29 prawykonań

Czwarty Festiwal Prawykonań był już podobno przedostatnim w obecnej sali NOSPR. Za dwa lata (festiwal odbywa sie jako biennale) nowa sala jeszcze nie będzie gotowa, ale dyr. Joanna Wnuk-Nazarowa już myśli o jakimś happeningu na jej budowie (czyli w okolicach Spodka).

Trzy dni koncertów, po parę dziennie, to pożywka dla radia. W gruncie rzeczy są to publiczne sesje nagraniowe; potem koncerty są retransmitowane i proponowane EBU. To świetna możliwość przedstawienia zwłaszcza większej ilości utworów orkiestrowych, przede wszystkim w wykonaniu NOSPR. Ponadto jest możliwość wykorzystania różnych miejscowych świetnych zespołów: orkiestry kameralnej AUKSO, Orkiestry Muzyki Nowej, Cameraty Silesii, Kwartetu Śląskiego. I oczywiście solistów.

Trudno jest przewidzieć oczywiście, czy na takim festiwalu nastąpi wysyp arcydzieł, czy najazd gniotów. W końcu żadnego z utworów wcześniej nie znaliśmy, a tylko parę z nich miało już wykonania zagraniczne. Tym razem jakichś straszliwych gniotów było stosunkowo mało, chociaż i ich nie brakło. Niektóre szczegóły doboru programu są dla mnie zagadką albo mają wytłumaczenie środowiskowe, że np. trzeba dopieścić miejscowych pedagogów czy przedstawicieli Instytutu Jazzu.

Pojawił się i utwór doktorancki (zamieszkałego w Krakowie Syryjczyka Zaida Jabri; komisja specjalnie dojechała z krakowskiej Akademii Muzycznej), i studencki (Pawła Pietruszewskiego) – ale one były przynajmniej jakieś bezpretensjonalne.

Czy coś jednak z tego festiwalu da się zapamiętać? Z każdego koncertu przynajmniej jeden utwór, co nie jest tak złym wynikiem (czy coś pozostanie w historii muzyki, to inna sprawa i trudno to teraz rozstrzygać). Tak przebiegając przez program: z pierwszego koncertu zapamiętałam sympatyczną muzyczną przypowiastkę Hortus inclusus na zespół kameralny Zbigniewa Bagińskiego (Orkiestra Muzyki Nowej). Z wieczornego występu NOSPR – Koncert akordeonowy Dariusza Przybylskiego o dodatkowym długim niemieckim tytule, w którym jest mowa o morzu (i rzeczywiście jest w tym jakieś przewalanie się rozmaitych fal). Drugi dzień rozpoczął się występem Kwartetu Śląskiego, którego słuchanie zawsze sprawia mi ogromną przyjemność – wszystko traktują z jednakowym profesjonalnym zaangażowaniem. Z tego koncertu wyróżnię szczególnie XIII Kwartet smyczkowy Krzysztofa Meyera – bardzo mnie zaskoczył na plus, bo poprzednie podobały mi sie w bardzo róznym stopniu. Po południu z występu duetu fortepianowego Gabriela Szendzielorz-Andrzej Jungiewicz zapamiętałam trochę sympatycznego dzwonienia – Jerzego Kornowicza na początek (Dzwony od Nielisza) i Grażyny Pstrokońskiej-Nawratil na koniec (Madrygał). Wieczorny koncert NOSPR znużył mnie niebywale – zwłaszcza dwa środkowe utwory (Piotr Moss, Maciej Jabłoński), w których pojedyncze ciekawsze momenty tonęły w morzu jakiegoś nutotoku, każdy po pół godziny albo i ponad. Ciekawostką był utwór Mikołaja Góreckiego (syna Henryka) – świetnie napisany, z dużą wyobraźnią dźwiękową, a przy tym jakoś przedziwnie eklektyczny.

W niedzielę w południe NOSPR zafundował nam trochę rozrywki; tu ujął mnie utwór Krzesimira Dębskiego Stories for Double Bass and Orchestra, także ze względu na wykonawstwo Jurka Dybała, podpory sekcji kontrabasów Filharmoników Wiedeńskich. Wieczorny koncert AUKSO był w większości na naprawdę dobrym poziomie (i wykonawczym, i kompozytorskim). Do szczególnego zanotowania: Virtual Memories Grzegorza Pieńka oraz Płacz, dziecinko, płacz – minikoncert na skrzypce i orkiestrę kameralną Aleksandra Nowaka (solista: Piotr Pławner). Osobny rozdział to utwór Sławomira Zamuszko (zamka) …set …rise na wiolonczelę na prawą rękę i orkiestrę, czyli dla Dominika Połońskiego. Podobała mi się barwna warstwa orkiestry, natomiast miałam pewien niedosyt w dziedzinie wykorzystania solisty. Dominik może grać tylko na pustych strunach, to prawda, ale mimo to jest w stanie wydobyć z instrumentu bardzo szeroką gamę efektów i brzmień. W koncercie Olgi Hans struny były częściowo przestrojone, więc powtarzane cztery nuty sprawiały wrażenie obsesyjnego motywu. Nieprzestrojone puste struny kojarzą się tylko z pustymi strunami, a tak jest w tym utworze. Razi to zwłaszcza w długiej kadencji; tam przydałoby się bardziej zdać na inwencję solisty, w końcu od tego są kadencje. Zapewne zresztą, podobnie jak w poprzednim koncercie, rzecz ulegnie jeszcze pewnej modyfikacji. Każdy utwór musi się sprawdzić, uleżeć.