NOSPR sterroryzowany
…przez Anne-Sophie Mutter. Ale to w porządku, każdej orkiestrze potrzebna jest odmiana, to dla niej dobre ćwiczenie.
Koncert skrzypcowy Beethovena w takiej właśnie formie, jaką zarządziła solistka (i wszyscy musieli się dostosować bez szemrania), był tym większym kontrastem po zagranej na wstępie uwerturze Coriolan, dość masywnej, nawet przyciężkiej. W drugim utworze muzycy musieli nieledwie wstrzymać oddech i grać chyba najciszej w swoim życiu, towarzysząc skrzypaczce, która na swoim stradivariusie śpiewała jeszcze ciszej.
To wykonanie robiło wrażenie także dlatego, że artystka nie przybrała tu pozy histerycznej, jak niestety się jej zdarza, tylko właśnie pozę absolutnego spokoju, wyciszenia, kontemplacji cichego, ale pięknego dźwięku. Jeszcze bardziej wyraźne było to w II części, powolnej i delikatnej, na granicy istnienia. To była prawie maniera. Finał był jakby dziarskim przebudzeniem do rzeczywistości, ale po kadencji (artystka grała kadencje Kreislera) znów zrobiła coś bardzo dziwnego: w pojawiającym się zaraz potem głównym temacie w As-dur nagle bardzo zwolniła i znów wyciszyła – było to jakby przypomnienie wcześniejszych klimatów. Nie ma ku temu specjalnych powodów w nutach – tu i w innych wielu miejscach solistka zastosowała swoistą licentia poetica (koleżanka, z która siedziałam, a która też, jak ja, jest wybrzydzaczką – a dokładniej osobą wybredną – stwierdziła, że była to jej fantazja na temat własny), ale było to bardzo ciekawe. Publiczność (sala była szczelnie wypełniona) zerwała się na nogi i wyklaskała dwa bisy: Corrente i Sarabandę z Partity d-moll Bacha – grane osobno zrobiły jakby lepsze wrażenie niż kiedy Mutter grała całość na recitalu.
Po przerwie podczas wykonania II Symfonii Brahmsa zarówno w orkiestrze, jak u dyrygenta czuło się ulgę i pewne poluzowanie – na szczęście nie nadmierne. Nawiasem mówiąc, trudno było znaleźć dokładniejszą informację o dyrygencie Cristianie Macelaru – gdzie się urodził, ile ma lat; dopiero teraz znalazłam to. Może nie było genialnie – nie dziwię się zresztą, po takim napięciu – ale było naprawdę przyzwoicie, nie ma co narzekać.
Komentarze
We wczorajszym „Newsweeku” artykuł o Mutter, a w trzecim zdaniu:
„Krzysztof Penderecki uważa, że jest największą skrzypaczką na świecie”.
Zgoda. Ale tylko pod warunkiem, że Krzysztof Penderecki jest największym kompozytorem na świecie 🙂
Wrażenia z koncertu Mutter w FN absolutnie analogiczne. Było to niezwykle ciekawe, czasem bardzo piękne, czasem dziwaczne. Niewątpliwie zjawisko.
Co do braku info o dyrygencie. Cały ten festiwal jest nieco oderwany od ziemi. Książka programowa (40 PLN i chyba 1 kg wagi) jest kuriozum. Wygląda jak magazyny, które pani Penderecka i pewno maestra Mutter muszą oglądać, jak siedzą u luksusowego fryzjera w celu stroszenia fryzur (pewno się mylę, bo to najpewniej fryzjer przychodzi do nich). Same fotografie wykonawców na kredowym papierze. Zero informacji o wykonawcach. Zero informacji o utworach. Mnóstwo reklam luksusowych produktów. Absolutny, idealny przerost formy nad treścią. Ciężkie, nieporęczne, całkowicie bezużyteczne podczas koncertów. Natomiast idealne dla osób, które przychodzą na festiwal nie z miłości do muzyki, ale dla lansu. By potem wyłożyć w salonie na stoliku i „dyskretnie” zwrócić na to uwagę gości, których przekręci, bo się na tę wyżynę kultury akurat jeszcze nie wspięli.
Przypomina to bardzo program z koronacji szacha Iranu, który ostatnio kupiłem sobie w jednym z antykwariatów (lubię takie kurioza).
