NOSPR sterroryzowany

…przez Anne-Sophie Mutter. Ale to w porządku, każdej orkiestrze potrzebna jest odmiana, to dla niej dobre ćwiczenie.

Koncert skrzypcowy Beethovena w takiej właśnie formie, jaką zarządziła solistka (i wszyscy musieli się dostosować bez szemrania), był tym większym kontrastem po zagranej na wstępie uwerturze Coriolan, dość masywnej, nawet przyciężkiej. W drugim utworze muzycy musieli nieledwie wstrzymać oddech i grać chyba najciszej w swoim życiu, towarzysząc skrzypaczce, która na swoim stradivariusie śpiewała jeszcze ciszej.

To wykonanie robiło wrażenie także dlatego, że artystka nie przybrała tu pozy histerycznej, jak niestety się jej zdarza, tylko właśnie pozę absolutnego spokoju, wyciszenia, kontemplacji cichego, ale pięknego dźwięku. Jeszcze bardziej wyraźne było to w II części, powolnej i delikatnej, na granicy istnienia. To była prawie maniera. Finał był jakby dziarskim przebudzeniem do rzeczywistości, ale po kadencji (artystka grała kadencje Kreislera) znów zrobiła coś bardzo dziwnego: w pojawiającym się zaraz potem głównym temacie w As-dur nagle bardzo zwolniła i znów wyciszyła – było to jakby przypomnienie wcześniejszych klimatów. Nie ma ku temu specjalnych powodów w nutach – tu i w innych wielu miejscach solistka zastosowała swoistą licentia poetica (koleżanka, z która siedziałam, a która też, jak ja, jest wybrzydzaczką – a dokładniej osobą wybredną – stwierdziła, że była to jej fantazja na temat własny), ale było to bardzo ciekawe. Publiczność (sala była szczelnie wypełniona) zerwała się na nogi i wyklaskała dwa bisy: Corrente i Sarabandę z Partity d-moll Bacha – grane osobno zrobiły jakby lepsze wrażenie niż kiedy Mutter grała całość na recitalu.

Po przerwie podczas  wykonania II Symfonii Brahmsa zarówno w orkiestrze, jak u dyrygenta czuło się ulgę i pewne poluzowanie – na szczęście nie nadmierne. Nawiasem mówiąc, trudno było znaleźć dokładniejszą informację o dyrygencie Cristianie Macelaru – gdzie się urodził, ile ma lat; dopiero teraz znalazłam to. Może nie było genialnie – nie dziwię się zresztą, po takim napięciu – ale było naprawdę przyzwoicie, nie ma co narzekać.