Turniej miast

Był kiedyś, jeszcze za komuny, taki program w TVP, w którym każde z dwóch miast pokazywało, co ma najlepszego. Taki był też pierwszy koncert tegorocznego, czwartego Sinfonietta Festival. (Tak się nazywa, z angielska, co poradzę.)

„Nie przenoście nam stolicy do Krakowa” – ten cytat ze znanej piosenki Andrzeja Sikorowskiego jest hasłem tegorocznego festiwalu. Ale przecież wiadomo: jest „stolyca” (lata temu nad przejściem podziemnym z placu przed dworcem kolejowym na Planty widniał napis „Witajcie chamy ze stolycy”) i jest „Stołeczne Królewskie Miasto”, więc co tu przenosić? Można muzykę. Na inauguracji w Sali Hołdu Pruskiego w Sukiennicach wystąpiły dwa kwintety smyczkowe: Sinfonii Varsovii oraz gospodarzy, Sinfonietty Cracovii. Mimo że tego samego wieczoru (był to Międzynarodowy Dzień Muzyki) cała Sinfonia Varsovia miała swój plenerowy koncert przed Pałacem Kultury, to przysłała ekipę tak wytrawnych kameralistów jak Anna Maria Staśkiewicz, Katarzyna Budnik-Gałązka czy Marcel Markowski. U gospodarzy też mamy wielu muzyków grywających kameralnie; więcej jeszcze zaprezentuje się w sobotnim clubbingu plenerowym (oby nie padało).

Rolę głównego krakusa odgrywał szef SC Jurek Dybał (z urodzenia Ślązak) i warszawiaków przywitał po krakowsku preclami. Było też wybieranie broni na pojedynek, ale odbył on się jednak wyłącznie na smyczki. Po zagranych na przywitanie przez Kwintet SV pięciu Melodiach ludowych Lutosławskiego najpierw wystąpiły duety wiolonczelowo-kontrabasowe: warszawianie zagrali Sonatę wiolonczelową C-dur op. 17 Boccheriniego w wersji na wiolonczelę i kontrabas, krakowianie Duet D-dur na wiolonczelę i kontrabas Rossiniego. Po tych wdzięcznych bombonierkach poważniejsza konkurencja: cały kwintet. Ze strony krakowskiej – II Kwintet Dvořáka, z warszawskiej – kwintetowa wersja Kartek z nienapisanego dziennika Pendereckiego – poniekąd z zamieszkania krakusa, ale przecież od kilkunastu lat jest dyrektorem artystycznym SV. Jak dla mnie był to punkt kulminacyjny koncertu – to bardzo osobisty utwór kompozytora i po wszystkich tych wesołych utworach naraz zrobiło się poważnie.

Na koniec jednak powróciły żarty. Jurek Dybał ogłosił, że zwycięzcy nie ma, ona zespoły są równie dobre, więc teraz wystąpią razem. I zabrzmiał samograj – finał Oktetu Mendelssohna w dość nietypowej instrumentacji: obie wiolonczele grały partie pierwszej wiolonczeli, a oba kontrabasy – drugiej. Trochę wyszło z tego przesuwanie szafy, ale było zabawnie i zostało przyjęte bardzo ciepło. ‚Wiedzieliśmy, że taka będzie reakcja, więc przygotowaliśmy bis” – powiedział Maciej Lulek, koncertmistrz SC, i wszyscy zagrali warszawiaka Lutosławskiego piosenkę Hej, od Krakowa jadę.

Kolejny pojedynek tych zespołów, tym razem na całe orkiestry smyczkowe, odbędzie się na zakończenie festiwalu w poniedziałek. Ja niestety nie będę, bo w niedzielę muszę wyjechać, ale polecam (podobnie zresztą jak pozostałe koncerty), zwłaszcza że dyrygować będzie Jerzy Maksymiuk, a program też jest bardzo ciekawy.