To, że na stronie internetowej, jak się to znajdzie (a wcale nie jest to łatwe) można od biedy kliknąć na zakładkę, i tam jest pdf z omówieniem koncertów, to żadne rozwiązanie. To ersatz. I co – drukować to sobie w domu? A możne wszyscy mają gmerać w smartfonach podczas koncertu, by sprawdzić, ile części ma jakaś sonata?
W sumie chyba miał być to bardziej Zachód, a wyszedł bardziej Wschód.
Bardzo trafny i zabawny opis, który definiuje charakter tego festiwalu. Właśnie dlatego, mimo że uważam, że jest muzycznie na najwyższym poziome, nie uczestniczę w nim. Zrobię wyjątek dla koncertu Isserlisa. Przyznam jednak, że bardzo podobają mi się artystyczne plakaty festiwalowe, a w tym roku jest wyjątkowo piękny. Myślę, że festiwal ten i jego estetyczna otoczka skierowany jest do grupy, która nie chodzi zwykle do filharmonii. I niech tak będzie. Jest dużo dobrych festiwali. Za chwilę Actus i Paschalia. Popularyzatorstwo jest też potrzebne. Stworzenie klimatu, bliskiego takiemu, jakie te osoby mają na co dzień w swoim otoczeniu, jest jakimś sposobem na zachętę. Może się spodoba i przyjdą też w innym czasie.
Pianofilu, jest jeszcze jedno kuriozum – omówienia, owszem, istnieją, ale nie w formie drukowanej, biuro prasowe wysyła je nam mailem. Otóż nie bardzo wiem, dlaczego to dziennikarze mają być uprzywilejowani co do tej wiedzy i dlaczego takie omówienia nie mogą być zamiast tych ogromniastych zdjęć, które mogłyby być kilka razy mniejsze i ustąpić miejsca sensownej informacji. Ktoś chciał na czymś oszczędzić i nie przemyślał sprawy.
„Stworzenie klimatu, bliskiego takiemu, jakie te osoby mają na co dzień w swoim otoczeniu, jest jakimś sposobem na zachętę”. :-). Czyli festiwal dla hipopotamów musiałby się odbywać w błocie :-).
Ale przede wszystkim jest to spektakl WŁADZY. Jest to idealna wręcz nadbudowa, niczym doskonały kryształ, ponad duopolem władza-pieniądze. Także w sensie topograficznym – ponad głowami większości widowni i wykonawców Minister-Który-Nie-Zna-Się-Na-Muzyce niczym Dzieciątko Jezus w szopce – z jednej trony adorowany przez Państwa Pendereckich, a z drugiej przez dyr. Wnuk-Nazarową. Lansady. Uśmiechy. Gesty. Teatrzyk. Czytanie na jednym oddechu, aby nie wygwizdali. Uff, udało się.
I te nieszczęsne hosetssy w czerwonych sukniach (wszystko musi być teraz biało-czerwone, nie tylko „drużyna”, ale też np. samoloty LOT-u, które zaraz będzie się po 80 latach patriotycznie „rebrandować”) rozdające czekoladki marki Orlen i Lotto. Idealnie uprzedmiotowione. Laleczki wytapetowane makeupem, jak na wybieg. W TWON na „buchottziadzie” (to wprawdzie impreza pod innym patronatem, ale klimat ten sam) jedna z tych dziewczyn do mnie i kolegi (chyba rozpoznała w nas plebs): „weźdcie dużo, bo to strasznie ciężkie, już mi ręce drętwieją).
A dlaczego cukiereczków nie rozdają przystojni panowie? Może większość Pań (a zapewne i niektórzy panowie) woleliby dostać pomadkę od ładnego chłopca?
No oczywiście, to nie ten kod.
Orlen i Lotto jako główni sponsorzy imprezy znakomicie zresztą demaskują cały mechanizm tarnsferów pieniędzy i prestiżu. Niestety przy całym tym „highlife’owym” napuszeniu na wszystkich materiałach festiwalowych musi być logo totalizatora – niegustowne, jarmarczne, tandetne – niczym logo zespołu „disco-polo”. No ale jakie ma być, jak to jest „podatek od szczęścia” ochoczo płacony przez szerokie masy ludowe. A do tego Orlen – aż się prosi zacytować Tuwima, który nie tylko stworzył przez opis „wielkiego balu w operze” absolutną kwintesencję tego rodzaju imprez, ale też w innym, też bardzo aktualnym wierszu pisał o tym „że im gdzieś nafta z ziemi sikła I obrodziła dolarami”.
