, ale mniejsza o to. Tak samo ostatnio czytałem o V. V. Nalimovie, w rosyjskiej wikipedii pisza, że z pochodzenia Komi. Oni jakoś lubią pisać o korzeniach. Pisza i o Rejzenie i Perelmanie. Może i normalne w państwie tak wielonarodowym.
Kiedy Pan Kamiński wspomniał, że Rejzen nie jest Rosjaninem, to było zagadkowe, więc sprawdziłem o co mu chodziło. Dość mnie ubawił rezultat, ale przyjąłem, ze Pan Kamiński tak lubi. Niektórzy np. bardzo lubią wiedzieć kto w Polsce ze szlachty, jakby coś z tego miało wynikać. Pewnie nobilituje…
Czysto zabawowo napisałem więc, że Perelman to taki Rosjanin jak Rejzen, co jest dość dwuznaczne. Tym bardziej, że nazwisko dość oczywiste. Tak więc co ma w majtkach, jak subtelnie napisał parker, mnie nie interesuje. Najwyżej może mnie interesować to, że Perelman należy do grona ludzi wybitnych, czy wręcz genialnych, o pochodzeniu żydowskim. Ta nacja (?) ma (miała?) przedziwną nadprodukcję takich ludzi, zwłaszcza w wykonawstwie muzycznym (czytałem o ciekawych hipotezach socjologicznych). Bycie Żydem więc nobilituje. Bardzo mnie rozczarowało np., że Richter to nie porządny żydowski pianista, ale zwykły Niemiec. Z pochodzenia. Jak i ubawiło, że echt niemiecki von Karajan z greckiej rodziny. Historia niezłe figle umie płatać.
Kto zrozumiał moje wywody, ten zrozumiał.
No dobrze, przyznaję, jestem jawnym filosemitą o ukrytym charakterze antysemickim, to tak z mlekiem matki wyssałem, bo ojciec miał czarne podniebienie, z Ukrainy. Czarnoseciniec…z Wrocławia. Tylko osełedec mi się nie chce łysiny trzymać.
Droga Pani Doroto, mówiąc o trzech wielkich „rosyjskich” Borysach (Reizenie, Gmyrii i Kipnisie) miałem na myśli wcale nie ich żydowskie pochodzenie (bo Gmyrii, o ile się nie mylę, to akurat nie dotyczy), ale wyłącznie to, że wszyscy trzej byli rodem z… Ukrainy. Podobnie zresztą, jak ich sławny dzisiaj i świetnie znany w Polsce następca, Anatol Koczerga.
Co się zaś tyczy uwagi Tadeusza, to zinterpretowałem ją dokładnie odwrotnie, niż Parker.
Wydaje mi się, że mamy do czynienia z najczystszym nieporozumieniem.
PMK
Tadeuszu, daj spokój. Możesz sobie mówić co chcesz o Hutu, Ujgurach czy Apaczach i nikogo to nie obejdzie, ale to straszne słowo na „ż” zawsze mobilizuje politycznie poprawnych, którzy oczywiście nie mają nic przeciw (…), wielu spośród ich przyjaciół to (…).
Tak na marginesie zauważę, że sprawy narodowościowe w ZSRR były trochę bardziej skomplikowane niż w Polsce. W dokumentach miało się wpisaną nacjonalnost’, która niekoniecznie musiała mieć coś wspólnego z miejscem urodzenia. Można było być po nacjonalnosti Niemcem urodzonym w Kazachstanie, Rosjaninem urodzonym w Uzbekistanie, Żydem urodzonym w Rosji, itp, itd. Czyli nie musiało być tak, że ktoś urodzony, a nawet wychowany w Rosji automatycznie czuł się Rosjaninem.
A z tym czuciem się to było przecież jeszcze bardziej zagmatwane. Pytałem kiedyś znajomą z Odessy, która w rodowodzie miała Rosjan, Żydów, Ukraińców, Polaków, Tatarów i jeszcze kilka innych nacji, kim ona właściwie się czuje (tak w duszy, niezależnie od tego, co w papierach miała wpisane). A ona mi odpowiedziała mniej więcej tak: 😯
No właśnie. Ale to działa też w drugą stronę: nazwany a…s… człek czuje się brudny i sponiewierany.
Ale znowu z drugiej strony, dlaczego nie mam mówić czegoś, co prawdą jest? Bo ktoś ma brudne myśli?
Ale i z drugiej strony: te określenia narodowościowe strasznie zawiłe są na terytorium Rosji czy ZSRR. Moja znajoma mieszka na Litwie. Od urodzenia. No może Litwinka, ale jej język ojczysty to rosyjski. Litewski to drugi, i nie czuje się w nim pewnie. No może Rosjanka litewska, ale jej cała rodzina jest czysto ukraińska. A czemu Cię po rosyjsku uczyli? — bo ukraiński przyszłości nie ma.
W przedziale z Rygi jechałem z kilkoma chłopcami z Łotwy. Na me ucho brzmieli jak Rosjanie. Każdy w paszporcie miał wpisaną inną narodowość i cieszyli się z tego co niemiara. No bo co innego robić?
O Kipnisie mówią — Polak. No taki żydowsko-ukraińsko-rosyjsko-niemiecko-amerykański Polak…..
Dosyć bez sensu te ustalenia narodowości… jak mówiłem gdzieś tam na świecie, że rodzina obustronna z Ukrainy, mówili, a, Ukrainiec. Dla Ukraińców: polski pan. Mój dziadek tak faktycznie panował z polska pracując przy parowozach i uprawiając kawałek ziemi…
Jeden mój student uparł się, że ma narodowość szkocką. I tak podawał na spisie powszechnym. Nawet sobie kilt kupił i na dudach nauczył się grać z tej szkockości!
Bobiku, to staje się … no staje się…. ech. Parapsie! Rozumiem, że moje psy łapią me myśli w lot, ale…
A Barkę koniecznie zróbmy! Tylko może ktoś mi to odśpiewa…
Hehe, w ostatnim momencie dopisałem wołacz, wołacze bobikowe takie śliczne.
No po prostu nie możemy się rozstać.
Od miłości do nienawiści droga najbliższa, ale poważnie.
Zwracanie uwagi na czyjąś narodowość żydowską ni pricziom, nazywam tym właśnie nieuświadomionym antysemityzmem.
Dostrzeganie Żydów w swoim otoczeniu, bez żadnego negatywnego kontekstu, ale dostrzeganie, czyli nie jest nam obojętne czy to Żyd czy nie Żyd.
