Dubliński Haendel włosko-polski
Wczorajszy Mesjasz pod dyrekcją Fabia Biondiego był poniekąd właściwym rozpoczęciem festiwalu, nawet z krótką przemową prezydenta Gdańska na wstępie.
Centrum św. Jana tym razem było wypełnione, widownia zwrócona, jak to najczęściej dotąd bywało, w stronę chóru.
Biondi wybrał wersję dublińską, czyli pierwotną, z prawykonania, które, jak wiadomo, zostało ciepło przyjęte, w przeciwieństwie do Londynu; trudno właściwie powiedzieć, czemu stolica początkowo chłodniej przyjęła tę istną listę przebojów. Z czasem kompozytor dokonał pewnych drobnych zmian w instrumentacji i długości niektórych arii. Wersja więc, jaką wczoraj usłyszeliśmy, chwilami mogła zaskakiwać w stosunku do tego, do czego zostaliśmy przyzwyczajeni.
Najmocniejszą stroną tego wykonania była orkiestra, choć i w niej zdarzały się mankamenty, np. w trąbkowym solo w The trumpet shall sound. Solistyczna stawka była nierówna. Byli to również w większości Włosi, poza Delphine Galou, która śpiewała tym razem chyba w sposób nieodpowiedni na to kościelne wnętrze: afektowanie, z aktorska, z nagłymi pianami, które z tyłu mogły być niesłyszalne. Sopranistka Francesca Lombardi Mazzoli ma z kolei silny, zawsze słyszalny głos; także była afektowana, ale w inny sposób. Najmniej podobał mi się tenor Anizio Zorzi Giustiniani o nieco płaskim brzmieniu; ładną barwę miał za to bas Roberto Lorenzi.
Najsłabszym ogniwem był polski wkład w wykonanie, czyli Schola Cantorum Gedanansis. Nie wątpię, że to była dla nich wspaniała szkoła, ale zabrakło blasku, potęgi. Może ktoś powiedzieć, że niby jaka potęga z 22 osobami – ale jednak z chórami np. brytyjskimi jest zupełnie inaczej. Jest to niestety wina emisji, która w polskich chórach (i nie tylko chórach zresztą) umiejscawia dźwięk gdzieś w gardle, w związku z czym jest on głuchy, stłumiony. Chóry, które mają emisję z przodu, brzmią jaśniej i mocniej.
Przed Mesjaszem jeszcze był w Ratuszu Głównego Miasta recital Marii Erdman, która dzielnie walczyła z malutkim klawikordem grając fantazje Jana Pieterszoona Sweelincka. Uwielbiam je i żałowałam, że nie słucham ich na brzmiącym instrumencie – ja jakoś nie mogę się przekonać, że nader nikłe brzmienie klawikordu jest piękne. Może jest w stanie je bardziej docenić ktoś, kto na nim gra – to instrument bardzo intymny.
PS. Przepraszam za tak spóźnioną relację, ale Mesjasz skończył się późno, potem jeszcze było trochę życia towarzyskiego, a kiedy wróciłam do hotelu, internet kiepsko chodził…
Komentarze
Gdzies na jutubie jest wyklad Schiffa, w ktorym tlumaczy sie, dlaczego gra Bacha na fortepianie. „Bo gdybym gral na instrumencie, na ktorym te utwory byly stworzone, czyli klawikordzie, to juz w trzecim rzedzie nic nie byloby slychac.”
Mysle, ze to argument calkiem sensowny. Klawikord ciagle przede mna.
Gdyby klawikord postawić w której z mniejszych izb Ratusza i wpuścić trzy osoby, to wszystko by było w porządku. To jest instrument nawet nie salonowy, tylko pokojowy. Granie na klawikordzie na żywo dla publiczności to jest pomysł bardzo dziwny i szanuję go tylko w imię szeroko pojętej wolności słowa i grania. 🙂
Mam sporo nagrań z klawikordem, trzeba założyć słuchawki i wtedy jest pięknie, bo siedzi się metr od instrumentu. Jest też trochę niderlandzkich instrumentów z czasów Sweelincka, które słychać. Ludzie na nich grają. Ale coż poradzić na ortodoksów, choćby czcigodnych?
Wersja dublińska (1742)
Jestem przyzwyczajony do wersji z roku 1754 (The Foundling Hospital), w szczególności do według mnie wzorcowego wykonania z 1980 roku Christophera Hogwooda (The Academy Of Ancient Music, Choir Of Christ Church Cathedral, Oxford, Judith Nelson, Emma Kirkby, Carolyn Watkinson, Paul Elliott, David Thomas).