Ale ja lubię sobie patrzeć na te klimaty.
Obawiam się, że brak omówień i części utworów w programach to nie jest kwestia tego, ze ktoś chciał na czymś oszczędzić. Przecież fizycznie to wszystko zostało napisane, złamane. Są pdf-y (dobrze zakamuflowane, ale się da znaleźć). Zapłacono autorom, zapłacono grafikom. To jest kwestia strategii, a nie oszczędności, w końcu ten festiwal ocieka pieniędzmi (a przynajmniej tak wygląda, jakby ociekał), reklamują się tam zarówno instytucje publiczne, spółki skarbu państwa i prywatne biznesy, które chcą się ogrzać w blaski gwiazdy Wysokiej Kultury, a przy okazji podlizać władzy w „Stulecie Niepodległej”. To jaki koszt byłby dodać w tej książce 30-50 stron? Dlaczego Chopieje mogą się szarpnąć na świetne książki programowe, a FLB nie może?
A bilety też nie są tanie, i jak ktoś zapłacił 150 czy nawet 300 zł. za bilet, to mógłby liczyć na to, że DOSTANIE karteczkę z częściami utworów i podstawowymi biosami wykonawców, a przyjemniej, że za te kilka złotych sobie będzie mógł kupić. Książka programowa też nie jest zresztą za darmo. Za darmo są tylko cukierki i Beethoven magazine z p. Penderecką na okładce, którego stosy zalegają wszystkie parapety. jakby tu się zeszło trochę z nakładem, to by można wydrukować program do każdego koncertu.. Ten program wygląda dokładnie tak, jak miał wyglądać i jest tym, czym miał być.
Komentarz dziewczyny z cukierkami z TWON nie musi świadczyć o tym, że rozpoznała w „Was” plebs, ale raczej bratnią duszę, z którą może zjednoczyć się w swoim trudzie:-) Tak samo jak ona wie, że jest „laleczką”, bo tak została na tę okazję wykreowana, tak samo odczytuje wszystkich wyeleganconych panów i panie. Uznała, że skoro nie jesteście zakodowani strojem, czyli sztuczni, może sobie pozwolić na poufałość i szczerość.
Przypomnijmy jednak, dla równowagi, że jest to 22 edycja tegoż wydarzenia. Które to fakt… zwłaszcza ów „przemożny wielki” biznes do kultury zaprasza… Z edycji już warszawskich, z tych które już śledziłem, z bardzo, bardzo różnym zresztą skutkiem…
Dobra wiadomość, tra la, la, program od wczoraj kosztuje 20 PLN (ale nie jest lżejszy, niestety). I małe sprostowanie @pianofil : części utworów są w nim wyszczególnione. Poza tym nic optymistycznego nie da się o nim powiedzieć.
Już jestem w Warszawie.
Te biedne hostessy pokutują na Beethovenowskim, odkąd przeniósł się do Warszawy (w TWON na premierach i iwentach takich jak wcześniej opisany też są stałym elementem anturażu). W Krakowie było jednak inaczej. Zawsze patrzę na te dziewczyny ze współczuciem. To dla mnie symbol nie tyle władzy, jak chciałby pianofil, co obrzydliwego patriarchatu. Coraz obrzydliwszego.
Przerzuciłam do obiadu ten artykuł z „Newsweeka” o Mutter. Lutosławski tylko wspomniany, a przecież dobrze pamiętam, jak bardzo była nim zafascynowana. On zresztą nią też. I napisał dla niej nie tylko Łańcuch II. Tytułem uzupełnienia:
http://culture.pl/pl/artykul/anne-sophie-mutter-o-lutoslawskim
Straszna szkoda, że nie udało mu się skończyć koncertu skrzypcowego. Szkice są w Bazylei, Tadeusz Kaczyński mi kiedyś opowiadał. Ale Lutos absolutnie zabronił jakiegokolwiek wykorzystywania nieukończonych utworów. Słusznie zresztą.