To patrzenie na świat przez pryzmat narodowości.
To nazywamy rasizmem a w przypadku Żydów antysemityzmem.
Oczywiście są sytuacje, kiedy zwrócenie uwagi na narodowość jest istotne dla zrozumienia czy opisania człowieka, kiedy mówimy na przykład o wpływie kultury żydowskiej na twórczość danego pisarza czy kompozytora.
A wiesz ty Wodzu co to polityczna poprawność?
To zasady dobrego wychowania.
Bardzo mnie śmieszy jak ktoś czasem mówi: „Skończmy z ta polityczną poprawnością!” bo świadczy, że albo nie wie co mówi, albo cham pospolity co wszem i wobec ogłasza.
Co wybierasz Wodzu?
Nie na temat. Wczoraj grała w Krakowie orkiestra Łódzkiej Filharmonii pod Danielem Raiskinem. Koncert klarnetowy Webera grała mistrzowsko piękna Sharon Kat a IV symfonia Czajkowskiego została wykonana brawurowo, w sposób w jaki te mury nigdy nie słyszały. Dwukrotny bis orkiestry na stojąco.
A tutaj dalej się kłócą i protestują zamiast grać.
Wystarczy. Jeśli utożsamiasz dobre wychowanie z polityczną poprawnością, to gratuluję, ktokolwiek by tam nie miał wpływu na twoje wychowanie. Używamy różnych języków ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Jeśli teraz oczekujesz ode mnie erystyki na poziomie młodego gniewnego (i poprawnego politycznie, co nie oznacza dobrze wychowanego), to nie doczekasz się, choćbyś czekał tyle, by zacząć te pojęcia odróżniać.
Proponuję jednak się rozstać.
Co znaczy nie na temat, jasny gwincie</b? Cała reszta jest nie na temat. Powiedziałbym to otwartym tekstem, ale ani młody nie jestem, ani gniewny. Ani nawet scenariuszy nie piszę. 🙂
Ale brzydko 🙁
Wielki Wodzu, ja akurat też uważam, że political corectness jest częścią współczesnego savoir vivre’u (co nie znaczy, że może tradycyjny savoir vivre zastąpić), ale nawet jako obrońca PC apelowałbym o nieprzesadzanie. Piotr Kamiński wyjaśnił, że w ogóle nie chodziło mu o żydowskość, tylko o ukraińskość. Tadeusz wyjaśnił, że jeżeli w ogóle chodziło mu o żydowskość, to w jak najlepszym sensie. To powinno wystarczyć, żeby całą sprawę istotnie uznać za nieporozumienie i nie wałkować dalej.
Jeszcze jedna uwaga – to wcale nie jest tak, że PC nakazuje pod żadnym pozorem nie zwracać uwagi na narodowość. Ona tylko nie pozwala na odwoływanie się do negatywnego stereotypu narodowego, rasowego, etc. Natomiast nikomu nie zabrania np. skomplementowania czyjegoś narodu, pochodzenia czy kultury narodowej. Nie jest także koniecznie niepoprawne politycznie po prostu neutralne stwierdzenie faktu, że ktoś jest narodowości lub rasy takiej a takiej. Ponieważ, imaginez-vous, są na świecie takie miejsca i środowiska, gdzie w byciu Afroamerykaninem, Żydem czy Arabem nie ma niczego „niestosownego”, wstydliwego lub obraźliwego. Gdzie „to Żyd” jest uwagą mniej więcej tego typu, co „to brunet/blondyn/urzędnik/muzyk”. O ile się nie mylę, to się właśnie nazywa normalność.
Wiem, wiem, znam tę anegdotę „ilu Żydów ma pan w orkiestrze”. W niektórych sytuacjach nawet jest ona adekwatna. Ale nie we wszystkich.
Kluczowe dwa określenia:
— ale brzydko
— wystarczy
.
Za merytoryczny argument bowiem służy: patrz pan, zesmarkał żeś się Pan.
Rasa to nie narodowość, żydowskość to nie rasa. I do pewnego momentu nie narodowość.
Aby się jednak w czymś różnić z Bobikiem: tak, PC ma być częścią wychowania, nie, uważam, że jest jedynie pewnym wybiegiem werbalnym by niewerbalne braki tuszować. Co prowadzi do zamykania ust ludziom, którzy chcą coś powiedzieć konkretnie, bez narażania się na braki w savoir viwrze. To jest taki relatywizm językowy: nie mówimy o czymś, ergo, nie ma tego.
Dobra, to teraz odchrząknę i udajemy, że się nic nie stało. 😎
Jednakowoż, ładną dziś mieliśmy pogodę.
Ja nic nie mówię 😆
A śliczna była. Ino zimno trochę. Wiało zimnym. Pochodziłem nad praeuropejską Odrą. Z psami.
U mnie rzeka nazywa się Cedron, co też się może kojarzyć różnie. 😛
Jutro (poniedziałek) w Mezzo o 19.55 Giergiev z LSO – bezpośrednia transmisja z Paris (nie wiem z której sali) – 9 i 10ta Mahlera
To ja jeszcze tylko przez chwilkę nie zauważę pogody. 😉
Dla mnie PC nie oznacza zakazu mówienia o niewygodnych rzeczach (choć zauważam, że tak jest często rozumiana), tylko nakaz używania takiego języka, który nikogo nie uraża i nie posługuje się negatywnym stereotypem. Powiedziałbym nieco górnolotnie – języka szacunku.
Oczywiście, że czasem prowadzi to do hipokryzji, tak samo jak prowadzi do niej zwykłe dobre wychowanie. Człowiek dobrze wychowany nie mówi – nawet jak tak myśli – „a cóż za palant”, tylko „nie zgadzam się ze zdaniem mojego szacownego przedmówcy”. 😉 Ale dzięki temu nieco przyjemniej się żyje, niż gdyby wszyscy rzeczywiście tymi palantami się obrzucali.
O, jaki ciepły wieczór. Chociaż jutro ma się ochłodzić. 😆
tjczekaj, brawo, tak sie tlumaczy powstanie cafe w Europie, jak bylo naprawde- nie wiem ale ta opowiesc o Sobieskim i jego szpiegu bardzo mi sie podoba. Kulczycki jest tez autorem rogalikow. Wymyslil je na czesc Sobieskiego, ktory wygral bitwe. Teraz mozna bylo napic sie kawy i zagrysc niewiernego rogalikiem.
Smacznego!
