Turniej miast
Był kiedyś, jeszcze za komuny, taki program w TVP, w którym każde z dwóch miast pokazywało, co ma najlepszego. Taki był też pierwszy koncert tegorocznego, czwartego Sinfonietta Festival. (Tak się nazywa, z angielska, co poradzę.)
„Nie przenoście nam stolicy do Krakowa” – ten cytat ze znanej piosenki Andrzeja Sikorowskiego jest hasłem tegorocznego festiwalu. Ale przecież wiadomo: jest „stolyca” (lata temu nad przejściem podziemnym z placu przed dworcem kolejowym na Planty widniał napis „Witajcie chamy ze stolycy”) i jest „Stołeczne Królewskie Miasto”, więc co tu przenosić? Można muzykę. Na inauguracji w Sali Hołdu Pruskiego w Sukiennicach wystąpiły dwa kwintety smyczkowe: Sinfonii Varsovii oraz gospodarzy, Sinfonietty Cracovii. Mimo że tego samego wieczoru (był to Międzynarodowy Dzień Muzyki) cała Sinfonia Varsovia miała swój plenerowy koncert przed Pałacem Kultury, to przysłała ekipę tak wytrawnych kameralistów jak Anna Maria Staśkiewicz, Katarzyna Budnik-Gałązka czy Marcel Markowski. U gospodarzy też mamy wielu muzyków grywających kameralnie; więcej jeszcze zaprezentuje się w sobotnim clubbingu plenerowym (oby nie padało).
Rolę głównego krakusa odgrywał szef SC Jurek Dybał (z urodzenia Ślązak) i warszawiaków przywitał po krakowsku preclami. Było też wybieranie broni na pojedynek, ale odbył on się jednak wyłącznie na smyczki. Po zagranych na przywitanie przez Kwintet SV pięciu Melodiach ludowych Lutosławskiego najpierw wystąpiły duety wiolonczelowo-kontrabasowe: warszawianie zagrali Sonatę wiolonczelową C-dur op. 17 Boccheriniego w wersji na wiolonczelę i kontrabas, krakowianie Duet D-dur na wiolonczelę i kontrabas Rossiniego. Po tych wdzięcznych bombonierkach poważniejsza konkurencja: cały kwintet. Ze strony krakowskiej – II Kwintet Dvořáka, z warszawskiej – kwintetowa wersja Kartek z nienapisanego dziennika Pendereckiego – poniekąd z zamieszkania krakusa, ale przecież od kilkunastu lat jest dyrektorem artystycznym SV. Jak dla mnie był to punkt kulminacyjny koncertu – to bardzo osobisty utwór kompozytora i po wszystkich tych wesołych utworach naraz zrobiło się poważnie.
Na koniec jednak powróciły żarty. Jurek Dybał ogłosił, że zwycięzcy nie ma, ona zespoły są równie dobre, więc teraz wystąpią razem. I zabrzmiał samograj – finał Oktetu Mendelssohna w dość nietypowej instrumentacji: obie wiolonczele grały partie pierwszej wiolonczeli, a oba kontrabasy – drugiej. Trochę wyszło z tego przesuwanie szafy, ale było zabawnie i zostało przyjęte bardzo ciepło. ‚Wiedzieliśmy, że taka będzie reakcja, więc przygotowaliśmy bis” – powiedział Maciej Lulek, koncertmistrz SC, i wszyscy zagrali warszawiaka Lutosławskiego piosenkę Hej, od Krakowa jadę.
Kolejny pojedynek tych zespołów, tym razem na całe orkiestry smyczkowe, odbędzie się na zakończenie festiwalu w poniedziałek. Ja niestety nie będę, bo w niedzielę muszę wyjechać, ale polecam (podobnie zresztą jak pozostałe koncerty), zwłaszcza że dyrygować będzie Jerzy Maksymiuk, a program też jest bardzo ciekawy.
Komentarze
Kopalny „krakówek” to „Nie przenoście…”. Aż mnie zabolały zęby. Nie przepadam 😉
„Był kiedyś, jeszcze za komuny, taki program w TVP…”
Proszę pani, „za komuny” to było dużo świetnych programów w TVP, na poziomie o jakim teraz to możemy sobie tylko pomarzyć, że wymienię choćby wybitny Teatr Telewizji, Kabaret Starszych Panów, 100 arcydzieł kinematografii światowej i mnóstwo innych programów kulturalnych.
Zresztą również ówczesny dział kulturalny w POLITYCE, szczególnie za kierownictwa Tadeusza Drewnowskiego (lata 1960-1982) to było absolutne mistrzostwo świata w porównaniu z dzisiejszą mizerią.