Co zaś do programów, to właściwie w tych darmowych folderach, które również są (były?) rozkładane w różnych miejscach FN, jest dokładnie to samo co w programie, łącznie z częściami utworów, więc nie trzeba „szarpać się” na tę książeczkę, która została wydana li tylko ku zadowoleniu sponsorów 😛
@Pianofil (kontynuacja wczorajszej rozmowy):
Idąc Twoją hydrologiczną analogią zbieractwa ja widzę siebie jako jakiegoś suma poruszającego się po bagiennych rozlewiskach muzyki wszelakiej. Nie mam zapędów głębinowych, nie mam potrzeby przecedzenia oceanu krylu, ale patrząc na półkę widzę Machaut, Monteverdiego, Manfrediniego, Mendelssohna, Mahlera, Messiaena (litościwie pomijając drugi regał, na którym stoją Marley, Marillion, Megadeth i Joni Mitchell…).
A polską muzykę zbiera(łe)m tak ot, żeby nakreślić sobie jakieś ramy, żeby nie wpuszczać się lekkomyślnie w symfonikę albańską…
Jeszcze w kwestii DAB+
https://www.telegraph.co.uk/news/2018/03/17/bbcto-shelve-plans-force-listeners-replace-analogue-radios-dab/
Do pochodu festiwalowych cieni i blasków dodałabym jeszcze totem z dyndającymi nutami, ustawiony pomiędzy szatniami Sali Koncertowej:)
Teraz na Beethovena chadzam sobie z rzadka. Zniechęciłam się w ubiegłym roku, właśnie tym ogólnym klimatem. Nie uznałabym też Festiwalu za popularyzatorstwo muzyki klasycznej. Dla mnie takim są Szalone Dni Muzyki, impreza o zupełnie innym charakterze. Tanie bilety, tłumy małych i dużych, inna struktura koncertów. Chyba że Beethoven z założenia jest popularyzatorstwem skierowanym do zupełnie innej grupy docelowej. Tylko jakiej?
W moim przypadku zakup programu nie wchodził w grę od samego początku:) Po pierwsze uznałam, że 40zł można zainwestować racjonalniej: w bilet na inny koncert, płytę, metr dobrej bawełny do szycia (tak, sukienek!), bilet na pociąg albo po prostu w jedzenie. Po drugie: jak takie tomiszcze mogłoby się zmieścić do mojej torebki czy kieszeni męskich spodni? Najwidoczniej księga festiwalowego grania została stworzona do tego, by nieść ją do domu w ręku, tak… wystawnie.
A co do pań w czerwonych sukniach:) W Państwa dyskusji w odniesieniu do garderoby hostess padło sformułowanie, że „wszystko musi być TERAZ biało-czerwone”. Myślę, że niekoniecznie TERAZ. Kolorystyka sukienek reklamujących Orlen wiąże się z barwami logo firmy, funkcjonującego od jakiegoś czasu (http://www.orlen.pl/PL/OFirmie/Nasza%20historia/Strony/Historiaslowami.aspx). Biel jest niepraktyczna (brud) i łatwiej ją przeoczyć w tłumie, wybór padł więc na czerwień.
Chyba że mówimy o paniach z Lotto ubranych na czerwono – wtedy to inna historia i zgodzę się z Przedmówcą odnośnie owego „TERAZ”:)
Pozdrawiam serdecznie. I jutro się wybieram. Posłuchamy, zobaczymy:)
Miałam na myśli popularyzatorstwo dla TEJ właśnie określonej grupy. Ta grupa nie przyjdzie na Szalone Dni Muzyki (a sio, a sio:-), bo tam nie ma blichtru. Klimat towarzysko-estetyczny festiwalu Bethovenowskiego sprawia, że grupa ta traktuje, przez te kilkanaście dni, filharmonię jako miejsce swoje. Miejsce prestiżowe, w którym warto się pokazać, by potem zabłysnąć w towarzystwie wszechstronnością zainteresowań, pooglądać się nawzajem na koncertach
Nie krzywię się jednak. To grupa, która dysponuje kapitalem. Kultura potrzebuje tego kapitału. My go potrzebujemy, żeby móc potem słuchać tych zwyczajnych koncertów. Jak napisałam wcześniej, może komuś spodoba się na tyle, że zechce w przyszłości zostać np. przyjacielem filharmonii.