A opowiesc o Bobowskim, byla swietna, szkoda tylko ze w zeszlym roku nikt nawet o nim nie wspomnial, ale jak poweidzieli goscie w radiu – mozna swietowac to teraz. I z rogalikiem i z kawa po wiedensku.
słyszawszy dawniej o Bobowskim, zapragnąłem poznać jego terroir.
Więc pojechałem w roku minionym.
Więc Wieniawa i cadyk Halberstam.
A klucz do synagogi wypożycza się u fryzjera !!!
Po drodze był jeszcze Biecz i Bindarowa
Z całym szacunkiem, drogi Parkerze : uszy więdną.
Mówienie o kimś „Żyd” nie różni się – jak czytam, nie tylko dla mnie na tym blogu – w niczym od mówienia o kimś czegokolwiek innego, co jest obiektywnym faktem.
Ja jestem łysy akurat, co wie każdy, kto mnie widział kiedyś live albo na obrazku. Udzielam wszystkim tu zebranym ogólnego zezwolenia na to, by ten oczywisty fakt stwierdzać, jeżeli tylko jest on merytorycznie „relevant”, a nawet żartować z tego, jeżeli tylko żart będzie śmieszny i à propos.
Językowy purytanizm, tj. zakaz używania pewnych słów w odniesieniu do oczywistości, które słowa te opisują, wszystkie te fidrygały i eufemizmy godne wdowy Eufemii, nie tylko nas kastrują – duchowo, intelektualnie i estetycznie, ale do tego są groźne.
Bo przeczenie oczywistości jest groźne i przynosi zawsze skutek odwrotny od zamierzonego. Fałszuje rzeczywistość, czyli obraża rozum.
Reizen był ukraińskim Żydem. Kipnis był ukraińskim Żydem. Leontyne Price jest amerykańską Murzynką. I co z tego? To proste fakty. Ktokolwiek doszukuje się w tym czegokolwiek innego – mówi coś wyłącznie o sobie, a niczego o tym, kto te fakty stwierdza.
PMK
To ja nie o Żydach, li tylko za kciuki serdecznie podziękuję 🙂
PS. Ależ ta droga do Warszawy porozkopywana, aż strach pomyśleć, co tam się dzieje za dnia.
Piotrze, ja nie w związku z tutejszą sytuacją, tylko tak w ogóle: w sensownie rozumianej PC nie chodzi o kastrujące eufemizmy, tylko o – jak już pisałem – powstrzymanie się od mówienia o innych w sposób, który ich uraża lub obraża. Klasyczny przykład – jeżeli Afroamerykanie w uważają, że określenie Nigger jest dla nich uwłaczające, to po prostu w ramach PC nie należy ich tak nazywać. Jeżeli geje nie życzą sobie słowa pedał, bo jest dla nich obraźliwe, to unikanie tego słowa nie jest żadnym eufemizmem, tylko zwykłym wyrazem szacunku czy uprzejmości. Itp, itd. To nie ma nic wspólnego z żądaniem Parkera, żeby w ogóle, broń Boże, nie zauważać, że ludzie należą do pewnych grup i to ich w jakiś – neutralny – sposób określa.
Słowa Żyd nie uważam oczywiście za obraźliwe. Ale chyba się zgodzimy, że w polskiej rzeczywistości wyciąganie komuś żydowskiego pochodzenia nieraz służy celom niezbyt szlachetnym, więc pewną nadwrażliwość na tym punkcie można zrozumieć. I w związku z tym, że jest jak jest, ja już z dwojga złego wolę przesadną ostrożność niż przyzwolenie na rzeczywiste, nieskrępowane zaglądanie innym do rozporków i w metryki chrztu. Wolę czasem wytłumaczyć się z tego, że nie miałem niczego złego na myśli, niż powiedzieć „wszystko wolno” i otworzyć rzeczywistym antysemitom wolną drogę do ich popisów. Muszę brać pod uwagę uwarunkowania i wiedzieć, że to, co mówię, w zależności od nich różnie może być odbierane. Po prostu – patrz pan tylko, taką mamy sytuację.
Ale najbardziej, rzecz jasna, odpowiadałoby mi zachowanie złotego środka i zdrowego rozsądku. Żeby z jednej strony grzebanie komuś w przodkach nie przechodziło bez reakcji wtedy, kiedy faktycznie ktoś kogoś w ten sposób chce załatwić czy poniżyć, ale też żeby można było było o kimś powiedzieć, że jest ukraińskim Żydem bez wzbudzania zaraz podejrzeń o wredne intencje. I myślę, że tu w protokole rozbieżności nie mielibyśmy czego zapisać. 😉
z tesknoty za pobutka
http://www.youtube.com/watch?v=low6y440KSw
Takiego „kresowego” i „Albeniza” znalazlam
to tak a propos Bobowskiego 😉
Drogi Bobiku, protokół rozbieżności jest oczywiście pusty, bo ja o używaniu normalnych słów opisujących zwyczajnie rzeczywistość, a nie obelg. Amerykańscy Murzyni nie odmawiają mówienia o nich „Nigger”, co od dawna jest obelżywe (choć sami tak mówią o sobie, gdy chcą się obrazić, co jest zjawiskiem fascynującym…), ale „Black”, a żądają „African-American”, co jest brednią, bo większość z nich ma tyle z Afryką wspólnego, co Szanowny Pies i Ja.
Były nawet próby zmiany słowa „woman” na „wymyn”, albo coś w tym rodzaju, żeby ze starego angielskiego słowa wykastrować obrzydliwe „man”…
Ktoś, kto zakazuje używania słowa Żyd w odniesieniu do Żyda, bo Żyda mogłoby to obrazić, zdradza w istocie rzecz straszną. Że mianowicie uważa to słowo za obelgę. Ja go nie uważam ani za obelgę, ani za pochwałę (patrz sławna wypowiedź Elie Wiesela), ale za informację. Nie dajmy się zwariować.
Ogonek, łapeczka
PMK
Piotrze, doskonale trafiłeś w sedno !!!
Unikanie zwyczajowego nazwania (w podstawowej formie) rodzi podejrzenie, że ukryty jest inny sens tegoż.
—
ad Bobowski
Jestem ciekaw czy udałoby się trafić w Stambule na ślady „naszego” Alego ?
Pytam, bo za miesiąc będę tam kilka dni.
O Roksolanie pełno wszędzie, ale o Alim ?
lesiu, sporo zajmuje sie Bobowskim urodzona w Izmirze Chimène Seymen
http://chimene.seymen.free.fr/
Moze po prostu napisac z zapytaniem?
