Nad ojczystymi brzegami Bałtyku
Wersja Legendy Bałtyku Feliksa Nowowiejskiego, którą właśnie wykonuje się w poznańskim Teatrze Wielkim, miała tu zostać wykonana we wrześniu 1939 r. Można więc powiedzieć, że nadrobiono zaległość.
Prawykonanie jej odbyło się również tutaj (z powodzeniem) w 1924 r., potem grano ją jeszcze we Lwowie i Warszawie. Kolejne wystawienie miało się odbyć w nowej wersji właśnie w Poznaniu. Muszę powiedzieć, że z wystawianych ostatnio SZPON-ów pod względem muzycznym ten nie jest najbardziej obciachowy. Owszem, jest eklektyczny, słychać, że kompozytor nasłuchał się Wagnera (zwłaszcza oczywiście Holendra tułacza), ale zapewne także Pucciniego, a kto wie, czy i nie Debussy’ego. A są też w tym dziele partie skrajnie banalne, ze słynną arią Domana Czy ty mnie kochasz na czele. Już nie mówiąc o oberkach z ostatniego aktu, które mogłyby wyjść spod pióra Moniuszki. Ale przynajmniej parę melodii da się zapamiętać. A ostatni chór jest tak państwowotwórczy (zaczynając się słowami, których użyłam jako tytuł wpisu), że brzmi, jakby miał być ilustracją zaślubin Polski z morzem.
I tu zgrzyt inscenizacyjny. W całą tę pogańską historię, po tym, jak Doman dokonuje niemożliwego, dla ukochanej Bogny wydziera z dna morza koronę księżniczki Juraty i oddaje ją jej ojcu Mestwinowi, a ten ogłasza „Wieczystą przy niej będziem trzymać straż. To ślub jest nasz!” – wchodzi na scenę biskup w złotej tiarze z orszakiem, wyjmuje koronę z rąk Mestwina i bezczelnie odchodzi zostawiając tegoż z głupią miną. Po co to? Taki obowiązek podkreślenia, że Polacy już nie są poganami?
Bo tak poza tym jest dość zgrabnie. Nie rażą projekcje przedstawiające morze i niebo – są umiejętnie użyte, ożywiają obraz. Scenografia jest oszczędna. Dużą część spektaklu zajmuje choreografia – reżyser Robert Bondara jest tancerzem i choreografem, a ponadto środkowy akt to balet na dnie morza. Zrobiono, co było można, bo same te postacie są kompletnie papierowe, śpiewają beznadziejne teksty i trudno im wykrzesać emocje. Jednak kiedy trzeba porządnie pośpiewać, jest nieźle. Zwłaszcza w wykonaniu głównej pary – Bogny Wioletta Chodowicz) i Domana (Pavlo Tolstoy), a także Mestwina (Aleksander Teliga) i szwarccharakteru – Lubora (Robert Gierlach). Poboczne role Swetawy (Magdalena Wilczyńska-Goś) i Tomira (Szymon Komasa) są bledsze, trochę mnie nawet rozczarował Komasa, bo z początku nie bardzo go było słychać – potem było już lepiej. Emocje, i owszem, można było usłyszeć w orkiestrze pod batutą Tadeusza Kozłowskiego, który ma rękę do takiej muzyki.
Byłam więc dziś nad Bałtykiem w przenośni, a jutro rano jadę tam naprawdę.
PS. Jak kto ciekawy, jest to do obejrzenia na operavision.eu za darmo, do 9 czerwca.
Komentarze
Z tym biskupem to raczej w drugą stronę. Istnieje coś takiego jak antykatolicki nacjonalizm. Prawdziwą wiarą ma być „pogaństwo”, a KK to okupant. Podobno bywały nawet pielgrzymki do krakowskiego Muzeum Archeologicznego…
https://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%9Awiatowid_ze_Zbrucza
No to skoro niesłusznie zapomniana to trzeba pójść dalej tropem skrótów i może NieSZPORy? Trzeba tylko wymyślić pasujące słowo na R zamiast N co by do koncepcji pasowało 🙂
Jako że w wikipedii na ogół są bzdury, warto przeczytać publikację ukraińskich archeologów http://www.archeologia.ur.edu.pl/wp-content/uploads/2015/06/MiSROA_34_Idol_ze_Zbrucza_suplement.pdf
i raz na zawsze zapomnieć o związku tej rzeźby z czymkolwiek. Dla tych „pogan” to oczywiście nie ma żadnego znaczenia, chodzi o stan umysłów. Całkiem jak po tej drugiej stronie zresztą, tej z biskupami. 😛
Bo każdy fanatyzm jest zły i ma ostre kły!
@WW,
ale jaka piękna historia!
Poza tym, „poganie” mają inne tajemnicze, bezdyskusyjnie autentyczne, miejsca do odprawiania swoich obrzędów. Oczywiście z przymrużeniem oka, spieszę uspokoić Redakcję 😉
https://pl.wikipedia.org/wiki/Kopiec_Krakusa