Tak, to się mniej więcej zgadza.
Dziś amerykański koncert z amerykańską (z wyjątkiem Adagia z III Symfonii Pendereckiego) muzyką – Filharmonia z Buffalo pod batutą znanej już w Polsce JoAnn Falletta. Nie będę już robić osobnego wpisu, bo to nie był TAKI koncert, ale było sympatycznie – Barber, Gershwin i Bernstein, czyli muzyka raczej lekka, raczej łatwa i przyjemna. Zabawny, ale zdolny 24-latek Conrad Tao (zabawny ze względu na sposób bycia) – w Koncercie Gershwina właściwie niespecjalnie miał co pokazać, za to bis był zdecydowanie najciekawszym punktem programu:
https://www.youtube.com/watch?v=gfUvbHPiulU
Ciekawe, na ile wykonanie było zgodne z partyturą 😉
Jutro… właśnie się zastanawiam, czy iść. Chyba dam sobie wolne – oba dzieła znam aż za dobrze.
Bilety na Szalone Dni Muzyki wcale nie wypadają tak tanio : ostatnio to było 15 PLN (kto wie ile będzie w tym roku?) za jeden krótki koncert, a jest ich przecież mnóstwo, więc w sumie robi się całkiem spory wydatek w jeden weekend. Na Festiwalu Wielkanocnym wejściówki są niezmiennie po dychu, nie wyłączając koncertów z udziałem KZ i A-SM, i jak dotychczas, chyba wszyscy wchodzą – chapeau bas!
O właśnie! Lubię Festiwal Beethovenowski za politykę dużej liczby wejściówek po 10 zł. Da mnie to najtańsza spośród najlepszych imprez muzycznych w Warszawie. Blichtr więc jakoś ścierpię.
I z festiwalu blichtru zrobił się festiwal dla biedoty…
🙂
Co do Szalonych Dni, organizatorzy nawet by chcieli taniej, ale kwestie finansowe ich duszą – miasto daje coraz mniej, od ministerstwa – zero.
To naprawdę godnie podziwu, że takie tanie są wejściówki na Festiwal Beethovenowskii, nie wiedziałam. Dobrze to świadczy o organizatorach.
Ostatnio, nie wiem, czy tylko na niektóre koncerty, zmieniła się polityka, co do wejściówek w FN. Mimo że były wciąż bilety, znajomiej udało się kupić wejściówkę za 20 zł (na koncert Avdeewej i Fischer).
Na ostatnich Szalonych wprowadzono karnety tematyczne, które wychodziły taniej, choć karnet ogranicza to, co lubię w tym festiwalu najbardziej – chodzenie na koncerty bez żadnego planu – na zasadzie „a zobaczmy co tu grają”.
Wejściówki były rzeczywiście bardzo tanie. Ale na sali sporo luzów, nawet pomimo wejściówek. A nie rozsądniej byłoby od razu dostosować ceny biletów do „impact factor” koncertu? Bo na Zimermana i Mutter ludzie zapłacą i 300 PLN, a jak by były bilety po 500, to też się znajdą tacy, co kupią. Ale najtańszy dostępny bilet za 80 PLN za coś, co normalnie można mieć znacznie taniej, na wykonawców i wykonania raczej w spektrum „rutyny” to już gwarancja pustawej sali. Tym bardziej, że jednak w W-wie dużo się dzieje i nie jest to jakiś specjalnie przesuszony grunt, gdzie każdy koncert mobilizuje wygłodzone masy. A że pustawa sala nie licuje z założonym prestiżem, to się te tanie wejściówki sprzedaje. I bardzo, bardzo słusznie. Miałem siedząc na tej „wypasionej” czołówce festiwalu wyrzuty sumienia, ze bardzo wielu z moich „koncertowych” kolegów i przyjaciół nie pojawiło się, bo po prostu nie mogli sobie pozwolić na wydanie tylu pieniędzy (nie każdy jest starym kawalerem na dwóch etatach).
Chyba wczoraj przeholowałem nieco z tymi sarkaniami – to jasne, że by takie imprezy organizować, trzeba pozyskiwać duże pieniądze i trzeba się miziać z politykami i biznesem. Inaczej się nie da i nie jestem „pierwszym naiwnym” – tylko może trochę zbyt to wszystko było transparentne, przez co wystąpiła silna reakcja alergiczna. No, ale takie mamy czasy. A w końcu sam jestem tego beneficjentem, nie da się ukryć.