Ale jeżeli PC to takie dobre wychowanie, to czym ono się różni? Myślę, że zasadniczo. I prowadzi naprawdę do erozji języka i kultury. Kto bowiem ma decydować, co obraźliwe? Niby sami zainteresowani. Co od razu prowadzi do takiego dziwactwa, że jeżeli słowo X dla zainteresowanego jest, w jego mniemaniu, nieładne, to nie powinienem go używać w ogóle. Chociaż dla mnie jest neutralne i normalne. Co więcej, każde słowo kojarzące się z nim także jest zakazane. Co pokazuje przykład woman. Czy zamiana chairman na chairperson. Czy zamiana manifesto na personifesto. Po polsku nie wolno mi wobec tego używać homo, bo obraźliwe. To jak powiedzieć Homo sapiens? Nie mogę powiedzieć, że pedał mi się w rowerze rozleciał, bo jeszcze usłyszy ktoś i się obrazi.
To ma zastosowanie do wszystkich kultur i wszystkich czasów. Nie oglądajcie filmów z lat pięćdziesiątych, bo one strasznie niepoprawne. Nie rozmawiajcie z muzułmanami, bo oni niepoprawni. Taka ich kultura, ale co mnie to obchodzi. W MOJEJ kulturze to tabu.
Co więcej, z moich lektur wynika, że te współczesne tabu nie wymyślają sami zainteresowani, ale tzw. kręgi opiniotwórcze. Albo inni. Recenzowałem pewną pracę, w której opisywali, że nie wiadomo było jako mówić o dzieciach… no właśnie, jakich? Opóźnionych w rozwoju? Fe! Niedorozwiniętych? Fuj! To jak? Co oczywiste, samym dzieciom było wszystko jedno. Co więcej, ich rodzicom nie przeszkadzało. Ale było obłożone tabu. To kto miał się do cholery obrazić?? W tejże pracy opisywali problem nauczyciela, który się zwolnił, bo, jak mówił, nie może nic precyzyjnie nazwać, bo się boi odezwać.
To jest erozja języka i kultury.
Co więcej, w kulturze, i w języku, normalne jest nakładanie kategorii wartościujących. Normą jest to, co jest mainstream w danej kulturze, co, często, ma skutki biologiczne. PC mówi nie. wszyscy i wszystko jest równi, jednakowi. Żeby tych nieszczęsnych nie hetero jeszcze wykorzystać: oczywiste jest, że miłość, pojęcie historyczne, jest oparta na możliwości prokreacji. Jest ukulturowieniem prokreacji. No i…. oj teraz straszne rzeczy piszę.
Jak powiedzieć w wielu środowiskach, że nie wszyscy są równi, bo nie wszyscy mają identyczne wyposażenie fizyczne, intelektualne, estetyczne, to większość albo sztywnieje z urazy (zwłaszcza ci, którzy są fizycznie, intelektualnie, estetycznie inni) albo kompletnie nie rozumie o co chodzi. Jak to, jest student, który jest za głupi, żeby studiować?? Wszyscy mają równe prawa!!
Erozja…. i stwarzanie niebezpiecznych iluzji.
A w Stambule najłatwiej trafiłem na złodziei. Są mistrzami. Żadnych szans. Niewskazane też odzywać się do nagabujących panów i pań na ulicy. Np. odpowiadać na pytanie, która godzina. Trudno się odczepić. Odpowiadałem w końcu tymi dwoma frazami jakie umiem po węgiersku, modląc się, żeby nie znał. Bo są gotowi konwersować po angielsku, niemiecku, rosyjsku płynnie.
Ups, ale mi się pisnęło…. cisza do końca dnia!
lesiu, zapytam o Stambuł u naszych polskich źródeł i dam znać (o ile źródła nie wyjechały nagle gdzieś daleko i nie są poza zasięgiem).
Tereso droga, dzięki za link i pobutkę 🙂 Oddźwięczam się: http://www.youtube.com/watch?v=AoYzrAIUg48
PS. Kudsi Erguner, wirtuoz gry na neyu, mieszka w Paryżu.
Na marginesie orientaliow
http://www.dw-world.de/dw/article/0,,4916797,00.html
kufa jak spodek!
Oj, a moze to niepoprawne politycznie? 😉
Off topic. Czy Pola Negri będzie promować Polskę podczas prezydencji unijnej także w zakresie muzyki operowej ? – tutaj w Wagnerze:
http://www.youtube.com/watch?v=eWOU6PmkgXA&feature=fvwrel
Do „jasnego gwinta” – wczoraj 20:24 – ja z kolei byłem na sobotnim występie FK w Łodzi – Kraków na takiej zamianie wygrał bezapelacyjnie. Ja się o FK nie wypowiem bo staram się tylko dobrze o czymś dać znać a tu …
chronologicznie
@Teresa – dziekuję bardzo, bardzo, zaraz napiszę
@Tadeusz – tak, masz rację, złodziejskie mistrzostwo świata. Przydarzyło mi się kiedy byłem w Stambule ostatni raz.
@Beata – równiez dziękuję i czekam.
To teraz dobrze. Łódź dała na 14 dni przytulisko muzykom z European Union Youth Orchestra.W połowie pobytu dali w salach „Muzeum Sztuki do kwadratu” występ składający się z utworów kameralnych Liszta, Hindemitha, Tansmana, Bacewiczówny i Wagnera („Traume”). Doskonale to wyszło. Dobrze jest posłuchać muzyki w otoczeniu dzieł sztuk plastycznych – wytwarza się jakaś wartość dodana. Zwłaszcza , że zestaw utworów pasował do wnętrz i miejsc jakim je przeznaczono. (Tansman przy Witkacym na przykład). Publiczności było niewiele, głównie sami muzycy EUYO słuchali siebie. Może nie wybrałbym się na taki event gdybym nie poczuł się czymś mocno zachęcony a zachęciło mnie zapowiadanie wykonanie tego: http://www.youtube.com/watch?v=BrV1DiQznHk
Wykonanie powiem „rewolwerowe” z całym dodanym zestawem grepsów jakie towarzyszyć mogą takiemu utworowi. Może nieco grube to było miejscami ale publika tarzała się, płakała ze śmiechu itd. Coś absolutnie rewelacyjnego. Czepiłbym się może trochę, że za „grubo polecieli” bo to nie miał być chyba w założeniu autora opracowania P. Hindemitha unaoczniony występ li tylko pijanych/skacowanych muzykusów ale też pokaz mitręgi grajka zdrojowego co wymagało by nieco innych, łagodniejszych środków wyrazowych. Ale młodość musi się wyszaleć. Zresztą wykonanie takie, jak ja sobie wyobrażam miało by w obliczu obecnej nowej ustawy wymiar także polityczny gdyby je odpowiednio zadedykować 🙂
Przecież były i inne drobne rzeczy, jakich na co dzień posłuchać nie ma gdzie i to wykonane dość pysznie – choćby Liszta „Nad grobem Wagnera” czy kwintet na instr. dęte Bacewiczówny. W piątek EUYO zagra w FŁ zestaw Szymanowski/Liszt/Wagner i mam uzasadnioną nadzieję na dobry koncert. Jak ktoś da radę to zachęcam.