Choćby recenzje teatralne pisywali tacy mistrzowie jak Konstanty Puzyna, Marta Fik czy Tadeusz Słobodzianek (pod pseudonimem Jan Koniecpolski). A mieli też i o czym pisać (Grotowski, Kantor, Szajna, Grzegorzewski, Jarocki, Dejmek, Swinarski, Axer, Wajda…)
@ grzerysz
Jeśli chce Pan chwalić komunę, to proszę bardzo, ale dodam postscriptum, że twórca programu wspomnianego przeze mnie musiał po 1968 r, z wiadomych względów opuścić Polskę. I tak to pięknie wówczas było. 👿
Marek Karewicz nie żyje.
Felietony Mariana Marzynskiego, tworcy „Turnieju Miast”, mozna na biezaco czytac w Studiu Opinii. Polecam, zarowno w warstwie wspomnieniowej, jak i aktualnych komentarzy.
Pamiętam tylko turnieje miast robione w szczycie gierkowskiej propagandy sukcesu; nigdy chyba nie wytrzymałem żadnego od początku do końca – choć nie wykluczam, że na swoje czasy były może nieco ciekawsze od dzisiejszych podobnych programów.
Jakoś jednak do nich nie tęsknię. I nie przesadzałbym z poziomem – przynajmniej w połowie lat 70. – bo były w końcu robione dla masowej widowni.
A jak się komu cni za komuną, ma teraz chyba niezłą okazję, by takie tęsknoty zaspokajać. Chociaż mam wrażenie, że jeśli coś do nas ostatnimi czasy wraca z tamtej epoki – przynajmniej w sferze idei, kultury itp. – to rzeczy najgorsze 🙁
Owe 100 arcydzieł kinematografii światowej raczej trudno przypisać komunie, bowiem telewizja pokazywała je na stulecie kina (chyba?), w każdym razie w latach dziewięćdziesiątych. Przypomnę, że wtedy już tylko Prezes walczył z komuną, inni uważali ją za pokonaną. 😎
@Dorota Szwarcman
22 czerwca o godz. 18:16 264072
„… twórca programu wspomnianego przeze mnie musiał po 1968 r, z wiadomych względów opuścić Polskę”.
Co w niczym nie zmienia faktu, że w teatrze tworzyli Grotowski, Kantor, Szajna, Grzegorzewski, Jarocki, Dejmek, Swinarski, Axer, Wajda. A w filmie Has, Wajda, Munk, Kawalerowicz, Skolimowski, Konwicki, Morgenstern, Różewicz (Stanisław), Zanussi, Kieślowski, Marczewski…
I że wychodziły tygodniki „Kultura”, „Literatura”, „Życie Literackie”, „Film” oraz doskonały miesięcznik „Film na Świecie”.
A w „Polityce” o teatrze wspaniale pisywali Puzyna, Fik, Słobodzianek…
A teraz są inni wspaniali autorzy i artyści.
A tamci tworzyli niby za komuny i za jej pieniądze, ale wbrew komunie, wykorzystując każdą szczelinę, każdą kroplą, która drążyła skałę. Wydawało się, że skutecznie; dziś jakby to mniej pewne – komuna w wielu ludziach pozostała, dlatego jest jak jest.
Pomińmy może temat, że obraża Pan m.in. mnie pisząc o mizerii działu kultury „Polityki”. Na szczęście to tylko Pana zdanie.
@ Gostek
Bardzo szkoda Marka. Po wylewie co prawda jeździł na wózku i już nie mógł robić zdjęć, ale wciąż, dzięki oddanym przyjaciołom, jeździł na imprezy jazzowe. Człowiek-legenda. Bardzo go lubiłam także dlatego, że miał zawsze tyle ciekawych rzeczy do opowiedzenia.
A jego zdjęcia są genialne.
@DS* „A jego zdjęcia są genialne” – a na jednym (Piosenki dla mojej Matki) figuruje sam Gostek 😀 😆
* no i @Gostek 😉
Trochę Markowych opowieści:
https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/spoleczenstwo/1514346,1,rozmowa-z-markiem-karewiczem-fotografikiem.read
@grzerysz:
Spotkałem kiedyś teorię, że poza pewnymi nieprzemijającymi wartościami (typu Bach, czy Mozart…), ludzie zasadniczo pałają sentymetnem do tych dzieł, które przeżywali będąc młodymi, pięknymi i pierwszy raz zakochanymi.