A Buffalo SO, cóż… Znałem ich z płyt Naxosu, na żywo wypadli tak sobie. W sumie poziom średniej orkiestry w Polsce. Ale to się nawet zgadza. Pierwszorzędne orkiestry polskie brzmią jak drugorzędne amerykańskie, czyli trzeciorzędne amerykańskie – jak drugorzędne polskie. Trzeciorzędne Polskie – jak amatorskie amerykańskie. Czysta matematyka 🙂
Aha, jak grali na bis uwerturę do „Kandyda”, to wreszcie znalazłem określanie dla tego sympatycznego utworu: „Rusłan i Ludmiła na Dzikim Zachodzie” 🙂
Hehe… chyba ze względu na tempo. Wszystkie rosyjskie orkiestry ścigają się, która zagra Rusłana szybciej 😆
Zgadzam się z Panią Kierowniczką. Koncert Buffalo PO (byłem na tym we Wrocławiu) to bardzo ciekawie spędzony czas. Odświeżający repertuar po tych wszystkich Beethovenach i Mahlerach. Chociaż symfonia Barbera to ciekawe połączenie Bartoka z Mahlerem właśnie. Conrad Tao, bardzo sympatyczny i sprawny pianista, z obejścia trochę jak przedstawiciel pythonowskiego Ministerstwa Głupich Kroków, zagrał Gershwina na luzie, z drivem; szkoda, że we Wrocławiu nie bisował, choć publiczność chciała (Carter z YT robi wrażenie). Suita z West Side Story to piekielnie trudny utwór dla tak dużego zespołu symfonicznego. Wejście w odpowiedni puls i sposób artykulacji, zwłaszcza po czymś takim jak Adagio Pendereckiego graniczy z niemożliwością. BPO to się udało, może nie od samego początku, ale potem, jak się rozbujali… Na bis również, jak w Warszawie, zagrali Kandyda. To z kolei muzyka, która wręcz gra się sama, świetnie leży orkiestrze (rzeczywiście to taki Glinka lub Rossini), ale nie może to być orkiestra byle jaka. BPO dali radę! Oczywiście zdarzały się błędy, ale nie zgodzę się, że to średni polski poziom. Moim zdaniem niewiele jest polskich orkiestr (palce jednej ręki, albo i mniej), które grają tak jak BPO. N.B. Niedawno odwiedziła Wrocław Filharmonia z Brna. To dopiero była katastrofa. Nie dali rady II Symfonii Schumana, nie mówiąc już o II Koncercie Szymanowskiego. Duża w tym pewnie zasługa dyrygenta, ale orkiestra dołożyła swoje. Na i jeszcze jedno, skoro zaczynamy z lekka chwalić Festiwal Beethovenowski: koncerty poza Warszawą. Dzięki tej akcji mogliśmy posłuchać BPO i ASM.
Czyżby coś drgnęło?
http://www.dux.pl/tomasz-sikorski-twilight.html
@traveller: he, jak w kwietniu przyjedzie do Was Londyn z Salonenem (bileciki już kupione, wybieramy się) to będzie dopiero porównanie. A to Brno na płytach całkiem, całkiem… Zresztą Buffalo też lepsze na płytach., niż „na żywca”.
Conrad Tao! Pamiętam go, ten uroczy młody człowiek wystąpił w Szczecinie w październiku 2016 roku. Grał wówczas IV Symfonię Szymanowskiego. Bezpretensjonalnie, lekko i – co ciekawe – z pamięci: można zatem chyba zakładać, że po prostu ma ten utwór w repertuarze. I wtedy zagrał właśnie Caténaires Cartera; stwierdziłem wtedy, że nigdy bym uwierzył, że utwór akurat tego kompozytora (którego bardzo sobie cenię) usłyszę pewnego razu na bis…
Swoją drogą to bardzo efektowny kawałek, przekonujący chyba i dla tych, którym nowsza muzyka pozostaje obca. Tao umieścił go na płycie Pictures (2015).
Kolega (po dyrygenturze i kompozycji) powiedział, że to był pierwszy utwór Cartera, jaki mu się spodobał 🙂 Fakt, jego muzyka jest niełatwa.