Będzie dużo Mahlera. Na MEZZO i także w Krakowie festiwal. A ja się za boga nie mogę do niego przekonać. To tylko głośno brzmiące dźwięki. Na muzyce się nie znam. Może ktoś z „niezależnych ekspertów” pomoże mi. Bo może a nuż coś mi ucieka i tracę?
Panie Piotrze,
Nie pozostaje mi nic, tylko zgodzić się całkowicie z wypowiedzią z 23:19.
Z drobnym uzupełnieniem, że murzyn mówiący do drugiego „nigger” niekoniecznie oznacza obelgę. Tak samo zresztą jak „mother….er” (vide autobiografia Milesa Davisa).
Oczywiście gdyby do murzyna to samo powiedział biały, od razu dostałby w czapkę…
Inne (nie)sławne słowo to „herstory”.
No i na koniec, Pan Piotr nie jest łysy, tylko zarośnięty inaczej (czyli differently hairy). Ewentualnie „follicle-challenged”, czego już nie podejmuję się przełożyć na nasz.
Z Mahlerem jest jak z whisky – pierwsza szklaneczka smakuje jak pluskwy a potem nie można się bez niej obejść. Ale do niczego nie można się zmuszać ani nikogo dyskryminować. Abstynenci też ludzie, wielu moich przyjaciół to abstynenci itd
http://www.youtube.com/watch?v=dRsA5_BEDjw&feature=relmfu
No patrz Pan, a ja nie mogę się obejść bez Mahlera, a whisky zawsze smakuje jak pluskwy, po dowolnej liczbie szklaneczek… 😛
Tadeusz pisze:
„Recenzowałem pewną pracę, w której opisywali, że nie wiadomo było jako mówić o dzieciach… no właśnie, jakich? Opóźnionych w rozwoju? Fe! Niedorozwiniętych? Fuj! To jak? Co oczywiste, samym dzieciom było wszystko jedno.”
Niepełnosprawni
To jest słowo które zgodnie z PC nazywa takie dzieci jak chcemy mówić na temat tej ich cechy.
A jeżeli zwrócenie uwagi na tę ich cechę nic do naszej wypowiedzi nie wnosi, to PC nakazuje nie zwracać uwagi.
Jeżeli chcemy powiedzieć, że dzieci się ładnie bawiły na przykład.
Popatrz, jak te niepełnosprawne dzieci ładnie się bawią.
Po co?
Czy gapienie się na niepełnosprawnego jest PC?
Dzieciom które pierwszy raz się z tym spotykają trzeba to tłumaczyć.
Ale po wytłumaczeniu, już tego nie robią.
A kiedyś się takiego niepełnosprawnego w klatce po jarmarkach obwoziło biorąc za to pieniądze.
Świat się zmienia, nawet jak Tadeusz, będzie to próbował wypierać.
Nie mam siły tego tłumaczyć, jakoś z dziećmi mi idzie łatwiej.
Muszę jeszcze Łysemu odpowiedzieć.
Tam będzie więcej.
Zgodnie z kanonami ortodoksyjnej PC, mówienie „niepełnosprawny” nie jest prawidłowe/ dozwolen, bo wskazuje na ułomność człowieka.
Sprawny inaczej (differently abled).
Parker, tu sa dorosli ludzie. Maja wybor. Nie wiem dlaczego usilnie chcesz aby ktos ciebie rozumial, jesli ja to dobrze zrozumialam. Zyj wg swoich zasad i innym tez daj zyc tak jak oni uwazaja to za sluszne.
Sa gusta i gusciki itp.
Eee, no, przecież mnie znacie i wiecie, że nie jestem wariat. 😆
Cały czas szczekam, że jestem za PC w sensownych wymiarach. To, o czym pisze Tadeusz to dla mnie już błędy i wypaczenia. 😎
Pewna dawka PC (ale właśnie takiego w typie sawuarwiwrowym) naprawdę ułatwia życie. Ja wiem, że niektórzy za spotykanych Niemców zapewne myślą sobie o mnie źle tylko z powodu zbyt polskiego kształtu mojego ogona, ale wolę, żeby tego głośno nie mówili, zwłaszcza obraźliwymi słowy, bo musiałbym jakoś zareagować i cały dzień miałbym zepsuty. 😉 Pasuje mi, że urzędnik nie ma prawa zrobić żadnej pogardliwej aluzji na temat pochodzenia lub religii mojego klienta (ani mojej, gdybym ją miał), bo mógłby z roboty wylecieć. Że nawet jeżeli ktoś w domu o Turku mówi per Kanake, to już na przykład w knajpie tak nie powie, bo zaraz ktoś się oburzy i mu zwróci uwagę.
Rozsądną dawkę PC np. w polskim necie powitałbym z ulgą i radością, bo czasem aż strach posurfować w sieci, jako że ze wszystkich stron leje się obelżywy jad. Ale przecież jak najbardziej popieram to, żeby nie dać się zwariować i nie widzieć niepoprawnego politycznie diabła za każdym krzakiem.
Znaczy, jestem (jak w praktycznie każdym przypadku) za tym, żeby się posługiwać głową, a nie przyciskami różnych automatycznych pilotów. 🙂
Dzień dobry już z Warszawy.
Co jakiś czas na którymś blogu dyskutowany jest szeroko problem politycznej poprawności. Ja, krótko mówiąc, ogólnie zgadzam się z Bobikiem, ale zgadzam się też z parkerem w kwestii używania słowa „niepełnosprawny” plus ewentualnie (jak w przypadku wspomnianej pracy naukowej) bliższe określenie, w czym. To, o czym pisze Gostek, to już przejaskrawienie 🙂
Ale ogólnie dzielenie włosa na czworo też nie jest zdrowym zjawiskiem.
Piotr Kaminski
W zasadzie to Pan odpowiedział na zadany problem.
Czy w moim komentarzu do Tadeusza, Łysy było relevant?
Nie.