Przyjmuję więc do wiadomości, że za PRL byłeś młody, piękny i zakochany 🙂 Ja potrafię się czuć wciąż młody, o pięknie nie dyskutuję, ale kochającym na pewno — i cieszyć się tym, co teraz 🙂
@ grzerysz 23 czerwca o godz. 0:06
“Co w niczym nie zmienia faktu, ze” za caratu/K.k. tworzyli Sienkiewicz, Zeromski, Moniuszko, Matejko, Wyspianski….; ze w Kurierze Warszawskim Prus pisal Kroniki (absolutne mistrzostwo swiata)….liste pan zna.
No i jaki wyciaga pan z tego wniosek?
PS Dlaczego z tych wspanialych czasow PRL nie wspomnial pan Strzeminskiego, Kobro, Kisiela et al. ktorzy tez wtedy tworzyli? A przy okazji Dejmka – zDejmek za Dziady?
@PAK4 “Spotkalem kiedys teorie, ze poza pewnymi nieprzemijajacymi wartosciami (typu Bach, czy Mozart…), ludzie zasadniczo palaja sentymetnem do tych dziel, które przezywali bedac mlodymi, pieknymi i pierwszy raz zakochanymi.”
Cos w tym musi byc 😉 ,bo caly czas czuje miete do gniotow typu “Rock around the clock” 😮 ,
“Hound dog” 😳 albo “Great Balls of Fire” 😯
PS Aczkolwiek z tamtych czasow „Carmen” tez przyschla na dobre, koncert Es Dur No 5, koncert d moll No 20 i jeszcze kilka innych „nieprzemijajacych wartosci” 🙂
Ja też byłam za komuny młoda i piękna (?) i wiele aspektów ówczesnej kultury ciepło wspominam, niektóre nawet podziwiam. Ale w żaden sposób nie gloryfikuję z tego powodu komuny, nie jestem w stanie, pamiętam, czym była. Tak, jak wspomniałam wcześniej, kultura (ta prawdziwa) powstawała obok komuny, ignorując ją.
@Dorota Szwarcman
24 czerwca o godz. 21:46 264097
„… wiele aspektów ówczesnej kultury ciepło wspominam, niektóre nawet podziwiam. Ale w żaden sposób nie gloryfikuję z tego powodu komuny…”
Czy mogłaby pani wskazać te fragmenty moich wpisów, w których ja gloryfikuję komunę?
@PAK4
23 czerwca o godz. 11:54 264085
„… ludzie zasadniczo pałają sentymentem do tych dzieł, które przeżywali będąc młodymi, pięknymi i pierwszy raz zakochanymi…”
Ja jednak – zupełnie niezależnie od powyższego – chciałbym chodzić do takich teatrów jakie prowadzili w Warszawie w czasach PRL Gustaw Holoubek („Dramatyczny”), Erwin Axer („Współczesny”), Zygmunt Hübner („Powszechny”) czy Józef Szajna a potem Jerzy Grzegorzewski („Studio”). O poziomie ówczesnego Starego Teatru w Krakowie już nawet nie wspomnę…
Chciałbym czytać tygodniki takie jak niegdyś „Kultura”, „Literatura”, „Życie Literackie” czy „Film” oraz miesięcznik „Film na Świecie”.
No i mieć program telewizyjny, w którym filmy Bergmana, Antonioniego, Felliniego, Viscontiego, Bressona, Kurosawy czy Hasa oraz „Kabaret Starszych Panów” byłyby w ciągłym obiegu…
PS.
Pani Kierowniczka jest oburzona, że piszę o mizerii działu kultury „Polityki” i pociesza się, że to tylko moje zdanie.
Przypomnę, że jeszcze ze dwa-trzy lata temu „Polityka” sprzedawała dobrze ponad 130 tys. egzemplarzy. Teraz jest to z reguły poniżej 100 tys. A w czasach PRL – gdy poziom „Polityki” (nie tylko działu kultury) był o niebo wyższy niż obecnie (stwierdził to w niedawnym wywiadzie nawet Daniel Passent) – sprzedawało się – i to głównie spod lady – ponad 400 tys.
I jeszcze może parę cytatów:
Doskonały aktor Wojciech Pszoniak powiedział kilka lat temu w wywiadzie:
„Platforma, na którą głosowałem, odpuściła kulturę, Tuska interesowała piłka nożna. Politycy nie mieli potrzeby inwestowania w kulturę. To się ma albo nie. Nie jest tak, że nagle zacznie pani jeść nożem i widelcem, jeśli do tej pory jadła pani palcami. Człowiek zawsze może się tego nauczyć, ale to już nie będzie taki nawyk jak mycie zębów, zamykanie drzwi, rozbieranie się czy ubieranie. Nasi politycy nie mają nawyku stawiania na kulturę”.