Kilka różnic:
„How beautiful are the feet” – w wersji dublińskiej arię zaczyna duet sopranu i altu, kończy chór. Prawdopodobnie od 1745 roku Handel wykonanie powierzał sopranowi solo, co zresztą było od początku jego zamysłem (za Hogwoodem). Mimo, że początek arii śpiewanej w duecie mnie zachwycił, to jednak nie jestem do końca przekonany do tej wersji. W żadnej z 11 wersji Mesjasza jakie posiadam aria nie jest wykonywana przez duet + chór, szkoda.
Arie: „But who may abide the day of his coming?” i „If God be for us” w wersji dublińskiej śpiewa alt, w wersji „Foundling Hospital” obie te arie śpiewa sopran. Barwa sopranowych rejestrów nadaje ariom cudownej urody.
Handel przetransponował „If God be for us”, pierwotnie napisanej dla sopranu, przed premierą w Dublinie do c-moll (za Hogwoodem) specjalnie dla dla swojej ulubienicy, Marii Cibber śpiewajacej altem. Współcześnie aria jest często wykonywana przez kontratenor. Aria „But who may abide the day of his coming?” pierwotnie była napisana w d-moll dla altu, w wersji „Foundling Hospital” jest w tonacji a-moll.
Handel często dostosowywał oratorium do możliwości dostępnych mu muzyków by wykorzystać ich walory. W wersji z ok. 1750 roku (dyrygowanej przez kompozytora) wszystkie trzy wymienione arie zaśpiewał kontratenor.
Aria „Thou art gone up on high” śpiewana przez kontratenora lub alta jest przepiękna, w czasach Handla śpiewana również przez basa, ale moim zdaniem swoją pełnię osiąga dopiero w wykonaniu soprana dyszkantowego.
Lubię brzmienie instrumentów z epoki, łagodne brzmienie smyków, trąbki barokowej.
Miałem okazję co najmniej kilka razy słyszeć na żywo Mesjasza w dobrym wykonaniu. Żadne z nich nie przebije wykonania pod dyrekcją Jana Łukaszewskiego Scholi Cantorum Gedanensis i Sans Souci z Berlina z Ruth Holton w 1998 roku w Katedrze Oliwskiej. Usłyszeć na żywo Emmę Kirkby czy Ruth Holton to niewypowiedziane wrażenie, zwłaszcza, gdy w doborowym
towarzystwie śpiewają Mesjasza. Kto je słyszał na żywo, ten już zawsze będzie surowy w ocenie sopranów, a partie sopranowe wypadną blado. Tak blado też wypadła Francesca Lombardi Mazzulli. Trochę słychać było to, że zwykle śpiewa w operach, podobnie jak Roberto Lorenzi i Anicio Zorzi Giustiniani. Dobrzy śpiewacy, ale na kolana nie rzucili, wspomniane przez Autorkę bloga zbędne afektowanie sopranu i alta, momentami niemrawy bas i rzeczywiście szczególnie niemrawy w czwartek tenor. Walory głosowe Delphine Galou objawiały się, gdy nie próbowała śpiewać pianissimo.
The Trumpet shall sound trochę mnie rozczarował, słysząc basa i trąbkę we wcześniejszych fragmentach spodziewałem się, że to może być perełka. To nie był ich dzień. Mam trochę zawyżone oczekiwania. Trzy lata temu miałem okazję słyszeć duet w Concertgebouw w wykonaniu Bach Choir and Orchestra
of the Netherlands Pietera Jana Leusinka. Porywający. Publiczność nie wytrzymała i wyrwała się z brawami po utworze.
Brakowało mi trochę w kilku miejscach tego, by Fabio Biondi podkręcił chór bardziej forte. Chór schowany za orkiestrą był na pewno dobrze słyszalny ze stanowiska dyrygenta, publiczność siedząca niżej miała gorsze warunki odsłuch, tym bardziej, że Centrum św. Jana nie posiada jakiś szczególnych walorów sali koncertowej.