Czy Tadeusz pisząc o narodowości rosyjskiego matematyka popełnił nietakt, żeby dać spokój już tej politycznej poprawności?
Niech Pan powie, bo mnie nie uwierzą.
Ale skoro i mnie i jak się okazało pani Szwarcman to się nie spodobało to chyba tak.
To po to jest PC, żeby wszystkim się żyło miło i przyjemnie.
Co to ma wspólnego z językowym purytanizmem?
To o czym Pan mówi swoim komentarzu?
Kto zakazuje nazywania Żyda, Żydem?
Ja?
Nie mogę znaleźć tego Pana komentarza odnośnie Reizena żeby sprawdzić czy było relevant.
Było?
PMK, jak sam stwierdza, nie ma czego dzielić.
buhahahahahahahahahhahaha
Co przejaskrawiam – differently abled? Bynajmniej nie, niestety.
To cośtam-challenged też jest w miarę powszechnym użyciu, z tego co się orientuję.
Bobiku, cały czas mówisz o zwykłym braku chamstwa. To coś innego niż PC. Postaram się to zilustrować. Wyrażenie „&%$&%$ czarnuch” jest tylko chamskie, a „&%$&%$ Afroamerykanin” i chamskie, i politycznie poprawne.
Chiaranzana
Nie musisz mnie wyrzucać.
Sam wyjdę.
Ale nie zamykaj mi ust proszę.
parker,
a gdyby Tadeusz powiedział o narodowości Einsteina, to też byłby to nietakt? A jeśli tak, to w która stronę? (notabene tę narodowość należałoby tu brać w cudzysłów, bo o nie narodowość dosłownie tu przecież idzie).
Wiecie co, dajmy już spokój. Zapomniałam jeszcze dodać, kiedy wspomniałam o dyskusjach o PC: że rzadko kiedy coś z nich wynika.
I wracając do tego, od czego się zaczęło: nie chodzi o to, że – co widzę coraz częściej z rosnącym zdumieniem – ludzie zaczynają uważać słowo Żyd za obraźliwe (po rosyjsku tak jest i owszem, a oficjalnie mówi się Jewrej). Ale powiedzenie „taki on Rosjanin jak…” niespecjalnie mnie rajcuje nawet jako dowcip. Człowiek jest tym, kim się czuje i to jego prywatna sprawa. Drugą skrajnością jest np. stwierdzenie z Encyklopedii Muzyki PWM, że Isaac Stern to „skrzypek amerykański pochodzenia ukraińsko-rosyjskiego” 😉
To zależy.
Jeżeli określenie jego narodowości coś wnosi do wypowiedzi to nie.
A jakby to powiedział tak jak w przypadku Perelmana to tak.
Ludzie, czy Wy próbujecie ze mnie idiotę zrobić czy mnie zmęczyć?
Bo zmęczyć już się udało, o co do idioty to z siebie robicie.
parker – jak już zaczyna się obrażanie gości, to, hm, bardzo dziękuję.
To nie blogi polityczne, gdzie każdy uważa, że może drugiego zgnoić łącznie z gospodarzami.
Trochę może wynika, Pani Kierowniczko, bo w sumie wyszło na to, że niekoniecznie różnimy się tu bardzo poglądami, a nawet praktyką, tylko definicją PC. 😉
Ale nie chcę być zakałą, która upiera się, żeby zawałkować temat na śmierć, więc nadmienię, że u mnie wiosna w pełni i bez chyba już niedługo do kwitnienia się zabierze. 😀
Wyłączam się, muszę iść na zebranie.
Aż zajrzałem jeszcze do tej wypowiedzi Tadeusza – no i wychodzi mi, że parkerowi może chodzić o to, że z tej wypowiedzi mógłby kto sobie wysnuć wniosek, że wśród rdzennych Rosjan mało talentów 😆 Bo inaczej to ja nie wiem, o co tu się czepiać.
Z dobrymi intencjami tu przyszedłem.
Potraktowany zostałem jak intruz.
Przykro.
Byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna.
Ale, ale — chciałem zapytać jak było na festiwalu, bo tym razem mnie zupełnie ominął…
O festiwalu zrobię zaraz wpis.
parker @13:26 – to odwracanie kota ogonem. Każdy, kto tu przychodzi, może spotkać się z krytyką czy po prostu dyskusją na temat tego, co powiedział. Także stali bywalcy, jak widać powyżej. Byle zachować rozum i proporcje. O polskiej wsi tu się (jeśli nie mowa o folku) chwilowo nie dyskutuje 😉
Dużo napisane, nie zdołam przeczytać. Co jest arcydziełem? Gdy się przeczyta, usłyszy lub obejrzy, nie ma wątpliwości. Wiadomo, że arcydzieło albo nie. Ale czasami po trzecim obejrzeniu, wysłuchaniu lub przeczytaniu ogarniają wątpliwości. Było arcydzieło i nagle przestało, bo się okazało, że zachwyt był wynikiem nastroju chwili, albo nie zauwazyliśmy, że arcydzieło mocno wtórne. Bywa odwrotnie. Dopiero przy którymś obejrzeniu czy wysłuchaniu wszystko dio nas dociera. Przy pierwszym byliśmy zbyt powierzchowni. Opinie krytyków/ A niech ich… Jest kilku, którym wierzę. Wierzę bez ograniczeń PK, bo na muzyce się nie znam, muszę komuś wierzyć. Ale już w przypadku literatury czy plastyki nie wierzę nikomu. To znaczy wierzę, ale sprawdzam.
Czytam wieszcza i to uznane arcydzieło. Nagle dostrzegam rymy prawie częstochowskie. Czy to przestaje być arcydziełem? Nie, bo oprócz doboru rymów, w znacznej większości wyrafinowanego, jest jeszcze cały szereg innych walorów. Myśl zawarta w wierszu, porównania, onomatopeje, wreszcie rytm, który porywa.
Dorota Szwarcman
Nie mam sobie nic do zarzucenia.
Starałem się zachować i rozum i proporcje.
Rzeczywiście trochę mnie poniosło na koniec, bo odniosłem wrażenie( mylne?), że się ze mną nie dyskutuje tylko przekomarza.
To była obrona.
Też zresztą, nie skierowana do konkretnej osoby.
A niechęć do mnie była wyraźnie wyczuwalna.
Ale wszystko jest oczywiście subiektywne.
Jest mi autentycznie przykro, bo gdzie jak gdzie, ale tutaj się tego nie spodziewałem.
Sprawę PC, zgodnie z sugestią Kierownictwa, już odfajkowałem, ale chwilę czasu mam 😉 , to jeszcze sobie pogwarzę o kompetencjach socjalnych.