Świetny pisarz Jerzy Pilch mówi w wywiadzie-rzece Ewelinie Pietrowiak:
„Po przeprowadzce do Krakowa ojciec kupił na olimpiadę w 1964 roku telewizor i tu muszę oddać hołd Teatrowi Telewizji. Powszechny był zwyczaj oglądania teatru w poniedziałki, w moim domu również, a jego rola edukacyjna – nie do przecenienia. Miałem czasem karę nieoglądania telewizji, ale z kolei oglądać teatr w poniedziałek musiałem. Pamiętam wspaniałych autorów, klasyków teatralnych. Jak masz co tydzień taką premierę, to zaczynasz się orientować, kto Molier, kto Szekspir, kto Fredro”.
Doskonała aktorka Joanna Szczepkowska z kolei opisuje w swoich wspomnieniach jak to w 1974 roku wezwał do siebie ją oraz Krystynę Jandę i Ewę Ziętek – ówczesne studentki Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie – ich profesor z uczelni Aleksander Bardini, reżyser spektaklu „Trzy siostry” Antoniego Czechowa, w dzień premiery tego przedstawienia w Teatrze Telewizji i zapytał: „Czy zdajecie sobie sprawę, że jutro na ulicy każdy was rozpozna? Czy jesteście na to przygotowane?”
Czy w głównych programach telewizji w godzinach największej oglądalności – a nawet jakiejkolwiek oglądalności – można zobaczyć „Trzy siostry”? A może jakąś inną sztukę Czechowa? A może coś Sofoklesa, Szekspira, Racinea, Strindberga, Becketta? Może chociaż coś Gombrowicza, Mrożka, Różewicza, że o Mickiewiczu, Słowackim i Krasińskim nie wspomnę?
Na koniec słowa wielkiego artysty teatru, Tadeusza Kantora, jakie przypomina inny nasz wybitny reżyser teatralny, Krystian Lupa. Wywiad z Lupą przeprowadzono dobrych kilka lat temu:
„20 lat temu, kiedy rozpoczęła się w Polsce wielka przemiana, kiedy zachłysnęliśmy się wolnością, wielkie wrażenie zrobiła na mnie wypowiedź Tadeusza Kantora o nowych ekipach rządzących. Kantor mówił, że z zapartym tchem słuchał tego, co mówią politycy tej wolnej Polski, od których tyle oczekiwaliśmy. A wtedy premierem został Tadeusz Mazowiecki, więc nie byle kto, elita. „Słuchałem uważnie – mówił Kantor – ale żaden z tych polityków nie wypowiedział słowa sztuka. Oni pożałują tego, oni przez to przegrają””.
@ grzerysz 8:11
Chyba żyje Pan na jakimś innym świecie i nie ma pojęcia, co się dzieje. Ogólnie sprzedaż prasy papierowej spada, i to we wszystkich segmentach. Zresztą nie tylko w kraju, ale na całym świecie. W USA prasa papierowa całkowicie zanika i przenosi się do Internetu. Ludzie wolą zaglądać do sieci za darmo i ogólnie mniej czytają. „Polityka” i tak ma najlepszą sprzedaż wśród wszystkich tygodników – jest jedynym, której sprzedany nakład przekracza 100 tys. egz. Dokładnie – 104 tys. To więcej, niż „Wprost” (17 tys.), „Sieci” (46 tys.) i „Do Rzeczy” (35 tys.) razem. Do nakładu trzeba jeszcze doliczyć sprzedaż wydań internetowych, i tu znów „Polityka” przoduje: 10,4 tys. Drugi w kolejności „Newsweek” – ponad dwa razy mniej. To są dane za kwiecień.
Pretensje z 9:36 może Pan mieć wyłącznie do PiS. PO też nie interesowało się za bardzo kulturą (Bogdan Zdrojewski nie był dobrym ministrem), ale przynajmniej nie przeszkadzało i nie kierowało się chorą ideologią.
A nawiązując do cytatu z Kantora, 20 lat temu mieliśmy inne rzeczy do roboty. O wiele bardziej karygodne było zaniedbanie edukacji, zwłaszcza obywatelskiej, ale to już zupełnie inna historia.
Ubawiła mnie też wzmianka o programie telewizyjnym, w którym leciałyby wielkie filmy z Pana młodości. Ależ większość filmów można znaleźć w sieci, po co tv?
Kulturalnych „tołstych żurnalów” z czasów komuny dziś nie dałoby się już czytać.