Podobały mi się drobiazgi dodające uroku brzmieniu wprowadzone przez Fabio Biondiego, np. dynamiczne wejście kontrabasów i wiolonczeli w pewnym momencie. To co się udało dyrygentowi to uzyskanie zrównoważonego brzmienia całości, w której orkiestra ani chór nie zagłuszają się wzajem, a zwłaszcza nie zagłuszają solistów. Tego brakowało mi na ostatnich koncertach, które widziałem (Stworzenie Świata – Rattle, Rias Kammerchor, Berliner Philharmoniker, Msza h-moll – Koopman, Rundfunkchor Berlin, Berliner Philharmoniker, Stworzenie Świata – Orkiestra i Chór Filharmonii Narodowej). Z przodu widowni brzmienie dobrze było słychać. Podejrzewam, że w dalszych rzędach praktycznie nie było słychać klawesynu czy lutni.
Podsumowując, życzyłbym sobie móc na żywo posłuchać Mesjasza wykonanego na co najmniej takim poziomie raz w roku. Podobnie chętnie raz w roku poszedłbym na dobre wykonanie Mszy h-moll, Pasji według św. Mateusza, Stworzenia Świata. Kto pamięta, kiedy ostatnio w Polsce była możliwość posłuchania oratorium Izrael w Egipcie? W ostatnich latach zamiast raz w roku każde, zwykle było jedno, dwa wykonania z tej grupy pięciu oratoriów z tych pięciu.
„była dla nich wspaniała szkoła” (o Polskim Chórze Kameralnym)
Opinia, że z emisją Polskiego Chóru Kameralnego może być coś nie tak jest dla mnie zupełnie nowa. Miałem kiedyś okazję na spotkaniu towarzyskim uczestniczyć w rozmowie muzykologów, dyrygentów, muzyków, śpiewaków, którzy o muzyce, zwłaszcza warsztacie wiedzieli chyba wszystko, podobnie jak o środowisku. Zeszło na temat Polskiego Chóru Kameralnego, widzianego (słyszanego) „od kuchni”. Nie każdą z tych opinii można by określić jako pochlebną, ale w kwestii warsztatu PChK zgodnie wypowiadano się wyłącznie dobrze lub bardzo dobrze.
Polski Chór Kameralny należy do chórów, które nie ograniczają dyrygentów. W czasie koncertu przemknęła mi myśl, że Fabio Biondi to jednak nie Gardiner. Hogwood okiełznał swego czasu Orkiestrę Filharmonii Poznańskiej, czy Chór i Orkiestrę Filharmonii Narodowej.
Centrum św. Jana dość mocno wchłania dźwięki. Polski Chór Kameralny lepiej brzmi w salach z dobrą akustyką. Kilka lat temu słyszłem na żywo PChK w Filharmonii Bałtyckiej wykonujący Mszę h-moll. Chyba najlepsze wykonanie partii chórowej Mszy h-moll jakie miałem okazję słyszeć. Słychać było wyraźnie każdy szczegół sceny, każdy dźwięk, harmonię, całe piękno fugowych fraz. Siedziałem w sam raz blisko, odpowiednia odległośc jest nie do przecenienia.
Cenię PChK, ale na pewno nie jestem jakimś szczególnym jego wyznawcą, skrzętnie wykorzystuję okazje do wysłuchania na żywo dobrych wykonawców w utworach które lubię, najczęściej barokowych, czy klasycystycznych.
Chciałbym móc znów posłuchać na żywo chóry, które wywarły na mnie duże wrażenie, np.: Monteverdi Choir, The Tallis Schollars,
czy chłopięcy i męski Choir of King’s College – moje ulubione brzmienie.
Gdy przeczytałem „była dla nich wspaniała szkoła” pod nosem pojawił mi się bezwiedny uśmiech, nad którym jednak zapanowałem. W myśli przemknęło mi tylko pytanie, ile razy Autorka blogu miała okazję słyszeć PChK na żywo.
Marzy mi się znowu usłyszeć na żywo Mesjasza w wykonaniu Polskiego Chóru Kameralnego, z Ruth Holton lub jej godną następczynią, w towarzystwie na przykład English Baroque Soloists pod dyrekcją Johna Eliota Gardinera
@ RRobek – witam. Oczywiście od wielu lat miewałam wiele okazji słuchać PChK na żywo. Ale raczej w muzyce współczesnej, w której jest dobry. W innych epokach bywa różnie. W baroku słyszałam ich chyba pierwszy raz i cóż, nie zachwyciło mnie to niestety, choć sam warsztat doceniam. Ale ten warsztat nie do wszystkiego pasuje.