Na mój psi rozum nienajlepiej o nich świadczy próba wejścia w nową (a jakoś tam już ze sobą zżytą) grupę poprzez dawanie od początku do zrozumienia, że każdy, kto się nie zgadza ze zdaniem wchodzącego, ma problemy z etyką, przyzwoitością, rozumieniem tekstu, a nawet z prostym rozumieniem rzeczywistości. Również próby narzucenia swojego stylu rozmowy, zamiast przyjrzenia się konwencji, w jakiej rozmawia grupa, lekceważenie reguł wypracowanych przez grupę i narzucanie od drzwi swoich, byciu zaakceptowanym nie sprzyja. A już obrażanie się o to, że grupa nie uznała z punktu poglądów wchodzącego za swoje, nie padła przed nim na kolana i nie obwołała go Odnowicielem, a nawet – o zgrozo! – że niektórzy członkowie grupy mieli za złe wymyślanie im od idiotów, jest niemal pewnym zwiastunem socjalnej klęski.
A przecież są sprawdzone i opisane sposoby, jak tej klęski uniknąć. Żeby zostać przez grupę przyjętym, trzeba najpierw przyjąć jej reguły i konwencje (nawet jeśli nie do końca się z nimi zgadzamy), pokazać się od dobrej i życzliwej strony, wykazać swoją przydatność dla grupy, itp, itd. A potem, kiedy już się jest uznanym członkiem grupy, można nawet próbować zmieniać reguły. 😈
Bez instynktownego lub świadomego stosowania tych zasad zawsze się jest narażonym na ryzyko odrzucenia. I dość jest nawet zrozumiałe, że ktoś, kto brak akceptacji wyczuwa, stara się winę przypisać „onym”, nie patrząc, czy przypadkiem sam nie popełnił jakichś błędów. Tak po prostu działa jamniczek. Niemniej jednak, bez tego zastanowienia się nad ewentualnymi własnymi błędami nie bardzo jest szansa na uniknięcie kolejnej wpadki.
Ponieważ mnie już dobrze znacie, to wiecie, że ja sobie tylko tak teoretycznie poszczekałem. Wszelka zbieżność z realnymi/wirtualnymi osobami lub sytuacjami jest czysto przypadkowa. 😎
Ja tam uczony nie jestem i na tych teoretycznościach się nie znam, ino sobie tak myślę: jak ktoś wchodzi do karczmy w obcej wsi i od drzwi informuje zebranych, że powinni różne rzeczy, a w ogóle to są (piii…), to się nie powinien dziwić, że mu michę wyklepią. Potem mogą z nim siąść i napić się w najlepszej zgodzie, ale dopiero potem i niekoniecznie. 😎
To się tera kompetencje socjalne nazywa, jo?
Bobik,
Tak, to wszystko prawda co napisałeś.
Może paradoksalnie pierwszy raz się z Tobą zgadzam.
Ale, po pierwsze, to nie starałem się do grupy przyłączyć, tylko ją zainteresować problemem który uważałem za ważny.
Wkleiłem link i miałem spadać.
Ale przeczytałem, że nie zostałem zrozumiany więc wyjaśniłem o co mi chodzi.
Od tej pory byłem już w defensywie.
Na koniec czułem się już atakowany bronią której nie uznaję.
A teraz się salwuje ucieczką.
A wątku PC naprawdę nie chciałem poruszać, długo się zastanawiałem czy coś napisać. Daty i godziny komentarzy o tym najlepiej świadczą.
Ale uznałem, że skoro nikt na to nie reaguje to powinienem.
Nie jest mi wszystko jedno.
Również w sprawie PISF.
I tak jak WW pisze jest PC !!
to tera po wpisie parkera możemy sie już napić ?
Wielki Wodzu, ja już wcześniej doszedłem do wniosku, że jak go zwał, tak go zwał… Micha ważna, nie terminologia. 😆
Lesiu, nie wiem, jak z Parkerem, bo oświadczył, że nie ma ochoty się do nas przyłączać, ale ja mogę.
No co, ze mną się nie napijesz? 😎
Bobiku, gdybyś szukał towarzystwa, to ja się mogę z Tobą napić. Wprawdzie wcześnie trochę, ale czego się nie robi dla ulubionych czworonogów.
Poczytałem i widzę, że zupełnie nie trafiłem w topic. Powiem wprost: nie znoszę PC. Nie znosze, ponieważ jest to dla mnie zgrabniejsza forma glajszachtowania czyli gleischaltung. Tyle, że PC ma dotyczyć „elit”, może trochę szerszych. Z drugiej strony dopuszczam branie pod uwagę PC ze świadomym jej trzymaniem się lub wykraczaniem.
Z PC jest o tyle kłopot, że każdy to pojęcie nieco inaczej rozumie. Stąd jedni stosują PC w sposób naturalny twierdząc, że PC nie znoszą, a inne wygłaszają np. poglądy feministyczne twierdząc kategorycznie, że feministkami nie są 😆
Święte i prawdziwe słowa Pani Kierowniczki, zwłaszcza że sam wcześniej coś podobnego szczekałem. 😈
To co Vesper, zaczynamy? Ktoś musi dać dobry przykład. 😆
Ja już swój limit literacki na dzisiaj wyczerpałem, ale uwiodło mnie określenie „wyklepać michę” i z czystego obowiązku poznawczego spytam się, czy to znaczy:
a. zrobić michę (sporządzić naczynie)
b. wsypać/wlać w michę (w naczynie, jak sługa Bobikowi)
c. trzepnąć w michę (micha jako eufemizm wyrazu ryj, pysk, morda, etc.).
Uprzejmie proszę o wypełnienie mej luki poznawczej. Ja chyba do innej karczmy chodzę.
Przepraszam, że nie odpowiadałem na zaproszenie, ale byłem po piwo.
Oczywiście, że mogę się napić, bo się nigdy nie obrażam, przynajmniej nie na dłużej niż pięć minut.
Do towarzystwa się nie przyłączę na stałe nie dlatego, że mi nie odpowiada tylko z braku możliwości merytorycznego zabrania głosu.
Próbowałem zostać melomanem ale zasady panujące w FN irytują mnie nie wiele mniej niż sprawa środowiska filmowego.Ale nie będę już poruszał kontrowersyjnych tematów. Czasami bywam na koncertach jak są przez kogo innego organizowane. To jak będę następnym razem, odwiedzę blog podzielić się wrażeniami.