@Dorota Szwarcman
27 czerwca o godz. 9:56 264106
„Ubawiła mnie też wzmianka o programie telewizyjnym, w którym leciałyby wielkie filmy z Pana młodości”.
Ubolewam, że nic Pani nie zrozumiała z moich wpisów.
Filmy Bergmana, Antonioniego, Felliniego, Viscontiego, Bressona, Kurosawy, Herzoga, Godarda czy naszego Hasa to nie są tylko filmy z mojej młodości. To absolutny kanon światowej kinematografii, tak jak sztuki Sofoklesa, Szekspira, Moliera, Racinea, Strindberga, Czechowa, Becketta są kanonem dramaturgii a dzieła Bacha, Mozarta, Beethovena, Schuberta, Brahmsa, Brucknera, Mahlera, Wagnera czy Sibeliusa są kanonem muzyki.
Uważam, że media publiczne – tak jak za czasów PRL – powinny w porze największej oglądalności upowszechniać kulturę wysoką aby młodzi (a i starsi) ludzie – jak to napisał Pilch – wiedzieli „kto Molier, kto Szekspir, kto Fredro”. Albo kto Bergman, kto Antonioni, kto Fellini, kto Kurosawa…
A w programach telewizyjnych wolnej Polski głównie sieczka i chłam…
Czy należy się więc dziwić, że w naszym kraju nikt już prawie nie czyta książek a kultura – szczególnie ta wysoka – obchodzi tylko garstkę ludzi?
„Kulturalnych „tołstych żurnalów” z czasów komuny dziś nie dałoby się już czytać”.
Ale chyba zauważyła Pani, że w naszym kraju nie wychodzi od bardzo dawna żaden tygodnik kulturalny? Ba, że działy (albo dodatki) kulturalne są likwidowane albo bardzo poważnie ograniczane?
@Dorota Szwarcman
27 czerwca o godz. 9:51 264105
„Chyba żyje Pan na jakimś innym świecie i nie ma pojęcia, co się dzieje. Ogólnie sprzedaż prasy papierowej spada, i to we wszystkich segmentach. Zresztą nie tylko w kraju, ale na całym świecie”.
W takich Niemczech wybitny tygodnik DIE ZEIT sprzedaje co tydzień 500000 egzemplarzy. To wielokrotnie więcej niż w Polsce sprzedają wszystkie tygodniki pragnące uchodzić za opiniotwórcze. Żaden z nich oczywiście poziomem nie dorasta DIE ZEIT do pięt. A mają w Niemczech jeszcze tak dobre tygodniki jak choćby DER SPIEGEL czy FOCUS, które łącznie sprzedają grubo ponad milion egzemplarzy.
Doskonałe dzienniki „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, „Süddeutsche Zeitung” i „Die Welt” sprzedają codziennie milion egzemplarzy.
No i kto tu żyje „na jakimś innym świecie i nie ma pojęcia, co się dzieje”?
Nie musi mnie Pan informować, że filmy Bergmana, Antonioniego, Kurosawy itd. itp. to arcydzieła, sama się na nich również chowałam. Arcydzieła powstawały kiedyś, powstają i dziś. A Pan się zafiksował na przeszłości. Ja też kocham Bacha i Mozarta, ale mam też emocjonalny stosunek do muzyki powstającej dziś i też znajduję wśród nich arcydzieła. Świat idzie do przodu – nie w rozumieniu postępu oczywiście, bo trudno mówić o postępie w sztuce, jedynie w środkach technicznych ją przekazujących.
Co do gazet niemieckich: niech Pan porówna wielkość i ludność Niemiec i Polski. A także specyfikę takiego kraju jak Niemcy, bardziej przywiązanego do tradycji. Taka jest tam po prostu mentalność – inna niż w większości krajów. Zresztą tam też czytelnictwo gazet spada i będzie spadać, tylko zapewne wolniej.
http://www.dw.com/pl/czy-kryzys-prasy-zagraża-dziennikarstwu-jakościowemu/a-16482748
@Dorota Szwarcman
27 czerwca o godz. 12:54 264109
„Arcydzieła powstawały kiedyś, powstają i dziś. A Pan się zafiksował na przeszłości”.
To niezupełnie tak.
Jak ktoś bardzo zachwyca się jakąś współczesną powieścią to warto go zapytać czy czytał Dostojewskiego, Tołstoja, Prousta, Flauberta, Musila, Manna, Kafkę.