Tak. Carter… W piekle będę musiał przesłuchiwać w kółko ten czteropłytowy box Nonesucha w kolorze Kinderkakenfarbe, który kupiłem jednak kiedyś, a który mu wydali z okazji setnych urodzin. Choć jest jedna parę rzeczy, które chciałbym usłyszeć na żywo, np. Koncert podwójny na fortepian i klawesyn.
A Caténaires Carter skomponował w 2006 r., w wieku 98 lat (bodaj dla Pierre-Laurenta Aimarda), więc może to wynik syndromu „wesołe jest życie staruszka”? Maestro Penderecki przecież o ile młodszy, a Chaconnę z okazji śmierci JP2 pisał w ogóle jako niemal młodzieniec (w porównaniu do Cartera), a też jak tego dziś słuchałem (oj, mądra Pani Kierowniczka, mądra…) to tak myślałem, że to taki Piazzolla, mocno rozpuszczony w wodzie święconej. Wiec każdy w końcu kiedyś choć troszkę goes pop.
Dzień dobry; czekoladki, zauważyłem już, pojawiają się chyba tylko na wybranych koncertach (jak bankiety) 🙂 A popyt na nie (w sensie na obie „atrakcje”) chyba w narodzie rośnie 🙂 Na Beethoven Magazine za to przeciwnie… Wyraźny minusowy efekt połyskliwych wydawnictw albumowych… Coś wiem na ten temat też 🙂
A przerwę w festiwalu zrobiłem sobie (stara sprawdzona już ma metoda) 🙂 po Henryku Mikołaju… Myślałem sobie wczoraj po nim, że kto tak z tym lekceważeniem odnosi się do jego dzieł najpóźniejszych… chyba słabo słyszy i te wcześniejsze… Jest w tej nieodmiennej jak dla mnie muzyce jakiś „znój”… I jest też ten „kontr-rym, kontr-rytm”… Czyli z innej strony… zupełnie inny świat… Wczoraj udało się go też na chwilkę dla nas uchwycić… pa pa m
@mp/ww. Górecki wspaniały przecie! W istocie miejscami prawdziwa muzyka sfer.
Dziękuję Państwu za dobre wieści o wejściówkach na Beethovena. Nie sądziłam, że ceny aż tak odbiegają od tych regularnych! Gdy w kolejnych edycjach Festiwalu skuszę się na koncert – będę już zdecydowanie celować w wejściówki:)
I ja byłam wczoraj w FN. Mój muzyczny wieczór skończył się wcześniej. Nie mnie oceniać kunszt rzemiosła obu panów kompozytorów, „muzycznej matematyki” utworów, bo nie mam do tego wiedzy i naukowego przygotowania. Ale każdy ma swoje poletko estetycznych sympatii, odczuć.
Pooglądałam też z bliska czerwone suknie. Bardzo ładnie wymodelowane dekolty na plecach, brzegi nie odstają. Ciekawe, kto zaprojektował te sukienki. Wątpię, by organizatorzy nie czuwali w jakimś stopniu i nad tym aspektem.
Jutro m.in. Poznański Chór Kameralny. Myślę z przyjemnością, a co będzie – się okaże:)
Filharmonia na piątkowy koncert wieczorny przystrojona kirem. Otóż na scenie, za plecami orkiestry i chórzystek rozstawiono czarny, duży ekran. Panie rozdajace czekoladki ubrane w czarne garnitury (marynarka plus SPODNIE! Szarfy Lotto też zauważyłam). Zmęczona, zziebnieta i przeraźliwie głodna nie dotrwalam do Kościeja niestety…
A ten „kir” w drugiej części okazał się sprytnie zaimprowizowanym ekranem, na którym wyświetlano dużymi literami tłumaczenie tekstu (kiepskie jak to zwykle bywa, ale przynajmniej wiedzieliśmy, o czym mowa) 🙂
Dziękuję za uzupełnienie. Tak wnioskowałam, że organizatorzy zechcą coś wyświetlić. Ale, niechcący czy chcący, wyszło ciekawie:)
Z drugiej części koncertu zrezygnowałam. Wydeptałam wcześniej całą energię. Bałam się, że zasnę i wstyd będzie:)