Na mojego nosa, Tadeuszu, wersja c jest prawidłowa (choć wersja b bardziej by mi odpowiadała). W mojej karczmie się to nazywa „wyglancować facjatę”. 😎
Parkerze, ja tu bywam już od dawna i zaręczam Ci, że nie ma tu zakazu poruszania kontrowersyjnych tematów. Jest tylko ogólnie przyjęty sposób ich poruszania, który pozwala (nie zawsze, ale wystarczająco często) unikać klepania mich i glancowania facjat. 🙂
Ale myślę, że skoczenie po piwo zostanie Ci zaliczone przez ogół jako dobry uczynek, bo w końcu któż byłby tak szalony, żeby upatrywać w tym uczynku złego. 😆
Wersja c jak najbardziej. Wywodzi się się z połączenia onego eufemizmu z eufemizmem „klepać” (wyklepać, oklepanie), oznaczającym bicie bez naruszania czynności narządów. 🙂
Tak gwoli ścisłości, to podejrzewam, że „wyklepać” to stopień wyższy niż „trzepnąć” 😆
A najnajwyższy przenajwyklepać?
Tako i ja sądziłem, że c, ale zawsze to dobrze swoje hipotezy zweryfikować. Hmmm, w mojej karczmie … w mojej karczmie chyba nie mówią ino klepią albo glancują. Małomówni. Ale robotni.
No ja bardzo przepraszam, ale skacząc po piwo, a potem surfując po internecie, parker w 100% wypełnia pewien stereotyp internauty… 🙄
Jak na moje, wyklepanie michy, glancowanie facjaty itp. nie są zwrotami, jak ja to nazywam, źródłowymi.
W mojej okolicy raczej nikt nie zapyta: „Najmocniej szanownego pana przepraszam, ale pozwoli pan, że wyklepię mu michę?”
To samo pytanie formułuje się jednym, sześcioliterowym słowem (na „jot”).
U nas gwarowo można kogoś „rnąć w kalafę” 😉
Gostek Przelotem
Boje się nie zgodzić, ale już piwko wypiłem więc odwagi nabrałem.
Nie w 100% bo jednak po kulturalnych stronach chadzam.
Tak, masz rację. Zapomniałem o tym. Spełniasz 67% normy 😆
No, jak parker cztery dni wytrzymał tutaj (i vice versa), to już chyba się przyjmie.
@Gostek
Ale to bardzo kulturalna okolica, jak sie pytają, czy ową czynność wykonać. A jak się nie zgodzę? albo mały entuzjazm okażę?
@Beata
A to śliczne! I całkowicie nieprzewidywalne! I zaświadczone!!
Słownik gwary P.
Zeńdź mi z oczu, luntrusie mówie bo jak cie rne w kalafe, to ci dundle z klubra poletom
Jak cię zdzielę w kalafę, to sto pięć kozłów przekopyrtniesz. Sierżant Żurek na jego widok niemal chlasł na plecy, ślipie wywalił, kalafę otworzył, a potem ryknął: „Stryczyna, do jasnej cholery! Czyście z byka spadli?”
1. Myślę, że zależy od sposobu wyrażenia niezgody na ww. czynność.
2. Mały entuzjazm jest raczej przyzwoleniem (zapewne jak wszędzie)
3. Okolica bardzo kurtularna. Bardzo. Nawet PK się z niedalekich okolic wywodzi 🙂
Do karczmy wdepnęło
raz zwierzę kudłate,
a tu chcą mu z progu
glancować facjatę.
Ejże! – krzyczy Bobik
(bo był tym zwierzęciem),
to już raczej wolał-
bym w kalafę rżnięcie.
A najwyższy stopień,
me marzenie ciche,
to by ktoś robotny
mi wyklepał michę.
Za te inne słowa
nie dam cienkiej kości,
ale co to micha
wiem bez wątpliwości. 😈
Że zacytuję Poetę
Roztopiło ci się słonko nagle w plusze,
choć powinno obiektywnie wszystko grać.
Transcendentny spokój kładzie się na duszę,
coś dziwnego się zaczyna w tobie dziać.
W innych krajach nazywają to „weltszmercem”
i tabletki na to różne muszą brać.
A Słowianin z duszą jasną, rzewnym sercem,
musi na to wziąć i komuś w mordę dać.
I dopieroż to okrutne są katusze,
gdy dokoła taka pustka, że psiamać!
tu się czuje: dać po mordzie komuś muszę,
a tu nie ma – a tu nie ma komu dać.
W mordę dać –
w mordę dać.
Nie ma komu w mordę dać.
To nie musi wcale być antagonista,
taki facet na uboczu może stać.
Bezinteresowna chęć to jest i czysta –
można nawet go przeprosić i mu dać.
W mordę dać –
w mordę dać.
Przeprosiwszy, w mordę dać.
No, proszę, jak utrwalone stereotypy na manowce gaf wodzą. W kalafę rnięcie, nie rżnięcie. 😳
A to Klasyk, Klasyk! Tzn. dwóch, Bobik i Przybora. Dlatego dwa razy wymieniłem. A już myślałem, że WW, sądząc po rymach z Jasnej Góry 😆
Z innego tematu, bo tamten wydaje mi się wyczerpany (w każdym sensie słowa) : czy tylko mnie i mojemu choremu umysłowi niefortunny wydaje się spostrzeżony na e-teatrze.pl tytuł recenzji „Poczuj moc Piotrusia Pana”?
PMK
Wrzuciłam nowy wpis w gęstych oparach merytoryzmu 😉
Ja się uważam za psiego Piotrusia Pana, więc co bym miał protestować przeciwko poczuwaniu mojej mocy. 😆
A tak w ogóle, to w kwestii tytułowania już od jakiegoś czasu przestało mnie dziwić cokolwiek. Z pokorą przyjmuję wszelkie wynalazki, nawet jak zęby się od nich kruszą, mówiąc sobie, że mam dużo innych wiatraków do obskoczenia. 😉
A mnie „poczuj moc” kojarzy się już przede wszystkim z hasłami reklamowymi. Więc w tym tytule jako kontynuacji oczekiwałabym raczej nazwy jakiegoś środka czystości albo cukierków z mentolem 😉
Oby te „nowe ” eksponaty były badane na autentyczność /bo Chopin się w grobie przewróci jak swoich nowych krewnych / .A w ogóle to życzmy sobie żeby na temat pisali poważnie zainteresowani tematem Chopina ludzie ,a nie jakieś „szproty” epatujące wiedzą reklamową i niczym więcej.Pozdrawiam.