Lub Nabokova albo Marqueza…
A największą tragedią jest to, że u nas przeogromna większość społeczeństwa czyta teraz jedynie tandetne pisemka o życiu „gwiazd” i ogląda bardzo głupawe seriale…
Albo jeszcze głupsze kabarety.
Dziś „Kabaret Starszych Panów” nie miałby żadnych szans…
No też coś? Osobiście znam wielu ludzi w różnym wieku, także młodych, którzy jadą Kabaretem Starszych Panów na pamięć. To wszystko jest na cda i każdy może obejrzeć, kiedy chce. W ogóle przemija czas telewizji, w której ktoś nas zmusza do oglądania czegoś w swoim czasie. Dziś możemy sobie wybierać programy – w umowie kablówkowej można sobie sprawić nagrywarkę, która zarejestruje nam pod naszą nieobecność, co chcemy, i odtworzymy to sobie w dowolnym czasie.
Książki klasyków też są dostępne w sieci czy w e-bookach. A jak ktoś woli na papierze, też znajdzie.
Czy to się podoba czy nie, czasy odgórnego ukulturalniania i umoralniania właśnie dobiegają końca, na dobre i na złe. Z jednej strony autorytarna władza nie może kontrolować przekazu, przynajmniej dopóki nie posunie się do cenzurowania internetu, z drugiej, żaden upoważniony znawca nie ustala hierarchii wartości i ważności (może czasem żal). Być może zatraca się poczucie wspólnoty – każdy po pracy czyta, słucha i ogląda co innego, tworzy sobie własną „bańkę” zainteresowań i znajomości, w której się porusza. Bywa, że, przy całej technologii, horyzont poznawczy nie poszerza się, a wręcz zawęża (jak zawsze bywa różnie). Niektórzy nawet twierdzą, że internet zagraża demokracji, bo redakcje gazet i czasopism nie odgrywają już roli moderatorów dyskursu publicznego, rośnie rola przekazu „tożsamościowego”, często „hejterskiego”. Być może najlepszy czas demokracji spędziliśmy za „żelazną kurtyną”?…
Tylko czy można się kłócić z rzeczywistością? Studenci od kilku lat nie ciągną już na stancję telewizorów czy radioodbiorników (tych akurat szkoda), wystarczy im laptop. Tam jest świat ich zainteresowań. TVP1 czy TVP2 to dla nich jedne z kilkuset kanałów TV, które i tak z czasem pochłonie sieć. Główną barierą do pokonania jest przyzwyczajenie do przerzucania kanałów przy pomocy wygodnego pilota. Tyle że nie dla „dzieci internetu”. Zresztą i ta przeszkoda pewnie wkrótce padnie. Mogę zrozumieć tęsknotę do czasu, kiedy połowa populacji oglądała Kabaret Starszych Panów, albo przemówienia Gomułki (bo nie miała innego wyboru), ale wypadkowa raczej nie była satysfakcjonująca. Jak ktoś ceni sobie wolny wybór, to nigdy nie było lepszego czasu niż teraz.
Bardzo wątpię też, aby, procentowo czy w liczbach bezwzględnych, czytało książki i słuchało muzyki klasycznej mniej ludzi niż przed 1989 r. Po prostu większość nie miała głosu, dosłownie i w przenośni. Łatwiej było generalizować na podstawie własnego kręgu znajomości. Stanisław Lem wyraził się, że internet uświadomił mu, ilu jest kretynów na świecie. Ale czy rzeczywiście ich przybyło?…
Mamy naturalną tendencję do idealizowania przeszłości, bo odwieczny chłam poszedł w zapomnienie, a w powtórkach oglądamy dzieła ponadprzeciętne. Na pewno w niektórych dziedzinach kultury zauważalny jest regres, np. w aktorstwie, zdecydowanie wolę starsze pokolenie. Pytanie, czy tych świetnych aktorów już Polska nie wydaje, czy nie dostają swojej szansy. Może z czasem pojawi się więcej takich dzieł jak choćby „Zimna Wojna”?
Poprawiłam Gomułkę, bo co biedny Mikołaj Gomółka winien. 😉
Dziękuję 🙂
Oczywiście, że teraz jest dużo lepiej, bo prawie wszystko mamy w sieci (z czego mnóstwo za friko), klasycy literatury światowej wychodzą w nowych przekładach (czasem lepszych, czasem gorszych, choć np. Flauberta czy Dostojewskiego wolę w nowych). Muzyki (każdej, łącznie z klasyką) wszędzie tyle, że życia nie starczy, coby wszystkiego posłuchać. I każdy może sobie układać własny kanon: jedni włączą doń Wagnera, Brucknera czy Sibeliusa, inni Monteverdiego, Lully’ego, Haendla czy Haydna – co komu w duszy gra… A większość i tak będzie słuchała Zenka Martyniuka czy innego Sławomira. I oglądała filmy Patryka Vegi, a nie jakiegoś tam Viscontiego 😉
Zgadzam się z Gatsbym – także w tym, że (być może) najlepszy czas demokracji spędziliśmy za żelazną kurtyną.
Obawiam się zresztą, że w tamtych czasach nieporównanie większą widownię od Kabaretu Starszych Panów miał jednak przaśny Wielokropek (czy insze Kobry i Klossy 😉 ). Więcej: wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby się okazało, że nawet (niektóre) przemówienia towarzysza Wiesława cieszyły się wtedy większym powodzeniem u widzów, niż akurat program Wasowskiego i Przybory 🙁
„Stawki…” to jednak bym trochę bronił. Naprawdę dobrze zrobione. Nie wnikając, co to za „Centrala”. Za to „Pancerni” zupełnie mi odeszli…
Kobry też bym broniła. Ale kochani, mam nadzieję, że stwierdzenie nt. najlepszej demokracji za żelazną kurtyną to żart? Czy naprawdę nie pamiętacie, czym różni się demokracja od demokracji socjalistycznej? 😉
Ale chodzi o to, że najlepszy czas demokracji, z bogactwem gazet i czasopism, był na Zachodzie, a my wtedy po drugiej stronie tej „żelaznej kurtyny”…
Uważam, że media publiczne – tak jak za czasów PRL – powinny w porze największej oglądalności upowszechniać kulturę wysoką aby młodzi (a i starsi) ludzie – jak to napisał Pilch – wiedzieli „kto Molier, kto Szekspir, kto Fredro”.
To jeszcze trzeba by znaleźć sposób, ażeby tych młodych (a i starszych) ludzi jakoś do oglądania tego wszystkiego zmusić.
Nie chcę przez to powiedzieć, że teraz z dostępnością wysokiej jakości treści jest gorzej, przeciwnie, ale, przy wszystkich wadach, ówczesny oligopol wydawniczy i medialny jakoś łagodził obyczaje. Ludzie też byli bardziej ufni, że w gazetach piszę się prawdę. Pewnie łatwiej wiele rzeczy było „zamieść pod dywan”, ale suma sumarum demokratyczny system był stabilniejszy.
@ścichapęk
27 czerwca o godz. 16:00 264115
„Obawiam się zresztą, że w tamtych czasach nieporównanie większą widownię od Kabaretu Starszych Panów miał jednak przaśny Wielokropek (czy insze Kobry i Klossy )”
Przaśny Wielokropek (czy insze Kobry i Klossy ) to były arcydzieła w porównaniu z tym, co na okrągło jest serwowane teraz.
A czy ambitne rzeczy miały wówczas milionową widownię? Oczywiście, że tak.
Przypomnę raz jeszcze słowa profesora Bardiniego do Jandy, Szczepkowskiej i Ziętek przed telewizyjną premierą „Trzech sióstr” Czechowa (1974): „Czy zdajecie sobie sprawę, że jutro na ulicy każdy was rozpozna? Czy jesteście na to przygotowane?”
@ Hoko – w dziesiątkę, niestety…
@ grzerysz
TVP miała milionową widownię, bo innej nie było.
Teraz mamy bogactwo kanałów w kablówkach i Internet.
Były Kobry bardziej wciągające, były i słabsze – ale na pewno kiedyś oglądało się je z większym zapałem, czemu trudno się w końcu dziwić. Dziś zostało głównie świetne aktorstwo, bo przecież nie fabułki (chociaż nie uogólniałbym), scenografia czy technika – zwłaszcza w sferze dźwiękowej.
Podzielam opinię, że Stawka… zestarzała się mniej od Pancernych – jeśli nawet to ci ostatni wygrali plebiscyt na serial wszech czasów. Przyznam się nawet, że do Klossa (choć już nie do Pancernych) zawsze miałem dziwną słabość 🙂 Podobnie jak potem do Czterdziestolatka. Mogę się zgodzić z Grzeryszem w tym, że takich seriali dziś raczej nie da się nakręcić. Próba z Klossem nawet była, ale okazała się niewypałem. Nie desperowałbym jednak: przecież te dawne filmy, porządnie zrobione i pełne wybornego aktorstwa, zostały – i każdy może je sobie obejrzeć (czasem nawet w odrestaurowanej wersji); wystarczy dostęp do sieci oraz trochę wolnego czasu. Jeśli gdzieś widzę problem, to najbardziej z tym ostatnim 😛
@Dorota Szwarcman
27 czerwca o godz. 17:49 264123
„Teraz mamy bogactwo kanałów w kablówkach i Internet”.
I wszędzie chłam.
Można oczywiście (prawie) wszystko kupić na DVD ale jak skorupka za młodu nie nasiąknie tym co dobre to już zostanie jej tylko tandeta do końca życia.
Nasze szkolnictwo, niestety, tu nie pomaga. Można teraz ukończyć nawet wyższe studia (humanistyczne!) nie przeczytawszy żadnej książki. Przypomnę też, że dwie nasze najlepsze wyższe uczelnie (UW i UJ) zajmują miejsce w dalekich setkach światowych rankingów.
Jako że doceniam różnicę między krzesłem a krzesłem elektrycznym, z tą demokracją za żelazną kurtyną nawet żartować bym nie śmiał 😉
Jest jeszcze jeden aspekt tego problemu. Grzerysz wyliczył niewątpliwie wielkie nazwiska. Kwestia, czy w dobie internetowego rozproszenia w ogóle można wyrobić sobie taką pozycję, być taką „gwiazdą”, jak jeszcze było to możliwe w latach 80-tych. Widać to przede wszystkim kulturze popularnej, która dostarcza tylu nowych utworów, zaspokajając najbardziej niszowe gusta, tyloma kanałami dystrybucji, że nikt nie jest w stanie tego wszystkiego „ogarnąć”…Ale też nie jest już w praktyce możliwe zbudować sobie taką „masę” popularności jak kiedyś choćby Michael Jackson, który trafił idealnie w moment pojawienia się MTV, oglądanej odtąd przez „wszystkich” zainteresowanych muzyką pop.
Na mniejszą skalę, ten efekt fragmentacji działa też w przypadku muzyki klasycznej i innych dziedzin kultury.
Do tego w internecie wszystko konkuruje ze wszystkim, pojawiły się tysiące nowych możliwości spędzania czasu, a doba ma nadal 24 h. Kultura „wyższa” nie jest też tak wyraźnie oddzielona od „niższej”, więc wybitne osobowości mogą „ginąć” w ogólnym szumie.
Pewnie kultura w „wirtualu” musi być poparta wyjściem do ludzi w „realu”. Zresztą, jak czytam, muzycy popowi już teraz zarabiają więcej na trasach koncertowych niż na nagraniach i ich dystrybucji. Bo w internecie rozpraszają się również dochody.
O tak, to też ciekawy aspekt.
A to, o czym pisze Hoko, można by wyrazić i poetyczniej: jak tu zjadaczy chleba w aniołów przerobić…
Odwieczny problem 🙁
e, niespecjalnie mi ta metafora pasuje… 🙄
i nie tylko dlatego, że bardziej czuję się zjadaczem chleba (najlepiej z miodem) niż aniołem.
Hmm, pewnie i ja bym się w tej miodnej sprawie nie odrzekał 🙂
Ani ja! 😀
Pogodzić Państwa to pewno nie pogodzę 🙂 ale jako zwykły b. malutki a nieraz i b. „popękany” marzyciel, „zjadacz chlebka” (nie zawsze z miodkiem), przyglądający (przeglądający się) a wraz z wiekiem, ufam, że coraz uważniej i (w) tej sztuce dawnej i (w) tej XX-wiecznej i tej XXI-wiecznej, a posądzany jak sobie przypominam niegdyś o „sentyment do PRL” 🙂 mam też swoje przemyślenia. Nieudolnie pewno, ale chciałbym ich użyć 🙂 i dziś z ranka, zahaczając oczywiście mimochodem również o ten najnowszy „ślub” 🙂 bo jeśli jest to „bryk w dodatku b. wierny słowu” Gombro… to życzę sobie w tym oto XXI wieku (wieku, który wszak zakwestionował już absolutnie wszystko, każdy byt, nieprawdaż?) jak najwięcej takich… „bryków”! maskarad, które nie są maskaradami… m
W humanoidalny weszliśmy wiek,
humanoidalną sztukę doń wnosząc
Humanoidalność – ach – perfekt ćwiek,
tak bez pardonu, dziękuję i proszę…
To nie tęsknota za PRL,
ni średniowieczem, ani antykiem!
To jest wciąż droga i drogi tej cel,
pośród zawierzeń i zapytań…
Kłosowski Romek – czy mógłby też dziś,
w podróży jakiejś wziąć własny udział?
Tak by przywrócić myślom myśl,
by podarować skrzydła ludziom…